Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Łowczyni z Ciernistego Lasu - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
15 lutego 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Łowczyni z Ciernistego Lasu - ebook

Niebezpieczeństwo i miłość spotykają się w Ciernistym Lesie…

Odette Menkels za dnia uczy czytania sieroty z pobliskiego miasteczka, a nocami kłusuje w lesie margrabiego Reinharta, by upolowaną zwierzyną wykarmić najuboższych.

Dla Jorgena Hartmana złapanie kłusownika to nie tylko obowiązek, lecz również sprawa honoru. Leśnik, który go wychował i którego stanowisko on przejął, zginął właśnie z rąk kłusownika.

Kiedy Jorgen i Odette poznają się na zabawie świętojańskiej, nie mają pojęcia, że są swoimi największymi wrogami. Jedyny mężczyzna, którego ona pragnie, marzy o tym, by ją schwytać… A jedyna kobieta, którą on kocha, okaże się nieuchwytnym obiektem jego nienawiści.

Kategoria: Powieść
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-65843-30-2
Rozmiar pliku: 1,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1

Rok 1363, margrabstwo Thornbeck

na północno-wschodnich rubieżach

Świętego Cesarstwa Rzymskiego

Grot strzały sięgnął celu, idealnie przeszył serce i płuca jelenia. Zwierzę zrobiło dwa kroki w tył, jeden w bok i padło.

Pięciu ludzi Odette – nie tyle mężczyzn, co młodzieńców, liczyli sobie bowiem po trzynaście, czternaście wiosen – wyskoczyło z kryjówki w zaroślach i podbiegło do zwierzęcia, którego mięso wystarczyłoby do nakarmienia co najmniej czterech rodzin. Poczęli dzielić je na kawałki i szykować się do wyniesienia zdobyczy z lasu w skórzanych torbach myśliwskich oraz zatarcia wszelkich śladów.

Ponieważ w miasteczku Thornbeck mieszkało znacznie więcej głodnych rodzin, a także sporo osieroconej dziatwy, Odette skinęła na dwóch wpatrzonych w nią młodzieńców. Zagłębili się w las, który był terenem łowieckim margrabiego. Tylko jemu przysługiwało prawo do korzystania z dóbr Ciernistego lasu nieopodal Thornbeck. Mógł odstąpić kilka jeleni, by nakarmić ubogich. Jemu i tak by nie zabrakło.

Odette przeczesywała drzewa i zarośla, starając się stąpać jak najciszej. Dwaj chłopcy trzymali się z tyłu. Świecił księżyc w pełni, nocne niebo było bezchmurne, przez korony drzew przenikało dość światła, by mogła znaleźć drogę do kolejnego ulubionego żerowiska jeleni. Albo zalegała tam sól, albo rosła wyjątkowo smaczna trawa, ponieważ często napotykała tam najbardziej pożądane trofeum – dorosłe jelenie szlachetne, pasące się z nisko pochylonymi głowami.

Odette podeszła bliżej, by mieć to miejsce na oku, przykucnęła i czatowała, trzymając w gotowości łuk i strzałę. Wkrótce na małej polance bezszelestnie zjawiła się łania. Palce Odette niecierpliwie zadrżały na myśl o mięsie, które zaspokoiłoby głód wielu ludzi, ale żal, który ścisnął jej serce, powstrzymał ją przed uniesieniem łuku i obraniem celu. Było lato, następnego dnia wypadała wigilia świętego Jana Chrzciciela, a łania bez wątpienia ma przynajmniej jedno młode, być może dwoje lub troje, ukryte gdzieś w lesie i czekające, aż wróci i je nakarmi.

Pomnażanie liczby sierot, nawet tych zwierzęcego rodzaju, stało w całkowitej sprzeczności ze wszystkim, o co Odette walczyła, dlatego oparła się pokusie oddania strzału. Czekała i obserwowała. Po kilku minutach wstrzymała oddech, gdy z lasu w ślad za łanią wyłonił się dorodny samiec z potężnym porożem. Głowę trzymał wysoko, jakby nasłuchiwał.

Odette błyskawicznie podniosła łuk i napięła cięciwę. Przywarła dłonią do policzka, by precyzyjnie wycelować, i wypuściła strzałę.

W tej samej chwili rogacz musiał zwietrzyć jej obecność albo usłyszeć hałas, odwrócił się bowiem i odskoczył płynnym ruchem, łania zaś natychmiast dała susa za nim. Strzała chybiła celu i zniknęła w mroku nocy.

Odette ruszyła na jej poszukiwanie, pomocnicy uczynili to samo. Nie chciała, by znalazł ją leśnik margrabiego. Miała zasadę, by podczas jednego polowania nie zabijać więcej niż dwa dorodne byki i nie zostawiać po sobie żadnych śladów.

Gdzie ta strzała? Odette podeszła do miejsca, w którym powinna była wylądować, tam, gdzie stał jeleń. Szukała dookoła krzewu, później rozgarnęła liście, by zajrzeć między gałęzie i pod spód, wypatrując białego piórka u nasady. Obmacała ziemię wokół krzaka. Ani piórka, ani strzały.

Jej ludzie rozglądali się odrobinę dalej. Nagle usłyszała śmiech. Zadarła głowę, tak jak wielokrotnie robiły to na jej oczach jelenie, i nasłuchiwała. Dwaj towarzyszący jej młodzieńcy spojrzeli na nią szeroko otwartymi oczami.

Głosy niosły się w ich stronę, jeszcze zbyt daleko, by dało się rozróżnić słowa, ale jakby się przybliżały. Zacisnęła zęby. Dlaczego nie ma nigdzie tej strzały? Z niechęcią dała młodzieńcom znak, by poszli za nią i wycofali się w stronę miasteczka. Nikt nie mógł jej tutaj zobaczyć, a już szczególnie z łukiem i kołczanem na plecach. Karą za kłusownictwo było więzienie, zakucie w dyby na rynku lub odrąbanie ręki bądź ucha.

Głosy najprawdopodobniej należały do ludzi zbierających zioła i kwiaty, które następnego wieczoru zapłoną w świętojańskich ogniskach. Jutro jeszcze więcej osób będzie wałęsało się po terenach łowieckich margrabiego. Wyjście na polowanie będzie zbyt ryzykowne. Szkoda, że strzała nie dosięgła jelenia.

Wycofała się w kierunku trzech młodzieńców, których pozostawiła przy zabitym wcześniej zwierzęciu. Przewieszali sobie właśnie przez plecy i ramiona kawały mięsa, gotowi do wyniesienia łupu z lasu. Zatrzymali się, żeby zasypać ziemią i liśćmi krwawe dowody przestępstwa.

Na odgłos jej kroków odwrócili się i zamarli.

– To ja – szepnęła. – Musimy iść. Ktoś nadchodzi.

Skinęli głowami, jeden z nich ciągnął po ziemi gałąź, by zatrzeć resztę śladów.

Zanim dotarli na skraj lasu, Odette wyciągnęła z torby starą szarą opończę, ukryła pod nią łuk z kołczanem i wcisnęła ją sobie pod ramię. Zawołała do młodzieńców:

– Czekajcie.

Stanęli i na nią popatrzyli.

– Dajcie mi jedną torbę. Sama zaniosę.

Wymienili spojrzenia. Najwyższy z nich ozwał się w te słowa:

– Rutger kazał nam przynieść całą zwierzynę do swojej spiżarni, żeby mógł porozdzielać mięso.

– Powiem mu, że sama dostarczyłam tę torbę potrzebującym. – Zdjęła chłopcu z ramienia ciężki udziec. – Nie będzie miał nic przeciw.

Chłopcy ruszyli dalej przed siebie, zaś Odette w męskim przebraniu – w nogawicach i długiej, ciemnej tunice ze skrywającym jasne włosy kapturem – podążyła w innym kierunku.

Zmierzała do niewielkiej chaty tuż pod murami miasta, gdzie wielu najuboższych mieszkało w skleconych byle jak schronieniach. Zapukała do domku chylącego się na jedną stronę i podpartego kijami. Drzwi otworzył mały Hanns, zerkając w bok i trąc piąstką oczy.

– Przepraszam, że cię obudziłam.

– Odette!

– Ciii... – Położyła palec na ustach i dodała szeptem: – Coś wam przyniosłam. Rano będziecie mieli na śniadanie pieczoną sarninę. Co ty na to?

Hanns przestał trzeć powieki, rozdziawił buzię, a oczy zrobiły mu się okrągłe jak spodeczki. Gdy Odette wyciągnęła skórzaną torbę, z ust malca dobyło się podekscytowane „Och!”.

– Nie budź teraz matki. Z rana zrobisz jej niespodziankę.

– I to jaką!

Nie zamykając drzwi, odwrócił się i zniknął w jedynej izbie ciemnej chaty o brudnej podłodze, taszcząc z wysiłkiem ciężki kawał mięsa.

Odette zamknęła drzwi i pospieszyła do domu, by wrócić przed brzaskiem.

Jorgen Hartman ukląkł na jedno kolano przed ołtarzem katedry w Thornbeck i skłonił głowę. Z okazji dnia świętego Jana on i wielu innych ludzi z miasta przybyło się modlić. Niektórzy mieszkańcy przynieśli do kościoła zioła, żeby kapłan je poświęcił, co miało ich uchronić przed chorobą. Inni, tacy jak Jorgen, przyszli, ponieważ nie zdążyli z rana, a chcieli zanieść modły w ten święty dzień.

Jorgen zakończył modlitwę i wstał z kolan. Jego wzrok przykuła dziewczyna zapalająca świecę kilka stóp dalej. Była urodziwa, miała długie blond włosy spływające lokami na plecy spod nałęczki. W blasku świec z jej twarzy biły pobożność i słodycz. Chłonął piękno jej rysów, gdy uklękła i się przeżegnała. Potem jednak zasłoniła twarz nałęczką, chyląc głowę do pacierza.

Ponieważ nie chciał stać i gapić się na jej profil rysujący się pod zwiewną tkaniną, przeszedł na drugi koniec nawy i przyglądał się witrażom przedstawiającym rozmaite opowieści i postaci chrześcijańskiej wiary. Skupił się zwłaszcza na oknie, gdzie święty Jan chrzcił swojego krewnego, Jezusa, na którego spłynął Duch Święty pod postacią gołębicy. Zawsze podobały mu się żywe barwy witrażowych okien i jako pacholę często zakradał się do nawy, ukrywał w kącie i patrzył na sceny i postaci, na rozświetlone czerwienie, błękity, zielenie i żółcienie.

Piękna panna w końcu wstała, a wtedy dołączył do niej mężczyzna. Czyżby małżonek? „Na wszystkich świętych, oby to był jej ojciec”.

Gdy oboje zmierzali do wyjścia, starał się nie patrzeć. Minęła go i wyszła za drzwi katedry, nie spojrzawszy ani razu w jego stronę.

Może zobaczy ją za kilka godzin na obchodach świętojańskich.

Jorgen poszedł odwiedzić swego przyjaciela Paulina, który złamał nogę i nie mógł wybrać się na festyn. Później dołączył do ciągnących na rynek tłumów wabionych dźwiękami muzyki i pieśni szpilmanów. Panny pląsały w powłóczystych sukniach i wiankach uplecionych z białych polnych kwiatów, niosąc bukiety rozkwieconych ziół.

Na Marktplatz zapłonie ognisko, będą tańce, a niezamężne niewiasty będą rozglądać się za przyszłymi oblubieńcami. Teraz, kiedy Jorgen liczył sobie już prawie dwadzieścia pięć wiosen, nawet matka pochwalała jego uczestnictwo w obchodach świętojańskiej nocy.

Puszczając oko, rzekła:

– Może zatańczysz z jakąś urodziwą panną i przyśnisz się którejś dzisiaj w nocy.

Ucałował ją w pomarszczony policzek.

– Powinnaś się modlić, żeby ta, która będzie o mnie śnić tej nocy, okazała się dla ciebie dobrą córką.

– Pomodlę się, ale wcale w to nie wątpię. – Jej głos brzmiał teraz łagodniej. – Ta, która na ciebie zasługuje, na pewno będzie prawdziwie dobrą dziewczyną.

Dotknął jej policzka i zajrzał w wyblakłe niebieskie oczy.

– Dziękuję ci, mamo.

Rozejrzał się wokół, zachodząc w głowę, o którą z dziewcząt modliła się matka. Zauważył ładną rudowłosą pannę zerkającą na niego przez ramię oraz inną, o kruczoczarnych puklach, może szesnastoletnią, która uśmiechała się i do niego machała.

Gdy zbliżał się do rynku, posuwając się powoli w gęstniejącym tłumie, poczuł aromat świeżego chleba i głęboko wciągnął powietrze.

Przed piekarnią stał piekarz z tacą świeżych bułek. Na rogu przystanęło sześcioletnie może pacholę w łachmanach, wychylając głowę z uliczki, w której kryła się za jego plecami jeszcze mniejsza dziewczynka.

Jorgen wstrzymał oddech. To mała Helena.

Nie, przecież Helena nie żyje od piętnastu z górą lat. Widok jej leżącego na ulicy, stratowanego przez konia zakrwawionego ciała mignął mu przed oczami jak błyskawica. Jasne oczy dziewczynki patrzyły w niebo, usta poruszały się bezgłośnie, gdy próbowała nabrać powietrza do zmiażdżonej piersi. Wciąż jeszcze czuł, jak jej ciało stygnie mu w ramionach, jak bezduszne, wykrzywione twarze wpatrują się w niego, a jakiś mężczyzna krzyczy, żeby usunął się z drogi.

Malutka dziewczynka, która stała w wąskiej uliczce, nie oglądała się na Jorgena. Zafrasowana patrzyła na chłopca, który nie odrywał wzroku od piekarza i bułek. Wyraz desperacji na twarzy malca wydawał się Jorgenowi znajomy. Obserwował dziecko, wiedząc, co zamierza, lecz zarazem zdając sobie sprawę, że nie zdąży przedrzeć się przez tłum, by je powstrzymać.

Chłopiec dał susa zza rogu i pobiegł w stronę piekarza, trzymając się blisko ściany piekarni. Kiedy piekarz obsługiwał kobietę, która położyła na tacy monetę, malec przemknął obok i porwał bułkę.

Może nie zauważył drugiej stojącej obok piekarza białogłowy, za to ona go dostrzegła. Jedną ręką chwyciła go za kołnierz, drugą za ramię.

– Złodziej! – krzyknęła.

Chłopiec upuścił bułkę i całym ciałem rzucił się w przeciwną stronę, jednak kobieta okazała się dla niego za silna. Na darmo walczył z żelaznym uściskiem jej ręki. Zaskomlał.

Jorgen widział ze swego miejsca dziewczynkę w bocznej uliczce, która skryła twarz w dłoniach. Drżały jej ramiona. Choć nie mogła zobaczyć chłopca, bez wątpienia słyszała jego błaganie, żeby puszczono go wolno.

– Kilka godzin w dybach nauczy cię moresu, ty mały niegodziwcu.

Kobieta pociągnęła malca za ucho. Choć twarz wykrzywiła mu się z bólu, nie krzyknął.

Jorgen odłączył się od gawiedzi i stanął przed kobietą oraz jej jeńcem.

– Frau, raczy pani wybaczyć – odezwał się, zwracając na siebie jej uwagę. – Chłopiec wyszedł z domu bez pieniędzy. Zechce pani przyjąć tę zapłatę za pieczywo, które strącił na ziemię? – Podał jej dwie monety, za które można by kupić cztery bułki.

Wyraz jej pociemniałego z gniewu, chmurnego oblicza zmienił się na widok pieniędzy. Następnie przeniosła wzrok na twarz Jorgena.

– Dzieciak z pewnością żałuje. – Położył dłoń na ramieniu malca i przysunął się jeszcze bliżej.

– Pewnie tak... ale jeśli nauczy się kraść od małego – burknęła – pozostanie złodziejem do końca życia... niczym więcej. – Przyjęła zapłatę, wzięła z tacy męża jeszcze trzy bułki i podała je Jorgenowi.

– Dziękuję. – Skinął głową i szturchnął chłopca, żeby się wycofali.

Odciągnąwszy go na stronę, kucnął, by móc spojrzeć dziecku prosto w oczy. Malec nie odrywał wzroku od bułek.

– Masz tu pieczywo, ale nie kradnij. Następnym razem może dosięgnąć cię kara.

Chłopiec podszedł, wyprostował ramiona i zadarł brodę, jakby chciał dodać sobie wzrostu.

– Ja się nie boję.

– Oczywiście, że nie. Ale twoja siostrzyczka bardzo by się wystraszyła, gdyby zaprowadzono cię na rynek i zakuto w dyby.

Chłopiec obejrzał się na dziewczynkę, która stała na rogu uliczki, pociągając nosem i patrząc na nich obu szeroko otwartymi oczami.

Dziecko zwiesiło ramiona.

– Mogę już iść?

Jorgenowi ścisnęło się serce na widok miny małego.

– Masz matkę albo ojca?

– Matkę.

– Gdzie mieszkasz?

Wskazał na jedną z uliczek.

– U ciotki, ale ona mówi, że nie może nas karmić.

– Jeśli będziesz potrzebował jedzenia, idź do chaty leśnika. Wiesz, gdzie to jest?

– Za bramami miasta, w lesie margrabiego?

– Tam mieszkam. Moja matka da ci coś do jedzenia, jeśli nie zastaniesz mnie w domu.

Spojrzenie chłopca było dużo dojrzalsze, niżby wskazywał jego wiek. W końcu dzieciak kiwnął głową. Jorgen zaprowadził go do siostrzyczki, a malec podał jej bułkę. Oboje zatopili zęby w pieczywie, po czym odwrócili się i ramię w ramię ruszyli w głąb uliczki.

– Zaczekaj. – Nie mógł pozwolić im odejść z zaledwie dwiema małymi bułkami. Przeszukując kieszeń, zapytał: – Jak masz na imię?

– Martin.

– Martinie, nie zgub tego. – Podał mu kilka monet. – Kupcie sobie coś do jedzenia.

Najpierw błysnęły białka oczu, a potem także i zęby, bo chłopiec wreszcie się uśmiechnął.

– Dziękuję. – Chwycił siostrę za rękę i pobiegli.

Jorgen odwrócił się w stronę Marktplatz, mrugając powiekami, by zatrzeć wspomnienie, które przywołał widok chłopca i jego siostrzyczki. Dźwięki lutni i liry korbowej oraz głosy szpilmanów zwabiły go ku muzyce i tańcom, przy których uda mu się być może zapomnieć, że sam był kiedyś tak biedny, głodny i zdesperowany jak tamta dwójka dzieci.2

Anna, przyjaciółka Odette, podniosła wianek z polnych kwiatów i wsadziła go jej na głowę.

– Teraz jesteś gotowa na świętojańską zabawę.

– Nie uważasz, że robię się za stara, by ubierać się jak inne panny w dzień świętego Jana?

– Oczywiście, że nie. Jesteś niezamężna, tak czy nie? Będziesz najpiękniejszą panną na rynku.

Odette objęła przyjaciółkę.

– A ty najpiękniejszą zamężną białogłową.

Anna parsknęła śmiechem.

– I najbardziej niewyspaną. Maleństwo aż trzy razy budziło mnie w nocy.

Stały, podziwiając się nawzajem w dużej komnacie domu z muru pruskiego, gdzie Odette mieszkała ze stryjem. Miała na sobie lekką wierzchnią suknię z białego lnu, jakie w dniu świętego Jana nosiły wszystkie panny, Anna zaś włożyła piękną niebieską suknię z ozdobnym pasem i rozcięciami po bokach.

Jedna z dziewek służebnych zeszła ze schodów ze ścierkami, szczotkami oraz wiadrem, których używała do sprzątania wyższych pięter.

Czy Odette schowała łuk i strzały, zanim położyła się spać tuż przed świtem? Ściskanie w dołku powiedziało jej, że zapomniała.

Starając się zachować uśmiech, Odette ścisnęła przyjaciółkę za ramię.

– Zaczekaj tu, muszę coś zrobić.

Pomknęła schodami do swojej komnaty sypialnej na piętrze i niemal wpadła po drodze na stryja.

– Stryju Rutgerze, nie zauważyłam was. Czy Heinke sprzątnęła moją komnatę?

Wzruszył ramionami.

– Być może. Czy miała coś dla ciebie zrobić?

– Nie, nic. Muszę tylko... – Pobiegła dalej, nie dokończywszy zdania. Kamienna podłoga była zamieciona, łoże gładko posłane. A stara opończa, którą zasłaniała łuk i kołczan, leżała złożona w poprzek łoża.

Odette rzuciła się do kufra pod ścianą. Zdarła przykrywającą wieko skórę z niedźwiedzia i je podniosła. Łuku i strzał ani śladu.

Rozglądając się gorączkowo dokoła, dostrzegła broń w kącie, opartą o ścianę. Jak mogła zostawić ją tak na widoku?

– Czy to jest to, co myślę?

Odette gwałtownie się odwróciła.

W drzwiach stał Rutger. Stryj był niewiele od niej wyższy, szczupłej budowy, z przerzedzającymi się brązowymi włosami.

– Och, nie słyszałam, jak stryjek wchodzi.

Serce waliło jej w piersi niczym młotem, porwała z łoża po opończę, a następnie owinęła nią oparte o ścianę w rogu łuk oraz strzały.

– Nie uważasz, że dobrze byłoby zabrać je z widoku? – Rutger wykrzywił kącik ust.

– Ależ tak. Nigdy nie zostawiam ich na wierzchu, gdzie każdy może je zobaczyć. Wczoraj wieczorem musiałam zapomnieć. – Skuliła się, wkładając broń z powrotem do skrzyni i zamykając wieko, a następnie naciągając nań niedźwiedzią skórę.

Zamknęła oczy i starała się głęboko odetchnąć. Heinke nie zdradzi nikomu, że Odette ma łuk i strzały, prawda? A nawet gdyby, nikt nie będzie podejrzewał bratanicy szanowanego kupca o kłusownictwo... nieprawdaż?

– Ludzie będą się dziwować, po co Odette Menkels trzyma w swej komnacie łuk i strzały. Mogłabyś odpowiedzieć, że polowałaś na męża.

Przewróciła oczami.

Rutger ściągnął ciemne brwi.

– Ale mówiąc poważnie, gdyby leśnik margrabiego odkrył...

– Wiem – odparła cicho Odette. Nieustannie drżała przed leśnikiem, którego głównym zadaniem było łapanie kłusowników i przyprowadzanie ich przed oblicze margrabiego, aby wymierzył karę.

Nie przyznała się do zgubienia nocą strzały w lesie.

Anna zawołała ją z dołu, Rutger zaś zapytał:

– Czy chcesz, żebym towarzyszył wam na festynie i akceptował lub wyrażał swoją dezaprobatę dla pragnących z tobą zatańczyć młodzieńców?

– Anna i Peter będą mi towarzyszyć. Ich matki zostają w domu z dziećmi.

– Doskonale.

– Może stryj też powinien z nami pójść i znaleźć sobie urodziwą żonę? – zaproponowała Odette, unosząc brwi.

Pokręcił głową.

– Nie sądzę. Pożyteczniej spędzę czas, planując, jak pomnożyć pieniądze, aby zapewnić ci większy posag. Ale może powinienem podjąć próbę i upolować dla ciebie męża, którego uznałabyś za godnego twojej ręki. – Pogroził jej palcem. – Mężczyźni z Thornbeck od lat dobijają się do moich drzwi, błagając o twoją rękę. W całym mieście nie ma drugiej tak wybrednej panny. Przedstawiałem twoją osobę każdemu zamożnemu mężczyźnie w mieście, a ty wszystkim dałaś kosza.

Odette otworzyła usta, dając w ten sposób wyraz swemu oburzeniu.

– Każdemu szpetnemu, grubemu, staremu – zawiesiła głos dla zaakcentowania ostatniego słowa – i zamożnemu mężczyźnie. Czy są w Thornbeck jacyś skorzy do ożenku młodzieńcy, którym nie rośnie na nosie włochata brodawka i którzy mają nadal wszystkie zęby?

– Widzisz, jak kaprysisz? – Wykrzywił twarz w udawanym zgorszeniu. – Przypuszczam, że rozpierałaby cię duma z przystojnego męża, nawet gdyby był biednym jak mysz kościelna chłopem mieszkającym w jednej izbie. Tak się jednak składa, że moim zdaniem zasługujesz na lepszy los. Nie chciałabyś, żeby twoje dzieci musiały żebrać o chleb, prawda?

Odette zmarszczyła czoło i podparła się pod boki.

– Oczywiście, że nie chcę wyjść za biedaka, ale czy wszyscy bogaci mężczyźni są starzy i brzydcy? – Postukała palcem w brodę, po czym uniosła go w górę. – Wiem! To stryj, powinien ożenić się z bogatą wdową. Wtedy będzie mogła utrzymywać nas wszystkich, a ja nigdy nie będę musiała wychodzić za mąż.

– Znakomity pomysł. Gdy tylko taką znajdę, ożenię się w te pędy. A jeśli nie będzie skora do zamążpójścia, uczynię ją brzemienną i nie będzie miała wyboru.

– Jesteś, stryju, niepoprawny. – Żartobliwie pacnęła go w ramię.

Puścił do niej oko i odszedł. Odette zbiegła na dół do przyjaciółki.

Jakież to szczęście mieć takiego stryja jak Rutger. Większość opiekunów już dawno wydałoby ją za najbogatszego człowieka, jakiego udałoby się znaleźć, nie dając jej żadnej możliwości wyboru. On jednak zawsze pytał ją o zdanie w tej kwestii. Gdyby miała wyjść za mąż, nie mogłaby dłużej robić tego, co chciała – polować na jelenie w lesie margrabiego. Poza tym znani jej mężczyźni zupełnie jej nie odpowiadali.

Odette dołączyła do Anny i śmiało wypuściły się na ulice miasta. W zmierzającym do rynku ludzkim roju huczało jak w ulu.

– Jak myślisz, o kim będziesz rozmyślała dzisiejszej nocy? – zapytała Anna, gdy szły ramię w ramię, mijając wielką katedrę, najwyższą budowlę w mieście, w drodze na świąteczny festyn.

– Rzadko mam czas na takie rzeczy.

Zmarszczywszy czoło, Anna spojrzała na nią spod uniesionych brwi.

– Ale dzisiaj będę się modlić o przystojnego męża.

Anna uśmiechnęła się z aprobatą.

Na otwartym placu wokół fontanny, gdzie trzy razy w tygodniu przekupnie sprzedawali towary z przenośnych kramów, pląsał już tłum ludzi. Pogoda była idealna, słońce chowało się za trzy- i czteropiętrowe domy otaczające Marktplatz.

Żonglerzy podrzucali kolorowe piłeczki, utrzymując trzy w ciągłym ruchu, jakiś młodzian grał na flecie i tańczył. Sprzedawcy głośno zachwalali rozmaite towary i jedzenie, ale straż odsuwała ich na obrzeża placu, żeby ludzie mieli miejsce na tańce.

Szpilmani wraz ustawili się na przedzie Markplatz i zaczęli już grać starą, dobrze znaną balladę o miłości. Jeden tenor wzbijał się ponad inne głosy, wyśpiewując:

Tyś jest moja, jam jest twój,

tego pewna możesz być.

W sercu mym głęboko

zamknąłem cię bezpiecznie,

ale klucz zaginął

i będziesz tam wiecznie.

Na te słowa Odette zmarszczyła nos. Nie chciała się przyznać, ale i ona miała nadzieję, że pewnego dnia zapragnie „zamknąć kogoś w swoim sercu” i zgubić klucz. Obawiała się wszak, że jeśli wybranek nie okaże się bogaty oraz skłonny do pomagania ubogim, będzie jej pisane kłusować nadal, aż do starości, dopóki stanie sił, by napiąć cięciwę łuku.

Dostrzegła przed sobą Petera, męża Anny, czekającego przy fontannie pośrodku centralnego placu miasteczka. Fontanna była popularnym miejscem spotkań, więc tłum wokół niej zgęstniał jeszcze bardziej.

Peter podniósł rękę i do nich pomachał, a w tej samej chwili młody mężczyzna w stroju zamożnego mieszczanina zaczął przeciskać się przez ludzką ciżbę w ich stronę. Mathis Papendorp, syn burmistrza, zawsze się uśmiechał, kłaniał i całował jej dłoń. Rutger od dawna opowiadał jej o nim jako o odpowiednim kandydacie na męża.

Młody człowiek dotarł do nich i się skłonił.

– Piękne białogłowy, czy uczynicie mi zaszczyt i zatańczycie ze mną w tę świętojańską noc?

– Obawiam się, panie, że nie możemy zatańczyć z tobą obie. – Odette wygięła brwi w łuk. – Przynajmniej nie jednocześnie. I choć moja przyjaciółka jest naprawdę urodziwa, jest także zamężna.

Anna pokiwała głową.

– To prawda. Mój małżonek właśnie nadchodzi.

– I tak zatańczyłbym z tobą, pani – odparł – jednak nie chciałbym urazić małżonka ani narażać szlachetnej damy na plotki.

Zgrabnie powiedziane. Jego mowa i maniery były gładkie, jak można się spodziewać po synu burmistrza.

Mathis był dość przystojny, musiała to przyznać, miał jasne włosy i szaroniebieskie oczy.

– Powinienem wszak być kontent, mając szansę zatańczenia z tak piękną panną. – Ponownie skłonił się Odette.

Podała mu rękę.

– Zatańczę z przyjemnością.

Gdy Mathias ujął jej dłoń i energicznie pociągnął w tłum, mignął jej przed oczami stryj podchodzący do Anny i Petera. Cała trójka obserwowała Mathisa.

W tańcu był uprzejmy, rozmawiał o pogodzie, zadawał pytania dotyczące Odette. Gdy muzyka ucichła, odprowadził ją do Anny, Petera i Rutgera, ale nie stanął z nimi, tylko wymówił się grzecznie słowami:

– Niedługo powrócę.

Stryj Rutger nachylił się do Odette i rzekł:

– Zdaje mi się, że Mathis Papendorp jest tobą jak zwykle zauroczony. – Mrugnął do niej ukradkiem. – Najstarszy syn burmistrza. Mogłabyś trafić znacznie gorzej.

– O, tak. Jest bardzo zamożny. – Peter pokiwał głową i patrząc na Odettę, uniósł brew.

Wkrótce Mathis powrócił. Zwrócił się do niej z rozpromienionym wzrokiem.

– Czy zaszczycisz mnie, pani, kolejnym tańcem?

Odette położyła mu dłoń na ramieniu i pozwoliła poprowadzić się w tę część Marktplatz, gdzie grali muzykanci. Rutger uznałby syna burmistrza za godnego konkurenta. Był stosunkowo przystojny, bogaty, miał wysoką pozycję społeczną. Zerkając jednak na profil Mathisa, Odette zadawała sobie w duchu pytanie, jakim właściwie młody Papendorp jest człowiekiem.

Gdy ustawili się do tańca, dostrzegła zmierzającego w ich stronę bardzo przystojnego mężczyznę.

Jorgen przeciskał się na sam środek rynku, gdy wtem jego wzrok przyciągnęła nadobna panna – ta sama, którą widział w katedrze. Te same złote włosy spływające puklami na plecy, nieskrępowane choćby nałęczką, ten sam wdzięczny profil i piękne rysy. Był pewien, że to ona – ale tańczyła z Mathisem Papendorpem.

Na szczęście miała na sobie prostą białą suknię, a na głowie wianek z białych kwiatów polnych, co wskazywało na stan panieński. Jak to możliwe, że tak piękna kobieta, z pewnością licząca sobie więcej niż szesnaście czy siedemnaście wiosen, nadal pozostawała niezamężna? Bez względu na powody zrobiło mu się lżej na sercu.

Także i teraz jej twarz jaśniała, choć zamiast płonących na ołtarzu świec rozświetlało ją przedwieczorne letnie słońce.

Mathis był nią wyraźnie urzeczony, nie spuszczał z niej oczu. Czy przetańczy z nim całą noc? Ponowne ujrzenie jej w tak gęstym tłumie było zrządzeniem losu, nie mógł pozwolić, by umknęła mu taka okazja. Ale... oceniając po stroju, jaki miała na sobie wcześniej w katedrze, musi być córką zamożnego mieszczanina. Może nie zechce pójść z nim w tany, nie należał wszak do możnej klasy mieszczańskiej.

Gdy pieśń ucichła, tancerze stanęli w miejscu. Mathis szepnął jej coś na ucho. Cokolwiek powiedział, z pewnością zabrzmiało czarująco, ponieważ potrafił się przypochlebiać, podobnie jak jego ojciec.

Jorgen trzymał się z boku, gdy go mijali, nie chciał podchodzić do niej przy synu burmistrza. Mathis skłonił się temu samemu mężczyźnie, który towarzyszył jej w katedrze, i wdał się w pogawędkę z nim oraz pięknolicą młodą kobietą.

Ktoś zawołał Jorgena po imieniu. Odwrócił się i ujrzał dwie panny w kwietnych wiankach na głowie.

– Nie zatańczysz z nami, panie? – zapytała rudowłosa, uśmiechając się zalotnie. – Ktoś szepnął nam na ucho, że jesteś leśnikiem margrabiego. Czy tak jest w istocie?

Chętnie puściłby się z nimi w tany, gdyby nie nadzieja spotkania jasnowłosej panny o intensywnie niebieskich oczach.

– Tak, jestem leśnikiem.

– Chodźmy zatem. – Ciemnowłosa panna wyciągnęła rękę. – Zatańcz ze mną ten taniec, panie, a następny ofiaruj mojej przyjaciółce.

Jorgen pozwolił, by śmiała dziewoja powiodła go ku grupie formującej właśnie taneczny krąg do carole.

Podrygując do skocznej muzyki, z trudem powstrzymywał się przed szukaniem w tłumie pięknej panny z katedry, starając się skupić na partnerce. Kolejny taniec oddał jej przyjaciółce, rudowłosej dziewoi, która wprost zasypywała go pytaniami. Po zakończonych pląsach grzecznie przeprosił obie panny i się oddalił. Kiedy jednak próbował odnaleźć tajemniczą niebieskooką dziewczynę, nie stała już tam, gdzie poprzednio, zniknął też mężczyzna, którego uznał za jej ojca.

A później zauważył ją znów z Mathisem.

Zanim zdążył dobrze się zastanowić, ruszył przed siebie i włączył się w krąg tańczących, tuż obok prześlicznej panny. Gdy wykonywali obrót i klasnęli w dłonie ponad głowami, ściągnął na siebie jej spojrzenie i się uśmiechnął. Chwilę później popatrzyła w jego kierunku, a w trakcie kolejnego pełnego obrotu odwzajemniła uśmiech.

Kątem oka dostrzegł ostrzegawcze spojrzenie Mathisa, udał jednak, że go nie zauważył.

Gdy muzyka ustała, Jorgen stanął naprzeciwko dziewczyny.

– Zaszczycisz mnie, pani, kolejnym tańcem?

Wydawała się zaskoczona, ale i dość rada, jeżeli właściwie odczytał jej uśmiech.

– Owszem.

Mathis poczerwieniał na twarzy i zacisnął usta.

– A więc tymczasem.

Ukłonił się i odszedł powoli, rzucając rywalowi przez ramię gniewne spojrzenie. Ten jednak nie odrywał oczu od dziewczyny.

– Nazywam się Jorgen Hartman.

– Odette Menkels.

– Piękne imię. Odette. – Zatrzymał je dłużej i w myślach, i na ustach, patrząc jej prosto w oczy.

Zagrała muzyka, a Jorgenowi zabiło szybciej serce, gdy wszyscy chwycili się za ręce, tworząc gigantyczny krąg. Z jednej strony ścisnął drobną dłoń Odette, z drugiej złapał za rękę inną pannę.

Tancerze poruszali się dwa kroki w prawo, następnie dwa w lewo, dwa do przodu, klaskali dwukrotnie w dłonie i cofali się o dwa kroki, ponownie splatając ręce. Powtarzali te same ruchy w coraz szybszym tempie. Przy klaskaniu wydawali okrzyki. Ramię Jorgena musnęło bark Odette. Starał się jej nie przyglądać. Ona zerkała na niego raz po raz. Pod koniec tańca tempo było tak szybkie, że tancerze nie mogli nadążyć. Roześmiała się.

Kiedy skończyli pląsy, oznajmiła:

– Powinnam wrócić do stryja.

A więc mężczyzna był jej stryjem. Jorgen pragnął zatańczyć z nią ponownie, postanowił jednak oszczędzić jej zakłopotania.

– Odprowadzę cię, pani. – Wyciągnął ramię, ona położyła mu dłoń na przegubie.

Kiedy odsunęli się od roztańczonej gromady, Odette przedstawiła:

– Oto mój stryj, Rutger Menkels.

– Zechcecie wybaczyć mi śmiałość, że poprosiłem do tańca waszą bratanicę. – Jorgen skłonił głowę. – Nazywam się Jorgen Hartman, a taniec z piękną Odette był dla mnie zaszczytem.

– W samej rzeczy. W całym Thornbeck nie znam drugiej tak nadobnej panny. – W krzywym uśmiechu Rutgera czaiło się wyzwanie.

– Ani ja.

Rutger zdawał się mierzyć wzrokiem Jorgena. Ponieważ jednak najwyraźniej nie miał wobec niego żadnych zastrzeżeń, Jorgen zwrócił się do Odette.

– Byłbym zaszczycony, pani, gdybyś zechciała jeszcze raz ze mną zatańczyć.

Uśmiechnęła się.

– To dla mnie przyjemność.

Przeszli na miejsce, gdzie tancerze szykowali się do pląsów. Jednak tym razem muzyka grała wolniej i towarzyszyły jej mocne uderzenia bębna. Tańczący ustawili się w dwóch szeregach, mężczyźni naprzeciwko kobiet. Każdy z mężczyzn wziął swoją partnerkę za rękę. Jorgen chwycił miękką dłoń Odette. Postąpili krok ku sobie, minęli się, odwrócili i zamienili miejscami. Odstęp między rzędami tancerzy był niewielki, bo na rynku zrobiło się jeszcze ciaśniej.

Poruszając się wprzód i wstecz, Jorgen i Odette raz po raz muskali się ramionami. Stawali na palcach, ich dłonie stykały się tuż ponad głowami. Potem znów krok do tyłu, krok naprzód, obrót, kolejna zamiana miejsc i ustawienie się twarzą w twarz. Była tak blisko, że widział jej długie rzęsy, ciemniejsze niż włosy, kontrastujące z jasną cerą. Ciepłe wieczorne powietrze wigilii świętego Jana zaróżowiło jej policzki. Jej uroda zaparła mu dech w piersiach, nie potrafił oderwać od niej oczu.

Może spełni się życzenie matki, ten wieczór wydawał się bowiem przesycony urokiem świętojańskiej nocy.3

Odette nie widziała nigdy wcześniej Jorgena Hartmana, stryj też chyba go nie znał. Młodzian nie wyglądał na biedaka, ale i nie należał raczej do zamożniejszej warstwy kupieckiej, tak jak stryj czy Mathis. Był jednak młody i przystojny, podobała się jej także jego kurtuazja. Miał ciemnoblond włosy sięgające prawie ramion, gęste i lekko falujące.

I choć radowała ją atencja Mathisa Papendorpa, wolała wyraz oczu Jorgena.

Wspięli się na palce, ich twarze zbliżyły się na szerokość dłoni, po czym znów odsunęli się o dwa kroki. Czy zauważył, że oblała się rumieńcem? Czy zdawał sobie sprawę, że wywołały go nie tylko ciepłe powietrze i taniec, lecz także jego bliskość?

Nagle zacisnął szczęki na widok czegoś, co musiał dostrzec za jej plecami. Skoczył w jej stronę, a ułamek sekundy później coś z siłą uderzyło ją w plecy. Zatoczyła się i upadła mu na pierś. Otoczył ją ramieniem, odgradzając od czegoś, co ją ugodziło, i odciągnął na bok.

Ponad ramieniem Jorgena ujrzała przechodzącego obok mężczyznę z pochodnią. Wymachiwał nią nad głową, przeciskając się przez zatłoczony Marktplatz wraz ze zgrają pijanych mężczyzn o czerwonych nosach. Wołali: „Rozpalać ognisko!”. Ktoś krzyknął, ktoś inny runął na ziemię, wywołując kolejne krzyki wśród rozpierzchających się na boki ludzi.

Jorgen własnym ciałem odgrodził ją od rozhukanych mężczyzn i osłaniał, dopóki się nie oddalili. Spojrzał jej w oczy, marszcząc czoło.

– Nic ci nie jest, pani?

– Nic. Dziękuję za ochronę.

Stali przyciśnięci do siebie, ludzie napierali bowiem ze wszystkich stron, gdy muzyka urwała się w połowie. Część tancerzy głośno protestowała przeciwko pokrzykiwaniom i przepychankom, które przeszkadzały im w tańcu.

Jorgen pochylił się do jej ucha.

– Weź mnie pod ramię, pani.

Posłuchała, on zaś zaczął torować drogę, żeby obejść hulaków. Gdy ich mijali, czuła bijący od nich zapach wina i mocnego alkoholu. Zmierzali na część placu za fontanną, gdzie przygotowano stos bierwion na ognisko. Ale było jeszcze za wcześnie. Nigdy nie rozpalano ognia przed zapadnięciem zmroku i mową burmistrza.

Odette i Jorgen sunęli naprzód powoli, często zmuszani do zatrzymywania się i przepuszczania pokrzykujących, roześmianych i obijających się o siebie nawzajem grupek. Wyjątkowo swawolna gromadka nieomal wyszarpnęła rękę Odette spod ramienia Jorgena, aż dziewczyna zatoczyła się i wydała cichy okrzyk. Młodzieniec obrócił się i osłonił ją własnym ciałem. Następnie objął ją mocno ramieniem i poprowadził obok siebie, a nie tak jak wcześniej, z tyłu. Szedł ze wzrokiem utkwionym w tłumie, szukając drogi ucieczki od ścisku, co pozwoliło Odette obserwować go ukradkiem spod rzęs.

Miał mocno zarysowany podbródek, masywną żuchwę i silnie zaznaczone kości policzkowe kontrastujące z łagodnym wyrazem ust i oczu. Gdy ktoś na nich wpadał, zaciskał zęby i ciaśniej otulał ją ramieniem.

Czy był świadom, że Odette mu się przygląda?

Wkrótce uwolnili się od hałaśliwej ciżby sunącej w stronę ogniska. Oderwał ramię od jej pleców, dopiero gdy zbliżyli się do nich Rutger, Anna oraz Peter.

– Tu jesteście – odezwał się Rutger. – Bałem się, że utknęliście w gromadzie awanturników.

– Tak było, ale Jorgen zadbał o moje bezpieczeństwo. – Nie potrafiła powstrzymać się przed zerknięciem na młodego mężczyznę. On patrzył na nią w taki sposób, że na chwilę zamarło jej serce.

Stryj skierował uwagę na Jorgena.

– Dzięki za chronienie Odette. Teraz, gdy ci najbardziej nieokrzesani poszli pilnować ogniska, słyszę znów grajków.

– Nadeszła moja kolej. – Mathis zaszedł ich od tyłu. – Odette, czy zaszczycisz mnie jeszcze jednym tańcem? Jorgen to przystojny mężczyzna. Znajdzie sobie inną pannę do tańca. – Jego głos ociekał pogardą.

Czyżby młodzi mężczyźni się znali?

Jorgen zajrzał jej w oczy, jak gdyby chciał zobaczyć, czy to jest właśnie to, czego ona pragnie. Nie wiedziała, co odpowiedzieć, nie chcąc urazić żadnego z nich.

– Dziękuję za taniec. – Jorgen się ukłonił. – Może jeszcze się zobaczymy. – Uśmiechnął się i oddalił.

Przygryzła usta, patrząc za odchodzącym.

Gdy się odwróciła, Anna uniosła brew i spojrzała na nią szeroko otwartymi oczami. Jakby pytała, co Odette sądzi o Mathisie i Jorgenie. Dziewczyna nie łudziła się, że Anna pozwoli jej wrócić do domu, nie przedstawiwszy swojej opinii, i to w najdrobniejszych szczegółach.

W części brukowanego placu przeznaczonego na tańce zrobiło się luźniej, ponieważ niektórzy z tańczących przesunęli się bliżej ogniska. Odette tańczyła z Mathisem, ale przyłapała samą siebie na oglądaniu się na Jorgena, który wirował z ładną panną o ognistych włosach.

Gdy grajkowie umilkli, Mathis pochylił się i rzekł z szerokim uśmiechem

– Tańczysz z łabędzią gracją, pani.

– Dziękuję. Pewnie mówisz to, panie, każdej, którą prosisz do tańca.

– Skądże by. – Udał powagę i pochylił się jeszcze bliżej. – Musisz, pani, odwiedzić dom mego ojca, gdy będzie wydawał następne przyjęcie. Białogłowa obdarzona największym wdziękiem w całym Thornbeck musi bywać na wszystkich zgromadzeniach u burmistrza.

Tylko uśmiechnęła się w odpowiedzi.

– Powinnam zatańczyć teraz z Jorgenem. – Odwróciła się od Mathisa, nim zdążył zaprotestować.

Na widok Jorgena rozmawiającego z rudowłosą panną pod Odette ugięły się nogi. Czy zechce jeszcze z nią zatańczyć?

Właśnie żegnał się z dziewczyną i odchodził. Napotkała jego wzrok. Stanął w miejscu i patrzył, postanowiła zatem do niego podejść.

Kącik jego ust natychmiast wygiął się w górę.

– Jeszcze jeden taniec?

– Ja. – Od chwili wzięcia Jorgena za rękę wstrzymywała oddech i teraz ostrożnie wypuściła powietrze z płuc, żeby ulga nie była zbyt słyszalna. Nigdy żaden mężczyzna nie pociągał jej w taki sposób. Czy stryj uzna go za godnego wybranka? Nie myślała jeszcze o oświadczynach Jorgena, ale nie zaszkodzi dowiedzieć się zawczasu.

Po skończonym tańcu Jorgen delikatnie ścisnął jej dłoń i przytrzymał.

– Jesteś spragniona, pani?

Odette skinęła głową.

– Chodźmy napić się wody. – Ponad ramieniem Jorgena obejrzała się na Annę i Petera. – Idziemy do fontanny. Pójdziecie z nami? – Nie czekała na odpowiedź, tylko odwróciła się i ruszyła przed siebie z Jorgenem, położywszy mu dłoń na ramieniu. Bała się zapytać go o profesję – żeby nie pomyślał sobie, że chce w ten sposób ocenić jego użyteczność. Obawiała się również, że wykonywane przez niego zajęcie nie zyska przychylności w oczach stryja Rutgera. O co mogłaby zapytać, żeby skłonić go do opowiedzenia czegoś o sobie?

Dogonili ich Anna i Peter. Peter zagadnął:

– Pewnie mnie nie pamiętasz. Nazywam się Peter Voreken. Mieszkasz w mieście?

– W lesie Thornbeck. Margrabia mianował mnie nowym leśnikiem.

Nowym leśnikiem? Odette zamarło serce i osunęło się aż do stóp. Było gorzej niż się obawiała. Znacznie gorzej.

Jorgen okazał się człowiekiem, który mógłby wtrącić ją do lochów margrabiego.

Tego właśnie Jorgen się obawiał. Gdy oznajmił, że jest leśnikiem, zgasł uśmiech na twarzy Petera. Ojciec Petera był zamożnym kupcem i znaczącym człowiekiem w Thornbeck. Jorgen został osierocony podczas wielkiej zarazy 1348 roku i pozostał bez środków do życia. Jego przybrany ojciec pokazał mu, jak dbać o zwierzynę łowną, nauczył wszystkich obowiązków łowczego i chociaż Jorgen nadal aspirował do większych rzeczy, nie wstydził się swojej pozycji. Może jednak popełnił błąd, upatrując sobie Odette Menkels.

Ośmielił się zerknąć na nią ukradkiem. Przez jej oblicze przemknął cień czegoś zbliżonego do strachu, uśmiech jakby zamarł jej na ustach. Na pewno uznała jego stan za zbyt niski, ale sprawiała zarazem wrażenie, jakby się go lękała. Rozluźniła palce na jego ramieniu. Powinien podsunąć jej pretekst do wymówienia się od jego towarzystwa, lecz... nie był gotów pozwolić jej odejść. Sam oddali się tylko wtedy, gdy ona wyrazi takie życzenie.

– Leśnik – rzekł Peter. – Na to stanowisko mianuje margrabia, prawda?

– W samej rzeczy.

– Złapałeś jakichś kłusowników?

– Jeszcze nie. Ale uważam chwytanie ich za swój największy obowiązek.

Dlaczego Odette pobladła?

– Nigdy nie zamieniłem słowa z margrabią – ciągnął Peter. – Przypuszczam, że ty często z nim rozmawiasz.

– Składam mu raport raz w tygodniu, czasem częściej.

– Musisz mieć pełne ręce roboty. Ciernisty las jest bardzo rozległy.

– Szkolę właśnie dwóch nowych łowczych, więc ja, mam dużo pracy. A wy jaką macie profesję?

– Pomagam ojcu w handlu, sprowadzając rozmaite towary z Orientu i sprzedając je tutaj.

Słońce zaszło za horyzont, wokół nich zapadał zmierzch, gdy stali wraz z innymi, czekając na swoją kolej napicia się wody z fontanny. Ludzi przybywało coraz więcej, rozpychali się i w końcu rozdzielili Petera i Annę od Jorgena i Odette. Zdawało się, że stoją niemal sami pośród ludzkiej ciżby.

Odette jakby się otrząsnęła, nie wyglądała już na wystraszoną ani pobladłą.

– Co jeszcze robisz całymi dniami, prócz szkolenia łowczych?

– Nie będą cię interesować moje monotonne zajęcia, pani, śledzenie zwierząt w Ciernistym lesie. Chciałbym za to dowiedzieć się czegoś o tobie. Czym się zajmujesz, gdy nie uczestniczysz w świętojańskim festynie?

– Ach, rozumiem. Chcesz zrobić unik, panie, i skierować rozmowę na mój temat. – Pokiwała głową i zmrużyła oko, jakby łączył ich jakiś sekret. – Pewnie uznasz mnie za dziwaczkę, ale uczę czytania i pisania dzieci mieszkające za murami Thornbeck.

Odwrócił głowę, by spojrzeć jej prosto w oczy.

– To byłaś ty, pani? Kilka dni temu widziałem, jak ktoś nauczał dzieci pod miejską bramą. Rysowały patykami po ziemi.

– Pokazałam im litery, a teraz uczę całych słów.

Serce zabiło mu mocniej. W tej pięknej dziewczynie kryło się więcej, niż mógłby sobie wyobrazić.

Odette podziwiała wyraz jego niebieskozielonych oczu. Wcale nie patrzył krzywo na lekcje, których udzielała biednym sierotom. Powstrzymała się przed powiedzeniem mu, że czasem przynosi im też strawę i karmi przed lekcją, nie może bowiem znieść myśli, że niektóre z nich nie miały nic w ustach przez cały dzień. A już na pewno nie mogła zdradzić, że większą część dnia przesypia, ponieważ noce spędza na kłusownictwie.

– Uważam, że to... – Grdyka przesunęła się mu w górę i w dół, gdy przełykał ślinę. – Bardzo szlachetne.

Jeden z chłopców opowiadał jej, że gdy zapukał kiedyś do chaty starego łowczego, nowy leśnik dał mu jedzenie. Czy to Jorgen był tym mężczyzną?

Nastrój zrobił się ponury. Czy Jorgena zasmuciła myśl o biednych dzieciach? Odette postanowiła skierować rozmowę na inne tory.

– Skąd się znacie z Mathisem?

– Jako chłopcy chodziliśmy do jednej klasy.

– Usłyszałem swoje imię! – zawołał Mathis za ich plecami.

Odette odwróciła się, żeby włączyć go do rozmowy, ale Jorgen się ociągał.

Stali już przy fontannie, nadchodziła ich kolej napicia się wody.

– Rozmawialiśmy o tym, skąd znacie się z Jorgenem.

– Och, znaliśmy się już w dzieciństwie. Jeśli pamięć mnie nie myli, raz nawet pobiliśmy się z powodu słownej utarczki. Jorgen był poważny, obawiam się, że nie lubił mojego poczucia humoru.

– Co takiego powiedziałeś, panie? – zainteresowała się Odette.

– Minęło wiele lat – odparł Mathis. – Nie pamiętam. Prawdopodobnie Ulrich Schinkel podburzył mnie do obrażania Jorgena.

– Za to ja pamiętam. – Jorgen znów przybrał ten posępny wyraz twarzy, robiąc krok wprzód i biorąc do ręki zawieszony na fontannie miedziany czerpak, którym nabrał czystej wody i podał ją Odette.

– Dziękuję. – Ich spojrzenia się spotkały. Czy wyjawi, o co się posprzeczali? Pijąc wodę, obserwowała leśnika znad krawędzi czerpaka.

Mathis chwycił za drugi czerpak i nalał sobie wody. A ponieważ Jorgen uporczywie milczał, rzekł:

– Obaj uczyliśmy się czytać i pisać w klasie dla chłopców, ale bardzo różniliśmy się... odebranym w domu wychowaniem.

Jorgen rzucił Mathisowi ostrzegawcze spojrzenie, na co ten pokręcił głową.

– Jorgen bardzo dobrze sobie radził, znacznie lepiej niż...

Odette wstrzymała oddech, czekając na dalszy ciąg. Wreszcie Mathis dokończył zdanie słowami:

– ...niż stary łowczy, który go wychowywał.

A więc wychowywał go stary łowczy, ale nie on był jego ojcem? Jorgen spojrzał na Mathisa z jeszcze większą wrogością, gdy ten dodał:

– A teraz proszę, obaj tańczymy z pięknymi pannami na rynku miasta w tę świętojańską noc.

– Byliście pilnymi uczniami? – zapytała Odette.

Mathis przechylił na bok głowę.

– Ja byłem pilnym uczniem.

Jorgen prychnął.

Mathis wybuchnął śmiechem.

– No dobrze. Nie byłem ani pilny, ani grzeczny. Chciałem biegać w promieniach słońca i się bawić. Jorgen dużo bardziej przykładał się do nauki.

Anna, która stała obok i przysłuchiwała się rozmowie, wtrąciła:

– Ja też nie byłam dobrą uczennicą, chociaż matka posyłała mnie do klasy dla dziewcząt. Za to Odette to prawdziwa uczona. – Z dumą pokiwała głową. – Ma bakałarza, zakonnika, który odwiedza ją dwa razy w tygodniu i uczy czytać oraz pisać po łacinie i francusku.

Uwaga wszystkich zwróciła się na Odette. Ta wzruszyła ramionami.

– Stryj mi ustępuje, choć nie rozumie, dlaczego tak bardzo kocham naukę. Lubię uczyć się języków i... innych rzeczy. – Postanowiła nie zdradzać, dlaczego nie chodziła z Anną do szkoły dla dziewcząt ani że brat Filip uczy ją teologii. Kazał jej przysiąc, że będzie trzymać język za zębami, inaczej by odmówił.

– Zatańczymy jeszcze? – Peter, który stał obok swej małżonki, zagonił wszystkich z powrotem do tańców. Nie mógł wiedzieć, jak bardzo Odette przestraszyła się mężczyzny, który jeszcze kilka minut wcześniej tak mocno ją pociągał, jak bardzo bała się tego, co mógłby zrobić i co zapewne by zrobił, gdyby dowiedział się, że potajemnie poluje na jelenie w lesie będącym pod jego pieczą. Cierpła jej skóra, gdy wyobrażała sobie, jak przyprowadza ją przed oblicze margrabiego, żeby wtrącić do zamkowego lochu.

Zatańczyła z Jorgenem kolejny taniec, i kolejny, i jeszcze jeden. Może powinna była się wymówić i puścić się w tany z kim innym, ale Mathis nie powrócił. Im dłużej tańczyła z Jorgenem, tym większą sprawiało jej to przyjemność i tym bardziej zapominała, że jest leśnikiem.

Właściwie tańczyli dopóty, dopóki szpilmani nie przenieśli się bliżej roznieconego już na drugim końcu placu ogniska, gdzie zaczynał buzować ogień. Zgodnie przyznali, że nie mają chęci włączać się do zabaw podchmielonej gawiedzi wokół ogniska. Jorgen przytrzymał jej rękę nieco dłużej niż potrzeba. Od tego dotyku zatrzepotało jej serce.

Zabrakło jej tchu. Jakże mogła zachować się tak nieroztropnie wobec tego świeżo poznanego mężczyzny? Czyżby zapomniała, jakie czyha na nią niebezpieczeństwo? Chyba brakuje jej rozumu.

Podszedł do nich stryj Rutger.

– Cóż z was czworga za wesoła kompania, tańcząca, roześmiana. Jorgenie, musisz przyjść do nas pojutrze wieczorem na urodzinową ucztę Odette. Będziesz bardzo mile widziany. Peter i Anna też tam będą.

O, wszyscy święci, niebiescy duchowie. Stryj Rutger z pewnością nie wie, że Jorgen jest leśnikiem.

Jorgen przyjął zaproszenie. Otrzymawszy wszystkie instrukcje co do czasu oraz miejsca uroczystości, zwrócił się do Odette.

– Bywaj, pani.

Czy pocałuje jej dłoń? Jednak tylko się uśmiechnął, skłonił i oddalił.

Gdy Peter i stryj Rutger odprowadzali kobiety do domu, Odette dręczyło pytanie, jak Peter, Anna oraz przystojny młody leśnik zareagowaliby na wieść, że kłusuje w lesie margrabiego i rozdaje ubogim mięso upolowanych jeleni. Jorgen by ją znienawidził, ponieważ kilka lat temu jego przybrany ojciec zginął z rąk kłusownika.

Serce boleśnie ścisnęło się jej w piersi. Pozostawało tylko jedno: nigdy nie dać się złapać.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: