Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Mechaniczne pająki - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
25 lutego 2015
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Mechaniczne pająki - ebook

XIX-wieczny Londyn. Szesnastoletnia Lady Violet Adair przygotowuje się do debiutu w towarzystwie, zgodnie z nakazem ojca, choć najchętniej nie opuszczałaby swojego laboratorium. Gdy podczas balu dochodzi do morderstwa, Violet rozpoczyna śledztwo, które prowadzi ją do kostnicy, gdzie w zwłokach ofiary znajduje tajemniczego mechanicznego pająka...

Kategoria: Dla młodzieży
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-280-1772-6
Rozmiar pliku: 609 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Prolog

Londyn, 1888 rok

Wydawało się, że przesycone dymem niebo tej nocy wisi nad Londynem jeszcze niżej. Wzdłuż alejek cmentarza Highgate mgła falowała między drzewami przypominającymi upiory. Grobowce wznoszące się na skraju alejki wyglądały jak bramy do innych światów. Blade anioły z marmuru wpatrywały się w mrok pustym wzrokiem.

Mężczyzna w zakurzonym dorożkarskim płaszczu nie zwrócił nawet uwagi na tę głęboką ciemność. Rondo czarnego cylindra rzucało cień na jego twarz. Myślami był już w laboratorium, przy diabelnie dobrym wynalazku, dzięki któremu miał zmienić świat zgodnie ze swoimi wyobrażeniami.

Zadrżą, pomyślał. Zadrżą przed nowym władcą.

Nawoływanie sowy kazało mu się zatrzymać. Dziwne, że było tak wyraźne na tle hałasu miasta, którego tryby i maszyny parowe nigdy się nie zatrzymywały. Mężczyzna rozejrzał się nieufnie, ale nie odkrył niczego podejrzanego. Żwir cicho chrzęścił pod jego wysokimi butami, kiedy szedł dalej obok krzyży i marmurowych aniołów.

Wyjął przy tym ze skórzanej kamizelki kieszonkowy zegarek. Na srebrnym wieczku był wyryty napis Tempus fugit. Mężczyzna z czułością pogładził wygięte litery, potem go otworzył. Liczby i wskazówki błyszczały nad mechanizmem zegarka. Tempus fugit – czas ucieka. Dobra dewiza jego projektu, bo dla kilku osób czas już wkrótce się skończy.

Dwie minuty po północy. Nie chciał niepotrzebnie tracić czasu, bo był on ważnym czynnikiem jego planu. Tak wielu ludzi poniosło klęskę, ponieważ nie uwzględniło czasu. Jemu by się to nie zdarzyło.

Poszedł jeszcze kawałek prosto, potem skręcił w lewo. Pod kolejnym aniołem, który w ramionach trzymał konającą kobietę, wszedł w obramowane bukszpanem przejście, za którym to przed mężczyzną wyłonił się grobowiec.

Jak każda metropolia, również londyńska nekropolia Highgate miała swoje pałace. Elegancka budowla z wejściem opartym na czterech smukłych kolumnach była jednym z nich. To przypominające małą willę mauzoleum należało do niegdyś szanowanej rodziny, która nie tak dawno temu popadła w niełaskę królowej, i było odpowiednim miejscem do zrealizowania jego projektu.

Klucz, który wyjął spod koszuli, srebrzyście połyskiwał w świetle księżyca, kiedy mężczyzna przekraczał parkan. Jeszcze tylko kilka kroków...

Zanim zdążył otworzyć ciężką kratę, znów usłyszał za sobą jakiś dźwięk. Tym razem nie wołanie sowy, lecz szelest. Powoli się odwrócił, a jego dłoń dotknęła zimnej stali parowego rewolweru pod surdutem. Srebrne okładziny rękojeści gładko przylegały do jego ręki. Wystarczyło odbezpieczyć zawór i wycelować. Gdyby ktoś miał zamiar odwieść go od jego wielkiego planu, w sekundę zgasiłby światło jego żywota.

Jednak tylko lis przemknął między dwoma mniejszymi grobowcami. Prawdopodobnie miał nadzieję na kilka kości nędzarzy z grobów na skraju. Podobno znów jakieś się zapadły.

Odetchnął z ulgą, puścił broń i poprawił płaszcz. Potem otworzył drzwi. Zawiasy wydały dźwięk, który odbił się echem w okrągłym pomieszczeniu.

Gdyby ktoś wszedł do tego mauzoleum, mógłby pomyśleć, że już nikt z niego nie korzysta. Na pierwszy rzut oka nie znajdowało się tu nic oprócz dużego kamiennego anioła i gładkich ścian z nazwiskami zmarłych. Jednak to były tylko pozory. Skarb spoczywał pod wypolerowanymi do połysku płytami z marmuru.

Mężczyzna z uśmiechem spojrzał na anioła, zanim przycisnął wyzwalacz, o którym wiedziało niewielu. Cierpliwie czekał, aż otworzy się przed nim zapadnia w podłodze, ukazując kręcone schody. Gdy właz się całkowicie otworzył, nocny gość zstąpił do królestwa umarłych. Była też oczywiście jeszcze inna droga na dół, bo inaczej w jaki sposób tragarze mieliby znosić jego przodków w czasach, gdy jeszcze nie było takich technicznych błogosławieństw jak parowe dźwigi i motorowe wciągarki linowe?

To drugie wejście było jednak od pewnego czasu zamknięte szerokimi stalowymi drzwiami, do których klucze spoczywały w tajemnej skrytce strzeżonej przez notariusza rodziny. Lęk przed hienami cmentarnymi skłonił seniora rodu do przedsięwzięcia takich środków ostrożności. Tam, na dole, w krypcie miało wszak spocząć nie tylko jego truchło, lecz także były pochowane szczątki jego przodków, które wraz z cennymi trumnami i biżuterią kazał tu przenieść, gdy otwarto nekropolię Highgate. O tym, że jego wnuk nada temu miejscu zupełnie inne, wielkie, wspaniałe znaczenie, nie odważyłby się pomyśleć nawet w najśmielszych snach.

Szczęk kurka pistoletu kazał mu się zatrzymać u stóp schodów. Z uśmiechem odwrócił się w bok, gdzie zauważył zarysy kobiety.

– Dobry wieczór, miss Copper, są jakieś nowinki?

Kobieta w miedzianym kostiumie opuściła broń. Właściwie nie było powodu obawiać się intruzów, przecież miss Copper była jego najczujniejszą towarzyszką.

– Nie, sir, panuje spokój.

– Słyszała już coś pani o miss Silver i miss Gold?

– Są, jak przedtem, w Indiach. Tak sądzę. Ale, jak się dowiedziałam, królowa ma wrócić jeszcze w tym lub w przyszłym tygodniu.

– Zatem nadszedł czas urzeczywistnić nasz plan.

Kobieta wyprostowała się, po czym podążyła za nim do drzwi pomiędzy grobowcami. Do laboratorium, w którym nowa Anglia czekała, by rozpostrzeć swoje mechaniczne skrzydła.Rozdział 1

Adair House
Jesień 1888 roku

– Alfredzie!

Rozpaczliwe wołanie Emmeline Adair dotarło do majordomusa: szczupłego, ciemnowłosego mężczyzny w wieku mniej więcej trzydziestu pięciu lat, który w mgnieniu oka pojawił się w salonie i lekko skłonił przed swoją panią.

– Życzy sobie pani czegoś, milady?

W odróżnieniu od swojej pani majordomus w obliczu niewątpliwego chaosu wykazywał głęboki spokój. W żadnym wypadku nie dać się wyprowadzić z równowagi i zawsze koncentrować się na życzeniach państwa – to była jego dewiza, którą chętnie wpajał też reszcie służby. Pokojówki, które spowodowały, że ich pani niemal załamała się nerwowo, mogły oczekiwać dzisiejszego wieczoru porządnej reprymendy.

– Może pan ma pojęcie, gdzie zostawiłam listę gości? – Lady Adair teatralnie podniosła dłoń do czoła. – Nigdzie nie mogę jej znaleźć. – Potem odwróciła się i powiedziała głośno: – Beth, zabierz stąd to pudło, mam sobie skręcić kark? I uważaj z tą koronką, Mary, moja córka nie powinna wyglądać jak jakiś włóczęga!

Służące z poczuciem winy schowały głowy w ramiona. Gdy Beth patrzyła, jak by tu zabrać karton i wziąć nogi za pas, Mary układała z boku belę koronki tak ostrożnie, jakby w każdej chwili mogła wybuchnąć niby przerdzewiały parowy kocioł.

Lady Emmeline z westchnieniem odwróciła się z powrotem do Alfreda.

– Osobiście udam się na poszukiwanie pani listy, madam – powiedział majordomus i z lekkim ukłonem wyszedł.

Co za poruszenie z powodu jakiegoś balu, myślała zdenerwowana Violet.

Już od trzech godzin stała na drewnianym podeście otoczona służącymi, pomocnicami krawcowych i krawcowymi, a wszystkie starały się nową suknię szlachetnie urodzonej panienki Adair uczynić cudem. Miała być otulona w harmonizujący z jej jasnymi włosami atłas w odcieniu błękitu nieba oraz otoczona delikatnymi koronkami i perłami z głębin Oceanu Indyjskiego.

Matka Violet, lady Emmeline, była ekstremalnie wymagająca pod względem ubioru i zachowania. W kręgach, do których należała rodzina Adair, człowiek poruszał się po cienkim lodzie. Wystarczał jeden fałszywy krok, by zrujnować sobie opinię. Zwłaszcza teraz, przed towarzyskim debiutem panienki Adair, nie mogło się zdarzyć nic nieprzewidzianego. Żadna perła nie mogła być krzywo przyszyta, żadna niteczka wystawać ze szwu i Boże broń przed źle wszytą koronką! Wszystko to mogło obniżyć rangę tego wydarzenia i tym samym zmniejszyć szanse na zamążpójście, a cóż by to było, gdyby młoda dama z tak szacownego domu nie znalazła kandydata na męża!

Violet stłumiła westchnienie, ale w duchu zaglądała do tych wszystkich miejsc, gdzie teraz byłaby o wiele chętniej. Ogród botaniczny, brzeg Tamizy, Soho, dzielnica parowa, miejsce za wieżą zegarową z Big Benem… Nawet cmentarz Highgate byłby mniej nudny niż to, co musiała tu wytrzymywać.

Gdyby matka była zadowolona z tej skóry, kratki glencheck i rogowych guzików, mogłabym już skończyć i zająć się naprawdę ważnymi rzeczami, myślała sfrustrowana, kiedy na komendę krawcowej znów podnosiła ręce i pozwalała się zmierzyć chyba już setny raz.

Na chwilę ogarnęła ją przekora. Dlaczego by stąd nie uciec? Musiałaby tylko przemknąć się obok pani Patryck, krawcowej, a ta była starszą panią. Violet z uśmiechem wyobraziła sobie, jak matka gdera, gdy ona biegnie po schodach na górę do swojego pokoju i przekręca klucz w zamku.

Na górze czekał na dokończenie najnowszy rysunek Violet. Czy wart był tych wszystkich nerwów?

Tymczasem Alfred znalazł listę gości. Przechodząc, szybko rzucił okiem na Violet. Chociaż mina mu się przy tym nie zmieniła, Violet wiedziała, że nieźle go bawiła ta sytuacja.

Czasem miała wrażenie, że lepiej zna swojego majordomusa niż rodziców, mimo że był u nich na służbie dopiero od trzech lat. Co Alfred robił wcześniej, nikogo nie interesowało, jeśli w papierach wszystko było w porządku.

Jednak Violet nie byłaby sobą, gdyby nie spróbowała odkryć tajemnic Alfreda. Mimo jego nienagannych referencji czuła, że coś się nie zgadza, i miała rację. Poznanie jego tajemnicy przyniosło jej kilka korzyści, na przykład tę, że robił to, czego żądała, nawet jeśli to były rzeczy, które rodzicom się nie podobały.

– Niech się pani teraz obróci, panno Adair, i się nie rusza!

Violet sapnęła, spełniła życzenie pani Patryck i znosiła dotyk krawcowej, tęsknie patrząc przez okno na ulicę. Chciała znaleźć się w swoim tajemnym miejscu, gdzie mogła być sobą.

Dopiero wieczorem w domu Adairów zapanował spokój. Krawcowa dręczyła Violet jeszcze dwie godziny, zanim zniknęła ze swoimi pomocnicami i belami materiałów. Tymczasem pokojówki odebrały reprymendę i pod kierunkiem Alfreda uprzątnęły największy bałagan. Gdy kucharka była jeszcze zajęta nadawaniem ostatniego szlifu kolacji, a matka chłodziła sobie w salonie czoło, przekonana, że zaraz ją dopadnie migrena, Violet siedziała w swoim pokoju przy rysownicy, która tak naprawdę nie była rysownicą, ale mogła nią być.

Ojciec nie pozwolił jej ustawić stołu kreślarskiego, zatem od ręki przerobiła swój sekretarzyk i pod wierzchnim blatem przymocowała drugi, rozkładany, który dzięki kółkom zębatym i małemu silniczkowi mógł w każdej chwili błyskawicznie zniknąć wraz z bieżącym szkicem. Musiała przyznać, że to był jeden z jej kilku genialnych pomysłów. Natomiast projekt, nad którym teraz siedziała, doprowadzał ją do rozpaczy.

Wściekła chwyciła gumkę i trzeci raz z rzędu wytarła nią tę samą linię.

– Tak się nie da – mamrotała zła i najchętniej zgniotłaby tę kartkę i wrzuciła do kosza. Jednak na to projekt uniwersalnej zmywarki, która zastąpiłaby pracę pomywaczek, był zbyt dobry. Chociaż Alfred nie szczędził jej ironicznych uwag, Violet miała pewność, że wystarczy kilka drobnych zmian, by maszyna nie zatopiła całego domu. Tylko gdzie konkretnie, do kata, wprowadzić te zmiany? Przecież sprawdziła już wszystkie instalacje…

Gdy zabrzmiał dzwonek wzywający na kolację, sfrustrowana rzuciła ołówek i przycisnęła dźwignię z boku sekretarzyka. Projekt zniknął pod wierzchnią ozdobną płaszczyzną, a ukryty blat zaskoczył z cichym kliknięciem. Szybko sprawdziła minę w lustrze, ponieważ gdyby zaprezentowała tak kwaśny wyraz twarzy, jaki miała, niewątpliwie sprowokowałaby ciąg pytań i podejrzeń. Uśmiechnęła się zatem i wyszła z pokoju.

Gdy znalazła się w jadalni, Violet stwierdziła, że dotarła do stołu ostatnia, i to mimo że parowy zegarek krótką melodyjką właśnie ogłaszał, iż jest dopiero ósma.

Jej matka, świeża i wypoczęta jak poranek, siedziała naprzeciwko ojca, który właśnie wrócił z biura. Reginald Adair mimo srebra na skroniach wyglądał na przystojnego mężczyznę; nawet przyjaciółka Violet, Bonny, patrzyła na niego z zachwytem, jakby był jakimś francuskim poetą. Dla niej samej te fantazje były mocno kłopotliwe – i jeśli się dobrze zastanowiła, Bonny tak naprawdę nie była jej przyjaciółką, lecz raczej znajomą, której postanowiła się trzymać w sezonie balowym.

– Dobry wieczór, ojcze – przywitała się grzecznie i podeszła, by pocałować go w policzek. To, że ten policzek wieczorem był bardziej chropawy niż z rana, a w dzieciństwie zarost ojca ją drapał, sprawiło, że zastanawiała się nad automatycznym nożem do golenia, którego mógłby szybko użyć przed posiłkiem, by jego policzki zawsze były gładkie. Zarzuciła jednak ten projekt, gdy przerażona służąca opowiedziała o napędzanej parą maszynce do obcinania brody, którą sprawił sobie jakiś golibroda z Fleet Street. Ten marny wynalazek od razu poderżnął klientowi gardło!

Ponieważ ojca kochała jeszcze bardziej niż matkę i w żadnym wypadku nie chciała go widzieć martwego, godziła się z tym, że jego twarz wieczorem była w dotyku jak te małe jeże, które można było kupić w niektórych sklepach zoologicznych.

– Dobry wieczór, Violet. Twoja matka opowiedziała mi, że była tu krawcowa.

– Zgadza się, i prawie zakłuła mnie swoimi szpilkami, była jak stado komarów! – odpowiedziała Violet, udając się na swoje miejsce przy długim stole, gdzie już czekał Alfred, by przysunąć jej krzesło.

– Znów bezwstydnie przesadza – rzuciła z uśmiechem matka. – Pani Patryck była dziś wcieleniem ostrożności i chyba jedyną zatrudnioną osobą, z której mogłam być zadowolona. – Pod jej mimochodem skierowanym w bok wzrokiem obydwie pokojówki skurczyły się o dobre pół łokcia.

– Cóż, być może dlatego, że nie należy do twojej służby – odparł żartobliwie Reginald. – Jak wiesz, odrzuciła propozycję pracy jako twoja prywatna krawcowa.

– Tak, jaka szkoda! Teraz muszę wciąż ją prosić o terminy i przekupywać ciasteczkami do herbaty, gdy potrzebuję nowych strojów.

– Ale za to jej maszyny szyją bardzo dokładnie i płynnie, więc nie musisz długo czekać na swoje suknie. Na ten nabytek mogła sobie pozwolić tylko dlatego, że pozostała samodzielna i ma wielu klientów.

– I nie możesz powiedzieć, że szyje wiele takich samych modeli – powiedziała Violet, zadając sobie pytanie, jak te maszyny do szycia mogą wyglądać. Maszyny były tak naprawdę jedyną rzeczą, która ją interesowała w związku z krawcową.

Violet była trochę zła, że matka tak po prostu zignorowała jej uwagę o krawcowych, które ją pokłuły. Ona sama już od lat nie pozwala się mierzyć i nawet by głodowała, aby tylko jej wymiary nie odbiegły od wykonanego na miarę manekina krawieckiego. Wniosek Violet, iż jest już dostatecznie dorosła, by też dostać manekin, co oszczędziłoby jej nudnego przymierzania, już przed kilkoma tygodniami nie zyskał uznania. Niezgodę uzasadniono tym, że Violet prawdopodobnie już wkrótce będzie miała dzieci i zupełnie straci kształty. To dopiero piękna perspektywa!

Przez resztę wieczoru lord Adair opowiadał o nudnych posiedzeniach, w których tego dnia uczestniczył, i o mających nastąpić negocjacjach pokojowych z Austrią. Wprawdzie wojna nie wisiała na włosku, ale lepiej było zawrzeć nowe sojusze. Austria nie mogła się oczywiście przeciwstawić cesarstwu niemieckiemu, ale to akurat nie stanowiło realnego zagrożenia. Dwóch cesarzy zabrała śmierć, trzeci nie był jeszcze całkiem przygotowany do tego, by objąć urząd. Sojusz z Austrią mógł zagwarantować pokój na długie lata i umożliwić Anglii ogromny postęp technologiczny.

Violet słuchała wywodów ojca jednym uchem, bo myślami już była przy rysunku w swoim warsztacie. Jak długo tęskniła do tej chwili, kiedy w końcu znów będzie mogła tam pracować!

Po kolacji lady i lord Adairowie poszli do salonu, aby omówić kilka spraw przed następnym dniem. Violet przeprosiła i wyszła pod pretekstem, że jest zmęczona przymiarką i chce się już położyć. Podeszła do Alfreda, który akurat był zajęty sprzątaniem ze stołu i udawał, że jej nie zauważył.

– Proszę przygotować wszystko na dzisiejszą noc. Wie pan już…

Majordomus szybko skinął i kontynuował pracę. Violet sięg-nęła obok niego do misy na owoce i z garścią winogron poszła z powrotem na górę. Ponieważ matka nienawidziła, gdy służące skarżyły się na gałązki po winogronach w jej pokoju, zjadła owoce jeszcze na schodach i ukryła gałązki w doniczce małej indyjskiej palmy.

W swoim pokoju usiadła z westchnieniem przy sekretarzyku i wysunęła blat do rysowania. Nie, to nie był dobry dzień na teoretyczne rozważania. Potrzebowała raczej płaskiego klucza i lutownicy. Violet podeszła do okna, odsunęła zasłonę i spojrzała w ciemność, gdzie gazowe latarnie rzucały rozmyte żółte światło na połyskujące wilgocią chodniki. Pogoda była dobra, warstwa dymu nad Londynem niezbyt gruba, tak że można było nawet zobaczyć migotanie jakiejś większej gwiazdy.

– Dobra noc na spacer – wymamrotała, a potem usłyszała pukanie.

W drzwiach pojawiła się służąca.

– Pani herbatka na sen, milady – powiedziała Mary i postawiła tacę na nocnej szafce obok łóżka.

– Dziękuję, Mary – odpowiedziała z uśmiechem Violet.

– Czy mogę coś jeszcze dla pani zrobić, milady?

– Nie, to wszystko. Dobranoc, Mary.

Służąca dygnęła i wyszła. Gdy Mary zamknęła za sobą drzwi, Violet znów odwróciła się do okna i wymamrotała:

– Naprawdę, bardzo dobra noc na spacer.

Mimo usypiającego ciepła pościeli Violet pozostała rześka i wsłuchiwała się w powoli wkradającą się do domu Adairów ciszę. Ponieważ ojciec miał zwyczaj wstawać dość wcześnie, w sypialniach jej rodziców panowała już cisza. Na dole służba wykonywała jeszcze ostatnie prace tego dnia. Szorowano garnki i patelnie, rozwieszano bieliznę, zamiatano podłogę. Chwilę po tym, gdy zamilkła kuchenna maszyna, było słychać służące, które szły po schodach na górę. Na życzenie jej ojca Alfred pilnował, by zawsze zachowywały się cicho, zwłaszcza nocą, aby nie budzić państwa. Nawet gdy dotarły do swoich pokoi, chodziły ostrożnie i jak najmniej się ruszały. W którymś momencie zaskrzypiały łóżka, w których zazwyczaj spały po dwie, potem wszędzie zapanowała cisza.

W końcu przyszedł czas, kiedy Violet Adair zaczynała naprawdę żyć.

Szybko wyskoczyła z łóżka i przemknęła do sekretarzyka. Ponieważ w domu panowała taka cisza, że słychać było maszyny w odległej parowej dzielnicy, zrezygnowała z wysuwania blatu, by robić jak najmniej hałasu, wzięła tylko rysunek konstrukcyjny – chwyciła czubkami palców arkusz papieru, zaniosła go do łóżka i zwinęła.

Gdy go włożyła do skórzanego etui na mapy, ostrożnie zdjęła deskę podłogi i wyciągnęła ze schowka swoje robocze ubranie: tweedową spódnicę, skórzany gorset, koszulę, zarękawki i wysokie okute buty. Rzeczy tak przyjemnie pachniały dymem, olejem maszynowym i naftą, że przy przebieraniu Violet się uśmiechnęła. Jakże chętnie zamieniłaby swoją złotą klatkę na życie w laboratorium, jakie prowadziła z sukcesem we Francji młoda Maria Curie, która wzbudziła zainteresowanie swoim napędzanym parą aparatem do prześwietlania!

Gdy ułożyła fryzurę i luźno przytrzymała ją ochronnymi okularami, spojrzała raz kontrolnie w lustro, zarzuciła na ramię etui na mapy i chwyciła starą brązową lekarską torbę, w której przechowywała drobne narzędzia.

Ledwie słyszalne drapanie w drzwi podpowiedziało jej, że nadszedł czas. Gdy wychodziła z pokoju, Alfred lekko się skłonił. Zamienił swój zwykły uniform na nierzucający się w oczy brązowy garnitur i kaszkiet.

W milczeniu i jak najciszej przekradli się wzdłuż korytarza i w dół po schodach. Światło ulicznych latarni wpadało przez wysokie okna wejściowego holu, ale ponieważ tutaj został wmontowany w próg jeden z nowoczesnych czujników ruchu, który był włączany każdej nocy i w razie potrzeby otwierał psiarnię, jak zwykle wybrali tylne wyjście.

– Zakładam, że jest pani już bardzo podekscytowana z powodu balu – powiedział ironicznie Alfred, kiedy szli przez park.

– Tak, pękam z radości – odparła Violet.

Alfred lubił jej dokuczać z powodu obowiązków towarzyskich, wiedział przecież dokładnie, że prawdziwa miss Adair jest zupełnie inna, niż się wszystkim wydawało. A kto, jeśli nie on, człowiek tysiąca tajemnic, rozumiał to lepiej?

– Uważam to za czystą stratę czasu. Matka prawdopodobnie znów będzie próbować naraić mi jednego z tych zimnokrwistych wyrostków z wyższych sfer. A ja dopiero zimą skończę osiemnaście lat i czuję się gotowa do wielu rzeczy, ale nie do małżeństwa.

– Małżeństwo to przeznaczenie kobiety i nawet technicyzacja naszego społeczeństwa niczego nie zmieniła – zauważył Alfred.

– Gwiżdżę na małżeństwo! – wybuchnęła Violet. – W każdym razie minie jeszcze długi czas, zanim znajdę odpowiedniego mężczyznę.

– Najlepiej wynalazcy. Pani matka będzie zachwycona. – W oczach Alfreda migotały wesołe ogniki.

– A dlaczego nie? Tysiąc razy wolę takiego mężczyznę, który wie cokolwiek o mechanice, niż takiego, który mdleje przy ukłuciu szpilką do krawata albo wręcz od tego umiera. Z pewnością słyszał pan o ostatnich przypadkach hemofilii w kręgach szlachty.

– Słyszałem. Jakie to przykre dla arystokracji. I jakie dziwne, że atakuje tylko mężczyzn.

– Niech pan to potraktuje jako małe wyrównanie natury za te rzeczy, które my, kobiety, musimy znosić. – Violet uśmiechnęła się do niego i dała mu do zrozumienia, by milczał, bo dotarli właśnie do psiarni, w której drzemały czworonogie skarby jej ojca: steelhoundy, stalowe ogary. Te psy – ekscytująca nowa rasa stworzona w wyniku krzyżowania psów myśliwskich i psów św. Huberta, zmodyfikowana sztucznymi stawami, kośćmi i szczęką ze stali – mogą gonić włamywaczy całymi milami. To talent właściwie zbędny, ponieważ zwierzęta biegały szybciej niż nawet najzwinniejszy złodziej, a co raz wpadło w ich ostre kły, nie miało szansy umknąć. Stosownie do moralnych wartości wyznawanych przez swojego pana stalowy ogar albo tylko mocno trzymał swoją ofiarę, albo ją zabijał. Violet nie wiedziała dokładnie, jak w takim wypadku zachowałyby się zwierzaki jej ojca.

Ich niezawodność w ściganiu złodziei przewyższał tylko ich słuch, również sztucznie poprawiony przez maleńkie maszynki, które niedosłyszącym ludziom pomagały w pewnym stopniu odzyskać ten zmysł, jeśli oczywiście mieli dość pieniędzy.

Wprawdzie Reginald Adair zatroszczył się o to, żeby psy znały zapach jego rodziny i zaufanej służby, jednak zwierzęta były bardzo czujne i zaczynały ujadać, gdy tylko żwir zachrzęścił pod butami.

Muszę coś z tym zrobić – myślała Violet, nie spuszczając zwierzaków z oka. – Całkiem praktycznym rozwiązaniem byłoby wyłączenie ich słuchu, kiedy trzeba przejść obok.

Gdy jeden ze zwierzaków drgnął, Violet zamarła. Również Alfred natychmiast stanął. Pies nieufnie podniósł głowę, nasłuchiwał, a potem ziewnął. Metalowe szczęki groźnie błysnęły w świetle księżyca, płynęła po nich ślina. Jednak potem pies z powrotem położył głowę na łapach.

Violet wstrzymała oddech, bo pies prawdopodobnie właśnie to wcześniej usłyszał. Spojrzała na Alfreda i znów się zdziwiła, jak może być taki spokojny. To oczywiście zdolność wynikająca z jego przeszłości, ale i on był przecież tylko człowiekiem. Wiedziała to na pewno, bo już była świadkiem tego, jak kiedyś krwawił. Ludzie maszyny, nawet ci najbardziej perfekcyjni, wydzielają jedynie żółty lub brązowy olej, kiedy się zranią.

Gdy zostawili za sobą bramę Adair House, Violet poczuła się dziwnie wyzwolona. Uchodząca z domowych wyciągów para dodatkowo zagęszczała mgłę i sprawiała, że terkocząca obok motorowa dorożka wydawała się widmem.

O tej porze poza domem była w najlepszym razie tylko służba albo dandysi wracający z Soho, gdzie oprócz żywych kobiet oferowano też kobiety maszyny, o których ludzie opowiadali sobie nieprawdopodobne historie. Już na samą myśl o tych opowieściach, bardzo popularnych również wśród służących, Violet się czerwieniła.

Na rogu Bressenden Place wsiedli w końcu do najnowszej zdobyczy Londynu. Napędzaną parą kolejkę, która była w użyciu od 1885 roku, wielu mieszkańców miasta wciąż traktowało jak wytwór piekieł, ale Violet za każdym razem, gdy wchodziła na skręcony z grubych stalowych płyt peron, czuła podniecające mrowienie w żołądku jak po musujących cukierkach Miss Devereaughs, które od czasu popełnionej przez nią gafy podczas wieczornego przyjęcia zostały skazane na wygnanie z domu Adairów. Wszystkim zapewnieniom, że naprawdę niechcący jej się odbiło, matka nie wierzyła i stanowczo nakazała Alfredowi skreślić te słodycze z listy zakupów. Gdy próby Violet, by zmienić nastawienie matki, nie powiodły się, chciała przekupić Alfreda, ale nawet jeśli był skłonny zrobić wiele innych rzeczy, nie miał zamiaru ryzykować swojej posady dla paru cukierków.

Na każdej stacji pasażerowie kolejki się zmieniali. Służące wchodziły i wychodziły, od czasu do czasu przyłączał się do nich jakiś goniec albo listonosz. Im byli bliżej Tamizy, tym częściej wsiadali robotnicy, których ubrudzone sadzą ubrania wskazywały, że wracali z pracy w dzielnicy stali lub pary.

W stalowej dzielnicy budowano statki, wagony kolejowe, lokomotywy i maszyny wojenne, a w dzielnicy parowej powstawały zeppeliny i inne maszyny lotnicze, a także drobniejsze, napędzane parą aparatury, które zyskiwały coraz większe znaczenie w codziennym życiu miasta i dbały o komfort mieszkańców.

Nowy potok robotników wylał się z dzielnicy stali. Widać to było po ciemnych twarzach, w których białka oczu błyszczały jak świeży śnieg na węglu, nawet jeśli jeszcze nie zaczęli swojej zmiany. Jeżeli ktoś stale przebywa w sadzy, dymie i pyle węglowym, nie jest już w stanie pozbyć się brudu z porów skóry.

Tuż przed stacją Bankside Violet i Alfred przepchnęli się do drzwi. Kolejka stawała tylko na kilka chwil i jeśli ktoś się zagapił podczas wysiadania, musiał jechać do następnej stacji. Na wizytę w Greenwich Violet nie miała ochoty, więc gdy tylko pociąg zahamował, zwinnie wyskoczyła przez drzwi, które – ledwie Alfred dotknął stopą twardego podłoża – zatrzasnęły się z metalicznym zgrzytem i pociąg już odjeżdżał w olbrzymiej chmurze pary.

– Ten facet jeździ dziś jak jakiś wariat! – poskarżył się Alfred, nawykowo strzepując kurz ze swojej marynarki. – Czyżby maszyniści znów sobie urządzali wyścigi?

– Wiesz przecież, że wyścigi na szynach są zabronione.

– I jak to bywa z narzuconymi przepisami, ten też ludzie chętnie obchodzą. Chciałbym wiedzieć, jak można się trzymać rozkładu jazdy, nie oszukując.

– A kto mówi, że nie oszukują? – odpowiedziała pytaniem Violet, ale nie miała ochoty dyskutować o kolejce. – Chodźmy już, jest późno.

Świata, w który się zanurzyli, wielu mieszkańców Belgravii nie wyobrażało sobie nawet w najśmielszych snach. Oczywiście na salonach rozmawiano o biedzie i nędzy w mieście, ale w najlepszym razie jak o abstrakcyjnym widmie bez twarzy, o którym przy herbatce i ciastkach łatwo zapomnieć. Jeśli ktoś jednak zapuścił się do Southwark albo wręcz miał odwagę wyruszyć do Whitechapel z jej czynszówkami, mógł spojrzeć biedzie prosto w bladą twarz z zapadniętymi policzkami. Właśnie z powodu nędzy, która tu panowała, w tej części Londynu nigdy nie było cicho. O ile w śródmieściu i w Belgravii w nocy w końcu robiło się ciszej, o tyle głosy w Southwark nigdy nie cichły. Mężczyźni przeklinali za stłuczonymi szybami, kobiety albo bełkotały po tanim dżinie, albo zalewały się łzami bo ich mężowie nie potrafili zapanować nad pięściami. Często krzyczały niemowlęta lub płakały starsze dzieci. Słowa rozpaczy wydobywały się z ust częściej niż miłosne zaklęcia. Wszystko to razem tworzyło symfonię fałszywych tonów, której bogaci mieszkańcy Londynu nie chcieli ani nie musieli słuchać.

Maszyn, które w Belgravii dbały o komfort, w Southwark nie było.

Być może właśnie dlatego Violet zdecydowała się tutaj umiejscowić swoje tajemne miejsce, swoje laboratorium. W siedemnastym roku życia często zauważała, że idealizm mógł coś zmienić tylko w pewnych warunkach. Mimo to nie chciała porzucić nadziei, że choć trochę ułatwi życie również najbiedniejszym mieszkańcom Londynu.

– No, spójrz tylko, kogo my tu mamy? – zapytał ktoś chropawym głosem.

Mężczyzna wraz z trzema kompanami wyszedł z ciemnego zaułka, w którym bez wątpienia wszyscy czatowali na ofiarę. Ci mężczyźni byli tu nowi, Violet ich dotychczas nie spotkała.

– Galanty pan i jego córka – sam odpowiedział sobie mężczyzna. – A ile nam zapłacą, żebyśmy ich bez szwanku przepuścili?

Również tego akcentu tu jeszcze nie słyszała. Mężczyźni prawdopodobnie pochodzili z północy i zagubili się gdzieś na drodze do realizacji planu, że będą prowadzić uczciwe życie.

– Na pewno mają przy sobie wypchaną sakiewkę – zabrał głos mężczyzna po lewej stronie przywódcy bandy. – Hej, panie, na pańskim miejscu dałbym coś, bo weźmiemy się za tę małą.

Violet uniosła brwi. Dlaczego takie łotry zawsze groziły, że podniosą rękę na najsłabszego w grupie? To było oklepane i zupełnie bez klasy!

Obok niej gniewnie sapał Alfred. Podobnie jak jego pani wiedział, że nie unikną awantury.

– Powinnam była wziąć parasolkę – mamrotała rozzłoszczona Violet i zanotowała sobie w głowie, żeby nigdy więcej nie dać się zwieść czystemu nocnemu niebu. Deszcz i awantura zazwyczaj nadchodzą niespodziewanie.

– Alfredzie – powiedziała potem głośno, nieustraszenie odwzajemniając spojrzenia rabusiów. – Czy zechcesz zatroszczyć się o tych panów? Nie mamy czasu na konwersację, nawet gdyby była inspirująca.

– Z wielką ochotą, milady!

Alfred splótł dłonie, obrócił je i wyciągnął naprzód, przy czym dało się słyszeć donośny trzask.

– Aaa, chcesz się bić!

Mężczyźni wydawali się na to czekać. Pierwszy błyskawicznie poderwał dłoń. Jak znikąd pojawiła się w niej maczuga wycelowana w Alfreda.

Majordomus nie był zaskoczony. Odsunął się na bok, chwycił ramię rabusia i wewnętrzną stroną dłoni wymierzył mu cios w szczękę, po którym rozległ się donośny trzask. Dwaj pozostali przestraszeni odskoczyli w bok, gdy majordomus wywijał ich kumplem, potem rozluźnił chwyt i kopniakiem posłał go na ścianę przeciwległego domu. Gdy bandyta padł z jękiem na ziemię, życie znów wstąpiło w pozostałych.

– Dalej, skończmy z nim! – zawołali i naparli. Violet wysunęła nogę, o którą jeden się potknął i przewrócił.

– Przeklęta gówniara! – zaklął z nosem w błocie, na co Violet szyderczo się roześmiała.

– Zanim zaczniesz zaczepiać porządnych ludzi, najpierw naucz się chodzić.

Gdy trzeciemu mężczyźnie udało się wymierzyć majordomusowi cios, ten chwycił go za dłoń i skręcił mu staw tak, że tamten krzyczał z bólu. Ale nie trwało to długo, bo Alfred uderzył go dłonią w pierś, od czego natychmiast zamilkł.

Ten drugi tymczasem wygrzebał się z błota i podszedł do Violet, która zastanawiała się właśnie, czy opłaca jej się go trzasnąć tubą na mapy. Jednak to nie było konieczne, bo zanim tamten jej dotknął, wyrósł za nim Alfred i napastnik odwrócił się do niego. Violet zauważyła jeszcze rozbłyskujący metal tajnej broni Alfreda, potem jego pięść znów wysunęła się naprzód. Żuchwa mężczyzny złamała się z paskudnym chrzęstem, zakrwawione zęby wpadły do rynsztoka. Więcej mu nie było trzeba. Padł jak wór na bok, ledwie omijając kałużę, w której przeglądał się księżyc.

– U pani wszystko w porządku, milady? – zapytał z troską Alfred, przechodząc nad mężczyzną.

– Tak, myślę, że tak. Ale gdy będziemy wychodzić następnym razem, niech mi pan przypomni o mojej parasolce.

– Ale przecież nie pada. – Szelmowski uśmiech zagościł na twarzy majordomusa.

– Bardzo dobrze pan wie, że ta parasolka ma też inne zadania niż tylko ochrona przed deszczem – odparła Violet.

– Tak, ale chyba nie chce pani naprawdę…

– Owszem, chcę, zanim jeszcze raz zaryzykuję życie pracownika.

Alfred uśmiechnął się do siebie w zadumie. Potem otworzył pięść.

– Pani troska o mnie jest nieuzasadniona, mam przecież to. Nawet jeśli niezbyt chętnie przypominam sobie o swojej przeszłości, to jednak jestem jej wdzięczny za ten spadek.

– Spadek, który może pana wpędzić w straszliwe kłopoty. Lepiej niech go pan nie pokazuje mojemu ojcu.

Oprócz wielu innych rzeczy Violet bardzo dobrze wiedziała, skąd miał ten przedmiot, który również dziś mu się przydał. Mechaniczna kombinowana broń wyposażona w bębenek rewolweru, kastet i ostrze noża, które w razie potrzeby można było szybko uruchomić.

– Jak widzę, pani ojca nie ma w pobliżu, milady. A pani musi przyznać, że mój ostatni cios był po prostu świetny.

– W rzeczy samej!

Z uniesioną lewą brwią Violet patrzyła na mężczyzn, którzy wciąż jeszcze nie próbowali podnieść się z ziemi. Jeśli będą mieli pecha, zapewne w jednej chwili obrabują ich szczury kanałowe, mali chłopcy, którzy drobne kradzieże uważają za swoją pracę. Ale tym Violet już nie musiała się martwić.

– Chodźmy, Alfredzie, i tak straciliśmy zbyt wiele czasu – powiedziała do majordomusa i szybko ruszyła naprzód.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: