Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Miłość z nutą imbiru - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
12 października 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Miłość z nutą imbiru - ebook

 

Ewa wreszcie odnalazła szczęście, lecz nadal marzy o najprostszych rzeczach, takich jak codzienne zasypianie u boku ukochanego. Andrzej nie jest z nią całkiem szczery, co sprawia, że oboje oddalają się od siebie. Ewa martwi się także o swą skrytą córkę – kiedy zawodzą próby przeprowadzenia szczerej rozmowy, pozostaje jej potajemne śledzenie bloga Klaudii.

Czy Ewa i Andrzej zawalczą o swój związek, kiedy na horyzoncie pojawi się ktoś inny? Czy Klaudia wsłucha się we własne pragnienia i odnajdzie prawdziwą siebie? Bohaterowie Miłości z nutą imbiru muszą sprostać codziennym wyzwaniom, otworzyć się na drugiego człowieka, a niekiedy przyznać się do popełnionego błędu…

Agnieszka Olejnik zaprasza nas do świata, w którym nie zawsze możemy znaleźć prosty kontrast czerni i bieli. Prawdziwe, przejmujące emocje, które zna każdy z nas – bo życie zazwyczaj ma smak słodko-gorzki, ze szczyptą imbiru.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7976-491-4
Rozmiar pliku: 1,8 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

W przytulnej, niedawno wyremontowanej i urządzonej w stylu prowansalskim kuchni unosił się zapach świeżo upieczonego chleba na zakwasie. Za oknem zapadła ciemność, tylko przejeżdżające od czasu do czasu samochody omiatały ulicę snopem światła.

– Czy wiesz, że to już prawie dwa lata? – zapytał Andrzej, wtulając nos w ucho Ewy.

– Co takiego? – nie zrozumiała.

Miksowała właśnie bób na pastę do pieczywa. Robot kuchenny zagłuszał słowa, więc wyłączyła go na chwilę.

– Niedługo miną dwa lata, odkąd się poznaliśmy.

Andrzej objął ją ciaśniej, przesunął dłonie na piersi. Ewa zamknęła oczy i pozwoliła, żeby jeszcze przez chwilę całował ją i szeptał do ucha, na co miałby ochotę zamiast kolacji. Wreszcie westchnęła i stanowczym ruchem zdjęła jego ręce ze swojego biustu.

– Nawet o tym nie myśl. Klaudia powinna już być z powrotem – powiedziała. – Nie lubię, kiedy się tak spóźnia.

– Ewuś, twoja córka to już prawie dorosła kobieta.

– Jasne. Gdybyś słyszał, jak opowiada o zabawach z Igorem, powiedziałbyś, że jest małą dziewczynką zamkniętą w prawie dorosłym ciele.

Andrzej uśmiechnął się i delikatnie odwrócił Ewę twarzą w swoją stronę. Ucałował rysujące się w kącikach oczu kurze łapki.

– Ty też niekiedy bywasz małą dziewczynką. A ja bywam chłopcem w krótkich spodenkach. Chcesz, żebym po nią pojechał?

– Nie, obraziłaby się. Przerwałbyś jej randkę.

– Rozumiem. Czyli już jesteś pewna, że kogoś ma?

– Ma to za dużo powiedziane. Powiedzmy, że się zaleca.

– Zaleca. Jakie to romantyczne i staroświeckie.

– No, nie wiem. – Ewa roześmiała się, ale w tym śmiechu dała się słyszeć gorzka nuta. – Nasze prababki powiedziałyby pewnie coś zupełnie przeciwnego. Nastoletnie dziewczęta przechadzające się po parku, jedna drugą usiłuje przytulić, pocałować… To jest według ciebie staroświeckie?

– Kochanie?

– Słucham.

– Ty wcale się z tym nie pogodziłaś, prawda?

Ewa rozpłakała się tak nagle, jakby te łzy przez cały czas zbierały się pod powierzchnią, tylko czekając na ujście.

– Nie – wyszeptała. – W każdym razie nie do końca. Udaję, żeby Klaudii było łatwiej, przecież widzę, jakie to dla niej ważne. Ale nie do końca. Czy w ogóle można zaakceptować fakt, że twoje dziecko jest kimś, kim samo nie chciałoby być? Przecież homoseksualizm nie jest wyborem, stanowi coś… jakby wyrok. Tak okropnie się o nią boję.

Andrzej nie odpowiedział. Tulił Ewę i kołysał delikatnie, pozwolił się wypłakać i uspokoić oddech, jednocześnie myśląc o tym, że – mimo swojego braku uprzedzeń – chyba nie zniósłby widoku własnego syna całującego innego chłopca.

– Zostaniesz dzisiaj? – zapytała nagle Ewa, jeszcze przez łzy.

– Co takiego?

– Zostań na noc. Jeszcze nigdy nie obudziłam się obok ciebie.

Pocałował ją i otarł kciukami jeszcze mokre policzki.

– Nie mogę – skłamał. – Sławek może wrócić w każdej chwili. Umówiliśmy się, że jakby coś nie grało, to po prostu mama Oskara go odwiezie. Muszę być w domu.

Po kolacji – złożonej z sałatki z mieszanych warzyw oraz jeszcze ciepłego żytniego chleba posmarowanego aksamitną pastą z bobu – Andrzej wracał do domu z ciężkim sercem. Ostatnie miesiące nie przyniosły zmian, na które po cichu liczył, kiedy wracał do Polski na stałe. Z dnia na dzień, z tygodnia na tydzień czuł się coraz bardziej sfrustrowany, rozczarowany i zagubiony.

Nie wysiadł od razu z samochodu, pozostał w ciemności na parkingu przed domem, patrząc na sylwetki jałowców kołyszących się na wietrze. Pamiętał dzień, w którym jako młody żonkoś sadził je wraz z matką – sięgały wówczas do kolan. Teraz wprawdzie urosły, ale straciły urodę, zrobiły się rzadkie i łyse od dołu, a on nie miał pojęcia, czego im brakuje; pewnie jakiegoś nawozu. Mama by wiedziała.

Oparł ręce na kierownicy i pochylił głowę; usiłował się uspokoić. Sławka nie było w domu, nocował u kolegi, a Andrzej poczuł nagle, że nie czuje się na siłach iść do domu i spędzić nocy w towarzystwie żony. Nie po tym wszystkim, co się między nimi wydarzyło.

Nie powiedział Ewie, że Żaneta wróciła. Nie miał odwagi. Układał sobie w wyobraźni tę rozmowę, dobierał słowa. Kochanie, słuchaj, nie jestem już sam, żona zdecydowała się jednak wrócić z Anglii i wiesz, taki drobiazg, nie zgadza się na rozwód… Twierdzi, że chce spróbować terapii małżeńskiej, że kocha mnie i syna… Oboje wiemy doskonale, o co chodzi – odkryła, że nie zarobi na siebie tyle, aby żyć na poziomie, do jakiego przywykła. A mężczyzn gotowych ją utrzymywać nie ma znowu tak wielu…

Odkąd dzięki Ewie zrozumiał, jak powinna wyglądać bliskość między ludźmi, znosił obecność Żanety coraz gorzej. Nie umiał już rozmawiać z nią normalnie – przechodzili od cichych dni do krzyku, ale nigdy nie było nic pośrodku. Najpierw wiosną ubiegłego roku, kiedy wróciła po swojej ucieczce z kochankiem i nie raczyła niczego wyjaśnić, tylko po prostu wprowadziła się z powrotem. Później, gdy uparła się, żeby jechać z mężem i synem do Anglii i tam zacząć wszystko od nowa. Tamtego koszmarnego lata umierał z tęsknoty za Ewą, ale dla dobra dziecka wytrzymywał, usiłował stworzyć fikcję małżeństwa, które jeszcze się da uratować.

Żanecie spodobało się w Anglii tak bardzo, że nawet gdy już stało się jasne, jak zły był to pomysł, jak bardzo nic z ich wspólnego życia nie będzie – postanowiła zostać na Wyspach. Znalazła pracę, wprawdzie znacznie poniżej swoich aspiracji (składała kartonowe pudełka), ale dało się z tego wyżyć. Powiedziała, że nie wróci, w każdym razie póki jeszcze jakoś sobie radzi. Radziła sobie przez ponad rok.

Andrzej ze Sławkiem pożegnali się z Wielką Brytanią bez żalu. Wrócili do Polski i wszystko zaczęło się układać. Wciąż mieszkali w dużym domu, który Wójcikowie kupili przed laty, zaraz po wyjeździe Andrzeja do Anglii. Wówczas wydawał się w sam raz, zwłaszcza że sprowadzili się do nich rodzice Andrzeja – ale teraz zrobiło się trochę pusto w tym nadmiarze przestrzeni. Mimo to Sławek nie narzekał, a jego ojciec chyba po cichu liczył na to, że pewnego dnia do tych murów wróci kobiece ciepło – że Ewa zgodzi się z nimi zamieszkać.

Poprzedniego dnia obudził się nad ranem i od razu poczuł, że coś jest nie tak. Odruchowo zajrzał do pokoju Sławka, ale przypomniał sobie, że chłopiec spędza długi weekend u kolegi. Andrzej zszedł do salonu i już wiedział. Nie, nie rzuciła na sofę żadnej kiecki, nie zostawiła toreb w holu. Na pozór nic się nie zmieniło. Ale on wyczuł waniliowy zapach jej perfum i natychmiast zaczęło go ściskać w gardle. Jeszcze tylko sprawdził w szafie w wiatrołapie – tak, nie mylił się, płaszcz Żanety wisiał na wieszaku, jakby nigdy go tam nie brakowało.

Czym prędzej zrobił sobie kanapki, wypił kawę i wyszedł do pracy. Wprawdzie robotę zaczynał o ósmej, ale wolał błąkać się po jakimś supermarkecie, niż spotkać swoją żonę. Dobrze, że w szkole było wolne z powodu Dnia Nauczyciela – Sławek wróci do domu dopiero w niedzielę.

Jednoosobowa firma budowlana Andrzeja nie narzekała na brak zleceń. W tej chwili remontował kuchnię pewnej staruszce mieszkającej na Jeżycach. Starsza pani okazała się przesympatyczna, za to jej syn – który płacił i wymagał – to był kawał cwanego gnojka. Andrzej widywał takich dość często: upodobania matki się nie liczyły, najwyraźniej synalek odliczał tylko dni do jej śmierci, a mieszkanie szykował dla siebie albo może na sprzedaż. Kiedy babcia nieśmiało zasugerowała, że nie rozumie, jak działa kuchenka indukcyjna i wolałaby zwykłą gazową, syn odwarknął, że jak jej się nie podoba, to zawsze może jadać w barze. Starsza pani przełknęła łzy i z uśmiechem na pomarszczonej twarzy zaproponowała Andrzejowi herbatę z pigwą.

Wtedy, w piątek, prosto z pracy pojechał do Ewy, żeby odwlec moment, w którym spotka się z Żanetą. Wieczorem jednak trzeba było wreszcie stanąć twarzą w twarz z wiarołomną żoną. Wysłuchał jej spokojnie: nie przerywał, kiedy perorowała, że to małżeństwo jeszcze można uratować, a w ogóle to wszystkiemu winien był on, ze swoją zimną obojętnością, wiecznie nieobecny, bo przecież łatwiej było czmychnąć na Wyspy i pławić się w wygodnym, łatwym życiu, kiedy ona tu użerała się z teściową i dzieckiem. Wygodne i łatwe życie, podobnie jak pławienie się, zniósł jakoś, choć natychmiast przypomniał mu się ból karku i zdarty do krwi naskórek palców, kiedy pokrywał gładzią i szlifował sufity bogatym Anglikom. Nie wytrzymał dopiero przy użeraniu się z teściową, czyli jego nieżyjącą już mamą. Po prostu wyszedł z kuchni, z impetem trzasnąwszy drzwiami, żeby sobie choć trochę ulżyć. Zamknął się w łazience i siedział tam, dopóki Żaneta nie przestała się kręcić po domu.

Wiedział, że dziś czeka go ciąg dalszy. Westchnął, na wszelki wypadek wyciszył komórkę, żeby nic nie przeszkodziło mu w tej rozmowie, i wcisnął guzik pilota, by otworzyć bramę garażu.Niedziela wstała pochmurna, jakby cały świat podzielał nastrój Andrzeja. Bolała go głowa i czuł się rozbity. Budząc się, zdał sobie sprawę, że nie chce otwierać oczu, ale powieki rozchyliły się same, gdy tylko wróciło wspomnienie wczorajszej rozmowy z żoną.

– Gdzie byłeś tak długo? – zapytała słodko, kiedy wszedł i zdjął kurtkę.

Jakby nic nie zaszło; jakby byli zgodnym małżeństwem, które z jakichś kompletnie nieistotnych powodów spędziło ostatni rok osobno.

– Przecież pracuję – mruknął.

– Tak? – ucieszyła się. – A dużo masz zleceń?

Niechętnie musiał przyznać, że Żaneta ma prawo o to pytać. Jakkolwiek na to patrzeć, wciąż byli małżeństwem, a to oznaczało wspólnotę majątkową. Mieli wspólny dom, rachunki, no i syna.

– Dużo – odparł. – Teraz kuchnia na Jeżycach, a potem będę robił cały dom na Górczynie. Akurat robota do wiosny.

– Świetnie. Ja też szukam. Dzisiaj byłam w tym studiu fitness, ale na razie nic dla mnie nie mają.

Andrzej nie odpowiedział, poszedł do kuchni, żeby usmażyć sobie jajecznicę. Zastanawiał się, do czego zmierza ta rozmowa.

– Upiekłam boczek w majeranku – zaszemrał głos tuż obok jego ramienia.

Wzdrygnął się. Nawet nie zauważył, że przyszła za nim. Upiekła boczek? Poczuł się prawie tak, jakby namawiała go do zdrady. Wprawdzie tylko przy wspólnych posiłkach z Ewą przestrzegał jej zasad żywieniowych – w domu pozwalali sobie ze Sławkiem na pizzę, zapiekanki, pieczonego kurczaka i zawiesiste sosy – ale to było coś zupełnie innego. To była potrawa przyrządzona przez jego żonę po to, by ona mogła osiągnąć jakiś cel.

– Nie mam ochoty – mruknął słabo i odwrócił się, żeby pokroić cebulę do jajecznicy.

Żaneta otworzyła piekarnik, a z jego wnętrza buchnął taki zapach, że Andrzejowi zmiękły kolana.

– Chociaż kawałek – powiedziała. – Zobacz, jest wyjątkowo chudy, ale soczysty. Tak tęskniłam… za domowym jedzeniem.

Walczył ze sobą jeszcze chwilę, choć wiedział już, że przegra. Po tych wszystkich wegańskich wynalazkach Ewy zdarzało mu się rzucać na mięso i opychać bez opanowania.

Bez słowa wziął z szafki talerz i zamierzał nałożyć sobie plaster cudownie zrumienionego pieczystego, ale żona go ubiegła. Kiedy jadł, usiadła naprzeciwko i patrzyła. Zupełnie jak w pierwszych dniach ich małżeństwa. Drażniła go, ale nie mógł tak po prostu powiedzieć, żeby sobie poszła. Czuł się okropnie. Miał poczucie winy, że je ten boczek.

Dopiero kiedy przełknął ostatni kęs, Żaneta zaczęła mówić. Andrzej nie był w stanie jej przerwać. Nie tylko powtórzyła to, co powiedziała już w piątkowy wieczór, ale dodała też kilka nowości: że się zmieniła, dorosła i dojrzała do zmian. Teraz rozumie, jakie popełniała błędy i jaką wartością jest rodzina. Będzie walczyć. Była na takim jednym spotkaniu i wiele rzeczy zrozumiała. Co to za spotkanie, chciał wiedzieć Andrzej, niby gdzie na nim była. Odparła, że w Londynie, i uprzedziła jego pytanie, czy na pewno dobrze wszystko zrozumiała, bo przecież jej angielski wciąż jest bardzo nieporadny. Po polsku. Spotkanie było po polsku, to był jakiś polski terapeuta, właściwie on organizuje te wykłady dla imigrantów, ale oprócz tego, że mówił o szoku kulturowym i tęsknocie za ojczyzną, to też o rodzinie.

Andrzej miał złe sny po tej rozmowie (albo raczej przemowie, bo sam niewiele mówił), a teraz, rankiem, czuł się jak ciężko skacowany alkoholik. Alkoholikiem był, to fakt, tyle że nie pijącym. A uczucie podobne do kaca mógł mieć po tym tłustym mięsie... Albo był to kac moralny. Choć przecież właściwie nie zrobił nic złego.

Wstał, przeciągnął się, zrobił parę pompek i brzuszków, schował pościel i poszedł do kuchni, żeby zaparzyć sobie mocnej kawy. Co to Żaneta wczoraj mówiła? Że już sobie znalazła psychologa. Ustawienia hellingerowskie czy jakoś tak. Bo tamten terapeuta jej powiedział, że ona ciągle jest połamana po swoim paskudnym dzieciństwie i dopóki tego nie załatwi, nie zaleczy tamtych ran, to nic jej się nie uda, niczego nie zbuduje.

Andrzej usiadł z kawą przy oknie i zapatrzył się na ciężkie, ołowiane chmury, które wiatr gnał tak nisko, że zdawały się szorować stalowymi brzuchami o wierzchołki drzew. W zasadzie niewiele wiedział o młodości swojej żony. Kiedy byli jeszcze zakochani, tuż przed ślubem i zaraz po nim, Żaneta nie chciała opowiadać o sobie. Wiedział tylko, że skończyła liceum i zaraz prysnęła z domu. Pracowała trochę jako sekretarka. Przeżyła jakąś wielką miłość, ale wyszła z niej strasznie poraniona (Andrzej podejrzewał, że wplątała się po prostu w romans z szefem, ale ona nigdy nie chciała się zwierzać). Powiedziała tylko, że pierwsze zarobione pieniądze wydała na ciuchy i kosmetyki, a potem zaczęła zbierać na wymarzoną wycieczkę zagraniczną. Właśnie podczas tej wycieczki, we Francji, gdzie Andrzej pracował w winnicy, poznali się i wpadli sobie w oko – oboje opaleni i ładni, młodzi (choć on sporo starszy, ale wtedy ta różnica była nieistotna), oboje dążący do realizacji jakichś celów, z których nikomu nie mieli potrzeby się zwierzać.

Teraz, po raz pierwszy zastanawiając się nad tym głębiej, doszedł do wniosku, iż nigdy nie było między nimi prawdziwej bliskości. O tym, że taka bliskość może w ogóle istnieć, przekonał się dopiero w związku z Ewą. I nie chodziło mu wcale o miłość fizyczną, chociaż ten aspekt był przecież równie ważny. Ale nie – tu szło o coś więcej: o takie poczucie jedności, że człowiek miał wrażenie, jakby to drugie znało jego myśli. I nic już nie trzeba było ukrywać, niczego się wstydzić: każda sprawa stawała się wspólna. Można było mówić, co się pomyślało, ale właściwie nie trzeba było tego robić, ponieważ ta druga połówka i tak czuła to samo.

Czy ta bliskość istniała naprawdę, czy tylko stanowiła jego pobożne życzenie? Andrzej sam nie wiedział. Wiedział jedynie, że nigdy z nikim nie było mu tak dobrze, tak bezpiecznie. Że Ewa – oprócz tego, że miała w sobie coś z jego już nieżyjącej mamy – wyzwalała w nim tkliwość i chęć otaczania jej opieką, choć przecież podziwiał jej wewnętrzną siłę i w głębi duszy czuł, że ona nijakiej pomocy od niego nie potrzebuje. A jednak potrafiła czasem zagrać dla niego rolę słabej kobietki, żeby poczuł się bardziej męski, odważny, silny i bardzo potrzebny. Dzięki niej chciał stać się lepszym człowiekiem. Była mądra. Zwyczajnie, po ludzku dobra i mądra.

Do tej pory zawsze myślał, że Żaneta – dokładnie przez przeciwieństwo – była tą głupią i złą. Łatwo było ją tak sklasyfikować, bo to rozgrzeszało go ze wszystkiego. Tego ranka, dmuchając w kubek z kawą, po raz pierwszy przyszło mu do głowy, że może się mylić i że nie znajdzie tu prostego kontrastu bieli i czerni.

We wszystkim, co dotąd robił, kierował się bardzo prostymi zasadami: pozostać przyzwoitym facetem, utrzymać rodzinę i być dobrym ojcem; nie tylko dlatego, że tak kochał Sławka (bo przecież kochał), ale także z tego powodu, że dzięki temu pozbywał się wyrzutów sumienia. A wyrzuty Andrzej miał, owszem. Ich najważniejsze źródło stanowił fakt, że wyjechał za granicę, zostawiając żonę i dziecko. I że nie wrócił, kiedy umarła matka – ukochana babcia Sławka.

Tak, za to drugie miał do siebie szczególne pretensje. Przecież wiedział, jaką zimną osobą jest Żaneta, jak surowo wychowuje chłopca. O ile w ogóle w tym przypadku można było użyć słowa wychowuje. Raczej chowa. Traktowała syna chłodno i surowo, nie usiłowała na niego wpłynąć, nazywała tylko fakty: mamy nieznośne dziecko. Ale jedyną reakcją, jaka przychodziła jej do głowy, było karcenie.

Może sama była wychowywana właśnie w ten sposób? Jej rodzice mieszkali pod ukraińską granicą, Andrzej pamiętał tylko, że jedzie się pociągiem aż do Przemyśla, a potem jeszcze kawałek pekaesem, ale nigdy nie pojechali w odwiedziny, bo Żaneta nie chciała. Teściów zupełnie nie znał – na ślub przyjechała jedynie matka Żanety, bez męża, ponieważ ktoś musiał zostać i pilnować gospodarstwa, a zresztą to był ojczym, a nie ojciec, więc Andrzej wytłumaczył sobie, że pewnie nie było między nimi specjalnej więzi. Teraz to wszystko wydało mu się nagle piekielnie istotne, tyle że było już za późno – cokolwiek stało się w dzieciństwie jego żony i jakkolwiek ją to poharatało emocjonalnie, mleko już się rozlało: miłości w tym małżeństwie od dawna nie ma i nie będzie.

Ciąg dalszy w wersji pełnejPOLECAMY

Alicja jest samotną, młodą lekarką, która całkowicie poświęca się swojej pracy. Zamknięta w sobie i wycofana, stroni od towarzystwa ludzi. I chociaż z pozoru wydaje się twarda i nieprzystępna, tak naprawdę skrycie marzy o miłości.

Wszystko zmienia się, gdy przyjaciele Alicji zabierają ją do Zakopanego. Tam, podczas sylwestrowej nocy, poznaje jego – przystojnego ratownika TOPR. Ku jej zaskoczeniu, w towarzystwie Michała czuje się nad wyraz dobrze. Jej myśli przestają obsesyjnie krążyć wokół pracy, a zaczynają skupiać się na mężczyźnie, który staje się kimś więcej niż zwykłym znajomym.

Czy Alicji uda się zawalczyć o swoje szczęście?

Obudź się, Kopciuszku to nowa powieść Natalii Sońskiej, która poruszy niejedno serce.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: