Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Longterm. Jak inwestować na giełdzie i osiągnąć zysk - ebook

Data wydania:
1 stycznia 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
64,00

Longterm. Jak inwestować na giełdzie i osiągnąć zysk - ebook

Nie jest to poradnik, z którego dowiesz się, jak w miesiąc zarobić milion na giełdzie.
Nie jest to podręcznik, w którym znajdziesz oderwaną od rzeczywistości teorię.
To książka, w której doświadczony inwestor podpowiada,
jak inwestując długoterminowo na giełdzie
możesz zabezpieczyć finansową przyszłość swoją i bliskich.
Przekleństwem giełdy jest to, że zdecydowana większość inwestorów chce w bardzo krótkim czasie osiągać ponadprzeciętne wyniki. Rozentuzjazmowany tłum kupuje akcje, tylko i wyłącznie z tego powodu, że zyskują na wartości. Skoro robi tak sąsiad, kolega z pracy, teść, a w dodatku przy każdej okazji chwalą się osiąganymi zyskami, to dlaczego nie mielibyśmy tak zrobić i my? Niestety takie stadne zachowanie powoduje tworzenie się ekstremów na rynku – euforycznych wzrostów na końcu hossy i panicznych wyprzedaży podczas dołków bessy – kiedy można stracić pieniądze.
Inwestorzy, w pościgu za łatwym i szybkim profitem, nie tylko pochopnie kupują i sprzedają akcje, ale też dają zarobić przede wszystkim swojemu domowi maklerskiemu – płacąc wysokie prowizje. Jeśli doda się do tego podatek, który trzeba uiścić od zyskownych transakcji, okazuje się, że zyski z krótkoterminowych spekulacji nagle znikają.
Albert Rokicki zaprasza Cię do świata długoterminowego inwestowania w wartość, czyli w dobrze wyselekcjonowane spółki giełdowe. Na konkretnych przykładach pokazuje mechanizmy rynkowe (czynniki kształtujące zmiany cen, zachowania uczestników rynku), techniczne (składanie zleceń, system notowań) oraz psychologiczne (panowanie nad emocjami). Przeczytaj, jak możesz spokojnie inwestować i naprawdę zarabiać.
Informacja o autorze/ redaktorze:
Albert Rokicki - inwestor giełdowy z ponad 17-letnim doświadczeniem. Autor najstarszego i najpopularniejszego w Polsce bloga o inwestowaniu na giełdzie. Ekonomista i niezależny analityk rynku akcji. Prowadzi wykłady na uczelniach wyższych oraz podczas konferencji Stowarzyszenia Inwestorów Indywidualnych. Regularnie publikuje artykuły w mediach branżowych. Zwolennik analizy fundamentalnej, czyli rzetelnej oceny kondycji finansowej spółek oraz uczciwości i kompetencji ich zarządów.

Kategoria: Ekonomia
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-01-19391-1
Rozmiar pliku: 2,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Przedmowa

Być pokonanym i nie ulec to zwycięstwo, wygrać i spocząć na laurach to porażka.

Józef Piłsudski

Można powiedzieć, że inwestycyjną karierę rozpocząłem wraz z powstaniem Giełdy Papierów Wartościowych w 1991 roku. Miałem wtedy czternaście lat. Moja mama codziennie przynosiła do domu egzemplarz „Sztandaru Młodych”. Zawsze przeglądałem ostatnie strony poświęcone wydarzeniom sportowym. Pewnego dnia zupełnie przypadkowo natknąłem się na nową inicjatywę redakcji tej gazety – rubrykę „Gra giełdowa”. Polegało to na tym, że kupowało się i sprzedawało wirtualnie akcje, wypełniając kupon dostępny w gazecie. Uczestnik, który w danym miesiącu uzyskał najlepszy wynik, otrzymywał nagrodę.

Na początku na warszawskiej giełdzie było notowanych tylko pięć spółek – Próchnik, Krosno, Kable, Tonsil i Exbud. Z tej piątki przetrwał na giełdzie tylko Próchnik. To właśnie akcje tych pionierów polskiej giełdy kupowałem i sprzedawałem, wystawiając zlecenia w grze giełdowej „Sztandaru Młodych”. Oczywiście zlecenia były papierowe i trzeba było je albo przesłać pocztą, albo osobiście dostarczyć do redakcji. Pamiętam jak dziś, że jeździłem w Aleje Jerozolimskie i osobiście przekazywałem zlecenia redaktorowi, który się tym zajmował. Raz nawet zostałem wpuszczony już „po godzinach”. Redaktor, który prowadził ten projekt, zgodził się jeszcze wyjątkowo przyjąć ode mnie zlecenie, choć już szykował się do wyjścia z pracy.

Moja mama czytała „Sztandar Młodych”, ja czytałem „Przegląd Sportowy”. Również wcześniej grałem w zakłady sportowe, obstawiałem ligę angielską i polską. Giełda bardzo przypominała mi sport, którym fascynowałem się w dzieciństwie – notowania zmieniały się dynamicznie. Setki tysięcy inwestorów stawało w szranki, aby zarobić w nowej dla Polaków grze, polegającej na śledzeniu notowania spółek, których akcje kupili, podobnie jak wcześniej kibicowali swoim drużynom piłkarskim. Niektórym hazardzistom giełda zastąpiła wyścigi konne. Zamiast koni obstawiali po prostu konkretne spółki w nadziei na wielką wygraną.

W początkowych latach GPW ta nagroda okazywała się w wielu przypadkach spektakularna i często była porównywalna do wygranej w toto-lotka. Spółka Universal – zwana „królem spekulacji” potrafiła tylko w jednym roku wzrosnąć o… 6500%. Inwestor, który przetrzymał ten rajd, mógł pomnożyć kapitał sześćdziesięciopięciokrotnie w zaledwie dwanaście miesięcy! Wiele osób potrafiło wtedy naprawdę się dorobić – kupowali sobie za zyski z giełdy samochody, mieszkania, a nawet luksusowe wille.

Ta prawdziwa gorączka złota skończyła się dość szybko wraz z krachem 1994 roku. Wtedy Polacy po raz pierwszy brutalnie przeszli edukację giełdową. Pierwsza bolesna lekcja nauczyła nas, że giełda to nie tylko nieustanne, euforyczne wzrosty, ale i bolesne załamania i spadki cen akcji po kilkanaście procent na sesję.

Zainteresowanie giełdą porzuciłem w liceum w 1991 roku (ale wcale nie z powodu krachu, który przyszedł przecież dopiero później). Zwyczajnie, wygrała młodzieńcza fascynacja sportem, a konkretnie koszykówką. Wcześniej, jeszcze w podstawówce, trenowałem piłkę nożną w warszawskim RKS Okęcie. Choć wychodziłem w pierwszym składzie z numerem 10 w roli środkowego napastnika, to zdecydowanie nie odnajdywałem się w tym sporcie. Spalałem się psychicznie w meczach o stawkę i marnowałem mnóstwo okazji do zdobycia goli, frustrując często resztę zespołu.

Kiedy w końcu zdobyłem moją pierwszą bramkę, była to dla mnie wielka ulga i szczęście. Ale sam przed sobą przyznawałem, że po prostu męczę się w tej dyscyplinie – coś hamowało mnie i uniemożliwiało mi pokazanie pełnego potencjału. Najwyraźniej nie było mi pisane, żeby zostać piłkarzem. To była era totalnej zapaści polskiej piłki, kiedy to przegrywaliśmy nawet ze średniakami europejskimi i nie byliśmy w stanie awansować na żadną ważną imprezę typu mistrzostwa Europy czy mistrzostwa świata. Dopiero po kilku latach w 1991 roku pojawił się w Legii Warszawa Wojtek Kowalczyk, dzięki któremu nadzieja w sercach kibiców piłkarskich na kilka lat odżyła.

W każdym razie, po rozpoczęciu nauki w liceum, zaczęła się moja wielka fascynacja koszykówką, wywołana początkiem transmisji zawodowej ligi amerykańskiej NBA. Pamiętam najpierw pojedynki Magica Johnsona (Los Angeles Lakers) z Isiahem Thomasem (Detroit Pistons), które wydawały mi się fenomenalne. Koszykówka całkowicie mnie pochłonęła dopiero w chwili, kiedy Chicago Bulls zdobyli swój pierwszy tytuł mistrzowski prowadzeni przez najlepszego koszykarza w historii – Michaela Jordana.

Zawsze przyciągała mnie wielkość i potrafiłem rozpoznać jednostki wybitne, takie, które pojawiają się raz na pokolenie. To była właśnie taka postać i przez wiele, wiele lat był dla mnie niedoścignionym wzorem. Imponował mi nie tylko wspaniałymi umiejętnościami, ale przede wszystkim gigantyczną determinacją i motywacją do zdobywania kolejnych trofeów. Poświęcałem koszykówce cały mój wolny czas i założyłem nawet z kolegami amatorską drużynę, która rywalizowała w warszawskiej lidze WNBA, czyli Warszawskim Nurcie Basketu Amatorskiego. Nic więc dziwnego, że giełda akcji zeszła na plan dalszy, a później zupełnie zaprzestałem jej śledzenia.

Po latach odnalazłem kolejnego idola – odpowiednika Michaela Jordana w świecie inwestycji, czyli słynnego Warrena Buffetta. W 2000 roku, to było na III roku studiów, znowu zainteresowałem się inwestowaniem, po części za sprawą kolegi, który wtedy aktywnie grał na giełdzie i to ze sporymi sukcesami, po części dzięki wyjątkowemu człowiekowi, z którym miałem przyjemność mieć wykłady – profesorowi Mieczysławowi Puławskiemu. Był jednym z założycieli Giełdy Papierów Wartościowych w Warszawie, obok słynnych Lesława Pagi i Wiesława Rozłuckiego. Później zasiadał w radzie nadzorczej GPW, a następnie w kilku spółkach notowanych na giełdzie, m.in. PGNiG.

Pewne zdarzenia pamięta się do końca życia. Tę chwilę związaną z założeniem pierwszego konta maklerskiego mam wciąż przed oczami. Pamiętam, że był piękny słoneczny dzień, byłem ubrany w czerwoną koszulkę polo, a makler, który mnie obsługiwał nosił okulary i okazał się wobec mnie bardzo cierpliwy i wyrozumiały. Był 2000 rok, kilka miesięcy po pęknięciu bańki internetowej, kiedy to wydawało się, że rynek po głębokiej korekcie w końcu odbije.

Kupiłem wtedy akcje dwóch spółek – Budimexu i Elektrimu. Obie były solidnymi, dużymi i uznanymi przedsiębiorstwami. Elektrim był największym polskim konglomeratem, czyli firmą złożoną z wielu mniejszych, prowadzących zupełnie niezwiązane ze sobą działalności. Po pewnym czasie znudzony przedłużającym się kiszeniem w miejscu akcji Budimexu postanowiłem sprzedać jego akcje i za całość pieniędzy dokupić Elektrim. Przez kolejne trzy lata obserwowałem stały, nieprzerwany spadek kursu akcji tej spółki z 53 zł (za tyle je kupiłem) do symbolicznej złotówki w 2003 roku.

Jak się okazało po latach, była to najlepsza lekcja, jaką mogłem otrzymać od rynku. Popełniłem trzy kardynalne błędy – po pierwsze, zainwestowałem cały kapitał w akcje jednej spółki. Mówi się przecież, że nie należy „wkładać wszystkich jaj do jednego koszyka” i moje, niestety, prawie wszystkie się zbiły – przez moment strata na Elektrimie wynosiła 98%, aby później zredukować się do 75%. Ale to i tak oznaczało utratę większości moich studenckich oszczędności. Nie była to wielka suma, ponieważ nie przekraczała 10 000 zł. Tyle że dla mnie, jeszcze w tym czasie studenta, był to cały majątek. Po drugie, kupiłem akcje konglomeratu, czyli – jak już wcześniej wspomniałem – przedsiębiorstwa złożonego z wielu mniejszych podmiotów powiązanych ze sobą kapitałowo, ale niekoniecznie prowadzących tę samą czy nawet zbliżoną działalność. Od tamtej pory unikam konglomeratów jak diabeł święconej wody.

Jednak moim najgorszym błędem, był tzw. błąd zaniechania. Kiedy akcje były ekstremalnie tanie i były warte nieco ponad 1 zł, nie zdecydowałem się jednak na ponowną inwestycję, mimo że miałem zaoszczędzony o wiele większy kapitał. Choć miałem taki pomysł, to zwyczajnie zabrakło mi odwagi, a może raczej niezbędnego doświadczenia.

Akcje Elektrimu wzrosły z tej złotówki na 12, a potem nawet na 14 zł. Gdybym zainwestował taki sam kapitał jak ten początkowy, to nie tylko bardzo szybko odrobiłbym straty, ale jeszcze zarobiłbym na tej inwestycji krocie. Ze wszystkich błędów, jakie popełniłem, najbardziej żałuję właśnie tego. Od tamtej chwili obiecałem sobie, że nigdy więcej nie pozwolę sobie na jego powtórzenie.

W takich właśnie momentach większość początkujących adeptów sztuki inwestowania mówi sobie „dosyć!”, macha ręką i nigdy nie wraca – ja postawiłem sobie wtedy za cel rozłożenie giełdy na czynniki pierwsze i nie tylko odrobienie całości strat, ale i dorobienie się na niej pokaźnego majątku.

W tym miejscu chciałbym podziękować mojej żonie za okazane wsparcie i wyrozumiałość podczas przygotowywania tej książki. Dziękuję również Michałowi Masłowskiemu i Stowarzyszeniu Inwestorów Indywidualnych za owocną współpracę w zakresie edukacji polskiego społeczeństwa, Maćkowi Samcikowi z „Subiektywnie o finansach” za fantastyczną wspólną akcję „Dywidenda jak w banku”. Robertowi Galewskiemu za wspólne poszukiwanie „polskiej Nokii”, Łukaszowi Tomysowi z bloga „Twoja druga pensja” za dzielenie fascynacji Warrenem Buffettem, Przemkowi Gerschmannowi z „Equity Magazine” za wieloletnią współpracę i Adrianowi Przybylskiemu za współpracę w ramach portalu longterm.pl. Krzyśkowi Abramowiczowi dziękuję za analizy spółek NewConnect oraz moim szanownym subskrybentom za potwierdzenie tego, że to, co robię, ma sens.Wstęp

Jeśli masz iloraz inteligencji (IQ) 180, to 60 możesz spokojnie oddać komuś innemu, najważniejsza jest stabilność emocjonalna.

Warren Buffett

Dlaczego tak niewielu ludzi regularnie zarabia na giełdzie? Dlaczego statystyki są tak przerażające? Tylko 30% inwestorów zarabia na giełdzie akcji nawet podczas hossy, a podczas bessy traci już ponad 90% z nich. Jeszcze gorsze statystyki dotyczą kontraktów terminowych i Forexu, gdzie zarabia poniżej 20% uczestników rynku.

W sumie nie różni się to od statystyk biznesowych. Wedle oficjalnie dostępnych statystyk na 10 zakładanych biznesów tylko 8 jest w stanie przetrwać pierwsze 3 lata. Ostatecznie zostają zawieszone albo zwyczajnie bankrutują. Nieraz ludzie decydują się na powrót do normalnej pracy na etacie, często nisko płatnej. W ten sposób chcą zapewnić sobie bezpieczeństwo, którego ze świecą szukać w początkowych stadiach prowadzenia własnego biznesu.

Jedyne, czego może być pewny początkujący biznesmen, to krew, pot i łzy, co w sumie w niczym nie odbiega od początkowych lat samodzielnego inwestowania na giełdzie. Doszliśmy zatem do kluczowego wniosku, że samodzielne inwestowanie na giełdzie, niczym praktycznie się nie różni pod względem ryzyka od założenia własnego biznesu i poświęceniu mu całości swojego czasu i energii.

Na giełdzie akcji tylko około 10% inwestorów jest w stanie regularnie zarabiać pieniądze, a reszta prędzej czy później zniechęca się i rezygnuje, twierdząc, że to nie jest dla nich. Tak naprawdę wielu tych „inwestorów” może mieć pretensje wyłącznie do siebie, gdyż wchodzą na zupełnie nieznany sobie rynek, inwestują relatywnie duże pieniądze w spółki, których wcale dobrze nie znają i oczekują od razu niesamowitych rezultatów. Zamiast wyimaginowanych zysków spotyka ich często strata kapitału, czego niestety ja sam doświadczyłem na własnej skórze.

Podobno strata 10% kapitału jest tak bolesna dla ludzkiej psychiki, że aby ją zrekompensować, inwestor musi zarobić trzy razy tyle, co wyniósł deficyt. Nasz umysł działa właśnie na tej zasadzie, że strata danego kapitału boli trzykrotnie bardziej niż radość z jego pomnożenia. Dlatego komuś, kto nigdy nie odniósł spektakularnego zwycięstwa, trudno będzie przekonać siebie do dalszych prób zmagania się z rynkiem. Dużo prościej jest komuś, kto kiedyś zarobił duże pieniądze, bo jego umysł pamięta to zwycięstwo, więc o wiele łatwiej jest mu uwierzyć w jego powtórzenie. Z drugiej strony, jeśli ktoś swoją przygodę zacznie od jakiegoś wielkiego, spektakularnego sukcesu, to można później zachowywać się bardzo nieracjonalnie, będąc przekonanym, że zwycięstwo było tylko jego zasługą. Umysł bardzo lubi przypisywać sobie zwycięstwa, a za porażki obwiniać innych.

Jeśli zatem liczyłeś na to, że dzięki tej książce dowiesz się, jak zostać profesjonalnym inwestorem, to muszę Cię mocno rozczarować. Po pierwsze, uświadomiłem już Tobie, jak niskie jest prawdopodobieństwo sukcesu na rynku. Po drugie, w moim przekonaniu nie można nikogo nauczyć, jak być inwestorem, który odnosi nieustannie sukcesy.

Podobnie jak nie można nauczyć nawet najbardziej zdolnego muzyka komponowania pięknych utworów. Do tego trzeba samemu dojść. Wyobraź sobie następującą sytuację. Młody, bardzo ambitny pianista cofa się w czasie i bierze lekcje gry u samego Fryderyka Chopina. Owszem, Chopin nauczyłby swojego ucznia perfekcyjnej gry na fortepianie, pisania nut i komponowania, ale czy po nawet bardzo długim kursie, ten pozostawiony sam sobie młody muzyk wiedziałby, jak napisać dzieło na miarę Etiudy rewolucyjnej czy choćby jakiegoś chopinowskiego mazurka? Istniałoby na to bardzo małe prawdopodobieństwo, gdyż Fryderyk Chopin mógłby, rzecz jasna, nauczyć go całego artystycznego rzemiosła, ale nie mógłby przecież przekazać swojej intuicji, wyobraźni, kreatywności, determinacji i motywacji w dążeniu do perfekcji.

Tak, inwestor giełdowy odnoszący nieustannie sukcesy na rynku to osoba niewątpliwie wybitna, podobna do artysty, ponieważ inwestowanie to raczej sztuka niż nauka ścisła. Właśnie dlatego nie można się jej nauczyć. Według mnie osoba osiągająca sukcesy na giełdzie, to osoba łącząca wiedzę z różnych dziedzin, takich jak psychologia, historia, filozofia, matematyka, fizyka, biologia, informatyka i w końcu ekonomia, choć – jak się dowiesz z kolejnych rozdziałów – ta ostatnia nauka wbrew pozorom wcale nie okazuje się tą najważniejszą. Jeśli miałbym wymienić jedną dziedzinę mającą największy wpływ na osiąganie przez inwestora dobrych wyników, to byłaby to według mnie psychologia, której poświęciłem w tej książce cały rozdział.

Nie jest również wymagana jakaś ponadprzeciętna inteligencja, gdyż – jak mawia sam wielki i niedościgniony Warren Buffett – najważniejsza jest stabilność emocjonalna. Buffet to niewątpliwie bardzo barwna postać i z jego mądrości można by czerpać garściami, dlatego również jemu poświęciłem cały rozdział. To właśnie on natchnął mnie do tzw. inwestowania długoterminowego w wartość oraz do podejścia skoncentrowanego na twardych fundamentach spółek giełdowych.

Drugi bardzo sławny inwestor węgierskiego pochodzenia, George Soros, jest z kolei z wykształcenia filozofem i – jak sam przyznaje – w szkole miał problemy z matematyką. Tak, to nie pomyłka – facet, który pokonał Bank Anglii, załamał kursem brytyjskiego funta i dzięki tej udanej spekulacji zarobił, jako pierwszy człowiek w historii, miliard dolarów w jeden dzień, miał problemy z matematyką. Myślę, że to zdanie może Cię zaszokować, ale taka jest prawda.

To nasz umysł, nasza stabilność emocjonalna, zdolności intuicyjne są najważniejszym narzędziem, a nie nasza wiedza. Oczywiście wiedza jest bardzo ważna, tak samo jak ważne są dla komputera dostarczone mu dane. Tyle że choćby były najbardziej dokładne i pochodziły z różnych źródeł, to dopiero odpowiednie oprogramowanie musi je należycie przetworzyć, żeby osiągnąć zadowalający efekt. Podobnie dzieje się właśnie w przypadku każdego genialnego artysty, naukowca czy inwestora giełdowego.

Dochodzimy tutaj w końcu do kwestii doświadczenia. W środowisku inwestycyjnym utarło się stwierdzenie, że inwestor sukcesu musi przejść przynajmniej przez jeden pełny cykl hossy i bessy, który trwa mniej więcej 6–7 lat. Ja uważam, że musi przebyć jeszcze dłuższą drogę w celu wyrobienia w sobie dobrych nawyków i dyscypliny. Według mnie trzeba przejść przez dwa takie pełne cykle giełdowe, czyli przeżyć od 12 do 14 lat na rynku akcji aktywnego inwestowania. Dopiero po takim czasie można powiedzieć o sobie – „Znam się na giełdzie akcji”, co wcale nie oznacza: „Potrafię regularnie zarabiać na giełdzie”.

Do pełnego sukcesu musi być spełnionych wiele warunków – informacje rynkowe, stabilność emocjonalna, niekonwencjonalne spojrzenie na rzeczywistość (inwestor musi być zdecydowanie indywidualistą) oraz w końcu najważniejszy warunek ze wszystkich – doświadczenie. To właśnie lata spędzone na rynku kształtują charakter inwestora, kształtują jego psychikę tak, aby ostatecznie stworzyć genialną maszynę do zarabiania pieniędzy, niepoddającą się niezdrowym emocjom. Dopiero po wielu latach, poświęconych na edukację giełdową mamy kompletne oprogramowanie, zdolne sterować naszymi poczynaniami zamiast pozostawać więźniem naszych bardzo ograniczonych w gruncie rzeczy pierwotnych instynktów.

W dużej mierze to nasz mózg, a nie umysł decyduje o naszych zachowaniach, nie wspominając już, że jesteśmy po prostu zwierzętami stadnymi i bardzo często zachowujemy się nieracjonalnie jak stado lemingów. Na giełdzie zachowanie stadne można obserwować co kilka lat podczas tworzenia się ekstremów rynkowych, czyli formowania się ważnych, wieloletnich szczytów lub dołków. Tuż przed każdym szczytem koniunktury rozentuzjazmowany tłum kupuje akcje wyłącznie z tego powodu, że one po prostu zyskują na wartości. Skoro robi tak Twój sąsiad, kolega z pracy, teść, a w dodatku przy każdej okazji chwalą się osiąganymi zyskami, to dlaczego nie miałbyś tego robić i Ty?

Niestety, takie stadne zachowanie powoduje tworzenie się wyżej wspomnianych ekstremów na rynku – euforycznych wzrostów na końcu hossy i panicznych wyprzedaży podczas dołków bessy. Bardzo dużą rolę odgrywają w tym media, które wciąż zdolne są do kreowania określonych postaw w społeczeństwie.

Myślisz, że jesteś odporny na ich działanie i że przedstawiane w nich treści nie mają na Ciebie żadnego wpływu? Przypomnij sobie jakiś przeciętny, zagraniczny przebój jednego sezonu, który początkowo traktujesz jako totalny kicz. Jednak częstotliwość powtarzania utworu przez radiowców sprawia, że nie tylko zaczynasz akceptować tę piosenkę, ale po pewnym czasie zupełnie nieświadomie ją nucisz i z zadowoleniem oczekujesz momentu, w którym ją ponownie usłyszysz.

------------------------------------------------------------------------------------------- ------- ------ -------
Kryterium longterm™: Ocena Waga Wynik
Spółka powinna być tania pod względem wyceny wskaźnikowej (C/Z, C/ZO, C/WK) 4 10% 0,4
Silna marka, unikatowy produkt lub technologia o potencjalnym zasięgu międzynarodowym 6 20% 1,2
Stabilny akcjonariat (stosunkowo niski free float) 3 5% 0,15
Stosunkowo niskie zadłużenie (współczynnik Capital Gearing, wskaźnik ogólnego zadłużenia) 5 10% 0,5
Kompetentny i zdeterminowany zarząd o stabilnym składzie 6 5% 0,3
Czy spółka planuje finansować się przez kolejne emisje akcji? 6 5% 0,3
Czy spółka zamierza przeprowadzić skup akcji własnych (buypack)? 2 5% 0,1
Czy spółka wypłaca lub przynajmniej zamierza wypłacać dywidendę? 5 5% 0,25
Czy spółka ma wysoką rentowność kapitałów własnych i aktywów (ROE, ROA)? 5,5 10% 0,55
Czy spółka ma dobrą komunikację z akcjonariuszami? 6 5% 0,3
Czy spółka ma jasno określony podstawowy profil działalności? 6 5% 0,3
Czy spółka jest w stanie utrzymać dynamikę zwiększania zysków? 5,5 15% 0,825
Razem: 60 100% 5,175
------------------------------------------------------------------------------------------- ------- ------ -------05 Przykłady moich inwestycji (case studies)

Mostostal Zabrze 2006–2007

Firmą tą zainteresowałem się latem 2006 roku. Zaintrygowała mnie słabość kursu w stosunku do innych spółek budowlanych w tamtym okresie. Sektor budowlany był jeszcze wtedy pomijany przez inwestorów pomimo świetnych perspektyw związanych z przebudową infrastruktury kraju. Kurs spółki oscylował wtedy w okolicach 2 zł i powszechnie panowała bardzo negatywna opinia o tej spółce. Była ona na granicy bankructwa, gdyż nie było ustalone porozumienie z wierzycielami. Wprawdzie zostały zaplanowane nowe emisje kierowane wyłącznie do wierzycieli, ale sytuacja cały czas była na ostrzu noża, gdyż nie wiadomo było, czy któryś z nich się nie rozmyśli i nie zrezygnuje z zawartego układu.

Gwarantem powodzenia całej operacji wydawał się główny akcjonariusz – Zbigniew Opach, który praktycznie przejął spółkę zagrożoną bankructwem. To dzięki jego kapitałowi, charyzmie i przywództwie udało się dogadać z wierzycielami i przekonać ich do objęcia nowych akcji w zamian za długi. Problem polegał na tym, że nowe akcje miały przewyższać swoją liczbą całkowitą liczbę tych dotychczas wyemitowanych i kursowi teoretycznie groziła zagłada, w przypadku gdyby wierzyciele zdecydowali się od razu je sprzedawać na rynku. Jarosław Supłacz, kontrowersyjny analityk specjalizujący się w ujawnianiu przekrętów w firmach, również straszył inwestorów bankructwem Mostostalu. W 2006 roku napisał o mojej spółce Mostostal Zabrze i popełnił na swojej stronie internetowej kilka wpisów, które mogły zmrozić u inwestorów krew w żyłach. Do dzisiaj pamiętam wymowny tytuł jednego z nich Mostostal Zabrze – dużo akcji, więcej akcji, bardzo dużo akcji…

Na wszelkiego rodzaju forach internetowych panowała bardzo zła atmosfera, spółka w sieci miała bardzo zły PR. Było wielu ludzi, którzy zainwestowali duże pieniądze w spółce, ale bez rezultatu – Mostostal z potentata europejskiego stał się niemalże bankrutem podczas załamania w latach 2001–2002. Atmosfera nie była najlepsza, ale po zapoznaniu się z kilkoma raportami kwartalnymi, zainwestowałem na początek małą sumę, by potem tak bardzo nakręcić się na tę spółkę, że postanowiłem wejść w nową emisję z prawem poboru. To już była inwestycja stanowiąca ponad 30% całości mojego kapitału.

Po zapoznaniu się z kilkoma faktami, intuicja podpowiadała mi, że warto zainwestować właśnie w tę spółkę tu i teraz. Firma wychodziła właśnie z kryzysu, miała nowego sprawnego właściciela, zdeterminowanego do wyciągnięcia spółki na prostą. Poza tym spółka zyskiwała wciąż nowe zamówienia za granicą, gdyż w kraju nie mogła podejmować działalności ze względu na wciąż niezakończony proces postępowania upadłościowego. Średnia cena zakupu wynosiła 2,14 zł.

Moja pierwsza decyzja o zakupie zupełnie przypadkiem zbiegła się z mocnym wybiciem kursu z kilkutygodniowej konsolidacji. Wtedy jeszcze nie używałem analizy technicznej, więc tak doskonały moment zakupu był zupełnie przypadkowy, być może byłem podświadomie przygotowany do szybkiej reakcji ze względu na to, że obserwowałem tę spółkę od dawna i zauważyłem, że nagle cena akcji zaczęła szybko uciekać w górę. To kolejny dowód na to, że analiza techniczna opierać się może na psychologii i przewidywaniu zachowań stadnych. Jako zupełny wtedy ignorant nieświadomie wykonałem ruch wywołany silnym sygnałem wynikającym właśnie z AT, a noszącym nazwę „wybicie z konsolidacji”.

Co ciekawe, w miarę jak kurs rósł, sceptyków zamiast ubywać wręcz przybywało. Za każdym razem, kiedy poruszałem sprawę inwestycji w tę spółkę, spotykałem się z bardzo negatywnymi reakcjami. Artykuły z negatywnym PR Jarosława Supłacza na pewno robiły swoje, ale duża część graczy, którzy utopili masę pieniędzy podczas poprzedniej bessy, próbowała wręcz zniechęcać innych przed inwestycją w tę spółkę. Ja postanowiłem na przekór wszystkim trzymać moje akcje i czekać na pozytywny rozwój wypadków związanych z restrukturyzacją spółki oraz na wznowienie zamówień w kraju po zakończeniu postępowania upadłościowego.

W lipcu 2006 roku postępowanie upadłościowe się zakończyło i spółka przestała być postrzegana jako bankrut. Mogła również pozyskiwać kontrakty w kraju, których przecież nie brakowało ze względu na wielki program przebudowy infrastruktury. Od momentu mojego zakupu po średniej cenie 2,14 zł kurs wzrósł przez kolejne pół roku o 300%, osiągając na początku 2007 roku poziom 8 zł. Nie ukrywam, że byłem wtedy w stanie prawdziwej euforii, ale pomimo dużych zysków nie sprzedawałem, kierując się zasadą Buffetta, aby inwestować długoterminowo.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: