Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Mój własny charakter pisma - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 września 2015
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Mój własny charakter pisma - ebook

Zbiór felietonów Pawła Zarzecznego o piłce nożnej.

Paweł Zarzeczny, jeden z najlepszych polskich dziennikarzy sportowych, pisze o ważnych wydarzeniach piłkarskich. Tych, które były i zapadły kibicom w pamięć i tych, na które czekamy. Ponieważ mają zmienić czy odmienić sytuację polskiej piłki nożnej. Głos  w dyskusji, która codziennie toczy się na portalu weszlo.com. Tam można spotkać Zarzecznego w pogawędkach One Man Show. Cięty dowcip, błyskotliwe obserwacje, soczysty i dosadny język – to charakterystyczne cechy tekstów, które warto czytać. Świetna rozrywka i chwila relaksu dla prawdziwego kibica i fana piłki nożnej. Tylko teraz i tylko u nas.

Kategoria: Felietony
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-280-2319-2
Rozmiar pliku: 5,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Wstęp

Wydawca poprosił, a w zasadzie polecił, by nie było w książce niczego o polityce. Błąd. Sport to jest polityka najczystszej próby. W życiu brzydzimy się swoimi krótkotrwałymi bohaterami. W piłce – kochamy ich zawsze i bez względu na wszystko. Bezgranicznie.

Czy o piłce można w nieskończoność? Można. Ale tylko mówić. Czy można pisać? Tak. Ale pod jednym warunkiem – trzeba mieć własny charakter pisma. Skąd się go bierze? Ano, z miłości, w sumie dosyć idiotycznej i niespełnionej. Akurat do tej kopaniny. Nigdy nie lubiłem pisać. W domu za pisanie dostawałem w twarz…

* * *

Ale od początku. Miałem cztery latka, za sobą dwa w domu dziecka, gdy wraz z siostrą trafiłem do ciotki. Siostra, wówczas siedmiolatka, szła właśnie do pierwszej klasy. Lekcje czytania wyglądały tak:

– Przeczytaj literki.

– M-A-M-A.

– No to jak razem?

– Kotek!

I bach w twarz! I płacz. I tak na okrągło. Jak zobaczyłem to bicie, szybko się wszystkiego nauczyłem. Ze strachu. Ale pisanie nie było mi potrzebne, choć pamiętam, że nigdy nie zrobiłem błędu w dyktandzie, żadnym – to dlatego, że przeczytałem i zapamiętałem wszystkie możliwe książki. Ale z pisania radości nie miałem i jedyne zdanie, które pamiętam ze szkoły, było dosyć debilne: „Bożenko, kocham cię, jak chcesz, to pokażę ci chuja”.

Brrr, miałem sześć lat i pewnie by mnie wyrzucili, ale… jako sierota byłem pod ochroną. A nie znałem innego języka, tylko dosadny, tylko bezpośredni, szczery. Tacy byliśmy. I dalej szkoła, w zasadzie zabawa. W drugiej klasie skierowano mnie na badania do psychiatry, bo spałem na lekcjach. Psychiatra mnie zbadał i wydał następującą opinię: „Pawełek śpi, ponieważ on wszystko już wie i się nudzi”.

Ale w trzeciej klasie zostałem poddany terrorowi. Nauczycielka uznała, że charakter pisma (charakter!) kształtuje jedynie… wieczne pióro, atrament. Może i miała rację, ale myśmy nie mieli na jedzenie, a co dopiero na wieczne pióra! Za karę przez rok musiałem pisać ołówkiem, podobno zdrowiej nim pisać niż długopisem. Tylko że ta świnia za ołówek obniżała ocenę o jeden stopień! Mimo że najzdolniejszy w całej szkole, z biedy jechałem na najgorszych ocenach. Chodziłem w dziurawych butach, a zamiast tornistra nosiłem sznurkową siatkę.

Pewnego razu ciotka szarpnęła się na to pióro. Ukradli mi je następnego dnia. Odetchnąłem. Nie trzeba już było pamiętać o atramencie… Do końca podstawówki nie pamiętam niczego z pisania, natomiast przeczytałem tysiące książek i gazet, grałem w piłę i strzelałem z procy, a szkołę miałem w dupie, i to głęboko. I tak byłem najlepszy. A co do charakteru pisma…

Otóż ciotka, erudytka z PWN (zajmowała się pisaniem encyklopedii), wyszła za mąż za fizyka z Polskiej Akademii Nauk. I on postanowił mnie podszkolić w pisaniu. Ale nie w treści – w kaligrafii. I jak zrobiłem gdzieś błąd, znaczy się wyjechałem z literą za linię bądź margines, sto razy do poprawki! Dostawał takiego szału, że dwieście razy, pięćset! A ja na złość dalej pisałem odwrotnie „s” (nawet na okładce zeszytu – przepisywanie) i tak samo postępowałem z „n”. A „M” pisałem jak „W”.

W końcu się poddał, ale ja i tak nie polubiłem pisania. Choć czasem pisywałem listy do „Przeglądu Sportowego”. A oni mnie upokorzyli. Mianowicie wyśmiewałem Odrę Opole z Piechniczkiem, a tu… Odra rozbiła Legię w Warszawie 5:3! (pożegnalny mecz i dwa gole Deyny). No i odebrali mi chęć do popisów. Nie lubiłem więc już pisać, bo przyłapałem się na tym, że nie jestem nieomylny. Ale co sprawiło, że koniec końców, pisanie stało się moim zawodem i moją chorobą?

Seks.

Miałem siedemnaście lat. W technikum matematyczka doceniła, że jestem najzdolniejszym uczniem (całe życie byłem najlepszy, chyba że akurat spałem). W nagrodę miałem pojechać na szkolną wycieczkę do Czechosłowacji. Ja na to, z żalem, że nie stać mnie. Opłata wynosiła kilkaset złotych, a żyliśmy w nędzy: cztery osoby w jednym pokoju, tysiąc złotych na jedzenie. A ona, że szkoła zapłaci, bo rzadko zdarza się dzieciak, który tak bardzo wszystkim pragnie zaimponować, że nie zna granic, przede wszystkim w wiedzy. Który wszystko… wie.

I wysłała mnie na tę wycieczkę, ogólnie jechało kilkanaście osób. Jako opiekunka – nauczycielka polskiego, nie miałem z nią lekcji. Młoda, zajebista, obiekt westchnień wszystkich uczniów. Także i mój… w końcu dojrzewałem! I tak strasznie chciałem jej zaimponować! Tak bardzo, że… udało mi się. Wprost fruwałem, miałem wenę, natchnienie, musiałem być najlepszy: czytać więcej, wiedzieć więcej, pisać piękniej. Bo nie mogłem ubierać się piękniej. Ja byłem biedotą maksymalną. A ona została wyrzucona z domu (i pracy) za romans z uczniem.

Po pół roku mieszkaliśmy razem. I ścigaliśmy się: kto więcej przeczyta, kto ładniej napisze. Było mi tak głupio, że jestem tylko ślusarzem, że próbowałem prześcignąć samego siebie, nie tylko ją.

Miałem naturę, a ona dała mi kulturę.

W tym roku zmarła na raka. Nadal młoda, nadal piękna. Jedyne, co mogłem zrobić, to napisać kilka słów, jedno zdanie – ona mnie tego uczyła… Dałem to do „Wyborczej”:

„Małgosiu, nauczyłaś tysiące ludzi myśleć, mówić, czytać i pisać po polsku.

Dziękuję. Paweł Zarzeczny, Vc”.

I dodałem: „Dziękuję Ci za naszego Syna”.

Nasz syn jest geniuszem.

I pomyśleć, że wszystko zaczęło się od... charakteru pisma.Dzienniki

1 kwietnia

Dziś Prima Aprilis. Żarty takie sobie, ale jeden w „Zetce” pomysłowy: że na naszej planecie przemieszczają się bieguny magnetyczne. Wiadomość nawet prawdopodobna, a stacja prosi słuchaczy o przykłady anomalii. I dzwoni jakiś kibic z Belfastu. I mocno sepleniącym, nieco wczorajszym głosem, drze się do słuchawki: „To prawda! Na przykład rotacja piłki się zmienia! Leci taka niby w aut, a zawraca do bramki! Niby idzie w dół, a robi się półgórna! Boruca zapytajcie!”.

Co do tej rotacji, od razu przypomina mi się były szef „Piłki Nożnej”, Jerzy Lechowski. Jego syn, Leszek, trenował w Legii i w każdy poniedziałek „Lechoś” rysował nam na kartkach, jak syn wybijał na przykład korner. Piłka leci niemal pod szesnastkę – na kartce oczywiście – po czym nagle skręca i wpada wprost w okienko… „To wbrew prawom fizyki!” – zawsze krzyczeliśmy w zachwycie, na co Jurek, skromnie spuszczając oczy, odpowiadał: „No właśnie!”.

Aha, tego Leszka z racji nietypowych uderzeń przezwaliśmy „Rebus”. Przy nim to i Cristiano Ronaldo mógłby się schować.

2 kwietnia

Że Polak wszystko potrafi w mig, przekonuję się na youtubie: jakiś Szymoniak z KSZO w ostatniej minucie meczu z Wysokiem Mazowieckiem (nie poprawiać na wysokim mazowieckim – staropolszczyzny mi się zachciało), wali z wolnego i z połówki zwycięskiego gola w ostatniej minucie, wow! Za tą bramką stoi wysoka trybuna, którą Ostrowiec postawił za pieniądze Unii.

I przypomina mi się historia, jak jeden gość z Amiki chciał budować we Wronkach stadion za dotacje. Pojechał raz do Warszawy i tak mi się potem skarżył: „Każdy tam chciał za pomoc pralkę albo lodówkę! To niech się bujają, za swoje postawimy!”.

U mnie jedno skojarzenie zaraz wywołuje kolejne. Miałem kiedyś przez tę Amikę niezłe jaja. Powiedziałem w Canal Plus fajny wierszyk: „Duże więzienie i małe domki, to Wronki”. I jeden wściekły kibic zaczął słać na mnie wszędzie donosy. Rychło, niestety, umarł. Od jego brata, który dzisiaj szefuje w Lechu, przyjąłem szczere przeprosiny.

3 kwietnia

Ciągnę z tymi Wronkami, bo tamtejszy „Fryzjer” dostał właśnie wyrok – 3,5 roku – w pierwszej instancji. Oczywiście, że go znałem, jak zresztą wszystkich w polskiej piłce, i wiem, że świętych nie było – chyba tylko Janek Tomaszewski wciąż naiwnie wierzy, że nigdy nie mataczył. A więc Ryszard F. raz dosyć trafnie skomentował, dla „Super Expressu” bodaj, jakoby miał rządzić futbolowym gangiem: „To pierdolenie jakieś. Na wsi mieszkam, co ja mogę?”. No i zarzutu o kierowanie grupą przestępczą w końcu nie dostał.

Do mnie dzwoni raz na rok. Ostatnio z pytaniem, kto broni u Wdowczyka, bo szuka obrońcy. Oj, kiedyś jak F. pytał o obrońców, to takich w krótkich majteczkach, a nie w togach. Wot, zizń…

4 kwietnia

W prasie wyczytasz wszystko, choć czasem między wierszami. Strachan cieszy się, że Boruc wrócił po kadrze w czwartek wieczór wyluzowany. Hm, jak pamiętam, to Leo wyrzucił go ze zgrupowania w poniedziałek rano. A gdzie wtorek i środa? Ci piłkarze to się bawią. À propos Szkocji, czy wiecie, czemu whisky jest tam taka tania? Bo robią ją na miejscu.

6 kwietnia

Sąd wrocławski wypuszcza Andrzeja Grajewskiego, „Grajka”, któremu zarzuca się wyprowadzenie z Widzewa aż 13 milionów. On zaś twierdzi, że obwiniać go można co najwyżej za wynalezienie Smudy i grę w Lidze Mistrzów. Nie chce powiedzieć, kogo obwinia o niezapłacone podatki. Kluczy, ale jego opowieść przypomina pewien dowcip z lasu. Oto niedźwiedź przemawia na polanie do zwierząt: „Nie będę pokazywał palcem, kto tu donosi, ale jak walnę w ten rudy łeb…”.

Zatrzymani często tłumaczą się, że zostali niemal porwani: nagle, o świcie, sprzed szpitala, od matki itd. Nie wzrusza mnie to. Przecież od kilku lat władza wzywa, żeby zgłaszać się samemu, jak ostatnio zrobił to choćby Michniewicz – brawo. W środowisku mówi się, że prokuratura ma już kilku kandydatów na mocnych świadków koronnych, i że niby dlatego są oni wciąż na wolności. Padają nazwiska Listkiewicza, Kręciny, Engela. Wójcik też bardzo polubił pociąg Warszawa–Wrocław.

Tak sobie marzę, żeby jednego dnia zadenuncjowali się wszyscy kanciarze naraz. A policja wróciła do normalnych zajęć.

7 kwietnia

Ligowy program w Orange Sport, rzekłbym, że najlepszy w polskiej TV, ale jestem – jako stały gość – zapewne stronniczy. Obok siada „Panas” z Lady Pank, fajny chłopak. Ma malutkie dzieci i z pięć dych na karku, więc żartuję, że na maturę pojedzie chyba wózkiem inwalidzkim. Ten to do końca życia żyć będzie z tantiem za dziesiątki wyśpiewanych hitów.

A ja uświadamiam sobie, jak wiele przypisać można… do futbolu. Stacja Warszawa – to o Cracovii, która właśnie dostała czwórkę na Legii. Wciąż bardziej obcy – to rzecz jasna Leo. Zamki na piasku – nasze stadiony na Euro. Mniej niż zero – fani chuligani. Stanie się cud – finisz Górnika Zabrze. Tacy sami, a ściana między nami – Brożek brothers, Spotkanie z diabłem – odprawa z Bobo Kaczmarkiem. O dwóch takich co ukradli Księżyc – Pawelec z Grajewskim. A to ohyda – mecze o 11 rano. Zostawcie Titanica – PZPN. Jeśli tylko chcesz – Chinyama! Mamy też parę pieśni o menedżerach (Vademecum skauta, Łowcy głów) i o działaczach (Strach się bać i Fabryka małp). Uff! Największy szacunek „Panas” ma u mnie za przestrogę, jakże prawdziwą, choć tak rzadko traktowaną poważnie: Nie wierz nigdy kobiecie.

15 kwietnia

Idę do ambasady amerykańskiej po wizę, bo lecę do San Diego. Popatrzeć na mistrzostwa świata samolotów w akrobacji, a przy okazji zajrzeć na grób Kazia Deyny, dla mnie piłkarza wszech czasów. Grałem z nim, dzięki uprzejmości Kazia Górskiego, na mistrzostwach Europy oldbojów. Gola strzeliłem, Stasiowi Terleckiemu założyłem parę siatek, no, niezły byłem te dwadzieścia lat temu.

I wtedy właśnie widziałem Deynę, jak postanowił też założyć rywalowi siatkę, ale… z karnego! No i zwiódł gościa w bramce (a był nim wielki znawca piłki, Roman Hurkowski), trafił idealnie, tyle że piłka z wielką siłą wbiła się między kolana. Jak Kazio później się usprawiedliwiał, nie przewidział, że Hurkowski już nie da rady bardziej się rozkraczyć!

Kaziu pił wtedy straszliwie. Raz na imprezie padł już po dwóch drinkach sztywny na kanapę. I kiedy próbowaliśmy go cucić, wymamrotał: „Panowie, ja oglądam telewizję”.

Jak pił, tak się i w tym San Diego dwa tygodnie później zabił.

1 maja, Święto Pracy

Czytam sobie w „Super Expressie” (kiedyś tam pracowałem, ale drukowaliśmy 2 mln nakładu, nie 200 tysięcy (czyżby był tu jakiś związek?). Otóż gazeta donosi o rajdzie Rogera po dyskotekach. Hm, jak się wczytać, to zaczął o trzeciej w nocy, bo wtedy Legia wróciła z Gliwic, a skończył o czwartej. Jak przedszkolak!

Badany przez policję alkomatem miał 0 (zero) promila alkoholu. Chciałoby się powiedzieć: jak się bawi, tak gra. Czyli słabiutko!

Aha. Kibice Górnika Zabrze zabronili swoim piłkarzom chodzić do dyskotek. No to kto będzie chciał u was grać? Jacek Magiera?

4 maja

Spotykam Piechniczka. Bardzo barwny rozmówca, choć czasem niestety wypiera się tego, co powiedział, na przykład o Leo: że złapałby go za krawat i kazał wypieprzać! No więc znów gadamy o Leo, o jego dzikim uporze i Antoni w akcie prawdziwej desperacji mówi: „No tak, ale jak zreformować siedemdziesięcioletniego starucha?”. Nie wiem jak wy, ale ja nie mam pomysłu. Może jak ten Leo kiedyś wydorośleje?

6 maja

Prezes Lato informuje o „kontrakcie stulecia” PZPN z firmą Sportfive na 100 mln euro. Oczywiście Boniek krytykuje, że za mało, że nie z tymi, co trzeba, i tym podobne pierdoły, a Lato ładnie odpowiada: „Nie twój rower, to nie pedałuj!”. Co do tych 100 milionów, to Gmoch mówił mi kiedyś, że Lato nie umie czytać i pisać. Nabieram wątpliwości. Liczyć na pewno umie, i to nawet w euro.

10 maja

Przyjeżdża sędzia Gilewski. Grzegorz G., tak nazywany jest oficjalnie. Prosi o poręczenie dla prokuratury, żeby ta odwiesiła mu zakaz sędziowania, bo jest wyznaczony na czerwcowy Puchar Konfederacji w RPA, turniej mistrzów kontynentów. Podpisują chyba Szczepłek, Zimoch, ja również, bo nie uważam, by do ludzi należało odwracać się plecami. Niestety, prokurator nie daje Gilewskiemu szansy. No i polskiego sędziego na mundialu nie będzie.

Zimoch, który prowadzi interesujący blog, pisze, że niedawno tak samo prokuratura i media krzyżowały albo wprost masakrowały prezesa związku siatkówki, Janusza Biesiadę. No a teraz, po latach, całkowicie go uniewinniono. Gdzie ci ludzie, którzy przedwcześnie zabawiali się w sędziów? I jak mogliby przeprosić kogokolwiek za zniszczenie mu życia? Biesiada miał pecha, bo wyrósł ponad innych. No to go ściągnęli w dół.

14 maja

Całkiem niezauważenie przechodzi raport Najwyższej Izby Kontroli o przygotowaniach do Euro 2012. W skrócie: totalny bałagan, żadnych źródeł finansowania, żadnych planów, a z konkretów to jakieś 200 czy 300 tysięcy wydane na promocję przez spółkę PL 2012 w przeciągu kilku tygodni. Na kilometr pachnie skandalem, ale media kompletnie to przemilczają. Trwa propaganda sukcesu. Właśnie Platini dał czterem polskim miastom zielone światło. I zaraz kłótnia, dlaczego nie sześciu? Nas, Polaków, jakoś trudno zadowolić. Entuzjazmu zero. Wyczerpał się chyba w Powstaniu Warszawskim.

18 maja

Manchester United mistrzem Anglii. Gdy chodzi o Wyspiarzy, zawsze mam niekończące się dyskusje z synem. Mieszka w Londynie, kibicuje Liverpoolowi i strasznie się smyk próbuje mądrzyć. „Boję się, że ta dominacja MU może przerodzić się w coś równie niezdrowego, jak hegemonia Milanu w latach 90.”. Niestety, ale ma rację. Boże, jak ja wtedy nie znosiłem tych wszystkich rosso-nerich, bo wygrywali za często i za ładnie! Tymczasem futbol potrzebuje dawki cierpienia, niespełnienia, winy – bez tego jest pudełkiem czekoladek, mdłych do wyrzygania.

Lubię synowi dokuczać. Śledzę wyniki Beniteza i Torresa tylko po to chyba, żeby wbić jakąś szpilę. „Zawsze tracicie po cztery?”, zapytałem, gdy najpierw tyle goli dostali od Chelsea, a za chwilę od Arsenalu, znaczy się od samego Arszawina. „A od kiedy jest Tata zwolennikiem catenaccio?”, odpisuje, co skłania mnie do jeszcze jednej riposty: „Od kiedy oglądam w bramce reprezentacji Boruca”. Jak mam ładnie przegrać, to wolę brzydko wygrać. Jakoś tak.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: