Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Lista moich zachcianek - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
17 kwietnia 2013
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Lista moich zachcianek - ebook

 

Jocelyne Guerbette, właścicielka pasmanterii w mieście Arras, wypełnia na chybił trafił los na loterii. I nagle pieniądze spadają - jak manna z nieba. I Jocelyne zaczyna sporządzać listy. Listę swoich potrzeb. Listę swoich zachcianek. Listę swoich szaleństw. Ale każda wygrana ma swoją cenę. Rząd przypadkowych cyfr przypomina, że równowaga w życiu jest czymś niezwykle delikatnym.

Piękna historia zwykłej kobiety.

Z sympatią i przejęciem śledzimy losy bohaterki, która, spisując listę zachcianek, zmienia też bieg własnego życia – to tka jego materię, to ją pruje z beztroską kobiety wolnej.

Madame Figaro

Delacourt potrafi z poruszającą delikatnością wyrazić kobiece 'ja' i szczególną bolesność ludzkiej czułości.

Le Point

Powiaska ujmująca i na czasie – o włóczkach, guzikach, tasiemkach i o niszczycielskim wpływie wszechwładnego pieniądza.

Télé 7 Jours

 

Kategoria: Powieść
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-89933-79-9
Rozmiar pliku: 965 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

To tyl­ko w książ­kach moż­na zmie­nić ży­cie. Wy­ma­zać wszyst­ko jed­nym sło­wem. Uwol­nić się od cię­ża­ru rze­czy­wi­sto­ści. Ze­trzeć wszyst­ko, co pod­łe, i na koń­cu zda­nia wy­lą­do­wać na­gle na koń­cu świa­ta.

Da­ni­èle i Fra­nço­ise gra­ją w tot­ka od osiem­na­stu lat. Co ty­dzień za dzie­sięć euro staw­ki ku­pu­ją sny o dwu­dzie­stu mi­lio­nach. O wil­li na La­zu­ro­wym Wy­brze­żu. O po­dró­ży do­oko­ła świa­ta. Albo cho­ciaż o wy­jeź­dzie do To­ska­nii. O wy­spie. O li­ftin­gu. O dia­men­tach, o ze­gar­ku San­tos Du­mont Lady’s od Car­tie­ra. O stu pa­rach bu­tów od Lo­ubo­uti­na i Jim­my’ego Choo. O ró­żo­wym ko­stiu­mie Cha­nel. O per­łach, praw­dzi­wych per­łach jak te Jac­kie Ken­ne­dy, Boże, jaka ona była pięk­na! Wy­pa­tru­ją koń­ca ty­go­dnia jak inni na­dej­ścia Me­sja­sza. Każ­dej so­bo­ty, gdy za spra­wą ska­czą­cych kul kul­mi­nu­ją emo­cje, ich ser­ca biją jak sza­lo­ne; za każ­dym ra­zem o mało nie umie­ra­my, oznaj­mia­ją chó­rem.

Przed dwu­na­stu laty wy­gra­ły pie­nią­dze na otwar­cie Co­iff’Es­théti­que. Przez cały czas re­mon­tu co­dzien­nie po­sy­ła­ły mi bu­kiet kwia­tów i, choć na­ba­wi­łam się wście­kłe­go uczu­le­nia na kwia­ty, je­ste­śmy od­tąd przy­ja­ciół­ka­mi. Za­miesz­ku­ją we dwie ostat­nie pię­tro domu z wi­do­kiem na Ogród Gu­ber­na­tor­ski przy alei des Fu­sil­lés. Fra­nço­ise nie­raz była o krok od za­rę­czyn, ale na myśl o po­rzu­ce­niu sio­stry wo­la­ła po­rzu­cić my­śli o mi­ło­ści; za to w 2003 roku Da­ni­èle wy­pro­wa­dzi­ła się do przed­sta­wi­cie­la han­dlo­we­go fir­my L’Oréal – szam­po­ny, od­żyw­ki, far­by do wło­sów – po­sęp­ne­go dry­bla­sa z ba­ry­to­nem i kru­czo­czar­ny­mi wło­sa­mi; męż­czy­zny w ty­pie eg­zo­tycz­nym. Pod­da­ła się dzi­kiej woni jego śnia­dej skó­ry, pę­kła przed czar­nym owło­sie­niem jego dłu­gich pal­ców; ma­rzy­ła o zwie­rzę­cej mi­ło­ści, ach, ta Da­ni­èle; o po­je­dyn­kach, go­rą­cych za­pa­sach i sple­cio­nych cia­łach; ale o ile wiel­ka mał­pa mia­ła jaja wy­peł­nio­ne jak trza, o tyle jej wnę­trze oka­za­ło się pu­ste, bez­den­nie i tra­gicz­nie ja­ło­we. Seks był pierw­sza kla­sa – zwie­rzy­ła mi się Da­ni­èle mie­siąc póź­niej, kie­dy wró­ci­ła do domu z wa­liz­ką pod pa­chą – nu­mer­ki ta­kie, że opra­wić w ram­ki i po­sta­wić nad ko­min­kiem, ale po­tem pan przed­sta­wi­ciel han­dlo­wy nie ro­bił już nic, ude­rzał w ki­mo­no, chra­pał, a o świ­cie ru­szał w swo­je ko­sma­te to­ur­née, kul­tu­ry to zu­peł­nie zero, a ja, co by się nie mó­wi­ło, ja to po­trze­bu­ję po­ga­dać, żeby wy­mia­na ja­kaś za­cho­dzi­ła; w koń­cu nie je­ste­śmy zwie­rzę­ta­mi, czło­wiek po­trze­bu­je du­szy, co nie?

W wie­czór jej po­wro­tu po­szły­śmy wszyst­kie trzy do re­stau­ra­cji La Co­upo­le. Fra­nço­ise i ja za­mó­wi­ły­śmy ró­żo­we kre­wet­ki po­da­ne na pie­rzyn­ce z li­ści cy­ko­rii, a Da­ni­èle kieł­ba­ski ar­ra­sjań­skie za­pie­ka­ne w se­rze ma­ro­il­les, no co, mi od ta­kie­go ze­rwa­nia to się robi dziu­ra, taka ja­kaś prze­paść i mu­szę ją za­pchać. Po wy­pi­ciu bu­tel­ki wina, wy­jąc ze śmie­chu po­przy­się­gły so­bie, że nig­dy się nie roz­sta­ną i że gdy­by któ­raś z nich mia­ła po­znać ja­kie­goś fa­ce­ta, to bę­dzie się nim dzie­lić z dru­gą.

Póź­niej po­sta­no­wi­ły iść po­tań­czyć do Co­pa­ca­ba­ny; może tra­fi­my na dwóch przy­stoj­nia­ków, po­wie­dzia­ła jed­na; na dwa szczę­śli­we nu­mer­ki, rzu­ci­ła dru­ga ze śmie­chem, a ja nie po­szłam ra­zem z nimi.

Od tam­te­go fe­sty­nu na 14 lip­ca, gdy mia­łam trzy­na­ście lat, a moje pier­si kieł­ko­wa­ły przy dźwię­kach L’Éte in­dien – nie tań­czę.

Bliź­niacz­ki znik­nę­ły wśród nocy, uno­sząc z sobą śmiech i de­li­kat­nie wul­gar­ny stu­kot ob­ca­sów o bru­ko­wą kost­kę, a ja wró­ci­łam do na­sze­go domu. Prze­cię­łam bul­war de Stras­bo­urg i uli­cą Gam­bet­ty do­tar­łam aż do Pa­ła­cu Spra­wie­dli­wo­ści. Obok prze­mknę­ła tak­sów­ka, za­drża­ła mi ręka; zo­ba­czy­łam sie­bie, jak ją za­trzy­mu­ję, jak wsia­dam do środ­ka. Usły­sza­łam, jak mó­wię: da­le­ko, byle da­lej stąd. Zo­ba­czy­łam, jak tak­sów­ka od­jeż­dża ze mną na tyl­nym sie­dze­niu, ze mną, któ­ra się nie od­wra­ca, któ­ra mnie nie po­zdra­wia, nie wy­ko­nu­je w moją stro­nę żad­ne­go po­że­gnal­ne­go ge­stu, któ­ra ni­cze­go nie ża­łu­je; zo­ba­czy­łam sie­bie, jak od­jeż­dżam i zni­kam bez śla­du.

Sie­dem lat temu.

Ale wró­ci­łam.

Jo spał z otwar­ty­mi usta­mi przed ra­dio­lą; na jego pod­bród­ku lśni­ła struż­ka śli­ny. Wy­łą­czy­łam te­le­wi­zor. Przy­kry­łam jego po­wy­krę­ca­ne cia­ło. W swo­im po­ko­ju Ro­ma­in wal­czył w wir­tu­al­nym świe­cie Fre­elan­ce­ra. Nad­ine czy­ta­ła u sie­bie roz­mo­wy Truf­fau­ta z Hitch­coc­kiem; mia­ła trzy­na­ście lat.

Kie­dy po­pchnę­łam drzwi jej po­ko­ju, unio­sła gło­wę i uśmiech­nę­ła się, a ja po­my­śla­łam, że jest pięk­na, prze­ogrom­nie pięk­na. Ko­cha­łam jej duże nie­bie­skie oczy, mó­wi­łam na nie „te two­je nie­biań­skie oczę­ta”. Ko­cha­łam jej ja­sną skó­rę, na któ­rej żad­ne zło nie zdą­ży­ło jesz­cze po­zo­sta­wić dra­śnię­cia. Jej czar­ne wło­sy; ramę ota­cza­ją­cą jej de­li­kat­ną bla­dość. Lu­bi­łam jej mil­cze­nie i za­pach jej skó­ry. Kie­dy po­de­szłam, by koło niej usiąść, cof­nę­ła się pod ścia­nę i nie po­wie­dzia­ła nic. Póź­niej po­gła­ska­ła mnie ła­god­nie po wło­sach, tak, jak ro­bi­ła to kie­dyś mama, a po­tem pod­ję­ła lek­tu­rę, tym ra­zem ści­szo­nym gło­sem, jak do­ro­sły, któ­ry chce uśmie­rzyć lęki dziec­ka.

Dziś rano do pa­sman­te­rii zaj­rza­ła dzien­ni­kar­ka z „Wia­do­mo­ści Ar­ra­sjań­skich”. Chcia­ła prze­pro­wa­dzić ze mną wy­wiad na te­mat mo­je­go blo­ga, da­r2dlo­ni.

To skrom­ny blog.

Co rano pi­szę na nim o ra­do­ści ro­bie­nia na dru­tach, ha­fto­wa­nia i szy­cia. Opi­su­ję tka­ni­ny i włócz­ki; bro­ka­to­we, ak­sa­mit­ne, sa­ty­no­we i or­gan­dy­no­we wstąż­ki, ba­weł­nia­ne i syn­te­tycz­ne ko­ron­ki, mu­li­ny i wo­sko­wa­ne sznu­ro­wa­dła, ba­ty­sto­we ta­siem­ki i ścią­ga­cze do kur­tek. Cza­sem na­po­my­kam o pa­sman­te­rii, o do­sta­wie rze­pów czy taśm z za­trza­ska­mi. Nie­kie­dy spły­wa­ją tam rów­nież smut­ki haf­ciar­ki, ko­ron­czar­ki czy szwacz­ki; smut­ki ko­biet, któ­re cze­ka­ją. Każ­da z nas jest Na­ta­lią, Izol­dą z Wiecz­ne­go po­wro­tu^().

− Ma pani już po­nad ty­siąc dwie­ście od­wie­dzin dzien­nie! – wy­krzy­ku­je dzien­ni­kar­ka. – Ty­siąc dwie­ście i to tyl­ko z na­szej aglo­me­ra­cji.

Jest w wie­ku, w któ­rym dzie­ci sta­ją się dumą ro­dzi­ców. Ład­nie wy­glą­da ze swo­imi pie­ga­mi, ró­żo­wy­mi dzią­sła­mi i bar­dzo bia­ły­mi zę­ba­mi.

Pani blog jest za­sko­cze­niem. Mam do pani ty­sią­ce py­tań. Dla­cze­go każ­de­go dnia ty­siąc dwie­ście ko­biet zbie­ra się, żeby po­ga­dać o fa­ta­łasz­kach? Skąd ta szaj­ba na punk­cie ro­bó­tek, pa­sman­te­rii… do­ty­ku. Czy są­dzi pani, że do­ku­cza nam brak kon­tak­tu? Czy rze­czy­wi­stość wir­tu­al­na nie za­bi­ła aby ero­ty­zmu? Prze­ry­wam jej. Nie wiem – mó­wię. – Nie wiem. Kie­dyś pi­sa­ło się pa­mięt­nik, dzi­siaj są blo­gi. A pani pi­sa­ła pa­mięt­nik? – od­bi­ja pi­łecz­kę. Uśmie­cham się. Nie. Nie pi­sa­łam pa­mięt­ni­ka i nie mam żad­nej od­po­wie­dzi na pani py­ta­nia, przy­kro mi.

Wte­dy ona od­kła­da no­tes, ołó­wek, to­reb­kę.

Wpi­ja mi się w oczy spoj­rze­niem, kła­dzie dłoń na mo­jej dło­ni i mówi: moja mat­ka od po­nad dzie­się­ciu lat żyje sama. Wsta­je o szó­stej. Pa­rzy so­bie kawę. Pod­le­wa kwiat­ki. Słu­cha wia­do­mo­ści w ra­diu. Wy­pi­ja kawę. Robi szyb­ką to­a­le­tę po­ran­ną. Mija go­dzi­na, jest siód­ma, jej dzień się skoń­czył. Dwa mie­sią­ce temu są­siad­ka opo­wie­dzia­ła jej o pani blo­gu i wte­dy po­pro­si­ła mnie, że­bym jej ku­pi­ła to ustroj­stwo – co w jej ję­zy­ku zna­czy kom­pu­ter. Od tam­te­go cza­su od­na­la­zła na nowo ra­dość ży­cia – dzię­ki pani wstąż­kom, ko­kard­kom i sznur­kom. Więc pro­szę mi nie mó­wić, że nie ma pani od­po­wie­dzi.

Po­tem dzien­ni­kar­ka po­zbie­ra­ła swo­je rze­czy i po­wie­dzia­ła: wró­cę, a wte­dy pani mi od­po­wie.

Kie­dy wy­szła, była je­de­na­sta dwa­dzie­ścia. Moje dło­nie były wil­got­ne i drża­ły.

Za­mknę­łam za­tem sklep i wró­ci­łam do domu.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: