Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Mietek i tajemnica starej willi - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
Kwiecień 2018
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Mietek i tajemnica starej willi - ebook

„W życiu pewne są tylko zmiany”…

To miały być najlepsze wakacje w ich życiu. W nagrodę za świetną grę trener zorganizował całej drużynie obóz piłkarski z najsilniejszym klubem w mieście. Wszystko dla nich – nowoczesny hotel, baseny i wypasione boiska. Miały być… no właśnie.

Ale – jak to mówi babcia – w życiu pewne są tylko zmiany. Kiedy nic nie jest takie, jak miało być, może się okazać, że to właśnie będzie początek czegoś wyjątkowego. Zwłaszcza gdy ma się jeszcze na głowie dziewczyny, które niczego się nie boją! Nawet „nawiedzonych” miejsc!

Mietek i tajemnica starej willi to druga część przygód Mietka, Amelki (głuchej dziewczynki, która świetnie gra w piłkę) i ich drużyny. Dzieci nie są chodzącymi ideałami, za to uwielbiają wciskać nos tam, gdzie nikt ich nie zapraszał.

Kategoria: Dla dzieci
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-65843-68-5
Rozmiar pliku: 10 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1 To będą nasze najlepsze wakacje!

Babcia, jak to babcia, ma swoje powiedzonka. Kiedyś szepnęła mi, żebym sobie zapamiętał, że w życiu pewne są tylko zmiany. Wtedy nie bardzo załapałem, o co chodzi. Dziś już chyba wiem.

Ale od początku, bo początek był całkiem fajny. Dopiero później się posypało. Totalnie.

– Mietek, taki z ciebie dobry uczeń, to mi w tym momencie wytłumacz, dlaczego droga ze szkoły jest dwa razy krótsza niż droga do szkoły? – zagadnął mnie Pępek, kiedy wracaliśmy do domu w przedostatnim tygodniu roku szkolnego.

– To zwyczajne załamanie czasoprzestrzeni spowodowane twoją pozytywną energią po wyjściu z budy – odpaliłem i walnąłem go w plecy.

– Taaa, jasne. – Pępek chyba nie był przekonany.

– Wiesz, co ci powiem? Pomyśl, że jak damy kwiatki nauczycielom i przemęczymy się w galowych ciuchach, jedyne, co nas będzie obchodzić, to czy zabrać na obóz korki czy jeżyki.

Sam się szeroko uśmiechnąłem do tej myśli. Pępek zresztą też i przez chwilę szliśmy, tak po cichu, wyobrażając sobie, jak to będzie na obozie. Naszym pierwszym obozie – sportowym, się rozumie.

Trener Kazimierz po turnieju dogadał się ze szkółką City Soccer, że latem pojedziemy z nimi na obóz piłkarski do Białych Błot. My – znaczy się Mesio, Nejmak i Wiktorek z tego bloku naprzeciwko oraz Ronek, Kasi i Pępek z naszego. No i jeszcze trener, jego wnuczka Amelka (niezła łobuziara), ja, czyli Mietek (taki jestem skromny, że przedstawiam się na końcu), i jeden dodatkowy opiekun. I tu pojawił się problem.

Nikt nie chciał jechać z mamą lub tatą. Co innego na działkę czy nad morze, a co innego z kumplami na obóz. Wszyscy ściemniali, że ich rodzice nie mogą. W końcu trener się wściekł i powiedział, że w tej sytuacji sam to załatwi. I załatwił, ale nas, i to na cacy. A najbardziej to mnie.

Okazało się, że naopowiadał mojej babci, że bez niej z obozu nici i że koniecznie musi z nami jechać, no i że chłopcy potrzebują kobiecej opieki. I to babcię rozczuliło. Wiadomo. Zgodziła się pod warunkiem, że będzie w pokoju z Amelką. To mi trochę poprawiło humor, bo przynajmniej tym razem to my Amelkę wrobiliśmy, a nie ona nas.

– Ty, Mietek, a jak tam babcia? Nie rozmyśliła się? Serio z nami jedzie? – wypalił Pępek, jakby czytał w moich myślach.

– Moja babcia nie z tych, co zmieniają zdanie. Stara, dobra szkoła – odpowiedziałem zgodnie z prawdą i kopnąłem kamień.

– Dobrze będzie. Twoja babcia to równa kobieta. Wszyscy ją lubią – pocieszył mnie Pępek. – Poza tym wizerunek dziwaków trzeba pielęgnować. Łapiesz? Po tym turnieju mówili, że wszyscy jesteśmy nieźle narwani, i my, i trenerzy, więc sam rozumiesz. Taka opinia zobowiązuje. – Pępek buchnął śmiechem i walnął mnie w plecy. – A słyszałeś, że podobno ten ośrodek, do którego jedziemy, to ma z pięć albo i sześć gwiazdek? – Pępek wytrzeszczył oczy.

– No co ty?

– Ma tam być basen, siłownia, saunarium...

– Chyba sauna – poprawiłem Pępka.

– No, może, w każdym razie full wypas, rozumiesz? – Pępek był nieźle podkręcony.

– Cześć, chłopaki! – Ronek doskoczył do nas. – O czym gadacie?

– Tak ogólnie, o obozie... – odpaliłem.

– ...i babci – dorzucił Pępek, czym zasłużył sobie na szturchańca w bok, i to bolesnego.

– Auuu! No co ty, ja tylko tak – próbował się tłumaczyć.

Ale Ronek i tak podłapał temat.

– No fakt, to trochę wtopa, ale z drugiej strony fajna ta twoja babcia i niezła z niej jajcara. Może być wesoło. Szczególnie jak będą mieli spinkę z trenerem – dorzucił i zaczął rechotać. – A chcecie zobaczyć ten ośrodek? Patrzcie, tata przyniósł mi z biura turystycznego ich folder. – Ronek wyciągnął z plecaka kolorową gazetkę. – Podobno to nówka na rynku. W samym centrum jakiegoś tam starego kurortu. Mucha nie siada, pokoje dwuosobowe, każdy z łazienką, płaski telewizorek, pełny pakiet kanałów sportowych. Do tego basen, siłownia, sauny, dwa boiska piłkarskie, hala i jeszcze boisko do kosza, i kort tenisowy. Super, no nie?

Ronek szczerzył się do nas, a my oglądaliśmy zdjęcia w folderze, na których widać było niebieski basen, duży hotel i opaloną panią w różowym bikini.

– No, super. Nigdy w takim nie mieszkałem – powiedział Pępek.

– Ja też nie – dodałem zgodnie z prawdą, bo od śmierci taty na wakacje jeździliśmy co najwyżej na działkę wujka Marcina, pod Ostrołękę, albo do kuzynów z Gdańska.

– Fajnie, że nam dali zniżkę – dorzucił Ronek. – Podobno trener załatwił. Ma za to być konsultantem dla pozostałych trenerów. Spoko, no nie?

– To będą nasze najlepsze wakacje – podsumował Pępek i westchnął, a my z Ronkiem tylko pokiwaliśmy głowami.

Prawda jest taka, że też miałem takie przeczucie. I to była całkiem fajna myśl.

No ale nie wszystko było takie super jak ten folder. Trener się uparł, że na obóz jadą tylko ci, którzy na świadectwie będą mieli czwórki i piątki. Chłopaki zwątpiły, a później jak nigdy wzięły się do książek. Nawet nasza pani się zdziwiła, że takie z nas kujony.

Tylko Amelka nie wydawała się najszczęśliwsza. Podobno wcale nie chciała jechać. Trener, znaczy jej dziadek, trochę ją pocieszał, że na miejscu mają być inne dziewczyny, ale i tak chodziła nabzdyczona. Dopiero kiedy się okazało, że razem z nami w tym hotelu ma być też jakiś obóz taneczny, z dziewczynami z Białegostoku, to się uspokoiła. Mówiła nawet, że widziała je kiedyś w telewizji, i zapowiedziała nam, że jak ją wkurzymy, to się przerzuci z piłki na taniec. No więc z Amelką też jakoś już poszło.

Gorzej było w domu. Mama ciągle się czepiała. A najbardziej bałaganu, wiadomo. Szczerze mówiąc, nie łapię, po co w kółko sprzątać, jeśli i tak w kółko się brudzi. Po co walczyć z czymś, z czym i tak się nie wygra?

– Mietek! Albo posprzątasz natychmiast swój pokój, albo jutro zaprowadzę cię do szkoły na to zakończenie roku za rękę. Później pocałuję cię w czółko, a na koniec poprawię ci fryzurkę. Wybieraj! – Mama stała w drzwiach mojego pokoju ze zmarszczonym czołem i groziła mi palcem.

– Okej, już się robi – próbowałem załagodzić, choć sytuacja była raczej beznadziejna. – Tylko...

– Żadne „tylko”. Natychmiast! – Mama wściekła się na dobre. – Przez ostatnie tygodnie ci odpuszczałam, ale już koniec szkoły. Przed wyjazdem na obóz ma tu błyszczeć – rzuciła i obróciła się na pięcie, a ja zostałem w pokoju, który faktycznie nie wyglądał dobrze.

Pomyślałem, że to właśnie moment, w którym lepiej nie dyskutować, tylko wziąć się za robotę.

2 O, nie! Tylko nie to!

Ponieważ byliśmy dodatkową drużyną na obozie City Soccer, nie starczyło dla nas miejsca w ich autokarach. Wcale nas to nie zmartwiło. Trener powiedział, że lepiej pojechać pociągiem, bo to i zdrowiej, i bezpieczniej. I tak zrobiliśmy. Niestety do wyboru mieliśmy tylko dwa pociągi. Pierwszy o 6.21 rano, a drugi o 16.15. Pierwszy dojeżdżał na miejsce o 13.00, a drugi w nocy, więc odpadał. W efekcie mieliśmy być na miejscu, zanim wyjadą autokary z City Soccer, ale trener stwierdził, że przynajmniej będziemy mieli czas na – jak to powiedział – rekonesans.

Na peronie byliśmy o 6.00. Niby wcześnie, a i tak wszyscy byli tacy nakręceni, jakby w ogóle się nie kładli.

– Ty, Mietek, spałeś trochę, bo ja to z tych emocji nawet oka nie zmrużyłem. Co zamknąłem oczy, to się bałem, że zaśpię, i sprawdzałem budzik – zwierzył mi się Mesio na peronie, taszcząc wielką, pomarańczową walizkę.

– A co ty masz w tej walizie? – zapytałem.

– E, takie tam. No wiesz, ciuchy, trochę książek, gry, szachy i w ogóle... – tłumaczył się, speszony.

– Oj, kochanieńki, z taką walizeczką to ty z pewnością za szybko nie pobiegniesz – wtrąciła się babcia, która spakowała się w staromodny kufer dziadka Mieczysława. – To bardzo praktyczna i poręczna walizeczka. Przez dwadzieścia lat na wczasy do Krynicy z nią jeździłam. Tylko garnki trzeba było osobno spakować. Nie za duża i nie za mała. Taka w sam raz. – Z dumą prezentowała nam brązową, przetartą torbę.

– A jak ją droga pani zamierza wnieść na górę, na której stoi ten ośrodek? Walizeczka, jak widzę, bez kół... – wtrącił się trener.

– A co to, damie nikt nie pomoże? Toż jadę z wysportowanymi mężczyznami. Tak czy nie? – odpowiedziała mu babcia, a trener tylko westchnął i mrugnął do nas porozumiewawczo.

Pożegnanie nie było łzawe. Wszyscy trzymali fason, a jak komuś się nie udało, inni udawali, że nie zauważyli. Drużyna to drużyna. Nawet mama była dzielna. Nie poprawiła mi fryzury i nawet nie zapytała, czy może dać mi buziaka.

Kiedy pociąg ruszał, wszyscy przykleiliśmy się do okien, a rodzice jeszcze długo nam machali. To był chyba dla nich trudny dzień. Swoją drogą, jak się jest w domu, to ciągle mają do ciebie o coś pretensje, a jak się w końcu wyjeżdża, to nagle taki dramat. Dorośli są trochę dziwni, no nie?

Po sześciu godzinach dojechaliśmy na miejsce. Pogoda super: niebo niebieskie, zero chmur.

Spod dworca wzięliśmy autobus, który miał dowieźć nas prawie pod sam ośrodek. Po pięciu minutach znaleźliśmy się na miejscu. Szliśmy jeszcze jakieś 300 metrów wzdłuż rzeczki, która płynęła przez całe uzdrowisko. Babcia całą drogę się zachwycała, jak tu ładnie, że kwiatków tyle, że tak czysto na ulicy i że ludzie tacy jacyś weselsi niż u nas. Trener się za to nie odzywał, tylko kiwał głową, co babci chyba nawet pasowało.

Minęliśmy taki większy placyk, wokół którego było pełno sklepików z lodami, pamiątkami i oscypkami, co z kolei my wyłapaliśmy, bo każdy z domu dostał jakąś kasę. Przeszliśmy przez rzekę i szliśmy jeszcze z 200 metrów pod górę. Walizeczkę babci ciągnęliśmy na spółkę z Ronkiem. Babcia zaczęła się zastanawiać, czy można by do niej doczepić jakieś kółeczka. Wpadła nawet na pomysł, że najlepiej by się nadały takie od dziecięcego rowerka. I wtedy zobaczyliśmy ośrodek. Wielki, biały, z dużym przeszklonym tarasem i z drewnianymi balkonami.

– O, jak ładnie – zachwyciła się babcia. – Ile kwiatków...

– No, i ile kamer! – dorzucił Nejmak.

– O kurczę, fakt. Ale kamer! Co tu się dzieje? Jakiś polityk przyjechał? A może Doda? – Mesio podskoczył, bo bardzo lubi panią Dodę.

Przed wejściem do ośrodka było chyba z pięć kamer. Przed niektórymi z nich stały panie i o czymś opowiadały, robiąc przy tym poważne, a czasami groźne miny. Obok innych stali panowie, którzy coś głośno krzyczeli do pana pilnującego wejścia do ośrodka. Ten pan starał się nie zwracać na nich uwagi, ale widać było, że wolałby być teraz gdzie indziej. Pod budynkiem były też dwa duże, białe samochody z wielkimi antenami satelitarnymi na dachu.

– Ty, patrz, to wozy transmisyjne. Robią teraz lajfy! – Wiktorek zrobił głupio mądrą minę i pokazał palcem na auta. – Mój wujek takim jeździł, jak pracował w telewizji.

– Ojojoj, coś mi tu źle wygląda. – Trener spojrzał na zamieszanie pod bramą i podniósł swoją lewą brew jeszcze wyżej niż zwykle.

– Dzień dobry! – powiedział głośno do pana pilnującego bramy. – Przyjechaliśmy z młodzieżą na wypoczynek. Czy można wejść?

Pan ochroniarz popatrzył na trenera z zaciekawieniem i trochę jakby ze współczuciem. Machnął ręką, żebyśmy podeszli do drugiej furtki, koło bramy wjazdowej.

– Proszę dzwonić do szefa. Ja tu tylko pilnuję – odparł i podał trenerowi wizytówkę. – Ale szczerze mówiąc, nie wydaje mi się, żebyście tu zostali. Nic nie słyszeliście? Trąbią o tym od rana? – Pan rzucił okiem na dziennikarzy i dodał: – Salmonella czy jakaś E. cola. Różnie gadają. Goście potruci. Personel też. Miejsc już w szpitalu zabrakło. W środku sanepid, szukają przyczyny. Zaczynają też dezynfekcję. Trochę to potrwa, zanim wyczyszczą, a i wszyscy pracownicy muszą sobie na nowo badania w sanepidzie porobić. Panie, tydzień, jak nie dwa, żadnego gościa tu nie wpuszczą. – Pokiwał głową i machnął ręką, co miało chyba znaczyć, że nie ma dla nas nadziei.

– No coś takiego! – Babcia stuknęła laseczką w chodnik. – To my tyle jechaliśmy, żeby teraz klamkę pocałować. To nie można było zadzwonić, poinformować? Co za ludzie! Gdzie ten szef? Zaraz się z nim rozmówię!

Babcia była wściekła na 9 i pół w skali od 0 do 10 – na moje oko. My z kolei poczuliśmy, jakby nas ktoś właśnie obudził z pięknego snu.

– O, tam jedzie – powiedział pan pilnujący wejścia i pokazał nadjeżdżający duży, czarny samochód.

– No nie może być... – Babcia westchnęła i poprawiła torebkę przewieszoną przez ramię.

Brama zaczęła się otwierać i limuzyna powoli się do nas zbliżała. Wtedy babcia jakby nigdy nic podeszła do auta i laską zastukała w przyciemniane okno.

– No, pokaż się pan. Ludzie przez całą Polskę jadą, chłopcy pierwszy obóz piłkarski w życiu mają, a tu taka heca! Ludzie potruci. Miejsca nie ma. To ja się pytam, co pan nam teraz powie? – Babcia jeszcze raz stuknęła w okno, jakby wybijała rytm do tego, co mówi.

Kiedy skończyła, zajrzała do auta, i wtedy ciemna szyba zaczęła się obniżać, a my zobaczyliśmy bladą, smutną twarz z wielkimi jasnymi oczami.

– Proszę państwa, bardzo mi przykro. Wyjaśniamy sprawę. Dla mnie to też duży cios. Nie mogę państwa wpuścić do środka, ale proszę tu chwilę poczekać. Myślałem, że piłkarze przyjeżdżają dopiero wieczorem, właśnie dzwoniłem do klubu i odwoływałem wasz przyjazd.

– My przyjechaliśmy pociągiem – włączył się trener Kazimierz.

– Rozumiem. Postaram się państwu coś znaleźć. Muszę tylko wykonać kilka telefonów. Nie obiecuję, że standard będzie taki sam, ale przynajmniej nie zmarnujecie wakacji. Za chwilę do państwa wyjdę – odparł właściciel hotelu, a jego limuzyna wjechała na teren ośrodka.

Usiedliśmy z trenerem i babcią na ławkach w parku naprzeciwko bramy i wyciągnęliśmy kanapki, bo jakoś z tych emocji zgłodnieliśmy.

– Żal mi tego faceta. Nie ma lekko. Nie dość, że hotel zamknięty, to jeszcze ludzie potruci, i tamci tam. – Mesio wskazał na dziennikarzy z kamerami.

– No, to nie jest jego szczęśliwy dzień. Ale nasz też nie. Z wakacji nici – rzuciłem smutno.

– Jeszcze nie było tak, żeby jakoś nie było – skwitowała babcia i dała mi kuksańca w bok. – Wielkie rzeczy, hotel zamknięty. Cieszyć się trzeba, że nas nie potruli. Gorzej by było, gdybyście zamiast na boisku, to w szpitalu wylądowali. To by był dramat – podsumowała i stuknęła w chodnik laseczką.

– Babcia ma rację – potaknął trener. – Nie ma co się mazać. Może nie jest tak, jak miało być, ale nie jest źle. Pierwsza przygoda za nami.

– O, tu jesteście. – Usłyszeliśmy za sobą głos właściciela hotelu. – Mam dobrą wiadomość. Mimo szczytu sezonu udało mi się załatwić wam nocleg. Zatrzymacie się w zabytkowej willi, tuż za moim hotelem, nad samą rzeczką. Pewnie koło niej przechodziliście. To jeden z najstarszych zabytków w miasteczku. Oczywiście warunki będą trochę gorsze, ale będziecie mogli korzystać z boisk przy hotelu. Jeszcze raz: bardzo mi przykro. Powołajcie się na moje nazwisko. Wszystko już ustalone. – Pan podał babci wizytówkę.

A wtedy ci z kamerami nagle ruszyli w naszą stronę, krzycząc:

– Niech pan poczeka! Prosimy o komentarz! Czy to bakteria? Kto zatruł? Jak pan się z tym czuje? Nie wstyd panu?

– Państwo wybaczą, chyba muszę z nimi porozmawiać. Media to czwarta władza, czyż nie? – powiedział smutno właściciel hotelu, wyprostował się i ruszył w kierunku dziennikarzy.

Zaczęliśmy się już zbierać do odejścia, kiedy nagle Amelka zaczęła coś migać do trenera, a po chwili krzyknęła w stronę właściciela:

– A jak to się nazywa, ten nasz hotel? – krzyknęła w stronę właściciela, który już dochodził do tłumu z kamerami.

Pan powoli się odwrócił, spojrzał na nas tak jakoś dziwnie i powiedział cicho:

– „Pokoje u wdowca”.

mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: