Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Miłość primabaleriny - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Rok wydania:
2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Miłość primabaleriny - ebook

Ania Iliuszyn wychowywała się razem z Romanem Zwieriewem w domu dziecka w Petersburgu. Gdy dorośli, zakochali się w sobie, jednak ich romans trwał zaledwie dwa tygodnie. Nie potrafiąc zapomnieć o ukochanym, Ania oddaje się pracy. Jako światowej sławy primabalerina tańczy tylko dla niego, choć nie wie, czy jeszcze kiedykolwiek go zobaczy. Aż pewnego dnia na jej przedstawienie w Londynie przychodzi Roman – przystojny i bardzo bogaty…

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-276-3171-8
Rozmiar pliku: 760 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Dziś wieczór będzie tańczyła.

Ta myśl, niczym iskra, obudziła w niej cichy, ukryty płomień. Czym było uczucie, które przepełniało ją za każdym razem, kiedy przygotowywała się do wyjścia na scenę? Zamknęła oczy. Nazwałaby je… uroczystą radością. Albo może niecierpliwym, pełnym ekscytacji skupieniem. Lata mijały, Ania Iliuszyn dawno już skończyła szkołę baletową, dzięki swojej naiwnej bezczelności i tytanicznej pracy utorowała sobie drogę do znanego rosyjskiego zespołu, odpracowała swoje jako stażystka, dziś była primabaleriną, a jej miłość do tańca trwała. Nawet więcej – wciąż rosła. Każde wyjście na scenę było wyjątkowe. Na każde czekała jak dziecko na Wigilię Bożego Narodzenia. I każde przekuwała w sukces, który skrupulatnie zachowywała w pamięci, jak skąpiec, ukrywający złote monety pod siennikiem.

Taniec był jej życiem. Podporządkowała mu wszystko – swoje ciało i duszę, swój czas, każdy dzień – od pobudki o świcie, po wieczorny spoczynek, na który udawała się zawsze o bardzo rozsądnej porze. Podziwiano jej filigranową, smukłą sylwetkę, w której drzemała niespożyta energia. Zastanawiano się, jak ta drobna kobietka jest w stanie podołać morderczym treningom, które sobie codziennie narzuca. Zachwycano się jej niepowtarzalnym stylem, łączącym bezbłędny warsztat i pełną emocji ekspresję. Wróżono jej wielką karierę i głowiono się nad zagadką, jaką była Ania Iliuszyn.

Tabloidy nie przepadały za nią, bo nie dostarczała tematów do plotek. Nazywały ją więc „żelazną baletnicą” albo „królową śniegu”. Ania nie starała się ocieplić swojego wizerunku, wręcz przeciwnie, zdawało się, że robi, co może, żeby pokazać, że brukowce się nie mylą. Od lat nie opuściła żadnego treningu, nie przyznała sobie taryfy ulgowej nawet wtedy, gdy dotarła na szczyt. Jej szczuplutkie ciało działało niezawodnie, jak nad podziw solidna, precyzyjna maszyneria. Chłodny uśmiech skutecznie studził zapały wielbicieli, którzy wyobrażali sobie, że kosztowne upominki i wyszukane komplementy zrobią wrażenie na rosyjskiej balerinie i utorują im drogę nie tylko do jej garderoby, ale i do buduaru. Im więcej przybywało rozczarowanych fanów, tym bardziej utrwalała się opinia, że Ania Iliuszyn jest zimna jak lód. Piękna, nieprzystępna królowa śniegu.

Nie przeszkadzało jej to. Dopóki dostawała angaże, ludzie mogli mówić o niej, co im ślina na język przyniosła. Bo tak naprawdę ludzie niczego o niej nie wiedzieli. Nikt nie znał jej sekretu. Nikt nawet się nie domyślał, że źródłem jej energii i determinacji była tęsknota. Nikt nie wiedział, że Ania Iliuszyn żyje przeszłością.

A ona, za każdym razem, kiedy wychodziła na scenę, robiła to dla jednego, jedynego człowieka. Zawsze tańczyła dla mężczyzny, którego kochała. Bo tańcząc, potrafiła przywołać magiczny czas, kiedy on przy niej był. Kiedy nie opuszczał żadnego z przedstawień, a ona, drobna, jasna postać na scenie, czuła na sobie jego wzrok, i to uczucie ją uskrzydlało.

Dziś od tamtych szczęśliwych dni dzieliły ją długie lata samotności, ale wiedziała, że kiedy tylko zabrzmi uwertura, a jej ciało, absolutnie posłuszne każdej nucie, rozpłynie się w muzyce, zamieni w lekkość, w rytm, odmaluje ruchem zawiłą, romantyczną historię baletowego libretta – wtedy przeszłość powróci. Powróci na ten krótki czas, kiedy orkiestra będzie grać, a scena – tonąć w świetle reflektorów.

Tego wieczora znów zatańczy dla ukochanego.

Ania uniosła powieki, ciężkie od scenicznego makijażu, a wielkie zwierciadło odpowiedziało jej poważnym, skupionym spojrzeniem jej własnych, szarozielonych oczu. Jeszcze pół godziny do wyjścia na scenę. Jej drobna twarz była już pokryta jasnym, niemal białym pudrem, usta umalowane szkarłatną szminką, a powieki aż skrzyły się od złotego brokatu. Tym samym kolorem połyskiwał stroik z piór, wpięty w jej ciemne włosy, uczesane w idealnie gładki kok. Rozgrzewkę miała już za sobą, stopy mocno owinęła elastycznym bandażem i przygotowała pointy – te, w których zamierzała tańczyć, oraz dwie zapasowe pary, na wszelki wypadek. Jak zawsze, każdy etap przygotowań do występu był zaplanowany w najmniejszych szczegółach, a ona miała dość wprawy, żeby realizować ten plan gładko i punktualnie, niemal co do sekundy. Odchyliła się na oparcie fotela i odetchnęła głęboko, koncentrując się na relaksie. Teraz wypije szklankę wody kokosowej, oczywiście powoli i małymi łykami, zagryzając połówką banana. Drugą połówkę zje podczas antraktu, razem ze skrupulatnie wyliczonymi trzema kafelkami delikatnej, belgijskiej czekolady.

Ania uwielbiała belgijską czekoladę. Była tak słodka, jak jej wspomnienia.

Niespiesznie jedząc banana, powiodła wzrokiem po przestronnym wnętrzu, oświetlonym dużymi, mlecznobiałymi żarówkami wprawionymi w ramę lustra, które zajmowało całą długość ściany.

Miała teraz własną garderobę, nie musiała się tłoczyć z dziewczynami z zespołu we wspólnej przebieralni, gdzie wszystkie malowały się w hałasie i rozgardiaszu, przy mikroskopijnych toaletkach. Och, odsiedziała swoje przy jednym z tych maleńkich luster, setki razy nakładała makijaż potrącana przez koleżanki, które kręciły się i plotkowały jak najęte. Teraz mogła się rozkoszować ciszą i spokojem. Jej stroje wisiały na ozdobnych wieszakach, a potrójne tremo w ozdobnych, staroświeckich ramach czekało, by ją przekonać, że ubrana w sceniczny kostium jest najpiękniejsza w świecie.

Osiągnęła tak wiele, właściwie wszystko, o czym marzyła, kiedy zdawała egzamin do szkoły baletowej. Wysoką pozycję w zawodzie, międzynarodową sławę. Była znana nie tylko z bezbłędnych technicznie wykonań najbardziej brawurowych ról baletowych, ale też z własnego stylu, który łączył w sobie idealną płynność i precyzję ruchów z niemalże dziką, pełną emocji ekspresją. Nieraz słyszała, że nikt przed nią tak nie tańczył. Nienaganny warsztat był solidnym fundamentem, na którym mogła oprzeć swobodę interpretacji – i nie wahała się tego robić. Tańczyła jak ktoś, kto z nikim się nie liczy, posłuszna jedynie muzyce i własnej, gwałtownej naturze. Była Rosjanką, balet miała we krwi.

Tak, miała dziś wszystko, o czym kiedyś mogła tylko marzyć. Wyrwała się z biednej dzielnicy Petersburga; teraz była obywatelką świata. Wyrwała się z ubóstwa, które było zmorą jej dzieciństwa. Była wolna, samowystarczalna i robiła to, co kochała.

Czyż to nie zabawne, że wciąż tęskniła za czasami, kiedy nie miała absolutnie niczego, nawet pewności, że dostanie talerz zupy na obiad? Tak, była biedna jak mysz kościelna, ale każdy jej dzień był wypełniony obecnością człowieka, którego kochała. Dziś była spełnioną, sławną primabaleriną; zapłaciła za to krwią, potem i łzami, a także dziesiątkami tysięcy godzin morderczego treningu. I niczego nie żałowała – powtarzała sobie to za każdym razem, kiedy tęsknota za ukochanym stawała się nie do zniesienia. Pewnego dnia on po prostu odszedł, a pustka, jaką po sobie zostawił, była bardziej dotkliwa, niż głód i chłód, które cierpiała przed laty.

Zamyślona, oparła łokcie na gładkim, marmurowym blacie toaletki. Był na tyle przestronny, by pomieścić nie tylko przybory do układania włosów i do makijażu, ale też wszystkie maleńkie talizmany. Jak każda artystka sceniczna, Ania była przesądna. Namiętnie zbierała drobiazgi, które upamiętniały najszczęśliwsze chwile jej życia. Kiedy przygotowywała się do wyjścia na scenę, musiała, po prostu musiała mieć pod ręką całą kolekcję. Było tu naprawdę stare, pomięte sreberko po czekoladzie, drewniana łyżka z rzeźbioną rączką, kolorowy frędzel, który dawno temu zdobił wełniany, damski szal. Był tu maleńki złoty kolczyk bez pary – drugi Ania zgubiła tego pamiętnego wieczora, kiedy straciła niewinność, na wygniecionym sienniku, w obskurnym pokoju, który jej ukochany zajmował w najtańszym hotelu robotniczym Petersburga. Było też drewniane puzderko, a w nim postrzępiony skrawek materiału z wyblakłym nadrukiem. Tę metkę przechowywała z pietyzmem od dnia, kiedy oderwała ją ukradkiem od pościeli, którą kupił specjalnie dla niej, żeby nie musiała sypiać z nim na przetartym prześcieradle, pod szorstkim, wełnianym kocem…

Ania ścisnęła w palcach chłodny metal kolczyka i przymknęła oczy. Trwała tak przez chwilę, poruszając bezgłośnie wargami, jakby wypowiadała jakieś zaklęcie. Wreszcie uniosła kolczyk do ust, pocałowała go głośno, z emfazą, i odłożyła na blat toaletki. Westchnęła głęboko, zamrugała i przywołała się do rzeczywistości. Marszcząc brwi, pochyliła się do lustra, żeby jeszcze raz dokładnie skontrolować makijaż, i oczywiście uznała, że trzeba go poprawić. Jeszcze raz upudrowała czoło i policzki, poprawiła zarys ust ciemną konturówką, sprawdziła, czy gęste wachlarzyki sztucznych rzęs trzymają się mocno na swoim miejscu, czy żadne niesforne pasemko włosów nie zamierza wymknąć się z upięcia, a stroik z piór na pewno nie obluzuje się podczas przedstawienia. Kiedy była absolutnie pewna, że każdy szczegół jest idealnie dopracowany, nacisnęła przycisk dzwonka. Garderobiana stanęła w drzwiach niemal natychmiast. Żadna z kobiet się nie odezwała, bo też i nie trzeba było słów. Obydwie znały na pamięć ten taniec, jakim było przygotowanie primabaleriny do wyjścia na scenę. Ania wstała i zsunęła z ramion jedwabny peniuar, a garderobiana zdjęła z wieszaka kostium. Tancerka uniosła ręce, a jej pomocnica ostrożnie i w skupieniu oblekła ją w strój, który miał sprawić, że na tę noc, jeszcze raz, Ania Iliuszyn stanie się kimś innym. Idealnie dopasowany, głęboko wydekoltowany gorset mienił się wszystkimi barwami ognia, zawiłe, roztańczone wzory przywoływały na myśl płomienie, a dziesięciowarstwowa spódniczka tutu miała złocistoczerwony kolor gorącego żaru. Zamek błyskawiczny, ukryty w zaszewce na plecach, zapiął się bez trudu. Chłodny, gładki materiał kostiumu zamknął gibkie ciało tancerki w mocnym uścisku.

Ania Iliuszyn przemieniła się w Ognistego ptaka.ROZDZIAŁ DRUGI

– Merde! – Garderobiana uśmiechnęła się od ucha do ucha, rzucając francuskie przekleństwo, które, jak chciał kolejny przesąd funkcjonujący w świecie baletu, miało przynieść szczęście na scenie. Ania odpowiedziała jej uśmiechem, wspięła się na palce i okręciła w piruecie, a kryształowe tremo ukazało obraz jej smukłej sylwetki, gibkiej i lekkiej jak płomień.

Mamoczka, gdybyś tylko mogła mnie zobaczyć…

Jak zawsze, ostatnią myśl przed wyjściem na scenę poświęciła matce. Katia Iliuszyn była twardą kobietą. Harowała jak stachanowiec, żeby zapewnić córce, którą wychowywała samotnie, dach nad głową i miskę ciepłej strawy. Odkąd Ania pamiętała, matka zajmowała posadę kucharki w petersburskim sierocińcu. I marzyła o lepszej przyszłości dla córki. A gdy Katia o czymś marzyła, parła ku temu jak radziecki czołg.

Ania miała dziewięć lat, kiedy matka umyśliła sobie, że pośle ją do szkoły baletowej. I tego samego dnia beztroskie dzieciństwo skończyło się, jak nożem uciął. Zaczęły się wymagania. Ania nie mogła przybrać na wadze. Musiała dbać o linię, pracować nad nienaganną postawą. „Głowa do góry, plecy proste, brzuch wciągnięty” – komenderowała Katia znad sagana, do którego wrzucała, jeden po drugim, ziemniaki obierane błyskawicznymi, precyzyjnymi ruchami noża. A potem, kiedy Ania znalazła się na liście przyjętych do pierwszej klasy, razem z matką przez cały dzień śmiały się i płakały z radości.

Minęły wakacje i radosny nastrój prysł, zastąpiony przez wojskowy rygor. Ania musiała trenować codziennie pod czujnym okiem matki. Ze szkoły nie wracała do pustego domu, szła do sierocińca, Katia wpuszczała ją przez kuchenne drzwi. A potem kazała córce powtarzać, powtarzać i jeszcze raz powtarzać ćwiczenia, których tego dnia nauczyła się na lekcjach. Całe szczęście, że Ania miała prawdziwą smykałkę do tańca, więc im więcej ćwiczyła, tym bardziej kochała to zajęcie.

Spasiba, mamoczka - powiedziała bezgłośnie. Teraz, kiedy Katia już nie żyła, Ania chciała pamiętać tylko dobre chwile. Była wdzięczna matce, naprawdę wdzięczna, mimo wszystko. Gdyby nie jej upór, gdyby nie ciężka ręka, która wymierzyła córce niejeden siarczysty policzek, kto wie, kim byłaby dzisiaj? Kucharką, pomywaczką? A może, nie daj Bóg, uprawiałaby najstarszy zawód świata, byle tylko zarobić na utrzymanie?

Był czas, kiedy święcie wierzyła, że nienawidzi matki, jej apodyktycznego charakteru i ciężkiej ręki. Lata mijały, Ania robiła, co mogła, żeby wymknąć się spod matczynej kontroli, ale Katia miała oczy dookoła głowy. Narzuciła córce żelazne zasady: zero słodyczy, zero używek, zero mężczyzn. Ania nie byłaby sobą, gdyby nie usiłowała złamać tych zasad. Ale nigdy nie udało jej się zmylić czujności matki. Jak Katia to robiła, że zawsze wiedziała, kiedy córka zgrzeszyła przeciw którejś z nich? Ania nie miała pojęcia. Ale dobrze pamiętała piekący ból, gdy matka, z lodowatą konsekwencją, za każde przewinienie wymierzała jej policzek. Albo dwa. Dobrze pamiętała swój bunt, ale i swoją beztroskę. Katia czuwała nad nią; nic złego nie mogło się jej przytrafić. Odkąd matki zabrakło, prześladowała ją świadomość, że jest sama na świecie. Taniec uspokajał – robiła to, co miała robić. Niemalże widziała, jak Katia z aprobatą kiwa głową.

Zastukano do drzwi.

– Już czas – wyszeptał zaaferowany asystent.

– Jestem gotowa. – Rzuciła jeszcze jedno spojrzenie w lustro, prosto w poważne, pełne napięcia oczy Ognistego ptaka. Trema, niewidzialny upiór, tak dobrze jej znany, a jednak ciągle groźny, już się skradał, powoli i nieubłaganie, by chwycić ją za gardło. Nie przejęła się tym. Już dawno nauczyła się żyć w zgodzie z tremą. Mało tego – szanowała ją. Gdyby pewnego dnia straciła rozum i zechciała wyjść na scenę nieprzygotowana, trema nie pozwoliłaby jej na to. Była pożyteczna jak groźny, stróżujący pies, a Ania wiedziała, jak ją obłaskawić. Skupiła się na równym, głębokim oddechu. Powiedziała sobie, że jest świetnie przygotowana i nie ma żadnego, najmniejszego powodu do paniki. Wszystkie kroki tańca przećwiczyła tyle razy, że potrafiłaby wykonać je chyba nawet przez sen. Były częścią jej samej, zapisane na zawsze w podświadomej pamięci jej ciała. Trzymając się tej myśli, ruszyła przez labirynt korytarzy, ku scenie londyńskiego teatru. Tego wieczora Ognisty ptak miał być grany po raz ostatni przed angielską publicznością. Ania czuła, że będzie to wyjątkowe przedstawienie.

– Merde!

Wszyscy, których mijała – asystenci, garderobiani, stadka podekscytowanych, młodziutkich baletnic z zespołu, tancerze i technicy, z lubością rzucali za nią brzydkie słowo, które w świecie baletu zastępowało życzenie powodzenia. Dziękowała skinieniem głowy, zbyt skupiona, by wdawać się w pogaduszki.

Jej partner sceniczny, Misza, odtwórca roli Iwana Carewicza, był już za kulisami, gotów do występu. Bordowy kostium podkreślał jego atletyczną budowę, kiedy, stojąc przed lustrem, mocował nakrycie głowy, które niebawem miało zostać przyozdobione jednym ze złocistych piór Ognistego ptaka. Skinął głową Anii, a ta odpowiedziała mu podobnym, oszczędnym gestem. Żadne z nich się nie odezwało, żadne nie wypadło z rytmu własnych przygotowań do wyjścia na scenę. Tak czy owak, nie mieli sobie wiele do powiedzenia. Prasa pełna była plotek o płomiennym romansie, który ich łączył, ale były to, od początku do końca, brednie wyssane z palca przez gryzipiórków o zbyt bujnej wyobraźni. Nie dementowali ich. Ostatecznie, oboje byli artystami i wiedzieli, że im bardziej pikantne są plotki, tym więcej ciekawskich zapełnia widownię podczas każdego spektaklu. Misza cieszył się reputacją donżuana, nie miał więc nic przeciwko temu, że głoszono, że rozkochał w sobie zimną, perfekcyjną i nieprzystępną Anię Iliuszyn. Ona także nie zamierzała niczego dementować, dlatego właśnie, że naprawdę była zimna i nieprzystępna. Jeśli pogłoska o jej związku z solistą mogła zniechęcić zbyt natrętnych adoratorów, gotowa była utrzymywać iluzję. To, co ludzie o niej mówili, nie obchodziło jej ani trochę. Kiedyś była inna – choć tamte czasy zaczynały się zacierać w jej pamięci. Kiedyś była radosna i ufna, życzliwa dla wszystkich, pełna optymizmu i nadziei. Kiedyś śmiała się często i głośno, z czystej radości tańczyła na śniegu, pod parkowymi latarniami Sankt Petersburga, i snuła szalone, szczęśliwe plany na przyszłość.

Potem zamknęła się w sobie, stała się aż do przesady ostrożna, poważna, pragmatyczna. Niektórzy twierdzili nawet, że była zgorzkniała i cyniczna. Skąd ta zmiana? Wyjaśnienie było proste. Kiedyś była zakochana. Każdego wieczora, po skończonym treningu, jak na skrzydłach biegła do swojego mężczyzny. Co z tego, że oboje byli biedni jak myszy kościelne, żadne z nich nie miało niczego, poza ogromnym apetytem na życie. Byli młodzi, zdolni, kochali się. Choćby i nie mieli grosza przy duszy ani dachu nad głową, świat stał przed nimi otworem.

Ale ta radosna beztroska skończyła się nagle. Ukochany porzucił ją, z dnia na dzień, bez słowa pożegnania. Czy złamał jej serce? Nie. On je zmiażdżył. I podarł na strzępy. Nigdy nie czuła takiego bólu. Nie wyobrażała sobie nawet, że można doświadczyć równie intensywnego cierpienia i nie umrzeć. A jednak – przeżyła. Niczym Ognisty ptak, podniosła się z popiołów. Wybiła się, używając swojego cierpienia niczym trampoliny. Dziś była z tego dumna.

Ukochany odrzucił jej miłość? Cóż, serce miała jedno, i zostało ono całkowicie, doszczętnie roztrzaskane. Mężczyźni przestali dla niej istnieć. I tak nie mogłaby żadnego pokochać, wybrała więc taniec – odtąd był jej jedyną pasją, jedyną miłością i celem. Ofiarowała mu całą energię i całe uczucie.

Warto było – pomyślała z dreszczem satysfakcji, wsłuchana w melodię uwertury, gotowa, by pojawić się na scenie. Warto było oddać wszystko, żeby przeżyć chwilę taką jak ta.

– Merde – rzuciła niemal bezgłośnie do Miszy, a ten odpowiedział jej samym ruchem warg.

W następnej chwili znieruchomiał i Ania mogła zobaczyć, jak tancerz wycisza się, głuszy emocje i gasi każdą myśl. Misza musiał umrzeć, żeby mógł się narodzić Iwan Carewicz. Raz i dwa, i trzy, i raz… Rozbrzmiał jeden takt, zaczął się drugi, i dokładnie wtedy, gdy nostalgiczne skrzypcowe solo urwało się, Carewicz pojawił się na scenie, która wyobrażała magiczny ogród. Sama za kulisami, Ania stanęła w pozycji, wzięła głęboki oddech i pozwoliła, żeby muzyka obudziła Ognistego ptaka i poprowadziła go do magicznego ogrodu. Kiedy muzycy uderzyli w ton, na który czekała, rozłożyła ramiona.

I pofrunęła.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: