Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Limassol - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
11 września 2015
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Limassol - ebook

„Limassol” to fascynująca powieść szpiegowska o patriotyzmie, zdradzie i niemożliwej miłości. Bohaterem tej pasjonującej i przewrotnej powieści jest bezimienny funkcjonariusz izraelskiej Służby Bezpieczeństwa Ogólnego (Szin Bet). Jego głównym zadaniem jest udaremnianie samobójczych zamachów terrorystycznych na terenie Izraela. Poświęca się temu bez reszty, co doprowadza do kryzysu w jego małżeństwie. I właśnie wtedy zostaje mu powierzona nowa i bardzo nietypowa misja. Pod pozorem pobierania lekcji kreatywnego pisania ma dotrzeć do telawiwskiej pisarki i działaczki ruchu pokojowego, która może go naprowadzić na ślad groźnego terrorysty. Dość szybko angażuje się w jej powikłane życie: z jednej strony syn narkoman, a z drugiej – palestyński artysta z Gazy, nieuleczalnie chory na raka. To właśnie jego syn jest niebezpiecznym terrorystą, który działa na całym Bliskim Wschodzie i od dawna wymyka się izraelskim służbom. Celem operacji jest jego likwidacja. Dopiero na miejscu realizacji misternie przygotowanego planu w cypryjskim Limassol bohater powieści musi wybierać między lojalnością wobec służby, państwa, dawnych kolegów a nowymi przyjaźniami.

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-62903-21-4
Rozmiar pliku: 373 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Siedziałem jeszcze przez chwilę w samochodzie, bo chciałem po raz kolejny rzucić okiem na jej stare zdjęcie i wysłuchać do końca Here Comes the Sun. Dość rzadko można usłyszeć Harrisona w radiu i niewiele jest tak dobrych porannych piosenek jak ta. Zawsze gdy spotykam kogoś po raz pierwszy, chcę najpierw zobaczyć jego zdjęcie, żeby nie być później zaskoczonym. Na tej fotografii była bardzo piękna; włosy zaczesane do tyłu, zebrane w kok, inteligentne czoło i uśmiechała się do jakiegoś Araba na spotkaniu intelektualistów.

Ranek końca lipca. Na ulicy panowała miejska wakacyjna błogość. Koty wdrapywały się na śmietniki w poszukiwaniu jedzenia; dwóch kumpli kroczyło alejką tamaryszków w kierunku morza, śmiali się beztrosko, a pod pachą trzymali deski surfingowe.

– Mieszkam na trzecim piętrze – powiedziała mi przez telefon.

Skrzynki pocztowe były obklejone warstwami naklejek, nazwiska młodych najemców, którzy już zdążyli się wprowadzić i wyprowadzić, wydrukowane łacińskimi literami nazwiska zmarłych lokatorów. Budynek z odpadającym tynkiem był bardzo zaniedbany. Niczego nie było widać przez brudne, wysokie, wąskie okna klatki schodowej, przypominające opuszczony klasztor. Dafna otworzyła drzwi, była boso, miała spięte włosy i przenikliwe spojrzenie. To wszystko, co uchwyciłem na pierwszy rzut oka.

– Rozmawiam przez telefon – powiedziała. – Niech pan wejdzie. – Słyszałem jeszcze koniec rozmowy, krótki śmiech i kilka konkretnych słów. – Muszę już kończyć, ktoś na mnie czeka.

Rozejrzałem się po salonie: dwie wygodne kanapy z lat siedemdziesiątych, duże okno, przez które dostrzegłem czubek figowca, mały telewizor, kilka interesujących grafik na ścianie, którym nie zdążyłem się przyjrzeć. Mieszkanie wychodziło na podwórko i było pełne słońca. Nie wiem dlaczego, ale spodziewałem się ciemnego miejsca.

– Proszę tutaj, usiądziemy w kuchni – zawołała do mnie.

Na okrągłym stole leżała sterta papierów, a na ręcznie haftowanym, kolorowym obrusie stała waza z dojrzałymi brzoskwiniami. W tle słychać było cichą muzykę, może był to Chopin, a może ktoś inny, kogo nie znałem.

– W jakiej sprawie pan do mnie przychodzi? – zapytała. Miała zadziwiająco młodo brzmiący głos.

– Powiedziano mi, że pani może mi pomóc w pisaniu, ktoś mi panią polecił – odparłem. – Chciałbym się nauczyć pisać.

– Czy to dla pana aż tak ważne? Jest pan gotów poświęcić na to czas? – zapytała cicho, powstrzymując uśmiech, po czym usiadła na krześle, podwijając jedną nogę. Dostrzegłem teraz, że ma na sobie luźne płócienne spodnie.

– Tak, dlatego przyszedłem.

– Pan nie pracuje? Z czego pan żyje? – przesłuchiwała mnie, przybierając teraz ostry, skupiony wyraz twarzy, prawie jak u mężczyzny.

– Już się wystarczająco napracowałem – powiedziałem. – Teraz chcę pisać, obecnie to dla mnie najważniejsze. – Trzymałem się mocno własnego scenariusza, zdając sobie sprawę, że w żadnym wypadku nie mogę z niego zboczyć.

– No bo są tacy, którzy tu przychodzą i myślą, że odwalę za nich całą robotę – powiedziała, kładąc obie dłonie na stole. Miała krótkie, czyste paznokcie. – Ja nie robię takich rzeczy. Jeśli pan chce publikować, musi pan być gotowy na ciężką pracę, ja za pana nie napiszę.

Na parapecie zakratowanego okna stały doniczki z ziołami. Ściany były popękane przez mijające lata, deszcz i morski wiatr. Również sufit był odrapany.

Zakładając nogę na nogę, zapytała, czym się zajmuję.

– Przez trzynaście lat byłem dyrektorem w firmie inwestycyjnej. To były znakomite lata na rynku. W końcu jednak wycofałem się, ale może jeszcze kiedyś do tego wrócę. Mam wystarczająco dużo pieniędzy, więc teraz chciałbym coś stworzyć sam. Już od dziecka marzyłem o tym, żeby napisać książkę.

Nie wierzyłem, że te słowa wychodzą mi z ust. Oto przykład: wybierz sobie rolę, a potem zdecyduj, kim jesteś.

– Jak na doradcę finansowego wybrał pan sobie trochę dziwny temat. Jak pan do tego doszedł? – zapytała.

– Proszę mnie zrozumieć, studiowałem historię na uniwersytecie, ale problemy finansowe zmusiły mnie, abym zostawił naukę – powiedziałem. – Zupełnie przypadkowo natknąłem się na artykuł o kupcu handlującym etrogami, który w starożytności przemierzał krainy, i opowieść ta jakoś do mnie przylgnęła. Sprawdziłem źródła i odkryłem, że ta historia występuje w kilku różnych wersjach w Misznie i pismach hellenistycznych. Od tego czasu cała moja wyobraźnia skupia się na tym człowieku.

Miała wąskie i opalone dłonie ozdobione wieloma delikatnymi złotymi obrączkami i bardzo głębokie oczy, w które trudno mi było patrzeć bez zakłopotania. Jej szczupłą, długą szyję pokrywały delikatne zmarszczki, ale to mi wcale nie przeszkadzało. Według dokumentów była ode mnie starsza o siedem lat. Gdy ona poszła do wojska, ja byłem dopiero w ósmej klasie.

– To jest zaledwie szkic – powiedziała. – Znajduje się pan jeszcze na bardzo wczesnym etapie.

– Ja się nie spieszę – przyznałem.

– Te papiery jutro nie pojadą do drukarni, ale mimo wszystko niech mi pan powie, jakie są pańskie oczekiwania. Nie chcę, żeby potem było gorzkie rozczarowanie, bo oboje temu nie sprostamy. – Roześmiała się. – Więcej ludzi powiesiło się z braku talentu niż z powodu zawiedzionej miłości.

– Proszę się nie martwić – zaśmiałem się w odpowiedzi – brokerzy raczej skaczą z dachu. Ja się w każdym razie nie powieszę. Jedyne, czego pragnę, to napisać dobrą książkę. Nie jestem już dzieckiem i mam dużo cierpliwości. Jestem długodystansowym pływakiem.

– Ja również pływam – podchwyciła, uśmiechając się.

Udało mi się ją obudzić.

– A gdzie pan pływa? – zapytała z zainteresowaniem.

Opowiedziałem jej, że gdy byłem dzieckiem, pływałem na basenie w Instytucie Weizmana, a później zająłem piąte miejsce na tysiąc pięćset metrów crawlem w młodzieżowych mistrzostwach Izraela. Nie byłem szczególnie utalentowanym pływakiem, ale za to wytrzymałym. Nigdy nie opuściłem żadnego treningu, trzy-cztery razy w tygodniu. Większość ludzi nudzi się, gdy są sami pod wodą przez kilka godzin, ale ja akurat lubię to oderwanie.

– Ja pływam kilka razy w tygodniu – powiedziała Dafna – za każdym razem po dwa kilometry. Niekiedy pływam w płetwach, a czasem z ciężarkami na nogach.

Pogadaliśmy na temat dystansów, basenów i stylów pływackich. Zrozumiałem, skąd się bierze ta jej spokojna rześkość. Zawsze lubiłem ludzi, którzy poważnie podchodzą do pływania.

Zapytała, skąd pochodzę.

– Z Rechowot – odparłem. – Ojciec profesor agronomii, matka nauczycielka. Zwykła rechowocka historia.

– Nie ma zwykłej historii – powiedziała. – Tylko o tym zdaniu mógłby pan napisać tysiąc powieści. Jestem pewna, że ma pan o czym opowiadać.

Zaczerwieniłem się, a ona od razu to zauważyła i się roześmiała. Uważaj tylko, powiedziałem sobie, ona jest od ciebie dużo mądrzejsza.

– Jak chciałby pan zacząć? – zapytała.

W kuchennym oknie na jednej z roślin usadowił się ptaszek i zaświergotał pełną zwrotkę.

– Niech pani mi powie.

– Może porozmawiamy trochę o pańskim bohaterze – zaproponowała.

– Napisałem wszystko, co o nim wiem – powiedziałem. – To żydowski kupiec, który po zburzeniu Drugiej Świątyni wyrusza na pewną wyspę w Grecji, aby przywieźć stamtąd etrogi do Erec Israel.

– Zna go pan? – zapytała.

– Tak mi się wydaje – odparłem. – Dojrzewałem razem z nim, jeszcze zanim zacząłem pisać. Miałem taki okres w życiu, kiedy z racji swojej pracy dużo jeździłem za granicę, a on mi towarzyszył w tych podróżach. Czasami sam byłem człowiekiem od etrogów. Sprawdziłem w bibliotece każdą możliwą wersję tej opowieści. Przeprowadziłem również badania tej wyspy. Byłem tam w zeszłym roku. Jeśli jest na ziemi raj, to znajduje się na Neksos. A w dodatku oni wciąż uprawiają tam etrogi.

– Jak wygląda pański bohater? O czym rozmyśla? Czym się kieruje? Co jada na śniadanie pański handlarz etrogów? – Dafna wystrzeliła serię pytań. Młodość zachowała się w jej małej przerwie między zębami, w elastycznych ruchach i szybkiej mowie.

Jak trafiłem do tej gry? – zastanawiałem się w duchu. Od samego początku powinienem był zaproponować inną historię, ale żadnej nie miałem.

– On zajmuje się głównie tym, jak przetrwać – powiedziałem. – Nie myśli zbyt wiele. Wydarzyła się wielka katastrofa, a on próbuje dalej żyć w swojej wąskiej niszy. Przywozi etrogi na święto Sukot. Jest człowiekiem praktycznym.

– Nie ma na świecie człowieka, który nie myślałby zbyt wiele – oznajmiła kategorycznie. – Wysyła go pan na dwutygodniowy rejs statkiem i mogę panu zaręczyć, że głowa mu pęka od myślenia. Myślimy o wiele więcej, niż robimy.

W tym wypadku nie mogłem się z nią zgodzić. Są ludzie, którzy cały czas czymś się zajmują, byle tylko nie musieli myśleć.

Wstała, żeby zrobić kawę W jej kuchni nie było nic nowego: kuchenka gazowa starego typu, piekarnik taki sam, jaki miała moja babcia w Rechowot, krajowa lodówka Amkor z lat sześćdziesiątych, ale wszystko było czyste, a światło miękkie, jakby słońce wchodziło do mieszkania przez filtr.

– Pan pewnie pija cappuccino, ale ja tego nie mam.

– Nie – zaśmiałem się – akurat piję czarną, sypaną.

– Nie wygląda mi pan na bankiera – powiedziała, stojąc do mnie tyłem. – Coś mi tu u pana nie gra. Ile cukru?

Mówiłem jeszcze o moim bohaterze, który teraz płynął z Azji Mniejszej na wyspę. Opisałem Dafnie budowę żaglowca z tamtego okresu ze wszystkimi szczegółami, które sprawdziłem przed przyjściem, a ona pomagała mi formułować myśli.

– Czy jest żonaty? Czy kogoś kocha?

– Ma trzydzieści pięć lat – odpowiedziałem. – W tamtych czasach nie było trzydziestopięcioletnich kawalerów. Ma żonę i dużo dzieci. Najlepiej jest mu jednak w podróży. Kiedy odpływa z kraju, sytuacja tam jest straszna.

– Bardzo tęskni do swojej żony czy może rozgląda się za innymi kobietami w drodze? – Zaśmiała się.

– Oj, wiedziałem, że czegoś brakuje – odparłem z uśmiechem. – Potrzeba seksu, żeby książka się sprzedawała. Może przed wypłynięciem położę go do łóżka z prostytutką w porcie Smyrna.

– Nie, nie – roześmiała się, machając ręką w proteście. – Niech pan tego nie robi, a już na pewno niech pan jej nie nazywa prostytutką.

Najważniejsze punkty z naszej rozmowy zapisałem w żółtym bloku, który wydawał mi się niezwykle odpowiedni dla pisarzy. Obiecałem na przyszłe spotkanie napisać raz jeszcze początek historii.

Wstałem z krzesła i zostawiłem na stole sto szekli, tak jak umówiliśmy się przez telefon. Odprowadziła mnie do drzwi, a kiedy już dotknąłem klamki, powiedziała cicho:

– Niczego nie obiecuję, nie mogę obiecać, że książka się ukaże. Być może płaci mi pan na darmo i nic z tego nie wyjdzie.

– Z mojego punktu widzenia wszystko jest w porządku. Powiedziałem pani, że jestem już dużym chłopcem.

– Nie chcę, żeby się pan rozczarował – powtórzyła. – Są rzeczy, których nie jestem w stanie przyrzec.

– Rozumiem to, Dafno – po raz pierwszy zwróciłem się do niej po imieniu. Umówiliśmy się na następne spotkanie za tydzień.

Kiedy wróciłem do biura, przesłałem wewnętrznym mailem krótki raport, a zaraz potem zadzwonił Chaim, prosząc, abym do niego wpadł. Szedłem do jego gabinetu na końcu korytarza, pozdrawiając po drodze wszystkich, którzy siedzieli przy otwartych drzwiach w swoich pokojach. Chaim jak zwykle siedział niedbale za komputerem, zasypany stertą papierów.

– Jak było? – zapytał. Miał nieogoloną twarz z powodu jakiegoś religijnego postu.

– Jak na korepetycjach – odrzekłem. – Nie zostawiła suchej nitki na moim opowiadaniu. Nie wydaje mi się, bym to wytrzymał.

– Musisz – powiedział Chaim, zmuszając się do uśmiechu. – Mówiłem ci już, że twoje opowiadanie jest rzeczywiście słabiutkie. Nie wiem, skąd je wyciągnąłeś. Etrogi uprawiano przecież i w Erec Israel, nigdy nie trzeba było wysyłać nikogo z tego powodu do Grecji.

Pokazałem mu znów fragment w Misznie, a on machnął lekceważąco ręką.

– Tak to się dzieje, kiedy ignoranci studiują Gemarę. Pomijają jej ducha i zostawiają wyłącznie fakty. Chodź ze mną raz w tygodniu na lekcje do synagogi, to może zrozumiesz.

Zapytał, kiedy wyciągniemy tego faceta z Gazy.

– W przyszłym tygodniu – wyjaśniłem. – A może za dwa. To będzie po mojej kolejnej wizycie u niej, kiedy zgodzi się na współpracę.

– A myślisz, że się zgodzi? – Chaim podniósł na mnie swoje zaczerwienione oczy.

– Myślę, że nie ma innej rady – odparłem.

– Informuj mnie, co się będzie działo. Jak dobrze wiesz, nie tylko my jesteśmy zainteresowani tą sprawą. Chcę znać każdy szczegół.

------------------------------------------------------------------------

1 Etrog – owoc cytrusowy, bywa też nazywany rajskim jabłkiem. Jest używany w czasie święta Sukot (Święta Namiotów), przypadającego na przełomie września i października.

2 Miszna (hebr. powtarzanie) – jeden z podstawowych tekstów rabinicznych, część Talmudu. Powstała w II w. n.e., choć większość znanych jej rozdziałów pochodzi dopiero z XIII w.

3 Rechowot – miasto w centralnym Izraelu. Powstało w 1890 r., liczy 125 tys. mieszkańców. Znane głównie z Instytutu Nauki Weizmana i Wydziału Rolnictwa Uniwersytetu Hebrajskiego w Jerozolimie.

4 Smyrna – obecnie Izmir, duże miasto portowe w zachodniej Turcji.

5 Gemara (hebr. zakończenie, uzupełnienie) – zbiór rabinicznych komentarzy uzupełniających Misznę.W jej teczce znalazłem głównie wycinki ze starych gazet, dobre recenzje z działu literackiego na temat jej pierwszej książki, dużo gorsze o drugiej, fotografię z tygodnika „Haolam Haze” – dwudziesto-dwudziestotrzyletnia dziewczyna w krótkiej spódnicy i dużych słonecznych okularach siedzi na balkonie w Starej Jafie obok Dana Ben Amotza i zajada arbuza. A poniżej informacja z kroniki towarzyskiej. Były również zdjęcia robione z ukrycia teleobiektywem, które zawsze wyglądały na przygotowania do zamachu: manifestacja żydowsko-arabska w Nazarecie w 1981 roku, demonstracja przeciw osadnictwu w Samarii. Na czterech lub pięciu zdjęciach pojawiała się w podobnych okolicznościach, ale tylko jedno zapierało dech w piersiach. Obiektyw uchwycił ją w centrum fotografii z wielkimi, błyszczącymi oczami, jak stoi na wąskiej szosie na tle plantacji oliwek i rozmawia ze starym Arabem, trzymając w ręku transparent w językach hebrajskim i arabskim. Ktoś tu nie dopilnował swojej pracy, ponieważ na zdjęciu nie napisano ani nazwiska, ani daty. Na żadnej fotografii nie wyglądała na zagniewaną, nawet jeśli miała otwarte usta, a naokoło krzyczeli. Zawsze wyglądała jak statystka. Zanim zacząłem się zajmować tą sprawą, nie miała swojej własnej teczki. Musieli dopiero zebrać dokumenty z innych teczek ważniejszych od niej ludzi.

Jej pierwsza książka opowiadała o dzieciństwie w Tel Awiwie nad brzegiem morza, nieopodal targu Karmel. Ojciec – Żyd z Bułgarii, murarz – i matka, która sama przyjechała z Europy zaraz po wojnie. Kiedy sprowadzili ją na ten świat, oboje byli już starszymi, cierpiącymi ludźmi, ale mimo to z książki emanowała radość życia i optymizm. Na przykład we wspaniałym rozdziale o morzu opisywała, jak ojciec wszedł z nią po raz pierwszy do wody, trzymając ją na rękach. Książka została opublikowana po raz pierwszy w 1978 roku, kiedy miała zaledwie dwadzieścia trzy lata. Otrzymała świetne recenzje, które mówiły, że w literaturze hebrajskiej pojawił się nowy, niespodziewany kobiecy głos i że ten niepozbawiony empatii głos zarzyna święte krowy. Musiałem jej szukać w bibliotece uniwersyteckiej, bo w zwykłych księgarniach dawno nie było po niej śladu. Druga książka ukazała się dwa lata później. Była to historia miłości młodej kobiety do żonatego mężczyzny. Prawdopodobnie mroczna i pretensjonalna książka, która wyszła w niewielkim wydawnictwie, nie zyskując przychylności krytyki. W żadnej bibliotece nie udało mi się jej zdobyć. Później nic już nie publikowała, ale niemało książek redagowała i tłumaczyła z angielskiego. Przez pewien czas uczyła literatury w liceum.

Tymczasem było to dla mnie całkowicie poboczne zajęcie, któremu nie mogłem poświęcić zbyt wiele czasu. Codziennie non stop przesłuchiwałem zatrzymanych i poświęcałem im całą uwagę. Rozmawiałem z nimi, dotykałem ich i razem oddychaliśmy tym stęchłym powietrzem. Nie spoglądałem na zegarek. Niekiedy zostawałem również w nocy, bo zatrzymywano masę ludzi, a w powietrzu wisiała groźba kolejnego zamachu. Dwa razy dziennie starałem się rozmawiać z Sigi przez telefon. Przekazywała mi krótkie raporty, co dzieje się z dzieckiem. Kiedy pytałem, jak się ona czuje, otrzymywałem tylko zdawkowe odpowiedzi. Zdawałem sobie sprawę, że moja głowa znajduje się w zupełnie innym miejscu i tak naprawdę nie słucham. Wracałem do domu o dziwnych porach, umierając ze zmęczenia. Sigi już spała albo udawała, że śpi. Wcześnie rano, kiedy jeszcze spałem albo jeszcze nie wróciłem do domu, zabierała dzieciaka do przedszkola, a potem jechała prosto do pracy.

Poprosiłem, żeby dostarczyli mi ostatnie nagrania. Zwykle otrzymywałem pisemne streszczenia wszystkich rozmów, ale wolałem wsłuchać się w głos „obiektu”, zbliżyć się do niego, spróbować zrozumieć, jakim jest człowiekiem. Nagrania przyniosła starsza kobieta z siwym warkoczem, wyglądająca na bibliotekarkę. Choć o to nie prosiłem, usiadła naprzeciw mnie. Najczęściej pracowałem z podsłuchującymi rozmowy w języku arabskim, więc ludzi z tego wydziału nagrań kompletnie nie znałem.

– Zazwyczaj śledczy nie są zainteresowani wysłuchaniem całych rozmów – powiedziała.

– Ale ja, jak widać, pracuję inaczej – odrzekłem.

– Mam nadzieję, że nikomu pan nie przekaże tych materiałów – dodała z surowym wyrazem twarzy.

Podniosłem głowę znad papierów związanych z nocnym śledztwem. Chłopak z Nablusu zniknął z domu trzy dni temu, a jego ojciec upiera się, że nie ma pojęcia, gdzie teraz jest.

– Proszę? – Spojrzałem na nią.

– Może niepotrzebnie to panu mówię – starała się wyjaśnić – ale praca z Żydami przebiega inaczej, niż pan sobie wyobraża, jest całkowicie inna. Pozwalam sobie to panu powiedzieć, bo po raz pierwszy współpracuje pan z naszym wydziałem, a istnieje duże ryzyko przecieku. Nie można przecież przewidzieć, kto zna tę panią. Może ktoś mieszka w sąsiedztwie, może ktoś był z nią w wojsku. Nie możemy tego przecież wiedzieć i dlatego tak bardzo zwracamy uwagę na regulamin.

– To rzeczywiście zbędne – powiedziałem. – Nie pracuję tu od dziś i nikomu nie przekazuję tych materiałów.

– Ona wygląda na całkiem sympatyczną kobietę – zauważyła stenotypistka. – Kiedyś czytałam jej książkę, była zupełnie niezła. – Uniosła się z krzesła i dodała: – Jestem przekonana, że będzie się pan dobrze do niej odnosił. Wszystko znajduje się tu w torbie. Proszę nam oddać materiały, kiedy pan skończy.

Jeśli tego się pani obawia, to proszę się nie obawiać, powiedziałem sobie w duchu. Nie posadzę jej na krześle ze skutymi z tyłu rękami i nie włożę jej na głowę śmierdzącego gównem worka.

Późnym wieczorem, po całym dniu posiedzeń i podsumowań sytuacji dotyczącej przygotowań do zamachu, który miał się wydarzyć pod naszym nosem, włożyłem płytę do odtwarzacza i założyłem słuchawki. Były to pełne rozmowy, które nie przeszły jeszcze żadnej obróbki. Mogłem je przewijać tak, jak na płycie skacze się z piosenki na piosenkę.

Pierwszą rozmowę prowadziła z jakimś wydawnictwem. Ktoś zadzwonił zapytać, co się dzieje z książką, którą właśnie redaguje. Powiedziała, że to zwykłe romansidło i każda strona jest dla niej męczarnią. W końcu zapytała, co z czekiem, a rozmawiający z nią mężczyzna odparł, że są problemy z komornikiem, który wystąpił przeciwko niej i ona musi to załatwić, żeby otrzymać pieniądze.

– Co się dzieje, Dafno? – zapytał główny redaktor. – W jaki sposób narobiłaś sobie tak wielkich długów?

– Daj spokój – powiedziała. – I tak nie jesteś w stanie mi pomóc.

Następnie rozmawiała z adwokatem, który był zniecierpliwiony i niemiły, a na dodatek ciągle podkreślał, jak bardzo jest zajęty. Dafna zwracała się do niego błagalnie, a potem zmieniła ton na bardziej agresywny, dopytując, kiedy ma się rozpocząć proces. Adwokat odpowiedział, że jeszcze nie otrzymali papierów od kuratora i że Jotam nie przyszedł na spotkanie z nimi.

– To wygląda bardzo źle – podkreślił. – Urząd kuratora jest jego ostatnią nadzieją. Pani zdaje sobie sprawę, że ma już wyrok w zawieszeniu i że ta sędzina nie będzie się dwa razy zastanawiać, wysyłając go do więzienia, a tam zjedzą go żywcem. Powinna pani z nim pogadać. Musi się skontaktować z kuratorką, zrobić na niej dobre wrażenie i zgodzić się pójść na odwyk. Inaczej ani ja, ani nikt inny nie będzie w stanie mu pomóc. A teraz muszę już kończyć, bo czekają klienci.

Piekły mnie oczy. Musiałem jeszcze pojechać do Jerozolimy na plac Rosyjski i osobiście przesłuchać kilku zatrzymanych. Nie miałem pojęcia, kiedy wrócę do domu, ale mimo wszystko włączyłem kolejną rozmowę.

Mężczyzna z Gazy mówił piękną hebrajszczyzną. Dafna w rozmowie z nim okazała się zupełnie inną kobietą. Nie była zrozpaczona, jak podczas rozmowy z adwokatem, ani zgorzkniała i zniecierpliwiona, jak podczas rozmowy z wydawnictwem.

– Jak się czujesz? – zapytała z troską i serdecznością w głosie. – Nadal tak bardzo boli?

Opowiedział jej, że po południu poszedł popatrzeć na morze, ktoś go tam podwiózł. Powiedział, że są rodziny, które przez całe lato mieszkają w namiotach na plaży, bo w obozach dla przesiedleńców jest zbyt duszno. Teraz nad morzem mieszkają całe rodziny, dziewczyny noszą stroje jak w Arabii Saudyjskiej i wchodzą do wody w ubraniu. Starał się trochę oddalić od wszystkich, ale było bardzo ciasno. Nawet morze mu już nie pomaga.

– Przyjedziesz tutaj i pójdziemy na plażę Gordon – powiedziała, starając się podnieść go na duchu. – Pamiętasz, jak w nocy wchodziliśmy do wody? I jak uczyłeś nas piosenek Abd al-Wahhaba?

– Bardzo chciałbym przyjechać – powiedział mężczyzna z Gazy. – Dafno, już tęsknię do ciebie. A czy masz jakieś nowe wiadomości w mojej sprawie?

– Nie wiem już sama, z kim porozmawiać – odpowiedziała Dafna. – Wysłałam listy do kogo tylko mogłam, ale już nikogo tam nie znam. Kiedyś poznałam kogoś z wojska, ale on już odszedł z armii. Zadzwoniłam do gabinetu Szymona Peresa, obiecali mi dać odpowiedź. Hani, dla ciebie jestem gotowa wywrócić świat do góry nogami, ale nie wiem jak. Już nie jest tak jak dawniej. A może tylko mi się wydaje, że kiedyś było lepiej.

– Zawsze było do dupy – zaśmiał się, kontynuując rozmowę swym powolnym i dokładnym hebrajskim. – Ale przynajmniej mogliśmy się śmiać. Dzisiaj mogą cię zastrzelić jak psa, dać ci zgnić. Oj, jak to, kurwa, boli. Wybacz mi, że przeklinam, ale to tak boli.

– Nie masz nic przeciwbólowego? – zapytała.

– Tutaj nic nie mają, więc nic nie mogą mi dać. Sytuacja jest naprawdę zła. Nie mogę spać z bólu. Próbowałem już haszyszu, ale to nie pomaga i tylko sprowadza złe myśli, a alkohol jest w Gazie zabroniony. Dafno, ja już czekam na koniec. Nie da się tak żyć.

– Myślę o tobie – powiedziała cicho. – Nie martw się, wyciągnę cię stamtąd. Zrobię wszystko, co się tylko da. Zadzwoń do mnie za kilka dni.

Pogrążyłem się zbyt głęboko w tych literackich rozmowach i nagle zauważyłem, że zrobiło się strasznie późno. Szybko zbiegłem na parking i popędziłem telawiwską magistralą Ayalon w kierunku Jerozolimy. Moja komórka pękała od natłoku wiadomości. Dzwonili, żebym pilnie przyjechał. Wydawało się, że wszystko wymyka się nam spod kontroli: ktoś z pasem szahida wypełnionym materiałem wybuchowym i gwoździami kręci się już po oświetlonych ulicach, zagląda do kawiarni pełnych ludzi, szuka miejsca, gdzie może się wysadzić w tłoku ludzkich ciał, które natychmiast przemienią się w masę zabitych, a my nie jesteśmy w stanie go odnaleźć. Mijając Latrun, zauważyłem wielki korek, prawdopodobnie wydarzył się wypadek. Położyłem na dachu niebieskiego policyjnego koguta i jechałem dalej poboczem. Policjanci obok rozbitego samochodu popatrzyli na mnie i machając latarkami, kazali jechać dalej. Pędziłem zjazdem w kierunku Motzy. Otworzyłem okno, bo upał z wybrzeża już wyparował, zostawiając miejsce na chłodne jerozolimskie powietrze. Kiedy dotarłem na miejsce, plac był zupełnie pusty, ale wieże rosyjskiej cerkwi były przepięknie oświetlone dla turystów, których i tak nie ma. Przed zamkniętą bramą policyjną wysiadłem na chwilę z auta, żeby zadzwonić do domu. Odebrała Sigi, poprosiłem, żeby do telefonu dała mi dzieciaka.

– On już dawno śpi – powiedziała. – Gdzie jesteś? Kiedy wrócisz?

Wchodziłem do olbrzymiego policyjnego aresztu z zamiarem spędzenia tam nocy.

------------------------------------------------------------------------

6 „Haolam Haze” (hebr. „Ten Świat”) – izraelski tygodnik plotkarski, który ukazywał się w Tel Awiwie w latach 1937–1993.

7 Dan Ben Amotz (1923–1989) – popularny izraelski pisarz, dziennikarz, satyryk i aktor.

8 Nablus – miasto w Autonomii Palestyńskiej na Zachodnim Brzegu Jordanu, na północ od Jerozolimy, liczy ok. 200 tys. mieszkańców.

9 Muhammad Abd al-Wahhab (1902–1991) – egipski kompozytor i piosenkarz. Skomponował m.in. hymn Libii, Tunezji i Zjednoczonych Emiratów Arabskich.

10 Latrun – wzgórze z usytuowanym na nim klasztorem na granicy Wyżyny Judejskiej, przy szosie Tel Awiw-Jerozolima, ok. 20 km od Jerozolimy.

11 Motza – dawniej osada rolnicza, dziś dzielnica Jerozolimy.Starałem się przekonać Chaima, żeby mnie zwolnił z tej chałtury. Chaim był ostatnim ze swojego pokolenia, który jeszcze został w służbie. Prawie pięćdziesięciolatek ze zmiażdżoną nogą, pamiątką po nieudanej akcji w Libanie, pracoholik. Kiedy go poznałem, nie nosił już jarmułki, choć nadal był pobożny. Ale w ostatnich latach znów założył czarną kipę.

– Możesz do tej sprawy przydzielić kogokolwiek – powiedziałem. – Wybierz sobie kogoś z działu żydowskiego, weź sobie jakąś dziewczynę, bo ja naprawdę nie mam czasu na lekcje literatury. Pędzę jak szalony, od wczoraj się nie kąpałem i śmierdzę bardziej niż aresztanci. Chaim, zrób to dla mnie i daruj mi to.

Zagniewany odrzekł, że jestem jedynym, który może wykonać to zadanie. Historia tej kobiety jest tak dziwna i złożona, że tylko ja się do tego nadaję. Nie może przecież wysłać do niej żadnego ze swoich „rzeźników” ani też żadnej dziewczyny. Poza tym pięknie piszę, podobają mu się moje raporty z przesłuchań, bo nie są szablonowe jak u innych. Nie powinienem też zapominać, że w czasie rozmowy o przyjęcie do pracy powiedziałem, że chodzę na kurs kreatywnego pisania.

– Jak to usłyszeliśmy, zabrzmiało to gorzej, niż gdybyś powiedział, że wstrzykujesz sobie heroinę. – Zaśmiał się. – Ledwo ich przekonałem, żeby cię przyjęli, bo nie chcieli tu żadnych artystów. Bali się, że jesteś jakimś pieprzonym szpiegiem z gazety. A ty sam nie żałujesz czasami, że nie zostałeś pisarzem?

Powiedziałem Chaimowi, żeby się odwalił.

– Naprawdę mógłbyś zostać pisarzem – podlizywał się teraz. – Masz przenikliwy wzrok, a naprawdę najlepsi korzystają z rozumu, a nie z siły. Do tego trzeba mieć pewność siebie, pozwolić sobie na wrażliwość i nie poddawać się zezwierzęceniu. Trzeba patrzeć na człowieka, starać się wejść w jego głowę, a nie od razu walić go w mordę.

Starałem się przypomnieć sobie zatrzymanych, których przesłuchiwałem w ostatnich dniach, ale żadna gęba nie utkwiła mi w pamięci.

– Chaim, tracę już swoje zdolności. Ja sam staję się już rzeźnikiem. Nie mam cierpliwości, żeby odnosić się do nich subtelnie, tu od razu trzeba pokazać siłę. Oni cię nie zrozumieją, jeśli jesteś wobec nich delikatny. Również oni działają według pewnych zasad gry, spodziewają się poniżenia, czekają na cios, na gacie pełne gówna, by potem mieć usprawiedliwienie, że się przyznali. Nienawidzą nas i chcą uczciwie zapracować na tę nienawiść. Jest tego za dużo, brakuje spokoju, nie ma czasu na nocne rozmowy, żeby poczęstować papierosem i usłyszeć historyjkę o dziadku, który uciekł na osiołku w czasie Nakby i pozwoli dotrzeć do jego brata, który właśnie poszedł się wysadzić w zamachu. Chaim, elegancja umarła, już nie jest tak jak w dawnych czasach.

Chaim popatrzył na mnie i wyglądał na przestraszonego. Zazwyczaj nie mówiłem aż tyle.

– Musisz odpocząć – powiedział jakby z oddali. – Kiedy ostatni raz byłeś w domu? Kiedy spędziłeś wieczór z żoną?

– Przestań, Chaim, nie mówisz przecież tego poważnie. Nie mogę się teraz zatrzymać w środku wyścigu, Chaim. Nie muszę ci przecież tłumaczyć, jak jest. Nawet gdy jestem w domu, moje myśli znajdują się tam, na dole.

– Musisz od czasu do czasu odpocząć – powiedział z zaniepokojonym spojrzeniem, którego dotychczas nie znałem. – Musisz przewietrzyć głowę, pomyśleć o innych sprawach. Przynajmniej w sobotę, a już wkrótce święta. Nie wolno mieszać modlitwy z innymi myślami, nie wolno myśleć o pieniądzach, to z tego powodu wróciłem. Z czasem uświadamiasz sobie, że w tym tkwi cała wielkość. Pobądź z żoną. Posiedź z nią przy stole, zróbcie sobie jeszcze jedno dziecko, bo potem pożałujesz, że się spóźniliście. Zdejmij z tego ciężaru na plecach kilka gramów, nic się nie stanie. I nikogo nie bij, bo w ten sposób sam się niszczysz.

Spojrzenie Chaima towarzyszyło mi potem przez wiele godzin i dni, ale tamtego wieczoru, kiedy zamierzałem wrócić do domu i zdążyć wykąpać dziecko, moja komórka płonęła od kolejnych raportów o arabskim chłopaku, który gdzieś zaginął, nosząc na ciele pas z dynamitem, niczym pan młody w dniu swoich zaślubin. Pojechałem natychmiast tam, gdzie miałem jechać, a nad ranem byłem już zachrypnięty od krzyków. Tamtej nocy z nikim się już nie cackałem.

------------------------------------------------------------------------

12 Nakba (arab. katastrofa) – pojęcie określające masową deportację lub ucieczkę arabskich mieszkańców Palestyny w czasie izraelskiej wojny wyzwoleńczej w 1948 r.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: