Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Miłość zimową porą - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
23 listopada 2018
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Miłość zimową porą - ebook

Świąteczne love story, które rozgrzeje każde serce!

Chociaż na zewnątrz pada śnieg, to w zacisznej górskiej chatce atmosfera robi się bardzo gorąca.

Kitty Shakespeare ma nadzieję, że odniesie sukces w branży filmowej w Los Angeles. Zamiast wymarzonego stażu dostaje na czas świąt posadę niani u producenta filmowego. Całe szczęście, że dziewczyna uwielbia mróz i dzieci, kiedy wyrusza w podróż do zasypanej śniegiem Wirginii.

Dziewczyna nie przewidziała, że na miejscu znajdzie się w centrum rodzinnej intrygi nowego szefa, a jego młodszy brat Adam okaże się bardzo pociągający. Niepokorny drań nie ułatwia życia Kitty i dogryza jej na każdym kroku. Poza tym ukrywa się w górskiej chacie, dzięki czemu unika brata, który zniszczył mu życie.

Chociaż Adam wpada Kitty w oko, to jego sposób bycia sprawia, że dziewczyna wolałaby, aby spędził w swojej chacie całe święta. Z każdym dniem serce Adama zaczyna bić mocniej w obecności dziewczyny.

Kiedy zbliżają się święta, Kitty i Adam uświadamiają sobie, że prawdziwa miłość wcale nie musi być tak prosta jak w filmach.

__

"Ze swojego miejsca na łóżku Kitty widziała płatki śniegu opadające powoli za oknem sypialni. Miała wrażenie, jakby leżeli oboje zamknięci w śnieżnej kuli. Nietykalni. Piękni. Delikatni."

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-66234-03-1
Rozmiar pliku: 927 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1

Prawo nie zmusza mnie
do odpowiedzi, która
by tobie sprawiła przyjemność.

– Kupiec wenecki*

Kitty Shakespeare. − Spojrzał na nią z uśmiechem na ustach. − Co za niespotykane imię. Jaka jest jego historia? − Drake Montgomery był asystentem słynnego producenta filmowego, Everetta Kleina. Położył sobie jej CV na kolanach jak serwetę w restauracji. Długie nogi skrzyżował przed sobą, a łokcie oparł swobodnie na poręczach fotela. Obok niego po jednej stronie siedziała piękna kobieta, którą przedstawił po prostu jako Lolę, nie podając żadnych informacji na temat jej stanowiska czy powodu, dla którego się tu znalazła. Po drugiej znajdowała się Sheryl, asystentka pana Kleina. Była od niego starsza i nosiła okulary, które bez przerwy zsuwały jej się z nosa, przez co nieustannie prowadziła z nimi walkę palcem. Ona podsuwała je do góry, a okulary zjeżdżały w dół. Było to niemal hipnotyzujące.

Kitty wzięła głęboki oddech i rozejrzała się po pokoju. Jak wszystkie inne, w których przechodziła rozmowy kwalifikacyjne, był nijaki, bezosobowy. Już dawno porzuciła nadzieję, że zostanie zaproszona do gabinetu producenta, gdzie ściany są na pewno obklejone plakatami filmowymi i zdjęciami aktorów, a półki zastawione wiecznie zakurzonymi nagrodami. Zwykła stażystka − nie, nawet nie stażystka, kandydatka na stażystkę − nie zasługiwała na wejście do tego ukrytego sanktuarium, a co dopiero na przedstawienie jej samemu producentowi. Co akurat w przypadku Everetta Kleina wydawało się raczej błogosławieństwem. Reputacja tego człowieka, jednego z czołowych hollywoodzkich producentów, budziła przerażenie w każdym, kto miał z nim styczność. Był nie tylko wielką osobistością ‒ miał też charakter.

Oczywiście wszyscy chcieli u niego pracować. Staż w wytwórni Klein Productions był jak wyrycie swojego nazwiska w hollywoodzkiej alei Gwiazd. Według promotora Kitty z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Los Angeles nawet Bóg milkł, kiedy odzywał się Everett Klein.

Z każdą upływającą sekundą czuła, jak jej tętno przyspiesza. Nie znosiła rozmów kwalifikacyjnych. Nie znosiła w ogóle mówić o sobie. Za każdym razem, kiedy otwierała usta, czuła, jak jej twarz zaczyna płonąć, aż w końcu przypominała dojrzałą truskawkę. Nic dziwnego, że nie dostała się jeszcze na żaden staż.

Drake uniósł jej CV przed oczy i zmarszczył brwi, jakby czytał je po raz pierwszy. Potem odłożył kartkę na stół i splótł swoje zadbane dłonie na kolanach. Przesunął wzrokiem po całej jej postaci. Czy on właśnie patrzy na jej poobgryzane paznokcie? Poruszyła się z zakłopotaniem na krześle, próbując schować dłonie za siebie, a jednocześnie zatrzymać na ustach życzliwy uśmiech.

– Imię Kitty wymyśliła tuż po moich narodzinach moja starsza siostra. Mówiła, że wyglądam tak uroczo, leżąc skulona w łóżeczku, że przypominam jej małego kotka. Więc nazwali mnie Kitty. − Zerknęła na niego, żeby sprawdzić, czy jej uwierzył. W końcu to tylko połowiczne kłamstwo… Ale prawda przedstawiała się dużo mniej wzruszająco.

Choć zgodnie z opowieściami rodzinnymi to rzeczywiście Lucy, najstarsza z jej sióstr, nadała jej to imię, reszta historii była zmyślona. Tak naprawdę kiedy ich matka wróciła ze szpitala z nowo narodzoną Kitty w ramionach, powiedziała córkom, że ma dla nich prezent.

– Dziecko? − zapytała Lucy z wyraźnym obrzydzeniem. Miała już dwie siostry, po co jej kolejna? − Ja bym wolała kitkata.

Tak, Kitty nie zamierzała dzielić się tą historią z idealnie uczesanym Drakiem Montgomerym.

– Jest pani Brytyjką? − zapytał, tak jakby jej akcent i miejsce urodzenia wpisane w CV nie były na to wystarczającym dowodem.

Czuła, jak na jej czoło występują zdradliwe krople potu. Dlaczego jej stopa tak podryguje? Naprawdę musi się teraz skupić.

– Zgadza się. Urodziłam się w Londynie. Przeniosłam się tu w zeszłym roku na studia magisterskie z filmoznawstwa. − Znowu poczuła, jak ogarnia ją fala skrępowania. Przełknęła głośno ślinę, w ustach miała sucho jak na pustyni. Wpatrywali się w nią tak intensywnie, że czuła się bardziej jak okaz badawczy niż kandydatka na stażystkę.

– A przedtem pracowała pani z dziećmi? − Skrzywił się, pokazując swoje idealnie białe zęby.

– Przez kilka lat byłam nianią, tak. − Pokiwała energicznie głową. Czy ona próbuje pokryć w ten sposób swoje braki? Zaraz osiągnie stan hiperwentylacji. − Po skończeniu studiów licencjackich nie wiedziałam za bardzo, co chcę dalej robić, więc zaczęłam pracować u pewnej amerykańskiej rodziny mieszkającej w Londynie.

W odróżnieniu od większości kolegów i koleżanek z UCLA nie rozpoczęła magisterki od razu po licencjacie. Przede wszystkim dlatego, że nie było jej na to stać. Potrzebowała dwóch lat intensywnego oszczędzania, żeby opłacić czesne za ostatni rok.

– To było pewnie ciekawe doświadczenie. − Sheryl, druga asystentka, posłała jej ledwo widoczny uśmiech. − Wyobrażam sobie, że to trochę jak opiekowanie się młodym talentem aktorskim.

– Tylko że dzieci mniej histeryzują − dorzuciła Lola ze śmiertelną powagą.

– No tak. − Drake odchrząknął, po czym pospiesznie zmienił temat, tak jakby ewentualność istnienia dzieci mogła okazać się zaraźliwa. − Co sprawiło, że postanowiła pani przenieść się tutaj na studia?

Kitty chwyciła szklankę wody, którą Sheryl postawiła życzliwie na stole przed nią, i podniosła ją, żeby zwilżyć wargi. Czuła, jak serce wali jej w piersi, kiedy próbowała przypomnieć sobie słowa ćwiczone wcześniej w kółko przed lustrem. Czy dało się w ogóle opisać, jak filmy uratowały ją w dzieciństwie? Opowiedzieć, jak wciągał ją srebrny ekran, jakie ukojenie przynosili jej obcy ludzie, którzy udawali, że są kimś innym. Wyrazić marzenie o posiadaniu hollywoodzkiej rodziny, jakie istnieją tylko w bajkach.

Przełknęła łyk wody, a kiedy odstawiła szklankę na stół, dostrzegła wyczekujące spojrzenie Drake’a.

– Zawsze chciałam tworzyć filmy − powiedziała cicho. − Kino fascynowało mnie od najmłodszych lat. Nie tylko same fabuły, ale też sposób ich powstawania. − Posłała mu ledwo dostrzegalny uśmiech. − Chcę przenosić ludzi do innego świata, odsuwać od nich troski na godzinę albo dwie. Chcę ich inspirować i bawić, chcę sprawiać, że wychodząc z kina, będą mieli ochotę na więcej.

Te słowa brzmiały dużo lepiej, kiedy wypowiadała je przed lustrem. Przede wszystkim nie drżał jej wtedy głos. I nie wierciła się na twardym plastikowym krześle.

Lola zerknęła na telefon i pospiesznie szepnęła coś Drake’owi do ucha, zbyt cicho, żeby Kitty mogła rozróżnić słowa. Drake otworzył szerzej oczy.

– Napisz, że jestem zajęty − odpowiedział szeptem. Wyciągnął swój telefon, spojrzał na niego i przełknął głośno ślinę, kiedy zobaczył słowa na ekranie. Nacisnął guzik z boku urządzenia, żeby zgasić wyświetlacz. Siedząca obok niego dziewczyna wzruszyła ramionami i wystukała wiadomość na swoim telefonie, nawet nie podnosząc wzroku.

Złożone na kolanach dłonie Kitty zaczęły drżeć. Na ilu takich rozmowach już była? Straciła rachubę. Na jej biurku w mieszkaniu w Melrose, które dzieliła z trzema innymi dziewczynami, piętrzyły się listy z odmownymi odpowiedziami, a i to tylko od firm, które raczyły cokolwiek napisać. Teraz było jeszcze gorzej − zdawało się, jakby oni całkiem zapomnieli o jej obecności. Kropla potu, która jak dotąd trzymała się uparcie linii włosów, zaczęła w końcu spływać po jej przegrzanej twarzy.

W ciężkiej ciszy wypełniającej pomieszczenie rozległo się bzyczenie telefonu. Drake znowu spojrzał na ekran swojej komórki i skrzywił się, kiedy zobaczył, kto dzwoni.

– Cholera − szepnął, najwyraźniej nie chcąc, żeby usłyszała. − Teraz dzwoni do mnie.

Odchrząknął i spojrzał na Kitty.

– Muszę odebrać − powiedział, przesuwając kciukiem po ekranie, i podniósł telefon do ucha. − Halo, tu Drake Montgomery. − Zamilkł, słuchając osoby po drugiej stronie słuchawki. − Nie, pan Klein jest dzisiaj na planie, nie można mu przeszkadzać. Zażyczył sobie wyraźnie, żeby nie przekazywać mu żadnych telefonów. − Kolejna chwila ciszy i znowu grymas. Ktokolwiek znajdował się na linii, nie był zadowolony z tego, jak próbowano go zbyć. − Rozumiem, pani Klein, naprawdę rozumiem. To musi być straszne. Ale mimo to nie mogę pani przełączyć.

Krzyk, który rozległ się po tej odmowie, odbił się echem w całym pokoju. Drake odsunął słuchawkę od ucha z wyrazem paniki na twarzy.

– Masz pojęcie, jak trudno jest tu znaleźć opiekunkę? − zaskrzeczał damski głos. − Chcę, żeby Everett użył swoich znajomości. Daj mi go natychmiast do telefonu, Drake, zanim stracę panowanie nad sobą. To sprawa życia i śmierci.

Lola wydała z siebie stłumiony chichot, a Drake popatrzył na nią szeroko otwartymi oczami.

– Proszę chwilę poczekać, pani Klein, jestem właśnie na spotkaniu. Wyjdę tylko z pokoju. − Wstał i zakrył mikrofon. Kitty nie śmiała spojrzeć mu w oczy, za bardzo się bała, że też się roześmieje.

– Przepraszam, muszę wyjść, ale myślę, że wiemy już wystarczająco dużo, żeby podjąć decyzję − powiedział Drake z niemal skruszonym wyrazem twarzy. − Sheryl odprowadzi panią do wyjścia. Dziękuję za poświęcony czas. − Po tych słowach zamknął za sobą drzwi i zostawił ją wpatrującą się z otwartymi ustami w dwie kobiety, które siedziały nadal w pokoju.

Rzut oka na zegarek pozwolił jej stwierdzić, że rozmowa trwała niecałe dziesięć minut. Pobiła swój rekord. Teraz to już tylko kwestia czasu, kiedy do jej skrzynki trafi list z odmową, a ona dołoży go do sterty poprzednich.

Mogła już oficjalnie zacząć panikować.

Przez rok mieszkania w Los Angeles Kitty nadal nie zdołała przyzwyczaić się do panującego tu łagodnego klimatu. Wyszła z lśniącego biurowca, w którym mieściła się siedziba Klein Productions, i przeszła chodnikiem na parking wielopoziomowy, czując, jak słońce ogrzewa jej skórę. Był początek grudnia, ale temperatura utrzymywała się nadal w okolicach dwudziestu stopni, czyli na tyle wysoko, żeby chodzić po mieście bez kurtki. Nie pamiętała, kiedy ostatnio padało. Tutaj o brzydkiej pogodzie mówiło się, kiedy parę postrzępionych chmurek przysłoniło od czasu do czasu słońce. Nic dziwnego, że wszyscy wyglądali ciągle na takich zdrowych i imponowali opalenizną. Nie dało się inaczej.

W rozpaczliwej próbie stworzenia świątecznego klimatu w witrynach sklepów i oknach biur wzdłuż ulicy pojawiły się dekoracje ze sztucznego śniegu i błyszczących łańcuchów, a do tego choinki migoczące setkami światełek. Ale pomimo tej udawanej wesołości ciężko było poczuć atmosferę świąt. Pomyślała przez chwilę o Londynie − o mokrych ulicach, o zmroku, który zapadał przed czwartą, o straganach z pieczonymi kasztanami i o sprzedawcach gorącej czekolady, o tych wszystkich widokach i zapachach, które nadawały tej porze roku właściwy klimat.

Tutaj nie było nic z tych rzeczy.

To naprawdę dziwne, że miasto, które utrzymywało się ze sprzedawania obrazu idealnych amerykańskich świąt, samo musiało go podrabiać.

Wsiadając do swojego małego fiata, poczuła, jak w kieszeni wibruje jej telefon. Wsunęła kluczyki do stacyjki i zostawiła je tam rozkołysane, po czym sprawdziła, kto dzwoni.

Cesca.

Widok imienia siostry miał w sobie coś, co nieodmiennie wywoływało u Kitty uśmiech. Jako najmłodsza z czterech dziewcząt zawsze podziwiała te starsze i nawet kiedy już wszystkie dorosły, bardzo lubiła z nimi rozmawiać.

– Halo?

– Kitty? Co tam u ciebie? − odezwała się Cesca ciepłym głosem. − U nas leje. Powiedziałam już Samowi, że następnym razem, jak będzie chciał kręcić w terenie, to ma wybrać jakieś ciepłe miejsce z plażą.

– Myślałam, że skończył już z tymi filmami o ratownikach. − Sam Carlton, chłopak Ceski, był włosko-amerykańskim aktorem najbardziej znanym ze swojej roli w Pełni lata, serii filmów o seksownym nastoletnim łamaczu serc. Poznali się z Cescą poprzedniego lata podczas pobytu w pewnej willi we Włoszech. Cesca spędzała całe godziny na opowiadaniu siostrom przez telefon, jaki to on arogancki i jak bardzo go nie znosi, podczas gdy one wszystkie już dawno wiedziały, że się w nim zakochała. Potem wszystko potoczyło się jak w filmie. On wyznał swoją miłość do Ceski na antenie programu telewizyjnego, a potem przyleciał do Londynu i ostatecznie podbił jej serce.

Jednymi z najprzyjemniejszych chwil, jakie Kitty spędziła w Los Angeles, były momenty, kiedy przyjeżdżali Cesca i Sam. Niestety ich wizyty w mieście gwiazd stały się ostatnio zbyt rzadkie.

– Mam już dosyć tych wszystkich torturowanych, przesiąkniętych deszczem bohaterów. Z radością zobaczyłabym Sama rozebranego do czerwonych szortów.

– Jakiś milion Amerykanek marzy o tym samym − odrzekła Kitty z uśmiechem. − Pamiętam cały ten krzyk, jaki się podniósł, kiedy Sam ogłosił, że nie wystąpi w kolejnych filmach z Pełni lata.

– No tak, ale każdego da się zastąpić, nawet Sama. I nie mów mu o tym milionie Amerykanek, jest już wystarczająco zadufany w sobie. − Głos Ceski zniżył się o oktawę. − A co u ciebie? Masz już jakieś wieści na temat stażu?

– Właśnie wyszłam z kolejnej rozmowy − powiedziała Kitty. Oparła głowę o zagłówek i wyciągnęła nogi tak, że dotknęła stopami pedałów.

– Jak ci poszło?

– Równie dobrze jak na poprzednich − odparła. − Czyli fatalnie. Znowu się cała spociłam, zaczęłam panikować i opowiadać głupoty. Zmyśliłam nawet idiotyczną historyjkę, jak to Lucy nazwała mnie kotem. − Czas spojrzeć prawdzie w oczy, rozmowy kwalifikacyjne nie szły jej najlepiej. − Za każdym razem, kiedy zadawali mi pytanie, czułam się jak aktor, który zapomniał tekstu.

– A gdzie chciałaś się dostać? − głos Ceski zabrzmiał współczująco. − Może Sam mógłby szepnąć za tobą słówko?

– To miał być staż u Everetta Kleina.

– A. No tak, to czegokolwiek Sam by nie powiedział, raczej nie ma szans na niego wpłynąć. Słyszałam, że ten facet jest trochę popieprzony.

– Też tak słyszałam − wyznała Kitty. − Ale szczerze mówiąc, nawet go nie widziałam. Rozmowę miał przeprowadzić ze mną jego asystent. I nawet on nie mógł się skupić, bo był zbyt zajęty rozmawianiem przez telefon z jakąś wrzeszczącą kobietą.

Westchnienie Ceski odbiło się echem w słuchawce.

– Chcesz, żebym zapytała Sama, czy może ci pomóc? Na pewno ma jakieś znajomości, założę się, że szybko znalazłby dla ciebie jakiś staż.

– To bardzo miłe z twojej strony, ale dziękuję. − Kitty zamknęła oczy, odgradzając się od promieni słonecznych, które wpadały przez prześwity w betonowej ścianie. Nie czułaby się dobrze, gdyby poprosiła Sama o pomoc. Nie chciała być znana jako dziewczyna, która dostała pracę tylko dzięki chłopakowi swojej siostry. − Chcę sama coś znaleźć.

– Proszenie o pomoc to żaden wstyd − zapewniła łagodnie Cesca. − Coś o tym wiem, ja też myślałam, że sama dam sobie ze wszystkim radę, a tylko wykopałam pod sobą większy dołek.

Problemy Ceski były dobrze znane wśród sióstr Shakespeare. W wieku osiemnastu lat napisała świetną sztukę i wygrała konkurs, w którym nagrodą było wystawienie jej w jednym z teatrów West Endu. Później nastąpiła spektakularna klęska, a Cesca znalazła się na skraju bankructwa i depresji i z trudem dawała radę się utrzymać.

Dzięki Bogu, wyszła już na prostą. Podczas pobytu we Włoszech zdążyła nie tylko zakochać się z Samie, ale też napisać nową sztukę.

– Nie jestem jeszcze na samym dnie − odparła Kitty beztroskim tonem, choć czasami czuła się, jakby za chwilę miała go sięgnąć. − Będę próbowała dalej, kto wie, może kiedyś uda mi się przejść jakąś rozmowę bez oblania się potem. Gdyby sprawy przybrały jeszcze gorszy obrót, to dam ci znać, okej?

– Okej − zgodziła się niechętnie Cesca. − Ale naprawdę zastanów się nad tym. Czasami wystarczy, żeby ktoś cię trochę popchnął, i dalej idziesz już sama.

– Zastanowię się − obiecała Kitty, choć doskonale wiedziała, że tego nie zrobi.

– I widzimy się na święta w Londynie, tak? − zapytała Cesca. − Kupiłaś już bilety?

Kitty przygryzła dolną wargę, myśląc o ujemnym saldzie swojego konta. Powinna wziąć dodatkowe godziny w restauracji.

– Nie zaplanowałam jeszcze nic konkretnego − oznajmiła siostrze. − Dam ci znać, jak uda mi się coś załatwić.

Nastąpiła chwila milczenia. Kitty słyszała, jak krople deszczu uderzają o szybę tam, gdzie znajdowała się akurat Cesca.

– Załatw koniecznie − powiedziała w końcu starsza siostra − bo wiesz, że w niedzielę Lucy będzie nas molestować o jakieś deklaracje.

Kiedy umarła ich matka − a Kitty miała wtedy zaledwie dziesięć lat − Lucy, jako najstarsza z czterech sióstr Shakespeare, przejęła w rodzinie jej rolę. To ona opiekowała się nimi wszystkimi, martwiła się o nie i dbała, żeby raz w tygodniu spotykały się na wideokonferencji.

– Możliwe, że w niedzielę będę pracować. − Kitty próbowała sobie przypomnieć swój grafik na ten tydzień.

– Możesz uciekać, ale się nie ukryjesz − ostrzegła ją Cesca. − Wiesz, że nawet jeśli się nie wdzwonisz, Lucy i tak cię dopadnie.

Bycie najmłodszą z czterech sióstr miało swoje wady i zalety. Ciągłe nagabywanie było z pewnością wadą, nawet jeśli ta troska ogrzewała ukradkiem jej serce.

Po skończonej rozmowie odpaliła fiata i pojechała w stronę swojego małego współdzielonego mieszkania w Melrose.

Potrzebowała chwili na zastanowienie się i wykombinowanie, co może zrobić, żeby znaleźć wreszcie ten przeklęty staż. W końcu od tego zależała jej przyszłość.

Promotor zatrzymał film i obrócił się na swoim czarnym, skórzanym fotelu, żeby na nią spojrzeć.

– Świetnie, Kitty, to bardzo pomysłowe. Podobają mi się efekty, jakie zastosowałaś w drugiej połowie. − Kliknął w przycisk myszki i przesunął kursor po ekranie, żeby pokazać, o czym mówi. − Przypomnisz mi, jaki miałaś budżet?

Właściwie żaden. Niech Bóg błogosławi początkujących aktorów na tyle zdesperowanych, że występują gdziekolwiek.

– Ograniczony − odpowiedziała. − Widać to?

Wzruszył ramionami.

– Trochę, ale udało ci się osiągnąć bardzo dużo przy bardzo małym nakładzie. A to już umiejętność sama w sobie. − Nabazgrał coś na leżącym przed nim wydruku z kartą oceny. − Zauważyłem parę błędów koło dziesiątej minuty, a pod koniec kilka razy było widać w kadrze mikrofon, ale poza tym jest świetnie. Jeśli jeszcze trochę nad tym popracujesz, to film powinien być gotowy do oddania w styczniu.

Nie potrafiła ukryć uśmiechu, który o mało co nie rozerwał jej twarzy na pół. Ta krótkometrażówka stanowiła część jej oceny końcowej, a jeśli okaże się wystarczająco dobra, to powinna przetrzeć jej szlak do ukończenia studiów.

– A jak tam poszukiwania stażu? − zapytał ją.

Uśmiech Kitty lekko zadrżał. Próbowała go zatrzymać, wysilając oporne mięśnie policzków.

– Byłam na kilku rozmowach, ale nie mam jeszcze nic konkretnego.

– Poradzisz sobie. Nawet Kevin D’Ananzo coś dostał.

Kitty domyśliła się, że miało to zabrzmieć uspokajająco, ale zadziałało wręcz przeciwnie. Choć Kevin D’Ananzo był najsłabszy z grupy, na rozmowach wypadał na pewno lepiej niż ona. Nie było to trudne − prawdopodobnie nawet wypchany królik zrobiłby lepsze wrażenie na Drake’u Montgomerym.

Wcisnęła laptopa z powrotem do swojej skórzanej teczki, pożegnała się z promotorem i przeszła przez kampus do biblioteki naukowej imienia Charlesa E. Younga. Słońce świeciło wysoko na błękitnym niebie, a bujne korony drzew zatrzymywały jego promienie i rzucały cień na betonowy chodnik. Większość studentów wróciła już do domu na przerwę świąteczną, więc w kampusie panował spokój, ale w jej głowie cisza ta wypełniła się troskami − martwiła się o brak stażu, o swoje reżyserskie demo, o dwie prace, które musiała oddać, zanim wyjedzie na święta.

Dotarła już prawie do schodów prowadzących do biblioteki − szarego, betonowego budynku, który zawsze bardziej jej przypominał parking wielopoziomowy niż miejsce nauki − kiedy jej telefon zawibrował. Przykucnęła i zaczęła grzebać w swojej ciężkiej skórzanej torbie, aż w końcu po trzecim dzwonku znalazła komórkę.

– Halo?

– Kitty Shakespeare? − W kobiecym głosie pobrzmiewał kalifornijski akcent. Kitty wstrzymała na chwilę oddech, zastanawiając się gorączkowo, czy to oznacza staż.

– Tak, to ja. − Dziesięć na dziesięć za oryginalność, Kitty. Jak tak daje pójdzie, to naprawdę powali ich na kolana.

– Nazywam się Mia Klein. Słyszałam, że szuka pani pracy.

Kitty uznała, że trochę niegrzecznie byłoby powiedzieć, że nie ma pojęcia, kim jest Mia Klein.

– Em, tak, zgadza się. − Zmarszczyła brwi, próbując się domyślić, z kim rozmawia. Odwiedziła już tak wiele wytwórni, że wszystko jej się mieszało. Mia Klein… Hmm.

– To cudownie. Czy może pani zacząć od jutra?

Kitty zamrugała w jasnym świetle słonecznym. Od jutra?

– Do stycznia jeszcze studiuję − oznajmiła. Jak mogłaby w uprzejmy sposób zapytać Mię, kim jest i z jakiej firmy dzwoni? − Chciałam podjąć pracę dopiero po tym terminie. − Poczuła kiełkujące podekscytowanie. Czy ona w końcu dostała jakąś ofertę?

– A da pani radę pracować na pół etatu? − zapytała Mia. − Naprawdę potrzebuję pani najszybciej, jak to możliwe. To bardzo ważne.

– Myślę, że tak − odpowiedziała Kitty, nadal kucając na betonie przed biblioteką. − Chociaż pracuję teraz na pół etatu w restauracji, a to u nich najgorętszy okres. Musiałabym złożyć wypowiedzenie.

– Na pewno pani tego nie pożałuje. Może pani przyjechać jutro, jeśli podam pani adres? Proszę tylko zabrać dowód osobisty i referencje.

– Może być list polecający od mojego promotora z uniwersytetu? − zapytała Kitty. Nie sądziła, żeby kierownik restauracji zechciał jej coś napisać, jeśli odejdzie tak nagle.

– Miałam nadzieję, że przedstawi mi pani informacje od swoich poprzednich pracodawców. Tych z Londynu.

Kitty zmarszczyła brwi.

– Ale tam pracowałam jako niania.

– No właśnie.

– Raczej nie będą potrafili ocenić, czy nadam się na staż. − Kitty nadal mrugała powiekami zaskoczona. − Mój promotor z tutejszej szkoły filmowej mógłby powiedzieć dużo więcej na ten temat.

Mia wybuchnęła śmiechem, który sprawił, że Kitty poczuła się, jakby skurczyła się o połowę.

– Oj, nie, ja nie dzwonię w sprawie stażu, chcę zatrudnić panią jako opiekunkę. Potrzebuję kogoś, kto zajmie się moim synem Jonasem w czasie przerwy świątecznej. Jego poprzednia niania odeszła, a nowa zaczyna dopiero w styczniu.

– Przepraszam, pani się nazywa Mia Klein? − Powoli zaczynała rozumieć.

– Tak. Dostałam pani CV od asystenta mojego męża. Nazywa się Drake Montgomery. Chyba go pani poznała.

– O, tak. Poznałam go. − W końcu zrobił na niej niemałe wrażenie. Szczególnie kiedy wyszedł z pokoju w środku rozmowy.

– Czyli będzie pani jutro? − zapytała Mia. − Koło drugiej?

– Hm. − Kitty spojrzała na szare ściany i lśniące okna biblioteki, a potem na swoje skulone ciało odbijające się w szybie.

Co zawsze powtarzała jej najstarsza siostra? Darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby. Jedyny problem polegał na tym, że Kitty nie była pewna, czy ta oferta okaże się darem od losu, czy zatrutym jabłkiem. To nie był staż. W żadnym stopniu. Ale była to szansa, żeby się wykazać, żeby mieć kontakt z jednym z czołowych producentów w mieście.

Pomyślała jeszcze raz o stercie listów odmownych i o Kevinie D’Ananzo, najsłabszym studencie, który osiągnął to, co dla niej stanowiło taki problem.

– Tak, będę − odpowiedziała w końcu, po czym wstała i podniosła torbę. − Proszę mi tylko przesłać adres.

* W. Shakespeare, Kupiec wenecki, przeł. S. Barańczak, Kraków 2004.2

Dźwignąć musimy smutnych
czasów brzemię, mówiąc bez fałszu to,
co w sercu drzemie.

Król Lear*

Słyszałem, że przyjechał twój brat. Jak się z tym czujesz?

Adam przyglądał się przez chwilę swojemu terapeucie, pocierając dłonią zarośniętą szczękę. Za każdym razem, kiedy ten człowiek zadawał mu pytanie, czuł się, jakby padał na niego snop oślepiającego światła. Ile godzin będzie jeszcze musiał tutaj spędzić, odpowiadając na pytania, które wywoływały napięcie wszystkich mięśni w jego ciele? Od pierwszego spotkania minęło… ile? Ze trzy miesiące, czyli został jeszcze jeden do końca okresu, na jaki się zobowiązał. Żeby policja z Los Angeles zgodziła się poprzestać na pouczeniu.

Jeszcze jeden miesiąc przesłuchań. Da radę, prawda?

Przesunął dłoń na kark i potarł swędzącą skórę. Jego włosy robiły się długie − dłuższe niż kiedykolwiek.

– Nie widziałem się z nim − wyznał, poprawiając kołnierzyk kraciastej koszuli. Już sama wzmianka o Everetcie wywoływała u niego gęsią skórkę. − Więc nijak się z tym nie czuję.

Martin, jego terapeuta, wpatrywał się w niego przez chwilę, tak jakby potrafił przejrzeć na wskroś te wszystkie przechwałki, włosy i muskuły, z których Adam stworzył sobie tarczę.

– Ale jest tutaj, w Wirginii Zachodniej, tak? Zatrzymał się u waszych rodziców?

– No tak.

– I mimo to się z nim nie widziałeś? − Martin zmarszczył brwi. − Celowo go unikasz?

Adam wyciągnął swoje długie nogi i zauważył błoto zaschnięte na starych, wytartych dżinsach. Już od jakiegoś czasu nie kupował sobie żadnych nowych ciuchów. Od jakiegoś czasu nie robił właściwie nic poza struganiem w drewnie, zjeżdżaniem na sankach i udawaniem, że wszystko jest w porządku. W oczach rodziców balansował na granicy pomiędzy „przejdzie mu” a „musimy porozmawiać o Adamie”. W miarę możliwości wolałby pozostać po tej przyjemniejszej stronie, nawet gdyby miało to oznaczać wycieczkę do sklepu po parę ciuchów.

– To duży dom − zauważył Adam. − A ja nawet w nim nie mieszkam. Mam przynajmniej dziesięć minut spacerem do głównego budynku. Nie muszę tam chodzić codziennie.

– A kiedy przyjechali?

– Trzy dni temu.

Martin uniósł jedną brew. Adam miał ochotę połknąć z powrotem swoje słowa. Za dużo wiedział jak na człowieka, który twierdzi, że mu nie zależy, i Martin też zdawał sobie z tego sprawę.

– Próbował z tobą porozmawiać? − zapytał terapeuta, uderzając długopisem o dolną wargę. W ciągu ostatnich trzech miesięcy i niezliczonych sesji Adam wiele razy zauważył u Martina ten odruch.

– Ja nic o tym nie wiem. − Adam nie potrafił rozstrzygnąć, czy była to półprawda, czy kłamstwo. Chociaż ostatecznie na jedno wychodziło, on wiedział o tym najlepiej. Kłamstwa nigdy nie są bezbarwne, są ciemne, ostre i ranią jak noże.

– Naprawdę uważam, że dobrze by było, gdybyście się spotkali. − Głos Martina zabrzmiał poważnie. Terapeuta pochylił się do przodu i oparł łokcie o swoje wełniane spodnie, nadal trzymając długopis w ręku. − Od tak dawna z nim nie rozmawiałeś, że urósł w twojej głowie do rozmiarów jakiegoś demona. A kiedy z nim pogadasz, uświadomisz sobie, że jest takim samym człowiekiem jak ja i ty.

Adam potrząsnął głową.

– Nie ma mowy.

– Mówisz, jakbyś był przekonany, że nie zmienisz zdania. Jak myślisz, dlaczego tak jest?

Adam odwrócił głowę w bok, próbując rozgryźć Martina. Jeśli spojrzeć na nich z dystansu, mieli ze sobą wiele wspólnego. Obaj zarabiali na wyciąganiu prawdy z ludzkich ust, szczególnie z tych opornych. Tak przynajmniej było, dopóki Adam wszystkiego nie zepsuł. Teraz utrzymywał się z resztek swoich oszczędności i z funduszu powierniczego, uzupełniając to pieniędzmi ze sprzedaży ręcznie wykonanych mebli, jeśli akurat miał nastrój.

– Bo Everett to palant.

Na ustach Martina na moment zarysował się uśmiech.

– Zgodnie z tym, co mówiłeś, przez całe twoje życie był palantem, a mimo to wcześniej spędzałeś z nim czas. Chciałbym, żebyś się zastanowił, co się teraz zmieniło. Od czego próbujesz uciec, unikając swojego brata.

– Dobrze.

Na chwilę zapadło milczenie i Adam czekał, aż Martin je przerwie. Jednak terapeuta tylko się w niego wpatrywał, aż cisza stała się na tyle niezręczna, że Adam poruszył się na krześle i znowu potarł kark. Cholera, przecież on zna te techniki. Mógłby je wszystkie opisać. Stosował je na biznesmenach, światowych przywódcach i wojskowych, którzy próbowali się prześliznąć przez jego filmy dokumentalne. Ale kiedy były stosowane wobec niego, czuł się przeraźliwie niezręcznie.

Nie przerwie tej ciszy. Nie ma mowy.

Niech to szlag.

– Nie chcę się z nim spotykać, bo za każdym razem, kiedy go widzę, mam ochotę urwać mu ten pieprzony łeb.

Martin pokiwał powoli głową, nie zdradzając ani odrobiny zadowolenia z tego, że jego metoda poskutkowała.

– Rozumiem. I uważasz, że to odpowiednia reakcja na jego osobę?

– Tak. − Adam czuł, jak krew zaczyna szybciej płynąć w jego żyłach, gęsta i rozgrzana. – Uważam też, że powinienem iść za swoim instynktem. Przypomnij sobie, co się stało, kiedy ostatni raz się z nim widziałem. − I jak się to skończyło. Wylądował tutaj, na terapii i musi się teraz tłumaczyć.

– Jesteś świadomy, jak twoje ciało reaguje, kiedy rozmawiamy o Everetcie? − zapytał Martin. − Chciałbym, żebyś zwrócił na to teraz uwagę. Opowiedz mi, co się z tobą dzieje.

Adam zamknął oczy, oddychając szybko przez nozdrza. Czuł się rozdarty pomiędzy chęcią zaangażowania się, sprawdzenia, czy to, co tu robią, może mu naprawdę pomóc, a stawieniem oporu i zabawieniem się trochę, póki nie popchnie Martina za daleko. Może dlatego był taki dobry w tym, co robił. Ludzie go fascynowali, fascynowały go ich reakcje. Chwile, gdy udało mu się nakłonić pozornie niewzruszonych ludzi do wyjawienia swoich najgłębszych emocji, były jednymi z najpiękniejszych w jego życiu. Dziwne, że znalezienie się po drugiej stronie nie przynosiło mu już takiej satysfakcji.

Niech tam. Co miał do stracenia?

– Serce mi wali − odezwał się cicho, starając się wsłuchać w swoje reakcje fizjologiczne. − Mam przyspieszone tętno, słyszę, jak pulsuje mi w uszach.

– A ręce?

Adam otworzył oczy i spojrzał w dół na dłonie, które trzymał po bokach zaciśnięte w pięści.

– No, chyba mam ochotę w coś przywalić.

– Rozpoznajesz tę reakcję?

– Walka albo ucieczka − odpowiedział Adam cicho. − Z tym że ja naprawdę mam ochotę walczyć.

– A teraz rozejrzyj się dookoła. Weź oddech. Obejrzyj wszystko dokładnie. Powiedz mi, co widzisz.

Adam przebiegł wzrokiem po pokoju, dostrzegając szczegóły, które umykały większości osób. Jedna z listew żaluzji była dziwnie przekrzywiona, tak jakby ktoś za mocno pociągnął tego ranka za sznurek. Puste miejsce na regale – wolne od kurzu − z którego niedawno wyjęto jakąś książkę. Kluczyki do samochodu Martina rzucone na stolik przy drzwiach razem z portfelem i jakąś żółtą karteczką − czy to bilet parkingowy? Tak jakby przyszedł spóźniony i porzucił te wszystkie rzeczy bezwiednie, nie myśląc nawet, że może je stracić.

– Widzę twój gabinet − oznajmił Adam i wziął kolejny oddech. − Widzę twoje biurko, książki i kubek z niedopitą kawą na stoliku obok ciebie. − Spojrzał na prawo. − Widzę też okno ze złamaną żaluzją. Na zewnątrz pada śnieg, a płatki przyklejają się do szyby, jakby próbowały wedrzeć się do pokoju.

– Bardzo dobrze − Martin pokiwał głową zachęcająco. − Czy dostrzegasz tu jakieś niebezpieczeństwo? Coś, co powinno wywołać w twoim ciele taką reakcję, jaka nastąpiła?

Adam jeszcze raz obiegł spojrzeniem pomieszczenie.

– Nie.

– To jak określiłbyś to, co się z tobą dzieje?

Adam poczuł, że ma suche, lepkie wargi. Podniósł szklankę wody, którą Martin stawiał zawsze przed nim na stole − koło pudełka z chusteczkami na wypadek łez − i upił łyk.

– Reaguję na coś, czego tu nie ma. − Odstawił szklankę i potarł oczy wewnętrzną stroną dłoni. W ciągu tych ostatnich dziesięciu minut pozwolił sobie zaangażować się w terapię. I nie czuł się z tym tak źle, jak się wcześniej spodziewał.

– To coś tu jest − odrzekł Martin. − Ale nie fizycznie. To trochę tak, jak z tymi facetami, którzy w latach siedemdziesiątych wracali z Wietnamu: nieustannie toczysz wojnę, która już dawno się skończyła.

– Myślisz, że po prostu wciąż reaguję na to, co wydarzyło się w Los Angeles?

Martin potrząsnął zdecydowanie głową.

– Nie, to byłoby zbytnie uproszczenie. Mamy tu o wiele więcej warstw. Musimy zdejmować je jedna po drugiej, aż w końcu rozpoznasz, o co tak naprawdę chodzi.

To zaintrygowało Adama. Na tyle, że pochylił się do przodu, a na jego wargach pojawił się wyraz skupienia.

– A jak już to rozpoznam, to co wtedy? Czy to w jakiś magiczny sposób wszystko naprawi? Padnę Everettowi do stóp i wszystko sobie wybaczymy? − Na samą myśl poczuł ucisk w klatce piersiowej.

– Znowu za bardzo upraszczasz. Nasze sesje nie miały sprawić, że twoje życie zamieni się w bajkę. Mają pomóc ci rozpoznawać, co się z tobą dzieje, umożliwić ci kontrolowanie własnych reakcji. Zapobiec czemuś takiemu jak to, co się stało w Los Angeles. − Martin skrzyżował nogi i założył jedną na drugą. − A niedługo będziemy musieli porozmawiać też o tym, co się wydarzyło w Kolumbii.

Adam wyprostował się w jednej chwili, wzdrygając się tak, jakby ktoś go uderzył.

– Nie teraz − powiedział terapeuta, unosząc dłoń. − Ale zostało nam jeszcze kilka sesji i zanim skończymy, chciałbym przeanalizować z tobą to, co się tam stało. − Zerknął na zegarek. − Kończy nam się czas. Chciałbym zadać ci małą pracę domową. − Obrócił się na fotelu i wyciągnął nieduży zeszyt z szuflady stolika obok. − Chciałbym, żebyś zapisywał sobie wszystkie sytuacje, w których zareagujesz tak jak dzisiaj. Zapisuj sobie, co czujesz, gdzie jesteś i co twoim zdaniem wywołało taką reakcję. Następnym razem przedyskutujemy to, z czym przyjdziesz.

– Dobra. − Adam wziął niebieski zeszyt z rąk Martina.

– Zrobisz to?

Adam nie potrafił ukryć uśmieszku, który błąkał mu się po ustach.

– Pewnie nie.

Martin westchnął z wyraźną frustracją.

– Wiesz, byłoby nam o wiele łatwiej, gdybyś zaczął po prostu współpracować.

Adam poczuł, jak jego mięśnie się rozkurczają, a kręgosłup rozluźnia, w miarę jak wraca na znajomy teren.

– Ale wtedy byśmy się tak dobrze nie bawili.

– Kto tu się bawi? − wymamrotał Martin tonem, który nie zachęcał do odpowiedzi. − No dobra, jesteś wolny. Widzimy się na następnej sesji.

Adam uniósł dłoń w geście pożegnania. W jakiś dziwny sposób nie mógł się doczekać kolejnego spotkania.

Kiedy wyszedł z wysokiego biurowca na główną ulicę, śnieg nadal padał, przykrywając chodnik warstwą świeżej bieli. Były to pierwsze opady tej zimy w dolinie, choć w Cutler’s Gap, gdzie znajdowała się chata, w której mieszkał Adam, śnieg leżał już od kilku tygodni.

Miał jeszcze kilka spraw do załatwienia w mieście − parę listów do wysyłania i drobne zakupy. Takie, których nie dało się zrobić w Cutler’s Gap, gdzie działał tylko jeden sklep spożywczo-przemysłowy i stary, podupadły bar. Choć Adamowi podobało się życie na uboczu, brak udogodnień dawał się czasami we znaki.

Wszystkie sklepy miały już świąteczne dekoracje, wokół białych drewnianych ram okiennych rozwieszono migające światełka, żeby wyeksponować wystawione wewnątrz produkty. Ulica też została udekorowana − latarnie okręcono od góry do dołu łańcuchami choinkowymi, a pomiędzy nimi rozwieszono lampki. Na rynku tuż obok sceny stała olbrzymia choinka i dumnie prezentowała dużą gwiazdę przymocowaną do jej czubka.

Miasto czekało już na świąteczną paradę, która miała się odbyć w następnym tygodniu. Wydarzenie przyciągało gości z całego stanu, a czasem nawet spoza, ludzi tęskniących za starymi bożonarodzeniowymi zwyczajami, które rzadko kiedy mogli zobaczyć gdzie indziej niż na ekranach telewizorów. Adam pamiętał tę paradę z dzieciństwa – pamiętał swoje podekscytowanie, kiedy zespół zaczynał grać, to, jak strażacy rozrzucali cukierki ze swojego wozu, a wszystkie dzieci zbierały się dookoła i wyciągały dłonie złożone w łódeczkę. Wspomnienie dawnych, niewinnych lat.

Co za ironia, że próbując uciec od Los Angeles i od tamtejszej nostalgii za małomiasteczkowymi świętami, trafił z powrotem do tego świata.

Dochodziła piąta. Załatwił już wszystko i kupił sobie kawę na wynos w kawiarni Blue Bear. Niebo ciemniało za zasłoną śniegowych chmur, a słońce zrezygnowało już z walki z nadciągającą szarością. Adam postawił styropianowy kubek na dachu swojego ciemnoczerwonego terenowego chevroleta, wsunął kluczyk w zamek i otworzył drzwi. Rzucił torby na siedzenie pasażera, po czym wsiadł do środka i ostrożnie zapalił silnik.

Ten wóz należał do niego od dawna. W ciągu ostatniej dekady większość czasu spędził w garażu rodziców, otoczony bardziej eleganckimi, lśniącymi modelami. Ale miał w sobie coś znajomego i solidnego, co powstrzymywało Adama przed zmianą. Poza tym na starych, górskich drogach sprawdzał się jak czołg na lodzie. A to bardzo się liczyło w sytuacji, kiedy krótka przejażdżka mogła oznaczać igranie z losem.

Oczywiście „krótka przejażdżka” to pojęcie względne. W tym przypadku oznaczało, że minie nieco ponad godzina, zanim Adam wjedzie z powrotem w góry i dotrze do Cutler’s Gap. W Wirginii Zachodniej wszystko było rozległe − dwu-, trzygodzinna wyprawa po bochenek świeżego chleba nie była niczym nadzwyczajnym.

Wcisnął pedał gazu, żeby rozkręcić silnik, po czym przesunął dźwignię skrzyni biegów. Pora wracać do domu. Wyjeżdżając z parkingu na drogę, Adam uświadomił sobie, że tym właśnie stała się dla niego ta chata w środku lasu − domem.

* W. Shakespeare, Król Lear, tegoż, Tragedie, t. 2, przeł. M. Słomczyński, Kraków 2004.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: