Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Lilianna - ebook

Wydawnictwo:
Seria:
Data wydania:
8 marca 2020
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Lilianna - ebook

Pierwszy tom nowej serii autorki "Dziewczyny ze złotej klatki" i "Nasze wczoraj".

Tatuaż może być zbroją, czyjąś historią, którą poznaje się obraz po obrazie.
Lilianna zapomniała, czym jest bezpieczeństwo. Jedna lekkomyślna decyzja sprawiła, że już nie pamięta, jak wygląda dzień bez strachu, ale dla swojego syna – musi sobie przypomnieć.
Mat jest cenionym tatuażystą. Dawno zrozumiał, że tatuaż to nie tylko ozdoba na ciele. To szansa na ukrycie przeszłości i rozpoczęcie życia od nowa. Na to, żeby przykryć bolesną bliznę pięknym wzorem.
Ich pierwsze spotkanie jest pełne uprzedzeń. Mat widzi w Liliannie dziewczynę bez ambicji i charakteru. A on gardzi ludźmi, którzy nie mają w życiu żadnego celu.
Jednak Mat szybko zrozumie, jak bardzo się myli, szczególnie kiedy zacznie odkrywać prawdę o Liliannie, zapisaną na jej skórze.

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8178-301-9
Rozmiar pliku: 1,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział 1

So look me in the eyes

Tell me what you see

Perfect paradise

Tearing at the seams

I wish I could escape it

I don’t wanna fake it

I wish I could erase it

Make your heart believe.

Imagine Dragons, Bad Liar

Skończyłam układać garnki w narożnej szafce. Zamknęłam zmywarkę, a z ociekacza przy zlewie zabrałam porcelanowe talerze i po dokładnym wypucowaniu włożyłam je do kredensu w jadalni. Zdarłam z dłoni rękawiczki, które miały zapobiec pozostawianiu odcisków na naczyniach. To nie były jakieś taniochy kupowane na wagę w supermarketach, ale najprawdziwsza przedwojenna porcelana, o którą musiałam należycie dbać. Odgarniając włosy z czoła, zerknęłam na stary zegar wiszący na ścianie w jadalni. Idealnie. Zbliżała się trzecia, więc zaraz musiałam się zbierać do przedszkola, by odebrać Oskara. Ruszyłam do spiżarni, gdzie zostawiłam fartuszek oraz rękawiczki, chwyciłam torebkę i zamknęłam za sobą drzwi. Przeszłam przez całą długość domu, mijając rozległy salon, łazienkę dla gości oraz gabinet, a po drodze ze stojącego obok schodów stolika zgarnęłam kopertę. Uchyliłam ją nieco, doliczając się trzech banknotów stuzłotowych. Uśmiechnęłam się i natychmiast ukryłam pieniądze w wewnętrznej kieszonce torebki, a do koperty wsunęłam karteczkę z prostym „dziękuję!” i odłożyłam ją na stolik.

Wcisnęłam na nogi znoszone kozaki, a na ramiona narzuciłam kurtkę, która była na mnie o dwa rozmiary za duża. Pewnie wyglądałam w niej jak siódme dziecko stróża, jednak nie narzekałam, bo kupiłam ją w okazyjnej cenie. Za nią oraz kurtkę zimową dla Oskarka zapłaciłam mniej niż dwadzieścia złotych, a jeszcze dostałam wełnianą czapeczkę i szalik do kompletu. Sobie odmówiłam tego luksusu. Po co mi czapka, gdy miałam kaptur.

Wyszłam z domu, zatrzaskując za sobą drzwi.

W międzyczasie podrzuciłam klucze do agencji sprzątającej, która znajdowała się ulicę od przedszkola Oskara. Takie były zasady; codziennie rano meldowałam się w biurze, gdzie dostawałam szczegółową rozpiskę zadań i pobierałam klucze. Pracowałam na czarno, więc logiczne było, że nikt nie ufał mi na tyle, by pozostawić klucze do domów na stałe, mimo że moi pracodawcy byli zachwyceni dokładnością i sprawnością wykonywanych przeze mnie zleceń. Jak dotąd od trzech lat nikt na mnie nie narzekał, a czasami zdarzały się takie miłe gesty jak ten dzisiaj, gdy dostawałam „premię”. Akurat w tym domu często mogłam liczyć na dodatkową gotówkę na koniec miesiąca. Za te trzysta złotych mogłam opłacić przedszkole Oskarka.

Po piętnastej stałam już pod salą Smerfów. Za każdym razem, gdy moja ręka dotykała klamki, modliłam się w duchu, by tym razem było inaczej... Błagałam, żeby dzisiaj było inaczej. Gdy tylko uchyliłam drzwi, moje bębenki zadrgały boleśnie od poziomu decybeli.

Od razu zlokalizowałam Oskarka. Siedział na swoim miejscu przy stoliku i z pełną zawziętości starannością układał sfatygowane puzzle, podczas gdy reszta jego grupy beztrosko bawiła się na dywanie. Stanęłam w progu, mając cichą nadzieję, że dobrze udało mi się ukryć smutek, jakim napawał mnie ten widok – mojego synka bawiącego się samotnie z dala od innych dzieci.

Zatrzasnęłam za sobą drzwi najciszej, jak umiałam, jednak Oskarek natychmiast spojrzał w moją stronę, a jego zielone oczka zamigotały radośnie. Szybko pochował puzzle do zużytego tekturowego pudełka, a siedząca z nim nauczycielka podniosła głowę zaintrygowana i uśmiechnęła się do mnie tak przyjaźnie, że aż na moment zabrakło mi tchu. Z obawą odwróciłam wzrok, skupiając uwagę na synku.

– Dzień dobry, pani Marto – przywitałam się, patrząc, jak Oskar odkłada puzzle na właściwą półkę.

– Dzień dobry! – odparła, wstając z niskiego krzesełka. W tym czasie Oskar dopadł do mnie i owinął chude ramionka wokół moich kolan. Wychowawczyni chciała pogłaskać go po rudawych włoskach, jednak szybko się odchylił, chowając za mną. – Pani Lilianno, zanim pójdziecie, czy mogę liczyć na chwilę rozmowy?

Z trudem udało mi się powstrzymać chęć wzdrygnięcia się.

– Ta-ak, oczywiście. O co chodzi?

Pani Marta kucnęła przy Oskarze, starając się złapać z nim kontakt wzrokowy.

– Oskarku, może pójdziesz jeszcze na chwilę do swoich kolegów?

Brak reakcji.

Odgarnęłam mu przydługą grzywkę i nachyliłam się, by pocałować go w policzek.

– Idź się jeszcze pobaw, dobrze? Mamusia tylko chwilę porozmawia z panią Martą – zachęciłam go z uśmiechem.

Nieśmiało zerknął na mnie, potem na przedszkolankę i ledwo zauważalnie kiwnął główką. Niemal bezszelestnie przeszedł przez salę, stając na skraju dywanu tuż przy kolegach bawiących się drewnianą kolejką. Co jakiś czas zapobiegawczo zerkał przez ramię, oglądając się na mnie.

Razem z panią Martą podniosłyśmy się z kolan i zaprosiła mnie do stolika, przy którym siedziała z Oskarem. Usiadłam, starając się opanować nerwowe drżenie. Już kiedyś odbyłyśmy podobną rozmowę i nie chciałam powtórki.

Bo przecież nikt nie mógł się dowiedzieć.

Nikt.

– Pani Lilianno, konsultowałam się z naszą przedszkolną panią psycholog w sprawie Oskarka – zaczęła, przypatrując mi się z dobrotliwym uśmiechem. – Myślałyśmy, że po drugim semestrze jakoś się otworzy i nawiąże relacje z grupą, tymczasem on nadal jest zamknięty w sobie, nie szuka żadnych interakcji z dziećmi, nie bierze udziału we wspólnych zabawach... Naprawdę nie wiemy już, jak go motywować. Zna bezbłędnie wszystkie piosenki i rymowanki, których uczymy się na zajęciach, ale śpiewa i mówi tylko wtedy, gdy robi to cała grupa. Sam nie potrafi. Od pół roku nie powiedział ani słowa, pokazuje lub sygnalizuje swoje potrzeby, ale... Chodzi mi o to, czy jest pani pewna, że nie potrzeba mu wsparcia logopedy? Albo... specjalistycznej opieki? Może warto przejść się do poradni psychologiczno-pedagogicznej, by zrobić...

– Jestem przekonana, że wszystko jest okej – przerwałam natychmiast, zaciskając palce na pasku torebki. – W domu Oskar normalnie ze mną rozmawia, jest po prostu nieśmiały.

– Każda nieśmiałość ma swoje granice. On nawet nie chce podać ręki podczas tańca w parach. Wzbrania się przed dotykiem, a chyba zdążył się już przyzwyczaić zarówno do nas, nauczycielek, jak i do dzieci. Proszę spojrzeć, kazała mu pani podejść do kolegów i...? Stoi nad nimi i obserwuje. Nawet gdy zostaje zaproszony przez dzieci do zabawy, woli wziąć jedną zabawkę i pójść w kąt. Nie mówiąc już o tym, że wykonuje daną czynność kilkukrotnie. Tak jak układanie puzzli.

Panika wzrastała we mnie z każdą chwilą. Chciałam mieć tę rozmowę już za sobą, poza tym wskazówki zegara nieuchronnie odmierzały czas, jaki miałam na powrót do domu.

– Może... faktycznie ma pani rację – przyznałam pokornie, mając nadzieję, że dzięki temu uniknę dalszej konwersacji.

– Zależy mi na każdym dziecku, jakie mam pod opieką. Ale jeśli Oskarek ma jakieś zaburzenie... Chciałabym mu pomóc. Musimy jednak wiedzieć, z czym się mierzymy.

Przytakiwałam bez większego sensu, wbijając wzrok w kolana.

– Żebyśmy się dobrze zrozumiały, absolutnie nie chcę pani zaszkodzić ani być wścibska, jednak... Gdyby cokolwiek działo się u pani w domu... – Ponownie urwała, po czym nakryła swoją delikatną dłonią moją rękę, która była szorstka jak papier ścierny. Pani Marta wzdrygnęła się w pierwszym odruchu, jednak po chwili z całą stanowczością ją objęła. Zacisnęłam powieki, błagając, by tego nie mówiła. – Proszę, by pani pamiętała, że są różne organizacje, które pani pomogą...

– Nie wiem, o czym pani mówi – ucięłam sztywno, natychmiast wstając z miejsca. – Porozmawiam z narzeczonym w sprawie zajęć z logopedą dla Oskara, a teraz proszę mi wybaczyć, ale musimy już iść do domu. Oskarku!

Synek natychmiast odwrócił głowę w moją stronę i podbiegł, gdy do niego zamachałam. Nie mogłam zostać tu ani chwili dłużej. Musiałam zniknąć, zanim pani Marta wypowie te słowa na głos.

– Do widzenia – rzuciłam przez ramię.

– Do widzenia. Do jutra, Oskarku!

Pomachała do niego, uśmiechając się anielsko, a synek, uczepiony mojej ręki, nieśmiało odmachał tuż przed wyjściem z sali. Zaniosłam Oskara do szatni i najszybciej, jak potrafiłam, zmieniłam mu buty oraz założyłam kurtkę, szalik i czapkę. Do torebki włożyłam jego pracę, którą miał wciśniętą do przegródki, i z nisko opuszczoną głową przedostałam się do wyjścia, mijając po drodze dwie mamy, które zawzięcie plotkowały o tym, jak beznadziejni są ich mężowie, bo nie zabierają ich na romantyczne kolacje albo kiedy się czepiają, że kupiły na wyprzedaży setną parę butów. Starałam się zignorować ich ostentacyjny śmiech i powstrzymać cisnący się na usta komentarz, że inne kobiety mają gorzej.

Ale w końcu nie mogłam mieć do nikogo pretensji. Sama wybrałam takie życie.

Bo miałam jego. Oskarka.

Będąc już daleko od przedszkola, zwolniłam kroku i postawiłam synka na ziemi, poprawiając mu kurtkę i czapkę, która zsunęła się na lewe ucho. Była na niego za duża, ale właśnie taka wystarczy na kilka lat. W najlepszym razie będę mogła kupić mu nową czapkę, gdy pójdzie do szkoły za trzy lata. Przyklękłam na chodniku, całując mojego chłopca w rumiane policzki. Zachichotał, wiercąc się jak piskorz, a jego oczka zamigotały w nikłym blasku latarni.

– I jak było? Dobrze spędziłeś dzień? Co jadłeś na śniadanko?

Wystawił rączkę i w nią postukał, co oznaczało, że zjadł kanapkę. Zacisnęłam usta i na moment przymknęłam oczy. Kiedy ponownie na niego spojrzałam, przygryzał wargi, patrząc na mnie spod rzęs. Natychmiast otoczyłam go ramionami, całując w zimny nosek.

– Oskarku, wszystko gra. Jesteśmy ty i ja, pamiętasz?

– Tak, mamusiu – odparł powoli, a jego cienki głosik był zachrypnięty.

Mój strach i frustracja wyparowały jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Nie potrafiłam się gniewać na mojego synka. To była jedyna istotka, na której mi zależało i którą starałam się bronić. Dotychczas dobrze mi szło ukrywanie się i lawirowanie w półprawdzie. Zanim kładłam się spać, każdego wieczora ćwiczyłam w zaciszu łazienki. Zaciskałam zęby, płakałam i ćwiczyłam – uśmiech, gest, próbę niewzdrygania się za każdym razem, gdy ktoś będzie chciał mnie dotknąć. I kłamałam. A raczej starałam się uwierzyć w wymyślone przeze mnie kłamstwa. Robiłam to wszystko dla jego dobra. Mojego synka. Bo ja już się nie liczyłam.

W podskokach przemierzaliśmy ostatnie stopnie, kierujące nas na trzecie piętro poniemieckiej kamienicy. Trąciło pleśnią, moczem i rozkładem, jednak z każdym dniem przywiązywałam coraz mniejszą wagę do tego, gdzie mieszkałam. Na Jeżycką przenieśliśmy się rok temu, kiedy poprzedni właściciel mieszkania w końcu stracił do nas cierpliwość i wyrzucił, gdy zalegaliśmy z opłatą za czynsz. Nasz obecny dom to jeden pokój z małą kuchnią i jeszcze mniejszą łazienką. Jednak przynajmniej opłaty nie zjadają połowy tego, co zarabiam na sprzątaniu.

Otworzyłam drzwi starym zardzewiałym kluczem i przepuściłam synka. Otrzepałam śnieg z butów przy akompaniamencie cichego chichotu Oskarka. Ściągnęłam z niego kurtkę i w mig się rozebrałam, wieszając nasze okrycia na starym kaloryferze.

– Pójdziesz umyć rączki? – Zagoniłam malca do łazienki, a sama ruszyłam w stronę kuchni. – Ja podgrzeję...

Stanęłam jak wryta na środku korytarza, a podłoga pod moimi stopami zaskrzypiała w proteście. Nerwowo przełknęłam ślinę, odgarniając za ucho włosy, które wydostały się z ciasnego warkocza. Z trudem stłumiłam dreszcz.

Maciek stał w progu kuchni, opierając się ramieniem o framugę, na której łuszczyła się biała farba.

– Skończyliśmy wcześniej – mruknął w odpowiedzi na mój pytający wzrok. Natychmiast spuściłam oczy, przemykając obok niego do kuchni. – A ty nie powinnaś już być w domu?

– Wychowawczyni Oskara chciała ze mną porozmawiać – wyjaśniłam naprędce, stawiając na piecu garnek z zupą i w myślach przeklinając wścibskość nauczycielki, przez którą spóźniłam się do domu.

– Po co?

– Zaproponowała Oskarowi zajęcia z logopedą...

– I pewnie smarka trzeba będzie na nie wozić i płacić gruby szmal. Taki się urodził. I dobrze, że mało gada. Wystarczy mi, że dwa lata temu tak się darł, że głowa napieprzała mi cały dzień. Przez niego spóźniałem się do roboty. Może jeszcze mi powiesz, że trzeba z nim ćwiczyć w domu i to akurat wtedy, gdy...

– Nic z tych rzeczy! – Natychmiast się odwróciłam, a panika ścisnęła mi gardło. – Spokojnie, powiedziałam jej, że przecież chłopcy później dojrzewają, mówią, uczą się chodzić i to na pewno kwestia czasu, kiedy...

– Pieprzenie. Urodziłaś ułoma i tyle.

Zacisnęłam zęby, jakbym tym sposobem mogła powstrzymać napływające do oczu łzy. Zauważyłam czającego się w korytarzu synka. Chował się za framugą, bojaźliwie zaciskając rączki w piąstki.

– Maciek. Przestań, proszę.

Okręcił się, obrzucając Oskarka przenikliwym spojrzeniem, a ten natychmiast uciekł do łazienki. Maciek przejechał językiem po zębach, wbijając we mnie karcący wzrok. Skuliłam się, cofając w głąb kuchni.

– Doczekam się jakiegoś jedzenia? – rzucił z groźbą w głosie i mrucząc pod nosem, udał się do pokoju.

Najszybciej, jak mogłam, ukroiłam dwie ostatnie duże skibki i opaliłam je nad piecem, by delikatnie odświeżyć czerstwy chleb. Posmarowałam je resztką margaryny, a wyrzucając opakowanie do śmieci, w myślach zanotowałam, by jutro z rana zrobić zakupy w małym sklepiku na Wildzie, gdzie mieli przystępnie przecenione produkty, szczególnie gdy zbliżał się koniec terminu przydatności do spożycia. W tym czasie pilnowałam, by zupa nie podgrzała się za mocno, bo Maciek nie lubił jedzenia, które parzyło język. Wszystko przyniosłam mu do pokoju. Siedział przed starym kineskopowym telewizorem i oglądał jakiś teleturniej, podśmiewając się pod nosem. Na oślep odszukał łyżkę leżącą na ławie i zaczął jeść, a ja tymczasem wróciłam do kuchni po chleb. Gdy już spełniłam swój obowiązek, poszłam po Oskarka i zapukałam do łazienki. Otworzył mi natychmiast, patrząc z przestrachem w oczach. Ukucnęłam, ścierając łzy, które pojawiły się na jego rzęsach.

– Zjadłeś obiadek w przedszkolu?

– Tak.

Jego głosik był tak cichutki, że zagłuszył go dźwięk telewizora z pokoju. Chwyciłam rączkę Oskara i ucałowałam, rozmasowując zimne paluszki.

– To dobrze. Może poczytamy jakieś książeczki z biblioteki? Co ty na to?

Od razu pokiwał główką, a ja zaprowadziłam go do kuchni, starając się zepchnąć w odmęty umysłu fakt, że synek krył się za moimi nogami, by nie narazić się swojemu tacie. Usiedliśmy w kącie na materacu. Nie miałam pieniędzy, by kupić mu łóżko, a Maciek stanowczo odmówił, gdy zaproponowałam, by synek spał razem z nami na rozkładanej wersalce. Ja też nie mogłam z nim spać. Moje miejsce było przy Maćku.

Przeczytaliśmy kilka krótkich historyjek z serii o Tupciu Chrupciu, aż w końcu zostały nam trzy ostatnie książeczki. W tym czasie Maciek wyszedł do łazienki, a Oskar wtulił się mocniej w moją pierś. Pogłaskałam go po główce, wmawiając sobie, że moje serce nie łamie się za każdym razem, gdy widzę, jak chłopiec boi się swojego taty. Mieliśmy wybrać ostatnią historyjkę, gdy dobiegł mnie odgłos rozpinania zamka.

– To teraz ty wybierz. Zaraz przyjdę – powiedziałam pośpiesznie do synka i wstałam z materaca.

Na palcach zbliżyłam się do przedpokoju, gdzie zostawiłam torebkę, i błagałam, błagałam... bym tym razem nie miała racji. Ale to, co zobaczyłam, sprawiło, że w panice rzuciłam się na Maćka.

– Maciek, nie! Proszę! To na przedszkole dla Oskarka!

Odepchnął mnie, gdy tylko wyciągnęłam rękę po pieniądze, które znalazł w torebce.

Runęłam na podłogę, nim zdążyłam w porę złapać się futryny. Maciek ścisnął w pięści zielone banknoty i chwycił mnie za sprany T-shirt, podnosząc bez wysiłku z podłogi. Rzucił mną o ścianę. Plecami uderzyłam w kaloryfer. Gdy chciałam się osłonić, zacisnął rękę na moim przedramieniu, wykręcając je boleśnie.

– Oskarek, Oskarek, Oskarek! Kisisz trzy stówy! Skąd je masz? Kurwisz się, tak?!

– Nie! Dostałam premię! Maciek, nigdy bym cię nie zdradziła! Przysięgam!

– I tak ci nie wierzę! Głupia kurwa! Zaharowuję się na pieprzonej budowie za grosze, a ty chcesz wydać wszystko na tego jebanego niedorozwoja!

– To twój syn! To na jego przedszkole!

– Mówisz, że on jest ważniejszy ode mnie?!

– Nie! To nie to...

Nagły przebłysk bólu przerwał moją odpowiedź. Charcząc, upadłam na kolana, trzymając się kurczowo za brzuch. Próbowałam zaczerpnąć tchu, ale z każdym oddechem czułam, jak palą mnie wnętrzności. Maciek pociągnął nosem, wpychając sobie pieniądze do kieszeni, i przeszedł nade mną. Sięgnął po kurtkę.

– Wychodzę. A ty zastanów się, dzięki komu mamy pieniądze. Jak chcesz, możesz wypierdalać z gówniarzem na ulicę!

Trzaśnięcie drzwiami było tak mocne, że spadł krzyżyk wiszący nad futryną.

Niczym znak z nieba.

W tym miejscu nie było Boga ani miłosierdzia.

To było piekło na ziemi.

Oparłam się o framugę i próbowałam wstać, jedną ręką przytrzymując się ściany, drugą obejmując brzuch. Nie mogłam oddychać, a mimo to zagryzałam wargi niemal do krwi, starając się powstrzymać szloch.

– Mamusiu...

Migiem odwróciłam się do synka. Stał przy drzwiach w kuchni i był blady z przerażenia.

– Już dobrze... Oskarku. Mamusia... się... potknęła.

Żadne z nas w to nie wierzyło. Wyszedł z ukrycia i uklęknął na podłodze, tuląc się do moich nóg. Obejmował mnie ciasno, jakby chciał mi dodać otuchy, pokazać, że mam jeszcze jego. Że jeszcze mam dla kogo walczyć.

Zacisnęłam mocno powieki. Chciałam pochylić się, by dotknąć Oskara, ale ból sprawił, że niemal zwymiotowałam z wysiłku. Niemal, bo najpierw musiałabym coś mieć w żołądku.

– Wybrałeś już... książeczkę? Dobrze, jak tylko... Muszę do... łazienki, dobrze?

Pokiwał główką. Wiedział, że kłamię, ale mimo to spełnił moją prośbę. Wstałam z podłogi i na chwiejnych nogach dotarłam do jedynego pomieszczenia w mieszkaniu, w którym domykały się drzwi – za którymi mogłam się ukryć. Zamknęłam je za sobą i uchyliłam mały lufcik, przez który wpadł uliczny rozgardiasz piątkowej nocy. Stanęłam przy lustrze, podciągając bluzkę.

Bez trudu odnalazłam nowe krwiaki formujące się pośród tych, które miały już kilka dni. Jeden wyraźny, w kształcie pięści, uwydatniał się tuż pod mostkiem. Odwróciłam się. Niebawem czerwona pręga zmieni się w fioletowy siniec. Zignorowałam liczne zadrapania, szramy i ślady po papierosach, które miałam na przedramionach i plecach. W myślach powtarzałam sobie, że przecież mogło być gorzej. Mógł zrobić mi coś gorszego albo chcieć wyładować złość za moje nieposłuszeństwo na Oskarku. Już raz próbował, ale w porę zasłoniłam synka, przyjmując na siebie gniew narzeczonego.

Bo to wszystko była moja wina.

Stawiałam opór, a on za każdym razem przypominał mi, gdzie moje miejsce.

Za każdym razem.

W ostatniej chwili zasłoniłam usta dłonią. Nie mogłam płakać. Nie mogłam pozwolić, by Oskar to usłyszał.

Musiałam to znieść. I milczeć.Rozdział 2

And Heaven knows I’m not helpless, yeah

But what can I do?

I can’t see the use in me crying

If I’m not even tryna make the change I wanna see.

John Legend, Preach

W poniedziałek zaprowadziłam Oskarka do przedszkola, umyślnie unikając kontaktu wzrokowego z nauczycielką. Nie chciałam z początkiem nowego miesiąca zaliczyć moralizującej rozmowy z panią Martą bądź inną nauczycielką, która uważała, że problemy mojej rodziny są do poukładania. Nie mieliśmy żadnych problemów, po prostu... to ja swoim gadaniem i zachowaniem wyprowadzałam Maćka z równowagi. To ze mną było coś nie tak. Ale nie chciałam, by ktokolwiek się o tym dowiedział, bo istniała możliwość, że zgłosi to opiece albo innym służbom. Nie mogłam do tego dopuścić. Maciek miał rację, nie poradziłabym sobie bez niego.

W agencji odebrałam kartkę ze zleceniem oraz klucze. Ucieszyłam się, gdy przeczytałam adres zamieszczony u góry strony. To już trzeci miesiąc, odkąd sprzątam tam trzy razy w tygodniu. Schowałam wszystko do torebki i ruszyłam w stronę Sołacza. Oczywiście mogłam wsiąść w tramwaj, jednak głupotą było marnowanie sześciu złotych na bilet w obie strony, a od ulicy Mazowieckiej dzielił mnie raptem kwadrans spacerkiem.

Gdy dotarłam do willi, która została zbudowana przed drugą wojną światową, moje serce zadrgało z podekscytowania. Pokochałam ten dom. Był stary, ale dobrze zachowany i widać było, że właściciel dbał o swój majątek. Willa miała dwa poziomy. Na parterze znajdowały się salon, kuchnia z przestronną jadalnią oraz gabinet i łazienka dla gości, natomiast na piętrze cztery sypialnie i jedna wspólna duża łazienka. Była też piwnica, ale do niej schodziłam najrzadziej. Znajdowały się tam liczne drzwi, jednak mnie miały interesować tylko te na końcu wąskiego korytarza, gdzie umiejscowiona była pralnia. I mimo że dom miał prawie sto lat, jego wnętrze odnowiono i unowocześniono – od alarmu przez panel kontrolny, który sterował wszystkimi roletami, bramą i furtką. Był też ekologiczny kominek elektryczny, a nawet robot, który aktywował się w wyznaczonych porach, by prześlizgnąć się cichaczem po podłodze i zebrać mikroskopijny brud. Nie wiedziałam, jak nazywa się ta technologia. Mój rodzinny dom był raczej tradycyjny, z podstawowymi sprzętami, nie potrafiłam więc nazwać tych wynalazków ani domyślić się ich funkcji. Samo odgadnięcie, w jaki sposób działa prysznic na piętrze, gdy chciałam opłukać kabinę ze środka czyszczącego, zajęło mi kilkanaście minut. Ale z dnia na dzień szło mi coraz lepiej. I coraz częściej łapałam się na tym, że marzyłam, by kiedyś zamieszkać w takim domu.

– O czym ty śnisz, Lilka – fuknęłam na siebie, ważąc w dłoni klucze. – Nikt nie płaci ci za marzenia.

Weszłam do środka i w progu ściągnęłam przemoczone buty. Wyciągnęłam z torebki znoszone szmacianki, które nie zostawiały smug na podłodze, a płaszcz odwiesiłam na najdalszy z haczyków. Z torebki wyciągnęłam listę rzeczy do zrobienia. Nic nadzwyczajnego. Ten sam tryb co zawsze. Odkurzyć pokoje, umyć łazienki, pozmywać, opróżnić, wstawić... Zaczęłam od założenia fartuszka. Najpierw ogarnęłam kuchnię. Powyrzucałam resztki i włączyłam zmywarkę, umyłam ekspres do kawy i płytę indukcyjną oraz przetarłam blat. Zebrałam do wiaderka środki czystości, sprzątnęłam łazienkę na piętrze, a następnie przeszłam do salonu, gdzie zaczęłam ścierać kurze. Uwielbiałam sprzątać ten pokój z jednego powodu. Stało tam pianino, którego lakierowane drewno przyciągało mój wzrok. I to był mój moment. Moja chwila.

Bez zastanowienia usiadłam na stołku i podniosłam pokrywę. Opuszkami palców przesunęłam z czcią po klawiszach, rozkoszując się ich śliską fakturą. Magnetyczne przyciąganie sprawiło, że moje palce same drgnęły. Czułam tę mrowiącą elektryczność i pozwoliłam stopie oprzeć się o pedał. Zaczęłam grać. Pokój wypełniły łagodne dźwięki, które harmonijnie spływały spod czubków moich palców za każdym razem, gdy nacisnęłam odpowiednie klawisze. Poddałam się temu obezwładniającemu uczuciu. Nie wiem, kiedy zamknęłam oczy. Po raz pierwszy od tygodnia czułam ten magiczny spokój. Moje myśli przestały szaleć, a problemy zniknęły. Bo grałam. I tylko to się liczyło. Czułam, jak kołyszę się w takt piosenki, jakby między mną a pianinem nastąpiło trudne do wytłumaczenia zespolenie. To ja byłam melodią. Pieśnią, którą wyrażałam swoje emocje. Swój ból i zwątpienie. Swoją nadzieję na lepsze jutro...

Zbliżając się do końca, uchyliłam powieki i... krzyknęłam przeraźliwie, a moja dłoń przesunęła się po klawiszach, wydobywając drażniącą kakofonię dźwięków.

– Ej, spokojnie! – wykrzyknęła kobieta, unosząc ręce. Zachichotała nerwowo, gdy zerwałam się ze stołka, prawie się o niego przewracając. – To raczej ja powinnam tak wrzasnąć!

Lodowate palce zacisnęłam na brzegu fartuszka i czekałam, aż właścicielka pianina i tego domu wywali mnie na zbity pysk. Ona jednak ruszyła w moją stronę i, nadal śmiejąc się pod nosem, odgarnęła długie blond włosy z twarzy.

– Dziewczyno, ale masz płuca! – Zamrugała, pochylając się, by ściągnąć na siebie mój wzrok, który poddańczo wbiłam w podłogę. – Wszystko gra? Pobladłaś.

– P-przepraszam! Nie wiedziałam, że pani będzie!

– Wyluzuj...

– Ja... naprawdę przepraszam! Obiecuję, to już nigdy więcej się nie powtórzy!

W końcu machnęła ręką, a do mnie dotarło, że chyba nie ma zamiaru mnie zwolnić. Co nie zmieniło faktu, że właśnie zostałam przyłapana na gorącym uczynku. To było pewne, mogłam się pożegnać z premią. Zadrżałam na samą myśl i jeszcze bardziej przerażona wbiłam wzrok we własne stopy.

– Daj spokój, to tylko pianino – rzuciła, bagatelizując problem. – Już dawno nie słyszałam, jak ktoś na nim gra. To był piękny utwór. Jaki jest jego tytuł?

– To... River Flows Is You. Yiruma. To koreański kompozytor.

Nieśmiało odrobinę uniosłam wzrok, a blondynka pokiwała głową. Na jej usta wkradł się delikatny uśmiech, co zupełnie rozproszyło moje czarne myśli.

– To było takie... piękne. Lekkie. Trochę melancholijne. I pełne nadziei.

– Jeszcze raz przepraszam. To, co zrobiłam, było niewybaczalne...

– Daj już spokój. Naprawdę – ucięła, wciskając ręce do kieszeni i głową wskazując kuchnię, a ja ruszyłam za nią w milczeniu. – Moja wina, powinnam uprzedzić agencję, że dzisiaj wyjątkowo będę w domu. Normalnie się to nie zdarza, ale musiałam wziąć kilka dni urlopu, bo już świrowałam od nadmiaru stresu. A do niedawna uważałam, że to moje drugie imię. Ponoć grozi mi karōshi. Znaczy się śmierć z przepracowania – dodała, potrząsając głową i śmiejąc się z własnych słów. Słysząc, że jej nie zawtórowałam, odwróciła głowę, zerkając na mnie przez ramię. – To był żart.

Próbowałam roześmiać się na zawołanie, ale w tym momencie byłam tak wystraszona, że nie potrafiłam wykrzesać z siebie nic prócz nerwowego chichotu. W milczeniu obserwowałam, jak kobieta wyciąga z szafy dwa kubki i kładzie je na blacie, by nalać do nich kawy z ekspresu, który nastawiłam, zanim poszłam sprzątać.

– Zrobisz sobie przerwę?

– J-jaaa? – wydukałam, popisując się elokwencją.

– A jest tu z nami ktoś jeszcze? Nie krępuj się i siadaj. Przyda nam się chwila oddechu. – Przeszła do jadalni, gdzie postawiła kubki na stole. Cofnęła się jeszcze do lodówki po śmietankę do kawy i zamarła, mrugając szybko, gdy zauważyła, że nadal czaję się w drzwiach. – No co tak stoisz? Ściągnij ten fartuch i chodź! Poza tym muszę ci się odwdzięczyć za ten gulasz!

Zszokowana przysiadłam na skraju krzesła naprzeciw właścicielki, która osłodziła kawę dwiema łyżeczkami cukru i dolała śmietanki aż po brzeg kubka.

– Smakował pani?

– Kobieto, ja nie wiem, co ty sobie myślisz. – Sapnęła z podziwem, kręcąc głową. – Masz taki talent i zamiast otworzyć jakąś knajpkę, to sprzątasz domy. To był prawie najlepszy gulasz, jaki jadłam w życiu! Prawie, bo do tej pory myślałam, że nic nie przyćmi kuchni mojej babci, ale uwierz mi, niewiele ci brakuje.

Mimowolnie moje wargi wygięły się w lekkim uśmiechu.

– Bardzo się cieszę – odpowiedziałam cicho, czując, że powoli zanika uczucie ciążenia w żołądku. – I przepraszam, że tak się porządziłam. Po prostu... zobaczyłam rozmrożone mięso na blacie, a nie chciałam, żeby się zepsuło.

– Jasna sprawa! Absolutnie nie mam ci za złe! Swoją drogą, uratowałaś mi tym życie, bo gdy wróciłam z piątkowego bankietu, to myślałam, że żołądek przykleił mi się do kręgosłupa. Już w taksówce odpaliłam aplikację ze śmieciowym jedzeniem. Szkoda, że nie mogłaś zobaczyć mojej miny, gdy od progu poczułam ten boski zapach! A jak zajrzałam do garnka...!

Zrobiło mi się ciepło na sercu, bo dawno nikt nie chwalił mojej kuchni.

Gotowanie nie należało do moich obowiązków i to był pierwszy raz, gdy przyrządziłam jedzenie zupełnie o to nieproszona. I nie kłamałam, mówiąc, że zrobiłam to, bo było mi żal marnować jedzenie. Sama już nie pamiętam, kiedy ostatnio było nas stać na taki kawał wybornej wołowiny.

I do tego wszystkiego doszło coś jeszcze. Ucieszyłam się, poczułam się potrzebna, a ktoś był wdzięczny za obiad, który ugotowałam. I nazwał go przepysznym... Maciek już dawno tak nie mówił. Bez większego zaangażowania zjadał wszystko z talerza, po czym kładł się spać albo wychodził. Przestał zwracać uwagę na to, co gotuję, bo i tak nie było nas stać na lepszy kawałek mięsa albo przyprawy. Nie mówiąc już o warzywach. Zawsze wybierałam takie z promocji, które okres świeżości miały już dawno za sobą i po prawdzie nadawały się już tylko do wyrzucenia. Dlatego gotowanie dla właścicielki domu, korzystając z dobrodziejstw jej spiżarni i lodówki, było dla mnie fascynującą odmianą. Miała tyle ziół i przypraw, że części nawet nie potrafiłam nazwać. Nie odważyłam się zabrać przygotowanego posiłku do domu, bo nawet jeśli chciałam, by mój synek mógł spróbować takiego jedzenia, to jednak nie należało ono do mnie. I tak ta pani wiele już dla mnie zrobiła. Zbyt wiele.

– Chciałam podziękować – odezwałam się, odważnie podnosząc na nią oczy. – Za premię.

– Drobiazg. Jeszcze nikt tak dobrze nie zadbał o ten dom, więc to raczej ja powinnam ci dziękować. – Potakiwała głową na potwierdzenie własnych słów, a na koniec wzruszyła nonszalancko ramionami. – To tylko pieniądze. Jeśli je mam, to czemu nie miałabym docenić twojej pracy. Mam nadzieję, że ci się przydały.

Speszona uciekłam wzrokiem w bok, a do ust przycisnęłam kubek, parząc sobie język gorącą, gorzką kawą.

– T-tak. Dziękuję.

Bałam się, że właścicielka przejrzy moje kłamstwo, ale przecież nie mogłam jej powiedzieć, że pieniądze odebrał mi Maciek i przeznaczył na to, co zawsze. Na automaty.

Odstawiając kubek na blat, zerknęłam na nią z przestrachem, zauważając, że przeszywa mnie na wskroś swoimi lodowatymi oczami. Siła tego spojrzenia była tak silna, że czułam się tak, jakby ta kobieta włamywała się do mojego mózgu. Jej pełne, czerwone, acz nieumalowane usta rozchyliły się, gdy brała szybki wdech.

Odgarnęłam włosy z twarzy, pospiesznie wkładając je za ucho.

Ona wiedziała. Nie miałam pojęcia, w jaki sposób, ale przejrzała mnie... Poznałam to spojrzenie. Litość i współczucie. Nie dało się go pomylić z niczym innym. Zbyt często je widziałam, by teraz się nie zorientować. Ale nim zdążyłam wymyślić, w jaki sposób wykręcić się od dalszego przesiadywania przy jednym stole z blondwłosą pięknością, właścicielka domu rozproszyła moją uwagę, pochylając się nisko nad blatem.

– Na imię mi Malwina. Malwina Collins – dodała, wyciągając rękę przed siebie. Gapiłam się na nią jak rażona piorunem. Ona się ze mną witała? Jednak pani Malwina błędnie zinterpretowała moje zdziwienie, bo przewróciła oczami, krzywiąc usta w grymasie. – Tak, wiem, obce nazwisko. Mój tata jest Irlandczykiem.

– Lilka. To jest Lilianna Nowakowska – odparłam natychmiast, nie chcąc zostać uznana za niegrzeczną.

Usłużnie uścisnęłam rękę pani Malwiny koniuszkami palców. Nie mogłam nie dostrzec szoku na jej twarzy, gdy moja szorstka skóra otarła się o jej wypielęgnowaną dłoń. Moje krótko obcięte paznokcie był cienkie jak papier, przez co często się łamały, natomiast pani Malwiny były długie, miały kształt migdałów i pomalowane były krwistoczerwonym lakierem. Kobieta stanowiła moje całkowite przeciwieństwo.

Pani Malwina była wysoką kobietą z nogami aż do nieba i obłędnie idealną figurą, z krągłościami w odpowiednich miejscach. Jej długie blond włosy układały się w miękkie pukle i spływały kaskadą po same łopatki. Gołym okiem było widać, że nie zrobiła dziś makijażu i to tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że pani Malwina była naturalnie piękna. Jej opalona cera przyjemnie kontrastowała z lazurowymi oczami otoczonymi długimi czarnymi rzęsami, a karminowe, idealnie wykrojone usta co jakiś czas zmysłowo zwilżała czubkiem języka. Robiła to zupełnie nieświadomie, ale nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że cała emanowała seksapilem i była ucieleśnieniem marzeń każdego mężczyzny. Różnica między nami była wręcz uderzająca.

Równe brwi pani Malwiny uniosły się wysoko, dlatego czym prędzej zamknęłam usta i puściłam jej dłoń. Jeszcze tego brakowało, by uznała mnie za niepoczytalną.

– A ile masz lat? Bo nie dałabym ci więcej niż dwadzieścia.

– Niedługo skończę dwadzieścia dwa – odparłam, przygryzając wnętrze policzka i domyślając się, w jaki sposób zareaguje.

– Bujasz!

– Mówię poważnie. Urodziny obchodzę pierwszego maja.

– Seeerio?! – parsknęła i odrzuciła głowę, śmiejąc się wniebogłosy. Pani Malwina była tak bezpośrednia i swobodna, że czułam się odrobinę przytłoczona jej emocjami. – Przepraszam, ale to naprawdę zabawne! Ja urodziłam się drugiego maja! I niedługo skończę trzydzieści lat. Zmiana kodu, trójka z przodu. – Przewróciła oczami, uśmiechając się krzywo. – Ale zobacz, taki przypadek! To prawie jakbyśmy były siostrami!

Faktycznie, taka zbieżność była wręcz nadzwyczajna, ale żeby tak od razu, prosto z mostu stwierdzić, że jesteśmy jak siostry? To chyba za dużo powiedziane. Co najwyżej mogłabym odgrywać rolę Kopciuszka w tej pantomimie zwanej życiem. Schowałam dłonie pod stół. Znowu zaczęłam się denerwować.

– Za dużo gadam, co? – rzekła kobieta, podpierając brodę dłonią. – Ale widzisz, tak już mam. Jak czuję się dobrze w czyimś towarzystwie, to nie zastanawiam się, co mówię i jak się zachowuję. A nieczęsto to mi się zdarza. Na przykład w pracy otaczają mnie sami imbecyle, przez co poznali mnie wyłącznie od złej strony.

Wyraźnie zmarkotniała i schowała się za kubkiem, starając się ukryć irytację. Byłam ciekawa, czym się zajmowała, skoro reagowała tak nerwowo na samo wspomnienie ludzi, z którymi pracowała.

Wyłamując palce, wychyliłam się do przodu, przez moment gryząc się w język, bo tak naprawdę nie wiedziałam, jak ubrać myśli w słowa. Już dawno nie pozwoliłam sobie na tego typu pogawędkę.

– Mogłabym panią zapytać...

– Malwina – przerwała od razu, cmokając głośno. – Nie pani, błagam. I jak będziesz to ignorować, to się obrażę – dodała, mrugając przyjaźnie, co wyraźnie kontrastowało z jej groźbą.

Uśmiechnęłam się nerwowo, mimowolnie zaciskając powieki, i zabrałam z twarzy kosmyk włosów, który założyłam za ucho.

– A gdzie pracujesz? – spytałam odważniej.

– Jestem naczelną LooKa, magazynu z wyższej półki dla kobiet z wyższej półki. Taka głupia dewiza wydawnictwa – wyjaśniła markotnie, przewracając zadziornie oczami.

– I masz dopiero dwadzieścia dziewięć lat? Musisz być bardzo mądra.

– Skończyłam podwójne studia, od cholery kursów i podyplomówek. Po prostu poznali się na moim talencie do wciskania babom bzdur na temat diety, wyglądu, mody – uściśliła, mrugając porozumiewawczo.

Byłam pod ogromnym wrażeniem.

Pani Malwina... Malwina była nie tylko piękna, ale też wykształcona, mądra i zaradna. Dorobiła się imponującego CV, a mknąc po szczeblach kariery w prestiżowym magazynie, pozostała bezpośrednia i chyba jej nie obchodziło, kto pochodził z jakiego środowiska. Świadczyło o tym chociażby to, że siedziała ze mną przy jednym stole, kiedy tak naprawdę powinnam zejść jej z oczu i odkurzyć pokoje na piętrze. Byłam nikim, a ona poświęcała mi swój czas i jeszcze zaprosiła na kawę... To było dla mnie takie dziwne. Pierwszy raz, odkąd pracuję jako sprzątaczka, właściciel zaprosił mnie do jednego stołu i dziękował za obowiązkowość oraz nagradzał premią.

– A ty? Co robisz w życiu?

Skonsternowana uniosłam głowę i dopiero po chwili dotarł do mnie sens słów. Malwina już nie uśmiechała się tak beztrosko, jak miało to miejsce jeszcze chwilę temu. I znowu patrzyła na mnie w ten sposób, który zmroził mnie do szpiku kości. Oblizując ukradkiem usta, zamrugałam, starając się patrzeć wszędzie, byle nie na nią.

– Mam pracę. U pani, ale też w innych domach.

– A uczuciowo? Masz kogoś?

– Tak. Synka i narzeczonego.

– Synka?! Wow, to się uwinęłaś! – wykrzyknęła, robiąc wielkie oczy. – Ile synek ma lat?

– W listopadzie skończył trzy latka – odparłam i chyba się uśmiechnęłam, ale nie mogłam nad tym zapanować. Za każdym razem, gdy myślałam o Oskarku, czułam ciepło rozchodzące się od serca na całe ciało. Ciesząc się, że Malwina przeniosła zainteresowanie na mojego synka, odważnie uniosłam głowę. – Jest bardzo podobny do mnie. Ma rude włosy i zielone oczy. Jest trochę nieśmiały. I uwielbia czytać książeczki.

– I masz narzeczonego, tak? Może jestem wścibska, ale nie widzę pierścionka.

Uderzenie serca później schowałam ręce pod stołem, zaciskając lodowate palce na prawej dłoni.

Nie myśl o tym. Nie myśl...

– Zgubiłam go.

– Wiesz, że mam świetną dziennikarską intuicję?

– Chy-chyba muszę się zabrać do pracy... – pisnęłam, czując, jak panika zaciska palce na moim gardle.

Zerwałam się błyskawicznie, ale potknęłam się o własne stopy i runęłabym razem z krzesłem na podłogę, gdyby nie refleks Malwiny. Niestety złapała mnie za prawy nadgarstek, a wtedy podwinął się rękaw mojego szarego swetra. Wyrwałam się, naciągając mankiet aż po same nadgarstki, jednak nie mogłam zignorować sapnięcia Malwiny, która dostrzegła ślady na mojej skórze.

Zacisnęłam powieki, starając się opanować oddech. Musiałam uciec, nim zacznie coś podejrzewać...

– Lilka. Powiesz, jak będziesz chciała. Nie będę cię do niczego zmuszać.

Usłyszałam jej spokojny głos, w którym czaiła się nuta wściekłości. Była na mnie zła? Bo jej się wyrwałam? Kątem oka zerknęłam na kobietę, która wycofała się w stronę gabinetu. Co chciała zrobić? Wezwać policję? Zawiadomić opiekę? A jeśli teraz wszystko stracę? Gorączkowe myśli pochłonęły mnie całkowicie i nawet nie zauważyłam, gdy Malwina wróciła, ściskając coś w rękach. I to nie był telefon, ale karteczka i jakiś wąski przedmiot przypominający dezodorant.

Zrobiła powolny krok w moją stronę, a ja cofnęłam się automatycznie. Zacisnęła usta, jednak nie skomentowała głośno mojej płochliwości.

– Wiesz, co zwróciło moją uwagę? Kulisz się i unikasz kontaktu wzrokowego. Usiadłaś na wprost mnie, jak na jakiejś rozmowie kwalifikacyjnej, a przez większość czasu patrzyłaś tępo w stół. Gdy zaczęłaś mówić o synku, to twoje oczy stały się takie... żywe. Radosne. Natomiast kiedy spytałam o pierścionek i narzeczonego...

Zagryzłam wargi niemal do krwi, by nie pisnąć ani słówka. Nie mogłam powstrzymać zdradzieckich łez, które, mimo że tak usilnie się starałam, i tak pojawiły się w kącikach moich oczu.

– Jeśli to chwilowe trudności, to okej, każdy związek je przechodzi. Ale jeśli wmawiasz sobie od kilku miesięcy, że to się zmieni... Daj mi znać. Albo przyjdź. Adres znasz.

I wtedy na swojej dłoni znowu poczułam kojący dotyk i ciężar zimnego kawałka aluminium. Malwina wcisnęła mi coś do ręki. Wizytówkę. I gaz pieprzowy.

Podniosłam na nią oczy, zapominając, że pewnie mienią się od wstrzymywanych łez.

– Dlaczego? – sapnęłam niewyraźnie przez zaciśnięte gardło.

– Sama nie wiem. Nigdy nikogo nie obdarzam zaufaniem od pierwszego spotkania, a z drugiej strony mam niebywałego nosa do ludzi. I to się sprawdza.

Nakryła moją rękę tak, aby palce zacisnęły się na gazie. Mojej broni, której miałam użyć w razie konieczności. W samoobronie. Nie rozumiałam... Dlaczego mi to dawała? Przecież nic takiego się nie działo. To ja byłam winna, to wszystko było moją winą...

Moje bolesne tłumaczenie przerwał rozważny głos Malwiny.

– Użyj tego, jeśli sprawy zajdą za daleko.

Nie mogłam jej tego obiecać, a jednak gdzieś w odmętach umysłu pojawiło się namacalne widmo nadziei. Coś, czego odmawiałam sobie od kilku lat. Bo obiecaliśmy sobie z Maćkiem być razem na dobre i na złe. Kochaliśmy się. Może przez ten czas nasze marzenia i plany straciły na wartości, gdy widmo nędzy zajrzało nam w oczy, ale w końcu nadal byliśmy razem. Nie potrafiłabym od niego odejść, nawet jeśli Maciek od czasu do czasu musiał mi przypomnieć, komu obiecałam być wierna i kogo miałam kochać całym sercem. Obiecałam.

Bałam się być odważna. Nie potrafiłam już walczyć. Nie umiałam.

To dlaczego zaciskałam palce na pojemniku z gazem, jakby miał to być mój oręż? Dlaczego, trzymając go w rękach, czułam się... bezpieczna? Tak nie powinno być...

Nie byłabym zdolna użyć go przeciwko Maćkowi, nawet jeśli jeszcze raz popchnąłby mnie na ścianę albo sprawił ból w ten lub inny sposób.

Nie byłam odważna. Ani zastraszana.

Nie byłam...
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: