Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Listy do Li nie powieść - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Listy do Li nie powieść - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 301 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

I.

Dro­ga moja Li!

Może nig­dy z taką przy­kro­ścią nie nada­wa­łam ci tego imie­nia, dźwięcz­ne­go, lecz nie pol­skie­go. Dla­cze­go nie Mar­ja, He­le­na, Ja­dwi­ga, tyl­ko – Li? – Dźwięk przy­jem­ny, lecz tak kru­chy, lek­ki i wiot­ki, może dźwięcz­ny i wdzięcz­ny, na­wet nie­wąt­pli­wie, ale gdzież w nim siła, po­wa­ga, tak po­trzeb­ne na­szej ko­bie­cie? Wiem od mat­ki, że sama nada­łaś so­bie to imię w dzie­ciń­stwie, za­chwy­ci­łaś niem wszyst­kich – i zo­sta­ło. Dziś, gdy masz rok pięt­na­sty, kie­dy bu­rza ży­cia przed­wcze­śnie cię wy­rwa­ła z ro­dzin­ne­go gniaz­da, kie­dy stra­ci­łaś wszyst­ko, co jest szczę­ściem dziec­ka: ro­dzi­ców, dom, ma­ją­tek – dziś to Li w mo­ich oczach robi cię ze­rwa­ną i rzu­co­ną na dro­gę ga­łąz­ką po­wo­ju. Co ją cze­ka – wiesz sama.

Po­my­ślisz może: ślicz­ny wstęp do li­stu, a jesz­cze li­stu ciot­ki-opie­kun­ki do sie­ro­ty w ża­ło­bie, któ­rej mia­ła za­stą­pić mat­kę, po ty­go­dniu – awan­tur­ni­czym – ode­sła­ła na pen­sję i tu jesz­cze prze­śla­du­je mo­ra­ła­mi o słod­ko-cierp­kim sma­ku.

Czy po­my­ślisz tak, Li moja dro­ga? – Na­pisz otwar­cie. W ta­kim ra­zie odło­żę swo­je li­sty na póź­niej, kie­dy bę­dziesz mo­gła już spo­koj­nie i bez­stron­nie roz­wa­żyć wszyst­ko, co­śmy prze­ży­ły w tym cięż­kim ty­go­dniu pró­by wspól­ne­go bytu.

Chcę pi­sy­wać do cie­bie, bo ten je­den zo­stał mi spo­sób po­ro­zu­mie­nia się z tobą, zbli­że­nia, od­dzia­ły­wa­nia na twój cha­rak­ter i ser­ce. Po­wie­rzy­łam cię lu­dziom, któ­rym ufam, któ­rych pra­cę wy­so­ko ce­nię, ale to jesz­cze nie ja. Zga­dza­my się z sobą, lecz mu­si­my być róż­ni. Przy­tem oni nie mogą znać tak two­jej du­szy, jak ja zna­łam ją i po­zna­łam w tych ostat­nich cza­sach, – nikt z nich nie znał two­ich ro­dzi­ców i nie może zdać so­bie spra­wy z przy­czyn two­ich błę­dów, – nikt wresz­cie tam nie ma­rzy o tem, co ja dla cie­bie, – nikt nie wie, ja­kie skar­by w twej du­szy zło­żo­ne. Nikt cię nie ko­cha tak, jak ja cię ko­cham.

Zda­je mi się, że wi­dzę skrzy­wio­ne ustecz­ka i łzy w oczach, kie­dy mowa o mi­ło­ści, lecz to mię nie prze­ra­ża. Wie­rzę moc­no, że Ha­li­na oce­ni kie­dyś Li i ciot­kę, a ty­dzień, któ­ry tak gwał­tow­nie roz­darł nasz ser­decz­ny sto­su­nek, uwa­żać bę­dzie za do­bry ma­ter­jał do ko­me­dji oby­cza­jo­wej. I kto wie, czy nie na­pi­szesz jej sama, bo po ojcu i ciot­ce mo­głaś odzie­dzi­czyć tro­chę za­mi­ło­wa­nia do pió­ra.

Dość na dzi­siaj. Chcia­łam tyl­ko ci na­pi­sać, (bo po­wie­dzieć nie było moż­na), żeś mi za­wsze tą samą dro­gą i bli­ską isto­tą, że wie­rzę w two­je ser­ce i cha­rak­ter, w two­ją przy­szłość. Lecz po­trze­bu­jesz kie­run­ku i ro­zum­nej ręki. Spra­wia to wła­śnie buj­ność twej na­tu­ry. Li­che ziel­sko, gdzie­kol­wiek wy­ro­śnie, kwiat wyda, – po­ży­tecz­na ro­śli­na wy­ma­ga sta­rań i opie­ki. In­a­czej sta­je się ziel­skiem.

Li­czę na cie­bie, – cze­kam. Pierw­szą na­dzie­ję, żeś na do­brej dro­dze, da­dzą mi li­sty two­je, cho­ciaż­by gorz­kie i peł­ne wy­rzu­tów: sko­ro prze­ma­wiasz do ciot­ki-ty­ra­na, to już do­brze, zro­zu­mie­my się po tro­chu. Jak wi­dzisz, i w tym li­ście – po­jed­naw­czym – nie scho­dzę z dro­gi, na któ­rej chcę spo­tkać się z tobą, dro­gi szcze­ro­ści. Mimo ty­sią­ca dzie­ciństw, je­steś roz­wi­nię­tą przed­wcze­śnie, i nie będę trak­to­wa­ła cię, jak dziec­ko. Praw­da w sto­sun­kach ludz­kich to zdro­wie i siła, bez niej kwiat ten więd­nie, ona przy­wra­ca mu ży­cie, cho­ciaż­by była gorz­ką i bo­le­sną.

A więc na grun­cie praw­dy i mi­ło­ści sta­raj­my się zro­zu­mieć, dro­gie dziec­ko, resz­ta sama znaj­dzie się z cza­sem.

Bądź zdro­wa, sil­na, szu­kaj – spo­ko­ju i rów­no­wa­gi.

Ko­cha­ją­ca cię bar­dzo

Ciot­ka.

Ps. Od­bie­rzesz ten list bez kon­tro­li i two­je li­sty do mnie rów­nież nie będą czy­ta­ne. Po­ro­zu­mia­łam się co do tego z prze­ło­żo­ną.

Ser­decz­ne po­zdro­wie­nie.II.

Dro­gie dziec­ko, nie­na­wi­dzą­ce "nie­bo­tycz­nej" Ha­li­ny, "na­dzia­nej do­sko­na­ło­ścią i cno­ta­mi", któ­ra prze­sta­ła być pra­wie czło­wie­kiem; bied­ne, zbo­la­łe dziec­ko, na­wo­łu­ją­ce ciot­kę-ty­ra­na do skru­chy, szy­dzą­ce z kon­tro­li li­stów, kar­no­ści i li­te­ra­tu­ry dla mło­dzie­ży, któ­ra "za­bi­ja in­dy­wi­du­al­ność", a chce po­dług sza­blo­nu ura­biać "cno­tli­we dzie­wi­ce", – dzię­ku­ję ci za te wszyst­kie szcze­re sło­wa, któ­re mi po­zwa­la­ją czy­tać w two­jej du­szy.

I tak da­le­ce nie mam się za "nie­omyl­ną", że we­dług twej re­cep­ty my­śla­łam o so­bie i nie prze­czę, iż zna­la­złam w so­bie winy: mało cier­pli­wo­ści, nie­umie­jęt­ność po­go­dze­nia obo­wiąz­ków. Za­pew­ne tem zbłą­dzi­łam i to przy­znać mogę. Je­stem nie­mło­da i ka­le­ka. Z ku­la­wą nogą trud­no bie­gać za ja­skół­ką i trud­no się o nią nie lę­kać. By­łam może za twar­da i su­ro­wa, może, – nie je­stem wi­dać pe­da­go­giem, je­że­li to wy­ma­ga – dy­plo­ma­cji. Po­stą­pi­łaś sa­mo­wol­nie, wy­da­jąc od­ra­zu znacz­ną sumę na głup­stwa bez war­to­ści, za­wią­zu­jąc sto­sun­ki z nie­zna­ne­mi mi oso­ba­mi, ucie­ka­jąc z mo­je­go domu, sko­ro nie chcia­łam tego to­le­ro­wać, – ale to, dro­ga moja, nie jest sa­mo­dziel­ność. Pro­szę cię bar­dzo, za­sta­nów się nad tem: to sa­mo­wo­la, bo ro­bisz, co ci się po­do­ba, bez roz­wa­gi i my­śli o ju­trze. Brak sa­mo­dziel­no­ści, bo nie umia­łaś i nie mo­głaś po­ra­dzić so­bie sama w trud­nem po­ło­że­niu. Sa­mo­dziel­nym jest ten, kto sam umie kie­ro­wać swo­jem po­stę­po­wa­niem, obrać dro­gę, dą­żyć do celu, zdo­by­wać po­trzeb­ne środ­ki, jed­nem sło­wem – wy­star­cza so­bie. Po­my­śl­że, moja dro­ga, coby się z tobą sta­ło, gdy­byś nie mia­ła nad sobą opie­ki, po­myśl tyl­ko głę­biej i szcze­rze, czy­byś so­bie po­ra­dzi­ła. W mo­jem prze­ko­na­niu – nie. I nie dzi­wię się temu: nic do­tąd nie roz­wi­ja­ło w to­bie sa­mo­dziel­no­ści, a sto­sun­ki do­mo­we po­zwa­la­ły tyl­ko roz­kieł­zać się zu­peł­nej sa­mo­wo­li: chcę, więc ro­bię, – ro­bię, bo chcę, – taka była za­sa­da twe­go po­stę­po­wa­nia. Mat­ka sła­ba, wi­dzia­ła w tem sa­mo­dziel­ność, ty – rzecz zu­peł­nie pro­sta – nie roz­róż­nia­łaś tych po­jęć. A to dwie rze­czy na­wet zu­peł­nie prze­ciw­ne. I małe dziec­ko bywa sa­mo­wol­ne, choć zda­jesz so­bie spra­wę, że nie może być sa­mo­dziel­nem.

Weź­my jesz­cze na pró­bę taki przy­kład. Za­daj so­bie py­ta­nie, co­byś uczy­ni­ła, gdy­byś na­gle zna­la­zła się sama na świe­cie, bez ro­dzi­ny, przy­ja­ciół i pie­nię­dzy.

Więk­szość dziew­cząt w tem po­ło­że­niu sta­ła­by się igrasz­ką losu. Przy­pa­dek roz­po­rzą­dził­by ich przy­szło­ścią. Bar­dzo nie­licz­na garst­ka zna­la­zła­by dro­gę wła­sną.

Je­steś szcze­ra i umiesz my­śleć, więc mam prze­ko­na­nie, że za­sta­no­wisz się nad tem po­waż­nie. To bę­dzie wy­star­cza­ją­ce. Roz­róż­nie­nie tych dwóch po­jęć, tak dziw­nie wśród mło­dzie­ży po­plą­ta­nych, ogrom­nie cię wie­le na­uczy.

Nie wąt­pisz, że ci pra­gnę uła­twić tę pra­cę, więc jesz­cze parę przy­kła­dów.

Zda­rze­nie rze­czy­wi­ste: szes­na­sto­let­nia pa­nien­ka, cór­ka nie­za­moż­nych ale kul­tu­ral­nych ro­dzi­ców, na­gle zo­sta­ła sie­ro­tą. Za­bra­li ją na wieś krew­ni, aby im uczy­ła dzie­ci, po­nie­waż ja­kieś 4 czy 5 klas skoń­czy­ła. Po roku przy­szła do prze­ko­na­nia, że nie może być u nich dłu­żej. Po­zna­ła ży­cie ze stron zu­peł­nie no­wych, smut­nych i brzyd­kich za­ra­zem, nie umia­ła so­bie in­a­czej po­ra­dzić, więc za­bra­ła mały wę­ze­łek, kil­ka ru­bli za­rob­ku i po­wró­ci­ła sama do War­sza­wy. Gdzie sta­nąć? Na ho­tel nie mia­ła pie­nię­dzy i bała się, nie śmia­ła. Do dal­szych zna­jo­mych nie mia­ła od­wa­gi się udać. Szu­ka­ła wspól­ne­go po­ko­ju z kart wy­wie­szo­nych i zna­la­zła ja­kiś ką­cik. Te­raz cho­dzi­ło o pra­cę.

My­śla­ła, że do­sta­nie małe dzie­ci do na­uki, za­pi­sa­ła się w kil­ku kan­to­rach, obej­rza­ło ją kil­ka osób, ale wy­da­wa­ła się za mło­da, a może… za ład­na. A tym­cza­sem, choć żyła her­ba­tą i chle­bem, pie­nią­dze wy­cho­dzi­ły. Ob­li­czyw­szy, że jej zo­sta­ło nie­wie­le, zgo­dzi­ła się do służ­by, za młod­szą.

Służ­ba nie była zła, ani szcze­gól­niej do­bra. Mia­ła pra­cę i od­po­czy­nek, nie­złe ży­cie, sy­pia­ła z ku­char­ką w al­ko­wie. Czu­ła jed­nak, że nie wy­trzy­ma tak dłu­go. Ani za­ję­cie, ani spo­sób ży­cia nie da­wa­ły jej za­do­wo­le­nia. Po­wie­dzia­ła so­bie: to nie moja dro­ga. Ze­braw­szy znów tro­chę gro­sza, po­wró­ci­ła do wspól­ne­go po­ko­iku i za­czę­ła za­ra­biać igłą. Pła­co­no jej nie­wie­le, bo nie­wie­le umia­ła, lecz była zręcz­na, pra­co­wi­ta i mia­ła gust. – Zdo­by­ła na­ukę kro­ju, wpra­wę, do­brą opin­ję, a wresz­cie wła­sny warsz­tat pra­cy.

Czy na­zwiesz tę dziew­czy­nę sa­mo­dziel­ną?

Czy sa­mo­wo­la da­ła­by jej siłę wy­trwać w służ­bie, w oto­cze­niu dla niej bar­dzo przy­krem, bo niż­szem umy­sło­wo i mo­ral­nie? Gzy wy­trwa­ła­by lata całe w ma­ga­zy­nie, słu­cha­jąc nie­raz nie­słusz­nych za­rzu­tów, nie­spra­wie­dli­wych uwag, trud­nych po­le­ceń? W niej obok woli dzia­ła­ła roz­wa­ga, i to sta­no­wi­ło jej siłę.

Moż­na­by zro­bić jesz­cze ta­kie po­rów­na­nie. Sa­mo­wol­ny za­głę­bia się w pusz­czę nie­zna­ną, nic nie wie­dząc, ja­kie gro­żą tam nie­bez­pie­czeń­stwa, po­wo­do­wa­ny chę­cią od­waż­ne­go czy­nu, no­wej roz­ryw­ki i szu­ka­nia wra­żeń. Sa­mo­dziel­ny, je­śli tę pusz­czę prze­być musi, sta­ra się przed­tem coś o niej do­wie­dzieć, a wie­dząc, że od­wa­ga nie­zaw­sze wy­star­cza, idzie śmia­ło, lecz z bro­nią, za­pa­sa­mi, we­dług ja­kie­goś kie­run­ku, – z roz­wa­gą.

Sa­mo­dziel­ność jest jed­nym z naj­cen­niej­szych przy­mio­tów czło­wie­ka: otwie­ra przed nim dro­gę ży­cia, za­pew­nia mu na niej moż­li­we zwy­cię­stwo, jest dla nie­go gwa­ran­cją szczę­ścia, dla ogó­łu zy­skiem, bo sa­mo­dziel­ny mało po­trze­bu­je, a wza­mian wie­le daje. Czło­wiek sa­mo­dziel­ny, z wie­dzą i bez wie­dzy, daje lu­dziom przy­kład, kie­ru­nek, opar­cie, po­moc ma­ter­jal­ną i sto­kroć cen­niej­szą mo­ral­ną, jest siłą i du­chem spo­łe­czeń­stwa, sta­no­wi jego czo­ło, choć może nie trosz­czyć się o to.

A sa­mo­wo­la to cięż­ka cho­ro­ba. Sa­mo­wol­ny sam gi­nie i in­nych po­cią­ga do zgu­by, – nic nie zdo­bę­dzie, bo nie ma roz­wa­gi, – nic nie uzna­je, prócz swe­go ka­pry­su, któ­ry dla nie­go jest je­dy­nem pra­wem, i sze­rzy spu­sto­sze­nie, za­męt i ze­psu­cie, ba­ła­mu­cąc mało kry­tycz­ne umy­sły, a przedew­szyst­kiem mło­dość. Sa­mo­wo­la to pla­ma na na­szej prze­szło­ści, to wada na­ro­do­wa cha­rak­te­ru. Walcz­my z tym wro­giem, a zdo­bę­dzie­my wię­cej sa­mo­dziel­no­ści.

Jak wi­dzisz, list mój nie jest li­stem ciot­ki: to wy­ja­śnie­nie zna­cze­nia dwóch wy­ra­zów, od­no­szą­ce się nie­tyl­ko do cie­bie. A po­nie­waż je­steś zda­nia, że "uczu­cie zo­sta­ło wy­kre­ślo­ne z na­sze­go sto­sun­ku", więc może wła­śnie taka wy­mia­na po­glą­dów do­pro­wa­dzi nas ła­twiej do po­ro­zu­mie­nia i po­zna­nia się wza­jem­ne­go w spo­sób głęb­szy. Chy­ba, po­mi­mo wszyst­ko, war­ta je­stem w two­ich oczach choć­by tyl­ko po­zna­nia? W grun­cie je­steś isto­tą spra­wie­dli­wą, i wiem, że mi to przy­znasz, pro­po­nu­ję ci za­tem sta­łą ko­re­spon­den­cję w tych kwe­stjach, w któ­rych wła­śnie naj­bar­dziej się róż­ni­my albo nie zna­my. Je­śli moje po­glą­dy wy­da­dzą ci się nie­uza­sad­nio­ne, po­wiesz mi naj­otwar­ciej, że się mylę. I w mo­jej du­szy miesz­ka spra­wie­dli­wość, więc po­sta­ram się za­sta­no­wić i może ci przy­znam słusz­ność.

Z wiel­kiem za­ję­ciem cze­kam od­po­wie­dzi, moje roz­ża­lo­ne i ko­cha­ne dziec­ko, wie­rząc moc­no, że wza­jem­ne na­sze przy­wią­za­nie wy­pły­nie zwy­cię­sko z tej pró­by.

Ko­cha­ją­ca cię

Ciot­ka.III.

Li moja, dro­ga, zło­ta, je­steś bar­dzo mą­drą, dziew­czyn­ką! Już dziś ta ko­re­spon­den­cja spra­wia mi wiel­ką przy­jem­ność, nie­tyl­ko dla­te­go, że pi­su­ję do cie­bie, ale że umiesz czy­tać, od­czu­wać, ro­zu­mieć. I wi­dzisz, dziec­ko moje: my się zro­zu­mie­my pręd­ko, zro­zu­mie­my bar­dzo do­brze. Za­raz ci po­wiem, jak do tego wnio­sku przy­czy­nił się twój list ostat­ni.

Pi­szesz, że "za­bra­niasz" mi ta­kie­go tonu, że nie po­zwo­lisz mi żar­to­wać z sie­bie, że prze­ma­wiam, jak niań­ka do bo­bu­sia, któ­ry sta­wia pierw­sze kro­ki, a ona go na­zy­wa "kló­lem", "Na­po­le­onem!"

Wnik­nę­łam za­raz w swo­ją winę i przy­szłam do prze­ko­na­nia, że w two­jem spo­strze­że­niu jest ja­kaś część praw­dy. Zia­ren­ko. Coś nie­za­leż­ne­go ode mnie: wy­raz na­sze­go sto­sun­ku. Tak w tej chwi­li czu­ję i tak pi­szę. Nie żą­dasz prze­cież ode mnie ob­łu­dy? Toby nas roz­dzie­li­ło, a szcze­rość nas zbli­ży. Prze­cież zu­peł­nie szcze­rze uwa­żam cię za dziew­czyn­kę nie­zwy­kle in­te­li­gent­ną i prze­ma­wiam jak do czło­wie­ka, któ­ry zro­zu­mie bar­dzo sub­tel­ne i po­waż­ne rze­czy, – lecz obok tego je­steś dla mnie ja­kimś "dzi­dziu­siem", któ­ry trzy­ma się krze­sła i sta­wia pierw­sze kro­ki.

Nie gnie­waj się o to, dziec­ko, bo to nic nie po­mo­że. Kie­dy pi­szesz, że mi "za­bra­niasz" tego lub owe­go, że "gar­dzisz" po­słu­szeń­stwem, "god­nem istot nie­do­łęż­nych", że rad nie po­trze­bu­jesz, bo one ni­ko­mu jesz­cze nic nie po­mo­gły i t… p… rze­czy, wi­dzę przed sobą tego mi­łe­go dzi­dziu­sia, i ba­sta! Nic na to nie po­ra­dzę, że go wi­dzę.

Lecz za­pew­niam cię naj­po­waż­niej, moja dro­ga, że tyl­ko od cie­bie za­le­ży, abym go nie wi­dzia­ła.

O ile w two­ich li­stach nie bę­dzie ta­kich wła­śnie wy­bry­ków "dzi­dziu­sio­wych", o tyle mój na­strój wró­ci do po­wa­gi. By­łam nie­gdyś na­uczy­ciel­ką, pro­wa­dzę dzi­siaj pi­smo dla mło­dzie­ży, cóż dziw­ne­go, że całe ży­cie na­uczy­ło mię na­gi­nać myśl swo­ją do po­zio­mu czy­tel­ni­ka i słu­cha­cza? Jest to zu­peł­nie już po­mi­mo­wol­ne i bez­wied­ne.

A po­ziom – to po­ję­cie nie­zmier­nie zło­żo­ne, nie tak ła­twe do zda­nia so­bie spra­wy. W to­bie np. łą­czy się in­te­li­gen­cja z dzie­ciń­stwem. Nie ob­ra­żaj się, jak ja się nie ob­ra­żam o two­je wy­ra­że­nia, tyl­ko po­myśl. Za­sta­nów się nad sobą.

Czyż mogę bez uśmie­chu trak­to­wać czy­tel­ni­ka, któ­ry mię z całą śmia­ło­ścią za­pew­nia, że np. po­słu­szeń­stwo jest "sta­rym prze­są­dem, ska­za­nym na wy­mar­cie wraz z gi­ną­cem po­ko­le­niem"? Nie wiem, gdzie wy­czy­ta­łaś, czy usły­sza­łaś ten fra­zes, ale nim go po­wtó­rzysz jesz­cze ko­mu­kol­wiek, roz­waż i chciej so­bie wy­obra­zić, jak­by ży­cie spo­łecz­ne wy­glą­da­ło bez po­słu­szeń­stwa. Nie słu­cha­ją dzie­ci ro­dzi­ców (nie wiem, czy od uro­dze­nia, czy wiek na to jest ozna­czo­ny), nie słu­cha ro­bot­nik do­zor­cy, żoł­nierz zwierzch­ni­ka, urzęd­nik star­sze­go, uczeń na­uczy­cie­la, sło­wem – wła­dza nie ist­nie­je, bo wła­dzy bez po­słu­szeń­stwa być nie może. Mat­ka, za­miast roz­ka­zać, musi tłu­ma­czyć dziec­ku, dla­cze­go sta­wia ta­kie lub inne żą­da­nie, a za­nim wy­tłu­ma­czy, ono tym­cza­sem może za­zię­bić się, uto­pić, upaść, ska­le­czyć się, spa­rzyć, na­ra­zić na ty­sią­ce nie­bez­pie­czeństw fi­zycz­nych i mo­ral­nych. Wy­tłu­ma­cze­nie może być po­trzeb­ne dla do­bra dziec­ka po speł­nie­niu roz­ka­zu, lecz po­słu­szeń­stwo musi być przedew­szyst­kiem od­ru­cho­we, bez­względ­ne, dla lu­dzi roz­wi­nię­tych opar­te wy­łącz­nie na zro­zu­mia­nej już przez nich kar­no­ści. Czyś so­bie zda­ła spra­wę, że bez po­słu­szeń­stwa, tego me­cha­nicz­ne­go, śle­pe­go po­słu­szeń­stwa, żad­na spo­łecz­na pra­ca wy­ko­na­na – być nie może, ża­den cel osią­gnię­ty, żad­na or­ga­ni­za­cja utrzy­ma­na? Czy nie ro­zu­miesz, że jest wprost nie­po­do­bień­stwem tłu­ma­czyć przy­czy­ny każ­de­go roz­ka­zu? Ani dziec­ku, ani pod­wład­nym. Nie­tyl­ko cza­su nie­ma, – mocy nie­ma. Od­da­nie ko­muś wła­dzy to zna­czy po­wie­rze­nie mu pra­wa roz­ka­zu, to zna­czy za­ufa­nie, że jego roz­kaz bę­dzie mą­dry i po­ży­tecz­ny. I bez tego nie­po­dob­na żyć spo­łecz­nie.

Na­tu­ral­nie, że by­wa­ją złe roz­ka­zy, na­tu­ral­nie, że są nad­uży­cia wła­dzy. To inna kwe­stja. To rany spo­łecz­ne, któ­re się le­czy, nad któ­re­mi się czu­wa, lecz za­sa­da nie może być zmie­nio­na, bo się ni­czem za­stą­pić nie da, na­wet naj­ide­al­niej­szym i naj­do­sko­nal­szym roz­wo­jem wszyst­kich jed­no­stek. Ta­kie roz­wi­nię­te jed­nost­ki wła­śnie będą po­słusz­ne, bo zro­zu­mie­ją za­sa­dę. One tyl­ko prę­dzej i ła­twiej za­po­biec mogą nad­uży­ciom.

Je­że­li to wszyst­ko weź­miesz pod uwa­gę, jak­że osą­dzisz sama swo­je zda­nie o "wy­mar­ciu po­słu­szeń­stwa" z tem za­co­fa­nem po­ko­le­niem?

Pierw­szym kro­kiem na dro­dze spo­łecz­ne­go ży­cia był roz­kaz i po­słu­szeń­stwo. Za­sta­nów się nad tem. Pierw­szym kro­kiem. Bez tego żad­na łącz­ność nie­moż­li­wa. Nic osią­gnąć nie moż­na.

I ten, co roz­ka­zu­je, nie­zaw­sze bywa naj­mą­drzej­szy: on tyl­ko w da­nej dzie­dzi­nie ma wła­dzę, bo w niej mu za­ufa­no. Spo­tkasz w woj­sku in­te­li­gen­ta żoł­nie­rza pod wła­dzą niż­sze­go umy­sło­wo ofi­ce­ra; spo­tkasz w biu­rze fi­lo­zo­fa i po­etę pod wła­dzą do­sko­na­łe­go zwierzch­ni­ka, któ­ry nie zna się wca­le na fi­lo­zo­fji i po­ezji. Spo­tkasz w fa­bry­ce gen­jal­ne­go ro­bot­ni­ka, któ­ry sta­nie się wy­na­laz­cą, zwró­ci prze­mysł na nowe tory, ale póki jest pod­wład­nym, musi być po­słusz­ny wła­dzy.

Wiel­ka mą­drość leży w przy­sło­wiu: kto nie­umie słu­chać, nie bę­dzie umiał nig­dy roz­ka­zy­wać.

Je­że­li cię in­te­re­su­je ta kwe­stja, patrz uważ­nie do­ko­ła sie­bie, a znaj­dziesz na to do­wo­dów ty­sią­ce i bę­dziesz je ro­zu­mia­ła co­raz głę­biej. Nie umie roz­ka­zy­wać, kto nie umiał słu­chać.

My­ślę, żeś już sły­sza­ła coś o skau­cie, – nie­wąt­pli­wie ze­tkniesz się z nim wkrót­ce bli­żej, bo ten prąd zdro­wej siły sze­rzy się u nas szczę­śli­wie, jak ro­śli­na, na buj­ny grunt rzu­co­na. Wnik­nij w jego za­sa­dy, a prze­ko­nasz się, czem jest kar­ność i po­słu­szeń­stwo w tym no­wym ru­chu XX w., więc chy­ba no­wo­żyt­nym naj­zu­peł­niej.

Na za­koń­cze­nie przy­to­czę ci jesz­cze mały ob­ra­zek, wzię­ty z książ­ki dla mło­dzie­ży, któ­rej tre­ścią jest jed­nak ży­cie.

Chłop­cy pod­czas wa­ka­cji ba­wi­li się w woj­sko, nie tak do­ryw­czo, aby się bić co­dzień, lecz cho­dzi­ło im o sys­te­ma­tycz­ne ćwi­cze­nia i wy­ro­bie­nie kar­no­ści woj­sko­wej, jako po­trzeb­nej w ży­ciu. I nad­szedł taki dzień, że wy­cho­waw­ca po­wie­dział: O trze­ciej bądź­cie na we­ran­dzie, obie­rze­my wo­dza. O trze­ciej ze­bra­li się chłop­cy na we­ran­dzie, lecz nie było wy­cho­waw­cy, któ­ry miał dać im przed­tem ko­niecz­ne ob­ja­śnie­nia. Cze­ka­li całą go­dzi­nę, wie­lu się znu­dzi­ło, i po­szli so­bie do lasu lub w pole. Po dwóch go­dzi­nach więk­szość zde­cy­do­wa­ła, że nie­ma po co cze­kać dłu­żej, szko­da cza­su. 1 każ­dy po­szedł w swo­ją stro­nę.

Ale kil­ku zo­sta­ło. Uwa­ża­li się za żoł­nie­rzy i nie chcie­li zejść z po­ste­run­ku. O szó­stej przy­szedł wresz­cie wy­cho­waw­ca i za­czął od tego: – Mu­sie­li­ście być pod­da­ni pró­bie. Aby być wo­dzem, trze­ba zło­żyć do­wo­dy: po­słu­szeń­stwa, kar­no­ści, cier­pli­wo­ści, wy­trwa­ło­ści. Ko­le­dzy wasi, któ­rzy się roz­bie­gli, cnót tych nie po­sia­da­ją, z po­mię­dzy sie­bie ma­cie pra­wo wy­brać wo­dza.

Czy uzna­jesz, że wy­cho­waw­ca miał słusz­ność? Ser­decz­ne po­zdro­wie­nie.

Ciot­ka.IV.

Dro­gie dziec­ko! – Nie uwie­rzysz, jak mię ucie­szył twój list ostat­ni. Za­czy­na­my już się ro­zu­mieć. Zda­je mi się, że raz na za­wsze po­rzu­ci­łaś tu­pa­nie nóż­ka­mi i wy­bu­chy gnie­wu, ro­zu­mu­jesz spo­koj­nie, z wła­ści­wą tyl­ko tem­pe­ra­men­to­wi two­je­mu na­mięt­no­ścią. Ale to nic nie szko­dzi, owszem, bar­dzo przy­jem­nie mieć przed sobą isto­tę żywą, z go­rą­co bi­ją­cem ser­cem.

Przy­zna­jesz, że moje li­sty coś war­te. To wie­le. Do­wo­dzisz mi jed­nak­że, iż źle z tobą po­stą­pi­łam. Może być. Może istot­nie po­win­nam była z więk­szą ła­god­no­ścią są­dzić twą sa­mo­wo­lę i nie­do­świad­cze­nie. Tyl­ko wi­dzisz: tem­pe­ra­men­cik! Co z nim zro­bić? – Gdy­bym była mło­da, zdro­wa i wol­na, mo­gła­bym ci po­świę­cić cały czas i siły, iść z tobą w ży­cie, czu­wać, otwie­rać ci oczy, wy­naj­dy­wać bo­ga­te do­świad­cze­nia, a jed­no­cze­śnie strzec od nie­bez­pie­czeństw, – i to by­ło­by ży­cie bar­dzo zaj­mu­ją­ce, po­ży­tecz­ne i po­ucza­ją­ce dla cie­bie. Ale ja nie mia­łam mocy tego zro­bić. Pra­ca dla idei i dla chle­ba na nas obie skrę­po­wa­ła mię, sku­ła, unie­ru­cho­mi­ła, – nie mó­wiąc już o wie­ka i ka­lec­twie, – a ty wpa­dłaś jak wi­cher, i z taką za­sa­dą, że na­bro­isz, na­pso­cisz, a po­tem mi po­wiesz. O to prze­cie całe nie­po­ro­zu­mie­nie, – bo po­tem może być już zu­peł­nie za póź­no. Nie wszyst­ko od­ro­bić moż­na.

Z tem wszyst­kiem, moja dro­ga, na­wet sza­leń­stwa two­je, sa­mo­wo­la, spra­wia­ły mi pew­ną przy­jem­ność, do­pó­ki mnie nie prze­ra­zi­ły bra­kiem roz­wa­gi i mia­ry. Spra­wia­ły mi przy­jem­ność, bo zdra­dza­ły na­tu­rę czyn­ną.

Za­cznij się przy­pa­try­wać swo­im ko­le­żan­kom, a po­dzie­lisz je z ła­two­ścią na dwie gru­py: czyn­ne i bier­ne. Tych ostat­nich na­pew­no wię­cej. Do­bre, miłe, ale nie mają nic swe­go, wszyst­ko bio­rą od in­nych: uczą się, na­śla­du­ją, po­trze­bu­ją cią­gle, po­trze­bu­ją wszyst­kie­go. Cze­szą się, jak Adel­ka, sia­da­ją, jak Ba­sia, ubie­ra­ją się, jak moda, uczą, jak wy­ma­ga na­uczy­ciel, a zro­bią z ży­ciem, co przy­pa­dek zrzą­dzi. My­ślą za nie dzi­siaj ro­dzi­ce, po­tem krew­ni, mąż, przy­ja­cie­le, w sta­ro­ści dzie­ci, nig­dy one same, bo do tego nie­zdol­ne. Bio­rą wszyst­ko od oto­cze­nia, nic z sie­bie. I umie­ją brać, żą­dać. Wi­docz­nie to po­czu­cie wła­snej bez­sil­no­ści robi z nich ta­kie mac­ki, cze­pia­ją­ce się wszyst­kie­go do­oko­ła, wy­sy­sa­ją­ce cu­dzą myśl i pra­cę.

Nie­wie­le dają ludz­ko­ści te bier­ne i bied­ne na­tu­ry, da­le­ko wię­cej bio­rą i mar­nu­ją, są cięż­ką masą do dźwi­ga­nia, tem cięż­szą, iż prze­waż­nie nie­za­do­wo­lo­ne, prze­ko­na­ne, iż na­le­ży im się wię­cej, drę­czą swe oto­cze­nie na­rze­ka­niem.

Two­je po­stę­po­wa­nie mó­wi­ło wy­raź­nie, że nie je­steś taką bier­no­ścią, i dla­te­go spra­wia­ło mi przy­jem­ność. Wi­dzia­łam i wi­dzę w to­bie bar­dzo cen­ne pier­wiast­ki na­tu­ry czyn­nej, dziel­nej, ener­gicz­nej, zdol­nej iść swo­ją dro­gą, o wła­snej sile, da­wać z sie­bie in­nym myśl, wolę, siłę, two­rzyć. Ta­kich, ta­kich nam trze­ba jak naj­wię­cej, one skar­bem na­ro­du i przy­szło­ści, któ­rą zbu­du­ją.

Ale na­tu­ra czyn­na i bo­ga­ta da­le­ko wię­cej wy­ma­ga "upra­wy", wy­cho­wa­nia, upo­rząd­ko­wa­nia tych bo­gactw. Dla­te­go jest trud­niej­sza. Zdol­no­ści wy­ma­ga­ją od­po­wied­nie­go kie­run­ku, roz­wo­ju, otwo­rze­nia przed nie­mi szer­szej per­spek­ty­wy, po­głę­bia­nia, peł­ne­go ich zu­żyt­ko­wa­nia. A jed­no­cze­śnie trze­ba kształ­cić wolę, cha­rak­ter, bu­dzić rów­no­le­głe wła­dze umy­sło­we: roz­wa­gę, sąd, ko­ja­rzyć je z uczu­ciem; to pra­ca wdzięcz­na, lecz po­waż­na i dłu­ga, gdyż buj­na rola ro­dzi nie­spo­dzian­ki, buja w jed­nym kie­run­ku ze szko­dą dru­gie­go, wy­si­la się gwał­tow­nie, tra­ci rów­no­wa­gę, skłon­na jest do wy­bry­ków. Trze­ba czu­wać.

Zato ja­kiż po­ży­tek i bo­gac­two, je­że­li się roz­wi­nie rów­no­mier­nie. Każ­dy na­ród po­trze­bu­je czyn­nych na­tur, aby nie zmar­nieć w ni­co­ści, a nasz wię­cej, niż każ­dy inny, bo w trud­niej­szem je­ste­śmy po­ło­że­niu.

Więc ro­zu­miesz, dla­cze­go cie­szy­ła mię w to­bie ener­gja i sza­lo­ne na­wet po­my­sły. Prze­ra­zi­łaś mię sa­mo­wo­lą i stra­ci­łam od­wa­gę i na­dzie­ję, że będę mo­gła sama po­kie­ro­wać tobą, ale nie zmie­ni­ło to mo­jej opin­ji o war­to­ści do­dat­nich cech two­ich. Nie umiem sama, niech cię kto inny pro­wa­dzi, by­łeś się sta­ła tem, czem stać się mo­żesz. Ja z boku może wię­cej zro­bię spo­koj­nem sło­wem, niż szar­pa­niem i wal­ką z wy­bry­ka­mi two­jej ener­gji. Je­że­li przy­znasz słusz­ność temu, co ci pi­szę; je­śli przez to zdo­bę­dę two­je za­ufa­nie, to mam w ręku zło­ty klucz do two­jej du­szy, resz­ta się sama zro­bi.

Zro­bi się przez bu­dze­nie roz­wa­gi i woli, doj­rze­wa­nie sądu, roz­sze­rza­nie wid­no­krę­gu wia­do­mo­ści. Wzno­sząc się, wi­dzieć bę­dziesz da­lej, ja­śniej, głę­biej, bę­dziesz mo­gła po­rów­ny­wać i oce­niać.

I do tego wła­śnie po­trzeb­na ta czyn­ność na­tu­ry.

Wi­dzisz, dziec­ko, jak po­waż­nie dzi­siaj pi­szę. Aż się boję, czy cię nie znu­dzę, czy bę­dziesz mia­ła cier­pli­wość za­sta­no­wić się nad każ­dem zda­niem, nie­raz każ­dym wy­ra­zem. Bo, ze wzglę­du na twój tem­pe­ra­ment (pol­ski), a po czę­ści wiek, sta­ram się pi­sać bar­dzo zwięź­le, sta­ram się po­trą­cać stru­ny, któ­re wła­sny dźwięk wy­dać mu­szą, by­le­by traf­ne było moje po­trą­ce­nie. Cze­go ja nie do­mó­wię dzi­siaj z ko­niecz­no­ści, sama do­po­wiesz so­bie kie­dyś le­piej, a rzecz waż­na, że sama i że kie­dyś, że daję ci tyl­ko na­sion­ko. Do­świad­cze­nie ży­cio­we mówi mi, że ta­kie ziarn­ka naj­le­piej się przyj­mu­ją w du­szach mło­dych i czę­sto wy­da­ją plon wiel­kiej war­to­ści, prze­cho­dzą­cy ocze­ki­wa­nie. To mi po­wie­dzia­ło ży­cie.

Koń­czę, jak wi­dzisz, bez żad­nych "mo­ra­łów", a po­waż­nie, jak nig­dy jesz­cze. Aż sama się zdzi­wi­łam tą wła­sną po­pra­wą. Co to jed­nak­że może sło­wo czy­tel­ni­ka! Pi­szą­cy mi­mo­wo­li wra­ca do po­rząd­ku, po­skra­mia nie­wcze­sne wy­bry­ki. Ciot­ka cię uczy ży­cia, a ty ciot­kę sty­lu – i kwi­tu­je­my się: wy­mia­na usług.

Chcia­ła­bym tak­że, abyś po nie­ja­kim cza­sie, roz­pa­trzyw­szy się do­sta­tecz­nie, zda­ła mi spra­wę ze swo­ich ko­le­ża­nek. To pierw­sze spo­łe­czeń­stwo, w któ­rem ży­jesz, trze­ba je po­znać. Może cię to na­uczyć wie­le, je­śli ko­rzy­stać po­tra­fisz. A ko­rzy­stać na­le­ży z każ­dej chwi­li i spo­sob­no­ści, bo żad­na w ży­ciu nie po­wra­ca. Jest to praw­da, któ­rą mło­dzi naj­mniej ro­zu­mie­ją. Ży­cie i przy­szłość wy­da­ją im się ta­kie dłu­gie, nie­wy­czer­pa­ne, że nic so­bie nie ro­bią z cza­su. I wy­my­ka im się ten skarb cen­ny bez­pow­rot­nie, nic go nie wró­ci, nic go nie na­gro­dzi, a może go za­brak­nąć do wiel­kie­go dzie­ła, celu ży­cia jed­nost­ki, któ­ry był­by osią­gnię­ty, gdy­by­śmy nie roz­trwo­ni­li mło­do­ści.

Lecz o tem po­mó­wi­my in­nym ra­zem, dziś bądź mi zdro­wa, sil­na i spo­koj­na, niech ci wre w ser­cu, w du­szy, lecz umiej pa­no­wać nad sobą.

Ko­cha­ją­ca cię

Ciot­ka.V.

Oj, dziec­ko, dziec­ko, dziec­ko! cóż ta ciot­ka znów na­bro­iła!

Tak mi było przy­jem­nie mó­wić o two­ich za­le­tach, pod­kre­ślić te za­dat­ki przy­szłych skar­bów, któ­re­mi mo­żesz kie­dyś roz­po­rzą­dzać, że mi­mo­wo­li wy­dmu­cha­łam cię próż­no­ścią, tym bar­dzo lot­nym, bar­dzo lek­kim ga­zem, i jak ba­lo­nik wznio­słaś się nad po­ziom – rze­czy­wi­sto­ści, bły­sko­tli­wie za­mi­go­ta­łaś fra­ze­sem, a te­raz ła­two mo­gła­byś po­pły­nąć w kra­inę ja­ło­wych złu­dzeń, czczej próż­no­ści i za­ro­zu­mia­ło­ści, któ­re niby rak to­czą wszel­ką war­tość, je­śli zdo­ła­ją się na niej roz­ple­nić.

Dla­te­go, niby po­go­to­wie ra­tun­ko­we – śpie­szę na­pra­wić zło, któ­re spra­wi­łam.

Fra­zes. – Naj­droż­sze dziec­ko, prze­ra­zi­łaś mię wła­śnie fra­ze­sem. Je­den ze swych prze­pięk­nych po­ema­tów koń­czy Wy­spiań­ski sło­wy: "rzu­ci­łem w mów­cę młot, że pier­sią bry­znął i padł". – Mło­tem miaż­dży mów­cę, któ­ry fra­ze­sem łu­dzi, tu­ma­ni lud.

Fra­zes to błysz­czą­cy fałsz. Nęci, oszu­ku­je, po­zba­wio­ny wi­sto­cie wszel­kiej re­al­nej war­to­ści. Czło­wiek doj­rza­ły i pra­wy brzy­dzi się fra­ze­sem, ale mło­dość czę­sto na ten lep się chwy­ta i sama sie­bie zwo­dzi, zwo­dząc in­nych.

Ty np. naj­moc­niej wie­rzysz, a przy­najm­niej wie­rzy­łaś, pi­sząc, w swój za­miar "po­świę­ce­nia ży­cia dla oj­czy­zny", od­da­nia się tej służ­bie cał­ko­wi­cie, wie­rzy­łaś w bo­ha­ter­stwo wła­sne i dum­ne szczę­ście, ja­kie ci ono za­pew­ni. Ni­cze­go wię­cej pra­gnąć dla sie­bie nie bę­dziesz, sama sie­bie po­świę­ci­łaś na "ka­płan­kę świę­tej idei" i t… p.

Wiel­ką dla mnie jest po­cie­chą zu­peł­ne prze­ko­na­nie, że pi­sa­łaś to z wia­rą, czter­na­sto­let­nią wia­rą (bo pięt­na­sty rok nie­skoń­czo­ny); gor­szy sto­kroć ga­tu­nek tego szy­chu, je­że­li wie­my, że nie­ma w nim zło­ta, a chce­my wma­wiać in­nym jego war­tość. W każ­dym ra­zie jed­nak­że nie­bez­piecz­ną jest rze­czą zbyt wie­rzyć sa­mej so­bie, opie­ra­jąc się je­dy­nie na chwi­lo­wem, go­rą­cem unie­sie­niu, bez roz­wa­gi i ob­li­cze­nia się z si­ła­mi, bez zna­jo­mo­ści ży­cia i jego wa­run­ków.

Co naj­wy­żej, po­wie­dzieć dzi­siaj mo­żesz: chcia­ła­bym być taką. Je­że­li mó­wisz: będę, je­steś za­ro­zu­mia­ła i – w tym wy­pad­ku – dzie­cin­na. A two­je za­pew­nie­nie: pu­sty fra­zes. Bo na czem go opie­rasz? Czyś w czem­kol­wiek wy­pró­bo­wa­ła swo­je siły? Czy wiesz, cze­go od cie­bie wy­ma­gać może taka "ka­płań­ska służ­ba? Czy choć tro­chę znasz ży­cie, jego war­to­ści i cza­ry?

Nie, nic z tego nie znasz, nic, ale wy­bie­rasz z za­pa­łem, de­cy­du­jesz z ge­stem wspa­nia­łym. To fra­zes, moja dro­ga! Ju­tro zo­ba­czysz nowe stro­ny ży­cia, za­pa­lisz się tak samo do no­wych ide­ałów, i to, coś wy­gła­sza­ła, stra­ci dla cie­bie zna­cze­nie. Więc był fra­zes. Dzie­ciń­stwo.

Co in­ne­go jesz­cze, gdy­byś była po­wie­dzia­ła, że słu­że­nie oj­czyź­nie bę­dzie za­wsze two­im ce­lem, bo tę służ­bę ty­sią­ce lu­dzi peł­ni uczci­wie, z pro­sto­tą, na wszel­kich sta­no­wi­skach, na wsze­la­ki spo­sób, go­dząc ją do­sko­na­le z każ­dą pra­cą i ty­sią­cem in­nych obo­wiąz­ków. To jest rzecz, któ­rą może i po­wi­nien po­wie­dzieć so­bie każ­dy, po­sta­no­wić i speł­nić. Bo choć nie­zaw­sze jest to ła­twe, ale za­wsze moż­li­we.

Ale "ka­płań­ska służ­ba", "wy­łącz­ne po­świę­ce­nie", "cel ży­cia" to już fra­ze­sy bez tre­ści, któ­rych po­czę­ści na­wet nie ro­zu­miesz.. Ta­kie ślu­by skła­dać może czło­wiek doj­rza­ły, nie dziec­ko.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: