Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

McCartney w rozmowach - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
17 maja 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

McCartney w rozmowach - ebook

O McCartneyu jego słowami – wyjątkowa biografia sir Paula!

W 1989 roku londyńskie biuro Paula McCartneya skontaktowało się z młodym dziennikarzem i zaprosiło go do przeprowadzenia wywiadu ze słynnym muzykiem. Obaj panowie spotykali się już przedtem i zawsze świetnie się rozumieli. W kolejnych latach Paul Du Noyer spotykał się, rozmawiał i współpracował blisko z Paulem McCartneyem. Ich konwersacja obejmowała rozmaite tematy, między innymi życie i muzykę w okresie działalności McCartneya w The Beatles, a potem Wings, a także jego prywatne opinie na temat Johna Lennona i ukochanej żony Lindy. Du Noyer rozmawiał z McCartneyem w ciągu ostatnich 35 lat wiele razy – z pewnością dużo częściej niż jakikolwiek inny dziennikarz.

McCartney w rozmowach, książka napisana z błogosławieństwem samego Paula, jest zwieńczeniem długiej znajomości dziennikarza z eks-Beatlesem. Czerpie ona ze wspomnianych rozmów, łącząc najskrytsze wyznania McCartneya ze spostrzeżeniami Du Noyera. Dzięki temu autorowi udało się nakreślić wierny literacki portret, obejmujący całą muzyczną karierę jego rozmówcy. Oto Paul McCartney, o jakim nigdy dotąd nie czytaliście.

Kategoria: Historia
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8074-045-7
Rozmiar pliku: 2,9 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Wstęp

Prawdę mówiąc, wcale nie chciałem być żywą legendą. Wszedłem w ten biznes, żeby nie chodzić codziennie do pracy. I żeby wyrywać laski. W końcu wyrwałem sporo lasek i wykręciłem się od monotonnego chodzenia do pracy, i tak mi zostało do dziś.

Paul McCartney

W dzieciństwie, podczas ataku astmy, przeżyłem doświadczenie bliskie śmierci. Znalazłem się w liverpoolskim szpitalu z maską tlenową na twarzy i słuchawkami na uszach. Stacja radiowa, której słuchałem, nadawała właśnie w całości Abbey Road, nową płytę The Beatles. Z powodu tego wydarzenia zrozumiałem stwierdzenie, że muzyka tej grupy jest „afirmacją życia” – i to bardzo dosłownie. Wtedy, na szpitalnym łóżku, zdałem sobie nagle sprawę, jak bardzo kocham Beatlesów i jak bardzo pragnę żyć.

Działo się to w roku 1969. Oczywiście zaraz potem te sukinsyny się rozstały.

Naturalnie przebaczyłem im i uważnie śledziłem ich solowe kariery. A potem dorosłem i zostałem dziennikarzem muzycznym, dzięki czemu wiele razy rozmawiałem z Paulem McCartneyem. John Lennon został zamordowany, zanim miałem szansę go spotkać, czego żałuję chyba najbardziej. Na szczęście udało mi się nawiązać nić przyjaźni z Paulem.

Stąd właśnie wzięła się ta książka. Pozbierałem fragmenty wszystkich naszych rozmów i ułożyłem je w całość. Wyłania się z niej – mam taką nadzieję – historia Paula McCartneya, muzyka i nie tylko, opowiedziana jego słowami, z dodatkiem kilku moich. Podczas trwającej ponad pół wieku kariery stworzył on imponującą liczbę dzieł, w których słuchacz za każdym razem odkrywa coś nowego.

Paul nie ma sobie równych w historii muzyki, niezależnie od tego, czy za wyznacznik sukcesu przyjmiemy dokonania artystyczne, komercyjne, czy też wpływ, jaki jego utwory miały na odbiorców. McCartney będzie cieszył się niepodważalną reputacją także wśród kolejnych pokoleń. W tej książce postaram się udowodnić, że jego muzyka, czasem uważana przez niektórych krytyków za komercyjną i mdłą, w rzeczywistości poszukuje nowych, mniej oczywistych ścieżek.

Od kiedy Paul dołączył w 1957 roku do Quarrymen, zespołu Johna Lennona, nagrywa i koncertuje bez dłuższych przerw. Pisze ponadczasowe miłosne songi równie łatwo, jak inni oddychają. Gra rock and rolla z większą agresją i wyuzdaniem niż wychowankowie zakładów poprawczych. Królowa Anglii uważa, że sir McCartney jest cudowny, a równocześnie najbardziej odjechani awangardowi artyści przyznają, że w muzycznych poszukiwaniach potrafi skierować się ku niezbadanym krainom. Próbował niemal wszystkich gatunków – od popu dla dzieci po muzykę poważną. Jeżeli wziąć pod uwagę rozpiętość stylistyki, być może mógłby mu dorównać Pablo Picasso.

Niezwykle trudno jest nagrać murowany hit, a właściwie niemożliwe, by umieszczać takie przeboje na szczytach list przez dłuższy czas. Mimo wszystkich wzlotów i upadków McCartney osiągnął więcej niż jakikolwiek inny muzyk. Mniej zdolni tekściarze byliby zachwyceni, mogąc korzystać z okruchów z jego stołu. Show-biznes jest wspaniały, ponieważ daje ludziom to, czego chcą. Sztuka jest wspaniała, ponieważ daje nam coś, o czym nawet nie wiedzieliśmy, że tego chcemy. A Paul jest podwójnie wspaniały, ponieważ robi obie te rzeczy naraz.

Czy jego twórczość zawsze zachowuje jednakowo wysoki poziom? Nie, skąd. Kiedy jednak McCartney ma dobry dzień, żaden kompozytor muzyki popularnej nie potrafi mu dorównać, jeśli chodzi o tworzenie piosenek nuconych potem przez cały świat.

Beatlesi bardzo wcześnie osiągnęli stan bliski ideału, a potem zrobili coś niewiarygodnego: na każdej nowej płycie prezentowali publiczności nowy i całkowicie odmienny rodzaj muzycznej doskonałości. Nie mogło to trwać wiecznie – i nie trwało. Jednak od Paula – podobnie jak od Johna Lennona – wymagano, by wciąż osiągał to, co niemożliwe. Gdyby zaś temu nie sprostał, czekał go sąd najokrutniejszego z sędziów.

Paul, jak powszechnie przyznawano, miał talent, który pozwalał mu z łatwością tworzyć dzieła niemal w każdym stylu. Jego dusza jednak, dodawali niektórzy, wyrastała z korzenia show-biznesu. Mimo że jego osiągnięcia z czasów The Beatles czyniły go jedną z najbardziej prominentnych postaci nowej rockowej kultury, nie chciał rezygnować z okazjonalnych zleceń na familijne melodyjki.

Kim więc jest? Bezwstydnym graczem pod publiczkę? W tym stereotypie tkwi ziarno prawdy: McCartney nigdy nie widział powodu, by w jakikolwiek sposób ograniczyć swoją muzyczną kreatywność. Nieuczciwie byłoby jednak sugerować, że dokonania na tak wielu polach czynią go gorszym artystą. Gdyby ktoś wpadł w poetycki nastrój, mógłby porównać twórczość Paula do dębu: pień jest potężny i ogromny, ale gałęzie rozpościerają się szeroko i układają w fantazyjne wzory.

Sam muzyk rozsądnie uciekał od takich analogii, lecz wiadomo, że podziwiał rozległe zainteresowania Picassa i mistrzowskie opanowanie przez tego malarza tradycyjnych umiejętności połączone z głodem nowych artystycznych prób, jakich nikt przed nim nie dokonywał. Olbrzymi dorobek McCartneya jest świadectwem zarówno jego wewnętrznej energii, jak i niesłabnącej z upływem lat kreatywności. Jego muzyka nie rozwinęła się w jednym kierunku, przypomina raczej rozkręcającą się w coraz szersze kręgi spiralę.

Urodzony 18 czerwca 1942 roku Paul McCartney wychowywał się w czasach przed rock and rollem. Uformował go świat, który obecnie już zniknął, do czego zresztą przyczynili się sami Beatlesi. Na dojrzewanie Paula ogromny wpływ wywarła druga wojna światowa, jeden z największych wstrząsów w historii ludzkości. Wszystkie umysły skupiały się teraz na współczesności, a im mniej przypominała ona przeszłość, tym lepiej. Przeszłość nie mogła nauczyć ludzi niczego dobrego – a przynajmniej tak wówczas myślano.

Paul wydawał się nastoletnim buntownikiem do szpiku kości, wszak jego pokolenie wydało wielu takich ludzi. Nigdy jednak w głębi serca nie był obrazoburcą. Ta sprzeczność przenikała całą jego twórczość. W związku z tym niektórzy krytycy otwarcie pogardzali twórczością McCartneya. W rzeczywistości jednak to przede wszystkim muzyce artysta zawdzięcza swój dzisiejszy status. Paul należy do kurczącego się grona tych, których rock nie ukształtował od podstaw, ponieważ wiedzieli już sporo o muzyce, zanim go poznali.

Ta książka nie opowiada jednak wyłącznie o Beatlesach. Kiedyś wspomniałem McCartneyowi, że pisarze mają skłonność do zdawkowego opisywania jego życia po 1970 roku, traktując je wyłącznie jako chaotyczny epilog. Paul odparł:

Dobrze, że o tym wspomniałeś, też to dostrzegłeś. Znam reguły tej gry – spotkałem w życiu wystarczająco dużo dziennikarzy, którzy chcieli napisać sensacyjne artykuły z tezą. „Ten facet był beatlesem” – o to w tym chodzi. To samo robią w każdej książce o Johnie Lennonie. Kondensują cały okres z Yoko do jednego zdania: „Och tak, tworzyli pieśni o pokoju, nosili śmieszne kapelusze i okulary, a John był wówczas taki wojowniczy, czyż nie?”. Jakże łatwo im to przychodzi.

Ale w pewnym sensie podoba mi się takie postawienie sprawy. To samo dotyczy muzyki, którą tworzyłem w tamtym okresie. Myślę, że dzięki temu pozostaje ona nieodkryta. Tak jakby została wymazana. Mówią: „Niee, Paul od czasów Beatlesów nie nagrał nic godnego uwagi”.

Jednak kiedy człowiek bliżej się temu przyjrzy… Chodzi o to, że są wśród tych utworów takie, które sprzedały się lepiej niż jakiekolwiek kawałki Beatlesów, jak Mull of Kintyre. Oczywiście krytycy tak nie uważają, ale cholernie dużo ludzi lubiło ten numer. No to kim w takim razie jestem?

Paul nie czuje się skrępowany przynależnością do grupy z Liverpoolu, nawet jeżeli przynależność ta wpłynęła negatywnie na wczesne lata jego solowej kariery. We wszystkich przeprowadzonych przeze mnie wywiadach wspominał Beatlesów częściej niż ja:

Mawiałem do moich dzieci: „Jesteście jedynymi osobami, które nigdy nie pytają mnie o Beatlesów!”. Chciałem czasem, żeby ich kumple podczas wizyty zadali mi pytanie: „Jak to było – grać w takiej kapeli jak The Beatles?”, a wtedy mógłbym odpowiedzieć „Ano, niech się zastanowię…”, a na to oni z rozdziawionymi buziami: „Ooo kuurczę…”.

Dzieciaki już takie są. Nie chcą słuchać gadki na ten temat, ale może ich kolesie? Wtedy mógłbym pierniczyć dalej (tonem uroczego gaduły): „Och! To zabawne, że o tym wspominasz, bo…”. A godzinę później…

Pułapka okresu beatlesowskiego polega na tym, że skupiając się na nim, umniejszamy wartość całej świetnej muzyki, jaką Paul stworzył przez czterdzieści pięć lat solowej kariery. W tej książce chcę przywrócić właściwe proporcje. McCartney powiedział mi kiedyś, że pewnego dnia ludzie zaczną dostrzegać jego dorobek i doceniać go w pełni. Chciałbym móc ogłosić, iż ten dzień właśnie nadszedł.

Bogactwo i różnorodność solowej twórczości McCartneya – od niesławnych żabich chórków do najbardziej niezwykłych elektronicznych brzmień – powinny doczekać się szczegółowego opracowania. Jego mniej znane nagrania są piękne dzięki swojej rozmaitości i charakterowi zaskakującemu słuchaczy. Mówi się, że diabeł tkwi w szczegółach, ale po szczegółowej analizie dorobku McCartneya odnajdziemy w nim również anioły.

Liczba jego piosenek idzie w setki. Wiemy wszyscy, że napisał Penny Lane i Hey Jude. Powinniście jednak wiedzieć, że po tych przebojach stworzył również mniej znane perełki, które w końcu przeżyją nas wszystkich. Postbeatlesowski materiał McCartneya jest zastanawiająco niedoceniany, tymczasem to prawdziwy skarbiec popowej muzyki. Paul zgadza się z tym stwierdzeniem:

Mam taką teorię, że w przyszłości ludzie będą traktować moją solową twórczość jako osobną całość, a nie jako to, co wydarzyło się po zamknięciu rozdziału pod tytułem „The Beatles”. Istnieje takie niebezpieczeństwo, jeśli wziąć pod uwagę, że po Here There and Everywhere, Yesterday i Fool on the Hill pojawił się na przykład Bip Bop . To taka błaha pioseneczka. Muszę przyznać, że zawsze jej nienawidziłem.

Myślę, że coś takiego nastąpi w przyszłości. To samo dotyczyć będzie twórczości Johna. Przyjrzą się jej uważniej i stwierdzą: „Aha, już rozumiemy, o co mu chodziło”. Najlepsze, że jest ona taka nieoczywista, subtelniejsza niż całkowicie komercyjne rzeczy, które robiliśmy razem. Sądzę jednak, że z czasem będzie odbierana jako coraz normalniejsza.

Nieco pozmieniałem kolejność wywiadów, toteż chciałbym tu przypomnieć, że najwcześniejsza z rozmów w tej książce pochodzi z 1979 roku, kiedy wysłano mnie na konferencję prasową przed koncertem Paula McCartneya w Liverpoolu. To było zlecenie marzeń! Zdałem sobie wówczas sprawę z tego, że wreszcie wiem, co chcę robić w życiu. Jeżeli nawet ta książka jest nie tyle przekrojową biografią, ile portretem złożonym z wybranych przeze mnie cech, to przynajmniej portretem z życia wziętym. Oprócz paru wyjątków wszystkie cytaty z wypowiedzi McCartneya, które tu przeczytacie, pochodzą z przeprowadzonych przeze mnie wywiadów.

Spotykałem Paula regularnie jako dziennikarz magazynów „New Musical Express”, „Q”, „MOJO” i „The Word”. Służyłem mu także pomocą redakcyjną w projektach takich jak foldery reklamujące trasy koncertowe, komunikaty prasowe czy też notki na okładkach albumów. Zawsze skupialiśmy się na muzyce, jednocześnie starając się do niej nie ograniczać. McCartney, mówiąc o swoich piosenkach, przywoływał wiele wspomnień i opisywał osobiste radości oraz smutki, które towarzyszyły mu podczas pisania tych utworów. Oczywiście w tych opowiadaniach występują pewne luki, ponieważ w każdym z wywiadów rozmawialiśmy na inny temat, jednak zazwyczaj Paul bez skrępowania mówił o niemal wszystkich etapach kariery.

Pierwsza część tej książki zachowuje z grubsza chronologiczny porządek, natomiast część druga obraca się wokół konkretnych zagadnień. W rzeczywistości każda rozmowa rozwijała się swobodnie, skacząc od jednego tematu do drugiego, toteż w celu poprawienia spójności musiałem „zremiksować” nasze wypowiedzi. Nie zmienia to w niczym faktu, że podczas ponad trzydziestu lat spotkań mój rozmówca barwnie opisał, jak to jest być Paulem McCartneyem.

Pomocne okazało się w tym moje liverpoolskie pochodzenie. Obaj urodziliśmy się w Anfield, dzielnicy szeregowców stojących wokół słynnego stadionu, a następnie przeprowadziliśmy się do identycznych domów, tyle że stojących po przeciwnych stronach miasta. Mimo dwunastu lat różnicy obaj uczęszczaliśmy do podobnych szkół. Podczas rozmów zdarzało nam się wpadać w dygresje i z absurdalną dokładnością omawiać trasy autobusów, szczegóły dotyczące doków czy domów towarowych.

W głębi serca Paul McCartney nigdy nie był supergwiazdą, za jaką mieli go wielbiciele. Nie lubi, kiedy ktoś uważa go za nieprzystępnego czy napuszonego, toteż zawsze starał się, żebyśmy w trakcie wywiadów obaj czuli się jak podczas zwyczajnej rozmowy.

Nie mam zamiaru udawać, że jestem jego bliskim przyjacielem, jednak nasze spotkania zawsze przebiegały w nader życzliwej atmosferze, mimo że za każdym razem widziałem, jak napięty jest jego harmonogram. Znosił to wszystko z godną podziwu cierpliwością, poważnie traktując wszystkie moje pytania. Właśnie dlatego za każdym razem miałem wrażenie, że Paul McCartney to swój chłop, który przy okazji jest prawdziwym geniuszem.ROZDZIAŁ 1 Things He Said Today

Wywiad z McCartneyem

Z początku wydawało mi się niemożliwe, by zapomnieć, że rozmawiam z Paulem McCartneyem. Podczas wywiadów przypominałem sobie młodość, gdy słuchałem muzyki Beatlesów i traktowałem Paula jak na wpół mityczną zjawę, a opanowanie tego uczucia zajęło mi dobrą chwilę. Każdy żarliwy fan tej grupy czułby się tak samo. Od tego czasu obserwowałem wiele razy, jak inni, którzy znaleźli się w jego obecności po raz pierwszy, doświadczali tego samego pełnego emocji napięcia.

Główny bohater tego zamieszania za każdym razem szybko i łatwo potrafił rozładować nerwową atmosferę, zachowując się skromnie i zwyczajnie. Wszyscy zauważyli u niego tę umiejętność, ale bywa ona różnie interpretowana: czasem po prostu jako dobre maniery, czasem mniej korzystnie – jako manipulacja czarującego specjalisty od PR-u. Osobiście sądzę, że Paul świetnie zdaje sobie sprawę z tego, jak widzą go inni, ale nie ma obsesji na punkcie własnego wizerunku. Najprawdopodobniej lata doświadczenia nauczyły go, by traktować rozmówców z naturalną życzliwością.

Muzycy również nie są całkiem odporni na zetknięcie z McCartneyem – żywą legendą rocka. Rozmawiałem ze wszystkimi członkami zespołu Paula od 1989 roku i każdy z nich przyznał mi się, że czasem patrzą po sobie z niedowierzaniem. Gitarzyści opisywali dreszcz towarzyszący graniu na żywo riffów z piosenek Beatlesów, od których kiedyś rozpoczynali naukę gitarowego rzemiosła. Wokaliści wspominali, że byli onieśmieleni, kiedy śpiewali w harmonii z głosem, którego w młodości słuchali z płyt. Perkusiści mówili, że musieli zdobyć się na odwagę, by znaleźć wspólny rytm z najsławniejszym basistą wszech czasów. Ponieważ wszyscy byli profesjonalistami, dali sobie w końcu radę, ale czy ktokolwiek może im mieć za złe, że przez chwilę się zawahali?

Pamiętam, co czułem pewnego dnia w dzieciństwie: Paul McCartney przemknął koło mnie swoim mini morrisem na wiejskiej drodze nieopodal Liverpoolu. Wybraliśmy się wtedy z kumplami w poszukiwaniu domów piłkarzy, żeby pomęczyć ich o autografy, ale nie spodziewaliśmy się, że spotkamy prawdziwego beatlesa, jeżdżącego między polami rzepy w Lancashire! To były gwiazdy światowego formatu. „Widzieliście to, co ja?” A kiedy po raz pierwszy poszedłem na koncert Paula (z grupą Wings w Liverpool Empire), przypuszczam, że w wielotysięcznym tłumie wiele osób również nie dowierzało, że znalazły się w tym samym miejscu co on i jego muzyka. Fani na całym świecie czują się w takich chwilach podobnie.

Potem zdarzało się i tak, że stanowiłem jednoosobową publiczność McCartneya. Czekając na wywiad, siadałem czasem na widowni podczas prób, a Paul spoglądał na mnie z odległości kilku metrów, próbując na fortepianie akordy do Fool on the Hill czy grzmiące pasaże All Shook Up, jakby moja skromna osoba reprezentowała wielotysięczny tłum na stadionie. Po całej sali krzątał się zespół, traktując muzyka i muzykę zadziwiająco beztrosko, rozplątując kable, przesuwając skrzynie i futerały instrumentów albo dzwoniąc do kogoś ze środka sceny. Byłem w tym towarzystwie jedyną osobą, która miała czas, by patrzeć, słuchać i podziwiać.

Rozmowy cytowane w tej książce odbywały się zazwyczaj w jednym z dwóch miejsc: albo w londyńskim biurze Paula (MPL), albo w jego studiu w Sussex (The Mill). To pierwsze mieści się w wysokim, wąskim budynku, z którego rozciąga się widok na Soho Square. Podczas wywiadów Paul mógł oglądać przez ogromne okno swojego gabinetu rozległe trawniki, gdzie w pogodne dni pracownicy okolicznych biur lubią jadać lunch. Wnętrza MPL urządzono w stonowanym stylu art déco. Na ścianach wiszą nowoczesne obrazy lub oprawione fotografie Lindy McCartney, a na honorowym miejscu – jej słynne ujęcie Paula i Johna, śmiejących się i podających sobie ręce podczas imprezy dla prasy z okazji wydania albumu Sgt. Pepper w 1967 roku.

Studio The Mill, noszące oficjalną nazwę Hog Hill, znajduje się o kilka godzin jazdy od Londynu, w spokojnej, wiejskiej okolicy, w pobliżu południowego wybrzeża Anglii. Jego zabytkowe wnętrza mieszczą obecnie salę prób i studio nagraniowe. W jednym z kątów stoi oryginalny kontrabas Billa Blacka, jednego z muzyków Elvisa Presleya. Instrument ten, sprezentowany Paulowi przez Lindę na urodziny, jest prawdziwym rockowym trofeum. Nigdy nie śmiałem go dotknąć, podobnie jak legendarnej gitary basowej Höfnera, tak często stojącej w pobliżu mojego krzesła, ale Paul miał w zwyczaju głaskać jego struny, przechodząc obok.

Codzienny plan zajęć McCartneya jest ustalany z góry, toteż rozmawialiśmy zazwyczaj bez przerw, chyba że chodziło o przerwę na herbatę i czekoladowe ciasteczka. „A może chciałbyś cappuccino? – mawiał Paul w MPL. – Pamiętaj, chłopie, że jesteś teraz w Soho”.

McCartney już od pierwszych dni The Beatles był znany ze swoich talentów dyplomatycznych, zwłaszcza w zestawieniu ze zgryźliwym Lennonem. Nawet jeśli John był postrzegany jako lider, to najczęściej z publicznością rozmawiał właśnie Paul. Za granicą zawsze starał się nauczyć chociaż kilku słów w miejscowym języku. Dyplomaci ze względu na przebiegłość bywają jednak traktowani nieufnie, chociaż czasem chwali się ich za takt wobec uczuć innych.

Jeżeli miałbym wyrazić swoją opinię na ten temat, to Paul nigdy nie wydawał mi się wyrachowanym specjalistą od PR-u – co zarzucali mu nieżyczliwi. Weźmy na przykład jego niemądrą reakcję na zamordowanie Johna Lennona w 1980 roku: „Ale obsuwa, no nie?”, chociaż wtedy wszyscy potrzebowali autorytatywnego, wyważonego oświadczenia. Wstrząśnięty i pogrążony w żalu McCartney na pewno wypowiadał się wówczas pod wpływem emocji, ale jego słowa wywołały powszechne oburzenie. Podobnie działo się wcześniej, po rozpadzie Beatlesów, opisanym w innym rozdziale – Paul popełniał wówczas jedną gafę za drugą, co trudno uznać za przejaw mistrzowskiego PR-u.

Podczas umówionych wcześniej wywiadów wydaje się jednak bardziej swobodny niż większość gwiazd. McCartney gra z mediami w tę grę dłużej niż jakikolwiek dziennikarz, który chce mu zadać parę pytań. Paul czarował redaktorów NME (wówczas wciąż jeszcze określanego pełną nazwą „New Musical Express”) na wiele lat przed narodzinami obecnych pracowników tego magazynu. Świetnie zna rynek prasy muzycznej i programy telewizyjne. Podobnie jak królowa Elżbieta II, która przyjmowała wszystkich premierów od czasów Winstona Churchilla, widział, jak media muzyczne pojawiają się i znikają ze sceny.

„Zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie próbował umniejszyć to, co robię” – mówi Paul, a potem rozwija ten wątek:

Kiedy weszliśmy do muzycznego obiegu, w „Daily Mirror” był taki facet, Donald Zec, któremu chodziło tylko o to, żeby komuś dokopać. Za każdym razem, gdy umawialiśmy się z nim na wywiad, istniało niebezpieczeństwo, że tak się to skończy. Poza nim jednak wszyscy byli naprawdę mili. Siadało się po prostu z nimi i mówiło (skwapliwym tonem): „O tak, opowiem ci o mojej najnowszej płycie!”.

Z czasem jednak coraz więcej ludzi zaczęło postępować tak jak Zec. Mnóstwo dziennikarzy myślało sobie: „Świetny pomysł, przywalmy każdemu, wszystko jedno, czy mu się należy, czy nie”. Nie wiem, czy rzeczywiście tak myśleli, ale właśnie tak robili. To jakieś szaleństwo. Gdyby ktoś próbował znaleźć w tym jakiś sens, zwariowałby.

Paul chętnie udziela wywiadów, przynajmniej wówczas, kiedy ma odpowiednią motywację. Zazwyczaj sesja zaczyna się od tego, że gwiżdże i wystukuje na udach żwawy rytm, podczas gdy ja przygotowuję pierwsze pytanie. To nietypowe zachowanie jak na gwiazdę muzyki. Zazwyczaj czekają one na zadanie pytania z męczeńską miną albo podejrzliwie przyglądają się rozmówcy.

„Okej, to co byś chciał wiedzieć, chłopie?” – pyta zwykle Paul na początku rozmowy.

Kiedy zajmował się dokumentalnym projektem Anthology – płytą i książką oficjalnie podsumowującymi karierę Beatlesów, musiał trzymać swój entuzjazm na wodzy ze względu na szacunek dla innych żyjących członków zespołu:

Miało to wyglądać tak, że robimy konferencję prasową wszyscy, jako The Beatles. Gdybym zbytnio zaangażował się w ten projekt, mógłbym mu zaszkodzić. Normalnie podchodzę do takich rzeczy z werwą i animuszem, gadam o tym ze wszystkimi naokoło, ale potem na konferencji prasowej słyszę: „Taa, wszyscy już wiemy, co masz do powiedzenia”. To moja normalna reakcja, kiedy coś lansuję. Spotykam się wtedy z każdym, kto chce. Wówczas zdecydowałem jednak, że powinienem troszkę odpuścić.

Po wielkiej trasie koncertowej w 1990 roku Paul przyznał, że czuje zdenerwowanie, stając przed dziennikarzami z całego świata. Szybko jednak powrócił do formy – niemal zbyt szybko: „Nie mogłem się doczekać trudnych pytań, pozostałe mnie nudziły. Nagle zdałem sobie sprawę, że znam każde chrzanione pytanie, które chcą mi zadać. Czułem się coraz pewniej. Znów gadałem z ludźmi, a nie z »powszechnie szanowanymi przedstawicielami prasy«”.

McCartney jest niezwykle tolerancyjny w kwestii wywiadów – a także osób przeprowadzających te wywiady. Zdarza mu się zachowywać nietypowo jak na celebrytę, do tego stopnia, że pyta dziennikarzy o ich życie osobiste. Niewielu z nich jest w stanie oprzeć się takiemu pochlebstwu. Zanim jeszcze do powszechnego użycia wszedł termin „selfie”, Paul zwykł pozować wraz z zauroczonymi rozmówcami do wspólnych pamiątkowych fotografii. Osobiste podejście uznawane jest powszechnie za najcenniejszą PR-owską walutę. Podczas jednego z filmowanych wywiadów McCartney chwycił mandolinę i zagrał mi Dance Tonight, nową piosenkę napisaną dla jego córeczki Beatrice, po czym wręczył mi swoją kostkę. W takich chwilach uwielbienie fana bierze górę nad profesjonalnym opanowaniem.

Zawsze miałem wrażenie, że Paul odpowiadał lepiej, kiedy udowodniłem mu, że odrobiłem pracę domową na temat jego kariery. Czasem, jak przyznawał ze śmiechem, wiedziałem na jakiś temat więcej niż on. Poza tym lubi, kiedy rozmówca zwraca się do niego równie swobodnie, jak on odnosi się do innych, natomiast podobnie jak większość celebrytów, nie znosi, gdy się go przypiera do muru. Nasze rozmowy zawsze miały formę wywiadu, nigdy zaś nie przypominały przesłuchania.

Podczas wywiadu McCartney znakomicie potrafi kontrolować dyskusję, nie wywołując przy tym u rozmówcy wrażenia dominacji. Jest elokwentny, lecz stara się odpowiadać na pytania raczej zwięźle, natomiast kiedy wydaje się rozluźniony lub próbuje delikatnie skierować rozmowę na inne tory, z dala od kontrowersji, potrafi nieźle się rozgadać. Niełatwo mu przerwać – nie tylko ze względu na jego charyzmę, ale także dlatego, że to, co mówi, okazuje się zazwyczaj fascynujące.

McCartney jest żyjącym świadkiem historycznych wydarzeń i nawet jego marginalne uwagi potrafią być wartościowe. „Ha! – wykrzykuje. – To właśnie mi wychodzi: zmienianie tematu”. Tyle razy przeprowadzano z nim wywiady, że formułuje myśli w słowa tak, jakby widział je już zapisane.

Paul mówi z lekkim liverpoolskim akcentem, prawdopodobnie mocniejszym, gdy rozmawia z krajanami. Dwie z jego żon były Amerykankami, spędził w USA wiele lat, lecz nie słychać tego w jego wypowiedziach. Nadal wysławia się tak jak chłopak, który w latach pięćdziesiątych chodził do angielskiej szkoły. Nie wychowywał się wszak w slumsach, a jego rodzice mieli ambicję, by zapewnić mu jak najlepsze wykształcenie. Pewnego razu przyznał, że wciąż jeszcze czuje wyrzuty sumienia w związku z przedrzeźnianiem matki, która próbowała poprawiać jego północnoangielską wymowę.

Młodzi beatlesi, z wyjątkiem Ringo Starra, pochodzili z przedmieść i mówili ze śpiewnym akcentem, w którym brakowało gardłowych, szorstkich głosek rodem z liverpoolskich doków. Sposób mówienia McCartneya do dziś ma wiele wspólnego z muzyką, i to dosłownie: w jego wypowiedziach można czasem dosłyszeć urywki melodii, zdarza mu się także dość wiernie imitować dźwięki instrumentu w sposób wymykający się jakiemukolwiek zapisowi. Kiedy opisuje jakiś utwór, słowa mu nie wystarczą – często musi go po prostu wykonać, tu i teraz.

Kiedy przytacza czyjąś wypowiedź, podobnie – nie cytuje tylko słów tej osoby. Woli się w nią wcielić, jakby występował na scenie. Nie przepuści najmniejszej okazji, by odegrać Szkota rodem z komedii, flegmatycznego mieszkańca Lancashire czy przebiegłego londyńczyka. Naśladując aktora z minionej epoki, używa afektowanego głosu i sepleni. Nie jestem zaskoczony, kiedy przy innej okazji dowiaduję się, że w dzieciństwie Paul i jego młodszy brat Mike uwielbiali słuchać płyt komika Petera Sellersa.

Każdy z nas ma pewne werbalne nawyki; na przykład Paul nadużywa określeń ograniczających stopień lub intensywność innych słów. Sam to dostrzegł, kiedy pokazałem mu zapisy naszych wywiadów. Jak sądzę, bierze się to z jego wewnętrznej potrzeby osłabiania wymowy zdań, które mogłyby zabrzmieć zarozumiale lub onieśmielająco. Stąd następujące zdania: „Beatlesi byli wielkim małym zespołem”, „W życiu poszło mi całkiem nieźle” czy też „wyszło na to, że staliśmy się dość znani”. Kiedy rozmawia się z nim osobiście, takie wypowiedzi brzmią szczerze, ale w druku wyglądają na fałszywą skromność.

McCartney uwielbia bawić się językiem. Gdy tylko pojawia się okazja do kalamburu czy gry słowem, rzadko potrafi się jej oprzeć. Ten apetyt na językowe igraszki da się również zauważyć w jego piosenkach. Poruszył ten temat w dyskusji na temat dwóch utworów z 2005 roku – How Kind of You i English Tea:

Uwielbiam język. Interesuje mnie, jak różni Brytyjczycy mówią po angielsku. W szkole uczyłem się hiszpańskiego, łaciny, niemieckiego, no i angielskiego, który naprawdę lubiłem. Mój tata był wielkim fanem krzyżówek. Cóż, uwielbiam język.

Zauważyłem kiedyś, że Anglicy z wyższych sfer mają nie tylko inny akcent, używają również odmiennego słownictwa. Znam paru starszych, wytwornych ludzi – są przemili, ale wyrażają się inaczej. Ja na przykład mógłbym powiedzieć: „To miło z twojej strony. Czułem się kiepsko”. A oni: „Kochany jesteś, że o mnie pomyślałeś. Czułem się naprawdę nieszczególnie”. Przyglądałem się temu przez wiele lat i bardzo mi się to podoba. Lubię bawić się językiem.

Słuchałem właśnie dzisiaj piosenki Walrus i wszystko to jest bardzo spójne. Jej tekst nawiązuje do motywów z Alicji w Krainie Czarów, krokieta z flamingami i tych wszystkich rzeczy, które poznaje się w dzieciństwie, a potem wraca do nich przez całe życie. „Rzędy malw i róż wytężają słuch”. To czysty Lewis Carroll.

Od 1962 roku dziennikarze prosili Paula niezliczoną ilość razy, żeby opowiedział swój życiorys, toteż doprowadził tę sztukę do perfekcji. Nawet jeśli przez wiele lat stał się bardziej wybredny w doborze anegdot, to opowiadanie idzie mu za każdym razem lepiej.

Pamięć Paula nie podsuwa mu jednak wspomnień w chronologiczny, uporządkowany sposób, tak jakby tego chcieli rozmówcy. Zamiast tego prezentuje je raczej w postaci pojedynczych zdjęć, czasem pojawiających się bez ładu i składu. Aby ułatwić sobie życie, McCartney polega w kwestii życiorysu na innych. Podczas rozmów często pozwalał, żebym to ja podsuwał mu ten czy inny szczegół dotyczący jego kariery. Pewnego razu podczas lunchu z Paulem i pisarzem Markiem Lewisohnem – największym na świecie kronikarzem twórczości Beatlesów – zauważyłem, że my, gryzipiórki, służymy Paulowi jako coś w rodzaju zewnętrznego dysku twardego.

(Pamiętam, że był to bożonarodzeniowy lunch w MPL, a Paul wygłupiał się w papierowej czapeczce, którą wyciągnął ze świątecznej niespodzianki od mojej żony).

W trakcie jednej z rozmów próbowałem zweryfikować następstwo wydarzeń podczas koncertu The Beatles na dachu w 1969 roku. Muzycy, filmowani na szczycie budynku wytwórni Apple przy Savile Row w Londynie na potrzeby filmu Let It Be, zagrali piosenkę Get Back, a potem – nie wiedząc jeszcze, jakie to znaczące – ukłonili się całemu światu na do widzenia. Zapytałem Paula, czy wtedy już wiedział, że będzie to ich ostatni wspólny publiczny występ. „Nie… – Zastanowił się chwilę. – A przy okazji, czy to naprawdę był ostatni raz? Nie wiem, chłopie. Nigdy nie sprawdzaliśmy tych rzeczy. Trudno mi to skojarzyć, jak widzisz. Interesująca sprawa, ale dobrze mieć naokoło kronikarzy i pisarzy. Teraz my, którzy braliśmy w tym udział, możemy na nich polegać”.

Mimo obecności kronikarzy po świecie krąży pełno pisemnych wspomnień o Beatlesach i samym Paulu, w których ten ostatni nie potrafi rozpoznać ani grama prawdy. Wyjątkowo sceptycznie podchodzi do relacji na temat spółki McCartney–Lennon – partnerstwa, które było tak osobistą sprawą obu muzyków, że nikt z zewnątrz nie potrafił go zrozumieć. „Jak ktokolwiek może uważać się za eksperta – peroruje Paul – jeżeli nie przebywał nawet przez chwilę w tym samym pokoju?”

Jednak nawet supergwiazdy muzyki są tylko ludźmi, a czas zaciera w pamięci niektóre szczegóły. Za każdym razem, kiedy wracaliśmy w rozmowie do tematu, na który rozmawialiśmy wiele lat wcześniej, McCartney radził mi, żebym przypomniał sobie najwcześniejszą wersję jego wspomnień i potraktował ją jako obowiązującą. Na szczęście najdłuższą serię wywiadów przeprowadziłem z nim w 1989 roku – na kilka lat przed projektem Anthology (1995). W roku 1995 Paul sam przyznawał, że ma problem z niektórymi detalami:

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.

------------------------------------------------------------------------

1 W oryg. Lines of hollyhocks and roses listen most attentively – cytat z piosenki English Tea autorstwa Paula McCartneya (przyp. tłum.).Nastoletni buntownik: młody Paul McCartney podczas sesji koncertowej w porze lunchu w klubie Cavern. Liverpool, 8 XII 1961 r. (© Keystone Pictures USA/Alamy)

Paul z ojcem, Jimem, w 1967 r. McCartney senior pewnego razu poradził synowi: „Naucz się grać na pianinie, a ludzie będą cię zapraszać na imprezy” (© Trinity Mirror/Mirrorpix/Alamy)

Paul i George z Richardem Lesterem, reżyserem wczesnych filmów Beatlesów: „Rockandrollowe obrazy były tradycyjnie złymi filmami. Czekaliśmy na naprawdę dobrego reżysera” (© Pierluigi Praturlon/Rex)

Pozostałe fotografie dostępne w pełnej wersji eBooka.Podziękowania

Po pierwsze chciałbym podziękować samemu Paulowi – za poświęcony mi czas, za wypowiedzi i za to, że osobiście zachęcił mnie do napisania tej książki.

W jej stworzeniu pomogło mi wiele osób z jego firmy MPL, zwłaszcza Lisa Power. Dziękuję także Eithne Staunton, koordynatorce fotografów z tejże firmy.

Podczas pisania ogromnej pomocy udzielili mi Geoff Baker, Stuart Bell, Tony Brainsby, Bernard Doherty, Caroline Grimshaw, John Hammel, Roger Huggett, Lilian Marshall, Barry Miles, Richard Ogden, Scott Rodger i Phil Sutcliffe. To samo dotyczy wszystkich muzyków, którzy kiedykolwiek grali z Paulem – w tym również Lindy McCartney. Wywiady, z których korzystałem, przygotowując tę książkę, zostały przeprowadzone dla magazynów „NME”, „Q”, „MOJO” i „The Word”. Chciałbym w związku z tym wyrazić wdzięczność licznym redaktorom, w tym Markowi Ellenowi, Davidowi Hepworthowi i Philowi Alexandrowi.

Pozwólcie, że dodam do listy znakomitości także fotografa Brassaïa, od którego pożyczyłem tytuł książki, Stephena Bayleya, za to, że zasugerował, bym zaczął od książki Pete’a Hamilla Why Sinatra Matters, a także nieżyjącego już Roberta Sandalla, który stwierdził: „Musisz to napisać!”.

Na koniec chciałbym podziękować także za zachętę i przewodnictwo licznemu gronu, w skład którego wchodzą: moja żona Una, mój agent Ros Edwards z firmy Edwards Fuglewicz, a także moje redaktorki Hannah Black i Briony Gowlett z wydawnictwa Hodder & Stoughton.

Podczas badań poprzedzających pisanie uznałem za najbardziej użyteczne następujące książki: Mark Lewisohn, The Beatles, All These Years, Vol. 1 – Tune In, Londyn 2013; Ian McDonald, Revolution in the Head, Londyn 1994; Paul McCartney, Each One Believing, San Francisco 2004; Barry Miles, Many Years From Now, Londyn 1997; Ian Peel, The Unknown Paul McCartney, Richmond 2002; Luca Perasi, Paul McCartney Recording Sessions 1969–2013, Mediolan 2013.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: