Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Mistrz Zachariusz. Maître Zacharius - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
3 września 2015
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Mistrz Zachariusz. Maître Zacharius - ebook

Książka w dwóch wersjach językowych: polskiej i francuskiej. Version bilingue: polonaise et française.

Mistrz Zacharius to zegarmistrz, który stracił swoją duszę. Jest to fantastyczna opowieść głęboko przesiąknięta wpływem Hoffmanna. Zacharius, mistrz zegarmistrzowski mieszkający w Genewie, niedościgniony konstruktor zegarów, dążył do stworzenia zegara idealnego. Tymczasem szatan stanał mu w tym na pszeszkodzie, sprawiając, że wszystkie zegary jakie dotychczas Zacharius skonstruował stawały się psuły się... Ale pewnego dnia, zły duch złozył mu pwena propozycję, na którą zegarmistrz przystał. Co to była za propozycja i jak się jej przyjęcie skończyło dla Zachariusa, można się dowiedziec po przeczytaniu książki do końca. W tym opowiadaniu po raz pierwszy w twórczości Juliusza Verne'a pojawia się temat czasu, który najwyraźniej go fascynuje. Opowiadanie napisał we współautorstwie ze swium bratem Paulem.

Maître Zacharius ou l'horloger qui avait perdu son âme. C'est un conte fantastique profondément imprégné de l'influence d'Hoffmann. Zacharius, maître-horloger de Genève, a rendu ses horloges si régulières qu'elles sont devenues parfaites… Mais un jour, elles se dérèglent une à une. Pour la première fois dans l'œuvre de Jules Verne apparaît le thème du Temps, qui aura de nombreux dérivés, le plus célèbre étant celui que l'on retrouve dans Le Tour du monde en quatre-vingts jours. (https://fr.wikipedia.org/wiki/Jules_Verne)

Kategoria: Wiara i religia
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8064-098-6
Rozmiar pliku: 751 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Mistrz Zachariusz

I. ZIMOWA NOC

Miasto Genewa leży na zachodnim brzegu jeziora podobnego imienia. Rodan dzieli je na dwie poszczególne części i w środku miasta tworzy wyspę, wskutek czego jego bieg dzieli się na dwa ramiona. Położenie tego miasta jest nader korzystne; wszędzie też, gdzie rzeka podobnym płynie korytem, musi w wysokim stopniu zakwitnąć handel i przemysł. Podobne uformowane rzeki Pascal trafnie tymi nazywa słowy: „Ces chemins, qui marchent tout seuls – drogi, które idą same”. Drogi na Rodanie można nazwać nie tylko „idącymi”, ale i „biegnącymi”.

W czasie, kiedy zaczyna się nasze opowiadanie, nie wznosiły się jeszcze na wyspie tak piękne i regularne zabudowania, jak dzisiaj; przeciwnie, domy miasta były bez ładu porozrzucane, przyjemny jednak dla oka przedstawiały widok. Zdawały się one wznosić jedne ponad drugimi, gdzieniegdzie nawet, przez wzgląd na ograniczoną rozległość wyspy, zbudowane były na palach, które wynurzały się z rączych fal Rodanu. Słupy te zniszczone już zębem czasu i sczerniałe z powodu, że tak długo pozostawały w wodzie, miały fantastyczne, dziwaczne formy, niby olbrzymie nożyce raka. Hucząc i pieniąc się płynęła rzeka pośród tych słupów, między którymi rozpięte sieci rybackie poruszały się za każdym powiewem wiatru, podobne do kolosalnych, żółtawych sieci pajęczych.

Szczególnie jeden dom na wyspie zwracał na siebie uwagę każdego dla swej ciekawej, starożytnej budowy. Mieszkał w nim stary zegarmistrz Zachariusz wraz ze swą córką Gérande, czeladnikiem Aubertem Thün i starą służącą Scholastyką.

Stary ten zegarmistrz był nader niezwykłym człowiekiem. Jak długo już żył, tego niepodobna było odgadnąć; i najstarsi bowiem mieszczanie nie przypominali sobie, kiedy po raz pierwszy zobaczyli mistrza Zachariusza, idącego przez miasto z białym, bez osłony na wiatr puszczonym włosem i głową tak dziwacznie kiwającą się między ramionami. Człowiek ten był rzeczywiście szczególnym; zdawało się, że nie ma w nim żadnego życia, że umarłby, gdyby stanęły wszystkie jego zegarki. Jego suche, blade oblicze stawało się z czasem coraz ciemniejszym, jak stare obrazy Leonarda da Vinci.

Gérande zajmowała najpiękniejszy pokój w domu, którego okna wychodziły na śnieżyste szczyty gór Jury; warsztat i sypialnia jej ojca leżały zaś prawie bezpośrednio na palach, niemal na równej wysokości z powierzchnią rzeki; z miejsc tych nigdy nie wydalał się mistrz Zachariusz, wyjąwszy, kiedy szedł na obiad lub udawał się do miasta dla regulowania zegarów. Resztę dnia przepędzał on siedząc przy stoliku, na którym porozrzucane leżały rozmaite narzędzia do zegarków, po największej części przez niego samego wynalezione.

Mistrz Zachariusz był bardzo zręcznym człowiekiem, a jego wyroby szacowano w całej Francji i Niemczech. Najzdolniejsi nawet robotnicy uznawali jego wyższość; miasto Genewa uważało za zaszczyt, że było miejscem jego urodzenia, a wszyscy mieszkańcy wskazując nań, zawsze z dumą powtarzali:

– Jemu to należy się sława wynalezienia hamulca.

I rzeczywiście dopiero od tego wynalazku datuje się powstanie właściwej sztuki zegarmistrzostwa, jak to nieraz będziemy mieli sposobność przekonać się w dalszym ciągu naszego opowiadania.

Powiedzieliśmy, że przez cały dzień pracował mistrz Zachariusz w swoim warsztacie; ukończywszy dopiero pracę, kładł wszystkie narzędzia na zwykłe miejsca, okrywał je szklanym kloszem i oddalał się. Potem otwierał zwykle klapę znajdującą się w podłodze jego pracowni i spoglądając w fale Rodanu przepędzał tak całe godziny, owiany mgłami wznoszącymi się z wód rzeki.

Pewnego zimowego wieczoru zasiedli wszyscy do wieczerzy – według starego zwyczaju jedli bowiem i Scholastyka i czeladnik Aubert wspólnie ze swym państwem. Potrawy jak zwykle były bardzo smaczne i starannie przyrządzone; mimo to mistrz Zachariusz nie skosztował dziś niczego, siedział milcząc uparcie i nic nie odpowiadając na słowa Gérande, która strapiona tym jego milczeniem troskliwie wypytywała się o powód jego zmartwienia. Ale on ani jej nic nie odpowiadał, ani Scholastyce, nie zważając prawie na gadaninę starej kobiety, lubo przedtem z przyjemnością jej słuchał. Po wieczerzy podniósł się stary zegarmistrz i milcząco opuścił pokój, nikomu „dobranoc” nie powiedziawszy, ani nie pocałowawszy w czoło swej córki, co było jego zwyczajem. Zszedł potem do swej pracowni po schodach, które pod jego ciężarem lekko skrzypiały – jakby się skarżyły.

Gérande, Aubert i Scholastyka stali przez chwilę pogrążeni w głębokim milczeniu. Na dworze panowała szkaradna pogoda; wolno wlokły się ciężkie chmury ku Alpom, co chwila grożąc ulewnym deszczem. Brzydki ten stan powietrza niemile nastrajał ducha, a południowe wiatry świstały nic dobrego nie wróżąc.

– Uważam, kochana panienko – poczęła po chwili Scholastyka – że od kilku dni nasz pan zupełnie się zmienił. Maryjo dziewico! kiedy on na pytania swej córki odpowiada ciągłym milczeniem, czegóż się dziwić, że nic w usta nie weźmie? Doprawdy, wątpię, czyby kto potrafił teraz słowo z niego wydobyć.

– Ojciec ma jakieś zmartwienie – rzekła na to Gérande – na twarzy jego malował się niepokój i boleść, wyczytałam to z jego oczu...

– Panienko, nie martw się tym tak bardzo – znasz przecie dziwne nałogi mistrza Zachariusza, wiesz, że nie tak łatwo wyczytać mu myśl z czoła. Musiała go spotkać jakaś nieprzyjemność; dziś jest strapiony, jutro zapomni już o tym i będzie panienkę przepraszał, że ją zaniepokoił.

Tak starał się ją pocieszyć Aubert, czeladnik starego zegarmistrza, przy czym z lubością wpatrywał się w piękne oczy Gérande. Jego to tylko jednego przypuścił mistrz Zachariusz do uczestnictwa w swych pracach, cenił go nawet dla jego dobrych przymiotów, rozwagi, rozsądku i dobrego serca. Będąc powiernikiem ojca, przylgnął Aubert całym sercem do młodego dziewczęcia, które go nawzajem lubiło.

Gérande skończyła osiemnaście lat. Okrągła jej i rumiana twarzyczka przypominała żywo obrazy Madonny, z których oblicza najczystsza niewinność przemawia. Skromna i miła dziewczyna ubierała się w mało uderzające barwy, najczęściej odziana skromną, białą sukienką. Wychowała się pod okiem ojca w Genewie, do której nie wkradły się jeszcze wówczas suche nauki kalwinizmu.

Codziennie rano i wieczór modliła się Gérande ze swej książki do nabożeństwa; wyczytała ona także w sercu Auberta głęboką ku sobie miłość, widziała, że on skoro tylko pracę ukończył i opuszczał warsztat jej ojca, najmilej w jej towarzystwie czas spędzał.

Stara Scholastyka nie mogła nie zauważyć tego wzajemnego stosunku ich ku sobie; milczała jednak o tym i rozpowiadała tylko rozmaite plotki w mieście, które doszły jej uszu. A trzeba wiedzieć, że gdy raz zaczęła o czymś mówić, to nikt nie starał się jej przerywać; pewnie nie udałoby mu się to nawet. W tym zakresie podobna była Scholastyka do genewskich tabakierek, które raz nakręcone tak długo nie zamilkną, aż wszystkie swoje piosenki wygrają i które tylko przez popsucie można przywrócić do milczenia.

Scholastyka spostrzegłszy, że Gérande zatopiona w przykrych myślach wcale się nie odzywa, powstała, zapaliła świecę, wetknęła ją do świecznika i postawiła we framudze, obok posągu Matki Boskiej, do której codziennie modliła się Gérande, błagając o opiekę i błogosławieństwo na nadchodzącą noc i o łaskę we wszystkim.

– Cóż, kochana panienko – rzekła Scholastyka, widząc, że młoda dziewczyna nie zabiera się jeszcze do modlitwy – nie idziesz jeszcze spać? Chcesz może czuwać przez całą noc?... Ach! do czegoż to? Czyż to nie lepiej położyć się, zasnąć i śnić o pięknych rzeczach? Mój Boże! przynajmniej zapomni panna o smutku i strapieniu.

– Może by posłać po lekarza dla ojca? – odezwała się Gérande, jakby nie słysząc gadaniny starej służącej.

– Po lekarza? – zawołała Scholastyka. – Ale na cóż lekarstwa dla mistrza Zachariusza? To jego zegarki potrzebują medycyny, ale nie on sam!

– Cóż teraz uczynić wypada? – szepnęła Gérande – gdybym choć wiedziała, że ojciec udał się na spoczynek?

– Gérande! upominał ją Aubert – ręczę, że mistrzowi Zachariuszowi nic nie jest! Doznał pewnie jakiej przykrości, i to wszystko!

– Ach! ty wiesz pewnie, Aubercie, o co chodzi!

– Być może, Gérande.

– To powiedzże nam przecież – zawołała Scholastyka, gasząc świecę z roztropnej oszczędności.

– Słyszałaś zapewne, Gérande – począł młody chłopak – że od kilku dni dzieje się coś niepojętego. Wszystkie zegary, z taką troskliwością niegdyś przez twego ojca sporządzone i sprzedane, stają nagle, jeden po drugim. Właściciele odesłali już nam znaczną ich ilość; mistrz Zachariusz opatrzył je starannie i spostrzegł, że nic w nich nie jest zepsute. Rozebrał nawet wszystkie kółka i sprężyny i złożył je znowu z jeszcze większą starannością – mimo to nie mógł ich w ruch wprawić...

– Sprawcą tego wszystkiego musi być diabeł! – rzekła Scholastyka.

– Jak możesz mówić coś podobnego – odpowiedziała Gérande – wszak to jest całkiem naturalne! Wszystko na ziemi ma swój koniec i zegarki musiały więc stanąć po pewnym przeciągu czasu.

– Mimo to widocznym jest – odparł Aubert – że działa tu jakaś tajemnicza siła. Ja sam wraz z mistrzem Zachariuszem starałem się wynaleźć przyczynę nagłego zatrzymania się zegarków. Daremnie! Nic nie znalazłem i nieraz już przy tej robocie zupełne ogarnęło mię zwątpienie...

– Pytam bowiem, dlaczego wdajecie się w tę bezbożną robotę – odrzekła Scholastyka. Nigdy nie uwierzę, ażeby człowiek sam, bez żadnej pomocy, zdołał sporządzić taka małą maszynkę, która o własnej mocy idzie i wskazuje godziny. Na to są przecież zegary słoneczne.

– A czy wiesz ty, Scholastyko, kto wynalazł zegar słoneczny...

– No, któż taki?

– Kain.

– Kain! Wielki Boże! Czy to podobna?

– Chodźcie – rzekła Gérande – pomodlimy się do Boga, ażeby przywrócił życie zegarkom kochanego ojca.

– I owszem – odpowiedział Aubert – chętnie pomodlę się wraz z wami.

– O, pewnie będą to bezskuteczne modły – odrzekła stara Scholastyka – spodziewam się, że przynajmniej je Bóg wybaczy.

Zapalono na powrót świecę; Scholastyka, Gérande i Aubert uklękli następnie na ziemi i złożyli ręce do modlitwy. Młoda dziewczyna modliła się głośno, najpierw za duszę matki, potem za podróżnych, za więźniów, za dobrych i złych – ale szczególnie błagała Boga, by ukoił dziwna boleść jej ojca.

Pokrzepieni modlitwa, powstali wszyscy następnie i rozłączyli się.

Aubert wrócił do swego pokoju, Scholastyka zamknęła zaś wielkie drzwi wchodowe na dwa rygle i zgasiła ogień na kominku, po czym udała się na spoczynek i wnet spała już jak zabita.

Tylko Gérande nie myślała o spoczynku, rozmaite myśli snuły się w młodej główce dziewczęcia; zbliżyła się do okna i wyjrzała na zewnątrz.

W mieście gasły już ostatnie światła i nieprzenikniona ciemność panowała dokoła. Burza srożyła się ciągle z równą gwałtownością; hucząc toczyły się wzburzone fale Rodanu, a wicher wył i świstał uderzając silnie o dom, który trzeszczał pod jego naciskiem. Ale młoda dziewczyna nie zważała wcale na tę walkę rozhukanych żywiołów; siedząc u okna puściła ona wolny bieg swym marzeniom – jej myśl była przy ojcu. Od chwili, kiedy jej Aubert Thün odsłonił tajemnicę jego smutku, w bardzo fantastycznym świetle przedstawiło się jej życie tej tak drogiej jej istoty i żadną miarą nie mogła odpędzić od siebie tej myśli, że istnienie kochanego ojca było tylko maszyną, która sztucznie poruszała się na sprężynach.

Nagle okiennica pchnięta gwałtownym uderzeniem wichru, uderzyła z hukiem o ścianę. Obudzona z zadumy, krzyknęła Gérande, przerażona niespodzianym hałasem. Rozglądnęła się do koła, nie pojmując jednak jego przyczyny; dopiero kiedy ochłonęła nieco z przestrachu, otworzyła okno i wychyliła głowę na zewnątrz. Pogoda była okropna, deszcz lał strumieniem – zdawało się młodej dziewczynie, że chmury i rozhukane wody Rodanu złączyły się ze sobą, ażeby słaby ten dom, który trzeszczał pod naciskiem wichru, zniszczyć i z ziemia zrównać. Wychyliła się mocno – chciała przyciągnąć do siebie okiennicę, na wszystkie strony wiatrem miotaną – ale strach odjął jej siły. Postanowiła więc odejść od okna i opuścić pokój – nagle spostrzegła światło wychodzące z okna jej ojca, przez chwilę zdawało jej się nawet, że wśród wycia wichru słyszy wyraźnie głos dochodzący do jej uszu z tego samego okna... Jeszcze raz usiłowała przyciągnąć okiennicę, ale wiatr wyrwał ją ze słabych rąk dziewczyny i wpadł świszcząc do pokoju.

Dreszcz trwogi przeszedł Gérande od stóp do głów... Spiesznie wyszła do przyległego pokoju i macając rękami – bo było zupełnie ciemno – dostała się na schody prowadzące do warsztatu jej ojca, po czym blada jak śmierć, drżąc z trwogi otworzyła drzwi i stanęła cicho na progu.

Ryk rzeki rozlegał się po całym pokoju – na środku stał mistrz Zachariusz i gestykulując żywo mówił coś sam ze sobą. Włos jego był najeżony a twarz miała złowrogi wyraz – słowem, wyglądał strasznie.

– To jest śmierć!... – wołał stary zegarmistrz – tak... śmierć! Bo i na cóż mi żyć jeszcze... na co... kiedy moje istnienie na świecie już przeminęło!... Ja, mistrz Zachariusz, jestem rzeczywistym twórcą tych zegarków, w każdy z nich włożyłem cząstkę własnego życia!... I każdym razem, kiedy stanie któryś z tych przeklętych zegarków, czuję, że ustaje bicie mego serca, że życie ze mnie ucieka...

Nagle wzrok starca padł przypadkiem na stolik, na którym leżały porozrzucane wszystkie części składowe zegarków, starannie przez niego rozebranych. Wziął do ręki rodzaj cylindra, w którym złożone leżały rozmaite sprężyny; z pośród nich wybrał jedne skręconą, ale mimo wszelkich jego usiłowań, wbrew prawom elastyczności nie dała się rozwinąć i pozostała skręconą, jak śpiąca żmija. Daremnie starał się ją mistrz Zachariusz rozkręcić swymi chudymi wynędzniałymi rękami, których cień niezmiernie powiększony padał na ścianę – po bezowocnych wysileniach rzucił ją wreszcie gniewnie w wir Rodanu przez otwartą klapę w podłodze.

Gérande stała nieruchomo, jak w ziemię wryta, przy drzwiach – chciała iść, rzucić się ojcu na szyję, ale nie miała sił ruszyć się z miejsca – straciła zupełnie przytomność, odchodziła prawie od zmysłów.

Nagle znany jej głos szepnął jej do ucha:

– Gérande, droga Gérande – błagam cię, wyjdź stąd, połóż się; noc jest ciemna i burzliwa...

– Aubert! Ty?... Ty tu?... – rzekła drżącym głosem dziewczyna.

– Zaniepokojony o ciebie, moja kochana, przyszedłem tutaj, proszę cię, oddal się – dodał błagalnie.

Słysząc te słowa uczuła Gérande, jak wszystka krew spływa jej do serca; wsparła się lekko na ramieniu młodego chłopca i odezwała się cicho:

– Ojciec jest chory, bardzo chory, Aubercie! Dostał on pomieszania zmysłów – ten całkiem naturalny wypadek, o którym mi mówiłeś, przyprowadził go do tego stanu obłąkania. Cóż ja teraz pocznę? Czy mam go pocieszać? To mu pewnie nic nie pomoże – to ty tylko, Aubercie, jesteś w stanie go uleczyć, jeżeli przyczynisz się do naprawienia zegarków...

– O, Boże! – dodała po chwili wzdrygając się na samo wspomnienie tego – więc to prawda, że życie mego ojca związane jest ściśle z życiem jego zegarków?...

Aubert nie na to nie odpowiedział.

– Chyba zawód mojego ojca nie podoba się Bogu!...

Młody czeladnik wziął zziębłą rękę dziewczęcia do swej dłoni i ogrzewał ją własnym ciepłem.

– Idź już – rzekł – idź do pokoju, biedna Gérande... zrobię, co będzie w mej mocy.

Wolnym krokiem oddaliła się Gérande i położyła się do łóżka; sen jednak nie kleił znużonych powiek, a przykre myśli ani na chwilę nie dawały jej zasnąć.Maître Zacharius

I. UNE NUIT D’HIVER

La ville de Genève est située à la pointe occidentale du lac auquel elle a donné ou doit son nom. Le Rhône, qui la traverse à sa sortie du lac, la partage en deux quartiers distincts, et est divisé lui-même, au centre de la cité, par une île jetée entre ses deux rives. Cette disposition topographique se reproduit souvent dans les grands centres de commerce ou d’industrie. Sans doute, les premiers indigènes furent séduits par les facilités de transport que leur offraient les bras rapides des fleuves, « ces chemins qui marchent tout seuls », suivant le mot de Pascal. Avec le Rhône, ce sont des chemins qui courent.

Au temps où des constructions neuves et régulières ne s’élevaient pas encore sur cette île, ancrée comme une galiote hollandaise au milieu du fleuve, le merveilleux entassement de maisons grimpées les unes sur les autres offrait à l’œil une confusion pleine de charmes. Le peu d’étendue de l’île avait forcé quelques-unes de ces constructions à se jucher sur des pilotis, engagés pêle-mêle dans les rudes courants du Rhône. Ces gros madriers, noircis par les temps, usés par les eaux, ressemblaient aux pattes d’un crabe immense et produisaient un effet fantastique. Quelques filets jaunis, véritables toiles d’araignée tendues au sein de cette substruction séculaire, s’agitaient dans l’ombre comme s’ils eussent été le feuillage de ces vieux bois de chêne, et le fleuve, s’engouffrant au milieu de cette forêt de pilotis, écumait avec de lugubres mugissements.

Une des habitations de l’île frappait par son caractère d’étrange vétusté. C’était la maison du vieil horloger, maître Zacharius, de sa fille Gérande, d’Aubert Thün, son apprenti, et de sa vieille servante Scholastique.

Quel homme à part que ce Zacharius ! Son âge semblait indéchiffrable. Nul des plus vieux de Genève n’eût pu dire depuis combien de temps sa tête maigre et pointue vacillait sur ses épaules, ni quel jour, pour la première fois, on le vit marcher par les rues de la ville, en laissant flotter à tous les vents sa longue chevelure blanche. Cet homme ne vivait pas. Il oscillait à la façon du balancier de ses horloges. Sa figure, sèche et cadavérique, affectait des teintes sombres. Comme les tableaux de Léonard de Vinci, il avait poussé au noir.

Gérande habitait la plus belle chambre de la vieille maison, d’où, par une étroite fenêtre, son regard allait mélancoliquement se reposer sur les cimes neigeuses du Jura ; mais la chambre à coucher et l’atelier du vieillard occupaient une sorte de cave, située presque au ras du fleuve et dont le plancher reposait sur les pilotis mêmes. Depuis un temps immémorial, maître Zacharius n'en sortait qu'aux heures des repas et quand il allait régler les différentes horloges de la ville. Il passait le reste du temps près d'un établi couvert de nombreux instruments d'horlogerie, qu'il avait pour la plupart inventés.

Car c'était un habile homme. Ses œuvres se prisaient fort dans toute la France et l'Allemagne. Les plus industrieux ouvriers de Genève reconnaissaient hautement sa supériorité, et c'était un honneur pour cette ville, qui le montrait en disant :

« À lui revient la gloire d'avoir inventé l'échappement ! »

En effet, de cette invention, que les travaux de Zacharius feront comprendre plus tard, date la naissance de la véritable horlogerie.

Or, après avoir longuement et merveilleusement travaillé, Zacharius remettait avec lenteur ses outils en place, recouvrait de légères verrines les fines pièces qu'il venait d'ajuster, et rendait le repos à la roue active de son tour ; puis il soulevait un judas pratiqué dans le plancher de son réduit, et là, penché des heures entières, tandis que le Rhône se précipitait avec fracas sous ses yeux, il s'enivrait à ses brumeuses vapeurs.

Un soir d'hiver, la vieille Scholastique servit le souper, auquel, selon les antiques usages, elle prenait part avec le jeune ouvrier. Bien que des mets soigneusement apprêtés lui fussent offerts dans une belle vaisselle bleue et blanche, maître Zacharius ne mangea pas. Il répondit à peine aux douces paroles de Gérande, que la taciturnité plus sombre de son père préoccupait visiblement, et le babillage de Scholastique elle-même ne frappa pas plus son oreille que ces grondements du fleuve auxquels il ne prenait plus garde. Après ce repas silencieux, le vieil horloger quitta la table sans embrasser sa fille, sans donner à tous le bonsoir accoutumé. Il disparut par l'étroite porte qui conduisait à sa retraite, et, sous ses pas pesants, l'escalier gémit avec de lourdes plaintes.

Gérande, Aubert et Scholastique demeurèrent quelques instants sans parler. Ce soir-là, le temps était sombre ; les nuages se traînaient lourdement le long des Alpes et menaçaient de se fondre en pluie ; la sévère température de la Suisse emplissait l'âme de tristesse, tandis que les vents du midi rôdaient aux alentours et jetaient de sinistres sifflements.

« Savez-vous bien, ma chère demoiselle, dit enfin Scholastique, que notre maître est tout en dedans depuis quelques jours ? Sainte Vierge ! Je comprends qu'il n'ait pas eu faim, car ses paroles lui sont restées dans le ventre, et bien adroit serait le diable qui lui en tirerait quelqu'une !

— Mon père a quelque secret motif de chagrin que je ne puis même pas soupçonner, répondit Gérande, tandis qu'une douloureuse inquiétude s'imprimait sur son visage.

— Mademoiselle, ne permettez pas à tant de tristesse d'envahir votre cœur. Vous connaissez les singulières habitudes de maître Zacharius. Qui peut lire sur son front ses pensées secrètes ? Quelque ennui sans doute lui est survenu, mais demain il ne s'en souviendra pas et se repentira vraiment d'avoir causé quelque peine à sa fille. »

C'était Aubert qui parlait de cette façon, en fixant ses regards sur les beaux yeux de Gérande. Aubert, le seul ouvrier que maître Zacharius eût jamais admis à l’intimité de ses travaux, car il appréciait son intelligence, sa discrétion et sa grande bonté d’âme, Aubert s’était attaché à Gérande avec cette foi mystérieuse qui préside aux dévouements héroïques.

Gérande avait dix-huit ans. L’ovale de son visage rappelait celui des naïves madones que la vénération suspend encore au coin des rues des vieilles cités de Bretagne. Ses yeux respiraient une simplicité infinie. On l’aimait, comme la plus suave réalisation du rêve d’un poëte. Ses vêtements affectaient des couleurs peu voyantes, et le linge blanc qui se plissait sur ses épaules avait cette teinte et cette senteur particulières au linge d’Église. Elle vivait d’une existence mystique dans cette ville de Genève, qui n’était pas encore livrée à la sécheresse du calvinisme.

Ainsi que, soir et matin, elle lisait ses prières latines dans son missel à fermoir de fer, Gérande avait lu un sentiment caché dans le cœur d’Aubert Thün, quel dévouement profond le jeune ouvrier avait pour elle. Et en effet, à ses yeux, le monde entier se condensait dans cette vieille maison de l’horloger, et tout son temps se passait près de la jeune fille, quand, le travail terminé, il quittait l’atelier de son père.

La vieille Scholastique voyait cela, mais n’en disait mot. Sa loquacité s’exerçait de préférence sur les malheurs de son temps et les petites misères du ménage. On ne cherchait point à l’arrêter. Il en était d’elle comme de ces tabatières à musique que l’on fabriquait à Genève : une fois montée, il aurait fallu la briser pour qu’elle ne jouât pas tous ses airs.

En trouvant Gérande plongée dans une taciturnité douloureuse, Scholastique quitta sa vieille chaise de bois, fixa un cierge sur la pointe d’un chandelier, l’alluma et le posa près d’une petite vierge de cire abritée dans sa niche de pierre. C’était la coutume de s’agenouiller devant cette madone protectrice du foyer domestique, en lui demandant d’étendre sa grâce bienveillante sur la nuit prochaine ; mais, ce soir-là, Gérande demeura silencieuse à sa place.

« Eh bien ! ma chère demoiselle, dit Scholastique avec étonnement, le souper est fini, et voici l’heure du bonsoir. Voulez-vous donc fatiguer vos yeux dans des veilles prolongées ?… Ah ! sainte Vierge ! c’est pourtant le cas de dormir et de retrouver un peu de joie dans de jolis rêves ! À cette époque maudite où nous vivons, qui peut se promettre une journée de bonheur ?

— Ne faudrait-il pas envoyer chercher quelque médecin pour mon père ? demanda Gérande.

— Un médecin ! s’écria la vieille servante. Maître Zacharius a-t-il jamais prêté l’oreille à toutes leurs imaginations et sentences ! Il peut y avoir des médecines pour les montres, mais non pour les corps !

— Que faire ? murmura Gérande. S’est-il remis au travail ? s’est-il livré au repos ?

— Gérande, répondit doucement Aubert, quelque contrariété morale chagrine maître Zacharius, et voilà tout.

— La connaissez-vous, Aubert ?

— Peut-être, Gérande.

— Racontez-nous cela, s’écria vivement Scholastique, en éteignant parcimonieusement son cierge.

— Depuis plusieurs jours, Gérande, dit le jeune ouvrier, il se passe un fait absolument incompréhensible. Toutes les montres que votre père a faites et vendues depuis quelques années s’arrêtent subitement. On lui en a rapporté un grand nombre. Il les a démontées avec soin ; les ressorts étaient en bon état et les rouages parfaitement établis. Il les a remontées avec plus de soin encore ; mais, en dépit de son habileté, elles n’ont plus marché.

— Il y a du diable là-dessous ! s’écria Scholastique.

— Que veux-tu dire ? demanda Gérande. Ce fait me semble naturel. Tout est borné sur terre, et l’infini ne peut sortir de la main des hommes.

— Il n’en est pas moins vrai, répondit Aubert, qu’il y a en cela quelque chose d’extraordinaire et de mystérieux. J’ai aidé moi-même maître Zacharius à rechercher la cause de ce dérangement de ses montres, je n’ai pu la trouver, et, plus d’une fois, désespéré, les outils me sont tombés des mains.

— Aussi, reprit Scholastique, pourquoi se livrer à tout ce travail de réprouvé ? Est-il naturel qu’un petit instrument de cuivre puisse marcher tout seul et marquer les heures ? On aurait dû s’en tenir au cadran solaire !

— Vous ne parlerez plus ainsi, Scholastique, répondit Aubert, quand vous saurez que le cadran solaire fut inventé par Caïn.

— Seigneur mon Dieu ! que m’apprenez-vous là ?

— Croyez-vous, reprit ingénument Gérande, que l’on puisse prier Dieu de rendre la vie aux montres de mon père ?

— Sans aucun doute, répondit le jeune ouvrier.

— Bon ! Voici des prières inutiles, grommela la vieille servante, mais le Ciel en pardonnera l’intention. »

Le cierge fut rallumé. Scholastique, Gérande et Aubert s’agenouillèrent sur les dalles de la chambre, et la jeune fille pria pour l’âme de sa mère, pour la sanctification de la nuit, pour les voyageurs et les prisonniers, pour les bons et les méchants, et surtout pour les tristesses inconnues de son père.

Puis, ces trois dévotes personnes se relevèrent avec quelque confiance au cœur, car elles avaient remis leur peine dans le sein de Dieu.

Aubert regagna sa chambre, Gérande s’assit toute pensive près de sa fenêtre, pendant que les dernières lueurs s’éteignaient dans la ville de Genève, et Scholastique, après avoir versé un peu d’eau sur les tisons embrasés et poussé les deux énormes verrous de la porte, se jeta sur son lit, où elle ne tarda pas à rêver qu’elle mourait de peur.

Cependant, l’horreur de cette nuit d’hiver avait augmenté. Parfois, avec les tourbillons du fleuve, le vent s’engouffrait sous les pilotis, et la maison frissonnait tout entière ; mais la jeune fille, absorbée par sa tristesse, ne songeait qu’à son père. Depuis les paroles d’Aubert Thün, la maladie de maître Zacharius avait pris à ses yeux des proportions fantastiques, et il lui semblait que cette chère existence, devenue purement mécanique, ne se mouvait plus qu’avec effort sur ses pivots usés.

Soudain l’abat-vent, violemment poussé par la rafale, heurta la fenêtre de la chambre. Gérande tressaillit et se leva brusquement, sans comprendre la cause de ce bruit qui secoua sa torpeur. Dès que son émotion se fut calmée, elle ouvrit le châssis. Les nuages avaient crevé, et une pluie torrentielle crépitait sur les toitures environnantes. La jeune fille se pencha au dehors pour attirer le volet ballotté par le vent, mais elle eut peur. Il lui parut que la pluie et le fleuve, confondant leurs eaux tumultueuses, submergeaient cette fragile maison dont les ais craquaient de toutes parts. Elle voulut fuir sa chambre ; mais elle aperçut au-dessous d’elle la réverbération d’une lumière qui devait venir du réduit de maître Zacharius, et dans un de ces calmes momentanés pendant lesquels se taisent les éléments, son oreille fut frappée par des sons plaintifs. Elle tenta de refermer sa fenêtre et ne put y parvenir. Le vent la repoussait avec violence, comme un malfaiteur qui s’introduit dans une habitation.

Gérande pensa devenir folle de terreur ! Que faisait donc son père ? Elle ouvrit la porte, qui lui échappa des mains et battit bruyamment sous l’effort de la tempête. Gérande se trouva alors dans la salle obscure du souper, parvint, en tâtonnant, à gagner l’escalier qui aboutissait à l’atelier de maître Zacharius, et s’y laissa glisser, pâle et mourante.

Le vieil horloger était debout au milieu de cette chambre que remplissaient les mugissements du fleuve Ses cheveux hérissés lui donnaient un aspect sinistre. Il parlait, il gesticulait, sans voir, sans entendre ! Gérande demeura sur le seuil.

« C’est la mort ! disait maître Zacharius d’une voix sourde, c’est la mort !… Que me reste-t-il à vivre, maintenant que j’ai dispersé mon existence par le monde ! car moi, maître Zacharius, je suis bien le créateur de toutes ces montres que j’ai fabriquées ! C’est bien une partie de mon âme que j’ai enfermée dans chacune de ces boîtes de fer, d’argent ou d’or ! Chaque fois que s’arrête une de ces horloges maudites, je sens mon cœur qui cesse de battre, car je les ai réglées sur ses pulsations ! »

Et, en parlant de cette façon étrange, le vieillard jeta les yeux sur son établi. Là se trouvaient toutes les parties d’une montre qu’il avait soigneusement démontée. Il prit une sorte de cylindre creux, appelé barillet, dans lequel est enfermé le ressort, et il en retira la spirale d’acier qui, au lieu de se détendre, suivant les lois de son élasticité, demeura roulée sur elle-même, ainsi qu’une vipère endormie. Elle semblait nouée, comme ces vieillards impotents dont le sang s’est figé à la longue. Maître Zacharius essaya vainement de la dérouler de ses doigts amaigris, dont la silhouette s’allongeait démesurément sur la muraille, mais il ne put y parvenir, et bientôt, avec un terrible cri de colère, il la précipita par le judas dans les tourbillons du Rhône.

Gérande, les pieds cloués à terre, demeurait sans souffle, sans mouvement. Elle voulait et ne pouvait s’approcher de son père. De vertigineuses hallucinations s’emparaient d’elle. Soudain, elle entendit dans l’ombre une voix murmurer à son oreille :

« Gérande, ma chère Gérande ! La douleur vous tient encore éveillée ! Rentrez, je vous prie, la nuit est froide.

— Aubert ! murmura la jeune fille à mi-voix. Vous ! vous !

— Ne devais-je pas m’inquiéter de ce qui vous inquiète ! » répondit Aubert.

Ces douces paroles firent revenir le sang au cœur de la jeune fille. Elle s’appuya au bras de l’ouvrier et lui dit :

« Mon père est bien malade, Aubert ! Vous seul pouvez le guérir, car cette affection de l’âme ne céderait pas aux consolations de sa fille. Il a l’esprit frappé d’un accident fort naturel, et, en travaillant avec lui à réparer ses montres, vous le ramènerez à la raison. Aubert, il n’est pas vrai, ajouta-t-elle, encore tout impressionnée, que sa vie se confonde avec celle de ses horloges ? »

Aubert ne répondit pas.

« Mais ce serait donc un métier réprouvé du Ciel que le métier de mon père ? fit Gérande en frissonnant.

— Je ne sais, répondit l’ouvrier, qui réchauffa de ses mains les mains glacées de la jeune fille. Mais retournez à votre chambre, ma pauvre Gérande, et, avec le repos, reprenez quelque espérance ! »

Gérande regagna lentement sa chambre, et elle y demeura jusqu’au jour, sans que le sommeil appesantît ses paupières, tandis que maître Zacharius, toujours muet et immobile, regardait le fleuve couler bruyamment à ses pieds.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: