Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Moxie - ebook

Tłumacz:
Seria:
Data wydania:
8 października 2018
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Moxie - ebook

Vivian Carter ma naprawdę dość! Swojej szkoły, w której chłopcy z drużyny futbolowej robią, co im się żywnie podoba. Wszechobecnych stereotypów. Seksistowskich kontroli ubioru i molestowania na korytarzach. Ale przede wszystkim ma dość bycia grzeczną dziewczynką.

Zainspirowana historią własnej mamy – dawnej fanki punk rocka – Viv tworzy feministyczną gazetkę MOXIE, którą anonimowo dystrybuuje w szkole. Wkrótce inne dziewczyny dołączają do jej walki. Vivian usiwadamia sobie, że zapoczątkowała prawdziwą rewolucję!

Kategoria: Dla dzieci
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-271-5899-4
Rozmiar pliku: 2,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ 1

Mój nauczyciel angielskiego, pan Davies, przesunął dłonią po ściętych w wojskowym stylu włosach i wydął zarumienione policzki. Na jego skroniach lśnił pot. Pan Davies wyglądał jak pijany jeżozwierz.

To pierwsze mogło zresztą być prawdą. Nawet we wtorkowe przedpołudnie.

– Podyskutujmy o symbolice w wersie dwunastym – ogłosił, a ja sięgnęłam po długopis, żeby dokładnie zanotować to, co zaraz powie na temat prawdziwego znaczenia złotego światła poza błękitnymi zasłonami. Pan Davies twierdził, że chce „dyskutować” o symbolice, ale to nieprawda. Oczekiwał jedynie, że na teście zaliczeniowym na koniec rozdziału po prostu powtórzymy słowo w słowo to, co nam podyktuje.

Zamrugałam, żeby nie usnąć. Połowa dzieciaków w klasie bawiła się telefonami. Widziałam ich skryte uśmieszki i czułam, jak skrapla mi się mózg.

– Jakieś przemyślenia, Vivian? – zapytał mnie pan Davies. Oczywiście.

– No więc... – zaczęłam, wpatrując się intensywnie w leżącą przede mną na stoliku kserokopię wiersza. – Yyy...

Moje policzki oblały się szkarłatem. Dlaczego musiał zapytać właśnie mnie? Dlaczego nie zajmie się którymś z tych skrytośmieszków? W odróżnieniu od nich ja przynajmniej uważam na lekcji.

Oboje milczeliśmy przez chwilę, która ciągnęła się jak pół życia. Powierciłam się na krześle, ale pan Davies tylko się gapił. Przygryzłam nerwowo dolną wargę. Pan Davies nadal się gapił. Usilnie szukałam w głowie właściwej odpowiedzi, ale czując na sobie wzrok całej klasy, nie mogłam się skupić. W końcu pan Davies dał za wygraną.

– Lucy? – zwrócił się do nowej dziewczyny, Lucy Hernandez, która siedziała z podniesioną ręką, odkąd tylko zadał pytanie, po czym popatrzył na nią wyczekująco.

– No cóż... – Przejęta Lucy aż się wyprostowała. – Biorąc pod uwagę nawiązanie, które podmiot liryczny czyni w wersie ósmym, zastanawiam się, czy światło nie jest symbolem... hmmm... jak by to określić... zmiany w sposobie patrzenia podmiotu na...

Jej wypowiedź została przerwana przez głośne kaszlnięcie z tylnych rzędów, którego pogłos przeszedł w słowa:

– Zrób mi kanapkę.

Zaraz potem, niby namiastka aplauzu, nastąpiła cała gama parsknięć i śmiechów.

Nie musiałam się oglądać, żeby odgadnąć, że w roli dupka wystąpił Mitchell Wilson, dopingowany przez kolegów debili z drużyny futbolowej.

Lucy aż zatkało.

– Chwileczkę, coś ty powiedział? – zapytała, obracając się na krześle. Jej ciemne oczy były okrągłe ze zdziwienia.

Mitchell posłał jej cwany uśmieszek, a jego niebieskie oczy zalśniły spod kasztanowej grzywki. Właściwie można by go uznać za całkiem fajnego chłopaka, gdyby tylko się nie odzywał. I nie kręcił po szkole. I nie oddychał. I tak dalej.

– Powiedziałem... żebyś... zrobiła... mi... kanapkę – wyjaśnił Mitchell z nieskrywaną satysfakcją.

Jego futbolowe pieszczoszki ryknęły śmiechem, jakby oglądały najlepszą komedię w historii świata, chociaż wszyscy świetnie znali ten tekst i używali go co najmniej od zeszłej wiosny.

Lucy usiadła z powrotem twarzą do tablicy i przewróciła oczami. Na jej dekolcie pojawiły się drobne czerwone plamki.

– To nie było śmieszne – bąknęła i zgarnęła na ramiona długie czarne włosy, jakby chciała się za nimi ukryć. Stojący przy tablicy pan Davies pokręcił głową i groźnie zmarszczył brwi.

– Jeśli w tej klasie nie da się przeprowadzić sensownej dyskusji, to na tym skończymy – oznajmił. – Wszyscy wyjmiecie teraz książki do gramatyki i zaczniecie rozwiązywać zadania ze stron dwudziestej piątej i dwudziestej szóstej. Mają być gotowe na jutro.

Mogłabym przysiąc, że wybrał te strony na chybił trafił. Nie wiadomo nawet, czy dotyczyły przerobionego materiału.

Moi koledzy i koleżanki z klasy odpowiedzieli mu zbiorowym pomrukiem. Kiedy schyliłam się, żeby wyłowić z plecaka książkę do gramatyki, Lucy nagle zebrała się na odwagę i wypaliła:

– Panie Davies, to niesprawiedliwe. To była sensowna dyskusja, dopóki oni... – nie zaszczycając Mitchella spojrzeniem, ruchem głowy wskazała na tył klasy – dopóki oni nam nie przeszkodzili. Nie rozumiem, dlaczego karze pan wszystkich.

Lucy była nowa w East Rockport High i nie miała pojęcia, co ją czekało, ale ja aż się skuliłam.

– Lucy, czy nie powiedziałem dość wyraźnie, że macie się teraz zająć ćwiczeniami z podręcznika do gramatyki, znajdującymi się na stronach dwudziestej piątej i dwudziestej szóstej? – wyrzucił z siebie pan Davies. Dyscyplinowanie Lucy wyraźnie sprawiało mu frajdę o wiele większą niż złote światło za błękitnymi zasłonami.

– Tak, ale...

– Dość – przerwał jej pan Davies. – Ani słowa więcej. Ty zrobisz również ćwiczenia ze strony dwudziestej siódmej.

Mitchell i jego kolesie wybuchnęli śmiechem, a osłupiała Lucy przyglądała się panu Daviesowi coraz większymi oczami. Jakby nigdy wcześniej żaden nauczyciel nie potraktował jej w taki sposób.

Chwilę później Mitchell i spółka znudzili się i dali Lucy spokój. Wszyscy w klasie pootwierali książki i z rezygnacją zabrali się do zadań. Pochyliłam głowę nad zdaniami podrzędnie złożonymi, ale mój wzrok powędrował z powrotem do Lucy. Zrobiło mi się jej trochę żal, kiedy zobaczyłam, jak siedzi, przyglądając się wciąż zamkniętej książce – zupełnie jakby przed chwilą ktoś zdzielił nią Lucy po twarzy, a ona wciąż nie mogła się z tego otrząsnąć. Domyśliłam się, że z całych sił stara się nie rozpłakać.

Kiedy nareszcie rozległ się dzwonek, zebrałam swoje rzeczy i jak najszybciej się dało, ruszyłam w kierunku wyjścia. Lucy nadal siedziała na swoim krześle i ze spuszczoną głową chowała książki do plecaka.

W hallu od razu dostrzegłam zmierzającą w moją stronę Claudię.

– Hej! – zawołałam, zakładając plecak.

– Hej – odpowiedziała, posyłając mi uśmiech, który nie zmienił się od czasów przedszkola. Właśnie wtedy zawiązała się między nami wieloletnia przyjaźń zbudowana na mocnym fundamencie wspólnej miłości do naklejek i lodów czekoladowych. – Co słychać?

Obejrzałam się, żeby sprawdzić, czy nie idzie za mną Mitchell lub któryś z jego kolegów, i powiedziałam:

– Właśnie dostaliśmy ogromne zadanie domowe z gramatyki. Mitchell dokuczał tej nowej dziewczynie, Lucy, a pan Davies, zamiast się nim zająć, wlepił całej klasie kilka dodatkowych stron pracy domowej.

– Czekaj, niech zgadnę – odrzekła Claudia. – „Zrób mi kanapkę”?

– O mój Boże, jak na to wpadłaś? – zapytałam z kiepsko udawanym zaskoczeniem.

– Tak tylko strzelałam. – Claudia przewróciła oczami.

Była niższa ode mnie, czubkiem głowy ledwo sięgała mojego ramienia, więc musiałam trochę się schylać, żeby ją dobrze słyszeć. Miałam już sto siedemdziesiąt osiem centymetrów wzrostu, a byłam dopiero w jedenastej klasie^() i obawiałam się, że mogę jeszcze urosnąć. Claudia natomiast od szóstej klasy trzymała się rozmiaru bibelocika, który bez problemu wszędzie się zmieści.

– To czysty kretynizm – stwierdziłam, kiedy zatrzymałyśmy się przed moją szafką. – Żeby to było chociaż coś oryginalnego, a tu znowu: „Zrób mi kanapkę”... Koleś mógłby już dać sobie spokój i przestać wyskakiwać do ludzi z tekstem, który krąży po internecie od czasów naszego gimnazjum.

– No właśnie – zgodziła się Claudia, czekając, aż wygrzebię z czeluści mojej zagraconej szafki pojemnik z lunchem. – Ale nie martw się. Jestem pewna, że nawet Mitchell musi kiedyś w końcu dorosnąć.

Obdarzyłam Claudię wymownym spojrzeniem, a ona odwzajemniła się uśmiechem. Dawno temu Mitchell był niczym niewyróżniającym się dzieciakiem z East Rockport Middle, a jego tata zwykłym, lekko przynudzającym nauczycielem historii Teksasu, który w siódmej klasie tracił czas, pokazując nam na lekcjach znalezione na YouTubie filmiki z potwornymi kontuzjami futbolistów. Włącznie z otwartymi złamaniami, w których kości wystawały przez skórę. Mitchella traktowało się wtedy jak komara – irytującego, ale niezbyt uciążliwego dla otoczenia. Wtedy dało się jeszcze go ignorować.

Przez pięć następnych lat pan Wilson z mozołem pokonywał kolejne szczeble szkolnej hierarchii w East Rockport, aż wreszcie wylądował na stanowisku dyrektora naszego liceum, East Rockport High School. Mitchell natomiast przybrał na wadze piętnaście kilo, a mieszkańcy naszego miasta przekonali się, że świetnie sobie radzi na pozycji rozgrywającego. I teraz Mitchellowi Wilsonowi było wolno zaczepiać dziewczyny – nawet w czasie lekcji – i kazać im robić sobie kanapki.

Kiedy dotarłyśmy do kafeterii, zaczęłyśmy lawirować między stolikami, żeby się przysiąść do naszej stałej ekipy: Kaitlyn Price, Sary Gomez i Meg McCrone. Tak samo jak my, były miłymi, raczej normalnymi dziewczynami. Wszystkie znałyśmy się od lat i wszystkie od dziecka mieszkałyśmy w sześciotysięcznym Rockport. Byłyśmy dziewczynami, które nie lubią się wyróżniać. Które kochają się potajemnie w kolegach, ale nie mają odwagi, żeby zrobić pierwszy krok. Które siedzą spokojnie na lekcjach i zbierają przyzwoite oceny, modląc się w duchu, żeby nikt nie kazał im tłumaczyć symboliki w dwunastym wersie poematu.

Krótko mówiąc, byłyśmy grzecznymi dziewczynkami.

Siedziałyśmy więc sobie, rozmawiałyśmy o lekcjach i wymieniałyśmy się ploteczkami, gdy nagle, gryząc jabłko, spostrzegłam Lucy Hernandez tkwiącą przy stole dla odludków, które regularnie łączyły swe siły i zbierały się w grupę, starając się wyglądać mniej samotnie. Ich stolik otaczały: stół mięśniaków, stół celebrytów, stół ćpunów i wiele innych, uwzględniających wszystkie odmiany młodzieży występujące w East Rockport. Stół Lucy wyglądał najbardziej przygnębiająco. A ona sama, nie zamieniając z nikim ani słowa, grzebała plastikowym widelcem w jakimś smętnym daniu z makaronem, znajdującym się wewnątrz poobijanego pojemnika wprost z katalogu wysyłkowego Tupperware.

Przez chwilę zastanawiałam się, czy nie podejść i nie zaprosić jej, żeby usiadła z nami, ale zaraz potem pomyślałam o Mitchellu i jego durnych kumplach siedzących przy stoliku w centralnym punkcie kafeterii i tylko czekających na okazję, by dopaść którąś z nas i zalać szambem mizoginicznych tekstów. Biorąc pod uwagę to, co wydarzyło się w klasie, Lucy stanowiła teraz wymarzony cel.

Dlatego nie poprosiłam, żeby z nami usiadła.

Może jednak wcale nie jestem taka miła.

ROZDZIAŁ 2

Nasza stara pręgowana kotka, Joan Jett, powitała mnie w progu, gdy tylko otworzyłam drzwi do domu. Joan Jett uwielbiała takie powitania – przypominała w tym bardziej psa niż kota – a głównym celem jej życia było znajdowanie się w centrum uwagi, co osiągała donośnym miauczeniem i popiskiwaniem. Moja mama twierdziła, że to czyniło ją podobną do jej ludzkiej imienniczki – prawdziwej Joan Jett, członkini The Runaways, kobiecego zespołu z lat siedemdziesiątych, która potem założyła własną grupę. Kiedy ja i Claudia byłyśmy młodsze, nagrywałyśmy filmiki z kocią Joan Jett tańczącą do piosenek prawdziwej Joan Jett.

Pogłaskawszy przelotnie kota, zauważyłam leżącą na kuchennym blacie kartkę od mamy. Oczywiście mogła po prostu wysłać mi esemesa, ale ona wolała – jak sama to ujęła – namacalność papieru.

Pracuję do późna. Bunia z dziadkiem powiedzieli, żebyś wpadła na obiad, jeśli masz ochotę. Poskładaj pranie i odłóż na miejsce. Kocham Cię. Buziaczki. Mama

Byłam już dość duża, żeby zostawać w domu bez opieki, kiedy moja mama, która pracowała jako pielęgniarka w ambulatorium, szła na popołudniową zmianę. Dawniej w takich sytuacjach bunia odbierała mnie ze szkoły i zabierała do swojego domu. Potem razem z dziadkiem zjadaliśmy jakieś rozmrożone gotowe danie i wspólnie zasiadaliśmy przed telewizorem, próbując odgadnąć hasła w Kole fortuny. Na koniec kładli mnie do łóżka w pokoju, który kiedyś należał do mojej mamy. Bunia odnowiła go, stawiając przy tym na delikatny róż i zielenie. Chociaż punkrockowe plakaty i naklejki mamy przepadły bez śladu, często wyglądałam przez okno tego pokoju, próbując sobie wyobrazić jej dziką młodość. Czasy, gdy jeszcze obiecywała sobie, że pewnego dnia wyjedzie z Rockport i nigdy więcej tu nie wróci. Choć udało jej się zrealizować tylko połowę tego planu, młodość mojej mamy wciąż mnie fascynowała.

mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: