Mistyk - ebook
Mistyk - ebook
1. tom cyklu KLUB W SIODLE
Dla młodych wielbicielek fantastycznych przygód, niezwykłych tajemnic i jazdy konnej
Issie uwielbia konie – a zwłaszcza Mistyka, na którym jeździ w każdej wolnej chwili. Kiedy więc dochodzi do tragedii i ukochany koń ginie, dziewczynka jest zrozpaczona i postanawia już nigdy nie wsiąść na koński grzbiet. Los ma jednak wobec Issie inne plany. Instruktor jazdy konnej powierza jej opiekę nad porzuconą i zaniedbaną Strzałką. Czy Issie da radę okiełznać klacz? Czy uda jej się uratować Strzałkę przed niebezpieczeństwem? Jaką rolę odegra w tym wszystkim Mistyk?
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-271-5858-1 |
Rozmiar pliku: | 1 007 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Stella i Kate już się uwijały przy nadrzecznych padokach. Stella szczotkowała z zapałem ogon Coco, a Kate rozdzielała wyczesaną starannie grzywę Toby’ego, żeby zapleść mu małe warkoczyki.
– Lepiej przyspiesz. – Stella uśmiechnęła się do koleżanki. – Tom Avery powiedział, że przyjedzie przed siódmą, pomoże nam zapakować konie do wozu i przewieźć je na miejsce.
Issie zabrała kantar z siodlarni i ruszyła przez padok. Ziemia była mokra od rosy – zanim dziewczyna dotarła do miejsca, w którym pasł się Mistyk, buty miała całkowicie przemoczone. Śliczny jabłkowity kuc przeżuwał właśnie sporą kępę świeżej wiosennej trawy i ledwie uniósł łeb na jej widok.
– Cześć, Mistyku – powiedziała pogodnie, ukrywając kantar za plecami. Drugą – wolną – rękę wyciągnęła w stronę konia.
Zapomniała przynieść coś pysznego, czym mogłaby go skusić, miała jednak nadzieję, że uwierzy, iż jej pusta dłoń kryje kawałek marchewki albo jabłka.
Niestety. Mistyk od razu zauważył kantar. Prychnął, potrząsnął grzywą i odszedł na drugą stronę wybiegu.
– Mistyk, nie! Proszę, nie dzisiaj! – zawołała z rozpaczą.
Oczywiście tego typu sytuacje zawsze zdarzały się w momencie najgorszym z możliwych. Jak teraz. Nie dość, że już i tak się stresowała udziałem w swojej pierwszej gymkhanie, to jeszcze zaczynało jej brakować czasu. Pozostali już zaplatali grzywy i ogony koni, a ona jeszcze nie zabrała się do czyszczenia swojego kuca. Nawet z miejsca, w którym stała, widziała wyraźnie ślady po turlaniu się w długiej trawie: srebrzystą grzywę miał sklejoną błotem, na pęcinach widniały jaskrawozielone plamy.
– No chodź, chodź – zaklinała go. Pochyliła się, zerwała garść trawy i podała ją siwkowi. Ten skierował swoje uszy na dziewczynę, zrobił najpierw jeden krok w przód, potem drugi. I chociaż stał po kolana w trawie, nie był w stanie oprzeć się aromatycznej kępce, którą trzymała w ręku. Issie podeszła dyskretnie do jego boku i przełożyła mu przez szyję uwiąz. Zaraz potem założyła kantar i szybko zapięła za uszami. Udało się!
– No i kto tu się nie potrafi zachować? – Stella się zaśmiała, gdy Issie podprowadziła Mistyka do ogrodzenia i przywiązała obok Coco.
– Nie tylko Mistyk jest taki niegrzeczny – odezwała się Kate. – Dzisiaj rano za nic nie mogłam złapać Toby’ego. To chyba ta wiosenna trawa tak na nie działa. Szaleją jak pobudzone źrebaki!
– Słyszałeś, Mistyku? Pewnie chciałbyś być znowu źrebakiem, co? – zapytała Issie ze śmiechem.
Mistyk nie był młodym koniem, Issie zdawała sobie z tego sprawę już wtedy, gdy go kupowała. Dowiedziała się wówczas, że ma osiemnaście lat, ale przecież trudno określić dokładnie wiek konia. Tom Avery, jej instruktor jeździectwa, twierdził wręcz, że siwek może mieć nawet dwadzieścia pięć lat, a to już w przypadku konia zgrzybiała starość.
Przez lata plamy na sierści siwka znacznie zbladły: to, co u źrebaka miało kolor ciemnej stali, wypłowiało teraz do jasnej szarości. Po latach chodzenia pod jeźdźcem był też odrobinę wykrzywiony, ale nadal pozostawał pięknym koniem. Mimo że miał niewiele ponad sto czterdzieści centymetrów w kłębie, nosił się tak dumnie, że sprawiał wrażenie wyższego. Na bladym pysku odznaczały się wyraźnie oczy przypominające bryłki węgla, miał też głębokie spojrzenie konia, który wiele już przeżył. Trzeba było mu oddać, że posiadał spore doświadczenie w skokach i próbach terenowych.
Issie westchnęła, przyglądając się zadowi swojego kuca.
– Ech, Mistyku! Dlaczego nie możesz mieć pięknego ciemnego umaszczenia jak Toby i Coco? Doczyszczenie cię wymaga znacznie większego wysiłku.
– Jesteś tego pewna? – odezwała się Stella. – Co prawda na Coco nie widać plam z trawy, ale zobacz sama. – To powiedziawszy, klepnęła przyjaźnie w zadek swoją brązową klacz i spod dłoni dziewczyny uniósł się tuman białego pyłu. – Widzisz? Szczotkuję ją już tak długo, a nie mogę się tego pozbyć.
Coco się odwróciła, by sprawdzić, co robi Stella, i powąchała ją, trącając swoim miękkim pyskiem.
– Nie, Coco, nie mam marchewki. – Stella zachichotała. – Ale jeśli zdobędziesz medal, obiecuję ci tyle marchewek, ile tylko zechcesz. – Coco zarżała radośnie, jakby chciała tym samym przypieczętować umowę.
Issie pomyślała, że jej koleżanki idealnie pasują do swoich koni. Jasnowłosa, niebieskooka Kate była szczupła i miała nogi tak długie jak jej smukły gniadosz czystej krwi, a Stella – z kaskadą rudych loków i jasną cerą upstrzoną piegami – była drobna i pełna życia, zupełnie jak jej kasztanka.
Stella była najlepszą przyjaciółką Issie już od pierwszych dni szkoły podstawowej, kiedy to obie zdały sobie sprawę, że uwielbiają nie tylko konie, ale także rysowanie. Do dziś zajęcia plastyczne stanowiły dla nich arenę rywalizacji – chociaż nauczyciel nie przejawiał entuzjazmu w związku z tym, że chciały rysować wyłącznie konie.
Issie wyjęła z wiadra gumkę recepturkę i związała nią długie ciemne włosy, żeby jej nie przeszkadzały podczas szczotkowania Mistyka. Sięgnęła ponownie do kubła – tym razem wyciągnęła z niego szczotkę ze sztywnym włosiem – i zabrała się do czyszczenia pęcin, gorączkowo próbując usunąć zaschnięte błoto. Potem jeszcze przetarła szybko tylne nogi konia wilgotną szczotką, żeby zetrzeć ślady trawy, i zaczęła je bandażować. Owszem, droga zajmie im zaledwie kilka minut, ale Mistyk i tak mógłby się zranić w wozie, gdyby nie zabezpieczyła mu kończyn.
Teren zajmowany przez KLUB W SIODLE znajdował się całkiem blisko nadrzecznych padoków – około pół godziny jazdy równym kłusem – jednak prowadząca do niego droga była bardzo zdradliwa. Klub usytuowany był przy ruchliwej szosie, więc dotarcie do niego konno stanowiło nie lada wyzwanie. Większość kierowców nie miała pojęcia, jakie stwarzają zagrożenie, pędząc przed siebie i nie zwalniając ani na chwilę. Istniało spore ryzyko, że wystraszą konie, które musiały iść wąskim pasem trawy na poboczu.
Kiedy w klubie odbywały się zawody, Issie zwykle wybierała okrężną drogę i docierała na miejsce opłotkami, by uniknąć głównej szosy. Teraz jednak nie musiała się w ogóle martwić o dojazd – Tom Avery postanowił przewieźć kuce swoim samochodem transportowym, dzięki czemu wszyscy mieli dojechać wypoczęci i gotowi do występu.
Issie zabandażowała ogon Mistyka, żeby utrzymać go w czystości, i właśnie zabierała się do czesania jego grzywy, kiedy usłyszała surowy głos instruktora:
– Chodźcie, dziewczęta. Myślałem, że już dawno przygotowałyście kuce do drogi!
Issie odwróciła się natychmiast: w ich kierunku zmierzał właśnie Tom Avery, wysoka postać w śnieżnobiałych bryczesach i długich czarnych sztybletach. Pod gęstą czupryną brązowych loków kryła się bardzo poważna mina. W jednej ręce dzierżył palcat, choć Issie jeszcze nigdy nie widziała, żeby go używał – nie licząc uderzania w bok własnego buta, kiedy chciał podkreślić swoje słowa. Uznała, że nosi go ze sobą, żeby wyglądać poważniej i groźniej.
Niekiedy, gdy instruktora nie było w pobliżu, Stella naśladowała go całkiem udanie. Uderzała swoim palcatem w nogę i rzucała ostre komendy: „No dalej, dalej. Zmuście konie, żeby podkuliły nogi!”. Issie i Kate zwijały się wtedy ze śmiechu, choć trzeba przyznać, że wszystkie trzy darzyły swojego trenera ogromnym szacunkiem.
Avery był niegdyś profesjonalnym jeźdźcem – dopóki paskudny upadek podczas zawodów Badminton Horse Trials na dobre nie zakończył jego kariery. W rozmowach nie wracał do tamtych dni, ale Issie wiedziała, że rywalizował z najlepszymi zawodnikami na świecie. Był nawet w tej samej drużynie co Blyth Tait i Mark Todd. Od czasu wypadku ani razu jednak nie jeździł.
Obecnie pracował w Międzynarodowym Ruchu na rzecz Zwierząt, ratował konie i kuce, nad którymi znęcali się okrutni właściciele, a w wolnych chwilach uczył Issie i inne dzieci w Chevalier Point.
„Dla kogoś takiego jak on to z pewnością nie jest szczyt marzeń” – pomyślała Issie. W końcu trudno nazwać Chevalier Point najbardziej fascynującym miejscem na świecie. To było małe miasteczko ulokowane na niewielkim półwyspie. Mama Issie lubiła powtarzać, że zamieszkuje je więcej koni niż ludzi. Całkiem możliwe, że miała rację. Dla miłośników tych zwierząt był to z pewnością raj na ziemi. Płaskie zielone tereny i łagodne wzgórza stanowiły idealne miejsce dla amatorów jazdy konnej.
– Zapakujcie je do środka – poinstruował dziewczyny pan Avery. – Za chwilę musimy ruszać.
– Toby wygląda bosko z nową derką – oznajmiła Issie, kiedy Kate prowadziła kuca w stronę rampy załadunkowej. Śliczny gniadosz był przykryty krwistoczerwonym wełnianym materiałem. Coco też się nieźle prezentowała w siatkowym granatowym okryciu.
Tylko Mistyk, ze starą, zwyczajną płócienną derką na grzbiecie, nie wyglądał tak okazale.
– Nie martw się. Tobie nic nie potrzeba do poprawy urody – pocieszyła go Issie, która obawiała się, że brak należnego zainteresowania może urazić uczucia jej konia. Ten jednak wydawał się uszczęśliwiony komplementem. Od razu ruszył sprężystym krokiem do samochodu, jak gdyby wiedział, że czeka go coś ekscytującego.
Gdy Issie przywiązywała swojego siwka, Toby zarżał, by się z nim przywitać. Dała każdemu koniowi siatkę z sianem, żeby je czymś zająć przez pięć minut jazdy, i zapukała w okno dzielące zwierzęta od kabiny kierowcy, by dać znać trenerowi, że mogą ruszać. Zachmurzone niebo się wypogodziło, zza chmur wyszło słońce, a oni ruszyli na zawody.Spod kół uniosły się tumany pyłu, gdy Tom Avery skręcił z głównej szosy na żwirową drogę prowadzącą na tereny należące do klubu. Przed nimi widniała już brama wjazdowa okolona szeregiem wysokich magnolii. Z tyłu widać było wejście na padok oraz rząd potężnych platanów, które rosły między trzema wybiegami. Tak właśnie prezentował się KLUB W SIODLE.
W słoneczne dni jeźdźcy mogli usiąść w cieniu drzew, żeby dać odpocząć koniom. Dzisiaj nie zapowiadał się aż taki upał, w końcu to była dopiero pierwsza gymkhana w sezonie, ale Tom Avery i tak zaparkował przy pierwszym padoku, na który cień rzucały dwa największe drzewa. Chciał w ten sposób ochronić zwierzęta przed palącym słońcem.
Dziewczęta wyprowadziły konie i zabrały się do zaplatania grzyw, smarowania kopyt oraz tworzenia na zadach wzorów przypominających szachownicę.
Issie nigdy wcześniej nie widziała aż tylu jeźdźców w Chevalier Point. Gymkhana była konkursem rejonowym – dziewczynka próbowała rozpoznać zawodników z poszczególnych klubów po kolorach koszulek i krawatów. Ich własny klubowy strój składał się z granatowych koszulek i jaskrawoczerwonych krawatów. Zauważyła właśnie dwóch jeźdźców w tych barwach; zmierzali w jej kierunku od strony odległego wybiegu, na którym ustawiono przeszkody.
– Cześć, Issie! – zawołał jadący przodem chłopak, gdy znalazł się bliżej. – Wreszcie dojechaliście. My już zdążyliśmy zrobić rundkę na torze przeszkód.
Dan i Ben też należeli do klubu jeździeckiego w Chevalier Point. Dan jeździł na wysmukłym siwku o imieniu Kismet, a Ben na marudnym kucu walijskim zwanym Maksem.