Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Metternich. Orędownik pokoju - ebook

Data wydania:
1 stycznia 2018
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Metternich. Orędownik pokoju - ebook

 

Biografia Klemensa Metternicha, długoletniego kanclerza Austrii, jednego z najzdolniejszych polityków XIX wieku. Uważany słusznie za głównego organizatora Kongresu Wiedeńskiego, został naczelnym architektem porządku politycznego Europy po pokonaniu Napoleona przez koalicjantów. Kres temu systemowi położyła dopiero I wojna światowa. Jednocześnie postać barwna, realistycznie przedstawiona, nieodrodny syn niespokojnej epoki rewolucji i wojen przełomu XVIII i XIX stulecia.

Spis treści

 

Koniec pewnego świata

Początkujący dyplomata

Ambasador w Paryżu

Kompromisowy minister spraw zagranicznych

Koalicja antynapoleońska

Pokój dzięki równowadze

Święte przymierze

System Metternichowski

Przerwana tama

„Byłem ostoją porządku”

Tablica chronologiczna

Bibliografia

Spis ilustracji

Ilustracje

Kategoria: Powieść
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-06-03509-4
Rozmiar pliku: 3,9 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

POCZĄTKUJĄCY DYPLOMATA

„W Wiedniu byliśmy bezpieczni i mogliśmy zacząć od nowa” – stwierdziła hrabina Metternich, która zachowała przytomność umysłu. W Czechach pozostały przecież dobra Königswart⁶, a szlachta Rzeszy z zachodu była ciągle jeszcze mile widziana w stolicy. Metternich senior znał cesarza, jego żona miała tu przyjaciółki, a dla syna znalazłaby się jakaś odpowiednia partia.

Przyjęto ich jesienią 1794 roku, choć bynajmniej nie z otwartymi ramionami. Z Metternicha seniora zrobiono kozła ofiarnego, obarczając go odpowiedzialnością za utratę Niderlandów. Wytykano go palcami – choćby po to, by odwrócić uwagę od własnych zaniedbań, lecz nie chciano mu powierzyć kolejnego urzędu. Austriacka arystokracja krzywiła się na tych hrabiów Rzeszy, którzy wprawdzie – jako niezależni od Rzeszy i cesarza – mienili się możnowładcami, lecz wcale nie byli magnatami: wynajmowali dom i byli zmuszeni do oszczędności. Ich dwudziestojednoletni syn wydawał się być nieudacznikiem; Starhembergowie i Schwarzenbergowie – głównie mężczyźni, mniej zaś kobiety – uważali go za takiego jeszcze długo.

Klemens nie czuł się w Wiedniu dobrze; przez całe życie rewanżował się zjadliwymi uwagami o tym mieście i jego mieszkańcach: Wiedeń jest stolicą muzyki, bo jest bezmyślny. Arystokraci przejawiają dobry gust, jedynie oceniając budowę tancerek. „Żaden kraj nie wydaje tak mało miłych i uprzejmych ludzi” – przygadywał ćwierć wieku później, nie oszczędzając także dam: „Dowcipne kobiety są u nas niemal zawsze pozbawione wdzięku, a atrakcyjne – inteligencji”.

Rokokowy kawaler został umieszczony na scenie barokowej, wśród peruk i wieczorowych kreacji. Mogło mu się to nie podobać, przynosiło jednak korzyści. Zwłaszcza damy zainteresowały się barwnym ptakiem i zaczęły brać jego obycie salonowe za życiowe doświadczenie, a zarozumiałość za znajomość świata. On zaś łatwo dał się przekonać, że to one mają rację, uważając jego odmienność za coś nadzwyczajnego.

Hrabina Metternich wykorzystywała ten kapitał i starała się dla syna o odpowiednią partię. Euphemie, córka księcia de Ligne, którą brała pod uwagę w Brukseli, w Wiedniu już się nie liczyła. Książę bowiem – jak zwykł mówić – był hors de ligne, czyli wypadł z kursu; podobnie jak Metternichowie został pozbawiony własności, z tą jednak różnicą, że utracił w Niderlandach znacznie większe posiadłości. Przyjął to z iście filozoficznym spokojem i żył na Leopoldsbergu jak Diogenes w beczce. Klemensa Metternicha tytułował „niedoszłym zięciem”, a zadowolił się zastępczym, znalezionym w Wiedniu.

Był nim Johann Pálffy, który chciał w zasadzie poślubić księżniczkę Eleonorę Kaunitz. Uprzedzili go jednak Metternichowie: syn i matka pośrednicząca w jego konkurach. Było to coś w rodzaju zamkniętego kręgu. Książę de Ligne, teść Palffy’ego, był szwagrem księżniczki Eleonory Liechtenstein, której syn Moritz zalecał się do jej siostrzenicy, a swojej kuzynki Eleonory Kaunitz. Ze względu na bliskie pokrewieństwo księżna nie była temu przychylna.

Nadająca ton wiedeńskiemu towarzystwu księżna Eleonora Liechtenstein była przyjaciółką matki Metternicha, podobnie jak księżna Leopoldyna Kaunitz, matka godnej pożądania Eleonory. By zdobyć ją dla swego syna Klemensa, hrabina Beatrix Metternich mogła zacząć od rozmów z jej matką i ciotką, a dopiero w dogodnym momencie wyciągnąć z rękawa asa – swego syna.

Chociaż nie do Wiednia jako takiego, to jednak wprowadziła go do domu Kaunitzów uchodzącego za jeden z najlepszych w Rzeszy. Książę Wenzel Anton Kaunitz był Kanclerzem Dworu i Państwa za panowania Marii Teresy i czterech kolejnych cesarzy. Małżeństwo z panną należącą do jego rodziny oznaczało automatycznie wejście w kręgi dyplomacji, do której Klemens był przeznaczony i miał zresztą powołanie. Ułatwiało także dostęp do wiedeńskiego społeczeństwa dworskiego, czego pragnęli wypędzeni i wywłaszczeni Metternichowie.

Dziewiętnastoletnia Eleonora, nazywana Lorel, była wnuczką wielkiego Kaunitza i jedyną córką szalenie bogatego i wielce szanowanego księcia Ernsta Kaunitza. Wszystko przemawiało za tym związkiem z wyjątkiem samej dziewczyny, przynajmniej na pierwszy rzut oka. Była niska i chuda, słabej budowy, miała smutne brązowe oczy, a jej zęby były – delikatnie mówiąc – nie całkiem równe. Braki zewnętrzne nadrabiać chciała dystyngowanym zachowaniem i nieco afektowanym czarem. Ten, kto znał ją dłużej – a w przypadku Klemensa miało to być ponad trzydzieści lat – odkrywał godne szacunku przymioty: była wspaniałą dziewczyną, a stała się mądrą żoną i dobrą matką.

Konkurent nie znał jeszcze jej zalet wewnętrznych, a braków zewnętrznych starał się nie dostrzegać, mając na względzie przyszłe korzyści. W tych kręgach nie było bowiem przyjęte wybieranie najpiękniejszej i małżeństwo z miłości. Jeśli się to udało, tym lepiej, lecz decydujące znaczenie miało drzewo genealogiczne i pozycja społeczna, nie mówiąc już o majątku – szczególnie w przypadku kogoś takiego jak Metternich, który musiał zaczynać od początku.

Określano to mianem aliansu, a więc tym samym słowem, którego używano na określenie sojuszu państwowego. Nazywano to też małżeństwem z rozsądku, by wyjaśnić, że w tych oświeconych czasach również w tego rodzaju sprawach kierowano się rozumem, a nie uczuciem.

„Człowiek żeni się, by mieć dzieci, a nie by zaspokajać pragnienia swojego serca. Jest to regułą wymaganą przez społeczeństwo” – twierdził Metternich dwadzieścia pięć lat później. W miarę swych sił starał się przedłużyć wraz ze społeczeństwem ancien régime’u także jego reguły i gierki – na przykład zdrady małżeńskie, ulubione wyjątki od mniej lubianych, lecz respektowanych reguł.

„Oddaj swemu małżeństwu, co mu się należy, a mnie, co moje” – pisał do jednej ze swoich zamężnych przyjaciółek. Sam zachowywał się podobnie: szanował, a nawet coraz bardziej kochał swoją żonę, lecz nie chciał niczego odmawiać także innym kobietom, a przede wszystkim sobie samemu. Twierdził, że nie należy oczekiwać szczęścia w małżeństwie; pokpiwał też sobie: „Najgłupsi informują nas o tym, że spędzili życie w towarzystwie małżonka lub małżonki. Starzy wyjadacze dodają jeszcze, że w ich domu smacznie się jada, a jedni i drudzy są zdania, że zachowują się nadzwyczaj sprytnie”.

Lorel trzymała się zasad i znalazła w tym swoje szczęście. Z jej strony była to miłość od pierwszego wejrzenia, a Klemens, zdobywszy szturmem jej serce, pozostał jego panem. Podziw dla niego skłonił ją kiedyś do przyznania, że nie rozumie, jak żona może się sprzeciwić mężowi. Z jego wypadów – choć na razie nie miało to miejsca – była raczej dumna niż o nie zazdrosna. W każdym razie nie rewanżowała mu się; plotki, jakoby szukała i znalazła pozamałżeńskie przygody, są mało wiarygodne.

Wiedziała, że mąż musi się wyszumieć, lecz zawsze znajduje drogę do przytulnego domu, do troskliwej małżonki, do pięciorga żyjących spośród siedmiorga dzieci, które mu urodziła. Jego pociąg do zwyczajności był bowiem silniejszy niż gorące pragnienie czegoś wyjątkowego.

Wyszła za mąż z miłości, lecz nie obyło się bez walki. Jej matka, księżna Leopoldyna Kaunitz, wolałaby bowiem księcia Moritza Liechtensteina; zmarła jednak na początku 1795 roku. Ciotka zaś, księżna Eleonora Liechtenstein, mimo przyjaźni łączącej ją z hrabiną Metternich sprzeciwiała się związkowi z jej synem. Ojciec, książę Ernst Kaunitz, uważał jej faworyta za nieodpowiedniego i – w jego wieku – zbyt doświadczonego w obcowaniu z kobietami, za kobieciarza i łowcę posagów.

Klemens nie dawał za wygraną. Zarzucał Lorel listami miłosnymi, na które odpowiadała odwrotną pocztą; za posłańca służył sekretarz jej ojca. Posłała Klemensowi swój portret, który mógł jedynie obejrzeć, ale nie zatrzymać; on zaś przesłał jej w medalionie kosmyk swoich włosów. Ostatecznie uważała, że jest nie tylko przystojny i szarmancki, lecz również wykształcony, mądry i skromny, „zawsze panem samego siebie, nie lubi powieści, lecz woli książki poważne. Jest przy tym także religijny i oddany mojemu ojcu, a przepełniony najgłębszym szacunkiem dla mego dziadka”.

Ponieważ ojciec i ciotka ciągle jeszcze zwlekali, posłała Klemensowi bilecik: „Chcę zostać twoją żoną, staraj się o moją rękę”. Ciotka Liechtenstein poddała się: „należy on do tych młodych ludzi, w których dziewczyna szybko się zakochuje, gdyż jest on jednocześnie nieśmiały i przedsiębiorczy”. W zgodę księcia Kaunitza nie wątpiła, gdyż wiedziała, że Metternich „miał już jej ojca w kieszeni”. Oczywiście zgody tej udzielił, obiecując przy tym zięciowi protekcję, a córce wyznaczenie rocznej renty w wysokości 17 tysięcy guldenów.

Klemens pisał do narzeczonej, że żyje teraz bardziej przyszłością niż teraźniejszością. Okres pozostały do zaślubin wydaje mu się wiecznością. „Chwila ta będzie największym szczęściem w moim życiu”. Pisał, że Lorel może być go pewna tak jak siebie samej. „Znasz mnie wystarczająco dobrze, by wiedzieć, że kocham Cię po tysiąckroć bardziej od samego siebie”.

„Bądź pewna, że spośród wszystkich ludzi, którzy mogli byli Cię kochać, jestem najbardziej żądny, by dać Ci tego dowody” – pisał z Czech, gdzie zamierzał pozostać, dopóki nie ucichnie wrzawa wywołana w Wiedniu wiadomością o jego zaręczynach.

Odprawieni konkurenci i ich rodziny zżymali się na mezalians, jaki popełniła księżniczka Kaunitz, wybierając jakiegoś wypędzonego hrabiego. Arcyksiężna Marie Christine, która jako namiestniczka Niderlandów zwalczała Metternicha seniora w czasach jego ministrowania, wszędzie rozpowiadała: „Bardzo dobrze znam jego ojca, jabłko zaś pada niedaleko od jabłoni”. Klemens, który dzięki Lorel znał bieżącą sytuację, zachował zimną krew: „Pomyśleć tylko o spokoju, jaki zachowali wszyscy ci szczekacze, dopóki byłem obecny! Gdybym nie znał tylu ludzi będących niczym chorągiewki na wietrze, które wprawia w ruch byle powiew i które obracając się, robią wiele hałasu, nie wyrządzając tym większej szkody, pomyślałbym, że moja osoba ma nie wiem jakie znaczenie”.

Odetchnął jednak z ulgą, gdy sporządzono kontrakt małżeński i wyznaczono termin ślubu. Zaślubiny świętowano 27 września 1795 roku na zamku Austerlitz⁷ w Czechach, letniej rezydencji Kaunitzów w gronie rodzinnym, z dala od Wiednia. Dwudziestoletnia narzeczona była wystrojona jak królowa, a dwa lata starszy narzeczony wyglądał przy niej jak książę małżonek. Uczta weselna przypominała cesarski bankiet w Hofburgu z tą tylko różnicą, że widzami byli jedynie pracownicy majątku i chłopi. Ciotka Liechtenstein ciągle jeszcze kręciła nosem na nowe powinowactwo, na siostrę narzeczonego Paulinę nieposiadającą nawet zewnętrznych przymiotów swego brata i na rodziców, którzy udawali, że nie czują się bynajmniej tak, jakby wygrali główny los na loterii.

Miesiąc miodowy małżonkowie spędzili w Austerlitz. Po powrocie do Wiednia wszystkie drzwi stały przed nimi otworem. Ponieważ ich związek stał się faktem, należało dostosować się do sytuacji, zwłaszcza do młodego małżonka. Teściowi nie śpieszyło się z torowaniem zięciowi kariery dyplomatycznej; chciał córkę zatrzymać jeszcze trochę przy sobie.

Panu zięciowi całkiem to odpowiadało, zawsze marzył o prowadzeniu życia zamożnego i szanowanego nieroba, wieczornym plotkowaniu w salonie i wysypianiu się do południa. Kiedy zaś czymś się już zajmował, musiało to być coś naprawdę szczególnego i godnego uwagi.

Wybrał nauki przyrodnicze, którymi nie interesowali się wcale wiedeńscy arystokraci, a które jednak okazały się godne salonów jako nauki modne w stuleciu ceniącym empirię i eksperyment. Do medycyny miał zawsze słabość; w Moguncji chodził na zajęcia z anatomii i do szpitali. Doceniał fakt, że mógł zajmować się tym z zamiłowania, a nie zawodowo: „Posiadałem zresztą dość wiedzy, by uchronić się przed właściwą wszystkim dyletantom manią stosowania wyuczonych mądrości”.

Oczywiście zajął się też polityką. Także swoje przyczynki do konwersacji umiał – z perspektywy czasu – uznać za znaczące: „Poczyniłem wiele spostrzeżeń; stało się dla mnie jasne, że wobec tych wszystkich wydarzeń i nieszczęść, które dotknęły mój kraj, postąpiłbym całkiem inaczej, niż uczynili to kierujący nawą państwa”.

Austriacki okręt wojenny wydawał się kołysać bezradnie na falach wzburzonych przez rewolucję francuską. W 1795 roku Prusy wyłączyły się z koalicji, zawierając z Francją separatystyczny pokój w Bazylei. Austria przyjęła więc na siebie cały napór wojsk francuskich, głównie w północnych Włoszech, gdzie młody generał nazwiskiem Napoleon Bonaparte posuwał się od Riwiery aż do Styrii i zagrażał Wiedniowi. Austria musiała w 1797 roku zawrzeć rozejm w Leoben, który prowadził do pokoju w Campo Formio, a więc do zrzeczenia się Niderlandów i Lombardii w zamian za przyłączenie obszaru dawnej Republiki Weneckiej. W tajnej klauzuli Austria zgadzała się na odstąpienie Francji terytoriów na lewym brzegu Renu, co już w 1795 roku – w podobny sposób – przyrzekły jej Prusy.

Metternich to przeczuwał i wyjaśnił żonie: „Nie widzę już ratunku dla lewego brzegu Renu”, a tym samym dla głównej posiadłości rodzinnej. „Na nieszczęście przewidziałem utratę Włoch i Niderlandów, podczas gdy wielu ludzi w to wątpiło. Teraz przeczuwam następną, której też nikt się nie spodziewa”.

Najwyższy więc czas, by tak jasnowidzący młody człowiek zasilił szeregi dyplomacji – przynajmniej sam Metternich doszedł do tego wniosku. Wątpliwości innych rozwiały się: w 1797 roku zmarł jego teść, który nie chciał się rozstawać z córką; minister Thugut natomiast, który nie chciał już korzystać z usług Metternicha seniora ani zatrudnić jego syna, stracił swe wpływy.

Metternich senior został zatem wysłany jako ambasador i pełnomocnik rzymsko-niemieckiego cesarza na zaplanowany już w Campo Formio kongres w Rastatt. Syn mógł mu towarzyszyć jako osobisty sekretarz, a więc mógł postawić pierwsze kroki na parkiecie dyplomacji.

W Rastatt, ówczesnej rezydencji margrabiego von Baden-Baden, otwarty 9 grudnia 1797 roku kongres miał rozstrzygnąć sprawę pokoju między Rzeszą a Francją. Miano także omówić kwestię odszkodowań dla książąt Rzeszy, którzy utracili swe posiadłości na lewym brzegu Renu.

Tą ostatnią sprawą Metternichowie byli zainteresowani nie tylko politycznie, lecz również osobiście. Rzesza stanowiła bowiem gwarancję ich godności hrabiowskiej i majątku ziemskiego. Ponadto ojciec był patriotą w tradycyjnym tego słowa znaczeniu, a syn coraz bardziej czuł się Austriakiem. W każdym razie nie pokładał nadziei w Cesarstwie – jak czynili to liczni magnaci zależni bezpośrednio od Rzeszy i cesarza, przykładowo baron Rzeszy vom und zum Stein – co miało uzasadnienie raczej emocjonalne niż racjonalne.

Rozpad Rzeszy mógł Metternichowi przynieść jedynie szkodę; w obliczu tego wydarzenia nie potrafił więc pozostać obojętny, jak czyniła to większość poddanych. Nie chciał też – jak było to w modzie wśród literatów – szydzić i naigrawać się z dożywającej swego końca Rzeszy i jej zgrzybiałych reprezentantów.

Obywatel Koblencji Joseph Görres oznajmił na przykład 30 grudnia 1797 roku, kiedy to Moguncja ponownie przypadła w udziale Francuzom: Święte Cesarstwo Rzymskie, „niegodnej pamięci”, zmarło „łagodnie i błogo w pięknym wieku 955 lat, 5 miesięcy i 28 dni wskutek całkowitego wycieńczenia i paraliżu”. W testamencie rozporządziło między innymi, żeby „wszystkie znajdujące się w nim peruki” zostały przekazane Muzeum Historii Naturalnej w Londynie, „aby tam powieszono je w wielkim zbiorze peruk założonym dla wszystkich krajów i epok”.

Peruki istniały jednak nadal, a gdy ich właściciele reprezentowali w Rastatt dającą już słabe oznaki życia Rzeszę, wrażenie było makabryczne. Prym wiódł w tym względzie Metternich senior jako plenipotent bynajmniej nie wszechmocnego cesarza. Coraz uporczywiej trzymał się protokołu. Na obrady pełnomocników zjawiał się ostatni, gdyż jako reprezentant cesarza był najgodniejszy. W napisanej po łacinie nocie oświadczył Francuzom, że zamierza ich przyjąć, siedząc na tronie pod baldachimem; ostatecznie zadowolił się wystawieniem pod baldachimem portretu cesarza Franciszka II jak monstrancji oraz takim ustawieniem foteli, by nikt nie mógł siedzieć do niego tyłem.

Trzeba przyznać, że Metternich senior nie żałował starań ani kosztów. Przez dwa miesiące wydał 40 tysięcy guldenów, i to z kasy Austrii, a nie Rzeszy, z czego zarzut uczynił mu przedstawiciel Austrii, Lehrbach. Odrębność Rzeszy polegała bowiem na tym, że ptak w jej godle miał dwie głowy, a Franciszek II – trzech hrabiów w Rastatt: Franz Georg Metternich reprezentował go jako cesarza rzymskiego narodu niemieckiego, Ludwig Cobenzl jako króla Węgier i Czech, a Ludwig Konrad Lehrbach jako arcyksięcia Austrii.

Nie do końca można było pogodzić różne interesy i ich rzeczników. Przedstawiciel cesarza nie chciał na przykład – w interesie Rzeszy oraz swoim własnym – odstąpić lewego brzegu Renu; tymczasem cesarz jako władca Austrii odstąpił go już wcześniej i jego reprezentant w Rastatt musiał przy tym obstawać.

Austriacki minister Thugut dobitnie zabronił Metternichowi seniorowi zapoznawać syna z „austriackimi interesami” i zezwolił cesarskiemu plenipotentowi jedynie na wykorzystywanie go w charakterze prywatnego sekretarza. To, co przed nim skrywano, nie byłoby szczególnie pouczające, to zaś, czego wolno mu się było dowiedzieć, nie trafiało mu specjalnie do przekonania: teatr Rzeszy ze swymi pompatycznymi kulisami i żałosnym przedstawieniem granym przez aktorów mówiących jeden przez drugiego i występujących przeciwko sobie nawzajem. Sprawiało to wrażenie, jakby nie zauważyli, że na scenę wkroczył właśnie ich wspólny wróg: Napoleon Bonaparte, spadkobierca i egzekutor Wielkiej Rewolucji Francuskiej.

Ten ostatni przybył do Rastatt na krótko, jeszcze przed oficjalnym otwarciem kongresu, tak że Klemens Metternich nie widział go osobiście. Był ciekaw tego człowieka jak głównej atrakcji panoptikum, wydawał się więc nieco rozczarowany, słuchając relacji naocznych świadków określających go jako niskiego, chudego mężczyznę o żółtawej cerze, posępnym spojrzeniu i teatralnych gestach południowca, niedbałego w ubiorze i zachowaniu.

Francuzi, których pozostawił w Rastatt, sprawiali wrażenie równie zaniedbanych i bynajmniej nie genialnych. Mieli źle dopasowane fraki, szerokie spodnie i niewyczyszczone buty, długie i niepielęgnowane włosy oraz ogromne kapelusze z czerwonymi kokardami. Nasz rokokowy kawaler twierdził ze zgrozą, że można byłoby umrzeć ze strachu, spotkawszy w lesie choćby najporządniejszego z nich. „Wielki Boże, jak się ten naród zmienił!”, zamiast elegancji i czaru „spotyka się jedynie ponurą surowość”.

Dla niego delegaci paryskiego Dyrektoriatu byli „łotrami”, „oprawcami” i „wilkołakami”. Bonniera nazwał „kwintesencją gbura”, przy Treilhardzie stracił apetyt: „Pośrodku zastawionego stołu znajdowało się coś w rodzaju piramidy z pieczeni z okropnym francuskim trójkolorowym sztandarem”. Przy każdej okazji widoczny był kontrast między starymi a nowymi Francuzami; przypominali o tym, że są rewolucjonistami, którzy po skończeniu z ancien régime’em we Francji chcą uczynić to samo ze Świętą Rzymską Rzeszą.

„Po minach ich wszystkich widać było, że czują głęboką pogardę dla niemieckości i wcale nie kryją wystawionych szponów” – zauważył obecny w Rastatt Karl Heinrich Lang. Klemens Metternich nie ukrywał przed samym sobą, że Francuzi nabrali rozmachu i posuwają się krok za krokiem, częściowo wykorzystując brak jedności i zdecydowania w szeregach przeciwnika.

„Wszystkie moje przewidywania stały się faktem!” Czterdzieści milionów rewolucjonistów „wstrząśnie podwalinami Europy”. Na starym Cesarstwie należy postawić krzyżyk – podobnie jak na posiadłościach hrabiów Rzeszy na lewym brzegu Renu. Tego bowiem, co Francuzi zagarnęli i co już im przyznały Prusy i Austria, deputowani w Rastatt nie mogli im teraz odebrać.

Francuzi rzucili ponadto jabłko niezgody między książęta i książątka Rzeszy: ci spośród nich, którzy stracili ziemię i poddanych na lewym brzegu Renu, mogliby przecież wyrównać sobie straty kosztem duchownych elektoratów położonych na jego prawym brzegu. Taki pogląd reprezentowali Francuzi, piekąc tym samym dwie pieczenie przy jednym ogniu; zapoczątkowali proces sekularyzacji, co odpowiadało ich rewolucyjnej ideologii. Cesarstwo Rzymskie zaś – nie do pomyślenia bez duchownych elektoratów – zostało pozbawione podstaw egzystencji, z korzyścią dla francuskiego imperializmu.

W Rastatt obowiązywała maksyma divide et impera. Książęta Rzeszy, którzy powinni stworzyć wspólny front przeciw Francuzom, zwrócili się jeden przeciw drugiemu, gdyż każdy z nich chciał uszczknąć najlepszy kąsek. Początkowo także obaj Metternichowie myśleli o odszkodowaniu dla siebie. „W tej epoce, w której każdy myśli tylko o sobie, jedynie szalony zapomniałby o sobie samym, a jeśli idzie o naszą część, sprawa wygląda korzystniej niż w przypadku innych. Z jednej strony stracimy, lecz być może z innej zyskamy w dwójnasób – sądził Klemens, który w międzyczasie został pełnomocnikiem katolickiej części westfalskiego kolegium hrabiów. – Jeśli nasz osobisty interes zostanie uratowany, całą resztę mogą mi ukraść”.

Jego żona, będąca znowu przy nadziei, została w Wiedniu, zajęta córeczką Marią urodzoną 17 stycznia 1797 roku. Dzięki temu Metternich miał swobodę ruchów przy kongresie, na którym również tańczono. Jego żona zaś zawdzięcza tym okolicznościom mnóstwo atłasowych wstążek i listy, w których opisywał jej, że bale są nudne jak flaki z olejem: setka mężczyzn, samych ministrów i deputowanych, a do tego osiem czy dziesięć kobiet, z których połowa przekroczyła pięćdziesiątkę. Zapewniał swą małżonkę na odległość, że bardzo mu jej brak i że szalenie ją kocha.

„W myślach całuję Cię milion razy i chętnie oddałbym ten milion za jeden maleńki, prawdziwy i osobisty pocałunek… Jedno Twoje słowo jest jak błyskawica oświetlająca moją uśpioną duszę oddaloną od wszystkiego, co kocham… Wszystkie moje zmysły są pobudzone i moje serce byłoby zdolne do największego zadowolenia, gdybyś Ty, moja dobra przyjaciółko, była przy mnie… Jakąż siłę posiada czar prawdziwego związku, on sam jest szczytem szczęścia, jedynym źródłem czystego i długotrwałego zadowolenia… nie mogę żyć bez Ciebie, każda chwila wydaje mi się stuleciem, szczęście widzę jedynie w ramionach mojej dobrej, mojej wspaniałej małej kobietki, otoczonej moimi dobrymi dziećmi… Nie śmiej w to wątpić, inaczej się pogniewam”.

Czyta się to bynajmniej nie jak pełen galanterii list zaczerpnięty z Poradnika dla zakochanych; pobrzmiewa tu prawdziwa miłość, oczywiście niepozbawiona tonów pośrednich i zagłuszająca wszystko to, co jego autor naprawdę czuje, myśli i czyni. W każdym razie te listy miłosne są pierwszym świadectwem zdolności dyplomaty do przysłaniania faktów słowami.

W Rastatt bowiem nie „pracował” Metternich bynajmniej na jedną zmianę. Ów dwudziestoparolatek o rozbudzonych zmysłach i „sercu jak tramwaj” całował obecne tam kobiety prawdziwie i na pozór szczerze; oddawał się wprawdzie mniej czystym, lecz za to krótkotrwałym przyjemnościom, miał swoje stosunki miłosne, choć żadnego związku; ten jeden, w który się zaangażował, wystarczył mu aż nadto. Damy zaś wcale nie były nieliczne ani po pięćdziesiątce, lecz w znacznej liczbie i dużym wyborze. Komediantki grające dla nowej Francji nosiły teraz czerwone kokardy, lecz była to jedyna zmiana, jaką można było u nich zauważyć.

Pokusy były wielkie. Im mniej tematów do dyskusji, tym bardziej się bawiono; przynajmniej przy tej okazji bratali się arystokraci i sankiuloci. Nic im nie przeszkadzało „włóczyć się w ustawicznym upojeniu zmysłowym – zauważył Karl Heinrich Lang – biesiadować przy jednym stole z panami posłami, oglądać przez lornetkę mademoiselle Hyacinthe grającą w komedii, a we francuskiej kawiarni poświęcać na czerwono-czarnym stole fortuny parę rulonów pieniędzy”.

Klemens był w środku tego życia. Biesiadował i bankietował, szukał szczęścia w grze i znajdował je u kobiet. Muzykował: dyrygował małą symfonią i grał w kwartecie. Uważał, że muzyka „po miłości, a szczególnie w połączeniu z nią, ulepsza świat”. Niekiedy musiał się nią zadowalać i pozostawać sam, gdyż półświatek nie zawsze zastępował cały świat. Raz nawet wszedł własnemu ojcu w paradę, starając się o tę samą damę. Tak ich przynajmniej przedstawił August Kotzebue w komedii Zwei Klingsberge (Dwaj Klingsbergowie) – ojca, który „nigdy nie jest zbyt stary, by kochać”, i syna, tę „mieszankę dobroci i lekkomyślności, głupoty i rozsądku”.

Na dłuższą metę Metternich zaczął się nudzić w Rastatt, na tej małej scenie, gdzie ciągle grano te same ronda, depcząc sobie po nogach. Mile widzianym urozmaiceniem był urlop w Wiedniu, dokąd pojechał na rozwiązanie żony. 21 lutego 1798 roku przyszedł na świat ich syn Franz, który jednak miał go opuścić już w roku następnym. Na początku marca Klemens wrócił do Rastatt. W czerwcu pozwolił przyjechać do siebie żonie, która coraz bardziej na to nalegała. Na miejscu szybko zorientowała się w różnicy między jego teoretycznymi zapewnieniami a praktycznym zachowaniem i musiała znosić fakt, że mimo jej obecności małżonek nie zmienił swoich przyzwyczajeń.

Nierzadko pozostawiał żonę w towarzystwie obcych ludzi i wieczerzał z komediantkami lub grał w trente-et-un, jak zauważono w pewnej francuskiej gazecie. Mógł odegrać pewną rolę, mógł dorównywać swojemu ojcu, „i to dużo wcześniej, gdyby nie był zapatrzony w tę grację odziedziczoną po swojej matce, a był przekonany o tym, że przypadkowe szczęśliwe urodzenie już niedługo zostanie w Europie zastąpione gruntowną wiedzą, której nie zdobywa się, odwiedzając domy gry i jeszcze gorsze szkoły”.

Na jego wrodzonym talencie poznali się właśnie dyplomaci ancien régime’u. Cobenzl myślał już dla niego o stanowisku w poselstwie. „Sądzę, że placówka w Hadze mogłaby mi się spodobać, odpowiadałaby moim życzeniom i wiodła prosto do stanowiska w Anglii, które jest moim celem”. Polityką kadrową nadal zajmował się jednak w Wiedniu Thugut, a ten stawał się głuchy na sam dźwięk nazwiska Metternich.

Rastatt nie było dla Metternicha juniora bynajmniej odskocznią. Czuł obrzydzenie do tego kongresu, który nie ocalił lewego brzegu Renu i nic mu nie dał pod względem zawodowym; nie przyniósł Metternichom odszkodowania, nie uporządkował spraw Rzeszy, a tylko przyniósł korzyści Francuzom – samym już faktem, że nie chciał się zakończyć. Klemens dał podobno słowo honoru, że „gdyby mógł przewidzieć, iż sprawa ta będzie trwała tak długo, nie wziąłby nigdy na siebie tego przeklętego zadania, w które czuł się nieszczęśliwie uwikłany”. Kongres rozpoczął się w grudniu 1797 roku, a w kwietniu 1799 roku był jeszcze w toku, wlokąc się i nie przynosząc żadnych widoków.

Wreszcie Austria przerwała rokowania. Bonaparte był w Egipcie, zawiązano drugą koalicję antyfrancuską, z Rosją i Anglią, a obiecująca powodzenie wojna była już blisko. Kiedy 28 kwietnia 1799 roku francuscy posłowie opuszczali Rastatt, za murami miasta zostali napadnięci przez Austriaków – szeklerskich⁸ huzarów. Bonnier i Roberjot zostali zabici, a Debry ciężko ranny.

Tymczasem Klemens Metternich na początku kwietnia wyjechał z powrotem do Wiednia. Miał chyba przeczucie, ponieważ opuścił scenę, zanim sytuacja stała się niebezpieczna.

W 1801 roku, po dwóch latach oczekiwania, Metternich został wysłany na swą pierwszą placówkę dyplomatyczną do Drezna. Inne okazały się nieosiągalne; w międzyczasie korzystał z bogactwa nabytego poprzez małżeństwo. Uczył się też forteli i intryg, które uważał za podstawę sztuki dyplomatycznej.

Obiektem tej propedeutyki był Thugut, który nie chciał mu pozwolić na nabieranie w tym wprawy ex officio. Poligonem doświadczalnym zaś – salony wiedeńskiej socjety, która nie wybaczyła płatnikowi z zawodu, że zrobił karierę jako główny minister monarchii. Walkę prowadziły wspólnie księżna Liechtenstein, dla której Thugut nie był dostatecznie antyrewolucyjny, oraz hrabina Rombeck, która na jego stanowisku widziałaby chętnie swojego brata, Ludwika Cobenzla.

Thugut jednak trzymał się jeszcze dość mocno w siodle. W sferze zawodowej Klemens Metternich nie posuwał się wcale do przodu, a w życiu rodzinnym także nie wiodło mu się dobrze. Synek Franz zmarł 3 grudnia 1799 roku w wieku niespełna dwóch lat. Urodzony 10 czerwca 1799 roku synek Klemens żył zaledwie pięć dni. Żona Metternicha była wycieńczona zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Długiej przerwy nie mogła jednak zrobić; posiadanie dzieci było bowiem głównym celem małżeństwa wśród arystokratów. Urodziła ich więc jeszcze czworo: Viktora (1803), Klementynę (1804), Leontynę (1811) i Herminę (1815).

Dopiero porażka Austrii przyniosła Metternichowi szczęście zawodowe. Również druga wojna koalicyjna została bowiem przegrana. Na mocy pokoju w Luneville (1801) Francuzi otrzymali to, czego nie chciano dać im w Rastatt: granicę z Niemcami na Renie, a we Włoszech – na Adydze.

Tego już Thugut nie przetrzymał; wroga Metternichów zastąpił ich przyjaciel Cobenzl. Dwudziestoośmioletniemu Klemensowi zaproponowano więc do wyboru trzy stanowiska: posła w Kopenhadze lub w Dreźnie bądź też przedstawiciela Czech przy Reichstagu w Ratyzbonie. W swoich pamiętnikach przedstawił to tak, jakby kazał się usilnie prosić. W rzeczywistości chwycił skwapliwie to stanowisko, które najbardziej mu odpowiadało. Kopenhaga była dla niego zbyt daleko, a Ratyzbona zbyt przestarzała. Po Dreźnie jednak, gdzie znajdował się dwór elektora saskiego, obiecywał sobie przynajmniej wystarczającą ilość pracy oraz życie, do jakiego był przyzwyczajony.

Od razu został szefem misji, nie będąc przedtem nawet attaché. Uderzyło mu to tak bardzo do głowy, że postanowił wydać własne instrukcje. Na samym początku kariery ten cwaniak, chcący być autorem, reżyserem i aktorem w jednej osobie, sam napisał sobie rolę, którą odgrywał z coraz większą wprawą.

Uczynił to w sposób całkiem sensowny. Jako początkujący urzędnik udawał się do Kancelarii Dworu i Państwa, by zapoznawać się z różnymi aktami, a w szczególności z austriackimi aktami państwowymi. Przyszły dyplomata stworzył sobie obraz sytuacji w polityce zagranicznej i rozmyślał nad tym, jak mogłaby się obronić Austria, a wraz z nią inne państwa zagrożone ideologią rewolucyjną i potęgą imperialistyczną.

Na początek zreasumował wydarzenia z lat 1790–1801, które jego zdaniem łączyło jedno: „stworzenie nowych zasad ingerujących w najgłębszą organizację społeczeństwa, upadek wszystkich istniejących stosunków politycznych, rozluźnienie wszelkich więzów”. „Równowaga europejska i powszechny spokój” zostały zniszczone głównie, lecz nie tylko, przez agresywną rewolucję we Francji. Inne państwa współdziałały wbrew własnemu przekonaniu i w miarę swych sił: nienasycona Anglia, Rosja, która zbliżyła się niebezpiecznie do Europy Środkowej, Prusy, które powiększały się i nadal chciały powiększać „z pominięciem wszelkiej politycznej moralności” – rywalizując z Austrią i zagrażając Saksonii.

Przede wszystkim Austria, jego Austria, była powołana do odtworzenia systemu państw sprzed rewolucji. Warunek stanowiło jednak zachowanie wewnętrznego spokoju, odzyskanie siły, ponowne zajęcie swojego miejsca w pierwszym szeregu.

Takie były ogólne wytyczne dla polityki austriackiej, których później będzie się trzymał Metternich jako minister spraw zagranicznych. Oto zaś szczegółowe instrukcje, które wydał sam sobie, będąc austriackim posłem w Dreźnie: elektorat saski, stanowiący trójkąt strategiczny między Austrią, Prusami i Rosją, musi zostać umocniony i zachowany jako część fortyfikacji monarchii habsburskiej.

Było to pierwsze ćwiczenie stylistyczne Metternicha jako dyplomaty, noszące już znamiona stylu przyszłego męża stanu. Między wierszami można było wyczytać wszystko to, co usłyszał od Kocha w Strasburgu i od Vogta w Moguncji, to, co przeżył w Rastatt i czego doświadczył w Wiedniu. W Dreźnie, gdzie spędził dwa lata, od listopada 1801 do listopada 1803 roku, doszło do tego jeszcze coś istotnego: duchowe pogłębienie tych poglądów dzięki intelektualiście Friedrichowi Gentzowi.

Kiedy Metternich go poznał – a znajomość ta miała przetrwać trzydzieści lat – Gentz był już sławnym pisarzem. Jego osobowość od razu Metternicha zafascynowała. Ów trzydziestoośmiolatek zaniechał pracy na stanowisku pruskiego urzędnika, stał się w pewnym stopniu wolnym intelektualistą, jednym z pierwszych przedstawicieli tego gatunku, na którego patrzono ze zdumieniem. Jak rajski ptak fruwał po salonach, puszył się i prowadził gazetową konwersację; umiał wzbudzać ciekawość panów i podziw pań w taki sposób i w takim stopniu, jakich Metternich musiał się jeszcze nauczyć.

Ujemna strona takiej egzystencji była oczywista: brak stałych dochodów. Gentz miał już jednak w kieszeni nominację na austriackiego radcę dworu bez przydzielenia placówki. Ponadto tęskno mu było do angielskich subsydiów, które chciał sobie załatwić na miejscu. Metternich pożyczył mu pieniądze na podróż: 150 funtów szterlingów. Angażowanie za wynagrodzeniem uważał bowiem za rzecz całkowicie normalną, zwłaszcza że ten prekursor europejskiego konserwatyzmu i preceptor restauracji starego systemu państw był wart dwu- lub trzykrotnie więcej.

Ów uczeń Kanta, poruszający się chętniej po zielonych łąkach życia niż w lodowatym górskim powietrzu imperatywu kategorycznego, przełożył na język niemiecki Reflections on the Revolution in France Edmunda Burke’a – najważniejsze dzieło kontrrewolucyjne rozpowszechnione na kontynencie. Jego „Historisches Journal” był gazetą walczącą ze współczesną Francją. Cel walki naszkicował on w eseju pt. Uber den ewigen Frieden (O wiecznym pokoju) wydanym w pierwszym roku nowego stulecia: „Wolny związek państw lub określony i zorganizowany do końca ustrój federacyjny”, utrzymywany w porządku dzięki równowadze sił, „ideom umiarkowania, wzajemnego ograniczania się i wstrzemięźliwości”.

Nie należy bynajmniej zakładać, że Metternich wszystko to przeczytał. Przestając jednak z taką indywidualnością jak Gentz, przyjął jego myśli jako własne, wzbogacając w ten sposób swoje wiadomości i przemyślenia, uzupełniając swój obraz państwa i systemu państwowego. Metternich zapamiętał sobie tego Gentza, który wydawał się go cenić jako „człowieka w najwyższym stopniu wyrachowanego”, a którego on sam będzie może kiedyś potrzebował jako publicysty i propagatora tego, co jego ekscelencja polityk wykalkuluje.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: