Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Wydawnictwo:
Data wydania:
18 stycznia 2017
Ebook
31,90 zł
Audiobook
25,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

LO-teria - ebook

Przyjaciele z gimnazjum rozpoczynają naukę w liceum. Ich życie nie jest już takie beztroskie. Czy miłość Maćka i Małgosi przetrwa kryzysy? Czy Wojtek całkowicie poświęci się swojej pasji? Czy Kamila okaże się prawdziwą przyjaciółką? Kim jest tajemnicza Klaudia, którą przypadkowo pozna Michał? Czy Kinga zrozumie, co jest dla niej najważniejsze? Kontynuacja bestsellerowej "Klasy pani Czajki" napisana wartkim, współczesnym językiem. Powieść o szkolnej codzienności, miłosnych wyborach, intrygach, przyjaźniach wystawianych na próbę, walce z kompleksami i odrzuceniem.

Kategoria: Dla młodzieży
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-10-13200-0
Rozmiar pliku: 2,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Dedykacja

Moim wszystkim ukochanym dzieciom z „rodziny Homolków” (w kolejności alfabetycznej): Agatce, Agnieszce, Ewie, Jankowi, Julce, Majce, Mańce, Markowi, Oli, Rafałowi i Tomkowi, a także (zgodnie ze starszeństwem) Mateuszowi, Zuzi i Szymonowi Krukowskim oraz mojemu synowi Maćkowi i wszystkim jego koleżankom i kolegom − z podziękowaniem za natchnienie i wsparcie…

Postać Mateusza Niewiadomskiego dedykuję pamięci Pawła Ślusarskiego, bez którego zwariowanych historii z dzieciństwa nie byłoby tej książki.

– autorka

W życiu piękne są tylko chwile

Ryszard RiedelWAHANIE NA MANHATTANIE

– Pójdziemy do kina? – Miodowe oczy Pawła patrzyły wyczekująco na Małgosię.

Siedzieli na ławce w Central Parku na wprost wielkiego jeziora i popijali colę.

– Na co?

– Na Harry’ego Pottera i więźnia Azkabanu.

– Na to nie mogę.

– Ktoś ci zabrania? – zażartował Paweł.

– Po prostu na to pójdę w Warszawie z Maćkiem.

Przez twarz Pawła przebiegł cień zawodu. Nie lubił, kiedy mówiła o Maćku. Wkurzały go te wyprawy do kawiarenek internetowych, to czekanie, aż skończy pisać do niego kolejny list, i pytania w każdym sklepie: „Jak myślisz? Czy to się mu spodoba? Czy ty byś coś takiego chciał?”. On, Paweł, chciałby od Małgosi cokolwiek, ale skąd ma wiedzieć, czy mityczny Maciek również zadowoli się byle czym, byle od niej?

Małgosia zajęta spijaniem przez słomkę resztki coli nie zwróciła uwagi na minę Pawła, który przyglądał jej się ukradkiem.

– To może Troję? – spytał po chwili.

– Aha – odparła Małgosia i głośno siorbnęła, co miało oznaczać, że coli w kubku już nie ma.

Razem podnieśli się z ławki i ruszyli w stronę kiosku z gazetami.

* * *

Pawła poznała kilka dni po przylocie do Stanów. Był starszy o dwa lata, dobrze zbudowany i umięśniony, a jednocześnie delikatny. Bardzo jej przypominał Olka. Poznali się właściwie dzięki ciotce Dorocie. To ciotka zaniepokojona tym, że kiedy ona wychodzi do pracy, to Małgosia się nudzi, postanowiła znaleźć jej towarzystwo.

Pierwsze dni w Nowym Jorku były dla Małgosi jak podróż w głąb trójwymiarowego filmu, a raczej wielu takich filmów. Ogromne miasto, które zwiedzała w towarzystwie ciotki, fascynowało i przerażało jednocześnie. Fascynowało – bo za każdym rogiem czaiło się coś, co znała z filmów, a przerażało swym ogromem. Gwarne ulice Manhattanu roiły się od takiej rzeszy turystów, jakiej Małgosia nigdy wcześniej nie widziała.

Obawiała się też o swój angielski. Ta wątpliwość spędzała jej sen z powiek jeszcze w Warszawie. Tu na miejscu mimo upływu czasu nadal bała się konfrontacji z rzeczywistością. To dlatego nie mogła się przemóc i wybrać sama na Manhattan. Ciotka mieszkała i pracowała na Greenpoincie, czyli w polskiej dzielnicy. Tutaj porozumiewanie się po angielsku nie było potrzebne. Wszyscy w sklepach i na ulicach mówili po polsku. Szyldy były polskie lub dwujęzyczne, a w kioskach leżały polskie gazety.

Przez pierwszy tydzień pobytu Małgosi w Stanach ciotka miała urlop. Mogła więc oprowadzić ją po mieście i pokazać kilka ciekawych miejsc. Popłynęły razem obejrzeć Statuę Wolności, gdzie weszły na samą górę, zwiedziły muzeum emigracji, a na Manhattanie wjechały na ostatnie piętro Empire State Building. Ale potem ciotka Dorota wróciła do pracy do Poloneza. Było to biuro turystyczne, które mieściło się oczywiście na Green-poincie. Dzięki niemu żyjący tu Polacy mogli wyjeżdżać na tanie wycieczki do ojczyzny, do Europy Zachodniej, ale i zwiedzać Stany. To właśnie dzięki pracy w tym miejscu ciotka mogła zaprosić Małgosię do siebie, kupić jej tańsze bilety do Ameryki, a przede wszystkim spłacić długi, jakie miała wobec jej mamy.

Gdy ciotka wróciła do pracy, Małgosia zaczęła się nudzić. Bała się sama pojechać na Manhattan. Ciotka Dorota poszła więc do mieszkających piętro niżej sąsiadów i spytała, czy ich córka Matylda nie zaopiekowałaby się piętnastoletnią dziewczynką z Polski.

Czy to dlatego, że ciotka użyła słowa „zaopiekowała”, czy może z innych powodów, w każdym razie starsza dwa lata Matylda nie polubiła Małgosi. To dało się wyczuć już pierwszego dnia, gdy dziewczyna przekroczyła próg jej pokoju.

– Hej – przywitała się Małgosia, kiedy stanęła w drzwiach.

– Hello – odparła Matylda z amerykańskim akcentem, ale nawet nie odwróciła głowy w kierunku gościa. Nie musiała. Twarz Małgosi widziała doskonale w lustrze, w którym teraz poprawiała makijaż.

– Małgosia.

– Wiem. – Ton głosu Matyldy nie zachęcał do konwersacji.

– Wyjdziesz gdzieś ze mną?

– Gdzieś… – mruknęła Matylda i pociągnęła kredką powiekę. – Idę za godzinę do kumpla na party. Możesz ze mną iść.

– To zapukam do ciebie – odparła Małgosia i odwróciła się na pięcie w kierunku wyjścia.

– Tylko się nie spóźnij – dobiegł ją głos Matyldy. – Bo nie będę czekać.

Jakże Małgosia pragnęła, by Matylda ją polubiła. „W końcu być gdzieś dwa miesiące i nie mieć żadnej koleżanki to horror” – mówiła do siebie i przekładała wszystkie swoje wiszące w szafie ubrania. Bardzo chciała zrobić wrażenie na Matyldzie. Dlatego wybrała nowiutkie obcisłe czarne spodnie i dość luźną bluzkę z długimi rękawami i wysokim kołnierzem. Punktualnie godzinę później stanęła przed Matyldą. W jej pokoju siedziały już Paulina i Patrycja. Małgosia się przedstawiła.

– Na pogrzeb się wybierasz? – spytała kpiąco Patrycja.

– Nie. Dlaczego?

– No bo tak na czarno…

– Nie wiedziałam, co włożyć, a to wygodne… – Małgosia tłumaczyła się gęsto, patrząc przy tym uważnie na dziewczyny.

Wszystkie trzy wymalowane, wystrojone w kolorowe szmatki wyglądały jak rajskie ptaki, a ona? Zerknęła w lustro, przed którym tak samo jak godzinę temu siedziała Matylda i kręciła włosy lokówką elektryczną. Z lustra patrzyła na nią czarnowłosa dziewczyna o smutnym spojrzeniu. Gdzież jej do Matyldy, Patrycji czy Pauliny? Małgosia spuściła wzrok. Po chwili pod oknem dał się słyszeć klakson samochodu.

– Szybko! To Sławek! – zawołała Matylda. Wyszarpnęła z kontaktu sznur od lokówki, zgarnęła drugą ręką stojącą na szafce torebkę. – Dziewczyny, lecimy!

Wszystkie cztery już po chwili zapakowały się do miniwana, za którego kierownicą siedział wysoki, pryszczaty blondyn ze złotym łańcuchem na szyi.

– A to kto? – spytał, przyglądając się Małgosi.

– Przyjechała do sąsiadów na wakacje.

– Aha – odparł i zasunął z impetem drzwi. – Musimy szybko jechać, bo będziemy ostatni.

* * *

– E! Palisz? – Patrycja wyciągnęła w kierunku Małgosi dłoń z fajką wodną. Stały w obszernym pokoju z wielkim barkiem. W powietrzu unosił się dym z papierosów, a dookoła w rytm muzyki kiwały się pary w różnym wieku.

– Nie. Nie palę – odparła Małgosia i aż wzdrygnęła się na samą myśl. W domu nikt z rodziców nie palił nawet papierosów, a to coś, co tu palono w tej dziwnej fajce, z pewnością było czymś innym niż papierosy. Patrycja uchwyciła spojrzenie Małgosi i prychnęła pogardliwie, po czym podała fajkę Matyldzie, która chichocząc, zaciągnęła się dymem. Małgosia usłyszała bulgotanie wody w fajce, a po chwili kaszel Matyldy.

– Co to jest? – Małgosia spojrzała pytająco na Patrycję.

– Marihuana.

– A to nie jest zabronione?

– Jest. No i co z tego? Poskarżysz się cioci?

– Nie. Tak tylko pytam, bo w Polsce jest zakazane.

– W Polsce to i oddychanie jest zakazane – odparła z pogardą Patrycja. – Tu jest prawdziwa wolność. – Patrycja zatoczyła ręką koło. – Tam w Polsce miałaś chłopaka?

– Mam.

– Eee tam. Ściemniasz.

– Dlaczego?

– No bo jak ty wyglądasz? Jak dziecko. – Patrycja wzruszyła ramionami.

Paulina z Matyldą zachichotały.

– Jak długo mieszkasz w Stanach? – spytała Małgosia, żeby zmienić temat.

Ta rozmowa zaczynała ją męczyć. Podobnie jak same dziewczyny. Czuła się przy nich trochę jak szara myszka. Bo rzeczywiście na ich tle nie wyglądała zbyt korzystnie w tym swoim czarnym ubraniu. Ale nie wiedziała też, o czym z nimi mówić. Z Kamilą nie miała tego problemu. Nawet z Kaśką dawało się gadać. A z nimi?

– Cztery lata – odparła Patrycja, wypinając z dumą pierś i wołając „hello” do wchodzącego właśnie chłopaka, który spojrzał w jej stronę i szybko odwrócił głowę. Patrycja szturchnęła łokciem Matyldę. – Widziałaś?

– Yhm… jest – odparła Matylda i oblizała usta, a potem wyciągnęła z torebki lusterko.

– To kawał czasu – powiedziała Małgosia do Patrycji, myśląc o spędzonych przez nią w Ameryce czterech latach, ale Patrycja nie słuchała. Więc Małgosia zamilkła. Po wejściu chłopaka dziewczyny w ogóle straciły nią zainteresowanie i zaczęły szeptać między sobą.

– Długo tu będziemy? – spytała Małgosia Matyldę.

– Słuchaj – odezwała się Matylda tonem, który nie wróżył nic dobrego. – Przyszedł tu facet, na którym bardzo mi zależy, i nie radzę ci zepsuć mi tego wieczora, bo nigdzie cię już więcej nie zabiorę. Jasne?

– Tak.

– To spadaj napić się dżusa i nie marudź.

– Co mam pić? – zdziwiła się Małgosia.

– Sok – mruknęła niecierpliwie Matylda i oddaliła się w kierunku ogrodu, w którym zamajaczyła sylwetka chłopaka.

Małgosia została sama. Spostrzegłszy Tomka – gospodarza przyjęcia − spytała, czy może skorzystać z komputera. Pozwolił i zaprowadził ją do malutkiego pustego pokoiku niedaleko drzwi wejściowych. Dziewczyna szybko odczytała listy od Maćka. Pierwszy głos z Polski. Serce zabiło jej żywo, kiedy przebiegała wzrokiem literki e-maila. „A więc jednak był na lotnisku” – pomyślała i poczuła, że się rumieni. Napisała mu kilka zdań w odpowiedzi. O Nowym Jorku. O tym, że jest na imprezie i że się nudzi, i… nagle usłyszała za plecami głos Matyldy:

– Wkurza mnie to, że musiałam wziąć tutaj ten ogon.

Małgosia spojrzała za siebie. Przez szybę w drzwiach dostrzegła znajome sylwetki dziewcząt.

– To więcej jej nigdzie nie bierz… – Małgosia poznała głos Pauliny.

– Myślisz, że to takie easy? Jak nie wezmę, to nie będziemy mieli dobrych układów z panią Dorotą, a ona może załatwić tańsze bilety, wycieczki…

„Mówią o mnie” – pomyślała Małgosia i zrobiło jej się przykro.

– To co teraz? – pytała Paulina.

– Nie wiem. – Matylda była wyraźnie wściekła. – Paweł przyszedł, ale nie zwraca na mnie uwagi. Pewnie przez tę ostatnią akcję. Teraz to chciałabym zostać tu do końca party, żeby wreszcie się mną zainteresował. A ta niedawno się pytała, kiedy wracamy. O shit! Cześć!

To ostatnie słowo Matylda wypowiedziała zupełnie innym tonem, więc Małgosia zorientowała się, że w pobliżu musiał znaleźć się wspomniany Paweł.

Po chwili do pokoiku wszedł wysoki, dobrze zbudowany chłopak. Małgosia widziała go już wcześniej, bo to z nim właśnie witała się Patrycja. Tuż za nim wbiegła Matylda z koleżankami.

– A, tu jesteś! – zawołała zaskoczona na widok Małgosi, choć jej wzrok zdawał się mówić, że wcale z tego faktu nie jest zadowolona.

– Już wychodzę. – Małgosia podniosła się z miejsca.

– Siedź – powiedział chłopak i posadził ją z powrotem na krześle.

– Idź – rzuciła Matylda i spojrzała na Małgosię wzrokiem, jakiego nie powstydziłby się bazyliszek.

– Zostań – nie ustępował chłopak.

– Ja już skończyłam – odparła Małgosia i znów wstała z krzesła, ale Paweł jeszcze raz ją posadził.

– Ja też skończyłem. – Chłopak spojrzał wymownie w stronę Matyldy, aż ta skuliła się pod jego wzrokiem. – Mogłabyś stąd wyjść? – zwrócił się do niej takim tonem, że Małgosia aż zamarła.

– Wyjdę, ale wtedy Małgosia wyjdzie ze mną, bo to ja ją tu przywiozłam.

– Ty? – Paweł spojrzał na Małgosię ze zdziwieniem i wyraźnym rozczarowaniem.

– Jedziesz, mała? – spytała Matylda takim głosem, że Małgosia bała się odpowiedzieć cokolwiek. Czuła, jakby żadna odpowiedź − ani przecząca, ani twierdząca − nie była mile widziana.

– Co, kolejne superparty? – spytał Paweł z pogardą.

– Fuck you! – zawołała Matylda i trzasnęła drzwiami.

– Ja naprawdę… – zaczęła Małgosia niepewnie, bo zupełnie nie rozumiała wymiany zdań, której była świadkiem.

– Ja cię odwiozę – zaproponował Paweł.

Małgosia stała bezradnie na środku pokoju.

– Słuchaj, nie znam cię… – zaczęła, ale chłopak jej przerwał.

– Na imię mam Paweł i… – urwał, spojrzał na Małgosię i dodał z rozbrajającą szczerością: – Gadać mi się nie chce. A ty?

Małgosia wzruszyła ramionami.

– Co ja?

– Skąd znasz Matyldę?

– Jest sąsiadką cioci… – zaczęła Małgosia i po chwili, sama nie wiedząc czemu, opowiedziała Pawłowi o sobie, Maćku, mamie, żyrowaniu przez nią pożyczki, długu, wreszcie o komputerze, na który pieniądze przysłała Leśkiewiczowa, i o zaproszeniu, z którego Małgosia skorzystała, by teraz w wakacje znaleźć się w Nowym Jorku. Z dala od wszystkich bliskich. Bez jakiejkolwiek życzliwej duszy, która poszłaby z nią zwiedzać muzea na Manhattanie lub po prostu spacerować po Central Parku.

– A co cię interesuje? – spytał Paweł i przysunął do komputera drugie krzesło.

– Wszystko – odpowiedziała Małgosia.

– Zobacz… jest taka strona o Nowym Jorku i możesz na niej znaleźć wszystko… – mówił spokojnie Paweł, wpisując w przeglądarkę adres www.nyc.com.

* * *

Właśnie tak się poznali. W sumie dzięki Matyldzie, choć Małgosia wolała myśleć, że to dzięki ciotce Leśkiewiczowej. Zwłaszcza że od czasu tego party u Tomka Matylda stała się dla niej jeszcze bardziej niemiła. Nic dziwnego… Paweł opowiedział Małgosi o tym, że rozbiła jego poprzedni związek, posługując się podstępem i kłamstwem tylko po to, by zostać jego dziewczyną.

Troja podobała się obojgu. Zrobione z wielkim rozmachem sceny bitwy po prostu ich urzekły. Wracali z kina, dyskutując o tym, co widzieli. Wprawdzie Małgosia kilkukrotnie musiała prosić Pawła o przetłumaczenie słów, ale w sumie była dumna z siebie i swojego angielskiego. Całkiem nieźle zrozumiała film.

Wracali pieszo. Na dworze było już ciemno, tylko w oknach paliły się światła. Małgosia zdążyła się przyzwyczaić, że tu zmierzch zapada o wiele szybciej niż w Warszawie. Ostatnio często wracała z Pawłem o tej porze. Dzięki niemu sporo zobaczyła, choć nadal nie wszystko. Niby Paweł pokazywał jej najróżniejsze miejsca w Nowym Jorku i poza metropolią, ale w końcu Ameryka to wielki kraj. A Małgosia przyjechała tylko na dwa miesiące. Tymczasem koniec wakacji zbliżał się wielkimi krokami.

– Jutro pojedziemy do West Point – zapowiedział Paweł, kiedy stanęli pod drzwiami domu ciotki. – To akademia wojskowa, gdzie był nawet Kościuszko. Ma tam swój pomnik. Warto go zobaczyć.

– Nie wiem, czy tak warto – zaśmiała się Małgosia. – Kościuszko był strasznie brzydki.

– Brzydki?

– Miał kaczy nos.

– Przecież kaczki nie mają nosa.

– Ale tak się mówi.

– A ja jaki mam? – spytał Paweł i przysunął swoją twarz do Małgosi, robiąc przy tym głupią minę.

– Całkiem zgrabny – odparła ze śmiechem.

– To poczekaj, teraz ja twój obejrzę! Może ty masz kaczy. – Paweł ujął twarz Małgosi w dłonie i zanim zorientowała się, co się dzieje, delikatnie musnął wargami jej usta.

– Nie, nie… przestań – szepnęła Małgosia i odsunęła się od Pawła. – Ja nie mogę… nie mogę.

– Przepraszam. Zapomniałem się. Ja po prostu… Nie spotkałem wcześniej takiej dziewczyny jak ty.

– Coś ty…

– Tu są same pustaki zachłyśnięte Ameryką.

– A ty? Ty się nie zachłystujesz? Przed chwilą zachwalałeś West Point. – Małgosia starała się obrócić wszystko w żart.

– Bo współtworzył go Kościuszko!

– Z kaczym nosem!

Ale Paweł milczał. Odezwał się dopiero po chwili.

– Ja nie chciałem tu jechać. Do Ameryki. Moi rodzice chcieli.

– Rozumiem – powiedziała cicho Małgosia.

– Nie rozumiesz – żachnął się. – Ty stąd zaraz odjedziesz. A ja zostanę. Maciek to szczęściarz, że ciebie ma. Niedawno myślałem, że oddałbym wszystko za to, by znowu być w Polsce. By móc z kumplami pójść do kina na polski film i mieć przy sobie dziewczynę, która myśli o czymś więcej niż tylko o tym, jak się zamerykanizować. Oddałbym wszystko, byś to ty była tą dziewczyną. I wkurza mnie, że za tydzień ciebie tu nie będzie i że pewnie nigdy więcej się nie spotkamy.

Małgosi serce biło jak młot. Jakże chciałaby nie słyszeć tych słów. Jakże chciałaby nie czuć tego, co czuła. Bo słowa Pawła bolały, ale i cieszyły. A to, że cieszyły, sprawiało, że czuła się nie w porządku wobec Maćka. „Rany! Co się ze mną dzieje!” – myślała, starając się nie patrzeć w miodowe oczy Pawła.

Stali przez chwilę w milczeniu, aż wreszcie Małgosię z kłopotliwej sytuacji wybawił głos ciotki, która wyjrzała przez okno i zawołała:

– Małgosia! Wchodź na górę. Telefon z Polski.

To był Maciek. Kupił specjalną kartę, by zadzwonić do niej po powrocie z obozu. Jakże ucieszyła się, słysząc jego głos w słuchawce. Gadali dobre dwadzieścia minut. Tak jakby nie było tych prawie dwóch miesięcy rozłąki. Wszystkie niepokojące myśli zniknęły. Dlatego kiedy następnego dnia rano Małgosia obudziła się, zadzwoniła do Pawła.

– Wiesz co? Nie gniewaj się. Nie jedźmy do West Point. Nie jedźmy nigdzie. Nie chcę, żebyśmy się więcej spotykali. Przepraszam.

I nie czekając na jego reakcję, odłożyła słuchawkę.PIJAWKA

– Nie mam już siły – powiedziała, ciężko wzdychając, Agata i zdjąwszy z ramion niewielki granatowy plecak, usiadła koło Maćka.

– Przecież to nie był długi dystans. – Maciek wzruszył ramionami. Ta dziewczyna straszliwie go irytowała.

O obozie wędrownym Maciek marzył od dawna. Mama wiele mu o takich obozach opowiadała. Sama właśnie dzięki nim zwiedziła w młodości spory kawałek Polski. Maciek też tak chciał. Obóz, na który wybrał się z Aleksem i Białym Michałem, był miesięczną wędrówką po Kotlinie Kłodzkiej. Zatrzymywali się w schroniskach, w prywatnych kwaterach i na polach namiotowych. Ciężki sprzęt obozowy wiozły specjalne samochody, a obozowicze wędrowali wytyczonym szlakiem jedynie z lekkimi plecakami. Maciek z Aleksem i Białym Michałem po kilku dniach przyzwyczaili się do codziennego pokonywania długich dystansów pieszo, zwiedzania różnych turystycznych atrakcji i spania w coraz to innym miejscu. I tylko Biały Michał poranne wstawanie uznawał za jakiś koszmar. Dla Aleksa koszmarem było załatwianie się w toaletach na szlaku, a dla Maćka… Agata.

Teraz, gdy sadowiła się koło niego, rozglądał się rozpaczliwie dookoła w poszukiwaniu wsparcia ze strony kolegów. Niestety Aleks oglądał swoje odrapane nogi i liczył bąble po komarach, a Biały Michał leżał oparty o plecak i żuł źdźbło trawy. Obaj nie patrzyli w jego stronę. Szef obozu właśnie zarządził półgodzinny postój. Polana, którą na ten cel wybrał, była dość spora, nic więc dziwnego, że koledzy nie zauważyli rozpaczliwej sytuacji Maćka…

Agata uczepiła się go jak rzep psiego ogona już pierwszego dnia obozu. Wszystko chyba dlatego, że odsunął jej krzesło, kiedy siadała do stołu. A przecież nic się za tym nie kryło. Zwykłe, wyniesione z domu przyzwyczajenie wpojone mu jeszcze przez babcię. Jednak Agata najwyraźniej nieopatrznie wzięła ten gest za coś więcej niż zwykłą uprzejmość, bo od tej chwili nie odstępowała Maćka na krok.

– Nogi mnie strasznie bolą – jęczała.

Maciek milczał. Wyjąwszy z kieszeni komórkę, wystukiwał parę słów do Małgosi. Esemesy nie były wprawdzie tak długie, jak chciał, i na pewno nie takie długie, jakie chciałaby dostać Małgosia, ale zawsze stanowiły jakiś dowód, że pamięta. Ona nie mogła do niego nic napisać. Dlatego z taką pieczołowitością przechowywał jednego starego esemesa, którego kiedyś bardzo dawno do niego napisała, a który brzmiał: Tęsknię za tobą. Teraz, oddalony od niej o tysiące kilometrów, odczytywał tę krótką wiadomość minimum raz dziennie, wywołując tym śmiech i u Białego Michała, i u Aleksa, którzy na samym początku obozu przyłapali go na tej niemęskiej czynności.

– Co piszesz? – spytała Agata, przechylając zalotnie głowę.

Ciężki warkocz długich blond włosów opadł jej na ramię.

– A tam. Takie… – Maciek nie chciał z nią rozmawiać. Z drugiej strony nie bardzo wiedział, jak się zachowywać. Jak się jej pozbyć? Gdyby znajdowali się w jakimś pomieszczeniu, mógłby wyjść. A tak? Dobrze wiedział, że gdy wstanie i się przeniesie na drugi koniec polany, Agata i tak pójdzie za nim. Nieraz już próbował.

– Nasmarowałbyś mi plecy olejkiem? – dobiegło go natarczywe pytanie Agaty.

– Poproś dziewczyny – odparł, nie podnosząc wzroku znad telefonu.

– Ale ty jesteś bliżej.

– Ale ja się na tym nie znam i daj mi wreszcie spokój. – Maciek był wyraźnie zirytowany nachalnością Agaty, więc podniósł głos, co sprawiło, że kilka osób spojrzało w ich stronę.

Na szczęście w tym momencie dobiegło go wołanie Aleksa. Podniósł się z trawy i poszedł w stronę kolegów, nie oglądając się na Agatę.

– Panowie! Ja z nią oszaleję! Czy moglibyście nie zostawiać mnie na jej pastwę? – jęknął, sadowiąc się obok nich i otwierając plecak w poszukiwaniu atlasu zabytków.

– Nie wiem, o co ci chodzi – powiedział Aleks. – Przecież właśnie cię zawołaliśmy.

– Trochę późno – zauważył Maciek.

– Stary! – Aleks był zniecierpliwiony. – A ty rozumu nie masz? Języka w gębie też nie masz? My mówiliśmy jej, że masz laskę na wakacjach w Stanach, a do niej nie dociera, więc powiedz jej teraz ty, raz a dobitnie, „spieprzaj” i będziesz miał święty spokój.

– Przecież wiesz, że ja tak nie umiem.

– To się naucz!

– Albo korzystaj z sytuacji – odezwał się milczący dotąd Biały Michał.

– To znaczy? – spytał Maciek i spojrzał pytająco na kolegę.

– Zakochała się w tobie rybka i sama nadziewa się na twoją wędkę, a ty…

– Weź, przestań! Rybka? – Maciek wzdrygnął się z obrzydzenia. – Tobie się chyba zwierzęta pomyliły. To nie rybka. To… to… – Przez chwilę szukał odpowiedniego określenia, wreszcie wykrzyknął: – PIJAWKA!

– Cha! Cha! Cha! Pijawka! – roześmiał się Biały Michał.

– A co ty myślisz? – burknął Maciek. – Trzeci tydzień nic tylko: „Nasmaruj mi plecy”, „Co tam piszesz?”, „Co ci się śniło?”. A przecież sto razy słyszała, i ode mnie, i od was, że mam dziewczynę, że nią nie jestem zainteresowany i że w ogóle chcę tylko świętego spokoju. Czy wy myślicie, że ja nie mam ochoty powiedzieć jej „spadaj”, kiedy pyta, kto do mnie dzwonił? Mam! Ale nie umiem! A wy tego nie potraficie zrozumieć.

– To się naucz! – powtórzył Aleks i chciał jeszcze coś dodać, ale w tym momencie szef obozu zarządził koniec przerwy. Do przejścia mieli niewielki kawałek drogi. Gdzieś tam w górze czekała na nich Jaskinia Niedźwiedzia i dawno nieczynna kopalnia uranu.

* * *

– Gdzie jest mój telefon? – zaniepokoił się Maciek.

Wyszli właśnie z kopalni, a on chciał napisać Małgosi krótkiego, szybkiego esemesa z informacją, że zwiedził miejsce, w którym pięćdziesiąt lat temu pracowali więźniowie polityczni i umierali na raka od napromieniowania. Choć w sumie nie wiedział, czy dla niej ta wiadomość byłaby aż tak interesująca jak dla niego i chłopaków. Wszyscy trzej opowieści przewodnika − o kopalni uranu, o rudach, które pięćdziesiąt lat temu słano w ołowianych tubach daleko w głąb Związku Radzieckiego − uznali za pasjonujące. To w końcu już historia. Ta kopalnia wydała im się ciekawsza nawet od kopalni złota w Złotym Stoku.

– Kiedy widziałeś ją po raz ostatni? – spytał Aleks, gdy Maciek bezskutecznie macał się po kieszeniach w poszukiwaniu komórki. Szli drogą w kierunku punktu, w którym czekał na nich obiad.

– Na postoju na polanie pisałem do Małgosi.

– Przy nas nie pisałeś.

– Przy Agacie pisałem.

– Może twoja komórka została na polanie?

– Agata! – zawołał Maciek, podbiegając do dziewczyny.

Uśmiechnięta odwróciła się do niego.

– Nie pamiętasz, czy tam na postoju, jak siedziałem obok ciebie, nie zostawiłem swojej komórki?

– Nie – odparła Agata i odwróciwszy się na pięcie, przyspieszyła kroku.

– Zadzwońcie do mnie – poprosił Maciek, kiedy wrócił do kolegów. – Może mam ją gdzieś na dnie plecaka? W końcu na postoju wyjmowałem atlas zabytków.

Ledwo skończył mówić, kiedy trzy metry przed nim rozległ się znajomy dźwięk dzwonka. Melodia Małgośki Maryli Rodowicz, którą kiedyś ustawił sobie w telefonie na cześć Małgosi, dobiegała z kieszeni granatowego plecaka zawieszonego na ramieniu Agaty. Maciek podbiegł do dziewczyny.

– Dawaj ten telefon! To już szczyt! – krzyknął.

Agata bez słowa podała mu aparat. Wieczorem, gdy zakwaterowani w nowym miejscu kładli się spać, zapukała do pokoju chłopców.

– Zapomniałam, że go mam. Naprawdę! – powiedziała, rumieniąc się na twarzy, kiedy otworzył jej Maciek.

– Spieprzaj! – rzucił i zatrzasnął jej drzwi przed nosem.

– Uuuuuuu! – zawyli Biały Michał z Aleksem. – Cóż za zmiana! Jednak potrafisz.

Ale Maciek nie odpowiedział. Za nic w świecie nie przyznałby się przed kolegami, że nigdy w życiu nie odezwałby się tak do żadnej dziewczyny, nawet do Agaty, gdyby nie fakt, że oddała mu telefon bez tego starego esemesa od Małgosi. Tego esemesa, który brzmiał „Tęsknię za tobą”, a którego istnienie, zwłaszcza teraz, gdy byli oddaleni od siebie o tysiące kilometrów, dawało mu tyle radości.WREDNA ŁOCHA

– Jaka jest ta nasza klasa? – spytała Małgosia Maćka.

Oparci plecami o łóżko siedzieli w pokoju Małgosi na podłodze. Oglądali prezenty, które przywieźli dla siebie z wakacji. Małgosia bursztynowe korale, a Maciek scyzoryk o wielu ostrzach. Przez otwarte okno dobiegał ich szmer przejeżdżających przez Saską samochodów i okrzyki dzieci grających w piłkę w pobliskim ogródku jordanowskim.

– To powiesz wreszcie?

– W poniedziałek sama zobaczysz – odparł Maciek i musnął ustami kosmyk włosów, które w ciągu wakacji urosły Małgosi o dobrych parę centymetrów.

– Wiesz… Paweł mówił, że nie powinno dawać się nikomu ostrych rzeczy w prezencie, ale… wiem, że zawsze chciałeś taki mieć…

– Ciągle ten Paweł i Paweł…

– A ty co? Zazdrosny jesteś?

– Nie… tylko… – Zupełnie nie wiedział, co powiedzieć.

Zaprzeczał, ale… tak naprawdę był zazdrosny. I to bardzo. Małgosia ze Stanów wróciła jakaś taka doroślejsza, piękniejsza, pewniejsza siebie. No i jeszcze cały czas mówiła o jakimś Pawle. Nawet na kilku zdjęciach widniał… ten cały Paweł. Tak o nim myślał Maciek. TEN CAŁY PAWEŁ. Na wielu fotografiach obcy wpatrywał się w Małgosię jak cielę w malowane wrota.

Maciek zgrzytnął zębami. Chętnie przyłożyłby TEMU CAŁEMU PAWŁOWI. Tak raz a porządnie w pysk. Maciek oczyma wyobraźni widział siebie w roli karateki – szybkiego i zwinnego niczym Olek − który jednym ciosem powala TEGO CAŁEGO PAWŁA na ziemię. A TEN CAŁY PAWEŁ pada jak długi z rozkrwawionym nosem, błaga o litość i przysięga, że już nigdy, przenigdy nawet nie spojrzy w kierunku Małgosi…

– No, powiedz coś o tej klasie. – Jej głos wyrwał Maćka z zamyślenia.

Obraz pokonanego Pawła zniknął. Zamiast niego Maciek ujrzał przed sobą Małgosię wymachującą sznurem bursztynów, który przywiózł jej znad morza.

– Czemu się tak dopytujesz?

– Pamiętasz? Na początku gimnazjum Kamila przyjechała spóźniona i…

– O rany! Po pierwsze to było gimnazjum. Po drugie ona spóźniła się chyba z miesiąc, z tego, co pamiętam…

– Nie miesiąc, tylko dwa tygodnie.

– Wszystko jedno. Ty opuściłaś tylko dwa dni… I nie tylko ty… Rany! – wykrzyknął Maciek. – Kupiłem ci książkę i nie wziąłem jej ze sobą.

– Nieważne. – Małgosia machnęła ręką. – Powiedz wreszcie coś o ludziach w klasie. No bo coś już chyba możesz powiedzieć… – dodała, nerwowo bawiąc się bursztynowym sznurem.

– Całkiem spoko… Ale wiesz… Pierwsze lekcje były dopiero wczoraj. Poza tym niektórzy jeszcze nie wrócili z wakacji.

Małgosia westchnęła. Tyle akurat wiedziała. Tak naprawdę martwiło ją co innego. Ponieważ wraz z Maćkiem wybrali położone na Saskiej Kępie liceum imienia Bolesława Prusa, miała po raz pierwszy w życiu znaleźć się w innej szkole niż jej przyjaciółka Kamila.

– Bez Kamili w klasie będzie głupio.

– Będą inni… – powiedział Maciek i przysunął się bliżej. Przez chwilę jego ręka błądziła w powietrzu i jakby po omacku szukała dłoni Małgosi. Tej, w której dziewczyna trzymała sznur bursztynowych nieszlifowanych paciorków. Po chwili zaczął wolno przesuwać dłonią po jej ramieniu od palców aż po bark i wyżej ku szyi.

– Tak, ale Kamila… – zaczęła Małgosia i… nie dokończyła. Maciek zamknął jej usta pocałunkiem. Pierwszym po przeszło dwóch miesiącach rozłąki.

* * *

– To jest szkoła, moi drodzy! – usłyszeli za swoimi plecami pełen oburzenia okrzyk.

Małgosia z Maćkiem odskoczyli od siebie, jakby przed chwilą zrobili coś złego, a przecież to był zwykły całus. W policzek. Taki, jakie bywają nie tylko między zakochanymi, ale nawet i między przyjaciółkami.

– Wakacje już się skończyły – zagrzmiał ponownie głos.

Odwrócili się. Przed nimi stała osoba w średnim wieku. Niewysoka, tęgawa brunetka o kręconych włosach, lekko przyprószonych siwizną i ostrym spojrzeniu.

– Płochowska, nasza polonistka – szepnął Maciek Małgosi na ucho.

– Jeśli jeszcze tego nie wiecie, to was oświecę – zagrzmiała nauczycielka. – Szkoła to nie jest miejsce na obściskiwanie się.

– Ale, proszę pani… – zaczęła Małgosia. Chciała wyjaśnić, że właśnie dziękowała Maćkowi za książkę, którą przyniósł jej do szkoły, jednak profesor Płochowska bezlitośnie przerwała:

– To jest liceum! Tu się mówi „pani profesor”!

– Więc… pani profesor…

– Nie zaczyna się zdania od więc! Nie nauczono cię tego w gimnazjum?

Małgosia skinęła głową.

– Co to za kiwanie głową? Nie umiesz mówić? Co miałaś z polskiego?

– Piątkę – wyszeptała Małgosia.

– U mnie jak dostaniesz trójkę, to będzie cud! – ucięła profesor Płochowska i nie czekając na jakiekolwiek słowo z ust Małgosi, wolno ruszyła w stronę pokoju nauczycielskiego.

– Starsze klasy mówiły, że to wredny babsztyl – zauważył Maciek i objął Małgosię ramieniem.

Strąciła jego dłoń.

– No co? – Spojrzał pytająco na dziewczynę.

– Nic. Tylko zaraz znowu nam się dostanie – powiedziała, wskazując głową w kierunku oddalającej się profesor Płochowskiej, która nagle przystanęła i odwróciwszy się, spojrzała w ich stronę.

– Teraz będzie się wam dostawać już zawsze. Zawsze znajdzie się powód – usłyszeli tuż za sobą czyjś głos.

Odwrócili się jak na komendę. Przed nimi stał bardzo wysoki chłopak z kręconymi włosami. Maciek widział go po raz pierwszy i chciał o coś spytać, ale nie zdążył, bo zadzwonił dzwonek na koniec przerwy, a chłopak wszedł do ich klasy.

Miał na imię Marcin i powtarzał pierwszą klasę. Tyle dowiedział się podczas lekcji, bo chłopak siadł na jedynym w klasie wolnym miejscu tuż obok Maćka. Maciek, który w gimnazjum siedział z Mateuszem, tu… w liceum nie znalazł jeszcze swojej pary, ucieszył się z sąsiedztwa. Marcin wydawał się sympatyczny.

– Jestem spadochroniarzem – powiedział na pierwszej przerwie.

– Spadochroniarzem? – zdziwił się Maciek.

– No… drugoroczny. Właśnie przez Łochę.

Maciek spojrzał na Marcina pytającym wzrokiem, więc ten zaczął tłumaczyć:

– Znienawidziła mnie od pierwszego dnia i zrobiła wszystko, bym nie zdał. Wywalić mnie nie zdołała, bo z innych przedmiotów miałem dobre stopnie. Kazała zdawać komisyjny i udupiła. Jest wredna. Miałem się przenosić do innej szkoły, ale… – Marcin machnął ręką, co miało oznaczać, że nie chce o tym mówić.

– Wredna? – Maćkowi nie mieściło się to w głowie.

– Sam zobaczysz – odparł Marcin.

Okazja nadarzyła się dość szybko. Tuż po dzwonku odbyła się pierwsza lekcja polskiego w humanistycznej Ic, do której chodzili Maciek, Małgosia, Marcin, Aleks i Biały Michał oraz kilkadziesiąt innych osób.

* * *

– …ponadto przeczytacie… Makbeta Williama Szekspira i… – Profesor Płochowska monotonnym głosem dyktowała spis lektur.

– Proszę pani… – powiedział Maciek, podnosząc się z miejsca. W ostatniej chwili przypomniał sobie, że w rozmowie z nauczycielem trzeba użyć innej formy, więc pospiesznie dodał: – …profesor…

– Tak?

– Teraz w jednym z teatrów grają Makbeta.

– No i co z tego? – opryskliwym tonem spytała profesor Płochowska.

– No… nic… – Maciek nie wiedział, czy siąść, czy nadal stać.

Wspomniał o spektaklu, bo pomyślał, że może wraz z całą klasą wybiorą się do teatru. To właśnie zaproponowałaby pani Czajka w takiej sytuacji, ale zachowanie polonistki uświadomiło mu na dobre, że czasy słodkiego gimnazjum minęły bezpowrotnie. To twardy ogólniak, w którym życie nie zapowiada się zbyt różowo.

– To siadaj – powiedziała profesor Płochowska i wróciła do dyktowania listy lektur.

Maciek nie słuchał już nauczycielki. Na wyrwanej z zeszytu kartce zaczął pisać list do Małgosi. Jego pierwsze słowa brzmiały: „Pani Czajka nigdy by się tak nie zachowała…”. Nie wiedział jeszcze, że dzisiejsze zachowanie profesor Płochowskiej było niczym w porównaniu z tym, co serwowała swoim uczniom na co dzień. A co od tej pory miało stać się również jego koszmarną codziennością.ZABAWA W KOMIKS

– Chodźmy do kina na Spider-Mana! – zaproponował Wojtek, kiedy w sobotnie przedpołudnie cała czwórka spotkała się u Maćka. – Ten Tobey Maguire będzie kiedyś jednym z największych aktorów Hollywood. Zobaczycie!

Zgodzili się na kino, ale wątku aktorskiego nikt nie podjął. Mieli inne tematy. Swoje szkoły i klasy. Kamila i Wojtek wytrzeszczyli oczy, słuchając opowieści o polonistce Małgosi i Maćka.

– Rany! – zawołała Kamila. – Pani Czajka była czasem bardzo surowa, ale zawsze sprawiedliwa.

– Tu nie chodzi o sprawiedliwość, bo to nie kwestia sprawiedliwości, ale kultury – powiedział Maciek. – Ten jej tekst był tak strasznie chamski, że aż powtórzyłem go mamie.

– No i co?

– Nic. Mama twierdzi, że po wołu należy spodziewać się tylko mięsa.

– Cha! Cha! – zaśmiała się Kamila. – Czyli macie polonistkę krowę!

– Świętą krowę! – odparł Maciek ze śmiertelną powagą. − I jeszcze trzeba do niej mówić „pani profesor”.

– No dobra – odezwał się Wojtek – na Filmwebie wyczytałem, że grają w Atlanticu na piątą. Pasuje?

– Ty dalej o kinie? – spytał Maciek. – W sumie niech będzie piąta, zadzwonię jeszcze po chłopaków…

* * *

Do seansu mieli jeszcze dwie godziny. Teraz wąskimi uliczkami Saskiej Kępy spacerowali tylko we dwójkę – Kamila i Wojtek. Płatek spuszczony ze smyczy biegał i obszczekiwał każdego napotkanego kota.

– Dopiero kiedy spadają liście, można zobaczyć, jakie fajne są niektóre domki – mówiła Kamila, starając się zachowywać jak rasowy przewodnik. Szli Dąbrowiecką w kierunku Zwycięzców. – Zobacz, na przykład ten. Tu mieszka jakiś rzeźbiarz. Nie wiem jaki. Trzeba by spytać Maćka. On wie sporo o Kępie. Tu gdzieś mieszkała Agnieszka Osiecka, ale nigdy nie wiem gdzie…

– Wiesz… jak tu jestem, to w ogóle nie czuję, że to Warszawa – powiedział Wojtek, rozglądając się dookoła. To jak małe miasteczko.

– Bo to jest małe miasteczko. Saska Kępa jest samowystarczalna. Masz tu wszystko…

– No… nie tak bardzo. Kina na przykład nie ma.

– Kiedyś było…

– Wiem. Teraz w tym miejscu stoi mój blok – wtrącił Wojtek, chcąc się wykazać wiedzą na temat okolicy.

– …poza tym jak spojrzysz na plan, to od razu widzisz, że to jest kępa, czyli dawna wyspa. Od reszty miasta oddziela ją Wisła, działki i park Skaryszewski. Kępa to takie miasto w mieście.

– Dobrze, że tu zamieszkałem, bo nie tęsknię za Lublinem…

– A tęskniłeś?

– Na początku nawet bardzo… w końcu pamiętasz, jak to wyglądało…

– No sam sobie jesteś winien – powiedziała Kamila i zmieniając ton, spytała: – A miałeś tam kogoś? – Pytanie miało brzmieć jak rzucone niby od niechcenia, ale Wojtek wyczuł, że odpowiedź jest dla Kamili ważna.

– Nigdy nie pytałaś… Czemu raptem…

– Więc ktoś był?

– Ale nie tak jak ty…

– To znaczy?

– No, nie aż tak… poważnie.

– Ale łapy pod spódnicę jej pakowałeś?

– Co?! – Wojtek aż przystanął na środku chodnika.

– Pytam, bo jak przyszedłeś do nas do klasy, to… próbowałeś tego i z Natalką, i…

– No przecież ci tłumaczyłem, o co chodziło… Grałem. Chciałem zobaczyć, czy umiem być taki warszawski. – Kamila prychnęła, ale Wojtek niczym niezrażony ciągnął: – A poza tym czy ja ci pakuję łapy pod spódnicę?

– Tylko byś spróbował! Od razu byś oberwał! – syknęła Kamila podniesionym głosem, aż z okna na parterze domu, przed którym stali, wychyliła się jakaś pani i z uśmiechem od ucha do ucha zaczęła się przysłuchiwać ich rozmowie.

Kamila pociągnęła Wojtka za łokieć.

– Chodźmy – szepnęła.

– No ale przecież… no chyba całe życie nie będę mógł cię całować tylko w policzek, prawda?

– A w co byś jeszcze chciał?

– Ale z tobą się ciężko czasem rozmawia – westchnął Wojtek.

– To nie rozmawiaj – burknęła Kamila, ale po chwili pożałowała swoich słów, bo Wojtek zamilkł.

Przez chwilę szli, nie odzywając się. Przeciągające się milczenie przerwała Kamila.

– Obraziłeś się?

– Nie.

– A teraz w wakacje widziałeś się z nią?

– Z kim?

– No z tą z Lublina?

– Czy ty się chcesz kłócić?

– Chcę po prostu wiedzieć.

– Więc dobrze. Widziałem się, bo mieszkaliśmy na jednej klatce schodowej, w jednym bloku. Ale nic z tego nie wynika… Przecież opowiadałem ci o moich wakacjach. Dwa tygodnie w Lublinie, bo tam została babcia, poza tym obóz żeglarski na Mazurach i trzy tygodnie z rodzicami na wczasach nad Balatonem… No przecież ci słałem kartki… Czemu się czepiasz? Czy ja ciebie pytam o Olka? Jak było z nim na wakacjach?

– Nie byłam z nim na wakacjach – odparła szybko Kamila.

– No przecież mówiłaś, że wyjechaliście z Majewskimi, a Olek, jeśli dobrze kojarzę, to…

– Tak, ale mieszkaliśmy na wielkich kempingach w Hiszpanii i każdy chodził swoimi ścieżkami. Zajmowaliśmy się głównie zwiedzaniem. Widziałeś zresztą zdjęcia. Nie było na nich Olka.

– No to chyba rozumiesz? U mnie podobnie… Widziałem ją w sklepie raz czy dwa razy i tyle.

– Jak ona ma na imię?

– Joaśka… – odparł Wojtek z wyraźną niechęcią. – Ale słuchaj, to jest zupełnie nieistotne.

– Jej też tak o mnie mówisz?

– Kamila, czemu ty to robisz? Poszliśmy na spacer… miało być fajnie…

Wzruszyła ramionami. Znów milczeli. Wreszcie Wojtek powiedział:

– Musimy wracać, jeśli chcemy zdążyć do kina…

* * *

– Strasznie długo coś ich nie ma – niecierpliwiła się Kamila, wiercąc się w kinowym fotelu. Seans miał zacząć się już za chwilę, a przed ekranem zamiast całej paczki siedzieli tylko we dwójkę.

– Przyjdą zaraz – odparł Wojtek. – Zresztą na początku i tak są reklamy i zwiastuny. W sieci czytałem, że dwójka jest tak samo dobra jak jedynka… Tobey jest podobno świetny. Ja tam wierzę w tego gościa.

– Jakiego gościa? – Kamila nie słuchała zbyt uważnie, zajęta rozglądaniem się po kinowej sali w poszukiwaniu znajomych.

– Ojej, no mówię cały czas o odtwórcy głównej roli.

– Myślisz, że granie Spider-Mana to takie wielkie aktorstwo?

– Tak. Spider-Man to nie tylko heros. To także wrażliwy i delikatny facet…

– …który nigdy nie zajrzałby dziewczynie pod spódnicę.

– Weź wreszcie przestań. Ludzie się na nas gapią.

Kamila wzruszyła ramionami. Chciała jeszcze coś dodać, ale zgasły światła i zaczęły się reklamy.

Małgosia z Maćkiem weszli na salę, kiedy puszczano zwiastuny. Za nimi przepychały się jeszcze trzy osoby. W dwóch sylwetkach Kamila rozpoznała Białego Michała i Aleksa. „Jak zwykle spóźnieni” – pomyślała i sięgnęła ręką do pudełka z popcornem, który kupili z Wojtkiem na spółkę. Na trzecią osobę w ogóle nie zwróciła uwagi. Zresztą po chwili zaczął się film.

„Czy Małgosia poznałaby Maćka po pocałunku?” − zastanawiała się, patrząc na to, co działo się na ekranie. A ona Wojtka? Ech. Teraz po tych tekstach o łapach pod spódnicą pewnie nieprędko ją pocałuje. „I po co ja to mówiłam?” – pomyślała. Wsunęła swoją dłoń w dłoń Wojtka. Poczuła jego uścisk i odetchnęła z ulgą.

* * *

– No, jak ci się podobał? – spytał Wojtek, kiedy na sali zapaliło się światła.

– Film czy… – zaczęła Kamila, ale urwała w pół zdania.

Teraz dopiero zauważyła, że trzecią osobą, która weszła do kina zaraz za Aleksem i Białym Michałem, był Olek. Właśnie wyciągał do niej rękę z przezroczystą siatką, na dnie której leżał album ze zdjęciami.

– Obiecałem, że będziesz miała te odbitki z Hiszpanii, i jak widzisz, dotrzymałem słowa – powiedział z uśmiechem. – Cześć, Wojtek – dodał po chwili.

Wojtek skinął głową.

– Tak… eeee … dzięki… – Kamila miała niepewną minę.

– Pokaż! – zawołała Małgosia i zanim przyjaciółka zdążyła zaprotestować, otworzyła album.

Na pierwszym zdjęciu byli Kamila, Olek, Kuba i Malwina przed wejściem do meczetu w Kordobie. Drugiego nie zdążyła zobaczyć, bo Kamila wyrwała przyjaciółce album i wrzuciwszy go do siatki, wcisnęła ją Olkowi.

– Pieprzę twoje zdjęcia! – krzyknęła wściekła.

– Kamila! Co ty! No, daj zobaczyć!

– Skąd on się tu wziął? – spytała szeptem Małgosię.

– Zadzwonił do Maćka i…

Olek wzruszył ramionami.

– Co cię ugryzło? – spytał. – Przecież sama wysłałaś mi niedawno maila, żebym pamiętał o odbitkach dla was…

– Chłopie – powiedział Maciek, klepiąc Olka po ramieniu. – Kto zrozumie kobietę, zrozumie wszystko. No chodźcie! – zwrócił się do reszty, ciągnąc przy tym Małgosię za rękę. – Idziemy do tramwaju.

Ale Wojtek nie ruszał się z miejsca. Stał i patrzył na Kamilę, na znikającą sylwetkę Olka, który wcisnąwszy w kieszeń bojówek siatkę z albumikiem, powlókł się za Maćkiem, a w uszach brzmiały mu słowa sprzed dwóch godzin: „Każdy chodził swoimi ścieżkami”.

– Ile razy się te wasze ścieżki skrzyżowały? – spytał cicho, kiedy wyszli przed budynek.

– Pospieszcie się! – dobiegł ich głos Maćka.

– O tej porze tramwaje rzadziej jeżdżą! – krzyknął Aleks.

– Idźcie bez nas! – zawołała Kamila.

– A jesteśmy jeszcze jacyś my? – spytał Wojtek i ruszył za resztą. Kamila drobiła u jego boku. – Robisz mi scenę, nie mając ku temu żadnych podstaw. Okłamujesz mnie, a potem przechodzisz nad tym do porządku dziennego.

– Rany! A co miałam ci powiedzieć?

– Prawdę.

– Więc prawda jest taka, że nie miałam wyboru. Nasi starzy przyjaźnią się i gówno ich obchodzi, że ja nie jestem z Olkiem. Oboje nas wrobili w te wakacje. Nie chciałam ci mówić, bo nie chciałam takiej rozmowy.

– Przecież sama ją sprowokowałaś, robiąc mi scenę o dziewczynę, której nawet nie znasz…

– Znam. Nie znam. Jakie to ma znaczenie?

– Ma. Gdybyś ją widziała, to nie byłabyś zazdrosna.

– Nie rozumiem.

– Dobrze rozumiesz, tylko lubisz komplementy. Teraz czekasz, bym ci powiedział, że jesteś od niej ładniejsza.

– A jestem?

– Słuchaj. Ja wobec ciebie gram fair. Ty wobec mnie nie. Ja nie muszę ci udowadniać, że jesteś dla mnie najważniejsza. Ja nie ukrywam zdjęć, faktów ani niczego.

– A ja mam ci udowadniać? To proszę bardzo! – krzyknęła i pociągnąwszy Wojtka za rękę, zaczęła biec w kierunku malejących sylwetek Maćka, Małgosi, Olka, Białego Michała i Aleksa. – Zaczekajcie!

Grupa stanęła.

– Zdecydujcie się! – mruknął Aleks, kiedy wreszcie ich dogonili.

– Ja już się zdecydowałam – odparła Kamila i błyskawicznie wspięła się na palce, wplotła Wojtkowi ręce we włosy i na oczach wszystkich pocałowała w same usta.

– Nie no… nie bawcie się w komiks – powiedział Biały Michał.

– Ty, Spider-Man, a gdzie niebieskie gacie? – spytał Aleks i zachichotał.

Ale ani Kamila, ani Wojtek nie zwrócili uwagi na wygłupy kolegów. Świat dookoła zdawał się dla nich nie istnieć. I tylko Olek zakłopotany szeptem zapytał Małgosię:

– Weź ty zbadaj, co ja mam zrobić z tymi zdjęciami…
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: