Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Magazyn - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
29 stycznia 2020
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Magazyn - ebook

Przerażająco prawdziwa powieść o tym, co się dzieje, kiedy Wielki Biznes stosuje metody godne Wielkiego Brata. Oraz o tym, kto zapłaci za to najwyższą cenę

Paxton nigdy nie sądził, że będzie pracował dla Chmury, gigantycznej firmy technologicznej, która włada praktycznie całym rynkiem amerykańskim, oraz że przeprowadzi się do jednego z jej rozległych obiektów. Szczególnie, że życie w środowisku Chmury – z salami rozrywkowymi, otwartymi przestrzeniami biurowymi i w ogromnych magazynach – jest lepsze niż to, co pozostało na zewnątrz. To znacznie więcej, niż zapewnia ktokolwiek inny. Zinnii udało się przeniknąć w szeregi Chmury, gdzie pracuje pod przykrywką. Wiele ryzykuje, by wykraść najcenniejsze tajemnice firmy. Paxton ze swoim zwykłym życiem, małymi nadziejami i obawami może okazać się idealnym pionkiem w tej grze, jeśli tylko Zinnia będzie w stanie poświęcić go dla dobra sprawy. Gdy prawda o pobudkach firmy wychodzi na jaw, kobieta musi postawić wszystko na jedną kartę. To ryzykowne zagranie, które może kosztować życie. Wspólnymi siłami Zinnia i Paxton dowiedzą się, do czego Chmura może się posunąć.

Kategoria: Horror i thriller
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-280-7790-4
Rozmiar pliku: 3,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Gibson

A więc umieram!

Wielu ludzi dociera do kresu życia, nawet nie wiedząc, że go osiągnęło. Po prostu pewnego dnia gaśnie światło i już. Tymczasem ja znam ostateczny termin swojego zejścia.

Nie zdążę przelać własnej historii na karty książki, choć wszyscy mi mówią, że powinienem to zrobić. Musi wystarczyć blog, który tu prowadzę i który wydaje mi się odpowiednim miejscem do takich rzeczy. Ostatnio mało sypiam, a dzięki temu chociaż mam co robić nocami.

Zresztą sen jest dla tych, którym brakuje ambicji.

Przynajmniej pozostanie jakiś zapis. Wolę, żebyście usłyszeli to ode mnie niż od kogoś, komu po prostu zależy na zarobku i kto stawia hipotezy na podstawie ograniczonej wiedzy. Wiem z doświadczenia, że takie hipotezy są niewiele warte.

Mam nadzieję, że historia będzie ciekawa, ponieważ czuję, że miałem naprawdę dobre życie.

Pomyślicie sobie: panie Wells, pański majątek jest wart niemal trzysta pięć miliardów dolarów, co czyni pana najbogatszym człowiekiem w Stanach Zjednoczonych i czwartym pod względem zamożności mieszkańcem błękitnej planety, więc to oczywiste, że miał pan naprawdę dobre życie.

Tyle że, moi drodzy, wcale nie w tym rzecz.

A raczej, co ważniejsze, jedno nie ma nic wspólnego z drugim.

Prawda jest bowiem taka, że poznałem najpiękniejszą kobietę na świecie i przekonałem ją, by wyszła za mnie za mąż, kiedy byłem jeszcze goły jak święty turecki. Razem wychowaliśmy córeczkę, która owszem, dorastała w komfortowych warunkach, ale nauczyła się doceniać wartość pieniądza. Używa słów „proszę” i „dziękuję” bez cienia wyrachowania.

Zjeździłem cały świat. Odwiedziłem zakątki globu, o jakich mój tata nawet nie słyszał. Poznałem trzech prezydentów i każdemu z nich podpowiedziałem, okazując należny mu szacunek, jak mógłby lepiej sprawować swój urząd – wszyscy mnie wysłuchali. Rozegrałem swoją perfect game w miejscowej kręgielni i moje nazwisko nadal figuruje na liście najlepszych graczy.

Oczywiście nie zawsze było różowo, ale dziś, kiedy tak tu siedzę, psy leżą u moich stóp, Molly śpi w sąsiednim pokoju, a Claire ma zapewnioną przyszłość, czuję satysfakcję ze wszystkiego, co w życiu osiągnąłem.

Jestem dumny z Chmury i mówię to z wielką pokorą. Chmura jest dokonaniem, o jakim większość ludzi może jedynie pomarzyć. Swoboda, jaką cieszyliśmy się w czasach mojego dzieciństwa, skończyła się i dziś niewielu o niej pamięta. Dawniej znacznie łatwiej osiedlało się i zarabiało na życie. Z czasem jednak obie te rzeczy stały się luksusem, a w końcu – czystą fantazją. Chmura się rozrastała, a do mnie docierało, że może być czymś więcej niż tylko sklepem. Może stanowić rozwiązanie. Może przynieść ulgę temu wspaniałemu krajowi.

Może przypomnieć ludziom, jakie znaczenie kryje się za słowem „dobrobyt”.

Tak też się stało.

Zapewniliśmy miejsca pracy. Zapewniliśmy dostęp do niedrogich towarów i opieki zdrowotnej. Gwarantujemy państwowej kasie miliardy dolarów wpływów z podatków. Niesiemy sztandar kampanii na rzecz redukcji śladu węglowego, wypracowaliśmy standardy i metody, które przyczynią się do ocalenia planety.

Uczyniliśmy to wszystko, skupiając się na jedynej rzeczy, jaka liczy się w życiu: rodzinie.

Mam dwie: jedną w domu, drugą w pracy. Obie są zupełnie różne, obie kocham całym sercem i obie z żalem opuszczam.

Lekarz daje mi rok. Ufam mu, bo wiem, że zna się na swym fachu. Zdaję sobie sprawę, że wkrótce i tak wyjdzie to na jaw, dlatego myślę, że równie dobrze mogę wam powiedzieć tu i teraz.

Nowotwór trzustki czwartego stopnia. Czwarty stopień oznacza, że rak rozprzestrzenił się na inne części mojego organizmu. Konkretnie na kręgosłup, płuca oraz wątrobę. Nie ma piątego stopnia.

Rzecz w tym, że trzustka znajduje się głęboko w jamie brzusznej i zanim się zorientujesz, że coś jest nie w porządku, bardzo często bywa za późno, by cokolwiek zaradzić. Choroba trawi organ w zastraszającym tempie.

Lekarz położył mi dłoń na ramieniu i zanim odezwał się grobowym tonem, pomyślałem: No tak, to będzie zła wiadomość. Kiedy powiedział mi, jak wygląda sytuacja, moje pierwsze pytanie brzmiało:

– Co ta trzustka w ogóle robi?

Użyłem dokładnie takich słów, jak pragnę zdrowia. Roześmiał się, a ja mu zawtórowałem, co odrobinę rozładowało atmosferę. I bardzo dobrze, bo później zrobiło się niewesoło. Trzustka wspomaga trawienie i reguluje poziom cukru we krwi. Teraz już wiem.

Został mi rok. Dlatego jutro moja żona i ja wyruszamy w trasę. Zamierzam odwiedzić tyle Central w Stanach Zjednoczonych, ile zdołam.

Chcę podziękować. Zdaję sobie sprawę, że nie uda mi się podać ręki każdemu pracownikowi każdej Centrali, ale przynajmniej, do cholery, spróbuję to zrobić. To lepsze niż siedzenie w domu i czekanie na śmierć.

Jak zawsze będę przemieszczał się autokarem. Latanie zostawiam ptakom. Zresztą tyle to dziś kosztuje, że szkoda gadać.

Objazd zajmie sporo czasu i podejrzewam, że w trakcie poczuję zmęczenie. Może nawet wpadnę w lekkie przygnębienie pomimo mojego pogodnego usposobienia. Trudno przecież oczekiwać od człowieka, który dowiedział się o własnej rychłej śmierci, że będzie zachowywał się, jak gdyby nigdy nic. Zaznałem w życiu dużo miłości i życzliwości, dlatego teraz muszę dać z siebie tyle, ile zdołam. W przeciwnym razie skażę samego siebie na rok snucia się z kąta w kąt. Nie możemy do tego dopuścić. Molly udusiłaby mnie gołymi rękami, żeby prędzej mieć to z głowy!

Minął tydzień, od kiedy się dowiedziałem, ale teraz, kiedy o tym piszę, wszystko zaczyna mi się wydawać coraz bardziej rzeczywiste. Już nie ma odwrotu.

No dobrze, na razie wystarczy. Pójdę na spacer z psami. Przyda mi się łyk świeżego powietrza. Jeśli zobaczycie mój autokar, pomachajcie do mnie. Lubię, kiedy ludzie to robią, zawsze poprawia mi to nastrój.

Dziękuję, że zechcieliście przeczytać mój wpis. Wkrótce znów się odezwę.Paxton

Oparł dłonie o szybę lodziarni. Z informacji na tabliczce z listą smaków wynikało, że wszystkie są własnej produkcji. Krakersy z mąki razowej, pianki czekoladowe, krówka z masła orzechowego.

Z jednej strony lodziarnia przylegała do sklepu żelaznego Pop’s, a z drugiej sąsiadowała z tanią restauracją z chromowo-neonowym szyldem, którego Paxton nie potrafił rozszyfrować. Delia’s? Dahlia’s?

Rozejrzał się po ulicy. Z łatwością wyobraził ją sobie tętniącą życiem, wypełnioną tłumem ludzi. Miasteczko należało do tych, które już przy pierwszej wizycie budzą nostalgię.

Dziś było tylko wspomnieniem blaknącym w ostrym słońcu.

Ponownie zwrócił się w stronę lodziarni, jedynego w tej okolicy przybytku niezabitego wysuszoną sklejką. Pokryta warstwą pyłu szyba była gorąca w dotyku.

Zaglądając do środka i patrząc na stosy zakurzonych blaszanych pucharków, puste lodówki i czekające na gości stołki, zapragnął poczuć żal na myśl o tym, jak niegdyś ważne dla miasta musiało być to miejsce.

Niestety, wyczerpał limit smutku, wysiadając z autobusu. Już samo to, że tam był, sprawiało, że puchła mu skóra, naciągała się jak przepełniony balon, grożąc pęknięciem.

Przerzucił torbę przez ramię i odwrócił się do sunącej chodnikiem chmary, która zadeptywała trawę wystającą z popękanego betonu. Z tyłu wciąż nadchodzili ludzie, osoby starsze i spowalniane przez niepełnosprawności.

Z autobusu wysiadło czterdzieścioro ośmioro pasażerów. Mniej więcej w połowie dwugodzinnej podróży, kiedy skończyły się rozrywki na telefonie, policzył ich z nudów. Zwalistych mężczyzn ze zgrubiałymi, typowymi dla robotników dłońmi. Urzędników zgarbionych po latach pochylania się nad klawiaturą. Jedna z dziewczyn, najwyżej siedemnastoletnia, była niska i okrągła, miała długie brązowe warkocze, sięgające aż do dolnej części pleców, i skórę o barwie mleka. Ubrana była w stary lawendowy żakiet, o dwa rozmiary za duży, spłowiały i rozciągnięty od wielokrotnego prania i częstego noszenia. Zza kołnierzyka wystawał jej fragment pomarańczowej metki, jakie przyczepiają w sklepach z używaną odzieżą.

Każdy miał swój bagaż. Rozchwiane na nierównym chodniku wysłużone walizki na kółkach. Plecaki, torby przewieszone przez ramię. Każdy pocił się z wysiłku.

Słońce przypiekało Paxtonowi czaszkę. Musiało być dobrze ponad trzydzieści pięć stopni. Pot spływał mu po nogach, zbierał się pod pachami, sprawiał, że ubranie lepiło się do ciała. Właśnie dlatego włożył czarne spodnie i białą koszulę – żeby nie było widać plam. Beżowy garnitur siwowłosego mężczyzny, który siedział w autobusie obok Paxtona i wyglądał jak wysłany na zieloną trawkę wykładowca uniwersytecki, barwą przypominał mokry karton.

Oby tylko ośrodek rekrutacji znajdował się w miarę blisko. Oby panował w nim przyjemny chłód. Paxton marzył, żeby już tam być. Czuł w ustach pył niesiony wiatrem z wyjałowionych, niedających nawet najmarniejszych plonów pól. Kierowca autobusu postąpił okrutnie, wysadzając ich na skraju miasta. Zapewne nie chciał się oddalać od autostrady, żeby zaoszczędzić na paliwie, ale mimo wszystko.

Wąż pasażerów wił się na prawo od skrzyżowania. Paxton przyspieszył. Miał ochotę przystanąć i wyjąć z torby butelkę wody, ale zmitrężył przy lodziarni i teraz miał więcej ludzi przed niż za sobą.

Był już blisko narożnika budynku, kiedy nagle wysforowała się przed niego jakaś kobieta, potrącając go tak, że o mało nie stracił równowagi. Starsza Azjatka z siwą czupryną i skórzaną torbą na ramię. Parła ostro do przodu, chcąc wysunąć się na czoło pochodu. Nie wytrzymała jednak tempa i kilka metrów dalej potknęła się i upadła na kolano.

Ludzie się rozstąpili, zrobili jej miejsce, ale się nie zatrzymali. Paxton wiedział dlaczego. Głos w jego głowie krzyczał: „Idź dalej, nie oglądaj się”, ale oczywiście nie mógł tego zrobić, przystanął więc i pomógł jej wstać. Mocno starła sobie kolano, gruba i ciemna, niemal czarna struga krwi spływała jej do tenisówki.

Spojrzała na niego, ledwie dostrzegalnie skinęła głową i pognała dalej. Paxton westchnął.

– Nie ma za co – powiedział na tyle cicho, że na pewno go nie usłyszała.

Obejrzał się. Ludzie z tyłu przyspieszyli. Maszerowali prężniejszym krokiem, prawdopodobnie zmobilizowani czyimś upadkiem. Poczuli zapach krwi. Paxton ponownie zarzucił torbę na ramię i ruszył szybkim tempem. Kiedy w końcu skręcił za róg, jego oczom ukazało się sporej wielkości kino z białą markizą. Kruszejąca sztukateria na froncie budynku odsłaniała zwietrzałe cegły.

Niedziałające neonowe rurki układały się w biegnący wzdłuż górnej części markizy krzywy napis.

R-I-V-R-V-I-E.

Paxton domyślił się, że musiało chodzić o „Riverview”, mimo że w okolicy nie płynęła żadna rzeka; ale może w przeszłości było inaczej. Przed kinem stał mobilny klimatyzator: lśniący, pomrukujący pojazd, który przez szczelną rurę tłoczył zimne powietrze do wnętrza budynku. Paxton poszedł za tłumem w kierunku długiego rzędu otwartych drzwi. W pewnej chwili te na obu końcach zaczęły się zamykać i raptem pozostało już tylko kilka w środkowej części.

Paxton przyspieszył i ostatni odcinek pokonał niemal biegiem, zmierzając ku najbliższym otwartym drzwiom. Zamknęły się za nim, kiedy tylko przekroczył próg. Nagle słońce zniknęło, a jego ciało owionęło rozkosznie chłodne powietrze.

Przeszedł go przyjemny dreszcz. Spojrzał za siebie. Zamykały się kolejne drzwi, aż w końcu żadne nie pozostały otwarte. Paxton zobaczył mocno utykającego mężczyznę w średnim wieku, któremu się nie udało. Mężczyzna zatrzymał się w pełnym słońcu i oklapł jak balon, z którego uszło powietrze. Opuścił torbę na ziemię. Potem nagle odzyskał rezon, podszedł do drzwi i zaczął się dobijać otwartą dłonią. Musiał nosić obrączkę, bo ostry dźwięk, jaki towarzyszył uderzeniom, przypominał odgłos pękającej szyby.

– Hej! – krzyknął, a do uszu Paxtona dotarł jego stłumiony głos. – Nie możecie tego zrobić. Pokonałem szmat drogi.

Trzask, trzask, trzask.

– Ej!

Do odrzuconego kandydata podszedł mężczyzna w szarej koszulce z napisem „Rekrutacja”, nadrukowanym białymi literami na plecach. Położył dłoń na ramieniu kulawego. Paxton nie potrafił czytać z ruchu warg, ale domyślił się, że nieszczęśnik usłyszał to samo co ostatnia w kolejce kobieta, której drzwi autobusu zamknęły się przed nosem. Wtedy też wyrósł przed nią mężczyzna w koszulce Rekrutacji i powiedział:

– Ostatni odpada. Trzeba chcieć pracować w Chmurze. Za miesiąc może pani ponownie aplikować.

Paxton odwrócił głowę. Nie potrafił współczuć mężczyźnie, bo zabrakło mu miejsca w sercu nawet na własny smutek.

Hol był pełen mężczyzn i kobiet w szarych koszulkach Rekrutacji. Niektóre osoby trzymały pęsety i niewielkie plastikowe torebki. Witali przybyłych szerokimi, promiennymi uśmiechami. Każdy z kandydatów musiał pozwolić pracownikowi wyrwać sobie kilka włosów i umieścić je w torebce, a następnie wziąć czarny marker i podpisać ją swoim nazwiskiem oraz numerem ubezpieczenia społecznego.

Kobieta pobierająca próbkę od Paxtona była niższa od niego o głowę i niemal doskonale okrągła. Musiał się pochylić, żeby mogła dosięgnąć. Skrzywił się, kiedy wyrywała mu włosy z cebulkami. Podpisał swoją torebkę i oddał ją innemu mężczyźnie, który natychmiast odniósł ją do innego pomieszczenia. W drzwiach pomiędzy holem a kinem podszedł do Paxtona chudy jak patyk mężczyzna o gęstych wąsach i wręczył mu niewielki tablet.

– Proszę usiąść i włączyć urządzenie – wyrecytował obojętnym tonem. – Wkrótce rozpocznie się proces rekrutacji.

Paxton poprawił torbę na ramieniu i ruszył przejściem między rzędami. Deski na podłodze były tak wytarte, że miejscami niemal wyzierał spod nich podkład. Sala wydzielała woń starej, cieknącej rury. Paxton zdecydował się na jeden z pierwszych rzędów i usiadł mniej więcej pośrodku. Gdy tylko położył torbę na podłodze i usadowił się w twardym drewnianym fotelu, usłyszał trzask za plecami – zamykały się drzwi.

Oprócz niego w tym samym rzędzie siedziała tylko kobieta o skórze barwy spieczonej ziemi i bujnej, choć potarganej, kręconej ciemnobrązowej czuprynie. Miała na sobie karmelową letnią sukienkę na ramiączkach i pasujące do niej buty na płaskim obcasie. Zajmowała miejsce na samym końcu rzędu, tuż pod ścianą, gdzie bogato zdobioną rdzawoczerwoną tapetę szpeciły mokre plamy. Paxton spróbował przyciągnąć spojrzenie kobiety, uśmiechnąć się do niej – z grzeczności, ale nie tylko: chciał też przyjrzeć się jej twarzy. Nie zwróciła na niego uwagi, zrezygnował więc i przeniósł wzrok na tablet. Wyjął z torby butelkę z wodą i wypił połowę zawartości. Nacisnął guzik z boku urządzenia.

Ekran pojaśniał i pokazała się wielka dziesiątka.

Potem dziewiątka.

Potem ósemka.

Kiedy doszło do zera, tablet zabuczał, a ekran zamigał. Cyfry zniknęły, pojawiły się za to pola do wypełnienia. Paxton położył urządzenie na kolanach i skupił się na wklepywaniu informacji.

Nazwisko, dane kontaktowe, skrócona historia zatrudnienia. Rozmiar kołnierzyka?

Zawahał się przy historii zatrudnienia. Najchętniej pominąłby informacje o tym, czym się wcześniej zajmował. Wolał nie wyjaśniać, jaki ciąg zdarzeń doprowadził go do niszczejącego kina w umarłym mieście. Ponieważ gdyby to wyjawił, musiałby też zdradzić, że Chmura zrujnowała mu życie.

Zresztą co miałby napisać?

Czy w ogóle wiedzieli, kim jest?

A jeśli nie, to dobrze czy źle?

Nagle doszedł do wniosku, że jednak znajdzie w sobie jeszcze więcej miejsca na smutek – na myśl o tym, że stara się o tę pracę jako były dyrektor generalny…

Ścisnęło go w żołądku. W końcu postanowił wpisać więzienie. Piętnaście lat. Wystarczająco długo, by dowieść swojej lojalności. Właśnie tak to ujmie, jeśli go zapytają: lojalność. Jeżeli będą dociekali, co robił przez te dwa lata po więzieniu, jakoś wybrnie.

Kiedy już wypełnił wszystkie pola, kwestionariusz znikł i pojawiło się kolejne pytanie.

Czy kiedykolwiek dopuściłeś się kradzieży?

Pod spodem dwa przyciski: zielony TAK i czerwony NIE.

Potarł oczy; rozbolały go od blasku wyświetlacza. Wrócił pamięcią do dnia, w którym miał dziewięć lat i w delikatesach pana Chowdury’ego stał przed obrotowym stojakiem z komiksami.

Komiks, na którym Paxtonowi zależało, kosztował cztery dolary, a on miał tylko dwa. Mógł pójść do domu i poprosić matkę o pieniądze, ale zamiast tego, roztrzęsiony, zaczekał na okazję. Kiedy do sklepu wszedł jakiś mężczyzna i poprosił o papierosy, pan Chowdury pochylił się, żeby wyjąć paczkę spod lady, a wtedy Paxton złapał komiks, zwinął go w rulon i trzymając przy nodze tak, żeby nie było go widać, ruszył do wyjścia.

Poszedł do parku, przysiadł na kamieniu i zabrał się do lektury, ale nie potrafił się skupić i nie rozumiał nic z tego, co czytał. Nie był w stanie uwolnić się od myśli, co zrobił. Rysunki rozmazywały mu się przed oczami.

Złamał prawo. Okradł kogoś, kto zawsze traktował go z życzliwością.

Zajęło mu to pół dnia, ale w końcu zdobył się na odwagę i wrócił do sklepu. Zaczekał, aż nikogo nie będzie w środku, po czym podszedł z komiksem do lady, niosąc go jak zdechłe zwierzątko. Zapłakany i zasmarkany zaczął się tłumaczyć i przepraszać.

Pan Chowdury zgodził się nie wzywać policji ani – co byłoby znacznie gorsze – matki Paxtona. Ale od tej pory, ilekroć Paxton zachodził do delikatesów – a był to jedyny sklep w okolicy, więc nie miał wyboru – czuł na plecach świdrujące spojrzenie właściciela.

Ponownie przeczytał pytanie i dotknął palcem czerwony przycisk NIE, mimo że było to kłamstwo. Na szczęście takie, z którym mógł żyć.

Ekran mignął i pojawiło się kolejne pytanie.

Czy uważasz, że w pewnych okolicznościach kradzież jest moralnie dopuszczalna?

Zielone TAK, czerwone NIE.

Łatwizna. NIE.

Czy twoim zdaniem istnieją jakiekolwiek okoliczności usprawiedliwiające kradzież?

NIE.

Czy gdyby twoja rodzina głodowała, ukradłbyś bochenek chleba, żeby ją nakarmić?

Prawdziwa odpowiedź: prawdopodobnie tak.

NIE.

Czy okradłbyś swojego pracodawcę?

NIE.

A gdybyś wiedział, że nie zostaniesz przyłapany?

Paxton najchętniej wybrałby opcję „niczego nie ukradnę, więc przejdźmy już dalej, dobra?”.

NIE.

Czy doniósłbyś na osobę, która dopuściła się kradzieży?

Powtarzalność odpowiedzi uśpiła jego czujność i o mało nie wcisnął NIE. Ostatecznie wybrał TAK.

Czy zrobiłbyś to, nawet gdyby ta osoba ci groziła?

Pewnie. TAK.

Czy kiedykolwiek zażywałeś narkotyki?

Ulga. Nie tylko dlatego, że nastąpiła zmiana tematu; Paxton mógł wreszcie odpowiedzieć całkowicie zgodnie z prawdą.

NIE.

Czy kiedykolwiek piłeś alkohol?

TAK.

Ile porcji alkoholu wypijasz w ciągu tygodnia?

1–3

4–6

7–10

Więcej niż 11

Zdecydował się na drugą odpowiedź, mimo że powinien raczej zaznaczyć siedem do dziesięciu.

Zmienił się charakter pytań.

Ile jest okien w Seattle?

10 000

100 000

1 000 000

1 000 000 000

Czy Uran powinien być uznawany za planetę?

TAK

NIE

Do sądów trafia zbyt wiele pozwów.

Zdecydowanie TAK

Raczej TAK

Trudno powiedzieć

Raczej NIE

Zdecydowanie NIE

Paxton namyślał się nad odpowiedzią na każde z tych pytań, nawet jeśli nie do końca wiedział, czemu to miało służyć. Podejrzewał istnienie jakiegoś pokrętnego algorytmu pozwalającego na zgłębienie osobowości człowieka dzięki poznaniu jego opinii na przykład na temat astronomii.

Odpowiedział na tyle pytań, że stracił rachubę. W pewnym momencie ekran zrobił się czarny i nie zmieniał się tak długo, że Paxton zaczął się zastanawiać, co zrobił źle. Rozejrzał się za kimś, kto mógłby mu pomóc, ale nikogo nie znalazł. Na szczęście pojawił się kolejny komunikat.

Dziękujemy za udział w ankiecie. Teraz poprosimy cię o krótką wypowiedź. W lewym dolnym rogu zobaczysz timer. Za chwilę rozpocznie się nagranie. Będziesz mieć minutę na umotywowanie swojej chęci pracy w Chmurze. Pamiętaj, że nie musisz mówić przez pełną minutę. Wystarczy proste, klarowne wyjaśnienie. Kiedy uznasz wypowiedź za zakończoną, użyj czerwonego przycisku w dolnej części ekranu. Nagrania możesz dokonać tylko raz.

Paxton zobaczył swoją twarz, zniekształconą przez nachylenie wyświetlacza; w blasku ekranu jego skóra nabrała niezdrowej, szarej barwy. W lewym dolnym rogu pojawiło się:

1:00

A potem:

0:59

– Nie wiedziałem, że będę musiał się tłumaczyć – odezwał się Paxton i posłał do kamerki uśmiech mający oznaczać, że tylko żartował, ale wyszło mniej niewinnie, niżby chciał. – Powiem chyba tylko tyle, że… e… ostatnio trudno o pracę, a że dodatkowo musiałem znaleźć nowe mieszkanie, to pomyślałem, że takie rozwiązanie, jakie proponujecie, będzie dla mnie idealne.

0:43

– To znaczy naprawdę chcę tu pracować. Uważam, że to zajęcie daje niespotykane możliwości rozwoju. Tak jak w reklamie: „Chmura zaspokaja wszelkie potrzeby”. – Pokręcił głową. – Przepraszam, musiałbym się najpierw zastanowić, co chcę powiedzieć.

0:22

Wziął głęboki wdech.

– Jestem sumienny, szczycę się swoją pracowitością i mogę zapewnić, że dam z siebie wszystko.

0:09

Wcisnął czerwony guzik i jego twarz zniknęła. Ekran zrobił się biały. Paxton zbeształ się pod nosem za to, że dukał, zamiast mówić płynnie. Przećwiczyłby wypowiedź, gdyby wiedział, że będzie stanowiła element procesu rekrutacji.

Dziękujemy. W tej chwili przetwarzamy wprowadzone przez ciebie dane. Za chwilę ekran twojego tabletu rozświetli się na zielono lub czerwono. Ekran czerwony: z przykrością informujemy, że nie udało ci się przejść testu na narkotyki albo nie spełniasz wymagań stawianych przez Chmurę. Możesz opuścić budynek. Musisz odczekać miesiąc przed ponownym złożeniem podania o pracę. Ekran zielony: zostań na miejscu i czekaj na dalsze instrukcje.

Wyświetlacz zrobił się czarny. Paxton podniósł głowę i się rozejrzał. Wszyscy pozostali zrobili to samo. Uchwycił spojrzenie kobiety siedzącej w jego rzędzie i lekko wzruszył ramionami. Zamiast odpowiedzieć, kobieta położyła tablet na kolanach, sięgnęła do torebki i wyjęła książkę w wydaniu kieszonkowym.

Paxton przeniósł spojrzenie z powrotem na tablet. Wcale nie był pewien, jaki kolor pragnie ujrzeć.

Czerwony oznaczał konieczność wyjścia z budynku i zaczekania w piekącym słońcu na kolejny autobus, o ile w ogóle tego dnia był jeszcze jakiś kurs. Oznaczał powrót do wertowania ogłoszeń „Dam pracę” – za pensję, która nie wystarczała na utrzymanie – i przekopywania się przez anonse właścicieli mieszkań do wynajęcia – połowa z nich znajdowała się poza zasięgiem finansowym Paxtona, a połowa była tak zapuszczona, że nie nadawała się do normalnego funkcjonowania. Czerwony oznaczał powrót do zatęchłego bajora frustracji, w którym Paxton tkwił od miesięcy, ledwo wystawiając nos nad powierzchnię.

Chyba naprawdę wolałby pracować w Chmurze.

Za jego plecami ktoś pociągnął nosem. Paxton zerknął przez ramię i zobaczył Azjatkę, tę samą, która wcześniej wepchnęła się przed niego. Jej pochylona nad tabletem twarz tonęła w czerwieni.

Ekran jego urządzenia zamigał. Paxton wstrzymał oddech.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: