Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Mars Room - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
11 marca 2019
Ebook
34,99 zł
Audiobook
40,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt chwilowo niedostępny

Mars Room - ebook

Powieść jednej z najwybitniejszych amerykańskich pisarek, nominowana do Nagrody Bookera.

 

Jeśli Romy Hall miała jeszcze nadzieję, że jej życie ulegnie gwałtownej zmianie i nagle uda jej się odbić od dna, wyrok podwójnego dożywocia skutecznie pozbawił ją złudzeń. Życie naznaczone przemocą, narkotykami i poniżeniem, życie, które z dzieciństwa na marginesie przeszło płynnie w dorosłość striptizerki, ma dobiec końca w więziennej celi. Romy nie jest niewinna, ale jej wersja wydarzeń nikogo nie interesuje. Do opinii publicznej trafi wygodna historia, w której kobieta o określonej przeszłości nadaje się tylko do roli kryminalistki. Romy, pozbawiona głosu i zupełnie bezsilna, może jedynie patrzeć, jak inni decydują, co w tej sprawie jest prawdą. Staje się kolejnym numerem na liście więźniarek zakładu karnego w Stanville, gdzie każdy dzień to obóz przetrwania, a najsilniejsi zyskują szansę na zaspokojenie podstawowych potrzeb i mogą chociaż przez chwilę poczuć się jak ludzie.

Brutalnie szczera, misternie wykonana, nie próbuje niczego osłodzić, ale wymierza cios za ciosem, za każdym razem z całej siły.
Margaret Atwood

Kushner to młoda mistrzyni. Naprawdę nie mam pojęcia, skąd ma taką wiedzę i  umiejętność przekazywania jej w tak wciągający i hipnotyzujący sposób.
George Saunders

Rachel Kushner - autorka bestsellerowej powieści The Flamethrowers, która znalazła się w fiale National Book Award i została uznana przez „New York Times” za jedną z dziesięciu najlepszych książek 2013 roku. Jej debiutancka powieść Telex of Cuba (2008) również była finalistką National Book Award. Najnowsza powieść Kushner, Mars Room (2018), została wyróżniona francuską nagrodą Prix Médicis Étranger i znalazła się w gronie finalistów Nagrody Bookera. Pisarka mieszka w Los Angeles.

 

Kategoria: Literatura piękna
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-280-6738-7
Rozmiar pliku: 3,9 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1

Noc Łańcuchów jest raz w tygodniu, w każdy czwartek. Co tydzień następuje decydujący moment dla sześćdziesięciu kobiet. Dla niektórych z tej sześćdziesiątki w kółko się powtarza. Dla nich to rutyna. Mnie przydarzyło się tylko raz. Obudzono mnie o drugiej nad ranem, skuto, odliczono, Romy Leslie Hall, więźniarka W314159, po czym ustawiono w szeregu, wraz z innymi, zanim wyruszyłyśmy w całonocną podróż przez dolinę.

Kiedy autobus wyjechał poza teren więzienia, przywarłam do osiatkowanego okna, by dojrzeć świat na zewnątrz. Niewiele tam było do oglądania. Przejścia podziemne i wjazdy na autostradę, ciemne, wyludnione bulwary. Na ulicy ani żywej duszy. Przejeżdżałyśmy o tak późnej porze, że sygnalizacja świetlna przestała się zmieniać z zielonej na czerwoną i tylko mrugała stale na żółto. Obok nas przejechał inny samochód. Bez świateł. Śmignął obok autobusu, ciemny obiekt przesycony demoniczną energią. Na moim oddziale w areszcie okręgowym była dziewczyna, która dostała dożywocie za samą jazdę samochodem. Nie strzelała do ludzi, jak zapewniała każdego, kto chciał jej słuchać. Wcale nie strzelała. Ona tylko prowadziła samochód. Nic więcej. Wykorzystali odczyty tablic rejestracyjnych zarejestrowane przez kamery monitoringu. Na nagraniu było widać samochód, w nocy, jadący ulicą, najpierw z włączonymi światłami, a potem z wyłączonymi. Jeśli kierowca wyłącza światła, działa z premedytacją. Jeśli kierowca wyłącza światła, popełnia morderstwo.

Przemieszczali nas o tej porze z pewnego powodu, z wielu powodów. Gdyby mogli wystrzelić nas do więzienia w kapsule, tak właśnie by zrobili. Byle ochronić zwykłych ludzi przed koniecznością patrzenia na zgraję skutych kajdankami i łańcuchami kobiet w autobusie biura szeryfa.

Niektóre z młodszych popłakiwały i pociągały nosem, kiedy wjechałyśmy na autostradę. Była wśród nas dziewczyna w klatce, na oko w ósmym miesiącu ciąży, brzuch miała tak wielki, że musieli użyć przedłużanego łańcucha na talię, służącego do przypięcia kajdanków po bokach. Czkała i drżała, twarz miała zapłakaną. Trzymano ją w klatce ze względu na wiek, dla ochrony przed resztą z nas. Miała piętnaście lat.

Kobieta siedząca z przodu odwróciła się do płaczącej dziewczyny w klatce i zasyczała, jakby rozpylała truciznę na mrówki. Kiedy to nie pomogło, wrzasnęła:

– Morda w kubeł!

– Cholera – rzuciła osoba siedząca naprzeciwko mnie. Pochodzę z San Francisco i trans to dla mnie żadna nowość, ale ta osoba naprawdę wyglądała jak mężczyzna. Bary szerokie jak nawa, ślad po zaroście. Uznałam, że pewnie zabrali ją z lesbobudki w areszcie okręgowym, gdzie umieszczają takich babochłopów. To był Conan, którego później miałam lepiej poznać. – Cholera, to jeszcze dziecko. Daj jej poryczeć.

Kobieta powiedziała Conanowi, żeby się zamknął, a potem zaczęli się kłócić, więc zainterweniowali strażnicy.

Pewne kobiety w areszcie i więzieniu ustalają zasady dla wszystkich pozostałych, a ta, która domagała się ciszy, była jedną z nich. Jeśli stosujesz się do ich zasad, wymyślają nowe. Musisz walczyć z ludźmi, bo inaczej zostaniesz z niczym.

Ja zdążyłam się już oduczyć płakania. Przed dwoma laty, kiedy zostałam aresztowana, ryczałam bez przerwy. Moje życie się skończyło i zdawałam sobie z tego sprawę. To była moja pierwsza noc w więzieniu i wciąż jeszcze miałam nadzieję, że ten podobny do snu stan mi przejdzie, że się z niego ocknę. Jednak wciąż się nie mogłam obudzić do czegoś innego niż cuchnący szczynami materac i trzaskanie drzwiami, wrzaski wariatek i alarmy. Dziewczyna siedząca w celi wraz ze mną, która nie była wariatką, potrząsnęła mną mocno, by przyciągnąć moją uwagę. Podniosłam na nią wzrok. Odwróciła się i uniosła więzienną koszulę, by pokazać mi dziarę nad pośladkami, swoją dupowinietę. Miała tam napisane:

Zamknij się, do kurwy nędzy!

Podziałało. Przestałam płakać.

Towarzyszka z celi w areszcie okręgowym potraktowała mnie łagodnie. Chciała mi pomóc. Nie każdy potrafi sam z siebie zamknąć się do kurwy nędzy i chociaż próbowałam, nie byłam taka jak moja współwięźniarka, którą później uznałam za niemal świętą. Nie ze względu na tatuaż, lecz stosowanie się do dyrektyw.

Konwojenci posadzili mnie w autobusie obok innej białej kobiety. Moja sąsiadka miała długie, lśniące, brązowe włosy oraz szeroki, upiorny uśmiech, jakby reklamowała wybielacz do zębów. Mało kto w areszcie i więzieniu ma białe zęby, i ona też nie miała, ale wciąż niestosownie się szczerzyła. Nie podobało mi się to. Sprawiała wrażenie, jakby usunięto jej operacyjnie część mózgu. Przedstawiła mi się z imienia i nazwiska jako Laura Lipp i powiedziała, że przenoszą ją z Chino do Stanville, jakby żadna z nas nie miała nic do ukrycia. Od tej pory nikt mi się nie przedstawiał z imienia i nazwiska ani nie próbował w wiarygodny sposób prezentować już przy pierwszym spotkaniu, nikt tak by nie zrobił ani ja tak nie robię.

– Lipp przez dwa „p”, to nazwisko mojego ojczyma, które przyjęłam później – powiedziała, jakbym się o to dopytywała. Jakby taka rzecz mogła mieć dla mnie znaczenie, wtedy albo kiedykolwiek. – Mój ojciec ojciec nazywał się Culpepper. Z tych Culpepperów z Apple Valley, nie Victorville. Bo wiesz, w Victorville jest szewc Culpepper, ale nie jesteśmy spokrewnieni. – W autobusie nie wolno rozmawiać. Ten zakaz jej nie powstrzymywał. – Moja rodzina już od trzech pokoleń mieszka w Apple Valley. Brzmi, jakby to było wspaniałe miejsce, prawda? Niemal czuć zapach kwitnących jabłoni i słychać bzyczenie pszczół, co przywodzi na myśl świeży cydr i ciepłą szarlotkę. Jesienne dekoracje pojawiają się w Craft Cubby już w lipcu, barwne liście i plastikowe dynie: najbardziej tradycyjnym zajęciem w Apple Valley jest produkcja metamfetaminy. Ale nie w mojej rodzinie. Nie chcę, byś odniosła mylne wrażenie. Culpepperowie są użytecznymi ludźmi. Mój ojciec miał własną firmę budowlaną. Nie to co rodzina, do której weszłam po ślubie, która… Och! Patrz! To Magic Mountain!

Mijaliśmy właśnie białe łuki kolejki górskiej, widoczne w oddali, przy wielkiej wielopasmowej autostradzie.

Kiedy trzy lata wcześniej przeprowadzałam się do Los Angeles, ten park rozrywki był dla mnie jak brama do nowego życia. Jaskrawe, szkaradne, fascynujące zjawisko, od razu rzucało się w oczy kierowcom pędzącym autostradą na południe, ale teraz nie miało żadnego znaczenia.

– Na moim oddziale była taka jedna pańcia, co kradła dzieci w Magic Mountain – powiedziała Laura Lipp. – Razem ze swoim walniętym mężem. – Laura Lipp potrafiła odgarniać lśniącą grzywę bez używania rąk, jakby prąd elektryczny utrzymywał włosy przy niej. – Mówiła mi, jak to robili. Budzili z mężem zaufanie, ponieważ byli starzy. No wiesz, para miłych, łagodnych staruszków, a dzieciaki rozbiegały się jakiejś matce w trzech kierunkach i gdy goniła jedno, ta starsza pani – dzieliłam z nią piętrową pryczę w więzieniu stanowym w Chino i tam opowiedziała mi całą tę historię – no więc siedziała sobie, robiąc na drutach, i proponowała, że przypilnuje dziecka. Kiedy tylko rodzic znikał z pola widzenia, dzieciak był odprowadzany do łazienki z nożem pod brodą. Starsza pani i jej mężulek mieli wypracowany system. Zakładali dziecku perukę, inne ubranie, a potem podstępna parka wyprowadzała na siłę biedactwo z parku rozrywki.

– To straszne – powiedziałam i próbowałam się odsunąć od niej na tyle, na ile pozwalał mi łańcuch.

Sama mam dziecko, Jacksona.

Kocham syna, ale trudno mi o nim myśleć. Staram się tego nie robić.

Matka nadała mi imię po austriackiej aktorce, która w pewnym talk-show oświadczyła facetowi napadającemu na banki, że bardzo się jej podoba.

Podobasz mi się, i to bardzo, powiedziała aktorka.

Ten przestępca, tak samo jak austriacka aktorka, udzielał w programie wywiadu. Goście na ogół nie rozmawiali ze sobą, siedząc po lewej stronie prowadzącego. W trakcie trwania programu przesiadali się dalej od niego.

Zaczynasz od tych, które leżą dalej od talerza, powiedział mi kiedyś pewien kutas o sztućcach. Akurat tego nigdy się nie uczyłam ani mnie nie uczono. Płacił mi za randkę, w związku z czym uważał, że nie wyrzuci forsy w błoto, jeśli w trakcie wieczoru zdoła mnie na różne sposoby upokorzyć. Gdy wychodziłam w nocy z jego pokoju hotelowego, zabrałam torbę na zakupy, która stała obok drzwi. Nic nie zauważył, bo zamiast mnie poniżać, wolał teraz rozkoszować się hotelowym łóżkiem. Torba była z Saks Fifth Avenue i zawierała wiele innych opakowań, wszystkie z prezentami dla kobiety, przypuszczalnie żony. Nieciekawe drogie ubrania, których za nic bym nie włożyła. Przeparadowałam z torbą przez hol hotelowy i cisnęłam ją do kosza na śmieci w drodze do samochodu, który zaparkowałam kilka przecznic dalej, w garażu na Mission, bo nie chciałam, żeby ten gość cokolwiek o mnie wiedział.

Na krześle stojącym najdalej od prowadzącego siedział przestępca napadający na banki, który miał w tym programie opowiedzieć o swojej przeszłości, a austriacka aktorka filmowa zajmowała krzesło obok, i odwróciła się do rabusia, by mu powiedzieć, że się jej podoba.

Moja matka dała mi imię po tamtej aktorce, która rozmawiała z bankowym rabusiem zamiast z gospodarzem programu.

Chyba mu się spodobało, że ukradłam mu tę torbę z zakupami. Potem chciał widywać się ze mną regularnie. Pragnął mieć taką niby dziewczynę i wiele moich znajomych uważało, że to kapitalna sprawa: facet opłaci ci roczny czynsz, z góry; wystarczy zdobyć takiego i jesteś urządzona. Poszłam na tę randkę za namową dawnej przyjaciółki, Evy. Czasami to, czego pragną inni, wydaje się pożądane, krótko, zanim zblednie w obliczu naszych chętek. Tamtej nocy, gdy nudziarz z Doliny Krzemowej udawał, że przeżywamy coś wspólnie, jak kochankowie, co oznaczało, że traktował mnie jak śmiecia, mówił, że jestem ładna, choć „pospolita”, używał pieniędzy, by dominować nade mną towarzysko, bo rzekomo jesteśmy w związku, ale ponieważ za wszystko płaci, mamy współdziałać na jego zasadach, więc będzie mi mówił, co mam powiedzieć, jak chodzić, co zamawiać, którego widelca używać, czym jakoby się cieszyć – uświadomiłam sobie, że nie nadaję się na niby-dziewczynę. Wolałam nadal harować na życie jako tancerka erotyczna w Mars Room przy Market Street. Nie obchodziło mnie, czy to uczciwa praca, tylko czy mnie od niej nie odrzuca. Z lap dance wiedziałam, że ocieranie się o męskie kolana jest łatwiejsze niż rozmowa. Każdy człowiek różni się pod względem osobistych standardów i tego, co ma do zaoferowania. Ja nie umiem udawać przyjaźni. Nie chciałam dać się nikomu poznać, chociaż kilku facetom rzuciłam parę okruchów. Jimmy’emu Brodaczowi, bramkarzowi, który wymagał tylko, bym udawała, że jego sadystyczne poczucie humoru jest normalne. I Dartowi, nocnemu menedżerowi, bo oboje lubiliśmy klasyczne samochody, a on zawsze mówił, że chce mnie zabrać na Hot August Nights w Reno. To był tylko taki żarcik, a on był tylko menedżerem z nocnej zmiany. Hot August Nights. To nie jest impreza samochodowa w moim guście. Ja jeździłam na tor wyścigowy w Sonomie z Jimmym Darlingiem, jadłam gorące hot dogi i popijałam je piwem z beczki, podczas gdy samochody wyścigowe rozpryskiwały błoto na siatce.

Niektóre dziewczyny z Mars Room chciały mieć regularnych klientów i zawsze o nich zabiegały. Ja nie, ale w końcu z takim wylądowałam, z Kurtem Kennedym. Z Psycholem Kennedym.

Czasem myślę, że San Francisco jest przeklęte. Na ogół uważam, że to okropne i smutne miejsce. Ludzie mówią, że jest piękne, ale urodę dostrzegają tylko przybysze, a jest niewidzialna dla tych, którzy musieli tam dorastać. Choćby te przebłyski błękitnej zatoki w prześwitach między domami przy ulicy, która okala Buena Vista Park. Później, w więzieniu, miałam przed oczami ten widok, jakbym była duchem wędrującym po mieście. Dom za domem przyglądałam się wszystkiemu, na czym zawiesiłam oko, przyciskałam twarz do ażurowych bram wiktoriańskich domów stojących wzdłuż wschodniego grzbietu Buena Vista Park, błękit wody był rozmyty przez leciuchną mgiełkę, pocałunek wilgoci, poświatę. Nie podziwiałam tych widoków, kiedy byłam wolna. Gdy dorastałam, ten park był dla nas miejscem, w którym chlaliśmy. Po którym krążyli starsi mężczyźni i wślizgiwali się na materace poukrywane w krzakach. Gdzie chłopcy, których znałam, bili tych facetów krążących po parku, a jednego z nich nawet zrzucili z klifu po tym, jak kupił im skrzynkę piwa.

Z Dziesiątej Alei w Moraga, gdzie mieszkałam z matką w dzieciństwie, widać było park Golden Gate, dalej park Presidio, matowe czerwone punkciki mostu Golden Gate, a za nim strome, zielone fałdy przylądka Marin. Wiedziałam, że wszyscy uważają Golden Gate za wyjątkowy, ale dla mnie i moich przyjaciół był niczym. My chcieliśmy po prostu się nawalić. Dla nas San Francisco to były lepkie paluchy mgły, które gmerały nam pod ubraniem, zawsze te lepkie paluchy, i wielkie urwiska mokrej mgły opadające w dół Judah Street, kiedy czekałam przy zapiaszczonych torach tramwajowych na N, które późno w nocy jeździło raz na godzinę, czekałam i czekałam, a brzegi nogawek dżinsów miałam uwalane błotem z kałuż na parkingu przy Ocean Beach. Albo po wspinaniu się na Kwaśną Górę na kwasie, bo temu właśnie Kwaśna Góra służyła. Parszywe uczucie związane z dodatkowym ciężarem ciągnącym mnie w dół, przez to błoto na skraju nogawek. Parszywe uczucie po nawaleniu się kokainą z obcymi w motelu w Colma, przy cmentarzu. San Francisco oznaczało przemoczone stopy i wilgotne papierosy na deszczowej piwnej popijawie w Grove. Deszcz i piwo, i krwawe bójki w dzień Świętego Patryka. Rzyganie po bacardi 151 i rozcięcie podbródka o betonową barierkę w Miniparku. Ktoś przedawkował w sypialni czynszówki dla białasów przy Great Highway. Ktoś bez powodu przyłożył naładowany pistolet do mojej głowy w Big Rec, gdzie ludzie grają w parku w baseball. Była noc i ten psychol przyczepił się do nas, kiedy siedzieliśmy sobie, popijając piwko z wielkich litrowych butelek, sytuacja tak typowa – nawet jeśli się więcej nie powtórzyła – że nawet nie pamiętam, jak doszło do jej rozwiązania. Dla mnie San Francisco to byli McGoldrickowie i McKittrickowie, Boyle’owie i O’Boilowie, Hickowie i Hickeyowie, i te ich tatuaże, „Erin go bragh”, Niech żyje Irlandia, bójki, które wszczynali i wygrywali.

Autobus zjechał na prawy pas i zaczął zwalniać. Kierował się w stronę zjazdu do Magic Mountain.

– Zabierają nas na karuzele? – spytał Conan. – Ale odjazd.

Magic Mountain było z lewej, po drugiej stronie autostrady. Z prawej znajdował się męski zakład karny. Autobus skręcił w prawo.

Świat rozpadł się na dobry i zły, powiązane ze sobą. Park rozrywki i więzienie okręgowe.

– Spoko – powiedział Conan. – Tak naprawdę wcale nie miałem ochoty. Cholernie drogie bilety. Wolałbym wrócić do wielkiego O. Or-lan-do.

– Posłuchajcie tego durnia – powiedział ktoś. – Nie byłeś w żadnym Orlando.

– Puściłem tam dwadzieścia patyków – odparł Conan. – W trzy dni. Zabrałem swoją dziewczynę. Jej dzieciaki. Mieliśmy pokój z jacuzzi. Wstęp wolny na wszystko. Steki z aligatora. Orlando jest odjazdowe. Na pewno bardziej niż ten autobus.

– Myślałeś, że zabiorą cię do Magic Mountain? – spytała kobieta siedząca przed Conanem. – Durny pojeb. – Miała całą twarz w tatuażach.

– Cholera, nie żałowałaś sobie tego atramentu. Jak tak patrzę na naszą grupkę, widzę, że ty masz największe szanse na sukces.

Kobieta cmoknęła i się odwróciła.

Co do San Francisco, zrozumiałam wreszcie, że byłam zanurzona w pięknie, lecz nie dane mi było je widzieć. Jednak nie mogłam się zdobyć na wyjazd, dopóki nie zmusił mnie do tego stały klient, Kurt Kennedy, ale przekleństwo miasta i tak mnie dosięgło.

Pod innymi względami ta aktorka, po której mam imię, była nieszczęśliwą osobą. Jej syn wdrapał się na płot, przeciął sobie tętnicę udową i zmarł w wieku czternastu lat, a ona potem wciąż piła, aż zapiła się na śmierć, gdy miała czterdzieści trzy lata.

Ja mam dwadzieścia dziewięć. Czternaście lat to całe wieki, jeśli tyle jeszcze muszę przeżyć. Zresztą, jest tego ponad dwa razy tyle – trzydzieści siedem lat – zanim stanę przed komisją do spraw zwolnień warunkowych, a wtedy, jeśli mi je przyznają, będę mogła rozpocząć odsiadkę drugiego dożywocia. Bo dostałam dwa dożywocia plus sześć lat.

Nie planuję długiego życia. Ani krótkiego, siłą rzeczy. Nie mam żadnych planów. Chodzi o to, że nadal istniejesz bez względu na to, czy to planujesz, czy nie, dopóki nie przestaniesz istnieć, a wówczas twoje plany są bez znaczenia.

Jednak brak planów nie oznacza, że nie żałuję różnych rzeczy.

Gdybym tak nigdy nie pracowała w Mars Room.

Gdybym nigdy nie poznała Psychola Kennedy’ego.

Gdyby Psychol Kennedy nie uparł się, żeby mnie prześladować.

A jednak uparł się, i robił to bez przerwy. Gdyby nie wydarzyła się żadna z tych rzeczy, nie siedziałabym teraz w autobusie wiozącym mnie do betonowej dziury, w której mam zostać na zawsze.

Autobus stał na czerwonym świetle przy zjeździe z autostrady. Za oknem zobaczyłam materac oparty o peruwiańskie drzewo pieprzowe. Nawet te dwie rzeczy, pomyślałam, muszą iść w parze. Nie uświadczysz peruwiańskich drzew pieprzowych, z ich koronkowym listowiem i różowymi ziarnkami, bez brudnych starych materacy opartych o gruzłowate pnie. Wszystko, co dobre, jest związane ze złym i przerobione na złe. Wszystko złe.

– Za każdym razem myślałam, że to mój – powiedziała Laura Lipp, gapiąc się przez okno na porzucony materac. – Jak jeździłam po Los Angeles i widziałam materac na chodniku, to myślałam sobie, hej, ktoś mi zajumał materac sprężynowy! Myślałam: o, tam jest moje łóżko… to moje łóżko. Za każdym razem. Bo naprawdę wyglądało zupełnie jak moje. Szłam do domu, a moje łóżko było tam, gdzie je zostawiłam, w sypialni. Zdzierałam z niego kapę i pościel, by sprawdzić materac i się upewnić, zobaczyć, czy to nadal ten mój, i za każdym razem był. Zawsze znajdowałam go tam, w domu, chociaż dopiero co widziałam dokładnie taki materac wylegujący się na ulicy. Czuję, że nie jestem jedyna, że to taka zbiorowa konsternacja. Chodzi o to, że oni pokrywają wszystkie materace dokładnie takim samym materiałem, identycznie je pikują, więc chcąc nie chcąc myślisz, że to twój, kiedy widzisz porzucony materac przy zjeździe z autostrady. Że niby po jaką cholerę przywlekli tu moje łóżko!

Minęliśmy oświetlony billboard: TRZY GARNITURY $129. To była nazwa firmy. Trzy Garnitury $129.

– Tam można się odpalantować. Wychodzisz i wyglądasz jak panisko – powiedział Conan.

– Skąd wytrzasnęli tego durnia? – spytał ktoś. – Gadanie o gównianych garniturach.

Skąd wytrzasnęli nas wszystkie. Każda z osobna to wiedziała, ale żadna nie mówiła. Oprócz Laury Lipp.

– Chcesz się dowiedzieć, co robili z dziećmi? – spytała Laura Lipp. – Ta starsza pani i jej walnięty mąż w Magic Mountain?

– Nie – odparłam.

– Nie uwierzysz – ciągnęła. – To nieludzkie. Oni…

Przez system nagłaśniający w autobusie ryknęło ogłoszenie. Miałyśmy pozostać na miejscach. Autobus zatrzymał się, by wypuścić trzech mężczyzn trzymanych na przedzie w osobnej klatce. W trakcie transferu wymierzono pistolety i w nich, i w nas.

– Straszne tam pojeby – powiedział Conan. – Trzymali mnie sześć miesięcy.

Kobieta siedząca przed Conanem podekscytowała się jak wariatka.

– Naprawdę jesteś facetem? Naprawdę? Cholera. Panie władzo!

– Uspokój się – powiedział Conan. – Jestem we właściwym miejscu. To znaczy w niewłaściwym. Nie należy tu być. Ale sfałszowali mi papiery. Pomyliło im się i wsadzili mnie z kawalerami w śródmieściu, do męskiego centralnego. Jejciu, co to się działo.

Rozległy się chichoty i rżący śmiech.

– Wsadzili cię do męskiego pudła? Myśleli, że jesteś prawdziwym facetem?

– I to nie był tylko areszt okręgowy, ale więzienie stanowe w Wasco.

Między siedzeniami przebiegł szmer niedowierzania. Conan nie podjął wyzwania. Później poznałam szczegóły. Naprawdę był w męskim więzieniu, a przynajmniej został tam przyjęty. Wyglądał jak mężczyzna i tak o nim myślałam od chwili, gdy się poznaliśmy.

Żałuję Mars Room i Kennedy’ego, ale moglibyście chcieć, bym żałowała również innych rzeczy, wręcz oczekiwać tego ode mnie, lecz ja nie żałuję.

Wcale nie żałuję lat spędzonych na haju i czytaniu książek z biblioteki. To nie było takie złe życie, nawet jeśli pewnie za nic bym do niego nie wróciła. Miałam dochody ze striptizu i mogłam kupować sobie, co chciałam, czyli narkotyki, a jeśli nigdy nie próbowaliście heroiny, mam dla was wiadomość: zapewnia dobre samopoczucie, zwłaszcza na początku. Sprawia, że dobrze się odnosicie do innych ludzi. Chcecie dać całemu światu odetchnąć, pozwolić mu zrobić sobie przerwę, pragniecie obdarzyć go czułą uwagą. Nie ma nic równie uspokajającego. Moje pierwsze amatorskie podejście do hery to była morfina, pigułka, którą ktoś rozpuścił na łyżce i pomógł mi sobie wstrzyknąć, chłopak imieniem Bill, a ja nie myślałam wiele o nim ani co będzie po narkotyku, tylko o tym, jak ostrożnie przewiązał mi ramię i odnalazł żyłę, o tym, jak weszła igła, taka cienka i delikatna, całe to doświadczenie z przypadkowym facetem, którego nigdy potem nie spotkałam, facetem, który szprycował mnie w opuszczonym domu, było dokładnie tym, co młoda dziewczyna roi sobie na temat miłości.

– Na haju poczujesz mrowienie – uprzedził. – Chwyci cię za kark.

Chwyciło mnie za tył głowy, mocno ścisnęło gumowymi szczypcami, a po całym ciele rozeszło się ciepło. Zalałam się potem, to było niezwykle odprężające. Zakochałam się. Nie tęsknię za tymi latami. Po prostu wam opowiadam.

Gdy znalazłyśmy się znów na autostradzie, odwróciłam się, na ile to było możliwe, od Laury Lipp i zamknęłam oczy, próbując zasnąć. Zaledwie pięć minut później znów zaczęła do mnie szeptać.

– A wszystko przez to, że jestem dwubiegunowa – powiedziała. – Na wypadek gdybyś się nad tym zastanawiała. A pewnie się zastanawiasz. To kwestia chromosomowa.

A może powiedziała „chromosomiczna”. Bo od tej pory musiałam przebywać wśród takich właśnie ludzi. Ludzi, którzy uważali, że wszystko wynika ze spisku naukowców. Nie spotkałam w areszcie okręgowym ani jednej osoby, która nie podzielałaby przekonania, że AIDS został wynaleziony przez rząd, by zmieść z powierzchni ziemi gejów i narkomanów. Trudno było się z tym spierać. W pewnym sensie wydawało się prawdopodobne.

Ta kobieta, która wciąż na wszystkich posykiwała i wszystkich uciszała, odwróciła się na tyle, na ile pozwalały jej ograniczenia. Miała wyblakły i rozmazany tatuaż w kształcie łezki i pociągnięte ołówkiem brwi. Jej oczy lśniły szarozielono, jakbyśmy były na planie filmu o zombi, a nie w autobusie jadącym do kalifornijskiego więzienia stanowego.

– Ona zamordowała dziecko! – zawołała do nas, a może tylko do mnie. Miała na myśli Laurę Lipp.

Strażnik pilnujący transportu nadszedł przejściem między siedzeniami.

– A niech mnie, jeśli to nie Fernandez – powiedział. – Jak usłyszę jeszcze jedno słowo, to zamknę cię w klatce.

Fernandez nie spojrzała na niego ani nic nie odpowiedziała. Wrócił na swoje miejsce.

Laura wykrzywiła twarz w bladym uśmiechu, jakby zdarzyło się coś żenującego, lecz niewartego wzmianki, na przykład ktoś niechcący puścił bąka, ale na pewno nie ona.

– Cholera, zabiłaś swoje dziecko? – spytał Conan. – To porąbane. Mam nadzieję, że nie będę musiał siedzieć z tobą w jednej celi.

– Domyślam się, że masz większe problemy niż przydział współlokatorki – odparła Laura Lipp. – Wyglądasz mi na osobę, która wiele czasu spędza w aresztach i więzieniach.

– Dlaczego tak mówisz? Bo jestem czarny? Przynajmniej tu pasuję. A ty wyglądasz jak cizia Mansona. Bez obrazy. Ja nie mam nic do ukrycia. Oto mój rejestr: antyresocjalizacyjny. Mam zaburzenie opozycyjno-buntownicze. Mam przestępczy umysł, jestem narcystycznym recydywistą, niechętnym do współpracy. Jestem też alkoholikiem uzależnionym od więziennego wina i psem na baby.

Zrobiło się ciszej, część ludzi wreszcie usnęła. Conan chrapał jak buldożer.

– Niezłe typiary tu z nami jadą – wyszeptała do mnie Laura Lipp. – I posłuchaj, nie jestem żadną tam dziewczyną Mansona, wiem, co mówię. Znam różnicę. W stanowym w Chino miałyśmy Susan Atkins i Leslie Van Houten. Obie miały blizny między oczami. Susan nakładała na swoją specjalny krem, ale nic nie mogło jej ukryć. Była zarozumiałą snobką z literą X wyrytą na czole. Miała w celi ładne rzeczy. Wyrafinowane perfumy. Lampkę nocną. Było mi przykro, kiedy jedna z dziewczyn napuściła strażnika, a ten zrobił nalot na celę Susan i zabrali jej te wszystkie fidrygałki. To o tym myślałam, kiedy usłyszałam, że umarła. Brakowało już jej części mózgu, była sparaliżowana, ale i tak nie puścili jej do domu. Kiedy o tym usłyszałam, przypomniałam sobie o nalocie w stanowym w Chino, jak jej zabrali lampkę nocną i te wszystkie flakoniki. Leslie Van Houten bardziej przypomina tak zwaną skazaną. Niektórzy ludzie uważają, że to określenie jest wyrazem szacunku. Ale ja nie. To syndrom grupowego myślenia. Umrze w więzieniu tak samo jak Susan Atkins. Nie wypuszczą jej. Nie zrobią tego, chyba że przestanie się parzyć kawę Folgers, ale do tego przecież nigdy nie dojdzie, bo co ludzie piliby rano? Bo wiesz, jedna z ofiar była spadkobierczynią Folgers i oni nie chcą dopuścić do uwolnienia Leslie, a są bardzo wpływowi. Dopóki istnieje Folgers, można być pewnym, że Leslie umrze w więzieniu.

Jej matka miała romans z Hitlerem. Matka tej austriackiej gwiazdy filmowej, po której mam imię. Jej matka miała romans z Hitlerem, ale z tego, co mi wiadomo, nie ona jedna.

– Jak to się stało, że nie mówisz po niemiecku? – spytał mnie kiedyś Jimmy Darling.

Nigdy nie przyszło mi do głowy, że matka mogłaby uczyć mnie niemieckiego. Trudno było sobie wyobrazić, że w ogóle mogłaby mnie czegoś uczyć.

– Miała taką deprechę, że jej się nie chciało.

Niektórzy rodzice wychowują dzieci w milczeniu. Milczeniu, irytacji, dezaprobacie. Jak miałam nauczyć się z tego niemieckiego? Musiałabym uczyć się go z takich wyrażeń jak „Czy podebrałaś forsę z mojego portfela, gówniaro?”. Albo: „Nie budź mnie, jak wchodzisz”.

Jimmy powiedział, że zna tylko jedno niemieckie słowo.

– Czy to jest Angst?

– Begierden. To znaczy żądza, pożądanie. Ich określenie na pożądanie to beer garden. Ogródek piwny. To ma sens.

Próbowałam zasnąć, ale kajdanki i łańcuchy umożliwiały tylko spanie w sztywnej pozycji z podbródkiem na klatce piersiowej. Czułam ból w dłoniach, pulsujący w górę od kajdanek, które były przyczepione do łańcucha otaczającego brzuch, więc unieruchamiały ręce po bokach. Klimatyzację w autobusie nastawiono chyba na jakieś dwanaście stopni. Było mi straszliwie zimno i niewygodnie, a jechaliśmy dopiero przez hrabstwo Ventura. Czekała nas sześciogodzinna podróż. Zaczęłam myśleć o tych dzieciach zmuszanych do wkładania peruk i okularów przeciwsłonecznych w kabinach toaletowych w Magic Mountain, przebieranych pospiesznie w inne ciuchy. Miały pozostać nierozpoznane nie tylko w nowych przebraniach, ale również w nowym życiu. Miały stać się obcymi, innymi dziećmi, które zostały skażone i zniszczone przez to porwanie na długo przedtem, zanim zostały użyte do nikczemnych celów, jakie raptem wyznaczył im los. Widziałam dzieci w perukach i rozproszony tłum bywalców parku rozrywki, którzy nie mieli pojęcia, że trzeba pomóc zaginionemu i ukradzionemu dziecku. Ujrzałam Jacksona, którego tak jakby odebrała mi stara kobieta robiąca na drutach, a ja nie mogłam nic zrobić, mogłam tylko oglądać w myślach zdjęcia jego piegowatej buzi, które dryfowały i pulsowały, nie blakły ani się nie rozpraszały.

Jackson jest z moją matką. To jedyna łaska w moim życiu, że on ją ma, chociaż sama za nią nie przepadam. Nie jest babcią psychopatką, która siedzi na ławce i robi na drutach. To szorstka, odpalająca papierosa od papierosa niemiecka kobieta, która przechodzi z małżeństwa do rozwodu, a potem do kolejnego małżeństwa. Mnie traktuje lodowato, ale Jacksonowi okazuje dość miłości. Pokłóciłyśmy się przed laty, ale kiedy mnie aresztowano, zabrała Jacksona. Miał wówczas pięć lat. Teraz ma siedem. W ciągu tych dwóch lat i pół roku, które spędziłam w areszcie okręgowym, podczas gdy moja sprawa toczyła się w sądach, matka przywoziła go do mnie tak często, jak tylko mogła.

Gdybym miała pieniądze na prywatnego adwokata, tobym go wynajęła. Matka zaproponowała, że obciąży hipotekę mieszkania, kawalerki na Embarcadero w San Francisco, ale ponieważ już dwukrotnie wcześniej to zrobiła, dług przewyższał wartość lokalu. Dawna słynna striptizerka Carol Doda, której neonowe sutki mrugały na czerwono nad Broadwayem, kiedy byłam dzieckiem, mieszkała w tym samym budynku co matka. Gdy przychodziłam z wizytą, widywałam Dodę w korytarzu, kiedy miotała się z torbami na zakupy i ujadającym psem. Nie wyglądała już dobrze, tak samo jak moja matka, która była bezrobotna i zmagała się z uzależnieniem od środków przeciwbólowych.

Przez pewien czas miałam szansę na pomoc prawną ze strony zaprzyjaźnionego z mamą hojnego pana, niejakiego Boba, który jeździł bordowym jaguarem, nosił marynarki w szkocką kratę i pił wstępnie wymieszane Manhattany. Matka powiedziała mi, że Bob zamierza opłacić adwokata. Ale później Bob zniknął, dosłownie rozpłynął się w powietrzu. Jego ciało odnaleziono później pod kłodą w Russian River. Moja matka nie ma dobrych koneksji; jej znajomości są często dość podejrzane.

Przydzielono mi obrońcę z urzędu. Wszyscy mieliśmy nadzieję, że sprawy potoczą się inaczej. Ale tak się nie stało. Poszło, jak poszło.

Nasz rzężący autobus pędził prawym pasem, wraz z tirami. Mijaliśmy Castaic, ostatni przystanek przed Grapevine. Byłam raz w barze w Castaic z Jimmym Darlingiem, po tym jak uciekłam do Los Angeles, by umknąć przed Kurtem Kennedym, którego ofiarą byłam w tamtym czasie. Jimmy Darling przeniósł się do Valencii, żeby uczyć w szkole artystycznej. Podnajmował mieszkanie na ranczu w pobliżu Castaic.

Oto czego nie wolno mówić: nadal jestem ofiarą Kurta Kennedy’ego, chociaż on już nie żyje.

Znałam te okolice, a także drogę Grapevine, która jest wietrzna, pusta i wymagająca, to test, który trzeba przejść, by dostać się do północnej Kalifornii. Gdy byłyśmy tak blisko terenu, zamazanego przez okienną siatkę, pragnęłam, by rzeczywistość nadęła się jak torebka, by pękła i wypuściła mnie przez dziurę na zewnątrz, na tę ziemię niczyją.

– Ja czuję się bezpieczniej tutaj, przy tym wszystkim, co się tam wyprawia. Chore, odrażające, denerwujące rzeczy, które nie mieszczą się w głowie – powiedziała Laura Lipp, jakby potrafiła czytać w myślach.

Wyjrzałam przez okno i zobaczyłam tylko kamienisty, krzaczasty kobierzec natury, który rozwijał się migiem na wybojach, ciągnął w nieskończoność.

– Wielu kierowców ciężarówek to seryjni mordercy, ale nikt ich nie łapie. Bo wiesz, wciąż są w ruchu. Przejeżdżają od stanu do stanu. Władze to przemilczają, więc nikt nic nie wie. Wszystkie te ciężarówki przecinające Amerykę. Niektóre ze związanymi, zakneblowanymi kobietami na tyłach kabin. Mają te zasłonki, specjalnie do ukrywania kobiet. Te pomordowane są podrzucane do kontenerów na śmieci, na parkingach przy autostradzie, po kawałku. Są tam ciała kobiet i dziewczyn.

Minęliśmy zatoczkę wypoczynkową. To takie obiecujące, piękne pojęcie. Wszystko, co mogłam sobie wyobrazić, było piękne w porównaniu z tym autobusem i kobietą, która siedziała obok mnie. Wiele bym dała, żeby móc się ułożyć do snu w zatoczce wypoczynkowej, za automatami z napojami i papierosami, które jarzyły się zimnym światłem, gdy śmigaliśmy obok. Każdy przypadkowy przechodzień w zatoczce byłby moją bratnią duszą, sprzymierzoną przeciw Laurze Lipp. Ale nie miałam nikogo i byłam do niej przymocowana.

– Ja wprawdzie jestem żywa – powiedziała. – Ale to niewiele znaczy. Wycięli mi serce piłą łańcuchową.

Jechaliśmy teraz w dół i mijaliśmy podjazd zwalniający, opadaliśmy przez wlot Grapevine w dolinę. Znałam ten podjazd. Była to stroma droga pokryta sypkim żwirem, prowadząca donikąd, przeznaczona dla pojazdów, którym nawaliły hamulce. Już nigdy więcej nie zobaczę tego podjazdu, a uwielbiałam go, bo to był dobry, porządny podjazd, dopiero teraz widziałam, jak dobre, porządne, drogie i kruche było wszystko.

– Znasz takie porzekadło: że to jest coś, czego nie masz, a ofiarujesz komuś, kto tego nie chce?

Rzuciłam jej wrogie spojrzenie.

– Mam na myśli miłość – wyjaśniła. – Powiedzmy, że wysiadam tutaj i podnoszę kamyk. Trzymam go w górze i mówię do kogoś, spójrz, ten kamyk to ja. Weź go. A ten ktoś myśli, nie chcę tego kamyka. Albo mówi: dzięki, i wkłada go do kieszeni, a może do kruszarki, i nie przejmuje się, że ten kamyk to ja, bo właściwie to nie jestem ja, tylko postanowiłam, że to będę ja. Pozwoliłam się skruszyć. Rozumiesz, o co mi chodzi?

Nic nie odpowiedziałam, ale ona ciągnęła dalej. Zamierzała tak gadać przez całą drogę do Stanville.

– W więzieniu wiesz przynajmniej, co się stanie. Znaczy tak naprawdę nie wiesz. To jest nieprzewidywalne. Ale w nudny sposób. Nie jest tak, że może stać się coś tragicznego i okropnego. Znaczy może. Oczywiście, że tak. Jednak nie możesz stracić wszystkiego w więzieniu, ponieważ to stało się już wcześniej.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: