Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Moje greckie lato - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
1 maja 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Moje greckie lato - ebook

Holly Wright ma za sobą kilka złych lat. Teraz jest pewna, że uporała się z przeszłością. Zbudowała wokół siebie mur i perfekcyjnie opanowała sztukę trzymania ludzi na dystans – nawet swojego  chłopaka,  Ruperta.

Nagle dostaje list. I jej poskładane z takim trudem życie staje na głowie: nieznana ciotka zapisała jej w spadku dom na greckiej  wyspie!

Zdumiona i zaintrygowana Holly zostawia Londyn, pracę, Ruperta i jedzie do Grecji. Nie spodziewa się, że pozna tu sekret, który rozdzielił jej rodzinę. I wśród piękna przyrody i serdecznych, otwartych ludzi spotka przystojnego Aidana, który stanie się nie tylko jej przewodnikiem po wyspie. A mapa narysowana przed laty przez dwie dziewczynki poprowadzi ją nie tylko do odkrycia tajemnicy  z  przeszłości…

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-241-6366-3
Rozmiar pliku: 2,7 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Prolog

Dziewczynka podciągnęła kolana pod brodę i zanurzyła bose stopy w mokrym piasku. Fala pędziła do brzegu i zatrzymała się tuż przed czerwonym wiaderkiem i łopatką, które mama i tata kupili jej rano. Były czerwone, żeby pasowały do nowego kostiumu kąpielowego w białe kropki. Jej siostra miała taki sam, ale niebieski. To głupie, uznała Jenny. Każdy wie, że niebieski jest dla chłopaków, a chłopaki śmierdzą. Za to czerwony to kolor, który noszą królowe, kolor, na który nie można nie zwrócić uwagi. Jenny kojarzył się ze skrzynkami pocztowymi w Kent i z budką telefoniczną na rogu ich ulicy. Jej ulubiony kolor.

Wyciągnęła nogi przed siebie i zachichotała, kiedy pienista grzywa kolejnej zawziętej fali połaskotała ją w podeszwy stóp. W oddali widziała siostrę, która w jednej ręce ściskała żółte wiaderko, a drugą zbierała muszelki. Trochę bez sensu, pomyślała Jenny, bo mama nigdy nie pozwoliłaby zabrać im ze sobą do Kent tych cuchnących drobiazgów. Myśl o domu ją zasmuciła. Nie chciała wracać tam, gdzie codziennie pada, a uciekające z pola krowy zostawiają wielkie płaskie placki na ulicach – chciała zostać tutaj, na tej wyspie, gdzie słońce migocze na powierzchni morza jak gwiezdny pył i jest tak gorąco, że można jeść lody na śniadanie, jeżeli tylko ma się ochotę. Wpatrując się w dal ponad oceanem, zauważyła, że jedna z wynurzających się z wody wysp wygląda zupełnie jak żółw. Żółwiowa wyspa!

– Sandy! – krzyknęła, zrywając się z przejęcia na równe nogi. – Patrz tam!

Zanim dobiegła do siostry, Sandra też zauważyła wyspę i już chciała namawiać mamę i tatę, żeby wypożyczyli łódkę i je tam zabrali.

– To może być najfajniejsze miejsce na całym świecie – powiedziała do Jenny, która natychmiast zrobiła najsurowszą minę, jaką mogła.

– Nie bądź głupia – ofuknęła ją.

Lekka bryza podwiała wszystkie kosmyki, które wysmyknęły się z warkocza Sandy, i zarzuciła je jej na twarz. Jenny się roześmiała, bo siostra wyglądała jak wariatka.

– To na pewno jest najfajniejsze miejsce na świecie – powiedziała poważnym tonem jak mama, kiedy była zła. – Jak dorosnę, przyjadę tu i zamieszkam na zawsze.

– Ja też – powiedziała Sandy, łapiąc ją za rękę. – Możemy mieszkać tu razem.Rozdział 1

List przyszedł w środę.

Był maj i Londyn z trudem otrząsał się ze śladów wyjątkowo wilgotnego kwietnia. Niebo było zasnute szarymi chmurami jak owcze runo i turyści musieli kupować foliowe peleryny po zawyżonej cenie w sklepach z pamiątkami, którymi oblepione były nabrzeża Tamizy. Wszystko wskazywało na to, że dzień będzie nijaki, że przemknie niezauważony, jak pusta kartka wśród innych zapisanych stron.

List jednak sprawił, że ten dzień miał triumfalnie otwierać listę dni najważniejszych.

Holly czekała, aż jej wzrok powoli oswoi się z ciemnością. Wiedziała, że jest późno, bo odgłosy ruchu ulicznego przycichły, tylko od czasu do czasu przejeżdżający autobus albo ciężarówka wprawiały w drgania wieszaki w jej szafie. Niektórzy nazywali to godziną duchów – porę między trzecią a piątą nad ranem, kiedy czysta, bezwzględna ciemność pochłania miasta, miasteczka i wioski, wdzierając się w szpary i pod drzwi.

Ale to był Londyn, tutaj nigdy nie było zupełnie ciemno. Holly leżała w ciszy na poduszce i widziała, jak stłumione światło latarni wyciąga swoje blade palce przez szparę w zasłonach i sięga do niej przez kołdrę. Rupert poruszył się obok niej, światło się załamało i rozproszyło. Odwrócił głowę w jej stronę, widziała zarys jego pełnych warg i ciemny wzór włosów poprzyklejanych bezładnie do czoła.

W jej mieszkaniu zjawił się sporo po północy, oparł się o dzwonek i wyśpiewywał bzdury przez domofon. Znów wybrał się na drinka z kumplami z biura, ale Holly nie miała mu tego za złe. Właściwie cieszyła się, że zajął jej myśli, gdy zataczając się po drodze na górę, złożył niezdarny wilgotny pocałunek w pobliżu jej warg. Odkąd wróciła z pracy, wiedziała, że dziś nie będzie mogła zasnąć.

Na bezsenność cierpiała, odkąd skończyła kilkanaście lat, i zaczęła ją traktować jak jakąś istotę – podobną do trolla postać, która zgarbiona siedzi po turecku na piersi, zanurza lodowate palce w jej wnętrzu i ściska za serce. Bezsenność brała się z niepokoju, a niepokój karmił się bezsennością, tworząc błędne koło męczarni. Ciężko było ją pokonać za pierwszym razem, a teraz wróciła i rozgościła się na dobre. Sfrustrowana Holly czuła, że sztywnieje. Kołdra nagle wydawała się ciężka i przygniatała jej ciało.

Rupert zaczął się lekko ślinić – bańka śliny nadymała się i spłaszczała w kąciku jego otwartych ust. Holly wyczuła w jego oddechu charakterystyczny metaliczny zapach częściowo strawionego alkoholu i odwróciła twarz w stronę miejsca na podłodze, gdzie leżała jej torba; torba, w której był list.

Metaforyczny ciężar tego listu i jego treści był tak wielki, że Holly właściwie nie zdziwiłaby się, gdyby deski podłogowe pod dywanem się zarwały i na środku Hackney powstał lej, który wciągnąłby ją i Ruperta do kanalizacji. Widziała wystający róg koperty, ciemnoszary w ciemnej sypialni, i pomyślała, jak niewinnie wyglądała, kiedy na nią natrafiła, wciśnięta między rachunek za gaz i reklamę taniej pizzy. To była koperta z przezroczystym foliowym okienkiem z przodu, taka, jakich używają banki i szpitale, a jej nazwisko i adres zostały wydrukowane na kartce w środku. Zagraniczny znaczek pocztowy zauważyła dopiero, gdy ją otworzyła.

Kiedy przeczytała oba listy i obejrzała zdjęcie, przez długi czas siedziała i wpatrywała się w dziurę, która pojawiła się na narzucie okrywającej starą sofę. Wydziergała ją parę lat temu, ale od dawna nie miała w rękach drutów ani właściwie żadnych przyborów do szycia. W tej chwili dopadła ją jednak nagła potrzeba, żeby wszystkie odnaleźć. Rzuciła zawartość koperty na stolik kawowy i przekopała kartony pod łóżkiem, aż znalazła przybory, których potrzebowała do zacerowania dziury.

– Skup się na tym – powiedziała do siebie. – Listem zajmiesz się później.

Podziałało, na jakiś czas. Była bardzo pomysłowa, jeżeli chodzi o znajdowanie odskoczni od myśli. Cały wieczór zdołała zapełnić dziwnymi czynnościami, a pomysły wyczerpały jej się dopiero, gdy Rupert stanął w drzwiach. Z wizją kolejnych kilku godzin błogiego odkładania sprawy przywitała go o wiele bardziej wylewnie niż zwykle, a zachwycony Rupert z radością poddał się – co prawda dość niezdarnie – jej zalotom. Niestety, pijany i zmarnowany zawsze szybko zasypiał, więc teraz leżała w łóżku i nie mogła zasnąć, a skóra dosłownie świerzbiła ją z niepokoju.

Wzięła głęboki oddech, zamknęła oczy i spróbowała skupić myśli na czymś innym – czymkolwiek – ale w jednej chwili przed oczami stanął jej list.

Kochana Holly,

pewnie mnie nie pamiętasz, ale ja myślę o Tobie codziennie. Byłam przy Tobie w dniu, kiedy się urodziłaś…

– Nie – powiedziała na głos i słysząc dźwięk, podskoczyła w cichym pokoju.

Rupert wymamrotał coś niezrozumiale, a bańka śliny pękła, kiedy ułożył się inaczej na poduszce. Holly wstrzymała oddech, bo nie chciała go obudzić. Dopytywałby, dlaczego nie śpi, dlaczego policzki ma mokre od łez, a nie była gotowa, żeby mu powiedzieć.

Czekała, aż jego oddech odzyska miarowy rytm, a potem wysunęła rękę spod kołdry i wzięła telefon komórkowy z nocnego stolika. Była za piętnaście piąta. Poczeka do wpół do szóstej, a potem wstanie i pójdzie pobiegać. Tak, przebieżka odpędzi trolla bezsenności i pozwoli jej skupić się na czymś innym. Ta myśl podniosła ją na duchu na tyle, że się rozluźniła, powieki jej opadły i w końcu, jakimś cudem, sen się zakradł i ją porwał.

Sen zawsze zaczynał się tak samo: od strachu.

Wiedziała, że musi otworzyć drzwi i przekroczyć próg, ale wiedziała też, że jeżeli to zrobi, jej życie, takie, jakie zna, się skończy. Nigdy nie będzie w stanie zapomnieć sceny, która czekała za drzwiami, jednak nigdy nie mogła powstrzymać siebie we śnie, żeby nie pójść dalej. Kiedy jej dłoń znalazła się na klamce, strach zaczął rosnąć w jej gardle jak sterta petów w popielniczce, scena wirowała i migotała. Nagle miała przed sobą ocean i odległą postać na horyzoncie…

Kilka godzin później stała przy oknie w małym salonie i patrzyła przed siebie, na złowieszczą czarną chmurę przedzierającą się w stronę centrum miasta. Majowe słońce toczyło przegraną bitwę z uparcie ponurą wiosną i wszystko wyglądało jak zabarwione na szaro. Wilgotne palce Holly zaczęły rozdzierać kopertę, którą ściskała w dłoniach. Słyszała, jak gdzieś w oddali, w głębi mieszkania, Rupert pod prysznicem wyśpiewuje głośno piosenkę Springsteena. Zwykle wywoływało to uśmiech na jej twarzy, ale nie dziś.

Skoro czytasz ten list, to muszę Ci z przykrością powiedzieć, że nie żyję…

Pokręciła głową. Przeczytała list dopiero raz, ale te słowa najwyraźniej zapuściły korzenie głęboko w jej świadomości. Zamknęła oczy, lecz były tam nadal, oślepiały jak wypisane w czarną listopadową noc przez dziecko, które dorwało się do zimnych ogni.

Woda w łazience przestała lecieć i Holly usłyszała, jak Rupert smarka. Jak na zawołanie, po drugiej stronie okna niebo się otworzyło i deszcz zadudnił w szybę. Przycisnęła do niej nos i patrzyła w milczeniu, a jej oddech zostawiał półksiężyc pary.

– Skarbie? – Rupert stał w korytarzu przy sypialni. – Lepiej się zbieraj, dochodzi ósma.

Dlaczego wysłała jej ten list teraz, stanowczo za późno?

– Idę, misiu – odezwała się melodyjnie, starając się, żeby jej głos brzmiał normalnie. Wsunęła kopertę do torebki, żeby usunąć ją z zasięgu wzroku, podreptała do sypialni i posłała swojemu chłopakowi najbardziej przekonujący uśmiech, na jaki mogła się zdobyć.

– Znowu pada. – Ściągnęła szlafrok i sięgnęła po ołówkową spódnicę.

– Powinniśmy się stąd wyrwać gdzieś na słońce. – Rupert przystanął i objął ją czule w talii. – Chłopaki gadali wczoraj o Ibizie, tam są na pewno niesamowite kluby.

– Uhm – wymruczała, wkładając bluzkę. Najgorszy pomysł, na jaki mogłaby wpaść, to tydzień imprezowania na Balearach – miała dwadzieścia dziewięć lat, nie dziewiętnaście.

– Seksownie wyglądasz w tej spódnicy – skomplementował ją.

Przyglądał się jej w lustrze, nakładając wosk na swoje bujne włosy. Holly uwielbiała, jak na niego działa. Choć minął rok, wystarczyło, że rzuciła mu zalotne spojrzenie, a już zdzierał z niej ubranie. Ich oczy spotkały się w lustrze, a ona uśmiechnęła się do niego. Kiedy patrzył na nią tak jak w tej chwili, przymykając powieki, z rozchylonymi wargami, nadal była przejęta. Podniecało ją to, że ma nad nim taką władzę, ale myśl, że miałaby się zapomnieć i poczuć to, co najwyraźniej czuje on… Cóż, to ją przerażało.

Rupert rzucił krawat na łóżko i podszedł do niej dużymi krokami.

– Pieprzyć spotkanie o dziewiątej – wymruczał, zanurzając twarz w jej szyi. Zebrał jej włosy w jedną dłoń i wprawnie rozpiął zamek drugą.

Holly zesztywniała na sekundę, a potem odwróciła głowę, żeby go pocałować, i wydała z siebie posłuszny jęk rozkoszy, kiedy wygiął ją nad łóżkiem. Po kilku minutach było po wszystkim.

– O Boże, muszę lecieć – rzucił, zapinając się. Był zaczerwieniony i wyglądał na szczęśliwego.

Holly poprawiła mu włosy, gdy wkładał marynarkę.

– Do zobaczenia wieczorem, laleczko – powiedział i zniknął.

W mieszkaniu zapadła cisza, a Holly robiła, co mogła, żeby zebrać myśli. Żywiołowa demonstracja namiętności Ruperta trochę pomogła, ale teraz list znów pojawił się w jej świadomości i domagał się uwagi niczym rozwydrzony kilkulatek.

Powoli, niechętnie podeszła do torby i pogmerała w środku, szukając koperty. Zignorowała złożone kartki obu listów, wytrząsnęła fotografię i czekała, aż serce opadnie jej na żołądek.

Na zdjęciu był dom, mały, kwadratowy, z kremowego kamienia, z wypukłymi płytkami z terakoty na dachu i balkonem z drewnianą balustradą.

Ale to nie dom ją przestraszył, tylko fakt, że wyglądał dokładnie tak, jak model domu należący do jej matki. Jenny Wright nie była zwolenniczką przechowywania rzeczy, o ile nie są absolutnie niezbędne, ale ten mały model domu zatrzymała aż do samego końca. Spoglądając na jego zdjęcie, Holly poczuła się, jakby nawiedził ją duch, jakby ją przeniknął.

Gdy kilka minut później zadzwonił telefon, nadal wpatrywała się w zdjęcie. To Aliana informowała ją radośnie, że, jak zwykle, spóźni się do pracy, i pytała, czy Holly może ją zastąpić.

Kiedy odpisała „tak”, uświadomiła sobie, że sama się spóźni, jeśli się nie pospieszy. Obiecała sobie, że listem zajmie się w porze lunchu, obiegła pokój, zbierając swoje rzeczy, a potem zatrzasnęła za sobą drzwi.Rozdział 3

Holly potrzebowała wielu lat i niewielu nieudanych prób, żeby sobie uświadomić, że całe te „związki” to tylko gra. Wystarczy się dowiedzieć, czego oczekuje druga strona, i jej to dawać. Proste.

Zdecydowała, że chce spełniać oczekiwania Ruperta, jakieś pięć minut po tym, jak się poznali. Wpadł na nią w barze – dosłownie – wylał jej na sukienkę czerwone wino, zawstydzony wymamrotał coś na przeprosiny i obiecał, że następnego dnia zabierze ją na zakupy, żeby jej to wynagrodzić. Kiedy spotkali się w porze lunchu przed stacją Bond Street, przeciągnął ją po dizajnerskich butikach, jeden po drugim, i kazał mierzyć sukienki, które kosztowały setki funtów.

Holly, dorastając, nie miała nic i szyła sobie ubrania z ciuchów kupionych okazyjnie w second handach, więc tego popołudnia czuła się jak główna bohaterka komedii romantycznej. Nigdy nie była materialistką, ale kiedy pozwalała temu pewnemu siebie mężczyźnie prowadzić się od wieszaka do wieszaka i gasić jej protesty na widok cen, czuła się zdemoralizowana jak nigdy wcześniej. Kilka godzin później, patrząc na Londyn z okna baru Paramount na najwyższym piętrze Centre Point, gdy stuknęli się kieliszkami szampana, spojrzała na swoją nową sukienkę z metką Burberry i po raz pierwszy od dawna poczuła, że znalazła się na ścieżce prowadzącej w dobrym kierunku.

Rupert delikatnie wyjął jej z dłoni kieliszek i odstawił na stół, musnął palcami jej policzek, a potem pochylił się, żeby ją pocałować, a ona powiedziała sobie, że nie może zrobić nic, co mogłoby odstraszyć tego mężczyznę. W tej chwili rozkwitła zupełnie nowa Holly, ochrzczona bąbelkami szampana i smakiem pocałunku Ruperta. Z początku bardzo łatwo było go uszczęśliwiać: po prostu go słuchała. On z przyjemnością opowiadał o sobie, a ona z przyjemnością słuchała historii jego życia. Mówił o swoim dzieciństwie (przestronny dom na wsi pod Kent, dość konserwatywni rodzice i jeden starszy brat), o pracy (księgowy w dużej firmie w City), a nawet o swoich dawnych związkach. Franny, dziewczyna z uniwersytetu, była jego pierwszą miłością i złamała mu serce, gdy rzuciła się w wir podróży i zakochała w australijskim surferze. Po niej miał kilka dziewczyn, które poznał dzięki kontaktom zawodowym. Wśród obraźliwych określeń pod adresem jego byłych znalazły się „kompletnie stuknięta”, „tępa do bólu” i „cholerna dręczycielka”.

Holly bardzo szybko zorientowała się, że Rupert nie przepada za łatwymi dziewczynami, więc potrafiła czekać nawet trzy dni, zanim odpisała mu na wiadomość, i udawała, że nie ma czasu na połowę randek, na które ją zapraszał. I właśnie dzięki temu, że kreowała się na nieprzystępną i nie uganiała się za nim, nie mógł się jej oprzeć. Zdawała sobie sprawę, że wszystkie te gierki nie są najzdrowszym podejściem, ale z tego, co na temat związków przeczytała w czasopismach i w Internecie, robili tak wszyscy. Udawać kogoś innego nauczyła się już wiele lat temu.

Oczywiście Rupert w końcu zapytał o jej dzieciństwo (powiedziała, że rodzice zginęli w wypadku), pracę (w tej kwestii była szczera) i poprzednie związki (miała kilku chłopaków, ale nigdy nie była zakochana). Była na tyle bystra, by wiedzieć, że mężczyzna z ego tak wielkim – choć czarującym – jak Rupert będzie zachwycony myślą, że może być jej pierwszą miłością. Zresztą nie był to tak do końca bajer, bo naprawdę nigdy wcześniej nie była zakochana. Kiedy po mniej więcej sześciu miesiącach znajomości zdobył się na odwagę i wyznał jej miłość, bez żadnych oporów również powiedziała mu te dwa krótkie słowa. Wprawdzie nie było fajerwerków ani chwili olśnienia, kiedy uświadomiła sobie, że jest zakochana, ale uznała, że lepszego kandydata na pierwszą miłość trudno byłoby znaleźć.

Na spotkanie spóźniły się prawie dwadzieścia minut, bo Aliana uparła się, że zmyje makijaż i nałoży go jeszcze raz od nowa, a zadanie okazało się skomplikowane ze względu na długie akrylowe paznokcie, jakie sobie założyła w czasie przerwy na lunch.

– No, jesteś, kochanie. – Rupert zerwał się ze stołka, kiedy z Alianą przeciskały się przez zatłoczony bar do miejsca, gdzie jemu i jego czterem kumplom udało się zająć stolik. Przytulił ją, swobodnie przesunął dłonią po jej pupie i lekko ścisnął. – Myślałem o tym poranku przez cały dzień – wyszeptał. – Nie mogę się doczekać, aż będziemy w domu…

Holly pocałowała go przelotnie w policzek.

– Pamiętasz Alianę. – Odwróciła się i objęła koleżankę.

Rupert uśmiechnął się szeroko i pochylił się, żeby dać jej buziaka.

– Aliana, miło cię widzieć! Całe wieki, co? Ale Holly lubi mieć mnie tylko dla siebie.

– Nie dziwię się. – Aliana odwzajemniła buziaka z zalotnym chichotem, który wydobył się z jej pomalowanych na różowo ust.

Holly udało się nie przewrócić oczami. Okrążyła ich, żeby przywitać się z kumplami Ruperta.

Toby, który posturą przypominał niedźwiedzia, wstał pierwszy. Otoczył Holly ramionami i przytulił, wskutek czego jej twarz znalazła się pod jego spoconą pachą.

– Dobrze wyglądasz – powiedział, uwolniwszy ją z uścisku. – Uwielbiam fiolet, pasuje do ciebie.

Zakłopotana Holly wygładziła dłońmi spódnicę i uśmiechnęła się do niego. Pomimo woniejących pach miała słabość do Toby’ego – był serdeczny, miły i bezwstydnie głośny. W odróżnieniu od swojej dziewczyny, chłodnej i ponurej.

– Penelope, jak się masz? – powiedziała do niej Holly.

Penelope przyglądała jej się surowo znad krawędzi kieliszka z winem. Kiedy pierwszy raz się spotkały, Holly uznała, że Penelope celowo była wobec niej niegrzeczna, ale Rupert zapewnił, że nie, po prostu dziewczyna jego najlepszego kumpla ma taki „zabawny sposób bycia”.

– Jako tako, chociaż ten bar chyba zamienił się w zoo – odpowiedziała teraz. Nie wysiliła się, by wstać, ale wysłała Toby’ego po kieliszek, żeby Holly mogła się z nią napić pinot grigio.

Clemmie i Boris też nie wstali, przywitali ją tylko serdecznym uśmiechem. Holly, której zawsze bardzo zależało na akceptacji innych, często łapała się na tym, że w towarzystwie wciela się w inną wersję siebie – bardziej pewną siebie i hałaśliwą niż prawdziwa Holly.

– Po szczeniaczku? – zaproponował Rupert, który w końcu uwolnił się od Aliany.

Propozycja wywołała entuzjazm; Holly również cieszyła perspektywa zapomnienia po odpowiedniej ilości alkoholu.

– I co, Holly, myślałaś już o swoich urodzinach? – spytała Clemmie. – W końcu to wielka trzydziestka.

– Boże, nie przypominaj mi – jęknęła Holly.

– Chyba powinniśmy się odstrzelić i wybrać w jakieś miłe miejsce – powiedziała Clemmie, delikatnie trącając łokciem Penelope.

W czarno-białym kombinezonie i jaskrawopomarańczowych szpilkach wyglądała na przesadnie wystrojoną, przynajmniej tak uważała Holly. Ale miło jej było, że Clemmie i Penelope zaliczają ją do swojego kręgu.

– Wy, dziewczyny, znacie najlepsze miejsca – powiedziała w nadziei, że dobrze przyjmą komplement. – Ja nie mam zielonego pojęcia!

– Jest nowy pub przy Spitalfields Market – zaproponował Boris. – Trzeba mieć tajne hasło, żeby wejść, kompletna bzdura, ale chodzę tam z klientami, na pewno mógłbym to załatwić.

– Kiedy dokładnie masz urodziny? – spytała Penelope. Nie wyglądała na podekscytowaną, ale jej chyba nigdy nic nie ekscytowało.

– Trzydziestego czerwca – powiedział Rupert, wracając z tacą tequili.

Holly policzyła szybko i zorientowała się, że kupił po dwie dla każdego. Prawie słyszała, jak jej wątroba płacze na znak protestu.

– Nieźle, dobry jesteś – powiedziała Penelope z kamienną twarzą. – Toby o moich nigdy nie pamięta, i to po pięciu latach.

– Bzdura! – Twarz Toby’ego przybrała niekorzystny czerwonobrązowy odcień.

– Łatwo zapamiętać, bo tego dnia się poznaliśmy – powiedział Rupert, puszczając w obieg sól.

Holly pokraśniała z radości i uśmiechnęła się do niego. Nie mogła uwierzyć, że są ze sobą już prawie rok – przez całych dwanaście miesięcy nie zrobiła nic, czym mogłaby to zepsuć.

Clemmie powąchała swoją pierwszą tequilę i się skrzywiła. Z blond lokami wokół twarzy wyglądała jak rozzłoszczony amor.

Boris objął ją i musnął nosem w policzek. Holly nigdy nie widziała, żeby Clemmie zachowywała się szczególnie wylewnie wobec Borisa, ale to najwyraźniej w najmniejszym stopniu go nie zrażało. Ona i Rupert też nie słynęli z publicznego okazywania sobie uczuć, ale on po paru głębszych robił się wylewny.

Aliana nie czekała na innych i już żuła plasterek cytryny, z załzawionymi z wysiłku oczami. Wymieniła nad stołem spojrzenie z Rupertem i puściła do niego oko, a potem uniosła kieliszek.

– Zdrowie!

Po trzech kolejnych tequilach, dwóch dużych kieliszkach białego wina i garści oliwek na kolację lekko oszołomiona Holly siedziała w zamkniętej kabinie damskiej toalety z rozłożonymi na kolanach dwoma listami. Nie przewidywała czegoś takiego. Alkohol, zamiast ją rozluźnić, odwrócić myśli od rewelacji, które ciążyły jej na sercu, pozbawił ją resztek samokontroli i w rezultacie – obijając się po drodze o krawędzie paru stolików – wylądowała tutaj, z dala od ciekawskich oczu Ruperta i jego kumpli.

Nie była gotowa na przyswojenie treści tych listów, nie mówiąc już o tym, żeby powiedzieć o nich Rupertowi. Teraz wyjęła ten napisany na maszynie, ulegając pragnieniu, które przez cały dzień wierciło w jej mózgu gorącą dziurę.

Droga Panno Wright!

Piszę do Pani z kancelarii Olympus Solicitors na Zakintos. Moja klientka, pani Sandra Wright, poleciła, abym przekazała Pani załączony list w wypadku jej śmierci. Z przykrością informuję, że zmarła.

Holly szukała w sobie jakichś emocji, nie czuła jednak nic. Ta Sandra nosiła to samo nazwisko co ona, więc prawdopodobnie były spokrewnione, ale Holly nigdy jej nie poznała. Czytała dalej.

Pani Wright zapewniła nas, że wszystko, co musi Pani wiedzieć, znajduje się w jej liście do Pani, ale zostaliśmy upoważnieni, aby poinformować Panią, że jej dom na Zakintos, wraz z ruchomościami, należy teraz do Pani. W razie jakichkolwiek pytań prosimy o kontakt.

Jeszcze raz przekazujemy wyrazy współczucia z powodu Pani straty.

Z poważaniem,

Takis Boulos

Dom? Jej własny dom? Prawdopodobnie ten ze zdjęcia, które matka trzymała przez całe życie jako ozdobę i które Holly widziała w dzieciństwie setki razy. Zdążyła otworzyć drugi list, ten od Sandry, kiedy rozległo się głośne pukanie.

– Holly, jesteś tam?

Pod drzwiami zobaczyła czubki szpilek Aliany.

– Już wychodzę – odpowiedziała, chowając listy i pociągając za spłuczkę.

– Wsiąkłaś na dobre – rzuciła Aliana oskarżycielskim tonem, gdy Holly podeszła do rzędu umywalek.

– Miałam rewolucję – skłamała Holly. – Pewnie tequila.

Aliana dołączyła do niej i wyjęła z torebki szminkę.

– Clemmie jest taka słodka – oznajmiła, starając się złapać spojrzenie Holly w lustrze. – Powiedziała, że powinnam z wami wyjść, no wiesz, na twoje urodziny.

Holly już miała dość swoich urodzin, chociaż został do nich ponad miesiąc. Najchętniej spędziłaby ten wieczór z Rupertem w domu albo wyszła z nim na kolację do pobliskiego pubu. Chciała czegoś prostego. Ale wiedziała, że Rupert wykorzysta okazję, żeby urządzić wielkie przyjęcie, i nie ma sensu go od tego odwodzić, bo wbił już to sobie do głowy.

– Powinnaś – rzuciła do Aliany i wsunęła dłonie pod suszarkę, która zagłuszyła jej odpowiedź. Nagle poczuła się wyczerpana. Zeszłej nocy udało jej się zasnąć kilka godzin przed dzwonkiem budzika. Pod oczami utworzyły jej się ciemne podkowy, tusz do rzęs już dawno starła.

– Wyglądasz strasznie – oznajmiła Aliana, jakby czytała jej w myślach.

Holly zdobyła się na blady uśmiech.

– Dzięki. Kiedy ma się takich przyjaciół, nie potrzeba wrogów.

Obie zachichotały i napięcie opadło. Widać było, że Aliana jest bardzo pijana. Miała zamglone oczy i wypieki na policzkach. Podobnie jak Holly, miała oliwkową karnację i ciemne włosy, ale w odróżnieniu od naturalnych loków Holly, włosy Aliany były tak proste, że wyglądały, jakby co rano traktowała je prostownicą. Były też znacznie dłuższe; kilka razy chwaliła się nawet, że w dzieciństwie mogła na nich siadać. Drobna, ale z krągłościami na swoim miejscu, miała figurę, która przyciągała męskie spojrzenia, a przy tym była rozczulająco nieświadoma efektu, jaki może wywoływać. Holly, podobnie jak wszyscy, którzy znali Alianę, nie potrafili zrozumieć, dlaczego tak atrakcyjna kobieta umawia się z tak beznadziejnymi facetami. Wprawdzie biła od niej pewność siebie, ale Holly podejrzewała, że Aliana albo wcale nie jest taka przebojowa, za jaką chce uchodzić, albo po prostu ma fatalny gust, jeżeli chodzi o facetów.

Stojąc teraz w łazience, Holly poczuła przypływ czułości. Wzięła więc koleżankę pod rękę i wróciły razem do stolika. Ścienny zegar wskazywał jedenastą, ale Rupert rozochocony nie zwracał uwagi na późną porę.

– Jeszcze jedna butelka, drogie panie? – spytał, wyciągając z wiaderka z lodem pustą.

Holly westchnęła.

– Niech będzie.

Koniec wersji demonstracyjnej.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: