Miłość niczyja - ebook
Miłość niczyja - ebook
Opowieść o spotkaniu dwojga artystycznych dusz, które los zetknął ze sobą w pewien weekend. Ona to zorganizowana żona, matka dwójki dzieci, on – samotny, zamknięty w sobie dziennikarz radiowy. Anna jest na granicy załamania nerwowego, pomimo rzekomej harmonii rodzinnej odczuwa niepokój i poczucie niespełnienia zawodowego. Tkwią w niej artystyczne tęsknoty, ale utajone czekają na bardziej sprzyjające warunki dla swojego rozwoju. Morten nie ma rodziny, jest niezależny, ale tylko pozornie, bo już dawno został zniewolony przez swoje powracające i nasilające się stany lękowe. Poczucie samotności próbuje zagłuszyć różnymi używkami, a za skuteczną terapię i ucieczkę uznaje miłość do muzyki, choć nawet ona nie potrafi zrekompensować mu braku uczucia i ciepła drugiego człowieka. Przypadkowe spotkanie tych dwojga wywiera na nich ogromny wpływ. Dostrzegają w sobie wiele podobieństw, rozumieją nawzajem swoje lęki i tęsknoty. Rozmowa otwiera ich na siebie i pozwala spojrzeć z dystansem na swoje dotychczasowe życie.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7835568-7 |
Rozmiar pliku: | 451 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Noc z piątku na sobotę. Kolejna „misja w czasie” – tak Morten nazywał swoje programy radiowe. Początkowo wszystkie je liczył i spisywał, tworzył swoją własną bibliografię muzyczną. Od roku zaprzestał tego, nie przygotowywał już nawet żadnej setlisty, wszystko ustalał na poczekaniu, na bieżąco. Nierzadko pomagali mu sami słuchacze, przecież był tam dla nich, bez nich nie istniał. To oni często naprowadzali go swoimi telefonami i listami na klimat, którego oczekiwali. Czuł z nimi dziwnie bliską więź. Był samotnikiem, stroniącym od ludzi, jednak w studiu stawał się przyjacielem wszystkich fanów muzyki. Od zawsze poruszał się sprawniej w niebycie, materia go zawsze ograniczała, ściągała na ziemię, przytrzymywała jego duszę.
Dziś, w ten jesienny wieczór, Morten przywitał wszystkich piosenką A-ha z bardzo smutnej płyty Memorial Beach. Song Angel in the Snow był bardzo mroczny i smutny, a klip wręcz tragiczny. Radio to teatr wyobraźni, więc do słuchaczy przemawia sam tekst i dźwięki, Morten wiedział o tym najlepiej. To był według niego fantastyczny utwór, którym pragnął rozpocząć swoją dzisiejszą audycję.
Anioł, anioł około
Gdziekolwiek pójdziesz
Hm… taaak…
Będę za tobą podążał
Gdziekolwiek się udasz…
I zawsze będę przy tobie
by niszczyć twoje troski
hm… taaak
Będę przy Tobie
Zawsze…
Na koniec piosenki Morten rzucił w eter:
– Prawda, że każdy z nas pragnie mieć takiego anioła na swej ziemskiej drodze? Uwierzcie, one istnieją. Nie należy nigdy wątpić w ich obecność, ja wierzę. Jestem pewien, że go jeszcze spotkam.
Po tych słowach poszła reklama. Świat wiecznej sprzedaży trzyma teraz ludzi w garści mocniej niż kiedykolwiek. Materia zabija ducha, walcząc o coraz szerszy zasięg. Dlatego należy otaczać się muzyką, ona jest najczystszą formą obrony.
Szklaneczka Mac Bride’sa doprawiona jointem zawsze wprowadzała Mortena we wspaniały nastrój, by po chwili ten miks budził w nim depresję. Nie potrafił zliczyć, ile to razy po wyjściu ze studia miał myśli samobójcze. Brakowało mu poczucia sensu w rzeczywistości, która zewsząd atakowała. Tylko prywatna wiara w napotkanie anioła trzymała go jeszcze przy życiu, a teksty piosenek przenosiły w inny wymiar, tak bardzo mu odpowiadający.
Dlatego drugą piosenką, którą na dziś wybrał, była Somebody Depeche Mode. Morten wiedział najlepiej, że każdy potrzebuje kogoś bliskiego, nawet jeśli twierdzi zupełnie coś innego.
Trzecia pozycja to Alphaville i ich Afternoons in Utopia. Piosenka prosiła się o komentarz:
– Jeśli wasze popołudnie było dalekie od utopii, piszcie, dzwońcie. Razem zmierzymy się z tym światem.
Morten naprawdę chciał pomagać swoim słuchaczom. Będąc w tym miejscu, wypełnionym pozytywną wibracją dźwięków, czuł w sobie moc, energię kosmosu, którą chciał i musiał się dzielić. Wiedział, że to jego obowiązek względem tych wszystkich zagubionych, którzy nigdy nie odnajdą się na wspólnej drodze, a równocześnie będą zawsze enigmatycznie sobie bliscy.
Dziennikarz radiowy tej małej stacji zespołem Ultravox i piosenką Sleepwalk obudził słuchaczy. Zaczęli pisać i dzwonić, bo przecież nie warto było spać w tę wyjątkową piątkową noc. E-maili przybywało z każdą minutą, skrzynka zapełniała się w błyskawicznym tempie. Mortena cieszyła ta interaktywna wymiana, przerażały go tylko pytania zbyt osobiste. Nie lubił dzielić się informacjami dotyczącymi swojego prywatnego życia. Często je omijał, udając , że ich nie zauważa, że one nie istnieją. Tym bardziej nie potrafił wytłumaczyć sobie, dlaczego niejakiej Lidce odpowiedział, i to na antenie:
– Droga Lidko, tak, mam partnerkę, która oczekuje naszego dziecka. Doprawdy nie wiem, jak moja mała dziewczynka wytrzymuje ze mną to wszystko.
Reakcja była dość szybka, po We Came to Dance kilku słuchaczy pozdrowiło Mortena oraz jego partnerkę, gratulując zarazem dziecka. Morten był rozbawiony, lecz gdy zapytano go o imię dziewczyny, był naprawdę w kłopocie, ale podjął wyzwanie. Zmyślił na poczekaniu:
– Anka.
Już po chwili żałował swojego żartu o brzemiennej partnerce. Audycja nie szła w tę stronę, w którą by sobie życzył. Ratunkiem były zażyte przez dziennikarza wspomagacze, to one teraz dawały czadu. Było coraz weselej. Anka zaczęła funkcjonować nie tylko w wyobraźni słuchaczy, ale także samego Mortena. Mężczyzna naprawdę przez chwilę ujrzał dziewczynę stojącą za szybą pomieszczenia realizatora.
– Zbliża się północ. Najbardziej niebezpieczna część nocy przed nami. Bramy piekieł czekają na otwarcie, więc może posłuchajmy czegoś po polsku. Przed nami Lady Pank i Heroina, a po niej Mam już dość Ex Dance. Wielu z nas ma dość, prawda? Nie bójmy się tych słów, nazywajmy śmiało rzeczy po imieniu. Artykułujmy głośno i wyraźnie nasze niezadowolenie. Nie gódźmy się na byle jaką rzeczywistość.
Morten był coraz bardziej pijany. Whisky umiała zachwycić go za każdym razem inaczej. Niby się już dobrze znali, pomagali sobie, znaczy ten szlachetny alkohol był bardziej pomocny Mortenowi, ale i sam Morten nie traktował go obojętnie. Zawsze chwalił i doceniał jej niezastąpioną moc. Byli dla siebie jak starzy przyjaciele, którzy jednak potrafią w sobie odkryć zawsze coś nowego. Dziś właśnie tak było, pozornie tak samo, ale jakby całkiem inaczej.
Odsuwając się od mikrofonu, Morten poczuł głód nikotynowy. Chciał dziś osiągnąć prawdziwy błogostan, chciał czuć się dopieszczony. Używki z całą pewnością pomagały mu w tym przedsięwzięciu. Zapalił papierosa. Zaczął głośno się śmiać na myśl o Ance, swojej wymyślonej partnerce w ciąży. Przez chwilę pomyślał nawet o tym, że musi ograniczyć przy niej liczbę wypalanych papierosów. Rozbawił sam siebie troską o swoje fikcyjne nienarodzone jeszcze dziecko.
Miał wybitnie dobry humor. Gdy spojrzał na butelkę whisky, wiedział dlaczego. Dotarło do niego, że do samej tylko północy wypił normę przewidzianą na całą audycję. Wiedział, że nie miał prawa pić więcej, ponieważ mogło się to skończyć katastrofą. Ta wizja jednak go nie powstrzymała, było mu dziś dobrze i chciał, by ten stan się utrzymywał jak najdłużej. Nalał więc kolejną szklaneczkę alkoholu i po serwisie informacyjnym zaczął mówić do słuchaczy:
– Ona i on. Jej piękna dusza i boski wygląd. Jego marzenia i wiara w cud. Spotkanie nagłe i przypadkowe, co było dalej? Ta opowieść może być o każdym z nas. Pamiętajmy jednak o tym, że każda miłość ma swój początek i koniec zarazem. Pewien pisarz stwierdził, że miłość z rzeczy wiecznych trwa najkrócej. Skoro tak jest, to po północy gramy Pet Shop Boys, chłopacy z Anglii i ich Leaving.
Wiem, kiedy dosyć to dosyć i odchodzisz.
Skoro nie mam czasu zastanawiać się nad twoją wolnością,
Ale wciąż potrafię odnaleźć nadzieję, że uwierzę w miłość.
Nasza miłość jest martwa, ale śmierć nie odchodzi.
Uczynili z nas to, czym jesteśmy, są z nami codziennie.
Nasza miłość jest martwa, ale w śmierci jest coś z życia,
We wspomnieniach i w myślach, to możliwe do udowodnienia.
Morten po piosence powtórzył raz jeszcze, ściszonym głosem, słowa refrenu w wersji oryginalnej: Believe in love. Don’t go away (Wierzę w miłość. Nie odchodź).
– Ten tekst nie jest skierowany do znudzonych sobą małżonków, tylko do wszystkich prawdziwych kochanków, którzy w weekend spotykają się w najciemniejszych zakamarkach naszego miasta.
To była nietypowa audycja. Morten nie poznawał samego siebie. Wieczna chwała miłości bezapelacyjnie wypierała często goszczącą tu ponurą stronę mroku. Dotychczas w jego audycjach nie było raczej miejsca na optymizm, dziś w tych wszystkich piosenkach o miłości wrażliwy słuchacz mógł go niezaprzeczalnie wytropić.
Życie jest tylko czekaniem na umieranie, często puszczał nocą takie piosenki, dziś było zupełnie inaczej. Większość jego fanów była zdezorientowana. „Zaskoczenie, ale pozytywne, nikt nie lubi rutyny” – tak pisali do niego w mejlach. I kto by pomyślał, że wszystko to przez nieistniejącą Ankę. Naprawdę Morten śmiał się z tego.
Gdy puszczał kolejną piosenkę, przypomniała mu się pewna sytuacja. Spotkanie jego z nią, a może jej z nim, trudno było mu po latach stwierdzić, kto był inicjatorem tego pomysłu. Był flirt, który nie zakończył się seksem ani nawet pocałunkiem, tylko totalną awanturą. Ostatecznie został nazwany mizoginem, co nawet mu się podobało, bo trafiało prosto w dziesiątkę. Rzeczywiście miał uprzedzenie do dziewczyn, bał się ich, bał się ich zemsty. Myśląc o skomplikowanych relacjach damsko-męskich, Morten zapodał teraz słuchaczom Nicka Cave’a, który słynął z ballad o mordercach. W końcu każda miłość, prędzej czy później, zostanie zamordowana. Wszyscy znajomi Mortena, słysząc głoszone przez niego teorie, byli zbulwersowani, a on uważał, że był tylko dość wnikliwym obserwatorem, niebojącym się mówić prawdy. Styl życia większości jego znajomych wyraźnie kojarzył mu się z przesoloną zupą pomidorową. Lubił kpić i śmiać się, a zarazem marzył, aby czymś się wyróżnić na ich tle. Od większości odróżniało go również to, że zawsze chciał spotkać prawdziwą miłość.
Morten rozmarzył się jak nigdy dotąd. Odpowiedni wydał mu się zespół The Cure z utworem Oddaleni.
– Dla tych wszystkich, którym brak miłości, dla tych, którym przejadły się jej substytuty. Nie bójcie się przyznać! Każdy z nas potrzebuje prawdziwej miłości, jak tlenu.
On czeka, aż ona zrozumie,
lecz ona nie zrozumie nigdy.
Ona czeka całą noc, aż on zadzwoni,
lecz on już nie zadzwoni.
On czeka, aż ona powie „wybaczam”,
lecz ona tylko spuszcza oczy
i modli się, by usłyszeć „kocham Cię”,
lecz on więcej nie skłamie…
On czeka, aby mu współczuła,
lecz ona współczuć już nie będzie.
Ona całą noc czeka, by poczuć jego pocałunek,
lecz budzi się zawsze sama…
On chce usłyszeć „zapomniałam”,
lecz ona zwiesza głowę w bólu
i modli się, by usłyszeć „nigdy więcej…
już nigdy nie zostawię Cię…”.
Jak mogliśmy się tak oddalić?
Byliśmy przecież tak blisko siebie.
Jak mogliśmy się tak oddalić?
Myślałem, że ta miłość będzie trwać wiecznie…