Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Maestro. 40 lat milczenia o skandalu w mieście zasłoniętych firanek - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2013
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Maestro. 40 lat milczenia o skandalu w mieście zasłoniętych firanek - ebook

Zło rodzi się w milczeniu. „Maestro” Marcina Kąckiego – pisana przez 10 lat reporterska historia pedofilskiego skandalu w chórze Polskie Słowiki oraz jego dyrygenta Wojciecha Kroloppa. To jednocześnie wielowymiarowy obraz sieci zależności, uwikłań, kłamstw i interesów, który sprawił, że przez dziesięciolecia sprawa była zamiatana pod dywan. „Pisząc książkę o Wojciechu Kroloppie i pedofilskim skandalu w chórze Polskie Słowiki, chciałem przede wszystkim zrozumieć, skąd bierze się zło i dlaczego czasem stajemy wobec niego bezradni. Jak to możliwe, że ktoś bezkarnie przez lata niemal na oczach całego miasta krzywdzi, gwałci dzieci? Zło w czasach totalitarnych, w czasach masowego zagrożenia życia, systemowego szczucia i upodlania ludzi, zostało opisane. Ale okazuje się, że zło świetnie potrafi się odrodzić w tzw. normalnym świecie, nie za drutami obozu, nie pod lufą karabinu. Doskonale się je hoduje w temperaturze pokojowej”.

Marcin Kącki

Kategoria: Biografie
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-268-1528-7
Rozmiar pliku: 2,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Wstęp

Były dyrektor chłopięcego chóru Polskie Słowiki, skazany za pedofilię, leży wiosną 2013 roku w małżeńskim łożu, w sypialni wypełnionej zapachem leków. Wygląda, jakby na chwilę odłączono go od aparatury podtrzymującej życie.

– Wciąż nie mogę siebie przekonać, by panu pomóc, skoro to przez pana umieram tu, w tych... – mówi niskim głosem, który zamienia się w nerwowy alt, gdy zadaję dokuczliwe pytania. Pije herbatę i patrzy na moją nietkniętą szklankę z wodą.

– Myśli pan, że zatrułem, żeby się zemścić za tamto?

Dziesięć lat wcześniej. M., dorosły chórzysta Wojciecha Kroloppa, czyta w lokalnej, poznańskiej gazecie wypowiedź swojego dyrygenta: „Czuję się odpowiedzialny za każdego śpiewaka, którego rodzice oddają mi pod opiekę. Pełnię wówczas funkcje »mamy i ojca«. Kiedy wracamy do Poznania, czuję ulgę, oddając wszystkich śpiewaków zdrowych swoim opiekunom”.

Kilka dni wcześniej zatrzymano dwóch bibliotekarzy ze szkoły chóralnej podejrzanych o molestowanie chłopców. Dlatego dziennikarze pytali dyrektora chóru, czy wiedział o tym procederze.

– Ty skurwysynu! – M. klnie pod nosem. Wybiera numer „Gazety Poznańskiej”, która wydrukowała wywiad. Odbiera dziennikarz dyżurny i przekazuje mi słuchawkę. Ocenia, że to sprawa dla dziennikarza od reportażu kryminalnego.

– Bzdury tam piszecie, śpiewałem w tym chórze od lat 70., wiem wszystko! To zaczęło się od dyrygenta! – M. krzyczy do słuchawki.

Gdy zjawiam się u niego jeszcze tego samego dnia, jest rozdygotany i przybity. Trochę wypił. Zapala papierosa. Ręce mu się trzęsą, sączy drinka ze szklanki. Ma 40 lat, ale wygląda na młodszego. Opowiada mi o swoich przeżyciach w chórze, niektóre szczegóły zataja, ale jego historia uruchomi dziennikarskie śledztwo i przyczyni się w 2003 roku do zatrzymania dyrygenta.

M. postawi też pytania, na które odpowiedzi będę szukał przez lata, przygotowując się do pisania tej książki. Po dziesięciu latach dopowiada resztę.

– Byłem ładnym chłopcem. Moja matka pracowała jako urzędniczka, ojciec kierował państwowym przedsiębiorstwem, mieszkaliśmy w kamienicy w centrum Poznania. Byłem drobny, więc na podwórku dzieciaki mnie lały. Kiedy ojciec kupił samochód – a był to pierwszy samochód na osiedlu – lały mnie jeszcze bardziej. W 1969 roku rodzice oddali mnie do szkoły podstawowej z chórem, w starym budynku w centrum Poznania, w którym oprócz normalnych lekcji mieliśmy naukę śpiewu, czytanie nut i grę na fortepianie. To była elita, po jednej klasie na rocznik, prowadził ją mistrz Jerzy Kurczewski. Dzieciaki z jego chórem wyjeżdżały śpiewać na Zachodzie. Ludzie pchali tam swoje dzieci drzwiami, oknami i kominem. Na egzaminie były tłumy. Czy decydował tylko głos? Nie wiem. Ale dostałem się.

Na początku to była w miarę normalna szkoła, tradycyjne przedmioty, z dodatkiem gry na fortepianie i emisji głosu. Dopiero w trzeciej klasie, gdy zapadała decyzja, który z uczniów wejdzie do chóru, zaczynały się cyrki. Rodzice próbowali wszelkimi sposobami przekonać dyrekcję, a jak się dało, to i nacisnąć, by ich syn dostał szansę. Miałem dobry głos, więc byłem wśród wybrańców. Z 23 chłopaków w mojej klasie do chóru weszło czterech. Krolopp był wtedy asystentem dyrektora szkoły i chóru, więc pierwszym po Bogu. Miał już swój gabinet. Ale wciąż śpiewał z nami, w chórze, jako baryton. Podczas prób stał na samej górze i pilnował. Żeby wszyscy śpiewali, żeby nikt nie kładł na nuty książki i nie czytał, zamiast słuchać nudnych pogadanek Kurczewskiego. Do Kurczewskiego mieliśmy jednak szacunek. Krolopp budził odrazę swoim wyglądem i interesownym charakterem.

Pierwszy wyjazd z chórem? Na letnie kolonie w Kołobrzegu, latem, chyba w 1972 roku. Odbywały się tam próby, ale był też czas na zabawę. Mnie i kilku innych chórzystów Krolopp zabrał do swojego samochodu. Reszta jechała autokarem.

Siedziałem w tym samochodzie i patrzyłem na jego strasznie długie palce. Ramiona też miał długie, jak pająk. I jeszcze ten garb, który maskował, wypychając marynarkę. Do tego krostowata, brzydka twarz.

Wtedy jeszcze nic się nie stało.

Po kolonii pojechałem na pierwszy wyjazdowy koncert. Autokarem. Krolopp siedział z przodu, blisko kierowcy. Zawołał mnie. Wziął na kolana.

Wszyscy to widzieli, cała starszyzna. Kurczewski też. Zaczął głaskać mnie po szyi, po plecach. Co czułem? Nie wiem. Nie pamiętam, czy zadawałem sobie pytanie, co to znaczy, że mnie, dziesięciolatka, obcy mężczyzna bierze na kolana i pieści. Ale skoro wszyscy to widzieli i nie reagowali, pewnie uznałem, że to normalne.

Tylko koledzy krzyczeli: „Lizus!”. A starsi kpili: „Jest nowa ofiara!”.

Nie rozumiałem, o co im chodzi.

W autokarze było 20, może 30 dzieci, dorośli śpiewacy, szkolni nauczyciele śpiewu, kierowca, który jeździł z nami kilkanaście lat. Musieli widzieć ten taniec godowy wokół mnie. Nie byłem przecież pierwszy.

Spaliśmy w hotelu. Krolopp przyszedł do mnie wieczorem. Niby sprawdzić, czy śpię w majtkach pod piżamą. Potem wszedł ze mną pod prysznic. Jakby nigdy nic, jakby to wszystko było absolutnie naturalne. Ale po powrocie do domu dostałem gorączki. Rodzice zabrali mnie do lekarza. Stwierdził, że to na tle nerwowym. Czy powiedziałem rodzicom? Nie. Wstydziłem się, choć czułem, że coś jest nie tak.

Ojcu bym i tak nie powiedział. Mama? Nie chciałem jej sprawić zawodu.

Niedługo potem pierwszy wyjazd na Zachód, do Essen w RFN. Za koncert dostawałem 5-10 marek, a tych koncertów było kilkanaście. Kasę rozdzielał Krolopp, od niego zależało, kto i ile dostanie za koncert. Najwięcej dostawali jego ulubieńcy. Przywiozłem magnetofon kasetowy i zostałem królem podwórka. U nas wciąż panowały szpulowce.

Chodziłem do peweksu, kupowałem sobie spodnie, słodycze. Jeszcze bardziej wkurwiałem tych z podwórka. Nasza szkoła sąsiadowała ze zwykłą podstawówką przez ścianę. Oni też nas nie lubili. Ktoś przytomny zdecydował, że zaczynaliśmy lekcje piętnaście minut po nich, żeby się nie mijać na przerwach, nie prowokować ciuchami, nie pokazywać, że ich świat jest gorszy, biedniejszy. Ja też tak myślałem. Choć moja siostra chodziła do tamtej szkoły. Ale ona nie krzyczała na mnie: „Kurczak ciota!”.

Nie wiedziałem, o co chodzi z tą ciotą.

Kiedy poszedłem do liceum, zrezygnowałem z chóru, choć po mutacji, którą przeszedłem, kiedy miałem mniej więcej 15 lat, mogłem dalej śpiewać. Matka pytała dlaczego. Przecież tam jest raj. Rzuciłem coś o wspólnych prysznicach z Wojtkiem. Nie wydaje mi się, żeby ją to zszokowało. Z ojcem nadal o tym nie rozmawiałem. Cieszyłem się, że to koniec, że Krolopp zniknie z mojego życia. Ale nie zniknął. Przez pół roku miałem go w głowie każdej nocy.

W drugiej klasie liceum zacząłem tęsknić za śpiewaniem. A może za peweksem? Magnetofon się zepsuł, miałem też nowe potrzeby. Alkohol. Ciuchy, żeby zaimponować dziewczynom. Wróciłem. Myślałem, że jestem dojrzały, silny, że się obronię.

Pierwszy wyjazd po moim powrocie, chyba do Niemiec. Widzę, jak Wojtek bierze na kolana chłopca. Tak jak mnie kiedyś. Maluch wraca po jakimś czasie, starsi wołają za nim „lizus”, tak jak kiedyś do mnie. Widzę tych samych nauczycieli, Kurczewskiego, tego samego kierowcę. Widzę tych samych urzędników, których traktowaliśmy jak piąte koło u wozu, a którym trzeba było dupy wozić, żeby sobie zrobili zakupy na Zachodzie i napili z Kurczewskim. Nic się nie zmieniło, nikt nie reaguje.

Ja też nie.

Hotel. Wojtek przychodzi w nocy do mojego pokoju. Mogę się postawić, mam 17 lat, jestem silny, ale przecież chcę mieć mój pewex.

Oddaję się Kroloppowi, który rządzi kasą i wypłaca mi większe honoraria. Prostytuuję się... próbuję znaleźć inne słowo, ale nie czarujmy się, nie ma co szukać, to jest trafne, choć wtedy tak nie myślałem, przykrywała je przyjemność posiadania.

Dużo piję. Piją też inni chórzyści, bo każdy jest jakoś przetrącony. Pijemy i obgadujemy Kroloppa. Że coś trzeba zrobić z tą świnią. Milkniemy, kiedy on sam do nas przychodzi. Polewa. Na koniec zostaje z najbardziej pijanym.

Tylko raz się postawiliśmy, gdy zamknął się z dzieciakiem w pokoju hotelowym. Poszliśmy do niego. Zaczęliśmy walić w drzwi, krzyczeliśmy: „Wypuść go!”. Nie otworzył. Ktoś za to wrzeszczał: „Zamknijcie się, pijane Polaczki!”.

Tłumaczyliśmy sobie, że przecież i tak nic się nie da zrobić.

Byłem już pełnoletni, gdy spałem z Wojtkiem regularnie, z własnego wyboru. Obiecał, że pomoże mi się dostać na Akademię Muzyczną, płacił honoraria. W domu wybuchła awantura, chyba o studia. Krzyczałem, że chcę studiować, ale cierpię przez Kroloppa, bo od małego mnie miał. Wyrzuciłem to z siebie. Ojciec wściekły zabrał mnie do niego, ale czułem, że mi nie wierzy. Zamknął się z Wojtkiem w jego gabinecie, zostałem na zewnątrz. Potem ojciec wrócił. Uderzył mnie w twarz. Przy Wojtku, który powiedział ojcu, że to wszystko pomówienia. „Chciałem dobrze dla pana syna, chciałem, żeby się dostał na Akademię, a on tak się odwdzięcza!”.

M. odszedł z chóru, kiedy skończył 19 lat. Miał problemy emocjonalne, pił. Kiedy ma 22 lata, poznaje swoją przyszłą żonę. Ma z nią syna.

Wiosna 2013.

– Niech mi pan powie... – Wojciech Krolopp, leżąc w łóżku, podnosi do góry palec... – skoro molestowałem tę kanalię M., to dlaczego oddał mi potem swojego syna?
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: