Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Między niebem a Lou - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
19 czerwca 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Między niebem a Lou - ebook

Gdy umiera ukochana żona Josepha, Lou, życie emerytowanego doktora wali się w gruzy. Pogrążony w rozpaczy, najchętniej podążyłby za nią. Tymczasem złożony u notariusza pożegnalny list Lou nakłada na niego szczególne zadanie, dotyczące ich dzieci. Początkowo zbuntowany Joseph stopniowo odkrywa, że nigdy nie jest za późno na zainteresowanie bliskimi, a wszystkie problemy mogą być rozwiązane dzięki sile rodzinnej miłości. Romantyczna francuska powieść o dojrzewaniu w każdym wieku, umiejscowiona na tle sugestywnie opisanej przyrody pięknej bretońskiej wyspy Groix.

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8008-336-3
Rozmiar pliku: 875 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

31 PAŹDZIERNIKA

Jo, wyspa Groix

Mam na imię Joseph, ale ty nazywałaś mnie Jo. Stoję teraz z zaczerwienionymi oczyma w pierwszym rzędzie w kościele. Mam na sobie marynarkę i narzucony na ramiona turkusowy sweter. Kiedyś powiedziałaś, że lilie pachną tak pięknie, że mogłyby obudzić umarłego. Powinienem ci kilka kupić. Miałaś ogromne poczucie piękna i miłości, ale twoje poczucie humoru było o wiele gorsze od mojego. Przez całe życie robiłaś mi marne kawały. Nie jestem w stanie pogodzić się z tym, że tak świetlista istota jak ty po prostu zgasła. To musi być jakaś pułapka i ja w nią wpadnę, nie wiem tylko kiedy.

Nasze dzieci przypłynęły statkiem. Cyrian przyjechał porsche cayenne z Paryża ze swoją żoną Albane, córką Charlotte i psiakiem Hopla. Samochód zostawił na parkingu w Loriencie. Sarah wybrała pociąg. Przyjechała, wspierając się na lasce, bo nie chciała zawracać sobie głowy wózkiem inwalidzkim. Cyrian zajął się wszystkim, tak jak zajmuje się swoją firmą. Wybrał trumnę, napisał nekrologi do gazet i opracował książeczkę z modlitwami, ozdobioną jednym z twoich cudnych zdjęć. Nasz syn nie jest ani sympatyczny, ani zabawny, ani nawet rozczulający, ale niczego nie można mu zarzucić.

Wszystkie ławki w kościele są zajęte, z jednej strony siedzą mieszkańcy wyspy Groix, z drugiej ludzie spoza wyspy. Twoja rodzina usiadła z przodu. W tym kościele pożeniliśmy dzieci naszych przyjaciół, tu pochowaliśmy ich rodziców. Siedzieliśmy zawsze z tyłu, trzymając się za ręce. Dziś siedzę w pierwszym rzędzie jak jakiś uczniak i brakuje mi twojego dotyku.

Tabliczka wotywna statku, który wisi nad moją głową, sprawia, że dostaję mdłości. Za ołtarzem, pod krzyżem jest kotwica, obok której klęczą dwa niewzruszone anioły.

Nowy kapłan, młody ojciec Dominique sam odprawia mszę. Kiedyś można było tu umierać codziennie, teraz księża nie przyjeżdżają na wyspę w ciągu roku. Odeszłaś w odpowiednim momencie, masz prawo do prawdziwej mszy. Chór z La Kleienn śpiewa Audite Silete Michaela Praetoriusa. To poruszające i mocne.

Jestem głodny jak wilk, jak marynarz, jak wilk morski, czuję głód srogi jak luty, bo Lou to ty. To twoje imię. Pragnę ciebie i naszych naleśników z serem camembert i karmelem na słonym maśle. Ciężko mi na sercu – dziwne uczucie dla kardiologa. Jestem źle ogolony i nie wypastowałem butów. Moja synowa Albane jest zbulwersowana tym, że mam na sobie turkusowy sweter. Dałaś mi go na naszą ostatnią rocznicę ślubu.

To ja tu jestem wdowcem, niech się wszyscy ode mnie odwalą! Zawsze noszę sweter zarzucony na ramiona, to mój znak fabryczny. Moi kumple powiedzieli, że jeżeli umrę przed nimi, przyjdą na mój pogrzeb z tym znakiem, z Josephem narzuconym na ramiona. Nie zobaczysz tego, nie będzie cię tutaj.

Życie jest jak cebula, składa się z warstw, a teraz wszystkie warstwy twojego świata zebrały się w tym kościele. „Banda z siódmego” – nasi przyjaciele z Groix, z którymi spotykaliśmy się na kolacjach w mieście u naszej przyjaciółki Fred, siódmego każdego miesiąca – jest w komplecie. Są wszyscy członkowie SPŻKM – Stowarzyszenia Pomocy Żonom Kiepskich Mężów – które założyliśmy z Jean-Pierre’em. Pomagaliśmy żonom kolegów, którzy tylko w weekendy przyjeżdżali na wyspę, a resztę tygodnia spędzali, pracując na lądzie.

Twoja rodzina usiadła z przodu. Siedzą wyprostowani z podniesionymi głowami. Twój ojciec, pan hrabia, zmarł dwa lata temu, twoja matka zginęła w wypadku samochodowym, kiedy miałaś zaledwie roczek. Twoje starsze siostry, jak bracia Daltonowie, usiadły według wzrostu. Nie widziałem ich od pogrzebu waszego ojca. Pozostały w rodzinnym zamku, ciebie jednak udało mi się porwać. Są podobne do ciebie, ale nie mają w sobie tego blasku, tego lśnienia, szaleństwa i marzeń. Przyjaciółki z dzieciństwa z prywatnej szkoły katolickiej, jak zawsze wierne, przybyły wszystkie. Poznaję je po garsonkach, szalach, mokasynach lub balerinkach. O tej porze roku nasi przyjaciele z Groix noszą raczej ciepłe żakiety, spodnie i ciężkie buty.

Byłaś zaangażowana w Prix Clara – konkursie na opowiadanie dla młodych, nastoletnich jeszcze pisarzy. Publikowano je, by wspomóc badania w dziedzinie kardiologii. Twoi koledzy i młodzi laureaci przyjechali aż z Paryża. Mój dobry kumpel Thierry Serfaty, ordynator oddziału neurologii, jest tu z powodu naszej przyjaźni, a kolega, który teraz kieruje moim oddziałem kardiologicznym, przyjechał z grzeczności. Jakoś nigdy nie byłem w stanie go znieść.

Bardzo wcześnie, bo dwa lata temu, odszedłem na emeryturę, żeby razem z tobą móc korzystać wreszcie z życia. Wystawiłaś mnie do wiatru koszmarnie. Odfrunęłaś w nocy z soboty na niedzielę. To stało się tej samej nocy, kiedy zmienialiśmy czas z letniego na zimowy. O trzeciej nad ranem. Francuzi cofali wtedy zegarki o godzinę. Ostatni raz zagrałaś mi na nosie właśnie w ten sposób, dokładnie o tej porze wydałaś ostatnie tchnienie. Pielęgniarka była na obchodzie. Ankou, uosobienie śmierci, u nas w Bretanii przyjeżdża po dusze swoją starą, skrzypiącą furmanką. Co mu powiedziałaś: „Przestaw zegarek, bo zawalisz sprawę?”.

Wychodzimy z kościoła na dziedziniec przez wielkie wrota. Jesienne słońce oświetla tuńczyka, który króluje na iglicy kościoła. W całej Francji na iglicach są koguty, ale tu jesteśmy na wyspie w krainie ludzi morza, a to miejsce to powstały jeszcze na początku XX wieku pierwszy francuski port połowu tuńczyka.

Na wyspie nie mamy domu pogrzebowego, brakuje klienteli, kondukt obchodzi więc kościół, aby na piechotę przejść na cmentarz. Codziennie tędy chodzę, ale dziś wyjątkowo nie zatrzymuję się na kawę w „Triskell” i nie mam ze sobą żadnej gazety. Mam za to roztrzaskane serce i rozdartą duszę.

Wierzyłaś w Boga swoich ojców, ja wierzyłem w Boga marynarzy. Opuścił mnie. Tonę na stałym lądzie, tonę w smutku, choć nawet nie wyszedłem w morze. Bije żałobny dzwon. Samochody się zatrzymują, starcy robią znak krzyża.

Arthur, beagle Fredy, sika na jedno z kół karawanu. Dziękuję mu wzrokiem, tylko on zachowuje się normalnie. Nasze dzieci, załamane, idą o krok za mną. Modlę się, żeby to wszystko było jednym z twoich dziwacznych żartów. Kondukt mija „Le Cinquante”, właściciel Jean-Louis zmienia kartę dań w zależności od tego, co pojawia się na rynku. Ty dziś zamówiłabyś mille feuille z pomidorów, tych ze starych odmian z mięsem z kraba i sorbetem z papryki, ja zupę z wędzonego rdzawca z algami. Dzielnie opierałabyś się zjedzeniu deseru, ja dałbym się skusić na gruszkę Belle-Hélène, a ty oczywiście ukradłabyś mi połowę. Teraz będę się opychał sam. Ta myśl łamie mi serce.

A gdybym tak zostawił połowę dla ciebie, wrócisz?

Przechodzimy koło galerii malarstwa Yannicka, Maurie i Perrine. Wyskoczysz z któregoś z obrazów i przestraszysz mnie na śmierć?

Lou, byłaś tak piękna, że ślepiec zaczynał widzieć jak pilot myśliwca, a paralityk zyskiwał szybkość geparda. Nie chciałem zobaczyć cię martwej. Odmówiłem. Nie chciałem tego obrazu przed oczami, mimo że moi koledzy psychiatrzy utrzymują, że to się przydaje przy pracy nad żałobą. Ja strajkuję, to mój żałobny strajk, zawsze miałem serce po lewej stronie.

W hali krytego targu coś się dzieje, widzę ten ruch, ale niczego nie słyszę. Zamieram. Wszyscy się zatrzymują, wszyscy oprócz czarnego karawanu, który wiezie cię w dal. Przyglądam się. Oni tam tańczą. Dostrzegam afisz naklejony na jeden z filarów: „Cichy bal zorganizowany jako sprzeciw wobec SAiK – Stowarzyszenia Artystów i Kompozytorów – i opodatkowania miejskich handlarzy, którzy słuchają muzyki na straganach”. Opuszczam pochód, podchodzę do zaimprowizowanego parkietu, dziś nikt tutaj nic nie sprzedaje.

– Tato! – szepcze zażenowany Cyrian.

– Drogi teściu! – dorzuca wylewnie jego żona Albane.

Nienawidzę, kiedy tak do mnie mówi, i specjalnie ich wkurzam. Rozkładam ręce, obracam się. Każdy tancerz tańczy po swojemu. Mają wielkie słuchawki, słuchawki nauszne, iPody, telefony komórkowe. Ja poruszam się w rytmie muzyki, którą tylko ja jestem w stanie usłyszeć. W mojej głowie śpiewa Serge Reggiani.

Kondukt pogrzebowy czeka na mnie zdezorientowany. Twoi przyjaciele z dzieciństwa szeroko otwierają oczy, twoje siostry patrzą osłupiałe. Cyrian podchodzi, żeby chwycić mnie za ramię, ale brutalnie mu się wyrywam. Wtedy Sarah upuszcza laskę, która upada na ziemię, tancerze się rozsuwają, ona obejmuje mnie i zaczynamy wirować razem.

– Fellini zmarł trzydziestego pierwszego października – szepcze mi do ucha.

Tańczymy drżący, niepewni, niezgrabni, każde w rytmie swojej własnej muzyki. Nasza córka tańczy z pewnością do jednej z melodii Nino Roty.

– Dołączę za chwilę – mówię do Cyriana tonem nie znoszącym sprzeciwu.

Odchodzi niezadowolony. Jego żona zaciska wąskie usta. Ich córka Charlotte, dziewięć lat, ma to gdzieś. Jej przyrodnia siostra Pomme, która ma dziesięć lat, starsza córka Cyriana, mieszkająca u nas wraz z matką, ma twarz całą we łzach. Ledwie zna swojego ojca. Od kiedy się urodziła, ojciec wpada do niej na Groix jak po ogień, na urodziny, Boże Narodzenie i Wielkanoc. Przyjeżdżał też do ciebie z okazji Dnia Matki. Nigdy nie spotykał się z Maëlle, swoją „byłą”, mamą Pomme.

Kończę zwrotkę: „Kocham cię, ty, która nigdy nie wydoroślejesz, nie opuszczaj mnie, kocham cię”¹. Po raz ostatni mówię do ciebie w dialekcie wyspy Groix, me galon, moje serce, me karet vihan, maleńka moja, ukochana. Potem skłaniam się przed Sarah i podnoszę jej laskę.

– Powinniśmy dołączyć do konduktu – mówię.

Sarah szepcze do Pomme:

– Kondukt to także wiersz Préverta, który zaczyna się od słów: „Pozłacany staruszek i zegarek w żałobie, królowa w rozpaczy i mężczyzna Anglii, poławiacze porządku i strażnicy pereł”.

Pomme ma oczy swojego ojca, są niebieskie ze złotymi iskierkami. Jest sprytna, przestawia urywki zdań na swoje miejsca. Dołączamy do ciebie w tempie Sarah.

Żeby być naprawdę stąd, z Groix, trzeba mieć cztery tabliczki na cmentarzu. To cztery wyspiarskie pokolenia, urodzone i zmarłe na tym skrawku ziemi rzuconym w ocean, trzy mile od Lorientu. Tu się urodziłem, jestem potomkiem wielu pokoleń marynarzy rybaków, ty urodziłaś się w zamku swojego ojca jako dumna spadkobierczyni rycerzy i myśliwych. Wychodząc za mnie, straciłaś szlachectwo, ale zyskałaś Groix. Stałem się twoją bratnią duszą, twoim przyjacielem. Twoim „przybracielem”, jak mówiła Pomme, przekręcając słowa, kiedy była malutka, ale to słowo zostało.

Wyspa chroni, ale też izoluje. Ci, którzy ją kochają, przyjeżdżając tu, odnajdują zagubioną duszę. Opuszczając wyspę, zabierają ze sobą jej cień, skazują na wygnanie jej wspomnienie, żyją w oczekiwaniu na spotkanie. Groix – ta żywa, namacalna prawda, osiem kilometrów na cztery – uzależnia. Kiedy statek przepływa między dwoma latarniami wejścia do portu Port-Tudy i przybija do brzegu, człowiek czuje, że zaczyna żyć.

Wyspy i ich wewnętrzne drżenie służą za stawy duszom wyspiarzy, ale nie chodzi o „stawy” w sensie akwenów wodnych, ale o znaki nawigacyjne, stałe obiekty, coś, co służy za punkt odniesienia na wybrzeżu. Tu człowiek nie ma wyboru, tu trzeba być prawdziwym.

Kiedy Sarah i Cyrian byli mali, powiedziałem im, że serca ludzi stąd są zatopione w morskiej wodzie. Pierwszego dnia każdych wakacji zawsze zabierałem ich na plażę, aby wypili po szklance morskiej wody. Na plażę biegaliśmy zawsze, nieważne jaka była pogoda. Piliśmy, patrząc sobie w oczy. Cyrian, starszy, pierwszy zarzucił ten rytuał. Sarah wytrzymała dłużej, chyba żeby zrobić mi przyjemność. Teraz robię to z Pomme, próbowałem też z Charlotte w tych rzadkich chwilach, kiedy tu przyjeżdżała, ale wypluwała wszystko. Albane za to wydawała piski rozhisteryzowanej mewy. Zrezygnowałem.

Widząc cię otoczoną świecami z każdej strony, z bakburty i sterburty, pomyślałem o „Czuwaniach żałobnych i innych śmiertelnych przyjemnościach” Luciena Gouronga, opowiadacza świata z Groix. Ostatnim razem, kiedy byliśmy go posłuchać, wróciliśmy do domu, śpiewając: „Straciła wianek w dolinie Kerlivio”. Teraz jestem mniej pewny siebie.

Pomme drży, kiedy wpuszczają twoją trumnę do grobu, usiłuje chwycić ojca za rękę, ale on tego nie zauważa. Charlotte pochyla się nad swoim telefonem, wykrzywia twarz. Nie ma zasięgu. Łzy zalewają oczy Pomme. Twoje dwie wnuczki mają wspólnego ojca. Rodzina jest ważna. Rodzina to błogosławieństwo, ale ja dziś po prostu czuję się jak ukrzyżowany.

Zawsze mnie dziwi, kiedy ludzie zapytani w jakimś wywiadzie o najpiękniejszy dzień ich życia, mówią: „Dzień narodzin moich dzieci”. Mój to ten, kiedy po raz pierwszy się do mnie uśmiechnęłaś. Nasze dzieci to oczywistość, ale to, że mnie pokochałaś, ty, kobieta o czarownym spojrzeniu i fantastycznej urodzie, to był dla mnie cud. Miałaś olśniewający uśmiech, wciąż jeszcze mnie oślepia, ale ciebie już nie ma i brak mi przewodnika w ciemności.

Kiedy twoja siostra, ta najbardziej pobożna, powiedziała mi, że jesteś teraz szczęśliwa blisko Boga i Bożej chwały, odpowiedziałem jej, że to nieprawda. Ty byłaś szczęśliwa z nami. Bóg się pomylił albo wyjechał na weekend, a Jego zastępca skreślił niewłaściwe nazwisko na liście.

Dorastałem na tej wyspie. Były tu dwie szkoły: diabelska i boska, laicka i katolicka. Chodziłem do obu. Potem był internat w liceum Lorient, potem medycyna w Rennes. Harowałem jak wół i zdałem egzaminy konkursowe w Paryżu. Pobraliśmy się. Nie zgodziłem się zamieszkać w zamku twojego ojca tak jak grzeczni mężowie twoich posłusznych sióstr, miał mi to za złe.

Urodziły się nasze dzieci: Cyrian, potem Sarah. Zapożyczyłem się na dwadzieścia lat, żeby kupić mieszkanie na Montparnasse blisko dworca, z którego odchodzą pociągi do Bretanii. Wybrałem karierę w lecznictwie publicznym, a nie w prywatnym, choć tam zarabiałbym sto razy więcej. Na wakacje jeździliśmy na Groix. Wróciliśmy tam na stałe wraz z naszą radosną bandą młodych emerytów. To było cudowne. Znów staliśmy się wolni i swobodni, aż do dnia, kiedy wywinęłaś mi ten numer, ukochana. To było ostatniej wiosny. Miałaś pięćdziesiąt sześć lat, nie byłem przygotowany.

Cyrian i jego rodzina mieszkają w Le Vésinet, Sarah mieszka w Paryżu w dzielnicy Marais. Wiedzie im się zawodowo. Opuścili nas po królewsku, kiedy oświadczyłaś, że chcesz zamieszkać w domu opieki. Z krwawiącym sercem musiałem zgodzić się na twoją decyzję, nikomu nie powiedziałem dlaczego. Obowiązywała mnie tajemnica lekarska, zresztą to dotyczyło tylko nas samych, a ty nie chciałaś, żeby wiedzieli. Przyjaciele nie byli w stanie zrozumieć. Dzieci czuły się źle, wiedząc, gdzie jesteś, ale żadne nie wyraziło chęci pomocy. Cyrian uciekł w pracę i zaproponował, że opłaci kogoś do opieki w domu, Sarah poszła w picie i jednodniowych narzeczonych. Kilka razy przyjechali, żeby cię zobaczyć. Zasługiwałaś na więcej. Potem przyjechali za późno. Od roku nie widziałaś Charlotte.

Jestem szczęściarzem. Wygrywam w monopoly z Pomme, bez problemu znajduję miejsce do parkowania w Paryżu, kasy w supermarketach są otwarte, dopóki ja nie zrobię zakupów. Spotkałem ciebie i ty mnie pokochałaś. Urodziłem się pod szczęśliwą gwiazdą, ale zabrałaś ją ze sobą i teraz dookoła mnie trwa atramentowa noc. Całe życie spóźniałaś się na samoloty, pociągi, na przedstawienia, na filmy w kinie. Po raz pierwszy zrobiłaś coś przed czasem, przede mną. Gotów jestem wybuchnąć śmiechem z powodu kawału, jaki mi wywinęłaś. To o której się pośmiejemy?

Nie płaczę. Za każdym razem, kiedy chowaliśmy kogoś ze znajomych, cytowałaś powiedzenie Stana Laurela: „Nigdy więcej nie odezwę się do tego, kto zapłacze na moim pogrzebie”. Znów myślę o wierszu Sarah. Jestem turkusowym wdowcem w niepocieszonym swetrze. Turkusowym „przybracielem” z bezbrzeżnie samotnym swetrem.

1. Et puis, piosenka, którą w latach sześćdziesiątych XX wieku śpiewał Serge Reggiani. (Przypisy pochodzą od tłumaczki).1 LISTOPADA

Pomme, wyspa Groix

Na wieszaku przy drzwiach wciąż wisi twój żakiet, Lou. Nikt nie ośmiela się go zdjąć. Tata, jego żona i moja przyrodnia siostra Charlotte wczoraj wieczorem przyjechali z Paryża ze swoim psem, szczeniakiem labradora wabiącym się Hopla. Przed wyjściem do kościoła Albane wyszła z nim do ogrodu i powiedziała:

– Hopla, number one!

Przysięgam ci, ten psiak zrobił siku. Potem powiedziała:

– Hopla, number two!

Hopla posłusznie przykucnął, ona wyjęła z kieszeni łapkę i zieloną, plastikową torebkę, żeby zebrać jego kupkę. Kazała mu wstać. To wariatka. Zaraz potem powiedziała do Charlotte:

– Zabezpiecz się, idź tam, gdzie król chodzi piechotą!

I Charlotte poszła do ubikacji. Kiedy wróciła, nie mogłam się powstrzymać, więc szepnęłam do niej:

– Kiedyś twoja mama się pomyli i powie: „Charlotte, number two!”, a potem wyjmie z kieszeni torebkę.

Moja przyrodnia siostra nie była zachwycona, ale spojrzenie Jo wyraźnie na chwilę się ożywiło.

*

Mam oczy taty, Charlotte ma jego usta. Jest ruda i ma proste włosy jak jej mama. Ja jestem brunetką i mam kręcone włosy jak moja mama. Dziś są moje dziesiąte urodziny. Ponieważ umarłaś, w tym roku nie dostanę tortu. Mama, po cichutku, rano dała mi prezent. Nienawidzę różu w stylu Hello Kitty, więc mój nowy zegarek jest czarny, to żałobny zegarek jak w poemacie cioci Sarah. Lubię czerń, lubię odklejające się tapety, rury, w których coś bulgocze, oszalałe z wściekłości morze, meduzy i komary.

Wyspa Groix nie oderwała się od kontynentu, ona wyłoniła się z głębin oceanu miliony lat temu – dowiedziałam się tego w szkole. Często mam taki koszmar senny, że wyspa pogrąża się w wodzie i wszyscy toniemy. Budzę się wtedy z płaczem, ale nikomu o tym nie mówię.

Mam tak samo dużo przyjaciół po stronie Primetur co po stronie Piwizi. Dawniej wyspa była podzielona na dwie części: wschodnia to Primetur, a zachodnia Piwizi. Teraz można zawierać małżeństwa i mieć przyjaciół po każdej stronie granicy. Mama i ja w czasie roku szkolnego mieszkamy w miasteczku w dużym domu u moich dziadków.

Latem wyprowadzamy się do Locmarii, do małego rybackiego domku, który mama odziedziczyła po rodzicach. Wynajmujemy pokoje gościnne, jest ruch i to sprawia, że stać nas na masło do szpinaku, choć ja szpinaku nienawidzę. Co rano jeżdżę sama na rowerze i przywożę świeże pieczywo na śniadanie dla naszych klientów. Mama zajmuje się sprzątaniem, praniem, kawą i konfiturami. Ponieważ w domku nie ma ogrzewania, zimą nie przyjmujemy gości.

Widziałam już całe mnóstwo zmarłych. Królicze maleństwa, rozjechane na drodze przez kretynów, którzy nocą przesadzają z prędkością, ptaki schwytane przez wiejskie koty i jednego topielca, którego morze wyrzuciło na plażę. Ciebie nie chciałam zobaczyć martwej, Lou. Wolę pamiętać cię w chwili, kiedy jak zwykle nie udaje ci się ciasto czekoladowe według przepisu twojej przyjaciółki Martine. Moi przyjaciele mają babcie, które im dogadzają, piekąc far breton i tchumpôt. Ty byłaś taka koszmarnie nieporadna w kuchni, że nie umiałaś nawet zrobić omleta, ale szykowałaś go z taką miłością, że go zjadałam.

Mama i tata są pokłóceni od mojego urodzenia. Mama mówi, że to nie moja wina, ale kłamie. Moje pojawienie się rozpieprzyło wszystko, moja przyrodnia siostra Charlotte mi o tym powiedziała ze złośliwym, zadowolonym uśmieszkiem.

Tata chciał, żeby mama zamieszkała z nim w Paryżu, ale ona nie chciała opuścić Groix, bo gdzie indziej oddycha się źle. Nie wiem, czy to prawda, nigdy nie byłam dalej niż w Loriencie. Charlotte mówi, że on zaproponował mamie, żeby mnie usunęła, ale ona odmówiła. Tata mnie nie chciał, jestem wypadkiem losowym. Za każdym razem kiedy on przyjeżdża na wyspę, mama ucieka do Locmarii, żeby go nie spotkać. Jem z nim obiad w miasteczku, ale mało rozmawiamy, a tyle mam mu do powiedzenia, że aż mnie to dławi. Tata całuje mnie, ale nie przytula. Ja mówię per ty do taty, mamy i moich dziadków. Charlotte mówi per wy do naszego taty, swojej mamy i do dziadków.

Ja zwracam się do dziadków po imieniu: Jo i Lou, Charlotte mówi: babciu i dziadku. Tata nosi ciemne garnitury i krawaty, nigdy nie wkłada dżinsów jak inni ojcowie z Groix. Wciąż wyrzeka na żądania związkowe swoich pracowników, kryzys i podatki. Jego żona Albane nigdy nie jest zadowolona. Nie lubi Bretanii, woli południe, gdzie morze jest cieplejsze. Ciocia Sarah nazywa ich córkę Charlotte „nieznośnym dzieciakiem”. Ciocia Sarah jest zachwycająca, często zmienia chłopaków. Cierpi na chorobę neurogéné, neurodégé – skomplikowana nazwa. Jest rzadka i nie da się jej leczyć. Ciocia chodzi o lasce. Jak ma kryzys, to jeździ na specjalnym wózku inwalidzkim. Na przedramionach ma tatuaże: na lewym jest z profilu Federico Fellini w wielkim kapeluszu i w szaliku, na prawym jego żona Giulietta Masina w kapelusiku i sweterku w paski z filmu La Strada. Mówi, że nie ma czasu do stracenia, więc korzysta z życia. Jest bardzo zdolna, skończyła École Polytechnique¹. Tata też chciał tam studiować, ale oblał egzaminy wstępne. Wydaje się, że do teraz nie może strawić tego, że jego młodsza siostra była od niego lepsza. Ja kiedyś zostanę lekarzem jak Jo. Będę zmuszona wyjechać stąd na studia, ale wrócę na Groix i tu otworzę swój gabinet.

Czuję wielki smutek z powodu twojej śmierci, Lou, ale mniejszy niż wtedy w lipcu, tego dnia, kiedy zdarzyło się to, o czym przyrzekłam nikomu nie powiedzieć. Okłamałam wszystkich, nawet mamę, powiedziałam, że to wina tego rudego kota Triborda. Dawno temu marynarzy z Groix nazywano Greks. Kiedy łowili na tuńczykowcach, wielkich dundees², statkach rybackich o płaskim dnie, ustrojonych w brunatne żagle i płynących hatoup (na pełnych żaglach), mieli wysokie emaliowane kafetery, które nazywano „greks”.

Tego dnia, o którym mówię, obie poparzyłyśmy się wrzącą kawą z naszej kafeterki. Natychmiast włożyłam twoje ręce i moją twarz pod zimną wodę. Miałyśmy bąble, ty na palcach, ja tuż przy kąciku oka, to zostanie mi już na całe życie. Zachowam twój sekret. Obiecuję.

Potem przeprowadziłaś się do domu opieki. Najpierw myślałam, że to tylko na chwilę, ale nie wróciłaś już do domu. Śmierć jest na całe życie, na wieki wieków amen. Dziś rano w kościele w kazaniu ojciec Dominik powiedział, że jesteśmy rodziną bardzo ze sobą zżytą. Prawdę mówiąc, tylko udajemy. Ty jedna kochałaś nas wszystkich. Tata już pewnie nogi nie postawi na Groix, przyjeżdżał tu tylko dla ciebie. Na cmentarzu wzięłam go za rękę, ale on cały zesztywniał. Zrobiło mi się wstyd, więc się odsunęłam. Chciałam go tylko pocieszyć i przestać się bać. Jestem dla niego ciężarem.

Mama pracuje w Księgarni głównej ze swoimi koleżankami Marie-Christine i Céline. Zarabia na nasze życie, nie chce pieniędzy od taty. Charlotte mówi, że jestem mu ciężarem, ale nie kosztuję go złamanego grosza i jestem chuda, podczas gdy ona jest okrąglutka. Może sobie być moją półsiostrą, ale jest dwa razy cięższa ode mnie.

Podczas mszy wnuk jednej z twoich sióstr, ten, który jest sopranem, solistą w jednym z paryskich chórów, zaśpiewał coś tak pięknego, że aż zadrżałam. To się nazywało Pie Jesu. Słabo znam swoich kuzynów. Jak mieszkasz na wyspie, przegapiasz rodzinne spotkania. Jo, tata, Albane i Sarah popłyną jutro do Lorientu do notariusza. Po raz pierwszy będę sama z Charlotte.

Kilka dni przed dniem, kiedy zdarzyło się to, o czym nie mogę mówić, bo obiecałam milczeć, Jo i ty nauczyliście mnie robić masaż serca. Ależ się uśmialiśmy! Jo pożyczył gdzieś fantoma, który służy do szkolenia ratowników. Położyłam prawą dłoń u dołu mostka fantoma, a lewą na niej, miałam wyprostowane ręce, Jo powiedział mi, żebym naciskała regularnie z szybkością sto ucisków na minutę. Miałam problemy z liczeniem, a wtedy ty wzięłaś swój telefon i na cały regulator puściłaś piosenkę, radząc, bym skoncentrowała się na rytmie. Będę ją już zawsze słyszała w głowie. To piosenka z zeszłego wieku Staying Alive zespołu, który nazywał się Bee coś tam. Ryczeliśmy razem: „And we’re stayin’ alive, stayin’ alive! Ah ha ha ha, stayin’ alive, stayin’ alive! Ah ha ha ha, stayin’ aliiiiive!”. To znaczy: „pozostać żywym”. Zapytałam Jo, czy w domu opieki, kiedy twoje serce przestało bić, robili ci masaż przy tej piosence. Powiedział, że spałaś spokojnie i że czasem pozostać żywym, to nie jest najlepsze wyjście.

Lou, tam, gdzie idzie się potem

Zmarłam, ale teraz już wszystko sobie przypominam, jakbym czytała swoje maile po tygodniach nieobecności. Miałam obejmującą kilka miesięcy dziurę w pamięci, coś jak błąd w programie komputerowym.

Msza na moją cześć była piękna. Audite Silete i Pie Jesu poruszyły serca. Przybyli wszyscy ci, na których obecności mi zależało. Moje siostry, które mimo wszystko są moimi siostrami, koleżanki ze szkoły, cudowni współpracownicy z konkursu Prix Clara, twój stary kumpel Thierry, twój następca, który został kalifem na miejsce kalifa, i tylu wyspiarzy, że można by zrobić z nich ekipę całkiem sporej flotylli rybackiej.

Kocham cię, ale nie mogę ci już tego powiedzieć, i to zasmuca moją duszę. Chciałabym cię dotknąć, osuszyć łzy Pomme, skonfiskować komórkę Charlotte, która udaje obojętną, żeby ukryć emocje. Widziałam, jak ściskasz Sarah, mój przybracielu, widziałam was oboje wczepionych w siebie nawzajem jak w koło ratunkowe. Ładnie wyglądasz w tym turkusowym swetrze, wahałam się, wybierając kolor, ale dobrze wybrałam. Widziałam Cyriana, jak chwiał się z bólu, i rękę Pomme szukającą ręki ojca, widziałam, jak Maëlle wahała się, czy nie objąć go w uścisku, widziałam Albane patrzącą na nią z niemal namacalną nienawiścią.

Przewijam film do początku, widzę nasz ślub, naburmuszone miny naszych rodzin i nasze szczęśliwe uśmiechy. Znów czuję dotyk twojej skóry na moim ciele, twój zapach, twój smak i odlatuję wraz z tobą oszalała z miłości. Widzę twoją dumę przy narodzinach Cyriana i szczęście przy narodzinach Sarah. Twoją powagę na obronie doktoratu z medycyny. Twoją rozpromienioną twarz, kiedy zostałeś ordynatorem. Twoje łzy za każdym razem, kiedy śmierć wydzierała ci któregoś z pacjentów. Wybuchy radosnego śmiechu, kiedy udawało ci się ich uratować. Poruszenie, kiedy Thierry nadał nazwę chorobie Sarah. Moją panikę, kiedy Pomme się oparzyła.

Moje ręce czują dotyk myśliwskiej strzelby w chwili, kiedy zastałeś mnie nocą w swoim gabinecie. Moje uszy słyszą wiedeński koncert noworoczny, którego po raz kolejny słuchaliśmy przytuleni do siebie pierwszego wieczora mojego pobytu w domu opieki. Mój oddech znów zwalnia w ostatecznym momencie. Żadnego strachu Jo, żadnego bólu, jak woda lub piasek przepływający przez palce. Krople wody nie odczuwają cierpienia, stając się pianą, ziarenka piasku nie czują cierpienia, rozsypując się po plaży.

Uśmiecham się, myśląc o młodym notariuszu z Lorientu, któremu powierzyłam swoją delikatną misję. Wiem, że uparcie będziesz nazywał ją pułapką. Jesteś najlepszy. Uda ci się. Nigdy mnie nie zawiodłeś. A właściwie kiedyś tak, jeden jedyny raz.

1. École Polytechnique w Paryżu.

2. Dundee lub dundée – żaglowy statek używany pod koniec XIX wieku i na początku XX wieku do połowu tuńczyka.2 LISTOPADA

Jo, Lorient

Mogłaś wybrać notariusza stąd, z Groix, ale nie! Musiałaś pojechać aż na kontynent, na stały ląd. Musiałaś wsiąść na statek, nic mi o tym nie mówiąc, wtedy kiedy jeszcze byłaś niezależna, świadoma i zdolna się poruszać. Kiedy jeszcze pamiętałaś, że się kochamy.

Nigdy nie wątpiłem w twoją miłość do mnie i do dzieci. Byłaś z nimi bardzo mocno związana, ja się nie mieszałem do waszych relacji. To nie było miejsce dla mnie. Dzieci zostawiłem tobie, powierzyłem ci je. Pracowałem. Zarabiałem na mieszkanie, na ich szkoły, na ich studia, aparaty dentystyczne, okulary, lekcje muzyki, korepetycje z matmy, obozy żeglarskie, modne ubrania i komputery. Kiedyś wyznałem ci, że o wiele bardziej wolę Sarah niż Cyriana, i czuję się z tego powodu winny wobec niej.

Skoczyłaś na mnie wściekła:

– Jest cudowna, zachwycająca, będzie kiedyś silna i szczęśliwa!

Jakaś niewidzialna dłoń ściska mi serce, kiedy myślę o tym idiocie z interny, który powiedział:

– Choroba pańskiej córki nie jest dziedziczna, ale często się zdarza, że w rodzinie bywały już wcześniej podobne przypadki. Chcecie wiedzieć, z której strony to przyszło?

Razem wykrzyknęliśmy: „Nie!”, aby wspólnie nieść ten ciężar.

Lou, twoja nieobecność gasi słońce. Żaden antydepresant ani żaden psycholog mi ciebie nie zwrócą. Uwielbiałem życie z tobą. Myśl o tym, które teraz mnie czeka, przyprawia mnie o mdłości. Czuję się tak, jakby na każdy posiłek podawano mi zapiekankę z kalafiora, której nie znosiłem, będąc dzieckiem.

Przedwczoraj kondukt odprowadził cię z kościoła aż do miejsca twojego ostatniego spoczynku. Dziś rano procesja ku czci wszystkich zmarłych idzie z kościoła pod pomnik upamiętniający marynarzy, którzy zginęli na morzu.

W tym roku ją sobie odpuszczę. Kiedy ludzie się pobierają, zwyczaj wymaga, by przez okrągły rok siadali przy stole obok siebie. Kiedy jesteś wdowcem z jednodniowym stażem, człowiek zajmuje się tylko swoją własną żałobą.

– Moje kondolencje, doktorze.

Uścisk dłoni młodego notariusza jest mocny i zdecydowany, jego ton współczujący. Gabinet jest dzisiaj w zasadzie zamknięty. Notariusz wziął wolny dzień. Otworzył specjalnie dla nas, bo nasze dzieci wyjeżdżają jutro do Paryża ze względu na pracę. Na ramiona narzuciłem sweter w kolorze zachodu słońca.

Facet nas nie zna. Widzi przed sobą potężnego mężczyznę z Groix ze sterczącymi włosami na głowie, śmiesznym nosem i pomarańczowym swetrem. Jego syna, podobnego do niego jak dwie krople atlantyckiej wody, tyle że w wersji paryskiego bubka. Grzeczną synową o marchewkowych włosach obciętych na pazia i prześliczną blondynkę, naszą córkę wspartą na lasce.

Cyrian nie czuje się ze mną dobrze, od kiedy tak nagle zniknęłaś. Jeżeli chodzi o Sarah, trzeba o wiele więcej, żeby zbić ją z tropu.

Kiedy ludzie są zażenowani, widząc ją na wózku inwalidzkim, mówi do nich prowokacyjnym szeptem: „Jestem syreną, mam długi rybi ogon zamiast nóg”.

– Ojciec bardzo panu dziękuje… – zaczyna Cyrian.

Muszę natychmiast zaznaczyć swoje terytorium, inaczej będzie katastrofa. Zabierze mi moje miejsce i będę musiał odejść do jakiegoś domu starców.

– Jestem wdowcem, a nie sklerotykiem, Cyrianie. Twoja matka zgasła, ale ja nadal tu jestem. Nie mów więc w moim imieniu. Zrozumiano?

Jakoś to znosi. Zagryzam dolną wargę. Dlaczego powiedziałem: „zgasła”? Znów widzę cię w letniej sukience, widzę twoje opalone, długie nogi, dumne piersi, twoje pełne usta. Starsze panie umierają, piękne kobiety gasną. Zgasłaś, Lou, i zostawiłaś mnie z raną w sercu.

Notariusz drapie się po szyi. Jego dżinsy są nieskazitelne, kamizelka ma krokodyla na piersi. Jest podobny do twoich siostrzeńców mieszkających w zamku. Twój ojciec długo miał mi za złe, że cię uwięziłem na swojej wyspie.

Był twardy jak skała, a upadł jak podcięte drzewo, sam w swoim otoczonym fosą parku, pośród łabędzi. Miał rację, chcąc, żebyśmy z nim zamieszkali. Gdybym ja tam był, być może bym go uratował.

Twój notariusz ma snobistyczny akcent. Też takim się posługiwałem, aby pacjenci, którzy mówili podobnym językiem, czuli się pewniej, ale w snach mam akcent ludzi z wyspy. Odkryłaś to, bo mówię przez sen.

– Zmarła – notariusz zaczyna z pompą – zapisuje w testamencie swoją część mieszkania w dzielnicy Montparnasse mężowi, a przynależne jej części domu na Groix wspólnie obojgu dzieciom.

Tę decyzję podjęliśmy razem, żeby zachęcić Cyriana i Sarah do powrotu na wyspę. Dom jest dosyć duży, żeby się w nim swobodnie pomieścić, będę go dla nich utrzymywał.

– Teraz odczytam wam jej ostatnią wolę – ciągnie notariusz.

Cyrian i jego żona siedzą na brzegach krzeseł, Sarah umościła się na swoim, Federico i Giulietta znaleźli swoje miejsce na poręczach. Notariusz unosi brew, widząc te tatuaże.

– „Jo, Cyrian i Sarah, proszę was, pozostańcie razem, podtrzymujcie tradycje, zachowajcie nasze wartości rodzinne. Spotykajcie się nadal na Groix na święta”.

Nasze dzieci posłusznie kiwają głowami.

– Nie zostawimy was samego na Boże Narodzenie ani na Wielkanoc, drogi teściu! – wykrzykuje z emfazą Albane.

Nigdy nie przeszła ze mną na ty i nadal mówi do mnie przez „wy”.

– Jasne jak słońce – rzuca Sarah, mrugając do mnie porozumiewawczo.

– „Pragnę, aby Pomme i Charlotte nauczyły się od mojej przyjaciółki Lucette robić tchumpôt…?” – czyta notariusz, ale w jego głosie słychać wyraźny znak zapytania.

Wymawia to słowo tak, jak je napisano, podczas gdy wyspiarze wymawiają to „czumpoote”. To ciasto na bazie solonego masła i ciemnego cukru, przy którym kouign amann wydaje się wręcz dietetycznym deserem. Nigdy wam się nie udawało.

– Albane chodziła na kursy kulinarne do jednego z wielkich szefów kuchni – mówi Cyrian. – Pomoże Charlotte.

Żal mi tego wielkiego szefa kuchni, biedak musiał znosić moją synową. W tchumpôt jest mnóstwo cukru i miłości, a tego nie używa się na kursach dla depresyjnych paryżanek.

Notariusz rzuca mi zdziwione spojrzenie. Uśmiech zamiera na moich ustach. Seria skurczów ekstrasystolicznych ściska moje serce. Dyskretnie kładę kciuk i palec wskazujący na nadgarstku, żeby sprawdzić puls. Szaleje, ale nie czuję bólu. Szkoda. Dostać zawału u notariusza, to by było coś. Napisaliby o mnie w „Ouest France” i w „Le Télégramme”. Twoje dzieci tu są, mógłbym wykitować jako następny. Mówi się wykitować albo „rozbić” fajkę, bo kiedyś wkładano umierającym pomiędzy zęby glinianą fajkę. Gdy ktoś umierał, jego dolna szczęka opadała, a fajka spadając na ziemię, rozbijała się. Otwieram usta tak, jakbym wypuszczał z nich niewidoczną fajkę. Sarah to zauważa. Błysk w oku notariusza nie daje mi spokoju. Zastawiłaś na mnie jakąś pułapką, dobrze cię znam.

– Zmarła dorzuciła kodycyl specjalnie dla pana, doktorze, z zapisem, który jest do niego dołączony.

No właśnie. Co mam zrobić, Lou? Skoczyć na bungie z Port-Saint-Nicolas? Wspiąć się na dzwonnicę kościoła i ukraść tuńczyka? Przemalować dom opieki na czerwono w niebieskie groszki? Czuję, że to będzie cholernie zabawne.

– Mam obowiązek przeczytać wam wszystkim pierwszy paragraf.

Robi przerwę dla osiągnięcia efektu. Zachowuje się tak, jakby prowadził jakieś reality show.

– „Jo, mój mężu”.

Robię grymas, słysząc, jak ten gówniarz wypowiada twoje słowa.

– „Naprawdę cholernie się kochaliśmy”.

Zaczynasz od pochlebstwa. Instynktownie chowam głowę w ramiona, przygotowując się na cios.

– „A jednak zdradziłeś mnie, ukochany”.

Drżę pod wpływem szoku. Sądzisz, że to jest zabawne? Patrzyłem na inne kobiety i nie tylko. Na temat niektórych fantazjowałem. Pragnąłem ich, ale nigdy cię nie zdradziłem, a jeżeli wierzyć w to, co mówią o mnie moi koledzy, to jestem gatunkiem na wymarciu. Zakochanym dinozaurem.

Cyrian gromi mnie wzrokiem, Albane przybiera zdegustowaną minę. Sarah jest zaskoczona. Pomme i Charlotte z pewnością w tej chwili usiłują się pozabijać gdzieś na wyspie.

– To śmieszne – mówię z wymuszonym uśmiechem.

Notariusz podnosi rękę.

– Pozwólcie mi skończyć. „Okłamałeś mnie, ale ci wybaczam. Nie życzę sobie, aby dzieci wiedziały więcej na ten temat. To dotyczy tylko nas obojga. Teraz muszą wyjść. To, co usłyszysz za chwilę, przeznaczone jest jedynie dla twoich uszu, Jo”.

Notariusz wskazuje drzwi. Cyrian wstaje i kiwa głową, odwracając się do mnie plecami. Albane idzie za nim, patrząc na mnie, jakbym był zepsutą ostrygą w koszu zdrowych okazów. Sarah wychodzi, trącając mnie lekko laską. Drżę z wściekłości i zarazem mam ochotę wybuchnąć śmiechem, bo to najwspanialszy głupi kawał, jaki kiedykolwiek mi zrobiłaś. To paskudne, Lou, wredne, ale to działa. Brawo, jesteś najlepsza. I jak ja mam teraz im udowodnić, że to nie jest prawda?

– „Te słowa są przeznaczone dla twoich i tylko twoich wielkich uszu” – ciągnie notariusz nieporuszony. – „Jeżeli je słyszysz, to znaczy, że odeszłam przed tobą, tak więc to, co powiadają, jest prawdą: ludzie, którzy mają uszy tak wielkie jak uszy słonia Dumbo, żyją dłużej. Byłam tego pewna!”.

Lou, ty rzeczywiście masz gówniane poczucie humoru.

– „Jesteś zdezorientowany i wściekły. Nie mam do ciebie żalu, Jo, ale zaciągnąłeś u mnie dług honorowy. Powierzam ci delikatną misję. To będzie twoja kara”.

Nie żartujesz? Naprawdę wierzysz, że nie byłem ci wierny? Już wtedy, kiedy poszłaś do notariusza, miałaś przywidzenia? Gdybym wiedział, czerpałbym pełnymi garściami. Dziewczyny, które opiekowały się wnukami naszych przyjaciół, były pierwsza klasa! A ta szwedzka turystka, której naprawiałem przebitą oponę roweru? Mógłbym, gdybym chciał. Powinienem był, przynajmniej twoje oskarżenia miałyby sens, ukochana.

– „Oto misja, którą ci powierzam, mój przybracielu” – ciągnie notariusz. – Przybracielu?

– Wyrażenie rodzinne. Proszę kontynuować.

– „Proszę cię, abyś zadbał o szczęście naszych dzieci, którymi nigdy się nie zajmowałeś. Byłeś cudownym kochankiem, wspaniałym mężem i nieobecnym ojcem. Twój dziadek i ojciec wyruszali na dalekomorskie połowy, ty powtórzyłeś ten model. Twoi przodkowie byli na morzu, ty miałeś dyżury w szpitalu. Każde z naszych dzieci odniosło sukces zawodowy, ale nie są szczęśliwe. Jeżeli mój notariusz czyta ci dziś ten list, to oznacza, że ja dla nich nie mogę już nic zrobić, więc powierzam je tobie. Cyrian jest mężem i ojcem, Sarah jest wolna, ale skacze z kwiatka na kwiatek. Oboje nie wiedzą nic o miłości. Przywracałeś do życia pacjentów z płaskim elektrokardiogramem. Proszę cię, byś przywrócił uśmiech tym dwojgu młodym, dorosłym ludziom, którzy noszą twoje nazwisko. Masz wolną rękę. Szczęście jest zaraźliwe, a ja mam dla ciebie niespodziankę”.

Po co ta farsa, Lou?

Notariusz ciągnie niewzruszony.

– „Cyrian i Sarah o niczym nie mogą się dowiedzieć. Zabraniam ci im o tym mówić. Zabraniam ci także mówić bandzie z »siódmego«. To nie jest mission impossible. Masz tyle czasu, ile chcesz, nie mniej jednak niż wyznaczony przeze mnie okres wynoszący dwa miesiące, od którego nie ma odwołania. Ta wiadomość nie ulegnie samozniszczeniu”.

Notariusz podnosi na mnie wzrok.

– To aluzja do filmu z Tomem Cruise’em.

– Wcale nie, to odniesienie do serialu z Peterem Gravesem i Barbarą Bain. Jeszcze pana nie było wtedy na świecie, puszczali go w tysiąc dziewięćset sześćdziesiątym.

– Rozumie pan, o co chodzi z tą „bandą z siódmego”?

Potakująco kiwam głową.

– A co to za niespodzianka?

– Pańska małżonka napisała list zaadresowany do pana i pańskich dzieci. Oddam go panu, kiedy doprowadzi pan powierzoną mu misję do końca.

– Niech pan natychmiast odda mi ten list! – krzyczę. – Sarah i Cyrian są dorośli, mieszkają o pięćset kilometrów od Groix, sami wybrali sobie takie życie. Lou była chora, to choroba podsunęła jej ten groteskowy pomysł. Jestem lekarzem, więc wiem, o czym mówię. Pan jest notariuszem i nie ma pan kwalifikacji, by oceniać szczęście innych.

– Moja rola ogranicza się do tego, bym przekazał panu wolę zmarłej, doktorze. Nie będę osądzał sposobu, w jaki pan będzie działał.

– Kto to zrobi?

– Zadałem jej to samo pytanie. Odpowiedziała, że ma do pana całkowite zaufanie.

– A zarzuca mi, że ją zdradziłem?

Notariusz wzrusza ramionami z fatalizmem.

– W moim zawodzie wszystko może się zdarzyć. Ten testament jest bardziej rozsądny niż wiele innych. Jeżeli pan czuje w duszy i w sumieniu, że pańskie dzieci są szczęśliwe, proszę do mnie wrócić za dwa miesiące. Złamie pan pieczęć i będzie pan mógł przeczytać list. Życzę powodzenia, doktorze.

Wstaje, chcąc dać mi znać, że spotkanie jest skończone. Wróci do domu, będzie cieszył się wolnym dniem, który trochę mu zepsułem. Ja będę musiał stawić czoło dzieciom.

– Niech pan zaczeka minutę. Mówił pan o pieczęci? Koperta jest zamknięta pieczęcią?

– Nie ma koperty.

Notariusz otwiera szufladę biurka, wyjmuje niewielką butelkę, którą stawia przede mną. Jest zalakowana. Etykieta jest zdrapana, brakuje dwóch ostatnich liter nazwy, teraz można przeczytać „Champagne Merci”¹. Butelka zawiera dwa złożone kawałki papieru. Poznaję ją. Ostatnim razem widziałem ją kiedyś w czerwcu, w dzień zrównania dnia z nocą. Byłem jeszcze zapracowanym ordynatorem, Pomme miała jakieś trzy miesiące.

1. Chodzi o markę Mercier.DZIESIĘĆ LAT WCZEŚNIEJ

Lou, wyspa Groix

Wieczór letniego przesilenia. Przygotowałam nam kanapki z miłością. Mogę sobie chodzić na kursy gotowania, ile tylko czasu zechcę, i mieć całą półkę książek kucharskich i tak wszystko, czego tknę, natychmiast staje się niejadalne. Podjęłam decyzję. Wiedząc, co cię czeka, kupiłeś chipsy i truskawkowe Tagada Haribo. Jedziemy na skuterze na piknik nad morzem. Jesteśmy sami na plaży, siedzimy na ogromnym ręczniku obserwowani przez wielką mewę żółtonogą, zachwyconą podarkami. Ona nas już zna i wie, że nie damy rady zjeść moich kanapek. Zjesz mimo wszystko kawałek swojej, żeby zrobić mi przyjemność. Sarah i jej narzeczony Patrice właśnie zdali egzaminy do École Polytechnique. Pojechali na Korsykę na wielką wyprawę pieszą GR 20¹. Ślub w październiku, zaproszenia już wysłane. Cyrian stanął do tych samych egzaminów wstępnych, ale oblał je, jego nowa przyjaciółka Albane go pociesza. Mówisz, że to go ustawi do pionu. Ja uważam, że to poniżenie wcale nie było mu potrzebne. Jesteś cudownym lekarzem, ukochany, ale nie rozumiesz naszego syna. Ty zrobiłeś wszystko, by zostać ordynatorem, Cyrian tak bardzo boi się ciebie zawieść, że ten strach go po prostu paraliżuje. Wolisz Sarah i on to czuje. Uważasz, że Albane jest głupiutka, nazywasz ją Éliane, Ariane, Morgane, twój mózg jakoś nie potrafi zapamiętać jej imienia. Wolałeś tę, którą kochał wcześniej, Maëlle – mamę Pomme, ośmiomiesięcznej Pomme, za którą szalejemy oboje. Jestem matką wariatką, matką kwoką, dopóki moim kurczaczkom dobrze się wiedzie, gdakam z radości, a ty możesz robić za koguta. Pokochać dziecko, to odbyć żałobę po tym, które się wymarzyło, wyśniło, to zaakceptować dziecko takim, jakie jest, a nie takim, jakie sobie wymarzyliśmy. Ty nie wybrałbyś Cyriana na przyjaciela, ale to nasz syn Jo, to twój syn, jest do ciebie podobny.

Plaża Grands Sables to jedyna w Europie wypukła plaża, na dodatek wędrowna. Prądy morskie, które opływają wyspę, zmiatają z niej piasek, a potem odkładają go w innym miejscu. Po nawałnicach plaża przemieszcza się na północny zachód, o wieleset metrów wychodząc poza cypel z latarnią La Croix.

Przywiozłam ze sobą małą butelkę szampana Mercier i dwa wysokie kieliszki, prawdziwe, nie plastikowe. Ty strzelasz korkiem dokładnie w chwili, w której słońce zanurza się w morzu. Masz na ramionach czerwonego Josepha. Brakuje tylko Adagio for Strings Barbera pod batutą Leonarda Bernsteina i bylibyśmy w raju.

– Za miłość – rzucasz.

– Popatrz na mnie, pijąc, Jo, bo jak nie, to czeka nas siedem lat bez seksu!

Pośpiesznie wykonujesz moje polecenie. Strategicznie zaczynam poruszać pionkami.

– Myślisz o jakiejś piosence, przybracielu?

Spodziewam się, że twój wybór to: Barbara, Reggiani albo Brel. Ty intonujesz piosenkę Serge’a Lamy, zmieniając słowa, śpiewasz Lou zamiast „l’eau”² i nagle już się nie rymuje. „Wyspa między niebem a Lou! Wyspa bez ludzi i statków”.

Ja odpowiadam słowami Michela Fougaina i jego Big Bazar:

– „Opiewaj życie, opiewaj, tak jakbyś umrzeć jutro miał!”.

Zaczyna się odpływ, morze pozostawia na brzegu algi i muszle. Z zakotwiczonego żaglowca dochodzą nas śmiechy.

– W wieczór przesilenia wszystko staje się symbolem, Jo, jesteśmy dokładnie w połowie roku i naszej egzystencji. My też przekroczyliśmy pewien punkt.

– Trzeba korzystać z każdej chwili, carpe diem. Twoja kanapka jest obrzydliwa, ale pocałunki cudowne.

Pochylasz się nade mną, odpycham cię.

– Kocham cię od chwili, kiedy po raz pierwszy spojrzałeś na mnie na ślubie mojego kuzyna. Tańczyłeś tak koszmarnie źle, że byłeś z tego powodu wręcz zachwycający.

– To kłamstwo, jestem giętki i pełen gracji. Dziewczyny były zachwycone, gdy prosiłem, żeby zatańczyły ze mną slow.

– Bo tańczyłeś rocka jak słoń i deptałeś im po palcach. Slow jest mniej ryzykowny.

Zauważyłam cię z powodu tego niestosownego granatowego swetra na ramionach. Ja za to podobna byłam do kanarka w tej mojej żałosnej żółtej sukieneczce. Złożyłam swoje serce na mostku twojego statku.

– Wiesz, po raz pierwszy w życiu byłem w zamku, Lou, pierwszy raz widziałem pana młodego we fraku i kobiety w innych nakryciach głowy niż bretońskie czepce. Byłem pod wrażeniem, potem zauważyłem ciebie i już wiedziałem…

Byłam niezbyt dobrze ubrana, bez matki gorzej się dorasta. Mój ojciec posiadał zamek, ale nie posiadał fortuny, wszystko szło na naprawę dachów i fos. Jestem piątą z kolei córką, więc dziedziczyłam sukienki po starszych siostrach. Były źle skrojone dla nich, nieodpowiednie dla mnie. Podszedłeś i powiedziałeś:

– Ma pani oczy w kolorze złamanego błękitu, chętnie bym je posklejał.

A ja odpowiedziałam, że taki kolor nie istnieje, na co ty powiedziałeś zdecydowanie:

– Ależ istnieje! Jest wariantem złamanej bieli.

– Naprawdę tańczyłeś jak słoń w składzie porcelany – powiedziałam bezlitośnie. – Musisz mi coś obiecać, Jo.

– Tylko nie zmuszaj mnie do zjedzenia twoich kanapek!

– Mówię poważnie. Muszę mieć pewność, że mogę na ciebie liczyć.

Tłumaczę ci, o co chodzi, ty odmawiasz. Nalegam. Siedzimy godzinami na plaży, dyskutujemy, dzielimy włos na czworo, przytulamy się. Kończymy butelkę, mewa odlatuje z resztką mojej kanapki w dziobie. Ty się upierasz, ja argumentuję. Nadal się nie zgadzasz. Przechodzę do fazy drugiej i zaczynam bezgłośnie płakać. Łamiesz się i w końcu, chcąc osuszyć moje łzy, przyrzekasz. Składam na twoich ustach długi, namiętny pocałunek i szepczę:

– To nie jest wezwanie z osiemnastego³ czerwca, to wyzwanie z dwudziestego pierwszego, mój ukochany.

Pożyczam twój nóż, przycinam korek od szampana, z kieszeni wyjmuję kartkę. W należytej formie spisuję na niej umowę, którą oboje podpisujemy. Wkładam kartkę do pustej butelki, układam usta wokół szyjki i wykrzykuję do wnętrza słowa, których nie możesz usłyszeć, potem zamykam ją korkiem. Następnie zdrapuję z etykietki dwie ostatnie litery nazwy. Zamiast Mercier zostaje tylko Merci.

Jest ciepła wiosenna noc. Wracamy do miasta skuterem. W domu, na automatycznej sekretarce czekają na nas dwie wiadomości, które zmieniają nasze życie raz na zawsze. Pierwsza jest od Cyriana, który zawiadamia nas o swoich zaręczynach i przyszłym małżeństwie, a zaraz potem o tym, że w rodzinie pojawi się kolejne dziecko. Druga jest od Sarah, nasza córka jest tak przerażona, że nie rozpoznaję nawet jej głosu.

– Mamo, tato, coś jest nie tak, nie jestem w stanie normalnie chodzić, rezygnujemy z GR dwadzieścia. Patrice i ja wracamy pierwszym samolotem do Paryża.

Ja panikuję, ty starasz się mnie uspokoić. Mówisz, że Sarah jest wyczerpana po przygotowaniach do egzaminu, zajmiesz się nią. Oddajesz ją na oddział do swojego przyjaciela. Thierry Serfaty jest najlepszy.

Thierry szybko stawia diagnozę i niebo wali nam się na głowy. Patrice zrywa zaręczyny z Sarah, szczury uciekają z tonącego okrętu. Proponujesz, że go rozgnieciesz na miazgę i w ten sposób zrobisz sobie powtórkę z anatomii. Sarah nigdy więcej nie wypowie jego imienia. Odwołujemy ślub. Patrice zaczyna studia na École Polytechnique, Sarah traci pół roku w szpitalu na badaniach i analizach, wróci na politechnikę w następnym roku. Cyrian i Albane pobierają się, rodzice dziewczyny zajmują się wszystkim. Chciałbyś opóźnić ceremonię, ale brzuch Albane się zaokrągla i nie mamy wyboru.

Zmiażdżona bólem Sarah dzielnie uśmiecha się na zdjęciach obok państwa młodych. Wspiera się na lasce, którą ozdobiła białym tiulem i złotymi cekinami. Siedząc obok mnie na mszy w pierwszym rzędzie, podwija rękawy i pokazuje mi swoje tatuaże. Są nowe, Federico i Giulietta, oni jej nigdy nie zdradzą.

1. GR 20 – szlak pieszy na Korsyce, przebiegający przez prawie całą wyspę w kierunku północ-południe. Często uznawany za najtrudniejszy szlak pieszy w Europie.

2. L’eau (franc.) – woda.

3. Chodzi o przemówienie do narodu francuskiego, wezwanie de Gaulle’a do walki z niemieckim okupantem.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: