Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Milczenie lodu - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 września 2015
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Milczenie lodu - ebook

Siglufjördur - małe rybackie miasteczko na północy Islandii - jest jak pułapka. Wciśnięte w głęboki fiord, rzadko widzi słońce. Zimą, odbierający siły mrok, trwa kilka miesięcy. Jedyna droga, którą można stąd uciec, prowadzi przez stary tunel zasypany śniegiem i niedostępny aż do wiosny. Tu nikt nikomu nie ufa, wszyscy wiedzą o sobie wszystko i wszyscy milczą.
Ari Thór Arason chciał być filozofem, studiował teologię, ale skończył szkołę policyjną. Pierwszą pracę znalazł właśnie tu. Nie jest to dobre miejsce dla kogoś, kto nie pogodził się ze swoim życiem i nie ma zbyt grubej skóry.
Krwawy ślad na śniegu, ciężko ranna półnaga młoda kobieta, dziwna śmierć sławnego pisarza… Ari Thór wbrew wszystkim musi przedrzeć się przez lodową barierę, która go oddziela od mieszkańców; musi wniknąć w ich przeszłość. Wydarzenia sprzed lat zaczynają splatać się z teraźniejszością. Krąg podejrzanych zacieśnia się, a śledztwo staje się coraz bardziej osobiste. Okruchy prawdy stopniowo układają się w całość…

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-241-5654-2
Rozmiar pliku: 3,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Prolog

Siglufjördur: środa 14 stycznia 2009

Czerwona plama była jak krzyk w ciszy.

Pokryta śniegiem ziemia była tak biała, tak czysta, że prawie odpędzała ciemność zimowej nocy. Od tamtego ranka padał śnieg, wielkie, ciężkie płatki opadały wdzięcznie na ziemię. Tamtego wieczoru śnieg ustał i już więcej nie padał.

Ludzi w pobliżu było niewielu. Większość siedziała w domach, zadowolona, że może cieszyć się pogodą zza okna. Możliwe, że niektórzy postanowili zostać w domu po śmierci w Towarzystwie Dramatycznym. Wieści rozchodziły się szybko, atmosfera była ciężka od podejrzeń, mimo że miasteczko wyglądało spokojnie. Przelatujący nad nim ptak nie zauważyłby niczego nadzwyczajnego, nie wyczułby napięcia w powietrzu, niepewności, nawet strachu, chyba że przeleciałby nad małym ogródkiem przy domu w środku miasteczka.

Wysokie drzewa otaczające ogródek wypiękniały dzięki zimie, w ciemności przybrały zagadkowe kształty, przypominające raczej klaunów niż trolle, odziane w delikatną biel aż do samej ziemi, choć śnieg przyginał część gałęzi.

Łagodne światło dobiegało z ciepłych domów, a latarnie oświetlały główne ulice. Ten ogródek, choć było późno, wcale nie był mroczny.

Pierścień gór chroniących miasto był tamtej nocy prawie zupełnie biały, można było dostrzec najwyższe szczyty. Jakby przez ostatnie parę dni zaniedbały swoje obowiązki, jakby coś niejasnego, jakaś groźba, zakradła się do miasteczka; coś, co aż do tego wieczoru pozostawało prawie niezauważalne.

Leżała pośrodku ogródka jak śnieżny anioł.

Z daleka wyglądała spokojnie.

Ramiona miała rozpostarte. Ubrana w spłowiałe dżinsy, od pasa była naga. Długie włosy wokół niej wyglądały jak girlanda na śniegu; na śniegu, który nie powinien mieć tego odcienia czerwieni.

Wokół niej zebrała się kałuża krwi.

Jej skóra niepokojąco szybko bladła, przybierając kolor marmuru, jakby w odpowiedzi na efektowny szkarłat, który ją otaczał.

Wargi miała niebieskie. Płytki oddech był szybki.

Wyglądała, jakby patrzyła w ciemne niebo.

Potem nagle zamknęła oczy.1

Reykjavik: wiosna 2008

Zbliżała się północ, ale nadal było jasno. Dni robiły się coraz dłuższe. Była to ta część roku, kiedy każdy nowy dzień, jaśniejszy niż dzień poprzedni, przynosił ze sobą nadzieję na coś lepszego i sprawy wyglądały jaśniej dla Ariego Thóra Arasona. Jego dziewczyna, Kristín, wreszcie wprowadziła się do jego małego mieszkania na Öldugata, chociaż nie było to nic więcej niż formalność. I tak zostawała tu na noce, poza tymi tuż przed egzaminem, kiedy lubiła czytać w spokoju i ciszy domu rodziców, często długo w noc.

Kristín weszła do pokoju spod prysznica, wokół talii miała owinięty ręcznik.

– Boże, ale jestem zmęczona. Czasem zastanawiam się, po co poszłam na medycynę.

Ari Thór obejrzał się znad małego biurka w sypialni.

– Będziesz fantastyczną lekarką.

Położyła się na łóżku, wyciągnęła na kołdrze, jej blond włosy rozsypały się jak aureola na białej pościeli.

Jak anioł, pomyślał Ari Thór, podziwiając ją, kiedy wyciągnęła ramiona, a potem przesunęła nimi łagodnie po swoim ciele.

Jak śnieżny anioł.

– Dziękuję, kochany. A ty będziesz genialnym policjantem – powiedziała. – Ale i tak myślę, że powinieneś skończyć studia teologiczne – nie mogła się powstrzymać, żeby tego nie dodać.

Doskonale o tym wiedział, nie musiała mu tego mówić. Najpierw była filozofia, dopóki z niej nie zrezygnował, potem teologia. Ją też porzucił i zapisał się do szkoły policyjnej. Nigdy nie udawało mu się porządnie zapuścić korzeni, ciągle szukał czegoś, co odpowiadałoby jego temperamentowi, co niosłoby z sobą trochę ekscytacji. Doszedł do wniosku, że teologią zajął się, żeby rzucić wyzwanie jakiemuś bogowi, w którego istnienie nie wierzył; jakiemuś bogowi, który zabrał mu szansę normalnego dorastania, kiedy miał trzynaście lat, kiedy umarła mu matka, a ojciec zniknął bez śladu. Dopiero kiedy spotkał Kristín i – zaledwie przed dwoma laty – zdołał rozwiązać tajemnicę zniknięcia ojca, Ariemu Thórowi zaczął powoli powracać spokój ducha. Właśnie wtedy wpadł mu do głowy pomysł o akademii policyjnej i nadzieja, że lepszy będzie z niego policjant niż duchowny. Szkoła policyjna dała mu świetną formę fizyczną, a podnoszenie ciężarów, bieganie i pływanie uczyniły go szerszym w ramionach niż kiedykolwiek. W tak dobrym stanie zdrowia na pewno nie był, kiedy dniami i nocami ślęczał nad tekstami teologicznymi.

– Tak, wiem – odparł, lekko urażony. – Nie zapomniałem o teologii. Po prostu zrobiłem sobie małą przerwę.

– Powinieneś trochę się wysilić i skończyć ją, dopóki masz wszystko na świeżo w głowie. Trudno będzie znowu zacząć, jak ją zostawisz na dłużej – powiedziała, a Ari Thór wiedział, że nie mówi z własnego doświadczenia. Ona zawsze kończyła wszystko, do czego się brała, przechodząc od jednego egzaminu do drugiego. Wyglądało na to, że nic nie jest w stanie jej powstrzymać; właśnie ukończyła piąty rok z sześciu lat studiów medycznych. Nie był zazdrosny, tylko dumny. Wcześniej czy później będą musieli wyprowadzić się za granicę, żeby mogła zrobić specjalizację. Nigdy o tym nie mówili, ale doskonale o tym wiedział.

Podłożyła sobie poduszkę pod głowę i popatrzyła na niego.

– Czy to nie dziwne, biurko w sypialni? I czy to mieszkanie nie jest o wiele za małe?

– Małe? Nie, ja je uwielbiam. Bardzo bym nie chciał wyprowadzać się z centrum.

Leżała na plecach, z głową zagłębioną w poduszce.

– Zresztą, nie ma pośpiechu.

– Dla nas dwojga jest mnóstwo miejsca. – Ari Thór wstał. – Musimy tylko być dla siebie mili.

Zdjął ostrożnie ręcznik i położył się na niej, całował ją długo i głęboko. Odwzajemniła pocałunek, otoczyła go ramionami i przyciągnęła do siebie.2

Jak, do diabła, mogli zapomnieć o ryżu?

Była wściekła, kiedy podnosiła słuchawkę, żeby zadzwonić do małej hinduskiej restauracyjki przy bocznej uliczce, odległej o pięć minut od ich rozległej willi. Z dwiema stylowymi kondygnacjami z cegły, pomarańczowym dachem i wielkim garażem zwieńczonym zalanym słońcem patio, był to wymarzony dom dla wielkiej rodziny. Nadal byli tu szczęśliwi, chociaż wszystkie dzieci wyfrunęły już z gniazda i niedaleko było do emerytury.

Próbowała się uspokoić, czekając, aż ktoś odbierze telefon. Nie mogła się doczekać, kiedy usiądzie przed telewizorem, żeby obejrzeć piątkowy, wieczorny sitcom przy bardzo gorącym curry z kurczaka z ryżem. Była w domu sama, mąż wyjechał w sprawach biznesowych i zapewne był teraz w drodze na lotnisko, z którego przyleci do domu następnego dnia rano.

Do wściekłości doprowadzało to, że hinduska restauracja nie prowadziła dostaw, więc wiedziała, że musi znowu wyjść, kiedy reszta kolacji będzie stygła. Cholerna sprawa. Przynajmniej dobrze, że na dworze jest dość ciepło i spacer nie będzie problemem.

Zadzwoniła do restauracji. Kiedy wreszcie ktoś odebrał, od razu przeszła do rzeczy.

– Kto robi curry bez ryżu? – poskarżyła się, podnosząc głos nieproporcjonalnie w stosunku do oczywistej krzywdy.

Kiedy kelner przepraszał, a potem z wahaniem zaproponował, że natychmiast przygotuje nowy ryż, trzasnęła słuchawką i powściągając gniew, ruszyła w ciemność.

Kiedy dziesięć minut później wróciła, dłużej niż zwykle szukała kluczy w torebce. Ryż miała w torbie, była gotowa na miły wieczór z czymś dobrym do jedzenia. Dopiero kiedy przekręcała klucz w zamku, wyczuła czyjąś obecność; coś tu było nie w porządku.

Ale wtedy było już za późno.3

Reykjavik: lato 2008

Ari Thór wrócił z deszczu. Powrót do domu w Öldugata zawsze przepełniał go ciepłym uczuciem; od zeszłego lata uczucie nie mogło być cieplejsze.

– Cześć, to ty? – zawołała Kristín od biurka w sypialni, gdzie siadywała nad podręcznikami, kiedy nie miała dyżuru w Szpitalu Państwowym.

Czuł, że mieszkanie nabrało nowego życia, dokąd się wprowadziła. Białe ściany, wcześniej neutralne, nagle zrobiły się jasne. Wokół Kristín unosiła się aura, nawet gdy siedziała w milczeniu przy biurku nad podręcznikiem; jakaś energia, dla Ariego Thóra zniewalająca. Czasem ogarniało go uczucie, że stracił kontrolę nad własnym życiem. Miał dwadzieścia cztery lata i przyszłość nie była już niezapisaną kartą. Nigdy jej o tym nie wspominał; niełatwo przychodziło mu mówienie o uczuciach.

Zajrzał do sypialni. Siedziała tam z książką.

Dlaczego przez całe lato musi siedzieć nad tymi książkami?

Słońce jakoś jej nie kusiło.

„Spacer do pracy i z pracy wystarczy mi. To prawie jak wypady na miasto”, drażniła się z nim, kiedy grzecznie próbował przekonywać ją do spaceru po śródmieściu, gdy miał wolne w słoneczny dzień. Tamtego lata ćwiczył z policją w porcie lotniczym Keflavík; zbliżało się zakończenie zajęć w akademii policyjnej.

Czasem zastanawiał się, co go skusiło, zaledwie przed rokiem, żeby zrezygnować z teologii – chociaż chyba tylko tymczasowo – wypróbować swoje talenty w czymś innym. Przyjęto go do akademii policyjnej, chociaż już zaczynały się zajęcia. W pracy policyjnej było coś, co go fascynowało: ekscytacja i dramatyzm. Na pewno nie pieniądze. Nie był z tych, co dużo czasu spędzają nad podręcznikami. Potrzebował jakiejś aktywności, pewnego zróżnicowania zajęć.

Rozkoszował się pracą policyjną, podobały mu się odpowiedzialność i przypływy adrenaliny.

Teraz już prawie skończył szkolenie, jeszcze tylko jeden semestr i dostanie dyplom. Nadal nie było pewne, jaki ma być kolejny krok, kiedy ukończy akademię. Napisał podania na kilka stanowisk w policji, ale mu odmówiono i nadal nie dostał ofert.

– To ja. Co nowego? – zawołał do Kristín, wieszając wilgotny płaszcz. Poszedł do niej, zatopionej w lekturze i pocałował ją w kark.

– Cześć. – Głos miała ciepły, ale książki nie odłożyła.

– Jak leci?

Zamknęła książkę, staranie zaznaczając miejsce i odwróciła się do niego.

– Nieźle. Byłeś na siłowni?

– Tak, i poczułem się lepiej.

Zaczęła dzwonić jego komórka.

Wyszedł na korytarz, wyjął telefon z kieszeni płaszcza.

– Ari Thór? – odezwał się huczący głos. – Ari Thór Arason?

– To ja – odparł, trochę podejrzliwie, bo nie rozpoznał numeru dzwoniącego.

– Nazywam się Tómas. Jestem z policji w Siglufjördur. – Ton był już trochę bardziej przyjazny.

Ari Thór przeniósł się do kuchni, żeby nikt go nie usłyszał. Siglufjördur był jedynym komisariatem, do którego złożył podanie, nie mówiąc o tym Kristín. Niewiele wiedział o tym miejscu, poza tym, że nie da się stamtąd pojechać dalej na północ Islandii; było to miejsce położone prawdopodobnie bliżej koła podbiegunowego niż Reykjavíku.

– Chciałbym zaproponować ci pracę – powiedział mężczyzna, który przedstawił się jako Tómas.

Ari był z lekka zaskoczony. Nigdy nie brał poważnie możliwości pracy w Siglufjördur.

– Cóż…

– Chcę, żebyś odpowiedział zaraz. Wielu chłopaków ustawia się w kolejce, ludzi z większym doświadczeniem niż ty. Podoba mi się twoje wykształcenie – filozofia i teologia. Właśnie tego trzeba, żeby być dobrym gliną w małej wiosce.

– Biorę to – powiedział Ari Thór, niemal ku swemu zaskoczeniu. – Dzięki, to wiele dla mnie znaczy.

– Nic nie mów. Bierzemy cię na dwa lata – powiedział Tómas. – Dwa lata paki! – zahuczał, śmiech odbił się echem w słuchawce. – A potem na pewno będziesz mógł zostać, jeśli zechcesz. Kiedy możesz zacząć?

– Hm, tej zimy mam parę egzaminów, więc…

– Chyba stąd możesz to załatwić. Może listopad, może połowa listopada? Najlepszy czas, żeby poznać miasteczko. Słońce niedługo zajdzie aż do stycznia, a zbocza dla narciarzy będą otwarte.

Ari Thór już miał powiedzieć, że właściwie to nie jeździ na nartach, ale tylko podziękował jeszcze raz. Miał wrażenie, że dobrze sobie ułoży życie z tym hałaśliwym, ale przyjacielskim człowiekiem.

Kiedy wrócił do sypialni, Kristín znów była zatopiona w podręczniku.

– Dostałem pracę – powiedział nagle.

Kristin podniosła wzrok.

– Co? Naprawdę? – Zamknęła książkę i szybko się odwróciła w jego stronę; tym razem zapomniała zaznaczyć miejsce. – To wspaniale!

W jej głosie było czyste szczęście. Kristín zawsze mówiła łagodnym głosem, jakby nic nie mogło jej zaskoczyć, ale Ari Thór zaczynał poznawać jej nastroje. Niebieskie oczy, które tak pięknie kontrastowały z krótkimi blond włosami, miały hipnotyzujące działanie, ale pod nimi krył się ktoś spontanicznie zdecydowany i asertywny; ktoś, kto dokładnie wiedział, czego chce.

– Wiem, że trudno w to uwierzyć, nie spodziewałem się niczego tak wcześnie. W grudniu wielu policjantów ukończy szkołę, a pracy nie jest dużo.

– Więc gdzie jest ta praca? Tutaj, w mieście? Pomoc dla potrzebujących?

– Nie, to dwuletni kontrakt… co najmniej dwuletni.

– W mieście? – powtórzyła Kristín, a z jej miny odczytał, co podejrzewała.

– Hm, właściwie to nie. – Zawahał się, zanim dokończył. – To jest na północy. W Siglufjördur.

Zamilkła, a każda sekunda wlokła się jak godzina.

– Siglufjördur? – zapytała podniesionym głosem, a jej ton niósł jasne przesłanie.

– Tak, to naprawdę okazja – powiedział łagodnie, prawie prosząco, z nadzieją, że weźmie pod uwagę jego punkt widzenia. To było dla niego ważne.

– I zgodziłeś się? Nawet nie pomyślałeś, żeby mnie zapytać? – Zmrużyła oczy. Jej głos brzmiał nieprzyjemnie.

– Cóż… – zawahał się. – Czasem trzeba chwytać okazję. Gdybym natychmiast nie podjął decyzji, daliby to komuś innemu. – Zamilkł na chwilę. – Wybrali mnie – dodał, niemal przepraszając. Ari Thór zrezygnował z filozofii, a potem z teologii. Stracił rodziców o wiele za wcześnie i od dzieciństwa był sam na tym okrutnym świecie. Potem znalazła go Kristín. Wtedy poczuł się tak samo jak teraz.

Wybrali mnie.

To byłaby jego pierwsza praca, taka z którą wiązałaby się odpowiedzialność. Starał się wypaść jak najlepiej w akademii policyjnej. Więc dlaczego Kristín nie miałaby się cieszyć z tego powodu?

– Cholera, nie mogłeś przecież zdecydować, że przeprowadzisz się, ot tak, do Siglufjördur, nie omawiając tego ze mną. Powiedz im, że musisz to przemyśleć – powiedziała chłodnym głosem.

– Proszę cię… nie chcę ryzykować, że to stracę. Chcą, żebym tam przyjechał w połowie listopada. Zdam jeszcze parę ostatnich egzaminów i wrócę na przerwę, w Boże Narodzenie. Dlaczego nie chcesz jechać ze mną?

– Mam tutaj pracę i studia, doskonale wiesz. Czasami po prostu cię nie rozumiem. – Wstała. – To jest śmieszne, cholera. Myślałam, że jesteśmy partnerami, że robimy wszystko razem. – Odwróciła się, żeby ukryć łzy. – Idę się przejść.

Wyszła z sypialni szybkim krokiem.

Ari Thór został, jakby wrósł w ziemię. Oniemiał, bo całkowicie stracił kontrolę nad tym, co się dzieje.

Już miał za nią krzyknąć, kiedy usłyszał, że drzwi wejściowe się zatrzaskują.4

Siglufjördur: listopad 2008

„Sowa Ugla siedziała na pniu”.

August zawsze recytował tę starą rymowankę, kiedy siedzieli w wychodzącym na drogę oknie na poddaszu domu jej rodziców w Patreksfjördur.

To wspomnienie spowodowało, że się uśmiechnęła. Znów była w stanie się uśmiechać, kiedy o nim myślała. Minęły cztery lata, odkąd przeprowadziła się do Siglufjördur – sama.

To były też cztery lata, odkąd po raz ostatni widziała Patreksfjördur.

Rodzice regularnie ją odwiedzali, ostatnio byli tutaj w październiku i zostali z nią na dwa tygodnie, zanim wrócili na zachód. Teraz znów była samotna.

Zawarła tu parę dobrych znajomości, ale żadna z nich nie była szczególnie zażyła, a ona nigdy nie rozmawiała o przeszłości. Wiedziano tylko tyle, że jest kimś, kto przeprowadził się z Westfjords.

Wiedziała, że chłopcy w miasteczku rozsiewają o niej całkowicie wymyślone plotki. Ale odkąd wyrosła jej gruba skóra, nie miało to znaczenia. Nic jej nie obchodziło, co mówią o niej chłopcy z Siglufjördur. Był tylko jeden chłopiec, który ją troszeczkę obchodził.

To był Ágúst, najprzystojniejszy chłopak w Patreksfjördur – przynajmniej ona tak uważała.

Przyjaźnili się, odkąd mieli po siedem lat, a ich związek pogłębił się, kiedy stali się nastolatkami. Od tamtego czasu byli naprawdę nierozłączni.

Ugla i Ágúst, imiona nie do rozłączenia – przynajmniej w Patreksfjördur. Ale nie tutaj, w Siglufjördur, gdzie nic o nich nie wiedziano.

Chciała, żeby tak było. Stwierdziła, że bardzo podoba się jej być tajemniczą kobietą z zachodu, tą, o której opowiada się historyjki. Chociaż chyba nie do końca było prawdą, że nic sobie nie robiła z plotek, które szeptano na jej temat. Szczególnie jedna historyjka była przykra. Jakoś się rozeszło, że była łatwą laską. Nie potrafiła zrozumieć, jak się rozpowszechniła.

Natychmiast po incydencie, który wszystko zmienił, postanowiła opuścić Westfjords. Z początku rodzice byli stanowczo temu przeciwni. Nie ukończyła studiów, a była na przedostatnim roku Ísafjördur College.

Ugli udało się zdać egzaminy w sesji letniej, a potem złożyła podania o pracę w innych częściach kraju. Wkrótce dostała propozycję z przetwórni ryb w Siglufjördur. Jak większość ludzi z Patreksfjördur, pracowała przy rybach jako dziewczyna i wiedziała, jak to robić. Chociaż miała inne ambicje, była przyzwyczajona do tej pracy. Przepracowała w przetwórni kilka miesięcy, potem powiedziano jej, że w biurze może się znaleźć miejsce na niepełny etat. Złożyła podanie i dostała pracę. Udało się jej zmniejszyć liczbę godzin w przetwórni i połowę czasu spędzała teraz na obowiązkach urzędniczych. Miała nadzieję, że ta nieszczęsna recesja, która teraz miała opanować Islandię, nie dotknie jej za mocno. Potrzebowała pracy, a ostatnia rzecz, na jaką miała ochotę to bezrobocie i konieczność powrotu do Patreksfjördur, żeby zamieszkać z rodzicami.

Kierownik kadr przetwórni ryb powiedział jej o krótkoterminowej możliwości wynajmu mieszkania w suterenie – dobrym miejscu, żeby przetrwać czas do podjęcia decyzji, jak długo zostanie w Siglufjördur. Po mieszkaniu oprowadził ją Hrólfur, rześki dżentelmen, który wyglądał na osiemdziesiątkę, chociaż później odkryła, że zbliżał się do dziewięćdziesiątki.

Wkrótce powiedziano jej, że ten stary to Hrólfur Kristjánsson, znany pisarz. Pamiętała ze szkoły jego książkę, Na północ od wzgórz. Klasie kazano przeczytać tę książkę napisaną w 1941 roku – myślała, że to jakaś drętwa, bukoliczna love story. Ale myliła się. Przeczytała powieść w jeden wieczór i była, nawet teraz, pod wrażeniem jej piękna. Reszta klasy nie była szczególnie rozmiłowana w tej książce, wcale nie bardziej niż w innych z listy lektur, ale było w niej coś, co Ugla uznała za wciągające, bez wątpienia to samo, co sprawiło, że w latach czterdziestych sprzedawano książkę furgonami – w domu, w Islandii i na całym świecie.

Był łagodny, jasny dzień wiosny 2004 roku, kiedy stanęła twarzą w twarz z autorem. Było jakieś ciepło w tym lekko pochylonym mężczyźnie, za młodu niezwykle wysokim i imponującym. Miał silny, cokolwiek ojcowski głos, chociaż sam nie miał dzieci. Był szczupły, lekko łysiejący i był w nim autorytet, który rodzi się z przyzwyczajenia do powszechnego szacunku.

Mieszkał we wspaniałym domu na Hólavegur, z widokiem na fiord. Dom był dobrze utrzymany, a obok niego stał wielki garaż ze starym, czerwonym mercedesem. Ugla domyślała się, że mieszkanie w suterenie wynajmowano od czasu do czasu, głównie pracownikom, którzy dopiero co przybyli do miasta, albo przelotnym artystom szukającym spokoju i ciszy wśród gór. Ale Hrólfur najwyraźniej nie był skłonny pozwolić zostać tutaj byle komu. Spotykał się z każdym potencjalnym lokatorem osobiście, żeby się upewnić. Znany był z tego, że odmawiał z miejsca, jeśli nie spodobał mu się czyjś wygląd.

– Mówiłaś, że pracujesz w rybach, tak? – zapytał. Jego potężny głos był ochrypły i tak silny, że niósł się po całym mieszkaniu. Obejrzał ją od stóp do głów bystrym, pytającym wzrokiem, w którym kryła się zarówno radość, jak i rozpacz.

– To na początek – odpowiedziała cicho, raczej do podłogi piwnicznego mieszkania niż do niego.

– Co? Mów głośniej, młoda damo – powiedział niecierpliwie.

Podniosła głos.

– Tak, to na początek – powtórzyła.

– A twoi rodzice o tym wiedzą? Wyglądasz cholernie młodo. – Wpatrywał się w nią, wargi dziwnie mu się wygięły, jakby próbował się uśmiechnąć, a jednocześnie powściągnąć wesołość.

– Tak, oczywiście. Ale sama mogę podejmować decyzję. – Teraz mówiła wyraźnie, bardziej stanowczo.

– Dobrze. Lubię ludzi, którzy sami podejmują życiowe decyzje. Pijesz kawę? – Jego głos był teraz troszeczkę bardziej przyjazny.

– Tak – skłamała, uznając, że przyzwyczajenie się do kawy nie będzie większym wyzwaniem niż cała reszta.

Było oczywiste, że mu się spodobała. Zaakceptował ją jako lokatorkę mieszkania w suterenie, a ona wkrótce oswoiła się z Hrólfurem i raz w tygodniu siadała z nim przy kawie. Nie było to obowiązkowe i z pewnością nie był to ciężar. Rozprawianie z nim o przeszłości stało się prawdziwą przyjemnością: o jego pobycie za granicą, póki wybuch drugiej wojny światowej nie sprowadził go z powrotem do Islandii; o latach śledziowego boomu; o podróżach zagranicznych w późniejszych latach i o konferencjach, w których uczestniczył jako znany autor.

W zamian Hrólfur wydobył ją ze skorupy i mogła trochę bardziej cieszyć się życiem.

Rzadko mówiła o przeszłości i nie wspominała o Ágúście. Rozmawiali głównie o książkach i muzyce. W domu w Patreksfjördur od dzieciństwa brała lekcje fortepianu. Zachęcał ją, żeby dla niego grała za każdym razem, kiedy przychodziła z wizytą. Po jednym z takich występów, po małym kawałku Debussy’ego, Hrólfur wypowiedział zaskakujące słowa:

– Dlaczego nie ogłosisz, że przyjmujesz uczniów?

– Uczniów? Nie jestem wykwalifikowaną nauczycielką. – Poczuła się lekko zawstydzona.

– Grasz nieźle. Właściwie to naprawdę dobrze. Pewnie potrafiłabyś uczyć podstaw?

W jego głosie wyczuła wsparcie i wiarę. To, co zaczęło się jako zwykła znajomość, stopniowo przerodziło się w cenną przyjaźń.

– Możesz korzystać z mojego fortepianu – dodał.

– Przemyślę to – odparła skrępowana.

Pewnego dnia, kiedy poczuła, że życie zaczyna być dla niej łaskawe, przykleiła na witrynie spółdzielni ogłoszenie, pospiesznie zapisany arkusz A4: „Lekcje fortepianu. Ceny do negocjacji”, a obok swoje nazwisko i numer telefonu na pięciu paskach na dole, żeby każdy zainteresowany mógł je oderwać i później zadzwonić. Ta inicjatywa bardzo się spodobała Hrólfurowi, chociaż na razie nie było chętnych.

Rozmawiali nie tylko o polityce; przyznała, że interesowała się teatrem, kiedy mieszkała w Patreksfjördur i w koledżu w Ísafjördur, gdzie uczestniczyła w przedstawieniach amatorskich. Temat pojawił się w czerwcowy wieczór, kiedy razem z Hrólfurem siedziała nad kawą i ciastkami przy oknie. Woda fiordu nadal była jak lustro, w którym lśniło miasteczko, chociaż słońce skryło się głęboko za górami, oświetlając tylko szczyty po wschodniej stronie fiordu.

– Wiesz, jestem przewodniczącym Towarzystwa Dramatycznego – powiedział niby przypadkiem.

– Towarzystwa Dramatycznego? Tutaj, w Siglufjördur? – Nie była w stanie ukryć zaskoczenia.

– Niech cię nie zmylą pozory. To miasto było duże i nadal jest, mimo malejącej populacji. Oczywiście, że mamy Towarzystwo Dramatyczne – uśmiechnął się. Przyzwyczaiła się do jego lekko krzywego uśmieszku, wiedziała że kryje się za nim prawdziwe ciepło.

– Chociaż to nie jest duże towarzystwo. Najwyżej jedna produkcja rocznie. Myślałem, czyby nie wspomnieć o tobie dyrektorowi.

– Och, nie, proszę. Z tego nie będzie niczego dobrego.

Jej odmowa nie była całkiem przekonywająca, wiedziała, że on i tak to zrobi. W rezultacie jesienią została obsadzona w komedii.

Prawie nie potrafiła uwierzyć, jak łatwo zanurzyła się w scenę. Kiedy patrzyła na światła rampy, było tak, jakby wkraczała w inny świat. Widownia już nie miała znaczenia, mógł to być jeden widz, dwóch, pięćdziesięciu, wszyscy stapiali się w jedno w blasku świateł. Kiedy była na scenie, nie było jej już ani w Westfjords, ani w Siglufjördur. Kiedy skupiała się na przypominaniu sobie tekstu sztuki i emocjach aktorskich, nie była sobą dla widowni. Tak intensywna była jej koncentracja, że nawet na chwilę zapominała o Ágúście.

Oklaski na koniec przedstawienia tak ją radowały, jakby unosiła się nad sceną. Wyrobiła w sobie zwyczaj siedzenia w ciszy po każdym przedstawieniu, żeby zejść na ziemię, i wtedy powracał smutek; wspomnienie o Ágúście. Ale z każdym występem stawało się ono bardziej znośne i za każdym razem mijało więcej czasu, zanim powracał smutek.

Całkiem jakby scena stała się dla niej sposobem na wyjście z ciemności.

Rozumiała, że stary człowiek był źródłem jej wielkiego szczęścia i uświadamiała sobie, że sama nigdy by nie wstąpiła do Towarzystwa Dramatycznego.

Tym bardziej trudno było powiedzieć mu o decyzji, żeby wyprowadzić się z mieszkania w suterenie. Zaproponowano jej większe, w pełni umeblowane do wynajęcia w śródmieściu, na Nordurgata; zadecydował fakt, że był tam fortepian. Postanowiła się przeprowadzić, znaleźć w mieście coś bardziej stałego, co mogłaby nazwać własnym. Mieszkanie w suterenie, chociaż przytulne, nigdy nie było miejscem na dłuższą metę. Mieszkanie na Nordurgata było krokiem we właściwym kierunku. Nie tylko większe i wygodne, ale przylegał do niego mały ogródek.

Ugla nadal była singielką. Oczywiście było w mieście kilku mężczyzn, których uważała za atrakcyjnych, ale coś ją wstrzymywało. Może należałoby zacząć od wspomnienia o Ágúście, a może po prostu jeszcze nie była gotowa uznać Siglufjördur za swój dom. Nie była gotowa zapuścić korzenie, przynajmniej nie teraz.

Kontynuowała spotkania z Hrólfurem po przeprowadzce. W każde środowe popołudnie szła po stromym zboczu wzgórza ze swojego mieszkania w śródmieściu do jego domu na Hólavegur, żeby napić się z nim kawy tak, jakby nadal mieszkała na dole. Gawędzili o tym i owym, o jego przeszłości i podróżach, o jej przyszłości. Wspaniały starzec. Nieraz myślała, zawsze z nadzieją, że zostało mu jeszcze wiele lat.

Teraz w jej życiu zaszła kolejna zmiana. Úlfur, dyrektor Towarzystwa Dramatycznego, zaproponował jej ostatnio główną rolę w nowej sztuce. Wkrótce miały się zacząć próby do premiery, zaraz po Bożym Narodzeniu.

Grać główną rolę? W brzuchu zaczęło jej burczeć ze strachu. To było tylko amatorskie stowarzyszenie, ale co z tego, główna rola to główna rola.

Dobra rola. Sztukę napisał któryś z mieszkańców i przy odrobinie szczęścia może będą ją pokazywać w innych miejscach, może w sąsiednim Akureyri, największym mieście północnego wybrzeża, a nawet w Reykjavíku.

Był listopad. Zadomowiła się już na dobre w nowym mieszkaniu, dumna, że stanęła na własnych nogach. Przede wszystkim nie mogła się doczekać swojej roli w sztuce. Padał śnieg, patrzyła przez okno na piękny, perłowobiały pejzaż. Dawało jej to poczucie głębokiego spokoju.

Otworzyła drzwi do ogródka, żeby głęboko odetchnąć chłodnym nocnym powietrzem, ale ostry północny wiatr zmusił ją, żeby je szybko zamknęła. Nagle zaczęła myśleć o Ágúście.

Dlaczego musiało jej się to przytrafić? Dlaczego musiał tak nagle umrzeć? Dlaczego musiała doświadczyć tak tragicznej straty w tak młodym wieku? To nie było fair.

Zamknęła oczy, myśląc o krześle przy oknie w domu, w Patreksfjördur. Powtarzała w myśli starą rymowankę dla dzieci.

„Sowa Ugla siedziała na pniu.

Kto następny?

Raz, dwa, trzy,

To jesteś ty”.5

Jej pierwszą reakcją nie był strach, ale złość, bo nie zorientowała się, że coś jest nie tak, że w ciemności ktoś za nią stoi. Potem ogarnął ją strach.

Popchnął ją silnie na drzwi; pojawiła się dłoń, która zakryła jej usta, druga dłoń przekręciła klucz w zamku. Drzwi się otworzyły, popchnął ją do środka, że mało nie straciła równowagi; dłoń nadal była zaciśnięta na jej ustach. Wstrząs był tak paraliżujący, że nie wiedziała, czy starczy jej sił, żeby krzyczeć, wzywać pomocy, nawet jeśli by puścił. Zamknął starannie drzwi i następne parę sekund czuła się tak, jakby znalazła się w innym świecie i straciła siły, żeby się bronić.

Nie mogła się odwrócić, nadal nie mogła go zobaczyć.

Nagle zatrzymał się i nic się nie działo; czas stanął w miejscu. Wyczuła, że musi coś zrobić. Trzymał ją prawą ręką, nie lewą, próbowała ocenić, jakie ma szanse. Może go zaskoczyć ciosem albo kopniakiem, uwolnić się od niego i pobiec wzywając pomocy…

Ale było już za późno. Za długo się wahała, rozpatrując możliwości. Dała mu czas na działanie, na wyjęcie z pochwy ostrego noża myśliwskiego.6

Siglufjördur: listopad 2008

Jeżeli goście nie chcą płynąć morzem ani jechać przez górską przełęcz, całkowicie niedostępną zimą, ani nie znają żadnego właściciela samolotu, który mógłby wylądować na małym lotnisku w Siglufjördur, z którego już nie ma regularnych lotów, to do miasta można się dostać tylko przez wąski stary tunel.

Ari Thór uznał, że w tak małym miasteczku nie będzie mu potrzebny samochód, więc zostawił małą żółtą toyotę dla Kristín. Dziewczyna była zbyt zajęta pracą i studiami, żeby zawieźć go do Siglufjördur, gdzie miał podjąć nową pracę, mimo że bardzo się starał, żeby ją przekonać, że wyprawa na północ pozwoli im pobyć trochę razem w ciszy i spokoju.

Kristín nadal była niezadowolona z jego przeprowadzki. Mówiła niewiele, a za każdym razem, kiedy wspominał o Siglufjördur, milczała chłodno i nie było po co rozwijać tematu. Oboje byli zajęci studiami, a Kristín poza nauką pracowała w szpitalu. Ari Thór był zły, że nie znalazła czasu, żeby z nim pojechać, tym bardziej, że miesiąc przed Bożym Narodzeniem spędzą z dala od siebie. Unikał tej myśli, ale ciągle powracał do tego, jak wysoko figuruje na liście jej priorytetów. Na samej górze? Czy na drugim miejscu, za medycyną? A może na trzecim, za studiami i pracą?

Objęła go czule, żeby pocałować na do widzenia.

– Szczęścia, kochany – powiedziała ciepłym głosem.

Między nimi pojawiła się nowa bariera, cienka, niewidzialna linia, którą on wyczuwał, a może i ona wiedziała, że tam jest.

Tómas, sierżant policji, który był komendantem komisariatu w Siglufjördur, przyjechał, żeby go zabrać z portu lotniczego w położonym na północy mieście Saudárkrókur, jakieś sześćdziesiąt mil na południe od Siglufjördur, najbliższego lotniska, z rozkładem lotów pasażerskich.

– Miło cię poznać osobiście – powiedział Tómas jeszcze głębszym basem niż Ari Thór zapamiętał z pierwszej rozmowy telefonicznej. Tómas był po pięćdziesiątce, miał ciepłą twarz okoloną siwymi włosami – a raczej tym, co z nich pozostało; czubek głowy miał już zupełnie łysy.

– Z wzajemnością. – Ari Thór był zmęczony po turbulencjach porannego lotu.

– Zazwyczaj jedzie się stąd jakieś półtorej godziny do Siglufjördur, ale teraz drogi są w strasznym stanie, więc to może potrwać trochę dłużej… o ile w ogóle dojedziemy! – powiedział Tómas, śmiejąc się z własnego szubienicznego dowcipu. Ari Thór nie odpowiedział; zastanawiał się, jak podejść do tego człowieka.

Tómas niewiele mówił; najwyraźniej koncentrował się na drodze, chociaż na pewno często jeździł tą trasą.

– Jesteś z północy? – zapytał Ari Thór.

– Tu urodzony i wychowany i nigdzie się nie wybieram – odparł Tómas.

– Jak tu przyjmują obcych?

– Hm… po prostu świetnie, zazwyczaj. O ile się sprawdzą. Są ludzie, którzy chętnie cię przyjmą i inni, którzy nie zechcą. Większość miastowych wie o tobie i nie mogą się doczekać, żeby cię zobaczyć. – Przerwał na chwilę. – Stary Eiríkur idzie na emeryturę i ty go zastąpisz. Przeprowadził się na północ w 1964, jeśli dobrze pamiętam, i już tu został. Ale dla nas nadal jest kimś spoza miasta!

Tómas roześmiał się, Ari Thór nie.

Czy to była właściwa decyzja? Przenosić się do małej, wiejskiej społeczności, do której może nigdy się nie dopasuję?

Ostatnie kilka kilometrów drogi przed górami nie przypominały Ariemu Thórowi niczego, co do tej pory widział. Droga wiła się po zboczu, zostawiając samochodowi bardzo niewiele miejsca. Po prawej były śnieżnobiałe góry, dostojne i wspaniałe, po drugiej przerażająca przepaść prowadząca do szerokiego, omiatanego burzą bezmiaru Skagafjördur. Jeden błąd, skrawek lodu i nie będzie jutra. Może i dobrze, że Kristín z nim nie przyjechała. Na pewno martwiłby się o nią, gdyby sama miała tędy wracać.

Myśl o Kristín znów pobudziła wątpliwości. Dlaczego nie wzięła kilku dni wolnego, żeby z nim być? Czy to było za wiele?

Odprężył się, kiedy zbliżyli się wreszcie do wlotu do tunelu. Udało im się dojechać w jednym kawałku. Ale ulga była krótkotrwała. Spodziewał się szerokiego, dobrze oświetlonego, nowoczesnego tunelu, ale to, co ujrzał wyglądało odstręczająco. Był to wąski pojedynczy szlak. Ari Thór dowiedział się, że wykuto go w zboczu góry ponad czterdzieści lat temu, kiedy na Islandii było tylko parę tuneli. Co gorsza, z niewidocznej skalnej powały tu i ówdzie kapała woda. Ariego Thóra nagle dopadło uczucie, którego się nie spodziewał – wszechogarniająca klaustrofobia.

Zamknął oczy i spróbował się z tego otrząsnąć.

Nie chciał w ten sposób zaczynać znajomości z Siglufjördur. Miał zamiar spędzić tutaj dwa lata, może więcej. Nieraz już jeździł tunelami i nie czuł żadnego niepokoju. Może to jego myśli o tym odizolowanym fiordzie tak na niego działały, a nie sam tunel?

Otworzył oczy w chwili, gdy wyjechali zza zakrętu i otworzył się przed nimi wylot z tunelu prowadzący na świeże powietrze. Bicie serca zwolniło, zdołał się uspokoić, zanim Tómas powiedział.

– Witamy w Siglufjördur.

Fiord przywitał ich przytłaczającą szarością pochmurnego dnia. Chmury burzowe skryły górski pierścień, nie pozwalały pokazać się szczytom w całej ich chwale. Dachy miejskich domów poszarzały w mroku, ogrody pokryte były lekką opończą śniegu.

Łodygi traw z rzadka wysuwały buntownicze głowy spod śniegu, jakby nie przyjmowały do wiadomości, że nadeszła zima. Wysoko nad nimi, przygnębiająco, wznosiły się góry.

– Myślisz, że zima będzie ciężka? – zapytał Ari Thór, jakby chciał się upewnić, że jednak ma przed sobą jaśniejszą perspektywę. Może ten dzień był szczególnie ponury?

Tómas roześmiał się, słysząc pytanie przybysza i odpowiedział głębokim basem:

– Każda zima w Siglufjördur to ciężka zima, przyjacielu.

Na dworze nie było wielu ludzi, ruch uliczny był rzadki. Zbliżała się połowa dnia; Ari Thór spodziewał się, że ruch zrobi się większy w godzinach lunchu.

– Bardzo tu spokojnie – powiedział, żeby przerwać ciszę. – Kryzys finansowy chyba tak samo dał się wam we znaki jak nam wszystkim?

– Kryzys? Tutaj niczego takiego nie ma. Kryzys to sprawa Reykjavíku i nie dociera na północ. Jesteśmy za daleko – powiedział Tómas i wjechał na plac w centrum miasta. – Tutaj, w Siglufjördur, nie skorzystaliśmy z boomu sprzed lat, więc kryzys też nie bardzo nas obchodzi.

– Tak samo ze mną – powiedział Ari Thór. – Dla studentów nie było wielu lat boomu.

– Jeśli tutaj jest recesja, to przychodzi z morza – mówił dalej Tómas. – Dawniej to miasto aż kipiało, zanim skończył się śledź. Teraz już nie ma tylu ludzi, ledwie tysiąc dwieście, tysiąc trzysta.

– Chyba nie ma dużo mandatów za przekroczenie szybkości? Niewiele tu samochodów.

– Posłuchaj – powiedział poważnie Tómas, głos mu spoważniał. – W tej pracy nie chodzi o dawanie mandatów. Wręcz przeciwnie. To mała społeczność, jesteśmy czymś więcej niż miejscowymi glinami. Powinniśmy dawać jak najmniej mandatów! Bardzo szybko się dowiesz, że pracujemy inaczej niż na południu. To zamknięta i zintegrowana społeczność. Nie przejmuj się, kiedyś zrozumiesz.

Tómas jechał główną ulicą, Adalgata, upstrzoną restauracyjkami, sklepami i paroma szacownymi domami, które wyglądały, jakby nadal miały mieszkańców.

– Mieszkasz tam, trochę na lewo, przy Eyrargata – powiedział Tómas i wskazał drogę, nie odwracając wzroku od jezdni. – Najpierw przejedziemy obok komisariatu, żebyś wiedział, gdzie co jest.

Skręcił w prawo, potem znowu w prawo, w Gránargata, równoległą do Adalgata, i zwolnił.

– Chcesz zobaczyć czy wolisz najpierw do domu? – zapytał przyjacielsko.

Do domu?

Znów to nieprzyjemne uczucie, klaustrofobia i tęsknota za domem. Czy naprawdę znajdzie dom w tym dziwnym miasteczku ze wspaniałym fiordem? Myślami przeniósł się do Kristín. Co ona teraz robi w Reykjavíku? W domu.

– Chyba lepiej, żebym urządził się w domu – powiedział, tłumiąc westchnienie.

Chwilę później Tómas zaparkował samochód na Eyrargata, przed domem, który stał w ciasnej gromadzie innych okazałych budynków, zbudowanych co najmniej pokolenie wcześniej.

– Mam nadzieję, że ci to wystarczy, przynajmniej na początek. Miasto kupiło te domy parę lat temu. Nie dbano o nie jak należy, chociaż wymagają napraw głównie z zewnątrz. Powinno ci tu być dość wygodnie. Od wieków stoją na sprzedaż. Dla ciebie to jest za duże, ale może pewnego dnia twoja dziewczyna też sprowadzi się na północ. Dom jest doskonały dla dużej rodziny – powiedział z uśmieszkiem Tómas.

Ari Thór usiłował odwzajemnić się uśmiechem.

– Nie dostaniesz samochodu, ale wierz mi, w tym miasteczku nie będziesz go potrzebował – dodał Tómas. – Kiedy będziesz chciał pojechać na południe, któryś z nas podwiezie cię na lotnisko Saudárkrókur, albo znajdziemy kogoś, kto się tam wybiera.

Ari Thór odsunął się o krok i dokładniej przyjrzał się domowi. Ostatnim razem pomalowano go na bladoczerwony kolor i farba zaczęła się już łuszczyć. Miał dwie kondygnacje, piętro pokrywał okap. Dach, w żywej czerwieni, prawie cały był pokryty śniegiem. Część mieszkalną oparto na piwnicy z niskim stropem, na dole widać było dwa okna. Przy drzwiach do piwnicy stała wielka szufla.

– Będzie ci to potrzebne – powiedział Tómas i zaśmiał się ponuro, ale dobrodusznie. – Przyda się, jak naprawdę zacznie padać i będziesz musiał odśnieżyć, żeby wyjść. Na nic nam się nie przydasz, jak cię przysypie!

Niepokój rósł w Arim Thórze, serce biło mu szybciej.

Podeszli po stopniach do drzwi wejściowych. Ari Thór zawahał się.

– Na co czekasz, młody człowieku? – zapytał Tómas. – Otwórz drzwi, przeziębimy się na śmierć.

– Nie mam kluczy – odparł z zakłopotaniem Ari Thór.

– Kluczy? – zapytał Tómas, chwytając za klamkę. Otworzył drzwi i wszedł do środka. – Nikt tu nie zamyka drzwi. Nie ma sensu, tutaj nic się nie dzieje.

Ale wyłowił pęk kluczy z kieszeni i wręczył je Ariemu Thórowi.

– Pomyślałem, że i tak zechcesz mieć klucze, tak na wszelki wypadek – uśmiechnął się. – Do zobaczenia wkrótce.

Ari Thór został sam. Zamknął drzwi. W kuchni wyjrzał przez okno, z którego było widać domy po drugiej stronie ulicy i miał nadzieję, że w pogodny dzień także góry.

Słowa Tómasa wracały do niego echem.

Tutaj nic się nie dzieje.

W co ja się wpakowałem? – pomyślał.

W co ja się, do diabła, wpakowałem?

Koniec wersji demonstracyjnej.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: