Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Maigret i wyższe sfery - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
11 grudnia 2019
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Maigret i wyższe sfery - ebook

Kiedy Armand de Saint-Hilaire zostaje znaleziony martwy w swoim gabinecie, sprawa trafia do Maigreta. Bo zastrzelony hrabia to były ambasador i do śledztwa należy podejść delikatnie.
Szybko się okaże, że to historia jak z taniego romansu, nawet jeśli wplątane są w nią osoby z wyższych sfer. A komisarz Maigret tego świata kompletnie nie zna, co od pierwszych chwil bardzo go irytuje.

Georges Simenon (1903-1989) – belgijski autor powieści kryminalnych oraz psychologiczno-obyczajowych. Swoje pierwsze książki publikował pod pseudonimem Georges Sim. Światową sławę przyniosła mu doskonała seria kryminalna z komisarzem Maigret. Jego powieści to nie tylko intrygujący suspens, ale także obraz francuskiej prowincji i przedmieść Paryża XX wieku. Wiele z jego dzieł doczekało się ekranizacji.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-87-26-26204-9
Rozmiar pliku: 290 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1

Ten miesiąc maj był wyjątkowy — zdarzają się takie dwa, trzy na całe życie i mają świetlistość, smak i zapach wspomnień z dzieciństwa. Maigret mówił na to „pieśń majowa”; przypominało mu i pierwszą komunię, i pierwszą jego wiosnę w Paryżu, gdy wszystko wydawało mu się nowe i cudowne.

Czasem na ulicy, w autobusie, w biurze jakby zamierał uderzony nagle dalekim dźwiękiem, powiewem ciepłego powietrza czy jasną plamą bluzki, co przenosiło go do czasu sprzed dwudziestu, trzydziestu lat.

Poprzedniego dnia, akurat gdy wychodzili na obiad do Pardonów, żona, zarumieniona, spytała go:

— Czy w moim wieku nie jestem trochę śmieszna w tej sukience w kwiaty?

Tego wieczoru ich przyjaciele, Pardonowie, wprowadzili innowację. Zamiast zaproszenia ich do siebie, wybrali się z Maigretami do małej restauracji przy bulwarze Montparnasse i tam we czworo obiadowali na tarasie.

Maigret z żoną bez słowa wymienili ukradkowe spojrzenia, bo na tym tarasie blisko trzydzieści lat wcześniej jedli pierwszy wspólny posiłek.

— Mają ragout baranie?

Choć zmienili się właściciele lokalu, to ragout baranie ciągle było w karcie, na stolikach krzywe lampy, a w karafkach chavignol.

Wszystkim czworo było bardzo wesoło. Przy kawie Pardon wyciągnął z kieszeni magazyn o białej okładce.

— W tym numerze „Lancetu” jest coś dla pana, Maigret.

Komisarz, znający ze słyszenia to sławne, poważne angielskie pismo medyczne, zmarszczył brwi.

— Tak właściwie to piszą o pańskiej profesji. W artykule niejakiego doktora Richarda Foxa jest taki fragment, który pana zainteresuje. Już go tłumaczę: „Zdolny psychiatra, opierając się na wiedzy teoretycznej i doświadczeniach z własnej praktyki, jest dość dobrze przygotowany do rozumienia ludzi. Możliwe jest jednak, zwłaszcza gdy ulegnie wpływom teorii, że gorzej ich rozumie niż jakiś zdolny nauczyciel, powieściopisarz, czy nawet policjant...”

Rozmawiali o tym później, to żartobliwie, to znów w poważniejszym tonie. A potem Maigretowie przeszli się do domu, mijając cichutkie ulice.

Wtedy jeszcze komisarz nie wiedział, że w ciągu najbliższych dni nie raz powróci mu w głowie to zdanie londyńskiego lekarza i że wspomnienia pobudzone tym cudownym miesiącem majem wydadzą mu się później wręcz przeczuciem.

Jeszcze nazajutrz w autobusie wiozącym go w stronę Châtelet, łapał się na oglądaniu twarzy ludzi z tą samą ciekawością, co wtedy, gdy był w stolicy nowicjuszem.

I osobliwe wydawało mu się, że wspina się tak schodami gmachu Policji Kryminalnej, jako szef brygady, odbierając po drodze pełne szacunku ukłony. Czy aż tak dawno to było, kiedy wchodził tutaj, cały wzruszony, a szefowie wydawali mu się postaciami niemal legendarnymi?

Owładnęła go lekkość i do tego melancholia. Przy otwartym oknie przejrzał pocztę i zawołał młodego Lapointe’a, by dać mu instrukcje.

Przez ćwierć wieku nie zmieniła się ani Sekwana, ani płynące nią statki, ani wędkarze, których widziało się w tych samych miejscach, jakby w ogóle się stąd nie ruszali.

Pykając wolno z fajki, robił, jak to określał, porządki — czyli zgarniał z biurka nagromadzone stosy akt i spławiał mało ważne sprawy — kiedy zadzwonił telefon.

— Maigret, może pan przyjść na chwilę? — rzucił dyrektor.

Komisarz bez pośpiechu dotarł do biura szefa i stanął tam przy samym oknie.

— Miałem właśnie dziwny telefon z Quai d’Orsay. Nie od ministra spraw zagranicznych osobiście, ale od jego sekretarza. Chcą, bym wysłał tam jak najszybciej kogoś umiejącego zachować się odpowiedzialnie. Takich słów użyto. „Inspektora?” — zapytałem. „Lepiej kogoś wyższego rangą. Prawdopodobnie chodzi o morderstwo...”

Obaj panowie spojrzeli na siebie z odrobiną uszczypliwości w oczach, bo obaj nie mieli zbytniego szacunku dla ministerstw, a zwłaszcza tak napuszonego jak Ministerstwo Spraw Zagranicznych.

— Pomyślałem, że mógłby pan tam udać się osobiście...

— Tak chyba będzie najlepiej...

Dyrektor wziął z biurka jakiś papier i podał go Maigretowi.

— Spyta pan o niejakiego Cromieres’a. On czeka na pana.

— To sekretarz ministra?

— Nie. To ktoś zajmujący się całą sprawą.

— Wziąć ze sobą inspektora?

— Nie wiem nic więcej prócz tego, co już powiedziałem. Oni lubią być tajemniczy...

Maigret zabrał w końcu ze sobą Janviera i we dwóch wsiedli do taksówki. Na Quai d’Orsay nie skierowano ich ku schodom głównym, ale w głąb dziedzińca, na schody wąskie i mało eleganckie, jakby ich przeprowadzano za kulisami albo wejściem dla służby. Błądzili przez dłuższą chwilę po korytarzach, nim znaleźli poczekalnię i woźny w uniformie, obojętny na nazwisko Maigreta, kazał mu wypełnić druczek.

W końcu wprowadzono ich do gabinetu, gdzie jakiś urzędnik, bardzo młody i wymuskany, w milczeniu siedział sztywno naprzeciwko starej kobiety, równie jak on niewzruszonej. Miało się wrażenie, że czekają tak od dawna, wręcz od telefonu z Quai d’Orsay do Policji Kryminalnej.

— Komisarz Maigret?

Gdy ten przedstawił Janviera, młody człowiek ledwie obdarzył go spojrzeniem.

— Nie wiedząc, o co chodzi, zabrałem na wszelki wypadek jednego z moich inspektorów...

— Proszę siadać.

Cromieres bardzo starał się przybrać ważną minę, a w jego sposobie mówienia brzmiał charakterystyczny dla tego ministerstwa protekcyjny ton.

— Skoro Quai zwróciło się bezpośrednio do Policji Kryminalnej... — Słowo „Quai” wymawiał jak nazwę jakiejś świętej instytucji. — ...to znaczy, panie komisarzu, że mamy do czynienia z przypadkiem raczej szczególnym...

Obserwując go cały czas, Maigret nie tracił też z oczu starej kobiety, głuchej chyba na jedno ucho, bo wyciągała szyję, żeby lepiej słyszeć, i z pochyloną głową śledziła ruchy warg.

— Panna...

Cromieres sprawdził na kartce leżącej na jego biurku.

— Panna Larrieu jest służącą, czy też gosposią, jednego z najbardziej szacownych naszych byłych ambasadorów, hrabiego de Saint-Hilaire, o którym słyszał pan zapewne...

Maigret pamiętał to nazwisko z gazet, ale wydawało mu się, że z czasów bardzo zamierzchłych.

— Od kiedy odszedł na emeryturę, dwanaście lat temu, hrabia de Saint-Hilaire mieszka w Paryżu, w domu przy ulicy Saint-Dominique. Dzisiaj rano panna Larrieu zjawiła się tutaj o wpół do dziewiątej i musiała trochę odczekać, nim stanęła przed właściwym urzędnikiem.

Maigret wyobraził sobie puste o wpół do dziewiątej biuro i starą kobietę siedzącą w bezruchu w poczekalni, wpatrzoną w drzwi.

— Panna Larrieu służy u hrabiego de Saint-Hilaire od przeszło czterdziestu lat.

— Od czterdziestu sześciu — uściśliła.

— Tak, czterdziestu sześciu. Przebywała z nim na różnych placówkach i prowadziła mu dom. A przez ostatnie dwanaście lat sama jedna, tylko z ambasadorem, w jego mieszkaniu przy Saint-Dominique. I tam właśnie dziś rano, gdy przyniosła swemu panu śniadanie, zastała sypialnię pustą, a potem znalazła go martwego w gabinecie.

Stara kobieta popatrzyła na nich kolejno wzrokiem bystrym, badawczym, nieufnym.

— Według niej, Saint-Hilaire został trafiony kulą czy nawet kilkoma.

— I nie zwróciła się do policji?

Młody blondyn przybrał zarozumiałą minę.

— Rozumiem pana zdziwienie. Proszę jednak nie zapominać, że panna Larrieu spędziła znaczną część życia w świecie dyplomatycznym. I chociaż hrabia nie był od dawna czynny zawodowo, miała świadomość, że w tej profesji istnieją pewne zasady dyskrecji...

Maigret mrugnął okiem do Janviera.

— Nie przyszło jej też na myśl, by wezwać lekarza?

— Zdaje się, że śmierć nie nasuwała tu wątpliwości.

— A kto w tej chwili jest na Saint-Dominique?

— Nikogo nie ma. Panna Larrieu przyszła prosto tutaj.

Dla uniknięcia wszelkich niejasności i straty czasu zostałem upoważniony do powiadomienia pana, że hrabia de Saint-Hilaire nie był w posiadaniu żadnej tajemnicy państwowej i nie należy szukać w tej śmierci przyczyn politycznych. Niemniej konieczna jest daleko idąca ostrożność. Gdy chodzi o kogoś znanego, zwłaszcza tej profesji, gazety są nazbyt skłonne nadać sprawie rozgłos i wysuwać najbardziej nieprawdopodobne hipotezy...

Młody człowiek wstał.

— Teraz, jeśli pan pozwoli, pójdziemy tam.

— Pan też? — spytał niewinnym tonem Maigret.

— Bez obaw. Nie zamierzam wtrącać się do śledztwa. Będę panu tylko towarzyszył, by upewnić się, że nie ma tam niczego, co sprawiłoby nam kłopot.

Stara kobieta również wstała. We czworo zeszli schodami.

— Lepiej weźmy taksówkę, nie rzuca się w oczy jak limuzyna z Quai...

Droga była śmiesznie krótka. Auto zatrzymało się przed majestatyczną kamienicą rodem z osiemnastego wieku — nie czekały żadne tłumy czy ciekawscy. Pod sklepieniem bramy, gdy weszli tam, poczuli chłód, a w stróżówce, kojarzącej się bardziej z salonem, zauważyli dozorcę w uniformie równie okazałym jak u woźnego z ministerstwa.

Przeszli po czterech stopniach na lewo. Winda, w hallu wyłożonym ciemnym marmurem, była nieczynna. Stara kobieta wyjęła z torebki klucz i otworzyła drzwi z drewna orzechowego.

— Tędy...

Korytarzem poprowadziła ich do pokoju, którego okna wychodziły zapewne na podwórze, okiennice i zasłony były zasunięte. Przekręciła włącznik światła i wtedy ujrzeli rozciągnięte na czerwonym dywanie obok mahoniowego biurka zwłoki.

Wszyscy trzej zdjęli tym samym ruchem kapelusze, a stara służąca spojrzała na nich jakby wyzywająco.

— A co, nie mówiłam? — zdawała się mruczeć.

Nie było potrzeby pochylać się nad ciałem, aby stwierdzić, że hrabia de Saint-Hilaire jest całkiem martwy. Kula przeszła przez prawe oko, powodując strzaskanie czaszki, a rozdarcia w szlafroku z czarnego weluru i plamy krwi dowodziły, że inne pociski przeszyły ciało w różnych miejscach.

Pan Cromieres pierwszy podszedł do biurka.

— Proszę spojrzeć. Zdaje się, że był zajęty robieniem korekty...

— Pisał książkę?

— Pamiętniki. Dwa tomy już wyszły. Ale byłoby śmieszne szukać w tym przyczyny jego śmierci, bo Saint-Hilaire był nad wyraz dyskretny i te jego pamiętniki miały bardziej literacki niż polityczny charakter.

Cromieres rzucał gładkie zdania i bawił się ich brzmieniem, a Maigret zaczynał się już irytować. Tkwili tu we czworo, o dziesiątej rano, w pokoju o zamkniętych okiennicach, podczas gdy na zewnątrz świeciło słońce, i wpatrywali się w martwego i okrwawionego starca.

— Jak widzę — mruknął komisarz, nie bez ironii — to chyba jednak sprawa dla prokuratury?

Na biurku stał telefon, wolał go jednak nie dotykać.

— Janvier, idź zatelefonować ze stróżówki. Powiadom Prokuraturę i komisarza z dzielnicy...

Staruszka patrzyła to na jednego, to na drugiego, jakby jej zadaniem było pilnowanie ich. W jej twardym wzroku nie było sympatii ani ludzkiego ciepła.

— Co pan robi? — zawołał Maigret, widząc, że urzędnik z Quai d’Orsay otwiera jedną z szaf bibliotecznych.

— Chcę rzucić okiem...

I dodał z pewnością siebie mało przyjemną u chłopaka w tym wieku:

— Moją rolą jest upewnić się, mimo wszystko, czy nie ma tu dokumentów, których ujawnienie byłoby niestosowne...

Czy on był tak młody, na jakiego wyglądał? W jakim wydziale faktycznie pracował? Bez czekania na zgodę komisarza, przeglądał zawartość szafy bibliotecznej, otwierając jedną po drugiej teczki z dokumentami i odkładając na miejsce.

Maigret w tym czasie chodził dookoła, zniecierpliwiony i wściekły.

Cromieres rzucił się na inne meble i ich szuflady, a stara kobieta pozostawała blisko drzwi, w kapeluszu na głowie i z torebką w dłoni.

— Może pani zaprowadzić mnie do sypialni?

Powiodła za sobą urzędnika z Quai, a Maigret został w gabinecie, ale niedługo dołączył do niego Janvier.

— Gdzie oni są?

— W sypialni.

— A my co robimy?

— Na razie nic. Czekam, aż ten młodzieniec raczy mi łaskawie ustąpić pola.

Ale nie tylko on irytował komisarza. Także sam rodzaj sprawy, a najbardziej chyba środowisko, mało mu znane, do którego nagle trafił.

— Komisarz z dzielnicy niedługo tu będzie.

— Mówiłeś mu, o co chodzi?

— Kazałem mu tylko ściągnąć lekarza.

— A do naszych z kryminalistyki dzwoniłeś?

— Moers i jego ludzie wkrótce tu będą.

— A Prokuratura?

— Też.

Gabinet był przestronny i wygodny. Nie miał w sobie nic z dostojności, ale czuło się tu pewną wytworność, która uderzyła komisarza, jak tylko wszedł. Wszystkie meble i przedmioty posiadały własne piękno. A starzec na podłodze, choć z głową niemal oderwaną, zachował w tym otoczeniu szacowny wygląd.

Wrócił Cromieres, a za nim stara służąca.

— Myślę, że nie mam tu nic więcej do zrobienia. Raz jeszcze sugeruję panu ostrożność i dyskrecję. Samobójstwo nie wchodzi w grę, bo nie ma tu żadnej broni. Jesteśmy co do tego zgodni? A czy coś ukradziono, pozostawiam już panu do ustalenia. W każdym razie byłoby nieprzyjemnie, gdyby prasa narobiła szumu wokół tej sprawy...

Maigret patrzył na niego w milczeniu.

— Pozwolę sobie dzwonić do pana i dowiadywać się, co nowego — ciągnął młodzieniec. — Może też będą potrzebne jakieś informacje, zawsze może się pan zwrócić do mnie.

— Dziękuję.

— W sypialni w komodzie znajdzie pan nawet sporo listów, które zapewne pana zdziwią. To stara historia, którą na Quai d’Orsay wszyscy znają i która nie ma nic wspólnego z dzisiejszą tragedią.

Odchodził z wyraźną niechęcią.

— Liczę na pana...

Stara Larrieu poszła zamknąć za nim drzwi i wróciła niedługo potem już bez kapelusza i torebki. Nie po to jednak, by być do dyspozycji komisarza, ale raczej kontrolować obu mężczyzn.

— Sypia pani w tym mieszkaniu?

W chwili gdy Maigret do niej mówił, nie patrzyła na niego i wydawało się, że nie usłyszała. Powtórzył pytanie głośniej. Tym razem przechyliła głowę i nastawiła to dobre ucho.

— Tak. Mam pokoik, za kuchnią.

— I nie ma nikogo więcej ze służby?

— Nie, tu nie.

— Pani prowadzi dom i gotuje?

— Tak.

— Ile ma pani lat?

— Siedemdziesiąt trzy.

— A hrabia de Saint-Hilaire?

— Siedemdziesiąt siedem.

— O której wczoraj wieczorem zostawiła go pani?

— Około dziesiątej.

— Siedział w gabinecie?

— Tak.

— Czekał na kogoś?

— Nic mi nie mówił.

— A przyjmował czasem gości wieczorami?

— Swojego siostrzeńca.

— Gdzie mieszka jego siostrzeniec?

— Przy ulicy Jakob. Jest antykwariuszem.

— Też się nazywa Saint-Hilaire?

— Nie. To jest syn jego siostry. Nazywa się Mazeron.

— Notujesz, Janvier?... Dzisiaj rano, gdy znalazła pani zwłoki... Bo właśnie rano je pani znalazła, tak?

— Tak. O godzinie ósmej.

— Nie pomyślała pani, żeby zadzwonić do pana Mazerona?

— Nie.

— Dlaczego?

Nie odpowiedziała. Oczy miała nieruchome jak u niektórych ptaków i chwilami, jak one, stawała na jednej nodze.

— Nie lubiła go pani?

— Kogo?

— Pana Mazerona.

— To nie mój interes.

Maigret poczuł w tym momencie, że będzie miał z nią trudności.

— Co nie jest pani interesem?

— Sprawy rodzinne.

— Siostrzeniec nie żył z wujem w zgodzie?

— Ja nie wiem.

— A co pani robiła wczoraj wieczorem po dziesiątej?

— Poszłam spać.

— Kiedy pani wstała?

— O szóstej, jak zwykle.

— I nie wchodziła pani do tego pokoju?

— Tu nie miałam nic do zrobienia.

— Drzwi były zamknięte?

— Gdyby były otwarte, od razu bym zauważyła, że coś się stało.

— Dlaczego?

— Bo lampy nie zostały pogaszone.

— Tak jak teraz?

— Nie. Lampa u sufitu się nie paliła. Tylko lampka na biurku i ta stojąca w kącie.

— Co pani robiła od szóstej?

— Najpierw się umyłam.

— A potem?

— Sprzątnęłam kuchnię i poszłam kupić rogaliki.

— W mieszkaniu przez ten czas nie było nikogo?

— Jak każdego ranka.

— A później?

— Przygotowałam kawę, zjadłam śniadanie i wtedy poszłam z tacą do sypialni.

— Łóżko było rozesłane?

— Nie.

— Był jakiś nieporządek?

— Nie.

— Zeszłej nocy, gdy zostawiła pani hrabiego, miał na sobie ten czarny szlafrok?

— Jak każdego wieczoru, gdy nie wychodził z domu.

— A wychodził często?

— Uwielbiał kino.

— Bywali u niego przyjaciele?

— Prawie nigdy. Od czasu do czasu wychodził na śniadanie do miasta.

— Zna pani nazwiska tych, których spotykał?

— To nie mój interes...

Zadzwoniono do drzwi. Wszedł komisarz z dzielnicy, z towarzyszącym mu sekretarzem. Ze zdziwieniem popatrzył po gabinecie, potem na staruszkę, w końcu na Maigreta, któremu uścisnął dłoń.

— Jak to się stało, że jest tu pan przed nami? Ona do pana zatelefonowała?

— Nawet nie. Udała się na Quai d’Orsay. Pan zna denata?

— To były ambasador, prawda? Znam go z nazwiska i z widzenia. Co rano spacerował po dzielnicy. Kto to zrobił?

— Nic jeszcze nie wiadomo. Czekam na prokuratora.

— Lekarz też zaraz powinien dotrzeć...

Żaden z nich nie dotykał mebli ani innych przedmiotów. Zapanowała trochę niespokojna sytuacja i z ulgą powitano przybycie lekarza. A ten syknął cicho, gdy się pochylił nad zwłokami.

— Jak przypuszczam, nie wolno mi go odwrócić, nim dotrą fotografowie?

— Proszę nie dotykać... A w przybliżeniu określiłby pan godzinę zgonu?

— Upłynęło sporo czasu... Na pierwszy rzut oka, powiedziałbym, że kilkanaście godzin... To ciekawe...

— Co jest ciekawe?

— Zdaje się, że trafiły go co najmniej cztery kule... Tu jedna... Tam druga...

Ukląkł i z bliska oglądał ciało.

— Nie wiem, co powie na to lekarz sądowy. Sam nie byłbym zdziwiony, gdyby się okazało, że już pierwsza kula go zabiła, a mimo to dalej strzelano. Rzecz jasna to jedynie hipoteza...

Pięć minut później mieszkanie zapełniło się już ludźmi. Najpierw dotarł zastępca szefa z Prokuratury, Pasquier, a z nim sędzia śledczy, którego Maigret słabo znał, nazwiskiem Urbain du Chézaud.

Towarzyszył im następca doktora Paula, doktor Tudelle. I niemal równocześnie wparowali z ogromem swoich sprzętów specjaliści z zakładu kryminalistyki.

— Kto znalazł zwłoki?

— Gospodyni.

Maigret wskazał starą kobietę, która na pozór obojętnie śledziła wciąż każdy ich krok i gest.

— Przesłuchiwał pan ją?

— Jeszcze nie. Zamieniłem z nią tylko kilka słów.

— Wie coś?

— Jeśli tak, niełatwo będzie skłonić ją do mówienia...

Opowiedział historię z Ministerstwa Spraw Zagranicznych.

— Skradziono coś?

— Na pierwszy rzut oka nie. Czekam, aż zakład kryminalistyki skończy swoje, by mieć pewność.

— Miał rodzinę?

— Siostrzeńca.

— Powiadomiono go?

— Jeszcze nie. Zamierzam właśnie, gdy moi ludzie będą pracować, sam iść mu powiedzieć. Mieszka dwa kroki stąd, przy ulicy Jacob.

Maigret mógł zatelefonować do antykwariusza i poprosić, by przyszedł, ale wolał go spotkać w jego otoczeniu.

— Jeśli nie jestem już potrzebny, to pójdę od razu. A ty, Janvier, zostań tutaj...

Ulgą było wyłonić się na światło dnia, na plamy słońca pod drzewami bulwaru Saint-Germain. Powietrze było ciepłe, kobiety ubrane na jasno, polewaczka miejska skrapiała wolno połowę jezdni.

Bez trudu odnalazł ulicę Jacob i antykwariat, gdzie jedną z witryn zajmowała sama stara broń, w większości szable. Pchnął drzwi, co uruchomiło dzwonek, upłynęły jednak dwie czy trzy minuty, nim z półcienia wyłonił się mężczyzna.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: