Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Mam na imię jutro - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
3 kwietnia 2019
Ebook
31,50 zł
Audiobook
43,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Mam na imię jutro - ebook

Rok 1815. Zimowy wieczór w Wenecji. Pewien pies czuwa przy katedrze, mając nadzieję, że wreszcie pojawi się jego pan. Dawno temu właśnie tu się rozdzielili i tu mieli się spotkać. Minęły jednak lata, a po panu – lekarzu, chemiku i filozofie, z którym przemierzył całą Europę, odwiedzając królewskie dwory i pola bitwy – wciąż nie ma śladu. Pies wyczuwa jednak trop jego odwiecznego wroga. Porzuca więc w miarę bezpieczne schronienie i wyrusza w podróż w poszukiwaniu najbliższego mu człowieka.

Z mokrym nosem przy ziemi i wiernym towarzyszem, kundlem wabiącym się Sporco, u boku musi się spieszyć –  by znaleźć pana, zanim zrobi to ten Zły. I nie może się przy tym nadziwić, że te dwunożne istoty rządzące światem, które potrafią kochać i tworzyć takie piękne rzeczy, stać na tyle okrucieństwa. Mimo to nie traci nadziei i pędzi na swych czterech łapach na ratunek panu.

Bo czy ktoś może kochać bardziej niż pies?

Kategoria: Literatura piękna
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8125-629-2
Rozmiar pliku: 799 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

URZEKAJĄCA OPOWIEŚĆ O ODWADZE, POŚWIĘCENIU I MAGICZNEJ WIĘZI ŁĄCZĄCEJ CZŁOWIEKA I JEGO NAJWIERNIEJSZEGO TOWARZYSZA.

Rok 1815. Zimowy wieczór w Wenecji. Pewien pies czuwa przy katedrze, mając nadzieję, że wreszcie pojawi się jego pan. Dawno temu właśnie tu się rozdzielili i tu mieli się spotkać. Minęły jednak lata, a po panu – lekarzu, chemiku i filozofie, z którym przemierzył całą Europę, odwiedzając królewskie dwory i pola bitwy – wciąż nie ma śladu. Pies wyczuwa jednak trop jego odwiecznego wroga. Porzuca więc w miarę bezpieczne schronienie i wyrusza w podróż w poszukiwaniu najbliższego mu człowieka. Z mokrym nosem przy ziemi i wiernym towarzyszem, kundlem wabiącym się Sporco, u boku musi się spieszyć – by znaleźć pana, zanim zrobi to ten Zły. I nie może się przy tym nadziwić, że te dwunożne istoty rządzące światem, które potrafią kochać i tworzyć takie piękne rzeczy, stać na tyle okrucieństwa. Mimo to nie traci nadziei i pędzi na swych czterech łapach na ratunek panu.

Bo czy ktoś może kochać bardziej niż pies?DAMIAN DIBBEN

Brytyjski pisarz znany przede wszystkim z powieści dla młodzieży, cyklu Strażnicy historii na którym odcisnęła swoje piętno fascynacja autora historią starożytną, archeologią i kosmosem. Jako scenarzysta był współtwórcą m.in. Upiora w operze. Jest także autorem własnego scenariusza Seventh Heaven, który wkrótce ma wejść do produkcji.

Damian Dibben jest zakochany w Londynie, gdzie mieszka wraz ze swoimi najwierniejszy mi przyjaciółmi – psami Alim i Dudleyem.

damiandibben.comPo

1603 – Jakub I Stuart zasiada na tronie Anglii.

1606 – Szekspir pisze Antoniusza i Kleopatrę i Makbeta.

1608 – na zamarzniętej Tamizie odbywa się jarmark.

1616 – Galileusz sugeruje, że Ziemia nie jest centrum wszechświata.

1618 – w Pradze rozpoczyna się wojna trzydziestoletnia.

1631 – trwa oblężenie Magdeburga.

1638 – w Saint-Germain-en-Laye przychodzi na świat przyszły Ludwik XIV, Król Słońce.

1642 – w Anglii wybuch wojna domowa i dwór królewski przenosi się do Oksfordu.

1649 – król Karol I Stuart zostaje ścięty przed Banqueting House w Londynie.

1673 – Molier umiera na scenie podczas premiery Chorego z urojenia.

1681 – w Wenecji zostaje otwarta budowana pięćdziesiąt lat bazylika La Salute.

1769 – trzynastoletni Mozart odwiedza Włochy.

1797 – wojska Napoleona okupują Wenecję, co prowadzi do upadku republiki.

1815 – Brytyjczycy i ich sprzymierzeńcy pokonują Napoleona pod Waterloo.

1837 – w Londynie zostaje przyjęta ustawa o zniesieniu niewolnictwa w Imperium Brytyjskim.Przed

1337 – włoski uczony Petrarka wymyśla pojęcie „wieki ciemne” na określenie ostatnich 800 lat i przepowiada nową epokę.

1347 – czarna zaraza zbiera żniwo, pozbawiając życia połowę mieszkańców Europy.

1418 – Filippo Brunelleschi projektuje zbudowaną na planie regularnego ośmioboku kopułę katedry we Florencji.

1426 – Madonna z Dzieciątkiem i aniołami pędzla Masaccia zapoczątkowuje nowy „realistyczny” styl w malarstwie.

1439 – Gutenberg po raz pierwszy używa ruchomej czcionki do masowej produkcji książek.

1453 – upadek Konstantynopola doprowadza do migracji uczonych do Włoch.

1486 – Leonardo da Vinci otrzymuje zlecenie na namalowanie Ostatniej wieczerzy.

1492 – Krzysztof Kolumb dopływa do Ameryki.

1496 – Gentile Bellini przedstawia słynny wenecki plac w obrazie Procesja na placu św. Marka.

1504 – Michał Anioł kończy rzeźbić Dawida.

1543 – Mikołaj Kopernik publikuje przełomowe dzieło O obrotach sfer niebieskich.

1580 – Francis Drake kończy z sukcesem wyprawę dookoła świata.

1599 – Szekspir pisze Hamleta.

1603 – Jakub I Stuart zasiada na tronie Anglii…Prolog I

Pałac Elsynor, Dania 1602

Ta podróż przez wiele żywotów zaczęła się całkiem zwyczajnie: zbierałem razem z nim ostrygi na brzegu. Lubił je bardziej niż jakiekolwiek inne jedzenie, uwielbiał rytuał otwierania szorstkich muszli, by odkryć ukryty w ich wnętrzu skarb, gładki alabaster i niematerialny płyn. Kiedy się nimi zajadał, ulegał fizycznej przemianie: opuszczał ramiona, przestawał marszczyć czoło, a jego oczy łagodniały, czasami bliskie łez.

– Będziemy dziś mieli szczęście – powiedział, wkładając buty. – Poziom wody podczas tego odpływu jest wyjątkowo niski. Tak niski, że moglibyśmy niemal przejść do Szwecji. – Zdjął z wieszaka pelerynę, strzepnął ją i związał pod szyją, przerzucając cały jej ciężar na plecy. – Mam też przeczucie… – Odryglował zasuwę u drzwi i otworzył je na całą szerokość. – Tak, jest jeszcze całkiem jasno. – Gdy uświadomił sobie, że za nim nie idę, zatrzymał się i odwrócił, przekrzywiając głowę. Jego sylwetka rysowała się w drzwiach niczym znak zapytania. – Gdzie jesteś, mój czempionie?

Do tej pory na wspomnienie jego głosu – miękkiego i łagodnego jak leśny wąwóz – serce pęka mi na pół niczym pusta łupina.

Stałem w cieniu, ukryty do połowy za grubymi nogami stołu w wielkiej sali. Można by sądzić – z odległości połowy kontynentu i kilku wieków – że gnębił mnie niezrozumiały lęk, ponure przeczucie tego, co znajdziemy na mulistych równinach w dole, ale w rzeczywistości nie odczuwałem niczego podobnego. Nie powstrzymywała mnie też bezczelność ani ślepy upór: wtedy nie znałem jeszcze tych cech. Nie, kierowały mną znacznie bardziej przyziemne powody. Szukaliśmy już ostryg rankiem, a zbliżał się wieczór. Nastał czas, by rozpalić w kominku w wyłożonym boazerią salonie albo w pałacowej bibliotece, bym usiadł obok niego i poczuł przyjemne ciepło opływające moją sierść, podczas gdy mój pan będzie przeglądał księgi i przemawiał do mnie łagodnym tonem.

Odnalazł mnie w cieniu, a kąciki jego oczu zmarszczyły się lekko w uśmiechu.

– Hej, w czym problem? – Podszedł do mnie, uklęknął i zmierzwił mi sierść na karku, a ja zadrżałem ze wstydu. – Do czego dojdziemy w życiu, jeśli będziemy się chować po kątach? Tylko w świecie na zewnątrz znajdziemy odpowiedzi. I radość. I ostrygi, mój czempionie.

Roześmiał się, wstał i ruszył do wyjścia. Tym razem poszedłem za nim.

Na zewnątrz od razu poczułem się lepiej. Ciepły wiatr niósł ze sobą zapachy z wyspy, słodki aromat sosny, rozrzutki i dzikiego tymianku. Uświadomiłem też sobie, że do zmroku jeszcze daleko – łagodne, różowoczerwone słońce dopiero zniżało się nad horyzontem. Wyprostowałem grzbiet i nastawiłem uszu, przez chwilę wodząc wzrokiem od murów zamku do otwartego morza. W tym czasie nie znałem jeszcze żadnych innych miejsc prócz miasteczka Elsynor i tutejszego zamku. Nie przeczuwałem nawet, że zostanę tułaczem, wędrującym od pałacu do pałacu, a potem od pola bitwy do pola bitwy. Pamiętam jednak, że tamtego wieczoru byłem wdzięczny losowi za mój dom, mojego towarzysza i szczęśliwe życie.

Wyczuł zmianę w moim nastroju i znów się roześmiał.

– Więc wróciłeś do mnie, mój wirtuozie, który nie masz niczego prócz wrażliwości? – Podniósł wiaderko i wylał z niego deszczówkę, po czym razem zeszliśmy po kamiennych schodach prowadzących na brzeg. – Spójrz, mój czempionie, morze prawie całkiem nas opuściło! Jak miło z jego strony, że zechciało się podzielić swoimi skarbami.

Przed nami rozciągała się bezbrzeżna równina srebrnego wilgotnego piasku, która niknęła w odległym zamglonym horyzoncie.

Już po chwili znalazł skupisko muszli, przykucnął, wyjął z kieszeni nóż i oddzielił jedną od reszty. Zważył ją w dłoni i obejrzał ze wszystkich stron, mrużąc raz jedno, raz drugie oko.

– Może jest wobec nas trochę zbyt nieśmiała? A może to my jesteśmy zbyt szorstcy.

Wyciągnął muszlę w moją stronę. Nie przepadałem wtedy za ostrygami, tak jak i nie przepadam dzisiaj – ich słonawy smród zawsze zatyka mi nozdrza – ale z czystej uprzejmości przesunąłem obok niej pyskiem, na co on znów zareagował rozbawionym chichotem.

– Zgadzam się całym sercem. To maleństwo. Zwrócimy ją rodzinie i będziemy jej życzyć powodzenia. Chodźmy dalej. Poszukajmy odważniejszych, soczystszych, takich, jakie naprawdę uwielbiam.

Ruszyliśmy dalej, w głąb morza. Piasek pod naszymi stopami zrobił się twardszy, zimniejszy i wilgotniejszy, niczym nie do końca zastygły beton. Zmieniła się również pogoda: z północy nadciągnęła chłodna bryza. Wydawało się, że pozbawiła kolorów słońce i niebo, którym nadała taki sam srebrzysty, jednolity odcień jak odsłoniętemu dnu, tym samym zacierając kontury. Wyglądało to tak, jakbyśmy trafili do jednej z tych scenografii operowych, które widziałem w późniejszych etapach swojego życia – alternatywny świat zamknięty w obramowaniu sceny, w gwałtownie kurczącej się perspektywie, gdzie dwie postacie wędrują przez bezkresny krajobraz.

Nim mój pan znalazł większe ostrygi, zaczął je odcinać i wrzucać do wiadra, nastrój znowu mi się odmienił. Spojrzałem na pałac. Wydawał się ponury, pozbawiony życia. Prócz okien komnat położonych blisko kuchni w całym budynku zalegały ciemności. Większość królewskiego dworu wyjechała stąd na zimę. Choć mój pan starał się trzymać mnie z dala od dworskiego zgiełku, gdy król jeszcze tu przebywał, bo byłem wtedy niezdarnym szczeniakiem, cieszyła mnie atmosfera zabawy wypełniająca główny budynek, nieustanna krzątanina, zapachy potraw, radosne piski bawiących się dzieci, głosy służących i szambelanów, dźwięki lutni i klawesynów, wybuchy śmiechu. Teraz prócz starej królowej – dla której został tu mój pan, na wypadek gdyby się rozchorowała – w zamku mieszkali tylko najposępniejsi członkowie służby: srodzy strażnicy, praczki ukryte zawsze za rzędami suszących się tkanin, nocni dozorcy z wielkimi pękami kluczy. Odwróciłem się ponownie do mojego pana w nadziei, że skończył już pracę, lecz on stał wyprostowany jak struna, z szeroko rozpostartymi rękami. U jego stóp leżało na boku porzucone wiadro.

– Tsss… – syknął, gdy podbiegłem do niego.

Wypowiedział to tak ostrym tonem, że odruchowo położyłem uszy po sobie, zastanawiając się, czy zrobiłem coś złego. On jednak wbijał wzrok w kamienną wysepkę, znajdującą się w pewnej odległości przed nami. Zwykle kryła się pod wodą, lecz wyjątkowo duży odpływ odsłonił ją teraz całą. Silniejszy podmuch wiatru na moment wydął skałę z jednej strony, nadając jej kształt półksiężyca. Wystraszony, spojrzałem na swego pana, on jednak niczego mi nie wyjaśniał ani nie próbował nawet mnie uspokajać. Wciąż nie odrywał wzroku od kamienia. Wiatr pochwycił ze świstem drobiny piasku i poniósł je w naszą stronę. Bok skały znów nabrał pełniejszych kształtów, tym razem jednak zrozumiałem, że w rzeczywistości porusza się ukryty za nią przedmiot: żagiel.

– Kto tam?! Kto tu jest?! – zawołał mój pan surowym tonem, a ja szczeknąłem. Mocno ujął w dłonie moją głowę. – Cichutko, słyszysz? Ani mru-mru.

Ruszył naprzód, zbliżając się ostrożnie do skały, aż zobaczyliśmy ukryty za nią wrak: łódź leżącą na burcie, z żaglem rozciągniętym między masztem a rufą i z wielką dziurą w dolnej części kadłuba. Kolejny silny podmuch wiatru tym razem przyniósł ze sobą kwaśny smród amoniaku, który podrażnił mi nozdrza.

Na piasku leżały dwie przewrócone skrzynki, jedna cała, druga rozbita na mniejsze części. Z jej wnętrza wysypały się kolorowe jak tęcza szklane fiolki. Mój pan odwrócił nieuszkodzoną skrzynkę, starł błoto z osłony zamka i niemal podskoczył ze zdumienia.

– Z Opalheim. – Spojrzał na mnie, dziwnie mrużąc oczy. – Płynął z Opalheim.

Później słyszałem tę nazwę wielokrotnie i zawsze towarzyszyło temu poczucie nieuchronnej potężnej katastrofy. Herb ukazywał trzy wieże z blankami pod sierpem księżyca. Mój pan przesunął dłońmi nad kolorowymi buteleczkami, ale nie podniósł żadnej z nich. Wyglądały tak samo jak pojemniki, które trzymał w swojej pracowni, wypełnione różnymi proszkami lub metalami.

– Kto tam jest, pytam?! – zawołał ponownie, tonem, który później poznałem jako jego bitewny głos, odpowiedziało mu jednak tylko skrzypienie lin, trzepot żagla i charakterystyczny ostry zapach rozkładu.

Wtedy znałem już nieco tę woń za sprawą martwych mew czy szczurów, ale nigdy jeszcze nie była tak mocna i tak wyraźna. Mój pan również musiał ją poczuć, bo dłonie mu zadrżały, a nad jego ciałem uniosła się ledwie wyczuwalna woń strachu. Obeszliśmy łódź i zobaczyliśmy trupa leżącego po drugiej stronie, z nogami wplątanymi w liny i podniesionymi w kierunku masztu, a tułowiem i głową zanurzonymi na poły w mule. Kiedy łódź poruszała się lekko do przodu i do tyłu, smagana wiatrem, ciągnęła za sobą bezwładne ciało. Mój pan potarł dłonią policzek, naciągając skórę.

– Co mamy zrobić, mój czempionie? – rzucił do mnie, a potem nieco ciszej, z nutą nadziei, jak mi się wydawało, spytał trupa: – Więc teraz jesteś martwy, tak?

Wziął się w garść, wyprostował ramiona, podszedł do ciała i odwrócił je na plecy. Jego twarz natychmiast się wypogodziła, z oczu zniknął strach, a z ust wyrwało się westchnienie, które zabrzmiało jak śmiech, choć nie wiedziałem, czy był to wyraz ulgi, czy rozczarowania.

– Kurier – powiedział. – Kiedy zobaczyłem intaglio, trzy wieże, pomyślałem… A to tylko kurier. Biedak. Utonął. Kurier, który wiózł dla mnie przesyłkę, to wszystko. Zamawiałem te rzeczy tak dawno, że niemal o nich zapomniałem. – Znów ten dziwny śmiech. – Ten sztorm, pamiętasz? Kiedy to było? Tydzień temu? To tylko posłaniec wiozący mój stary zbiór medykamentów, biedaczysko.

Stałem tak blisko trupa, że smród zatykał mi nozdrza i gardło. Topielec wyglądał okropnie, jego twarz i piersi były monstrualnie rozdęte, na rozwarstwionej skórze rysowały się ciemne linie żył. Z białych ust wystawał czarny jak węgiel język, a oczy przypominały jasnoszare szkło.

– Co z nim zrobimy? – spytał mój pan. Spojrzał na fale, które już pojawiły się w oddali. – Jeśli zaciągniemy go do wody, przypływ i tak wyrzuci go na brzeg. To nie jest dobry koniec dla człowieka. Nie dla dobrego człowieka. – Otrząsnąwszy się ze strachu, znów był spokojny i pragmatyczny, taki, jakim zawsze go znałem. – Postąpię jak Rzymianie. – Zerknął na słońce, które już w połowie skryło się za horyzontem. – Szybko, mój drogi, wkrótce będzie ciemno.

Ruszył pospiesznie w stronę domu, lecz ja zostałem przy zwłokach, zdjęty obrzydzeniem i fascynacją jednocześnie. Trup był nieżywy w prawdziwym tego słowa znaczeniu, nie oddychał, ale wydawało się, że w pewnym sensie istnieje z większą siłą niż ludzie, których dotąd spotkałem. Może dlatego, że rozkład jest najbardziej zjadliwą formą życia, a może dlatego, że nic nie mówi o fenomenie „bycia” dosadniej niż jego brak.

– Nie zostawaj z tyłu! – dobiegło mnie wołanie mojego pana, niesione wiatrem.

Był już w połowie drogi do domu, jego peleryna kołysała się z boku na bok, gdy omijał kałuże. Pobiegłem za nim.

Otworzył ramieniem drzwi i wpuścił mnie do środka.

– Poczekasz na mnie tutaj, jasne?

Posłuchałem go, choć niechętnie, i zatrzymałem się w nieoświetlonym holu, podczas gdy on poszedł w głąb korytarza. Chciałem się położyć, lecz podłoga była zimna, przysiadłem więc tylko i zacząłem strzyc uszami, wsłuchując się w brzęk metalu i skrzypienie drewna dochodzące z pomieszczenia na buty. Po chwili mój pan powrócił, niosąc ciężki słój oraz hubkę i krzesiwo. Kiedy mnie mijał, poczułem zapach oliwy do lamp i łoju.

– Czekaj tu, zaraz wracam – rzucił w moją stronę i zatrzasnął za sobą drzwi.

Serce podeszło mi do gardła. Słyszałem kroki zmierzające ponownie ku plaży. W holu zrobiło się jeszcze ciemniej. Chodziłem od ściany do ściany, tłumacząc sobie, że nie ma się czego bać, że mój pan wkrótce wróci do domu i wszystko będzie dobrze – lecz strach wciąż narastał. Zerknąłem na posąg stojący u podstawy schodów, do którego czasami przemawiał mój pan, starą figurę ogara o smutnych oczach, wyrzeźbioną w marmurze (to niezwykłe, że ludzkie dłonie ukształtowały tak udanie tę wychudzoną sylwetkę); ogar miał łeb zwrócony ku zbliżającemu się z tyłu mężczyźnie w łachmanach. „Dzień dobry, Argosie – mówił mój pan, głaszcząc kamienną głowę psa. – Naprawdę bardzo cierpliwie czekałeś na jego powrót”.

Musiałem zobaczyć, co robi mój pan, przemknąłem się więc bocznymi drzwiami do głównej części pałacu i wbiegłem po schodach na długą galerię. Byłem tu już kiedyś, latem, gdy budynek tętnił życiem. Teraz zaludniały ją tylko posągi.

Wskoczyłem na krzesło i oparłem się o parapet, znad którego rozciągał się widok na morze. Dostrzegłem mojego pana, ciemną sylwetkę przesuwającą się po nieruchomej srebrzystej połaci odsłoniętego dna. Zatrzymał się tuż za skalną wysepką i przez chwilę kręcił się wokół wraku łodzi, a potem w górę wystrzelił złoty płomień. Jego blask skrzył się w szybie okna. Mój pan palił ciało. Pamiętam wciąż – zupełnie jakby to było wczoraj – że gdy ogień płonął z największą mocą, strach skręcał mi wnętrzności.

Mój pan czekał cierpliwie, aż płomienie przygasną, i dopiero wtedy ruszył z powrotem do domu. Zeskoczyłem na podłogę i spojrzałem na zgromadzone dokoła posągi: brodatego kolosa walczącego z morskim potworem, młodą damę na szezlongu, sięgającą po lirę, i starego mędrca z otwartą księgą w dłoniach. Wieczorny mrok zniekształcał ich kontury, sprawiając wrażenie jakiegoś potwornego życia. Wisiały tu też obrazy, jeszcze bardziej sugestywne podobizny ludzi, pozory stworzone za pomocą płótna i farb: szlachcic w płaszczu z futrzanym kołnierzem, z pustułką na ramieniu, stara kobieta wciśnięta w karminową suknię, młodzieniec ubrany na czarno, trzymający w dłoni czaszkę. Wtedy, dawno temu, miałem dopiero odbyć liczne podróże, poznać majestat i grozę miast, zobaczyć wojnę na własne oczy – poczuć smród gorącego metalu i rozlanej krwi – czy też stracić drogiego mi przyjaciela. Miałem się też przekonać, jak mijają kolejne stulecia, kiedy ja wciąż żyję. To miało dopiero nadejść. A jednak w tamtej chwili, pośród tych upiornych postaci, odczuwałem w jakiś sposób ciężar tych wszystkich rzeczy. Noc wypełniła komnatę mrokiem, a moje serce przerażeniem – aż w końcu usłyszałem, jak mój pan wchodzi do zamku. Popędziłem co sił w nogach na dół, przesadzając po dwa stopnie naraz. Mój pan włożył do jednej ze skrzynek kolorowe fiolki, które leżały rozrzucone na piasku, i teraz postawił ją ostrożnie przy drzwiach. Skoczyłem ku niemu, witając go radosnym szczekaniem i próbując polizać po twarzy.

– Ileż to zamieszania! Jakiż zamęt – powiedział, choć on również zdawał się wystraszony.

Przeszedłem za nim do pomieszczenia na buty i obserwowałem w półmroku, jak myje ręce, potem zaś udaliśmy się obaj do salonu, gdzie zapalił świece i zamknął okiennice. Nim zatrzasnął ostatnią z nich, znieruchomiał na moment i spojrzał w stronę skalnej wysepki, jakby wciąż obawiał się tego, co mógłby tam odkryć.

– Wszystko będzie dobrze, prawda? – spytał, klękając i ujmując w dłonie moją głowę. – Jesteśmy zadowoleni z naszego życia, prawda?

Ton, jakim wypowiedział te słowa, jego gwałtowna intensywność, na nowo rozbudził we mnie niepokój. Od razu pomyślałem o zwłokach, o tłuszczu trawionym przez ogień i czerniejących w żarze kościach. Pomyślałem o posągach i obrazach w mrocznej pałacowej galerii – o brodatym kolosie, półleżącej damie, młodzieńcu z czaszką – i odniosłem wrażenie, że wszyscy oni również należą do świata zmarłych. Dopiero gdy mój pan rozpalił ogień w kominku i obaj rozsiedliśmy się w bijącym od płomieni cieple – on na fotelu, a ja u jego stóp – dopiero gdy rozgrzał się kamień pod moim ciałem, serce zaczęło mi się uspokajać.

– Nie! – powiedział nagle, po czym usiadł prosto i rozejrzał się. Podniosłem głowę ku drzwiom, ciekawy, co takiego usłyszał. – Ostrygi. – Westchnął. – Zostawiłem je na plaży. I nasze wiadro też. Przypływ je zabierze. – Wzruszył ramionami i opadł z powrotem na fotel. – Nieważne. Jutro znów się tam wybierzemy. Może znajdziemy jeszcze ładniejsze sztuki.

Obserwowałem go kątem oka, gdy zasnął, a ręce osunęły mu się bezwładnie. Dopiero wtedy przypomniałem sobie jego dziwne zachowanie na plaży. „Więc teraz jesteś martwy, tak?”, spytał dziwnym głosem, jakiego jeszcze nigdy u niego nie słyszałem. Zastanawiałem się, kogo oczekiwał.

Wkrótce miałem się dowiedzieć.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: