Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Małe kłamczuchy - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
25 kwietnia 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Małe kłamczuchy - ebook

Autorka zajmująca pierwsze miejsce na liście bestsellerów „New York Timesa”, Charlaine Harris, powraca z kolejną powieścią kryminalną z serii o Aurorze Teagarden, bibliotekarce z małego miasteczka.

Pewnego popołudnia z boiska do piłki nożnej znika czwórka dzieciaków. Jednym z nich jest piętnastoletni brat Aurory, Phillip. Znika również dwójka jego przyjaciół i jedenastoletnia dziewczynka. Następnie dochodzi do koszmarnego odkrycia – w ostatnim znanym miejscu pobytu dzieci leżą zwłoki…

Podczas gdy miejscowa policja i biuro szeryfa przeczesują hrabstwo w poszukiwaniu dzieciaków i przesłuchują wszystkich, którzy mogą coś wiedzieć, Aurora i jej nowy mąż, Robin Crusoe, rozpoczynają własne śledztwo. Czy ta śmierć i porwanie mają coś wspólnego z młodocianą grupką dręczycielek? Czy zniknięcie Phillipa wiąże się z hazardowymi długami ojca Aurory? Czy to może sam Phillip, który dopiero niedawno zjawił się w miasteczku, jest odpowiedzialny za porwanie pozostałych dzieci? Mijają kolejne dni, a pytania pozostają bez odpowiedzi.

Czy dzieci nadal żyją? Kto je przetrzymuje? Gdzie mogą być?

Prawda zaskoczy wszystkich...

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7674-843-6
Rozmiar pliku: 545 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział 1

Dnia ósmego listopada Aurora Teagarden Bartell oraz Robin Hale Crusoe wstąpili w święty związek małżeński. Uroczystość odbyła się w Kościele Episkopalnym Świętego Jakuba. Ślubu udzielił wielebny Aubrey Scott. Oprawę muzyczną zapewniła Emily Scott.

Panna młoda, w koronkowej sukience koloru écru, miała bukiet z rdzawych chryzantem. Jej świadkiem była Angel Youngblood z Lawrenceton. Świadkiem pana Crusoe był jego przyjaciel Jeff Abbott, z Austin w Teksasie.

Po podróży poślubnej, spędzonej w Savannah i Charlestone, para zamieszka w Lawrenceton. Panna młoda zatrudniona jest w Bibliotece Hrabstwa Sparling. Pan młody to znany powieściopisarz.

Pani Teagarden oraz pan Crusoe proszą, by zamiast prezentów ich przyjaciele wpłacili datki na rzecz Armii Zbawienia albo Schroniska dla Zwierząt hrabstwa Sparling.

– Popełnili tylko jeden błąd – powiedziałam, sięgając po maselniczkę. Grubo posmarowałam swoją bułkę. Mniam. Na rękawie szlafroka miałam okruchy i strząsnęłam je na talerz. To był dobry poranek. Niczego nie zwymiotowałam.

– Jaki? Och, to „Bartell”? – zorientował się Robin. Czytał gazetę z Atlanty, na tle której której prasa lokalna wypadała żałośnie. Był ubrany tak, jakby miał jechać do pracy, w oliwkowych spodniach i koszuli z długim rękawem. W jego przypadku oznaczało to, że przeszedł z kuchni do gabinetu. – Pewnie chcieli podkreślić twój status jako kobiety dwukrotnie zamężnej.

Nigdy nie przyjęłam nazwiska mojego pierwszego męża. Byliśmy małżeństwem przez trzy lata, po czym zostałam wdową.

– Chyba na zawsze zostanę przy Teagarden.

– Lepsze to niż Crusoe – mruknął Robin.

Uśmiechnęłam się.

– Zależy od opinii.

– Jak się czujesz? – Spojrzał na mnie znad gazety.

– Jakbym nie miała się wyrzygać.

To była dla mnie kwestia chwili.

– Hej, no to dzień już się dobrze zapowiada – odpowiedział z uśmiechem, ale wydawał się zaniepokojony.

Robin nie miał dotąd do czynienia na co dzień z ciężarną kobietą i wiedziałam, że najchętniej pytałby mnie, jak się czuję, po sześć razy dziennie… gdyby wyczucie mu nie podpowiadało, że doprowadziłby mnie tym do szału.

Nigdy wcześniej nie byłam w ciąży, więc było nas dwoje.

Zabrzęczał mój telefon. Zerknęłam na wiadomość.

– To jutro po południu idziemy do ginekologa? – zapytał. Choć wiedział, że tak, musiał się upewnić. – A jeśli nam się nie spodoba, rozejrzymy się za kimś innym, tak?

– Tak jest – odpowiedziałam z przekonaniem. – Idziemy do Kathryn Garrison, żeby ją poznać. Słuchaj, właśnie dostałam wiadomość z jej gabinetu. Ktoś odwołał wizytę! Mogę przyjść już dzisiaj po południu. – Byłam mocno podekscytowana. Uniosłam oba kciuki w górę. – Bardzo ją polecają.

– Kto? – Robin, jako twórca powieści kryminalnych, był podejrzliwy z definicji.

– Prowadziła obie ciąże Melindy i Melinda mówi, że była świetna. Chodziła do niej też Angel.

Melinda była moją przyrodnią bratową, a Angel druhną. Obie były rozsądnymi kobietami.

– Zdefiniuj „świetna”. – Robin chciał wiedzieć wszystko.

Uniosłam dłoń, żeby na palcach odznaczać kolejne punkty.

– Wszystkie niepokoje Melindy traktowała poważnie. Przy każdej wizycie poświęcała tyle czasu, ile trzeba, żeby się upewnić, że Melinda wie, co się dzieje z dzieckiem. Angel mówiła, że była spokojna i opanowana. A staż odbyła w klinice w Miami, specjalizującej się w ciążach zagrożonych. To dobrze, prawda? Nie jestem już taka młoda, zwłaszcza jak na pierwszą ciążę.

Próbowałam to powiedzieć zupełnie normalnie, a nie jakbym była przerażona.

– Kotku, wszystko będzie dobrze – oświadczył Robin. – To bardzo ważne, żebyśmy oboje ufali swojemu lekarzowi. Nie chcę, żebyś choć przez chwilę się martwiła.

– Cóż… teraz to już pozamiatane – stwierdziłam ponuro. – Właśnie dlatego nie chciałam nikomu mówić. Czekam na to badanie. Po prostu chcę mieć pewność, że wszystko jest w porządku. Że minął pierwszy trymestr.

– Rozumiem – powiedział Robin.

A ja wiedziałam, że naprawdę rozumie, choć nie byliśmy małżeństwem nawet trzy tygodnie. Jednak spotykaliśmy się, zanim wyszłam za mąż po raz pierwszy, i gdy Robin wrócił do Lawrenceton już po tym, jak owdowiałam, podjęliśmy to w tym samym miejscu, w którym przerwaliśmy.

– No to dziś wieczorem możemy powiedzieć twojej mamie. – Robin się uśmiechnął. Na jego wąskiej twarzy uśmiech wydawał się ogromny. – Jak myślisz, jak zareaguje?

– Połowa jej będzie mówić „Musiałaś wyjść za mąż! Och, Auroro!”, a druga połowa: „Nareszcie, mój własny wnuk!”.

Robin parsknął śmiechem.

– Moja mama będzie kręcić piruety. Już straciła nadzieję, że przyczynię się do powiększenia bandy jej wnucząt. Nasze będzie jej piątym.

Odłożył gazetę na stół i zaniósł swoje naczynia do zlewu. Wiedziałam, że gdy wrócę z pracy, zmywarka będzie załadowana, a ekspres do kawy umyty. Oto kolejny powód, dla którego Robin będzie lepszym mężem i ojcem niż mój własny tata. Zostawił moją matkę i mnie, gdy byłam nastolatką, a teraz mieszkał na drugim końcu kraju, w Los Angeles. Najlepszym, co mój ojciec zrobił po tym, jak odszedł, był mój przyrodni brat, Phillip, który obecnie mieszkał z nami.

Skoro już mowa o Phillipie, to zauważyłam, że w jego pokoju nadal panuje cisza.

– Słuchaj, czy Phillip mówił ci coś o swoich stopniach? – spytałam Robina. – Powinien być już po wszystkich testach na koniec semestru.

Trzeba było wielu, wielu maili i telefonów, żeby ustalić coś na temat prywatnej sieci nauczania szkolno-domowego Phillipa. Nigdy wcześniej o czymś takim nie słyszałam. Byłam świadoma, że mój młodszy brat nie chodził do takiej normalnej szkoły, ale na tym moja wiedza się kończyła.

Odkryłam, że ten system nauki domowej funkcjonuje w całym kraju. Oddział kalifornijski zgodził się, żeby Phillip dokończył semestr online, jako że znajdował się w innej lokalizacji geograficznej. Nasz ojciec przynajmniej załatwił co trzeba po stronie Kalifornii. Tak szczerze, to byłam nieco zaskoczona.

– Nie sądzę, żeby wpadał w ekstazę, siedząc z laptopem w pokoju – powiedział Robin. – Ale na pewno słuchał wykładów, a ostatni test ma dzisiaj. Jutro zaczynają się ferie, tak jak w miejscowej szkole.

– Nie sądzisz, że pójście do tutejszej szkoły będzie dla niego szokiem?

– Sądzę, że nie może się doczekać stycznia, żeby iść do szkoły ze swoimi nowymi przyjaciółmi. No i wie, że skoro jego mama odeszła, a Phil okazał się, cóż… beztroskim ojcem, to pobyt tutaj to dla niego obecnie najlepsze rozwiązanie.

„Phil” to zawsze był mój ojciec, a „Phillip” mój brat. Inaczej bym się pogubiła.

– Mogę ci powiedzieć z całkowitą pewnością – ciągnął Robin – że Phillip nic nie wspominał o tym, że chciałby się zobaczyć z ojcem. – Potem wrócił do naszego ulubionego tematu. – Czyli wieczorem będę mógł zadzwonić do mojej matki i sióstr?

– Okay – zgodziłam się, na poły przerażona, na poły podniecona. – Jeżeli doktor Garrison powie, że wszystko jest w porządku, dziś wieczorem wszystkim powiemy.

Zerknęłam na swój szlafrok.

– Jeśli niedługo im nie powiemy, to jeszcze trochę i sami się zorientują.

Byłam zdumiona, podekscytowana i zaniepokojona zmianami w swoim ciele. Większe cycki, super! I większy obwód pasa.

– Jaką miałeś wagę urodzeniową? – zapytałam.

– Rany, nie mam pojęcia. Zapytamy dziś moją mamę. Wieczorem – stanowczo powiedział Robin.

– Okay, okay.

Chociaż fajnie będzie się podzielić dobrymi nowinami, to już nie będziemy dłużej przebywać w naszej małej bańce. Będziemy musieli wysłuchiwać wszystkich wskazówek i spekulacji: jakiej płci będzie dziecko, czy poród jest bezpieczny, jeśli pierwsze dziecko rodzi się po trzydziestym piątym roku życia, i jakie powinniśmy wybrać imię. Cieszyłam się na myśl, że będziemy mogli podzielić się tym szczęściem, ale jednocześnie nie chciałam tego.

Na ten moment musiałam ubrać się w coś odpowiedniego do pracy w chłodny, rześki poranek.

Do Bożego Narodzenia zostały niecałe dwa tygodnie. Jeśli kiedykolwiek miałam założyć nowy, czerwony sweter, prezent od mojej matki, to właśnie dzisiaj. Będzie pasował może jeszcze przez miesiąc. W tym swetrze i popielatych spodniach czułam się radośnie i na czasie. Nałożyłam płaszcz.

Gdy przechodziłam obok pokoju Phillipa, usłyszałam, jak rozmawia przez telefon.

– Na razie, braciszku! – zawołałam. – Powodzenia na teście!

– Na razie – odpowiedział. – Nie martwię się o test. Hej, możemy zjeść na kolację chilli?

– Powinno być w zamrażarce. Ma naklejkę. Wyjmij tylko, żeby się rozmroziło.

Byłam blisko z Phillipem, gdy był dzieckiem, ale kiedy mój ojciec i jego matka przeprowadzili się do Kalifornii, coraz trudniej było utrzymać kontakt, póki Phillip nie dorósł na tyle, żeby napisać do mnie maila. Raptem kilka tygodni wcześniej, gdy jego złość na ojca była już za duża, żeby mógł wytrzymać w domu, przejechał na stopa z Kalifornii do Georgii. (Wciąż pamiętam strach, który mi wtedy towarzyszył.) Większość facetów nie byłoby szczególnie zachwyconych, gdyby w tym samym domu mieszkał młodszy brat nowo poślubionej żony, ale Robin podszedł do tego na całkowitym luzie. Chyba naprawdę lubił Phillipa.

Robin wrócił do swojego gabinetu, dużego pomieszczenia na tyłach domu, pełnego półek z książkami. Gdy przystanęłam w salonie, żeby zabrać torebkę, spojrzałam w głąb korytarza i zobaczyłam, jak intensywnie wpatruje się w monitor. Już był całkowicie pochłonięty pracą. Robin pisał bestsellery i właśnie dostał uwagi redaktorskie do książki, którą niedawno skończył. Jego etyka pracy budziła mój głęboki podziw.

Powiedziałam „do widzenia”, ale cicho. Nie byłam zaskoczona, że nie usłyszałam odpowiedzi. Gdy Robin był ze mną, to był ze mną całkowicie, ale kiedy pracował, był tym głęboko zaabsorbowany. Uczyłam się żyć z pisarzem. Uwielbiałam kryminały Robina na długo przed tym, jak poznałam mężczyznę i pokochałam również jego. Wyszłam przez drzwi kuchenne do garażu, w którym stało moje volvo. Do pracy miałam piętnaście minut jazdy.

Kilka lat temu zajęłoby mi to maksymalnie osiem minut. Rozwój dotyczy też ruchu ulicznego. Lawrenceton, niegdyś spokojne miasteczko, zostało zaanektowane przez rozprzestrzeniającą się Atlantę.

Na mojej zwykłej trasie była stłuczka i miałam siedem minut opóźnienia. Gdy wjechałam na parking za biblioteką, przeznaczony dla pracowników, byłam niemal spóźniona. Pobiegłam do drzwi dla personelu, żałując, że nie nałożyłam rękawiczek i szalika, gdy uderzyło mnie zimno. W ręce trzymałam klucze, bo te drzwi zawsze były zamknięte.

Weszłam prosto do dużego pomieszczenia, które kilka lat wcześniej zostało dobudowane do biblioteki. Mieściła się w nim mała kuchnia, przestrzeń rekreacyjna, i część, w której naprawialiśmy książki. Po drugiej stronie holu było okno, przez które było widać biurko przeznaczone dla sekretarki dyrektora biblioteki, a za nim drzwi do biura Sama Clerricka. Obecnie pokój sekretarki był pusty, a drzwi do biura dyrektora zamknięte.

Odłożyłam torebkę do małej szafki i wyszłam do holu, zmierzając w stronę drzwi prowadzących na główny poziom biblioteki. Pomiędzy mną a drzwiami stały dwie kobiety, głęboko pogrążone w rozmowie. Janie Spellman, bibliotekarka komputerowa (tak o niej myślałam) gawędziła z Annette Russell, nową bibliotekarką w dziale dziecięcym. Ponieważ przez kilka miesięcy, gdy szukano nowej pracownicy na to miejsce, miałam tam zastępstwo, byłam zachwycona, gdy została zatrudniona Annette.

Annette i Janie miały nieco ponad dwadzieścia lat i szybko się zaprzyjaźniły. Janie była żywiołowa, często się uśmiechała i nosiła jaskrawe kolory, podczas gdy Annette ubierała się i zachowywała dużo spokojniej. Włosy miała ułożone w krótkie dredy z platynowymi pasmami. Wyglądała jak dmuchawiec. Podobało mi się to.

– Hej, Roe! – powiedziały obie z różnym poziomem entuzjazmu.

– Roe, czytałam poranną gazetę – odezwała się Janie. – To prawda?

Wyglądała niemal na zranioną, co uznałam za dziwne. Miała wielkie plany co do Robina, a teraz sprawiała wrażenie, jakbym powinna była spytać ją o pozwolenie.

– Że wyszłam za mąż? Tak, to prawda. Robin i ja wzięliśmy ślub.

– To dlatego zrobiłaś sobie długi weekend?

– Aha. Wyjechaliśmy w krótką podróż poślubną. – Uśmiechnęłam się do nich promiennie. Annette odwzajemniła uśmiech. Janie wyglądała na mniej… zachwyconą.

– Czyli teraz jesteś panią Crusoe? – zapytała, jakby chciała być nieco złośliwa.

– Nie, zostałam przy Teagarden – odparłam, nie rozumiejąc, do czego pije. Wiedziała, że spotykamy się z Robinem, nawet gdy z nim flirtowała.

– Pobraliście się w kościele? – spytała jeszcze ostrzej.

I nagle zrozumiałam. Chciała wiedzieć, dlaczego nie została zaproszona.

– Owszem – odparłam uprzejmie. – Tylko w towarzystwie rodziny i dwojga świadków. Wiecie, to był mój drugi ślub.

Poza tym zależało nam, żeby załatwić to szybko i możliwie bez rozgłosu.

Nie byłam pewna, czy Annette wiedziała, że już byłam zamężna, a Janie ewidentnie o tym nie pamiętała. Obie kiwnęły głowami, wyglądając na nieco speszone.

– To ma sens – przyznała Annette.

– Wydarzyło się coś nowego i wspaniałego? – spytałam, żeby zmienić temat.

Nie byłam szczególnie zainteresowana tym, czy moje prywatne ustalenia miały dla Annette jakiś sens, czy też nie. Być może robiłam się nieco przewrażliwiona.

– W każdym razie coś nowego – stwierdziła Janie, znowu wyglądając na podekscytowaną. – Sam ma dziś rozmowę z kilkoma kobietami, które aplikują na sekretarkę.

– Cudownie! – powiedziałam to ze szczerego serca. – Czuje się znacznie lepiej, gdy ktoś oddziela go od ludzi.

– Cóż, tak na marginesie, jedną z nich jest Lizanne Sewell.

Szłam już w stronę biblioteki. Zatrzymałam się i odwróciłam, żeby popatrzeć na Janie.

– Co jest nie tak z Lizanne? – zapytałam.

Miałam nadzieję, że nie sypię iskrami z oczu.

– Nie jest specjalnie bystra – odparła Janie takim tonem, jakby wszyscy o tym wiedzieli i powinno to być dla mnie oczywiste.

Zapadła chwila ciszy.

– Nie wiedziałam, że Lizanne starała się o tę posadę – odrzekłam. – Ale od dawna się przyjaźnimy. Dla Sama byłaby idealna. Bez trudu poradzi sobie z jego kalendarzem.

Weszłam do biblioteki, żeby nie powalić Janie na ziemię i nie zrobić jej krzywdy.

◆ ◆ ◆

Przy biurku w recepcji pracował Perry Allison i chociaż był zajęty rozmową z klientem, kiwnął mi głową na przywitanie. Przyjaźniłam się z matką Perry’ego, Sally, choć była ode mnie starsza co najmniej o piętnaście lat, a Perry zaczynał być moim przyjacielem, choć był młodszy. Miał ciężkie życie, a wydawało się, że będzie jeszcze cięższe, bo Sally była chora.

Przeszłam za kontuar do komputera dla pracowników i przygotowałam do wysłania noty ponaglające. Do pewnego stopnia było to zautomatyzowane, bo nazwiska i adresy ludzi przetrzymujących książki wyskakiwały same, gdy przekroczono termin zwrotu. Jednak część ludzi nie miała adresów mailowych i tych trzeba było ponaglić przez telefon albo listownie, zgodnie z ich życzeniem.

Było kilka osób, które nie miały ani telefonu, ani adresu mailowego. Moim zadaniem było ich powiadomić. Oczywiście mieliśmy standardowe pismo na taką okoliczność. Musiałam tylko wpisać tam nazwisko klienta. Słyszałam, jak Janie śmiała się z tych przestarzałych metod. Była dumna z tego, że wniosek o kartę biblioteczną można było złożyć przez Internet. Dumna!

Biblioteka zawsze była nieoficjalnym centrum społecznym, z książkami, magazynami, gazetami i wszelkimi źródłami dostępnymi dla każdego. Za darmo!

Zawsze zdumiewało mnie, jakie szczęście mieli ludzie, mając dostęp do biblioteki publicznej, chociaż prawie każdy obywatel traktował to jako coś oczywistego. Ale teraz, z pracownią komputerową dostępną dla każdego, w bibliotece w Lawrenceton był jeszcze większy ruch. Od chwili otwarcia do momentu zamknięcia bez przerwy napływali klienci. Ci, którzy nie mieli komputerów, używali ich do sprawdzania stron dotyczących usług i sprzedaży. Czytali najnowsze wiadomości. Szukali zastrzeżonych reklam. Brali udział w kursach online, jak mój brat w tym właśnie momencie (taką miałam nadzieję). Oczywiście posiadacze komputerów nie musieli już nawet przychodzić do budynku. Książki i audiobooki mogli wypożyczyć przez Internet.

Doceniałam fakt, że biblioteka była tak istotna w życiu tych, którym służyła. To, że człowiek nie może sobie pozwolić na komputer, nie powinno oznaczać, że nie ma dostępu do tych wszystkich niesamowitych informacji, zgadza się? A jeśli było się osobą starszą, niepełnosprawną albo po prostu ogromnie zajętą, to oferowanie książek w najprostszy możliwy sposób naprawdę miało sens. Ja jednak zawsze lubiłam druk. Uwielbiałam trzymać prawdziwą książkę. Uwielbiałam przewracać strony. Uwielbiałam nosić książki ze sobą, wyciągać je z torebki podczas lunchu, żeby poczytać kilka minut w czasie przerwy. Jakoś nigdy nie potrafiłam sobie wyobrazić, co ludzie robią w wolnych chwilach, jeśli nie czytają. Jednak coraz wyraźniej docierało do mnie, że takie podejście pasuje bardziej do siedemdziesięciosześcio- niż trzydziestosześciolatki.

I było jeszcze mnóstwo prawdziwych, fizycznych książek, którymi należało się zająć już teraz. Skończyłam wypełniać ponaglenia i ułożyłam zwrócone książki na wózku w kolejności, w jakiej miały trafić na półki. Na dolną półkę wózka załadowałam stołek. Choć przy regałach stały taborety, stwierdziłam, że szybciej jest wziąć jeden po prostu ze sobą. Gdy ma się zaledwie niecałe pięć stóp wzrostu, i to przy dobrych wiatrach, trzeba myśleć z wyprzedzeniem.

Ostrożnie prowadziłam wózek. W bibliotece panował ruch. Większość klientów stanowili dorośli, bo dzieciaki były w szkole – jakkolwiek za dwa dni miały zacząć się ferie świąteczne. Nie spieszyłam się i witałam ze wszystkimi, ponieważ uważałam to za część swojej pracy i lubiłam ją.

W połowie pracy przy półkach poczułam gwałtowną potrzebę skorzystania z łazienki. Z książki o ciąży wiedziałam, że to typowe, choć wchodziłam w tę fazę szybciej, niż przewidywałam.

Nie miałam czasu, żeby skorzystać z łazienki na zapleczu, więc zanurkowałam do najbliższej damskiej ubikacji i schowałam się w kabinie. Kilka minut później wyszłam, czując się o wiele lepiej. Gdy podeszłam do umywalki, zobaczyłam matkę Perry’ego wpatrującą się w lustro.

– Sally? – odezwałam się.

Ostatnio nie rozmawiałam z Perrym o tym, co o jej stanie powiedział lekarz. Sally raptem przed miesiącem skończyła pięćdziesiąt jeden lat.

– Roe, od roku cię nie widziałam – pogodnie powiedziała Sally.

Gdy stałam tam zakłopotana, z innej kabiny wyszła Tiffany Andrews. Nie znałam jej zbyt dobrze. Z tego, co pamiętałam, miała córkę Siennę i uczyła tańca we własnym studio. Miała na sobie biały sweterek i czarną spódnicę i w pierwszej chwili pomyślałam, że wygląda jak hostessa w jakiejś miłej restauracji.

Kiwnęła nam głową i umyła ręce. Miałam nadzieję, że wyjdzie, ale zaczęła kopać w torebce w poszukiwaniu przyborów do makijażu.

– Sally, jakieś dwa tygodnie temu widziałyśmy się w Powozowni – przypomniałam jej delikatnie.

Robin i ja świętowaliśmy nasze sekretne, dobre nowiny. Sally siedziała po drugiej stronie jadalni z Perrym i jego chłopakiem, Keithem Winslowem, doradcą finansowym.

– W Powozowni? – niepewnie zapytała Sally.

– W restauracji – powiedziałam, uśmiechając się z niejakim trudem.

Sally stanowczo się pogorszyło.

– Aha – odrzekła, wyraźnie dochodząc do wniosku, że coś sobie wymyśliłam. – No to do zobaczenia. – Popatrzyła na mnie podejrzliwie.

Zaryzykowałam kolejne pytanie.

– Przyszłaś zobaczyć się z Perrym?

Sally spojrzała na mnie pustym wzrokiem.

– No dobrze, to do zobaczenia! – pożegnałam się, próbując nie brzmieć zbyt radośnie, zbyt pogodnie.

Tiffany Andrews popatrywała to na mnie, to na Sally.

Wyszłam z toalety poszukać Perry’ego. Z ulgą zobaczyłam, jak wraca do biurka przy drzwiach wejściowych. Wzięłam kilka głębokich oddechów i weszłam za ladę, żeby z nim porozmawiać.

– Perry – zaczęłam cicho, próbując zachować spokój. Perry był już przyzwyczajony do wstrząsów.

– Co tam? – zapytał równie ściszonym głosem, odwracając się do mnie.

– Twoja mama jest w damskiej toalecie. Pogubiła się – powiedziałam wprost, nie mogąc wymyślić sposobu, żeby zrobić to łagodniej.

– Dlaczego nie zabrałaś jej ze sobą? – spytał.

– Bo mi nie ufa – wyjaśniłam.

Bałam się, że jeśli zacznę Sally na coś namawiać, zbuntuje się i zrobi scenę. Czułam się jak tchórz. Byłam tchórzem.

Z łazienki wyłoniła się Tiffany Andrews i energicznie podeszła do drzwi na zaplecze. Weszła pomimo znaku „tylko dla personelu”. Może ona też starała się o pracę sekretarki? Ale w następnej chwili zauważyłam, jak Perry posmutniał, i zapomniałam o niej.

Perry wszedł do łazienki, a ja zatrzymałam dwudziestoparolatkę, która chciała wejść za nim. Poprosiłam ją grzecznie, żeby udała się do łazienki na drugim piętrze, a ona pokazała mi środkowy palec. Do czegoś takiego nie doszłoby nawet dziesięć lat wcześniej. Przynajmniej oddaliła się we właściwym kierunku.

Perry nie potrzebował dużo czasu, żeby namówić Sally do wyjścia.

Było zupełnie tak, jakby ktoś przełączył jakąś dźwignię. Sally wyglądała, jakby wszystko było z nią w porządku.

– Synu, nie mogę uwierzyć, że wszedłeś do damskiej toalety – powiedziała z uśmiechem, ale zaskoczona. – Co według ciebie mogło mi się tam stać?

Z wielką ulgą odwróciłam się, żeby wrócić do biurka, ale w tym właśnie momencie mnie dostrzegła.

– Roe Teagarden! – wykrzyknęła. – Nie widziałam cię od wieków!

– Sally, miło cię widzieć. Muszę wracać do pracy, ale zadzwonię do ciebie – rzuciłam przez ramię i uciekłam.

Taaa. Tchórz.

Ostrzeżona, przechwyciłam Lizanne, gdy przyszła na swoją rozmowę kwalifikacyjną. Ku mojej uldze była ubrana jak trzeba, w wełniane spodnie, dość wąskie (choć nie opięte), i niezbyt obcisłą bluzkę. Sam nie lubił kobiet, które podkreślały swoją kobiecość. Tiffany, z jej mocnym makijażem, nie przypadnie mu do gustu.

– Roe? – zdziwiła się, gdy dopadłam ją tuż przy drzwiach wejściowych.

– Chcesz tę pracę? – spytałam szeptem. Spojrzałam w jej oszałamiające, brązowe oczy.

Kiwnęła głową. Lizanne zawsze była piękna, a macierzyństwo tego nie zmieniło, choć oczywiście dojrzała… jak my wszyscy.

– To leć do łazienki i zetrzyj szminkę – powiedziałam. – A gdy Sam będzie ci zadawał pytania, zapewnij go, że jesteś w stanie zrobić wszystko, o co poprosi, i będziesz zwracać się do niego tylko wtedy, gdy to będzie naprawdę konieczne. Bądź jak kojący balsam. On chce mieć barykadę.

Kiwnęła głową.

– Z tym dam sobie radę.

To była prawda – Lizanne zawsze była najbardziej zrelaksowaną osobą, jaką znałam, i najbardziej kompetentną.

Chciałam ją wypytać o mnóstwo rzeczy, ale zerknęła na zegarek, wskazując, że nie ma czasu, więc wskazałam jej drzwi na zaplecze. Lizanne właśnie rozwiodła się z miejscowym prawnikiem i obiecującym politykiem, Bubbą Sewellem. Rozwód wywołał masę plotek, w większości nieprawdziwych.

Nie zobaczyłam się z nią ponownie, choć w nadziei, że ją złapię, zjadłam sałatkę na zapleczu. Przepracowałam kolejne dwie godziny. A potem wreszcie przyszedł czas na moją wizytę u lekarza. Gdy zabrałam płaszcz i torebkę, wysłałam do Robina wiadomość, że już jadę. Zauważyłam, że mam SMS-a od Phillipa. Musze z tb porozmawiac, pisał. Odpisałam mu: Jasne. Zobaczymy się w domu za godzinę – półtorej.

Moze tk, moze nie, odpowiedział. Josh ma wpasc po szkole.

Josh Finstermeyer i jego siostra bliźniaczka szybko zaprzyjaźnili się z Phillipem. Mieszkali niedaleko mojego domu. Bliźniaki chodziły do miejscowej szkoły średniej i były bystrymi dzieciakami. A dodatkowo, jako że oboje skończyli szesnaście lat (byli o kilka miesięcy starsi od Phillipa), mogli prowadzić samochód bez opieki osoby dorosłej.

OK, do zobaczenia, mam nowiny, napisałam.

Odpowiedział emotikonką wyrażającą zaskoczenie.

Dość typowa wymiana wiadomości z piętnastolatkiem, pomyślałam, a potem skupiłam się na tym, co może mi powiedzieć lekarz.

Ciąg dalszy w wersji pełnej
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: