Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Matka sułtanów - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
19 maja 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Matka sułtanów - ebook

Losy najpotężniejszej kobiety Imperium Osmańskiego.

Zadziwiająca droga pięknej dziewczyny z małej greckiej wyspy do sułtańskiego seraju… Spełnia się przepowiednia szalonej wróżki…
Kiedy czternastoletnia Afro wsiadała nocą na łódkę, by wraz ze swym ukochanym, janczarem Alim, uciec z Wyspy Młynów, nawet przez myśl jej nie przeszło, że los uczyni ją jedną z najsławniejszych, najznamienitszych kobiet Imperium Osmańskiego, żoną padyszacha, matką dwóch sułtanów i absolutną władczynią seraju. 
Jako sułtanka Kösem, ukochana żona Ahmeda I, matka Murada IV i Ibrahima I oraz babka Mehmeda IV, przez lata rządziła w świecie mężczyzn, knując intrygi, manipulując i przekupując bądź usuwając swych przeciwników. By osiągnąć swój cel – utrzymać władzę – nie wahała się nawet popełnić najcięższej zbrodni. A jednocześnie z własnego majątku wspomagała biednych, finansowała budowę okrętów wojennych, wyposażała ubogie dziewczęta, by mogły wyjść za mąż.
W swej fascynującej książce Reşad Ekrem Koçu przedstawia barwne, zaskakujące dzieje prostej, ubogiej Greczynki, która osiągnęła w życiu wszystko – zdobyła wielką miłość, niewyobrażalne bogactwo, szacunek poddanych – i umarła jako znienawidzona morderczyni.   


…Reşad Ekrem Koçu jest cudownym, znakomitym pisarzem, który sprawia, że na nowo przeżywamy historię Imperium! Zapewne moja przyjaźń z tym niezrównanym dziełem Reşada Ekrema będzie trwała zawsze, aż do śmierci…
Selim İleri

Książka została opublikowana przy wsparciu Ministerstwa Kultury i Turystyki Turcji w ramach Programu TEDA.

Kategoria: Powieść
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8097-290-2
Rozmiar pliku: 1,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

AFRO

Maleńką wysepkę Milo, jedną z setek wysp rozproszonych na Morzu Egejskim, Turcy nazwali Wyspą Młynów. Jej mieszkańcy byli rybakami, a niekiedy parali się również piractwem. Żyli przede wszystkim z rybołówstwa, jak również z uprawy oliwek i winorośli. Tak jak wszystkie rybackie osady Wyspa Młynów była miejscem pełnym radości.

Przycupnięte na skałach niczym klatki dla ptaków, bielone wapnem domki opadały kaskadowo w stronę morza. Przy każdym znajdował się ganek, a na wszystkich gankach i we wszystkich oknach stały donice z kwiatami. Do niektórych domów przylegały altany, gęsto oplecione winoroślą.

Wszystkie uliczki w osadzie były wyłożone nieociosanymi kamieniami.

Mieszkali tu sami Grecy. Z wyjątkiem kilku najbogatszych kapitanów pirackich statków czy też właścicieli gajów oliwnych wszyscy na wyspie: mężczyźni, kobiety, starcy, dzieci, chodzili boso. Obuwie nosiło się jedynie zimą. Zimy były łagodne. Padały obfite deszcze, a wtedy strome kamienne uliczki zamieniały się w potoki.

Wzdłuż wybrzeża ciągnęły się drewniane tawerny, częściowo zbudowane na wbitych w morskie dno palach. Znajdujące się nad taflą wody pomosty otaczały barierki z gęsto ustawionych palików. Rozmieszczone w każdym z czterech rogów pomostu wysokie, drewniane słupy, beczki z solonymi rybami, a także kaganki oliwne, zawieszone na umocowanych do sufitu metalowych łańcuszkach, masywne drewniane stoły i ławy, strugane z pniaków drewniane czary na wino, gliniane kubki do anyżówki, wiszące pod stropem sznury suszonych i wędzonych ryb stanowiły nie tylko wyposażenie lokali, ale również istotny element ich wystroju.

Przed tawernami znajdowały się osadzone na wbitych w dno morza palach werandy otoczone balustradami z desek; w każdym rogu werandy wznosiły się wysokie słupy, połączone ze sobą poziomymi deskami. Rybacy rozwieszali i suszyli sieci na żerdziach, a naprawiali je, siedząc na tawernianych werandach.

Do późna w nocy słychać było dobiegające ze środka dźwięki instrumentów, piosenki, pijackie przyśpiewki i bluzgi żeglarzy. Goście pili na kredyt i bez umiaru. Spłacali swoje długi dwa razy w roku, gdy już sprzedali oliwki i oliwę oraz solone ryby, ale spłacali na pewno. To samo dotyczyło członków załóg i wyrobników. Gdy pracodawca dostawał wynagrodzenie, wypłacał swoim ludziom zaległe dniówki, a ci wówczas spłacali długi w tawernie.

Tylne elewacje bielonych domów wychodziły na ulicę i były pokryte sznurami suszących się ryb. Przed drzwiami wejściowymi bose dziewczynki bawiły się z półnagimi chłopcami, a starsze dziewczęta skręcały przędzę z koziej wełny lub tkały na krosnach. Także dla chłopców między jedenastym a siedemnastym rokiem życia zajęcia nie brakowało. Pracowali na łodziach rybaków, na przystani, w tawernach, tłoczniach oliwy i gajach oliwnych. Ci młodzi chłopcy – przyszli piraci – pili wino nie gorzej niż ich starsi bracia, którym sypnął się już wąs.

Osada miała swój mały kościół Agios Nikolaos. Agios Nikolaos, święty Mikołaj, uchodził za patrona żeglarzy i rybaków. Jednak do kościoła przychodziło zaledwie kilka staruszek. Zapalały cieniutkie świeczki przed obrazem świętego patrona, który z powodu pokrywającej go warstwy kurzu był już nierozpoznawalny, oraz przed równie zaniedbanymi wizerunkami Chrystusa i Panagii – Przenajświętszej.

Dwuizbowe domy popa i zakrystiana znajdowały się w pobliżu kościoła. Pop był starcem po osiemdziesiątce. Zakrystian natomiast, niewątpliwie najuboższy mieszkaniec wyspy, miał ponad sześćdziesiąt lat i praktycznie nie wychodził z tawerny. Zdecydowanie wolał cerowanie z rybakami sieci na werandzie niż codzienne zajęcia w kościele. Jak wszyscy tutaj, on również nie nosił butów. Od rybaków z zaniedbanym zarostem różniły go sięgające do ramion włosy. Nie umiał czytać ani pisać. W dzieciństwie był pomocnikiem mnicha w jednym z klasztorów Świętej Góry Athos, wtedy jego wygląd nie budził zastrzeżeń. Słuchając mnicha, który nazywał go Pedimu, nauczył się na pamięć kilku modlitw mszalnych. Pewnego dnia zarzucił na plecy swój sticharion i otrzymawszy błogosławieństwo opiekuna, do którego był przywiązany całą duszą i bezgranicznie mu oddany, opuścił Świętą Górę i przybył na Wyspę Młynów. Żył tu już blisko pięćdziesiąt lat. A że udawało mu się łagodzić gniew osiemdziesięcioletniego popa, zmuszającego mieszkańców wyspy, aby przychodzili do kościoła, był przez wszystkich lubiany. Ludzie przymykali oko na grzeszki, jakich w niektóre noce dopuszczał się pośród pinii na obrzeżach osady. Mawiali: „Andon Sudaru jest człowiekiem jak i my!… Niech i on spróbuje słodyczy, jakiej my kosztujemy!”.

Roku Pańskiego tysiąc sześćset trzeciego Imperium Osmańskie na Milo reprezentował oddział janczarów1 złożony z dwudziestu żołnierzy i ich dowódcy czorbadżego oraz armaty z brązu, z której strzelano raz lub dwa razy w roku, aby pozdrowić wpływający do portu statek z bejlików lub okręt floty wojennej.

Oddział janczarów stacjonował na znajdującym się poza granicami osady cyplu królującym nad portem. Zajmowali piętrowy budynek z werandą, jak we wszystkich domach na wyspie, i składający się z czterech izb. Jedna pełniła funkcję żołnierskiej kahvehane2, druga należała do dowódcy, a w dwóch pozostałych spali żołnierze. Wszyscy, co do jednego, byli kawalerami. Umieli dostosować się do obyczajów panujących w miejscu, w którym stacjonowali. W piniowym gaju zawsze znalazła się kobieta pragnąca się zemścić na mężu pijaku.

Znajdujący się obecnie w paryskim Luwrze posąg Afrodyty – arcydzieło symbolizujące kanon piękna starożytnej Grecji, na które cały świat patrzy z podziwem – wówczas jeszcze spoczywał pod ziemią i czekał na odkrycie. Jednakże na tej maleńkiej wyspie mieszkała czternastoletnia dziewczyna, wyglądająca jak ziemskie wcielenie Afrodyty, bogini namiętności i zakazanych żądz, która zstąpiła z Olimpu na ziemię. Była niczym perła wyłuskana z wyściełanej masą perłową muszli, wyrzuconej przez spienione fale morza. Ta piękna dziewczyna, przybrana córka ubogiego zakrystiana Andona Sudaru, miała na imię Afro. Mówiono, że pewnego dnia przez nią na wyspie poleje się krew. Dla tej piękności tutejsi młodzieńcy gotowi byli oddać życie lub komuś je odebrać.

1 Janczarzy – regularna piechota turecka utworzona w XIV wieku. W skład korpusu janczarów początkowo wchodzili chrześcijańscy poddani sułtana, w połowie XVI wieku w szeregi janczarów zaczęto przyjmować również ochotników tureckich (wszystkie przypisy pochodzą od tłumaczy).

2 Kahvehane – charakterystyczne dla kultur Bliskiego Wschodu lokalne miejsca spotkań; kawiarnie, do których przychodzą mężczyźni.SYN WŁAŚCICIELA OLIWNEGO GAJU, MŁODY JANCZAR I PASTERZ KÓZ

Ciało Afro, mimo że miała dopiero trzynaście czy czternaście lat, było rozwinięte i wymodelowane; jej twarz, szyję, piersi, ramiona i nogi opaliło nadmorskie słońce. Dwa grube warkocze, miękkie jak jedwab i czarne jak węgiel, sięgały bioder dziewczyny. Jej czoło, nos, wypukłe usta, dołeczki w policzkach i wygięta linia dolnej wargi były typowe dla tej rasy. Miała szczupłe dłonie o smukłych palcach i mocne stopy, które wielkością nie różniły się od stóp młodzieńców.

Mówiła wyspiarskim dialektem. Choć była to prosta, surowa greka, słowa wypływające z ust dziewczyny brzmiały jak śpiew słowika. Nosiła tunikę z krótkimi rękawami ozdobioną haftem przy dekolcie oraz na dole, wykonaną z lnianego płótna, utkanego na wioskowych krosnach; wąską talię przewiązywała szarfą, a na nią zakładała haftowany pas. Otaczał ją czar, który ściągał spojrzenia młodych chłopców, niemogących oderwać oczu od jej kształtnych piersi, krągłych, kołyszących się bioder i spódnicy falującej przy każdym kroku, co sprawiało wrażenie, że dziewczyna nie idzie, ale unosi się nad ziemią.

Zdarzały się dłonie, które gładziły włosy i policzki Afro z ojcowską miłością. Dłoniom tym niełatwo było oderwać się od miejsc, których dotknęły. Gdy czasem młodzi chłopcy przystawali na pokrywających uliczkę kamieniach, tam, gdzie stąpała Afro, z kamienia jakby oblanego żarem wnikało przez ich stopy osobliwe ciepło, które potem rozchodziło się po całym ciele.

Równi sobie wiekiem i pochodzeniem dziewczęta i chłopcy figlowali i bawili się beztrosko. Dotknięcie ramienia, szyi czy talii Afro stanowiło dla dorastających młodzieńców niezapomniane przeżycie.

Choć Afro była jeszcze niewinną, prostą dziewczyną, ona również coś wyczuwała, gdy dotknęła jej męska dłoń. Wiedziała, co mężczyźni robią z dziewczynami i kobietami, które pod osłoną nocy chodziły do piniowego zagajnika. Wiedziała również, dlaczego młodzi janczarzy pokasłują, podkręcają wąsy i wołają do niej: „Dziewczyno!”, „Dziewczyno!”, gdy czasem przechodziła w pobliżu posterunku.

Jak większość mieszkańców Milo, Afro również nie znała tureckiego, ale jak wszystkie kobiety i dziewczęta z wyspy, ona też szybko nauczyła się słów: „cukier”, „kajmak”, „miód”, „róża”, „anioł”, „miłość” i „płonąć”. Była równie mądra i wrażliwa, co piękna.

Szybko się zorientowała, że młody janczar o imieniu Ali, któremu dopiero co sypnął się wąs i który niedawno przypłynął na wyspę, jest w niej zakochany – dowodziły tego spojrzenia młodzieńca.

Rozumiała także, dlaczego dziewiętnastoletni Pidakis, wypasający kozy Kira Ispiro, najbardziej majętnego na wyspie właściciela gaju oliwnego, zawsze patrzy na nią z uwielbieniem i dlaczego za każdym razem, gdy się mijali, twarz tego pięknego młodzieńca płonęła wstydem z powodu rozdartej koszuli i połatanych spodni.

Wiedziała również, że jest całą nadzieją swojego przybranego ojca, zakrystiana Andona Sudaru, oraz jedynym dobrem, jakie miał na sprzedaż.

Pewnego dnia najbogatszy człowiek na wyspie, Kir Ispiro, położył dłoń na ramieniu zakrystiana.

– Obmyśliłem coś bardzo dobrego dla mojego syna Panayotiego… Ty również na tym skorzystasz, Andonie, jednak na razie nikomu o tym nie wspominaj! – powiedział.

Tego wieczoru w tawernie Andon Sudaru był tak uradowany, że upił się do nieprzytomności.

Syn Kira Ispiro, Panayoti, jako jedyny młodzieniec na wyspie nosił buty. Mimo to przezywano go Ślimak. Biedak był upośledzony na umyśle i choć nie leżał w łóżku, wszyscy dostrzegali jego stan. Wiecznie ciekło mu z ogromnego nosa, a wydzielina spływała po wąsach prosto do ust, przez co jego twarz wyglądała nie tylko brzydko, ale wręcz obrzydliwie. W dodatku chłopak zezował na jedno oko, uszy miał odstające jak chochle, a zęby poczerniałe i pokryte cuchnącym nalotem.

Czasem Panayoti chodził na łąkę ze stadem swojego ojca, a wtedy wypasanie osiemdziesięciu kóz Kira Ispiro wydawało się Pidakisowi prostsze niż pilnowanie syna swojego chlebodawcy. Gdy po takim dniu pasterz wieczorem siadał w tawernie na drewnianej ławie i zmęczony opierał głowę na ramieniu jednego ze swoich rówieśników rybaków, wszyscy wiedzieli, co jest tego powodem.

– Dzisiaj Ślimak, syn Kira Ispiro, wyszedł na łąkę wraz ze stadem kóz Pidakisa – mówili zebrani.

A młody pasterz opowiadał:

– Trzykrotnie omal nie spadł z urwiska… Dwa razy zgubił but i zanim go znalazłem, byłem już półprzytomny ze zmęczenia. Nie zawiązał worka z prowiantem i kozy wyżarły mi cały chleb… Jeżeli kiedyś odejdę od Kira Ispiro, stanie się tak tylko z powodu Panayotiego.

– Nie mówiłbyś tak, Pidakisie, gdyby Panayoti był dziewczyną… Żeby przejąć majątek Kira Ispiro…

– Ślimak zawsze pozostanie ślimakiem… Niech jego właściciel zatrzyma go sobie… Wolałbym do końca mych dni chodzić boso, niżbym miał podjąć taką decyzję.

Pidakis miał piękny głos. Chętnie śpiewał, a gdy był pijany, tańczył ze zręcznością tancerza köçek3. Aby posłuchać jego śpiewu, fundowano mu napitki, wołając na usługującego chłopaka: „Pedimu4, nalej Pidakisowi!”.

A wieczorami, gdy piękny pasterz wydawał się przygnębiony, zebrani mówili: „Pidakis, pij! W imię jej miłości…”.

Wtedy w oczach młodzieńca pojawiał się błysk. Pidakis jednym haustem wypijał do dna anyżówkę z glinianego kubka. Poły zgrzebnej koszuli, jaką nosił na gołe ciało, nigdy się nie schodziły i zawsze pokazywał obnażone piersi, łatwo więc było mu się w nie bić. Pidakis miał szerokie ramiona, długą, smukłą szyję i ładną, foremną głowę.

Gdyby przyszedł na świat w starożytnej Grecji, rzeźbiarze biliby się o niego, żeby im pozował. Rozbieraliby go do naga i wziąwszy dłuta w dłonie, ciosaliby marmurowe bryły. Oczywiście żadna z ich rzeźb nie przedstawiałaby pasterza Pidakisa, tylko Apollina, Hermesa, Adonisa lub Aresa. Wtedy byłby ucieleśnieniem postaci bóstwa, lecz teraz zakrystian Andon Sudaru marszczył czoło za każdym razem, gdy zobaczył pięknego młodzieńca, a jeżeli spotkał go w pobliżu kościoła – groźnie pomrukiwał.

3 Tancerze köçek – młodzi chłopcy, często homoseksualiści, występujący w stroju kobiecym. W Imperium Osmańskim zakazano występów köçek w 1837 roku.

4 Od gr. paidi – dziecko.TWOJE IMIĘ JEST TAK PIĘKNE, JAK I TY…

Pasterz Pidakis powiedział o swej miłości do Afro jedynemu na wyspie przyjacielowi – rybakowi Lefteriemu. Wszyscy jednak wiedzieli, że kocha się w pięknej córce zakrystiana.

– Pidakis… Pij w imię jej miłości i zaśpiewaj nam!

Pił tedy w imię jej miłości i śpiewał:

Czarnowłosa ukochana

w dal wpatrzone oczy ma,

a jej piersi – wzgórki dwa…

Dwie kruszyny, dwa koźlątka,

a jej piersi – wzgórki dwa!

Kto wie, ile razy słyszał tę piosnkę przybrany ojciec Afro. Choć nigdy nie pojawiało się w niej imię dziewczyny, Andon Sudaru marszczył brwi i robił marsową minę. Na wyspie było trzech młodzieńców, których upatrzył sobie na potencjalnych zięciów: syn Kira Ispiro – Ślimak Panayoti, syn właściciela tawerny, kapitana Sarandy – Nikoli oraz syn młynarza Kira Vasilakiego – Kiryakos… Jednak wszyscy młodzieńcy z Milo rywalizowali o względy Afro. Większość z nich ubolewała: „Ach! Gdybyśmy i my umieli jak Pidakis układać i śpiewać takie piosenki!”. A zakrystian Andon, ilekroć usłyszał głos pasterza, powtarzał: „Na pewno nie oddam córki temu pomyleńcowi!”.

Pidakis darzył Afro gorącym uczuciem od niedawna. Zaczęło się to pięć, może sześć miesięcy wcześniej. Pewnego dnia popędził swoje kozy nad Czarcie Urwisko. Tam, nad przepaścią, w drewnianej chatce postawionej na pniu spalonego orzecha, mieszkała stara wariatka. Nazywano ją: Szaloną Mariyą, Mariyą Pijaczką, Matką Mariyą, Czarodziejką, Orzechową Czarownicą czy Wiedźmą z Orzecha. Mieszkańcy wyspy w równym stopniu bali jej się i nienawidzili. Tamtego dnia Pidakis zobaczył Afro, jak wychodziła z chatki Mariyi. Dziewczyna była zaskoczona.

– Przyniosłam wino dla Matki Mariyi – odezwała się i natychmiast zmieniła temat, pytając: – A ty? U kogo jesteś pasterzem, młodzieńcze?

– Pracuję u Kira Ispiro. Mam na imię Pidakis.

Młody pasterz był oszołomiony. Afro popatrzyła na niego ze słodkim uśmiechem i rzuciła filuternie:

– Twoje imię jest tak piękne, jak i ty!

Po czym chwyciła dłoń młodzieńca i dodała błagalnym tonem:

– Nie mów mojemu ojcu, że mnie tu widziałeś, proszę.

Pewnej nocy leżący na tawernianej werandzie na stosie rybackich sieci pijany Lefteri zapytał Pidakisa:

– Myślisz, że ty też nie jesteś jej obojętny?

– Tak sądzę.

– Rozmawiałeś z nią?

– Tylko raz.

Tej właśnie nocy Pidakis opowiedział swojemu przyjacielowi o tamtym spotkaniu. Gdy wspomniał o Mariyi, Lefteri zrobił na piersi znak krzyża i powiedział:

– To wiedźma niewierna!

Pidakis również się przeżegnał.

– Pocałowałeś Afro? – zapytał Lefteri.

– Nie, uciekła w popłochu.

– Trzeba było ją gonić!

– Nie mogłem. Patrzyłem za nią jak dziecko na latawiec, co się zerwał ze sznurka.

– Może w chacie Mariyi był jakiś mężczyzna? – zapytał podejrzliwie Lefteri.

– Nie! Tego dnia nie odszedłem stamtąd aż do późna…

– Mogłeś wejść do środka i sprawdzić.

Pidakis objął przyjaciela, po czym prawą dłonią zrobił znak krzyża wpierw na własnej piersi, a później na piersi Lefteriego.

– Wszedłem tam – wyszeptał drżącym głosem. – Siedziała przy świetle świecy i piła wino. Nikogo poza nią nie było. Byłem boso, schody nie skrzypiały. Ale Mariya otworzyła oczy i wlepiła wzrok w drzwi. Bardzo się przestraszyłem…

– Dlaczego dopiero teraz mi o tym opowiadasz?

– W ogóle nie powinienem ci nic mówić. Obiecałem Afro.

Zapewne aby wymazać z pamięci wspomnienie Mariyi, Pidakis zaczął nucić piosenkę, tak cicho, że jedynie Lefteri mógł go usłyszeć:

Nagie dziewczęta i chłopcy nadzy

biegają radośnie po kamienistej plaży.

Pośród dziewcząt

nie ma tak pięknej jak ma czarnowłosa,

a wśród chłopców

nie ma takiego, co by jak Pidakis kochał…SZALONA MARIYA

Szalona Mariya, dziewięćdziesięcioletnia samotnica, nie stroniła od kieliszka. Minęło zapewne ponad pół wieku od dnia, gdy zamieszkała w swej chatce postawionej na spalonym orzechu. Do Czarciego Urwiska szło się pół godziny. Chatka znajdowała się na wysokości równej wzrostowi dwóch mężczyzn. Prowadziły do niej kręte schody, biegnące wokół grubego pnia drzewa. Nie miała okien, z każdej strony otaczał ją natomiast wąski balkonik. Wewnątrz było tylko tyle miejsca, by mogło się tam położyć dwoje ludzi. Starsi ludzie z wyspy powiadali, że niegdyś mieli tam punkt obserwacyjny piraci, jednak gdy na wyspie zaczął stacjonować oddział janczarów, tamci wzięli nogi za pas.

Pewnego dnia, pięćdziesiąt lat temu, mieszkańcy Wyspy Młynów zauważyli, że w chatce mieszkają jacyś obcy, kobieta i mężczyzna. Zobaczyli też roztrzaskaną łódkę u stóp Czarciego Urwiska. Przybysze, zapewne małżeństwo, nie mówili ani po turecku, ani po grecku, wyjaśnili gestami, że statek, którym płynęli, zatonął. Urządzili chatkę rupieciami, jakie dostali od mieszkańców Milo, i osiedlili się na wyspie. Kobieta była delikatna, dystyngowana, natomiast mężczyzna, o popękanych dłoniach i stopach pokrytych odciskami, okazał się gburem. Mogli wcale nie być małżeństwem; możliwe, że on był żeglarzem, a ona wytworną damą, a ich losy połączyła katastrofa morska, po której nie chcieli już się rozstać. Nikomu nie opowiedzieli swojej historii. Mężczyzna znalazł pracę u ojca Kira Ispiro, kobieta natomiast, co było dość osobliwe, nie najęła się do służby; siedziała w chatce i zajmowała się własnymi sprawami. Z każdym rokiem coraz bardziej dziwaczała. W krótkim czasie oboje nauczyli się greckiego.

Kobieta niekiedy przychodziła do miasteczka, wymyślała dokuczającym jej dzieciom, a do tych, które były dla niej dobre, podchodziła lękliwie i mamrotała:

– Daj mi rękę!

Patrzyła na linie dłoni, rzucała na ziemię kolorowe kamyki wyjęte z kieszeni i mówiła, co będzie. W krótkim czasie wróżbami zaczęli się interesować dorośli i ilekroć pojawiała się w miasteczku, zawsze ktoś zachodził jej drogę.

– Powróż mi z ręki, Mariya!

Nikomu nie odmawiała, przepowiadała przyszłość z dłoni oraz rozrzuconych kamyków.

– Twoja żona jest przy nadziei. Da ci syna!

– Jutro na połów nie wypływaj!

– Kochasz inną, nie swoją żonę. Zaniechaj tego!

– Znajdziesz skarb!

Ślepy Yani Skolaros nie miał pojęcia, że jego młoda i piękna żona jest w ciąży, lecz po kilku miesiącach od wróżby Mariyi w wieku sześćdziesięciu siedmiu lat został ojcem ślicznego chłopca.

Yani Vavako nie posłuchał jej ostrzeżenia i następnego dnia wypłynął na połów. Wraz z dwoma towarzyszami utonął podczas nagłej burzy; została po nich tylko łódka.

Kir Aleksandros, mężczyzna, któremu wróżbiarka powiedziała, że darzył uczuciem inną kobietę, jeden z bogatszych mieszkańców wyspy, przepędził wtedy Szaloną Mariyę, krzycząc: „Wynoś się, ty obłąkana pleciugo!”. Mruknął jednak: „A to diablica niewierna!”. Cztery dni później nakryto go pod piniami z żoną właściciela tawerny Barby Vasilego.

Zafiri, któremu Mariya wywróżyła, że odnajdzie skarb, pewnego dnia zajmował się soleniem ryb. Nagle wskoczył na pokład statku handlowego, który zawinął do portu, by uzupełnić zapasy wody, i tyle go widziano. Mówiono wtedy: „Zafiri znalazł swój skarb i uciekł…”.

Dowódca oddziału janczarów, czorbadży, który kiedyś chciał zrównać z ziemią chatkę kobiety, zmarł uderzony nożem przez jednego z żołnierzy podczas sprzeczki.

Ojciec Kira Ispiro bił swoją żonę; nie posłuchał Mariyi i udławił się oliwką, która utknęła mu w gardle.

Te fakty sprawiły, że wokół starej kobiety wytworzył się magiczny nimb, który bronił jej niczym zbroja i zapewniał środki do życia. Może Szalona Mariya nie była lubiana, ale na pewno budziła lęk pośród mieszkańców wyspy. Nikt nie spacerował w pobliżu jej chatki. Dlatego też Afro, wychodząc od wróżbiarki, błagała Pidakisa, by nie mówił o tym zakrystianowi. Mariya pochowała swojego zmarłego z przepicia męża w odległości kilku kroków od swego domu i nawet pop nie przyszedł odprawić pogrzebu.

Afro nie była jedyną osobą, która przychodziła do chatki Szalonej Mariyi. Nigdy nie brakowało kobiet zaglądających tam w tajemnicy przed swoimi ojcami, mężami, braćmi czy dorosłymi synami. Każda przynosiła kosz wypełniony jedzeniem, a także dzban wina, a staruszka im wróżyła.

– Kochasz się w wysokim, śniadym chłopcu, towarzyszu twojego syna… Lecz bądź ostrożna, on miłuje młodą dziewczynę i może cię skompromitować…

– Możesz ufać swojemu mężowi… To oszołomiony kogut, który nie rozumie, o czym gdacze sznur idących za nim kurek…

– Nie namyślaj się! Weź dla syna dziewczynę, którą miłuje!

– Okradasz męża i dajesz pieniądze młodemu kochankowi, lecz wiedz, że on wydaje twoje pieniądze na utrzymankę…

Gdy pojawiała się w miasteczku, żaden z właścicieli domów, przed którymi się zatrzymywała, nie odsyłał jej z pustymi rękami. Dawano jej głównie wino, czasem dostała trochę solonej ryby, jajka, oliwę, chleb z blachy, starą tunikę, szarawary czy też szal robiony na drutach.

Jej wiek określano na ponad dziewięćdziesiąt lat, nie była jednak zgięta wpół, a laski używała raczej nie po to, by się na niej oprzeć, lecz by powiesić na końcu swój tobołek czy koszyk i przerzucić ją przez ramię.

Była istotą ludzką i bezsprzecznie musiała kiedyś umrzeć, a wtedy mieszkańcom Wyspy Młynów miało jej bardzo brakować.WRÓŻBA PIDAKISA

Pidakisa, który mając cztery lata, został sam jak palec po tym, jak jego ojciec zginął na morzu, a matka zmarła wskutek gruźlicy, wychowała matka jego przyjaciela Lefteriego. Ubogi rybak Lefteri był od niego starszy o pięć, sześć lat. Jako dziesięciolatek Pidakis został pasterzem stada Kira Ispiro, nie opuścił jednak Lefteriego i jego matki, wracał na noc do ich maleńkiego domu i w listopadzie każdego roku oddawał swój dwunastomiesięczny pasterski zarobek matce towarzysza, Evangeliki. Sam obywał się bez pieniędzy. Evangeliki należała do kobiet uczciwych i gdy tylko miała okazję, pokazywała wychowankowi zgromadzone w skrzyni pieniądze.

– To twoje oszczędności… Dam ci je w dniu twojego ślubu… Twój wikt mało mnie kosztuje… Tej zimy kupię ci buty z cholewami – mawiała.

Buty z cholewami! Nawet syn Kira Ispiro takich nie miał! W osadzie zimą tylko trzy osoby nosiły wysokie buty: znaleziony z żoną właściciela tawerny zamożny elegant Kir Aleksandros, chlebodawca Lefteriego, i bogaty, acz chciwy rybak kapitan Anesti oraz sam Lefteri – ubogi rybak, ukochany syn Evangeliki. Gdyby Afro zobaczyła na nogach Pidakisa buty z cholewami, być może przemówiłaby doń jeszcze słodszym tonem. Być może powiedziałaby: „Twoje imię jest tak piękne jak ty, ale twoje buty są równie piękne!”.

Schronienie, jakie Pidakis znalazł w domu tej dobrej, godnej szacunku kobiety i swojego przyjaciela, dawało mu dużo swobody na co dzień.

Co wieczór chodzili z Lefterim do tawerny, a ciepłe, letnie noce zazwyczaj spędzali na werandzie, wyciągnięci na sieciach.

Była to właśnie jedna z tych nocy. Leżeli na sieciach, a Pidakis śpiewał:

Nagie dziewczęta i chłopcy nadzy

biegają radośnie po kamienistej plaży.

Pośród dziewcząt

nie ma tak pięknej jak ma czarnowłosa,

a wśród chłopców

nie ma takiego, co by jak Pidakis ją kochał…

– Skoro wszedłeś do chatki, dlaczego nie poprosiłeś, żeby ci powróżyła, Pidakisie?

– Zrobiłem to następnego dnia… Powiedziała, że ta, którą wielbię, nie jest mi przeznaczona. Powiedziała: „Na zawsze pozostaniesz piękny i młody, zawsze też będziesz chodził boso”.

– Ta niewierna starucha kłamie! – burknął Lefteri, robiąc na piersi znak krzyża.

Pidakis westchnął głęboko.

– Nie. Mówi prawdę. Wczoraj widziano mojego chlebodawcę, jak cichcem namawiał się z zakrystianem Andonem.

– Kto ich widział?

– Mały Andriya… Syn Pandelego, tego, co pracuje u janczarów.

– Co ten łobuz powiedział?

– Powiedział: „Pidakisie, na wyspie szykuje się huczne weselisko. Twój pracodawca, Kir Ispiro, chce ożenić swojego syna z piękną córką zakrystiana Andona”. Mało brakowało, a wybiłbym mu wszystkie zęby. „Kłamiesz”, powiedziałem. A wtedy odrzekł, że słyszał to na własne uszy. Zapytałem: „Co dokładnie słyszałeś?”, więc mi opowiedział. Kir Ispiro miał oznajmić Andonowi: „Planuję coś bardzo dobrego dla mojego syna Panayotiego… Na razie nikomu o tym nie wspominaj!”. Wtedy Andriya chwycił mnie za ręce i powiedział: „Pidakisie… oni zrujnują życie tej pięknej dziewczynie. Porwij Afro w góry i pobierzcie się”. Po tych słowach ucałowałem dzieciaka.

Lefteri się roześmiał.

– Ślimak był dzisiaj z tobą. Nie zapytałeś tego niedojdy?

– Nie. Raz tylko miałem ochotę… Stał wtedy nad urwiskiem i chciałem dać mu kopniaka, zrzucić go w przepaść… Stało się jednak wprost przeciwnie. Zachwiał się, a kiedy już miał spaść, chwyciłem go za przepaskę i uratowałem mu życie.

Następny dzień był jednym z pierwszych jesiennych dni tysiąc sześćset trzeciego roku. W powietrzu, między błękitnym niebem a morzem, unosiła się woń storczyków. Krążące między roślinami i co chwila przysiadające na nich pszczoły oraz motyle rozsiewały dokoła zapach ostatnich polnych kwiatów. Po południu pośród drzew mastyksowych i pinii przemknął północny wiatr, pozostawiając za sobą woń słodką niczym melodia wygrywana na strunach rebabu palcami kochanka, prowadzonymi błogą euforią. Pasterz Pidakis, który pośród szumiących drzew wypasał kozy Kira Ispiro, wprawnym krokiem, jakiego nauczył się od swych zwierząt, zszedł po urwisku stromym niczym mur na brzeg morza. Wokoło był bielusieńki żwir i biały niczym mleko piasek. Znajdujący się w oddali cypel powstrzymywał wiatr; morzem kołysały niedostrzegalne gołym okiem fale. Piękny młodzian zamoczył najpierw stopy, lecz całe jego ciało ogarnęła nagła ochota, by zanurzyć się w wodzie, i chłopak w mig rozebrał się do naga.PERTRAKTACJE O CENĘ DZIEWCZYNY

Jakże sprawnie rozebrał się pasterz Pidakis. Najpierw zdjął z głowy własnoręcznie upleciony słomkowy kapelusz. Żeby ściągnąć koszulę, wystarczyły dwa ruchy ramion. A potem rozwiązał przepaskę i wbiegł do morza niczym szalony. Burząc wodę wokół siebie, brnął coraz głębiej, po kostki, po kolana, pas. A gdy woda sięgała mu aż do piersi, młody pasterz rzucił się w morską toń.

Biały żwir,

nagie dziewczęta, chłopcy nadzy,

czarnowłosa dziewczyna

i zakochany Pidakis…

Pięknemu głosowi płynącego z młodzieńczą werwą dziewiętnastolatka wtórował szum drzew mastyksowych i pinii rosnących nad urwiskiem.

W pewnej chwili wydało mu się, że słyszy głos małego Andriyi: „Porwij Afro w góry i pobierzcie się!”. Jednak ślub bez popa byłby gwałtem na młodej dziewczynie, Pidakis nigdy by tego nie zrobił. Choć niewykształcony pasterz nie umiał mówić o swoich uczuciach, to, co czuł do Afro, nie było seksualnym pożądaniem. To była miłość. Bez oporów mógłby jednak rozebrać ukochaną i dźwigając dziewczynę na własnych plecach, płynąć przez wiele dni i wiele nocy, by uprowadzić ją do innego kraju i tam poślubić. Dostrzegał w sobie tę siłę.

Rozstąp się, morze,

pozwól przepłynąć

mnie i na mych plecach

mej ukochanej.

Rozstąp się, morze,

pozwól przepłynąć

zakochanemu Pidakisowi…

Tego wieczoru pasterz wrócił do miasteczka w radosnym nastroju. Odprowadził kozy do domu Kira Ispiro i udał się do tawerny na spotkanie z Lefterim, gdy napotkał na drodze małego Andriyę.

– Pidakis… Szybko, pospiesz się! – powiedział chłopiec. – Zakrystian Andon i Kir Ispiro targują się o Afro w gospodzie kapitana Sarandy. Twój druh Lefteri czeka na ciebie pod werandą.

Pidakis pobiegł chyżo, a Andriya ruszył za nim. Nie zdążyli na moment dobicia targu, ale dowiedzieli się od Lefteriego, że zakrystian Andon oddał swą śliczną przybraną córkę za dwadzieścia kóz, dwie dojne krowy i czterdzieści drzewek oliwnych. Na wyspie był jednak odwrotny zwyczaj – to ojciec dziewczyny dawał za nią swojemu przyszłemu zięciowi wiano, pieniądze lub jakieś cenne dobra. Tym razem posagiem była niespotykana uroda Afro, a to, co miał otrzymać zakrystian, stanowiło zadośćuczynienie za obrzydliwą brzydotę chorego niedojdy Ślimaka Panayotiego.

Tego wszystkiego Pidakis dowiedział się od przyjaciela, dalszą część pertraktacji usłyszał już osobiście spod werandy.

– Wyprawię mojemu synowi wesele, jakiego dotąd nikt nie widział… Każę rozstawić stoły na ulicach i przez trzy dni i trzy noce będę poił ludzi winem Ankona… Sprowadzę ze Stambułu muzyków i komediantów… Postanowiłem, że na ślub mojego syna Panayotiego przeznaczę jedną setną naszego majątku.

– Kiedy odbędzie się wesele, Ispiro?

– Za miesiąc… Muszę się wybrać do Stambułu… Kupię ubiory dla mojej synowej i syna. Tobie również kupię szaty oraz podkute buty ze sprzączkami.

– Masz rację, Kir Ispiro, ojciec Afro również powinien się wystroić.

– Na razie nikt poza nami dwoma nie może o tym wiedzieć! Nawet pop!

– Ale z Afro wolno mi się podzielić dobrą nowiną?

– Możesz jej zaufać?

– Afro to anioł. Zawsze jest mi posłuszna. Wie, że pokładam w niej wszystkie nadzieje i od niej zależy moja przyszłość. Gdyby było inaczej, zapewne flirtowałaby z nieodstępującymi jej na krok chłopcami, choćby z tym Pidakisem…

Właściciel gaju oliwnego spochmurniał.

– Z którym Pidakisem? Z pasterzem moich kóz?

– Choć jest pasterzem, to ładny chłopak… Co wieczór, gdy wraca z polany, przechodzi obok kościoła. To jedyny mężczyzna, który zagląda w niedzielę do kościoła.

– Podły zdrajca!

– Albo… janczar Ali.

– Ten młodzieniec, który niedawno przybył do oddziału?

– Tak… W każdy boży dzień krąży wokół dziewczyny z sazem w dłoni.

– A to łajdak!

– Lecz Afro to anioł, Kir Ispiro. Żadnego nie wyróżnia.

– Posłuchaj mnie, Andonie… Musimy chronić twojego anioła przed tymi diabłami. Czorbadży to mój człowiek. Jutro mu o nich powiem. Będzie mi posłuszny. Łatwo będzie oskarżyć o coś Pidakisa. Góra tydzień i pozbędę się obu z wyspy.

– Tak… To byłoby wskazane… Pidakis mógłby na przykład w tajemnicy przed panem sprzedać mi kilka kóz…

Pidakis, który spod werandy przysłuchiwał się rozmowie, już miał wspiąć się na górę i skoczyć do gardła zakrystianowi, lecz Lefteri i Andriya, choć z trudem, powstrzymali młodzieńca.

Kir Ispiro odszedł. Ojciec Afro miał zamiar jeszcze pić, więc bogacz krzyknął do chłopaka:

– Pedimu! Nalej Andonowi!

CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI

PEŁNY SPIS TREŚCI:

CZĘŚĆ I

AFRO

HATICE

SUŁTANKA HASEKI KÖSEM

SUŁTANKA WDOWA KÖSEM

REGENTKA KÖSEM

CZĘŚĆ II

VALIDE SULTAN KÖSEM

CZĘŚĆ III

WIELKA SUŁTANKA KÖSEM
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: