Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Łzy w deszczu - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
Listopad 2019
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Łzy w deszczu - ebook

„Łzy w deszczu” to książka o duchowości (nie mylić z religijnością!), o rozwoju osobistym, o rzeczywistości, o Bogu — jakkolwiek Go rozumujemy — o miłości, wreszcie o przebudzeniu emocjonalnym i duchowym, które dostępna jest wielu ludziom. Mijają lata i coraz częściej okazuje się, że pozornie zwariowane pomysły i niby to szalone rozwiązania, proponowane przez Meszuge, pomagają wielu ludziom wyraźnie odmienić, poprawić niematerialną jakość swego życia oraz poziom relacji z innymi i… samym sobą.

Kategoria: Wiara i religia
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8189-377-0
Rozmiar pliku: 803 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Wstęp, wprowadzenie

„Łzy w deszczu” jest to książka o duchowości (nie mylić z religijnością!), o rozwoju osobistym, o rzeczywistości, o Bogu — jakkolwiek Go rozumiemy — o miłości, wreszcie o przebudzaniu (to jest proces!) duchowym, emocjonalnym, a dokładniej o tej szczególnej, rozwojowej, jakby edukacyjnej ich formie, która — jestem o tym przekonany — dostępna jest wielu, a nie wyłącznie wybranym, wyjątkowym ludziom. Choć jednak nie wszystkim.

Akurat sięgał po stare sandały, gdy w tym właśnie momencie został przebudzony — to jest przebudzenie dokładnie w stylu Anthony’ego de Mello SJ. Wielu mistyków i świętych mężów doznawało przebudzenia w efekcie wieloletniego pustelnictwa oraz konsumpcji szarańczy z miodem i… nie ma co kpić, to też bywało skuteczne. Jeśli jednak kogoś takie pomysły nie pociągają, nie chce bezczynnie czekać, aż samo coś tam się zdarzy, nie nosi sandałów albo nie lubi miodu, to proponuję tu inne rozwiązania — na pewno mniej spektakularne, wymagające więcej wysiłku, pracy, cierpienia i wyrzeczeń, ale też niosące realną szansę na dużo bardziej świadome życie, na znacznie pełniejsze doświadczanie rzeczywistości. Może nawet na pozbawiony infantylności kontakt z Bogiem…

Praca, zakupy, dom, dzieci, telewizor, sen, praca, zakupy, dom, dzieci, telewizor, sen, praca, zakupy, dom, dzieci, telewizor, sen, praca, zakupy, dom, dzieci, telewizor, sen, praca, zakupy, dom, dzieci, telewizor, sen, praca, zakupy, dom, dzieci, telewizor, sen, praca, zakupy, dom, dzieci, telewizor, sen, praca, zakupy, dom, dzieci, telewizor, sen, praca, zakupy, dom, dzieci, telewizor, trzy piwa, sen, praca, zakupy, dom, dzieci, telewizor, sen, praca, zakupy, dom, dzieci, telewizor, sen, praca, zakupy, dom, dzieci, telewizor, sen, praca, zakupy, dom, pół litra, telewizor, sen, praca, zakupy, dom, dzieci, telewizor, sen, praca, zakupy, dom, dzieci, telewizor, sen, praca, zakupy, dom, dzieci, telewizor, sen, praca, zakupy, dom, dzieci, cztery piwa, sen, praca, zakupy, dom, dzieci, telewizor, sen, praca, zakupy, dom, dzieci, telewizor, seks, sen, praca, zakupy, dom, dzieci, telewizor, sen, praca, zakupy, dom, dzieci, telewizor, sen… Czy jest to książka dla kogoś, kto żyje w ten sposób? Być może. Natomiast na pewno nie jest dla kogoś, komu się takie właśnie życie podoba i kogo w pełni satysfakcjonuje. Nie ma sensu naprawiać czegoś, co nie jest popsute. O ile naprawdę nie jest.

Łzy w deszczu składają się z czterech części (Kim jesteś… kim jestem? to coś więcej niż tylko kilka zdań o autorze) napisanych w różnym stylu i w odmiennej konwencji. Nigdy nie ma pewności, co i jak na konkretnego odbiorcę podziała, to po pierwsze, a po drugie — wzrost poziomu świadomości, znacząca poprawa kontaktu z rzeczywistością, wreszcie oświecenie czy przebudzenie, jeśli ktoś takie określenia preferuje, odbywać się mogą na płaszczyźnie emocjonalnej, duchowej, intelektualnej, lub religijnej, bo nie jest prawdą, że musi tu działać zasada: wszystko albo nic; owszem, może, ale nie musi. Często bywa, że rozwój duchowy, stymuluje korzystne zmiany w pozostałych sferach.

Nikomu nie jestem w stanie obiecać żadnego oświecenia czy przebudzenia (bardzo nie lubię tych bombastycznych określeń, ale do tego jeszcze wrócę), ale chyba warto podjąć wyzwanie, polegające na uważnej lekturze jednej książki, choćby po to tylko, aby zyskać szansę na świadomą obecność we własnym życiu, a tym samym lepszą jego jakość.

W Łzach w deszczu prędzej czy później czytelnik natknie się zapewne na treści, które wydadzą mu się jakby znajome, gdzieś już czytane albo zasłyszane. To najzupełniej normalne, a nawet oczywiste. Niemniej dobrze jeszcze pamiętam, jak się czułem, kiedy pierwszy raz w życiu znalazłem w jakiejś książce swoje własne słowa i myśli: była to mieszanka dumy — widać to, co wymyśliłem, nie jest aż takie głupie, jeśli ktoś jeszcze to potwierdza, poprzez obawę — a co będzie, jeśli ktoś posądzi mnie o plagiat? — do złości na samego siebie — przecież ja to wszystko sam, sam naprawdę! — i zniechęcenia, bo okazywało się, że wpakowałem mnóstwo czasu i energii w odkrywanie czegoś, co już jest znane i opisane.

Trochę czasu musiało minąć, zanim zrozumiałem to, co Emerson najwyraźniej wiedział już dość dawno temu: Jutro ktoś obcy będzie miał absolutną słuszność, mówiąc to, cośmy myśleli i czuli przez cały czas. Jeszcze trochę później przyszła świadomość oczywistości: przecież rzeczywistość jest jedna! Cóż więc dziwnego w tym, że ludzie ją opisujący robią to podobnie? Jeśli teraz znajduję swoje przekonania u Prentice`a Mulforda, Eckharta Tolle, Ignacego Loyoli, Thomasa Hämerkena, Anthony’ego de Mello i wielu, wielu innych, czuję szacunek, zrozumienie i bliskość.

Jestem absolutnie przekonany, że gdybym przeczytał jeszcze z dziesięć razy więcej książek, niż do tej pory przeczytałem, to znalazłbym w nich, po kawałku, wszystkie te swoje wielkie odkrycia. Tylko czy wtedy byłyby one tak bardzo moje?

Czym jeszcze, a może czym przede wszystkim, są Łzy w deszczu? Przypomnieniem, że tym, co tak naprawdę liczy się w życiu, jest: otwarty umysł, gorące serce, czyste intencje, wiara i miłość. I zapewniam, z pełną odpowiedzialnością, że nie potrzeba już nic więcej, bo istotą satysfakcjonującego, spełnionego, świadomego życia człowieka jest nieustający proces rozpoznawania oraz doświadczania rzeczywistości, poznawania samego siebie, nieuchronnie związane z procesami poznawania cierpienia, i nieustająca zmiana.Kim jesteś… kim jestem?

Ćwierć wieku temu nie byłem pisarzem. Fakt, że miałem już w tym czasie gotowe ponad połowę książki, poradnika na temat fotografii i fotografowania, techniki i technologii tej sztuki, oraz całą masę całkiem niezłych prologów i epilogów — na wypełnienie przestrzeni między nimi jakoś nigdy nie starczało mi czasu i niezbędnej cierpliwości — nie zmieniał zupełnie postaci rzeczy.

W latach osiemdziesiątych XX wieku w moim życiu działo się bardzo wiele: zachorowała i zmarła matka, brat wyjechał na stałe za granicę, zmieniłem pracę, rozpocząłem (i szybko zakończyłem) studiowanie pedagogiki kulturalno-oświatowej, rozwiodłem się… Wir istotnych w końcu wydarzeń, który — wydawałoby się — powinien wciągać mnie i pochłaniać całkowicie, powodował, co może wydawać się paradoksalne, że właściwie ślizgałem się jedynie po powierzchni zdarzeń, skutecznie i solidnie odizolowany od rzeczywistości i niezdolny w związku z tym do jakiegoś świadomego w niej zanurzenia, a to zupełnie wykluczało pisarstwo. Bo czymże jest pisarstwo i co to znaczy być pisarzem? Po latach wydaje mi się, że chodzi po prostu o to, aby być obecnym w rzeczywistości i własnym życiu, obecnym całym sercem, umysłem i duszą, i nieustannie poszukiwać w nich wciąż nowych sposobów, technik i metod na zrozumienie, doświadczenie, pokazanie tego, co — tylko pozornie — wydaje się oczywiste, zwyczajne, może nawet powszednie i banalne. Chodzi również o to, aby być uważnym, bo w rzeczywistości, jak to w życiu, nic chyba nie jest oczywiste, niewiele zwyczajne, a jeszcze mniej powszednie czy banalne.

Kiedy kończyłem czytać dwutysięczną książkę, albo coś koło tego, wydarzyło się coś dziwnego, choć jednocześnie jak gdyby od dawna oczekiwanego: zobaczyłem fragmenty opisywanej w niej rzeczywistości. Właśnie tak — rzeczywistości, a nie tylko jej autorskiej interpretacji, choć oczywiście i ta jest ważna… w przypadku dobrej literatury może nawet ważniejsza. Była to akurat książka Stefana Wiecheckiego („Wiecha”), a sam tekst dotyczył bardzo zabawnych wydarzeń w Sądzie Grodzkim, z chałatowymi (chodzi o Żydów) mieszkańcami ulicy Krochmalnej w rolach głównych. Nie sądzę jednak, żeby to właśnie miało jakieś istotne znaczenie, chociaż z drugiej strony… Może w ten sposób rzeczywistość chciała mi pokazać swoją jakże przewrotną naturę? Warto bowiem rozumieć i pamiętać, że i słowa potrafią kreować całkiem udatne wizje rzeczywistości albo jej fragmentom, okruchom, nadawać fascynujący kształt, sens i znaczenie.

Nie trzeba było wiele czasu, żebym potrafił zobaczyć fragmenty rzeczywistości także w innych książkach. Okazało się wówczas, że Mann, Kirst, Simonow, Remarque, Steinbeck, Grzesiuk, Kafka, Hemingway, Musil, Sienkiewicz i wielu, wielu innych, pisząc o rzeczywistości, tworzyli jednocześnie własną jej wersję.

Nie byłem pisarzem, zajęty spektakularną karierą zawodową w państwowym przedsiębiorstwie handlowym, odkrywaniem złożonych zalet koktajlu Manhattan oraz uroków odzyskanej właśnie wolności. Minąć musiał jeszcze czas jakiś, zanim przyjaciel, któremu pokazałem swój kolejny tekst, po przeczytaniu go zawołał zdumiony: Tobie zdarzają się rzeczy kuriozalne! Mogłem się tylko uśmiechnąć. Ja wiem, że opisane zdarzenie było zupełnie zwyczajnym elementem codzienności, ale teraz i ja najwyraźniej potrafiłem tworzyć wizje rzeczywistości z materii słów.

Dość długo trapiła mnie ostatnia już tylko wątpliwość: podobno z potrzeby serca piszą grafomani, no bo prawdziwi pisarze tworzą przecież za pieniądze, jednak kiedy zainkasowałem pierwsze (skromne) honorarium autorskie, problem automatycznie przestał istnieć.

Czemu pisarstwo? Do pewnego stopnia odpowiedź wydaje się dość prosta: realizacja dziecinnych marzeń. Właśnie tak! Bo podobno nigdy nie jest za późno, by mieć szczęśliwe dzieciństwo. Nigdy jakoś nie pragnąłem być strażakiem, kominiarzem, sportowcem, czy gwiazdą estrady. Kiedy miałem zaledwie kilka lat, na pytanie kogoś z rodziny zdradziłem, że chcę być emerytem albo rencistą (pojęć tych w tym czasie nie odróżniałem), a nieco później, myślę, że na początku szkoły podstawowej, czyli już po przeczytaniu kilkunastu pierwszych książek, doszło do tego drugie marzenie, aby w przyszłości, kiedyś, zostać pisarzem. I tak spełniły się oba moje marzenia z dzieciństwa, chociaż przyznaję, że praktyczną realizację tego pierwszego zdecydowanie inaczej sobie wyobrażałem, szczególnie w kwestii finansowej. Poza tym, i kto wie, czy to właśnie nie jest najważniejsze, książki zawsze miały dla mnie w sobie coś magicznego, tak więc najpierw — trening? rozbieg? — zostałem księgarzem. Właściwie nadal nim jestem, bo księgarz to nie tylko zajęcie — to charakter. I przeznaczenie.

Sklep, choćby nawet nazywany szumnie salonem, jak na przykład Empik, lub stoisko z książkami w hipermarkecie, to jednak nie jest księgarnia, a osoby wykładające towar i sprzedające w takim miejscu nie są automatycznie księgarzami. Fakt, czasem w księgarni pracowali również sprzedawcy. Dotyczyło to tylko tych księgarń, w których, oprócz wydawnictw książkowych i innych, sprzedawano również artykuły papiernicze, biurowe oraz szkolne (tak, papier toaletowy także). Sprzedawcy obsługiwali takie właśnie działy.

Księgarz to był liczący się, ważny tytuł zawodowy. Osoba rozpoczynająca pracę w księgarni (w dawnych oraz politycznie niepoprawnych czasach) startowała od tytułu kandydata księgarskiego. Następne szczeble to: młodszy księgarz, księgarz, starszy księgarz i kierownik księgarni, rozumiany tu jako tytuł zawodowy, a nie stanowisko służbowe. Promocja na następny poziom wiązała się z poważnym egzaminem księgarskim. Podczas tego pierwszego, to jest z kandydata księgarskiego na młodszego księgarza, wymagano, między innymi, biegłej znajomości wszystkich działów księgarskich oraz umiejętności kwalifikowania do nich tysięcy książek. Latami krążyła w środowisku anegdota o pewnej pani, która na pytanie, w jakim dziale powinien znaleźć się Folwark zwierzęcy George`a Orwella odpowiedziała podobno, że w Rolnictwo-Hodowla. Dalsze egzaminy były oczywiście coraz trudniejsze. A na imprezach księgarskich świetnie się bawiliśmy we własnym, zamkniętym gronie, układając na czas niewielkie teksty, zwykle jednostronicowe, zbudowane z tytułów znanych i pamiętanych książek.

Określenie księgarz automatycznie i w sposób całkowicie naturalny oznaczało wówczas sporą wiedzę na temat literatury oraz solidne oczytanie. Bardzo solidne.

Księgarze żyli jak gdyby w innym świecie, a ściśle mówiąc, na granicy kilku światów. Już zderzenie sztuki, a nie ulega chyba wątpliwości, że literatura, książki, pisarstwo, to sztuka i to przez duże „S”, z handlem, sprzedawaniem towarów, było niezwykle ciekawym i pouczającym doświadczeniem, ale i wielkim wyzwaniem. Kolejny świat księgarza tworzyli czytelnicy (tak się wtedy nazywało klientów księgarń), to znaczy ludzie kupujący książki i — co najważniejsze — czytający książki. Jeśli nawet to, co czytali, nie zaliczało się do literatury specjalnie ambitnej, to i tak bardzo łatwo było ich odróżnić od tych ze świata jeszcze innego, to jest ludzi, którzy książek w zasadzie w ogóle nie czytają. Ci pojawiali się w księgarniach sporadycznie, może nawet zupełnie przypadkowo, gdy potrzebowali podręcznik dla dziecka, prezent dla przyjaciela, o którym słyszeli, że dziwak, podobno lubi czytać, albo po prostu dlatego, że deszcz zaczął padać.

Kontakt księgarza z czytelnikami był normalny i naturalny; kontakt z pozostałymi, przypadkowymi klientami bywał wyzwaniem, źródłem stresów (i nie jest wykluczone, że dla obu stron), ale też i kopalnią doświadczeń — w tym również zabawnych czy wręcz groteskowych. Miałem nawet kiedyś pomysł, by spisywać je i zebrać w zbiorku anegdot księgarskich, ale jakoś nigdy do tego nie doszło. Z różnych powodów, choćby dlatego, że niektóre z nich byłyby zrozumiałe i zabawne chyba tylko dla księgarzy.

Prostą i nieomalże codzienną rozrywkę, choć może nie na najwyższym poziomie, stanowiły pomyłki w tytułach książek, na przykład: Materiałoznawstwo z towarzystwem (zamiast … z towaroznawstwem), Krzywe studio (zamiast 3D studio) itp. Niezwykle pocieszna była namiętna dyskusja mojej koleżanki z czytelnikiem na temat żurawi, zważywszy na fakt, że ona miała cały czas na myśli gatunek dużego ptaka, a on portowe dźwigi. Dwie takie historyjki opowiem nieco szerzej.

Przychodzi do księgarni pani z kartką w ręce — normalne zjawisko w czasach, w których każda szkoła, a nawet każdy nauczyciel mogli wymyślić dla swoich uczniów właściwie dowolny zestaw podręczników — podaje mi ją i pyta, czy dostanie tę książkę. Na kartce drukowanymi literami napisane było: ADAM MICKIEWICZ, PAN TADEUSZ. Bez zbędnych komentarzy przyniosłem z regału Pana Tadeusza, a wtedy pani zadała pytanie: „Ale czy to na pewno właściwa książka? Bo ona na wywiadówce w szkole słyszała, że teraz jest wiele podręczników o takich samych tytułach, ale różnych autorów…”.

Przychodzi przemiła pani do księgarni i pyta o Małego Księcia (Antoine de Saint-Exupéry). Podchodzę do odpowiedniego regału i sprawdzam. Pani prycha za moimi plecami z dezaprobatą, więc odwracam się zaciekawiony i słyszę pogardliwym tonem wygłoszone pytanie: To tutaj pan tego szuka? TUTAJ?! I wymownie spogląda na tabliczkę informacyjną z nazwą działu: Literatura francuska dla dzieci i młodzieży. Nieco już zdezorientowany i odrobinę zbity z tropu odpowiadam, że owszem, tu, bo niby gdzie miałbym szukać? Wtedy pani z wyższością informuje mnie, że szukam w literaturze francuskiej, a tego Małego Księcia nauczycielka poleciła jej córce przeczytać podczas lekcji języka polskiego.

Czasy się zmieniły, dziś — parafrazując słowa znanej piosenki — dziś prawdziwych księgarzy już nie ma… A sprzedawcy w sklepach i na stoiskach z książkami potrafią wyczyniać, kto wie czy nie lepsze cuda, ale to już zupełnie inna historia.

Religia, wyznanie. Po przeróżnych perypetiach, eksperymentach, poszukiwaniach, złych wyborach, błędnych decyzjach, według stanu na koniec roku 2019, jestem i czuję się kwakrem o orientacji chrześcijańskiej. O tym jeszcze będzie.

Wreszcie związki. Pewnego dnia rano byłem człowiekiem żonatym. Po orzeczeniu przez sąd rozwodu tego samego dnia po południu — już nie. Oglądając się tego dnia w lustrze, rano i wieczorem, nie zauważyłem żadnej różnicy, ale może faktycznie jakaś nastąpiła, tylko ją przeoczyłem? A jeśli rzeczywiście przeoczyłem, to czyżby dlatego że zarówno według prawa kanonicznego, jak i naturalnego nigdy nie byłem żonaty? Jednak niuanse norm prawnych, dotyczących ślubu katoliczki z kimś, kto nie został ochrzczony według żadnego obrządku, z przyjemnością sobie daruję.

Poznałeś mnie? Wiesz już, kim jestem i jaki jestem?

Jan Kowalski pracował jako cieśla, jednak w związku z coraz większymi problemami ze zleceniami przekwalifikował się na hydraulika; nieźle teraz zarabia, ma nawet czas na poezję, swoją życiową pasję. Iksiński zna Kowalskiego jako cieślę, Igrekowski poznał go jako hydraulika, ja znam Kowalskiego piszącego wiersze, poetę (jakość tej twórczości w tym momencie nie jest ważna). Czy Iksiński, Igrekowski i ja znamy tę samą osobę? Jakim człowiekiem, kim jest Jan Kowalski?

Na ławce w parkowej alei siedzi czterech mężczyzn. Jeden z nich wierzy, że Biblia jest słowem Boga, drugi, że jest słowem o Bogu, trzeci jest alkoholikiem, czwarty natomiast księgarzem. Co różni tych ludzi? W jaki sposób chcesz to rozpoznać? Wskażę palcem pijaka, pracownika księgarni, katolika i kwakra, a natychmiast zaczniesz szukać w ich wyglądzie, ubiorze, sposobie bycia potwierdzenia tych informacji, tworząc w ten sposób kompletny i wystarczający zestaw potwierdzeń, jak gdyby nową umysłowo-emocjonalną formę rzeczywistości. Tak, umysłowo-emocjonalną, bo przecież wszystko to dzieje się wyłącznie w głowie. A tych czterech mężczyzn na ławce w parku? No, cóż… dwóch nie znam, jeden jest nauczycielem muzyki, a ostatni zegarmistrzem i zupełnie nic nie jest mi wiadomo na temat ich religii, wyznania czy ewentualnych nałogów, a mimo to wiesz już, jak poznać i odróżnić katolika od kwakra, a księgarza od nałogowego pijaka. I będziesz wiedział tak długo, aż ktoś inny albo wyjątkowe okoliczności nie zweryfikują tych przekonań. Może nawet i one nie zdołają tego dokonać, bo rewizja własnych, zakorzenionych przekonań bardzo często okazuje się w praktyce zadaniem wyjątkowo trudnym, bywa nawet, że wręcz niewykonalnym. To ostatnie dotyczy zwykle przekonań wdrukowanych nam w psychikę (zapewne w dobrej wierze) we wczesnym dzieciństwie przez rodziców, opiekunów lub inne autorytety.

Ludzie są bardzo przywiązani do swoich przekonań. Nie dążą do poznania prawdy, chcą tylko pewnej formy równowagi i potrafią zbudować sobie w miarę spójny świat na swoich przekonaniach. To daje im poczucie bezpieczeństwa, więc podświadomie trzymają się tego, w co uwierzyli.

Celowo i z premedytacją napisałem o sobie nieco chaotycznie i strzępiasto, w pewnym momencie poetycko, w innym z humorem, z anegdotami i dygresjami (dalej będzie tak samo albo bardzo podobnie), jednak szczerze, otwarcie i o sprawach dla mnie ważnych. Zupełnie inny jest styl hasła Meszuge w Wikipedii (jest to taka popularna internetowa encyklopedia), lakoniczny, o charakterze czysto encyklopedycznym, skupiony na faktach i do nich tylko ograniczony. Bez względu na to, którą formę preferujesz, a choćby i obie, to nadal nic o mnie nie wiesz, ale ostatecznie dużo ważniejsza wydaje się odpowiedź na pytanie, czy ja, ja sam, faktycznie wiem cokolwiek o sobie. Ale właśnie — wiem! Nie — wydaje mi się, nie — przypuszczam, nie — zakładam, nie — wyobrażam sobie, nie — wierzę… Wiem.

Pewnego razu miła i ładna doktorantka poprosiła o wypełnienie ankiety potrzebnej do jakichś badań psychologicznych. Z czasem nauczyłem się pytać przy takich okazjach, co ja z tego będę miał? bo wobec zalewu takich próśb zaczęło mnie irytować domaganie się przez studentów pomocy za darmo, podczas gdy leczyć za darmo mnie przecież nie będą. Tym razem pani mnie zaskoczyła, bo obiecała, że jak już skończy te swoje badania, to mi przyśle mój profil osobowy, jaki jej z tych badań wyszedł. Za bardzo w to nie wierzyłem, ale dobra, niech będzie. Ankieta była długa i trudna. Wypełniłem ją rzetelnie, oddałem autorce i zapomniałem o sprawie. Jakież było moje zdziwienie, gdy za pół roku dostałem ten swój profil. Prezentuję go tu w całości i bez żadnych zmian, bo nigdy jeszcze i nigdy później nikt tak dokładnej i wiarygodnej analizy mi nie zrobił.

Twój profil osobowy

Jesteś typowym introwertykiem, lubisz zajmować się introspekcją, wolisz raczej czytać książki niż przebywać w towarzystwie, jesteś powściągliwy, przyjaciół masz niewielu, a w ich doborze jesteś bardzo wymagający. W działaniu nie jesteś impulsywny, można by powiedzieć, że na co dzień kierujesz się maksymą: „sto razy pomyśl, a raz zrób”. Sprawy dnia powszedniego traktujesz bardzo poważnie i lubisz wieść uporządkowany tryb życia. Uczucia swe poddajesz dokładnej kontroli. Z przyjętych na siebie zobowiązań wywiązujesz się sumiennie i zwykle posiadasz opinię człowieka, na którym można zawsze polegać. Dużą wagę przywiązujesz do wartości etycznych. Twój stosunek do przyszłości często jest zabarwiony pesymizmem.

Jesteś mało odporny na działanie stresu, łatwo ulegasz nastrojom, jesteś drażliwy i skłonny do stanów lękowych, charakteryzuje cię nadmierna wrażliwość, niecierpliwość i skłonność do martwienia się. Często możesz popadać w depresję i cierpieć na bezsenność.

Uwaga, możesz mieć predyspozycje do chorób nowotworowych.

Masz wysokie zewnętrzne poczucie kontroli, co oznacza, że preferujesz sytuacje losowe- w sytuacji sprawnościowej występuje lęk, strach, radzisz sobie z tym przez modyfikację sytuacji na losową.

Oceniając sytuację w sposób losowy, uważasz że rezultaty twoich działań zależą od czynników losowych, od innych ludzi czy też jeszcze od innych czynników zewnętrznych, a nie od własnych działań, zdolności itp.

Posiadasz małe zaufania do swych możliwości kontrolowania tego co się dzieje w określonych sytuacjach. Być może jest to przejaw mechanizmów obronnych przed spodziewaną porażką po to by zachować poczucie własnej wartości, dzięki zaprzeczeniu odpowiedzialności za zdarzenia niepożądane.

Jesteś skłonny przypisywać swoje sukcesy i porażki w zadaniach czynnikom zewnętrznym, czyli szczęściu, pechowi, niż własnym staraniom, zdolnościom.

Porażki przypisujesz raczej sobie, a sukcesy czynnikom zewnętrznym., łatwo ulegasz presji i jesteś podatny na perswazje, zwłaszcza gdy informacje perswazyjne pochodzą ze źródła o wysokim prestiżu.

Twoje poczucie własnej wartości (samoocena) jest na poziomie przeciętnym, nie zawsze wierzysz we własne możliwości.

Satysfakcja z życia (porównanie własnej sytuacji z ustalonymi przez siebie standardami życia) jest niska.

Dlaczego uważam, że analiza ta była tak ciekawa? Dlatego, że była absolutnie prawdziwa, ale… jakieś dwadzieścia lat temu. Przyznam, że tego zjawiska nie rozumiem — zmieniłem się w ostatnim ćwierćwieczu naprawdę bardzo. Nawet śmieję się obecnie z innych dowcipów! Ale wypełniając tę ankietę, automatycznie wskoczyłem w stare buty postaw, zachowań, myślenia, przekonań. Wypełniłem ankietę, jakbym miał dwadzieścia lat mniej. Dziwne to.

Kim jestem? a także: co muszę zrobić, aby być, stać się sobą? to dwa pytania o znaczeniu kardynalnym, które zawsze, prędzej czy później (raczej prędzej), wiodą ostatecznie do rozważań na temat rzeczywistości oraz możliwości i granic jej poznania.Dag Hammarskjöld — szwedzki polityk i dyplomata, sekretarz generalny ONZ, laureat Pokojowej Nagrody Nobla (jedyny, któremu przyznano ją pośmiertnie), zginął w 1961 roku, w niewyjaśnionej do dnia dzisiejszego katastrofie lotniczej.

Wiktor Osiatyński, Grzech czy choroba?, wyd. Akuracik 1997, s. 83—84.

Pierwszy dwunastostopniowy program powstał prawdopodobnie w latach trzydziestych dwudziestego wieku — było to 12 Kroków Anonimowych Alkoholików. Od tamtego czasu wiele wspólnot przyjęło ten program, modyfikując go i dostosowując do swoich specyficznych potrzeb. Na przykład Wspólnota Trudnych Małżeństw korzysta z programu 12 Kroków dla Chrześcijan, którego Krok Czwarty zaleca dokonanie (w głębi duszy) radykalnego i odważnego obrachunku moralnego.

Stephen Levine, Kto umiera?, Wydawnictwo szaFA, Warszawa 1999, przeł. Beata Kuchta, strona 81—82. Tytuł oryginalny: Who Dies? An Investigation of Conscious Living and Conscious Dying.

Prokrastynacja (z łac. procrastinatio — odroczenie, zwłoka) — termin psychologiczny oznaczający tendencję do odkładania ważnych spraw na później, zwlekania; niechęć, nawet opór i wyraźny spadek motywacji w związku z zadaniami wymagającymi wysiłku; podejmowanie niejako zamiennie innych prac, pozornie usprawiedliwiających brak zaangażowania tam, gdzie faktycznie jest ono potrzebne. Prokrastynacja przybiera formy od łagodnych do patologicznych i diagnozowana jest zwykle już w wieku szkolnym.

Nagrody Darwina (ang. Darwin Awards) — symboliczna nagroda przyznawana corocznie w wyniku internetowego głosowania. Warunkiem nominacji do Nagrody Darwina jest śmierć kandydata wynikająca z jego własnej głupoty, braku wyobraźni i bezmyślności albo, ostatecznie, okaleczenie się pozbawiające go możliwości reprodukcji.

Stephen Levine — ur. w 1937 amerykański poeta i prozaik. Kto umiera?, Wydawnictwo szaFA, Warszawa 1999, przeł. Beata Kuchta, strona 110.William James, Odmiany doświadczenia religijnego, wyd. Aletheia 2011, przeł. Jan Hempel, strona 391. Książka jest zapisem dwudziestu wykładów, jakie William James, amerykański filozof, psycholog, prekursor fenomenologii, współtwórca pragmatyzmu, wygłosił w Edynburgu. Wykłady Jamesa są próbą wydobycia z prywatności doświadczenia religijnego pewnych ogólnych faktów dających się ująć w formułach akceptowanych przez wszystkich.

Mary Roach, Sztywniak: Osobliwe życie nieboszczyków, wydawnictwo Znak, 2010, przeł. Maciej Sekerdej.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: