Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Mroczne szepty - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
12 czerwca 2019
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Mroczne szepty - ebook

Wstrząsający thriller medyczny, inspirowany prawdziwymi zdarzeniami

Pomiędzy znieczuleniem a przebudzeniem są jeszcze mroczne szepty…

Gdy pod wpływem hipnozy pacjentka wyjawia psychoterapeutce, Megan Wright, że jest ofiarą molestowania i psychicznych tortur ze strony ginekologa, ta postanawia zbadać sprawę. Zdeterminowana, lecz zobowiązana tajemnicą lekarską, będzie musiała stawić czoła niebezpieczeństwu i podjąć walkę ze zdeprawowanym mężczyzną. Czy uda jej się położyć kres bezwzględnym praktykom i ocalić inne kobiety?

__

O autorce

Joanne Macgregor – amerykańska pisarka kryminałów książek dla młodzieży, którą fanki pokochały niezwykły styl i poruszanie w swoich powieściach trudnych i niewygodnych tematów.

Kategoria: Horror i thriller
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-66338-80-7
Rozmiar pliku: 2,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1. IDEALNIE

Takie lubi najbardziej, ułożone w białych kitlach na stołach z nierdzewnej stali. Czyste i bez ruchu, odarte z modnych piórek i przygotowane specjalnie dla niego; jak piersi z kurczaka czekające na desce do krojenia. Łatwo jest dostrzec ich niedoskonałości, asymetrie i skazy.

Powód, dla którego im się wydaje, że się tu znalazły, nie jest istotny. Prawdziwy powód to pragnienie perfekcji. Jego zadaniem – nie, jego obowiązkiem – jest je naprawić. To powołanie, uczynić je lepszymi niż to, co zastał. Są takie zdezorientowane, oderwane od piękna formy przez przywiązanie do funkcji. Nie wiedzą, co dla nich dobre.

Ale on wie.

Pochyla się nad tą, która leży obecnie na stole. Wydaje się taka spokojna, zrelaksowana – gotowa. Jej oddech jest powolny i miarowy, a spojrzenie nieco nieprzytomne. Czuje, jak jego własny oddech przyspiesza, serce zaś bije mu szybciej, uskrzydlone boską rozkoszą.

Zanim zapada w całkowitą ciemność i oddaje się w pełni w jego ręce, ma czas na uspokajający szept, nutę nadziei.

Pochyla się ku jej uchu.

– Zrelaksuj się. Zrobię dla ciebie coś niezwykłego. A kiedy się obudzisz, będziesz perfekcyjna. – Ujmuje jedną z jej dłoni i delikatnie ją poklepuje. – Doktor wie najlepiej – dodaje.2. DOBRE INTENCJE

Postanowienia noworoczne:

1. Przestać usilnie próbować ratować innych.

2. Zamiast tego oszczędzać pieniądze.

3. Zaakceptować moje 4 kg nadwagi.

(„Jakże błogosławiona jestem, że mogę żyć

i kochać w tejże świątyni”).

4. Przykładać się bardziej do recyklingu.

5. Nauczyć się gotować. Cokolwiek.

6. Być (jeszcze bardziej) cierpliwa wobec najdroższej mamusi.

(„Jestem jak wydrążona trzcina.

Troski przelatują przeze mnie jak wiatr”).

7. Otwierać wyciągi z konta i czytać je.

8. Utrzymać przy życiu chociaż jedną roślinkę w moim biurze.

9. Nauczyć Edypa, żeby przestał pić wodę z toalety.

Afirmacja na ten rok:

„Jestem istotą dokonującą świadomych wyborów,

a nie ofiarą przypadku”.

Megan Wright zastanawiała się, jak to możliwe, że minęły zaledwie dwa tygodnie stycznia, a jej udało się już złamać każde z tych postanowień. Została w swoim samochodzie chwilę dłużej, ciesząc się świeżością poranka i sącząc kawę na wynos.

Parking szpitala pokrywały pozostałości po burzy, która przeszła przez okolicę zeszłej nocy: drobne gałązki i listki z pobliskich drzew, szare kamyki i żwir wymyte z klombów na północnej skarpie i śmieci nawiane pod ogrodzeniem. Powietrze jednak było czyste, niebieskie afrykańskie niebo połyskiwało kobaltowym błękitem, a nad Johannesburgiem prażyło już słońce.

Megan właśnie wysiadała ze swojego srebrnego renaulta, w jednej dłoni trzymając kubek kawy, a w drugiej teczkę i torebkę, gdy rozdzwonił się jej telefon. Kiedy spojrzała na wyświetlacz, światło poranka natychmiast przesłonił jej cień.

– Cześć, mamo. – Odebrała, zatrzaskując drzwi samochodu biodrem i ruszając przez parking ku wejściu do prywatnej kliniki Akacja.

– Dzień dobry, Megan. – Już sam sposób, w jaki wymawiała jej imię, był irytujący. – Jak się masz?

„Całkiem dobrze, ale mam przeczucie, że to się zaraz zmieni. Po co do mnie dzwonisz?” – pragnęła odpowiedzieć Megan. Zamiast tego odparła jedynie:

– Dobrze, a ty?

– Och, ja czuję się świetnie.

Megan od razu zaczęła się domyślać, o co może chodzić.

Skierowała się ku swojemu tradycyjnemu skrótowi przez niewielką wysepkę trawy na środku parkingu. Rósł tam stary pieprzowiec, a w jego cieniu stała mała, kamienna ława. Żywa zieleń liści pieprzowca zawsze poprawiała jej nastrój. Była dowodem na to, że życie kwitnie nawet na terenie szpitala, gdzie śmierć była na porządku dziennym.

Wobec braku odpowiedzi ze strony Megan jej matka kontynuowała:

– Ale Cayley nie czuje się najlepiej.

– Też mi niespodzianka – wymruczała Megan pod nosem, popijając szybki łyk kawy. Odkaszlnęła, gdy ta poparzyła jej gardło.

– Co mówiłaś?

– Nic, nic. Co jej jest tym razem?

Megan operowała na konwersacyjnym autopilocie. Ich rozmowa toczyła się swoim zwykłym, nonsensownym torem. Równie dobrze mogła pozwolić matce się wygadać. Przystanęła na moment i oparła się o szorstki pień pieprzowca, wyobrażając sobie, że jego energia przepływa przez jej ciało. Miała ochotę przytulić się do drzewa z miłością, ale nie wypadałoby tak zrobić jej, Megan Wright, Psycholożce Dyżurnej. Lekarze mogliby przestać wysyłać jej klientów.

Jej uwagę przykuł mały, brązowy ptaszek na trawniku. Jedno skrzydełko miał wygięte pod dziwnym kątem, a piórka zmierzwione. Z ledwością utrzymywał się na nóżkach.

– Nie czuje się dobrze. Wydaje się bardzo przygnębiona, nie była w pracy już kilka dni – odparła jej matka. – Nie wychodzi niemal ze swojego pokoju, tylko na jedzenie i… No wiesz.

– Och, biedactwo! – odparła Megan, kucając przed bezbronnym stworzeniem w trawie. Odstawiła kubek z kawą na ławkę i wzięła ptaszka w dłonie. Pod palcami czuła jego małe, szybko bijące serduszko. – Nie panikuj, pomogę ci.

– No cóż, muszę przyznać, że miło jest choć raz otrzymać odrobinę współczucia! – odrzekła matka Megan ze zdziwieniem w głosie.

– No tak… – rzuciła Megan w słuchawkę.

Ruszyła w kierunku wejścia do kliniki, mijając oddział ratunkowy, obok którego zaparkowany był ambulans. Opartych o niego stało dwoje ratowników medycznych. Mężczyzna palił papierosa, a kobieta zamknęła oczy i wystawiła twarz ku słońcu.

Szklane drzwi wejściowe rozsunęły się przed nią, wpuszczając ją do lobby, ozdobionego jukami i palmami w donicach, błyszczącego mosiężnymi poręczami i wypolerowanymi posadzkami. Przy automatach z przekąskami stał rząd wózków inwalidzkich. W powietrzu unosił się charakterystyczny zapach lęku i środków odkażających.

Megan ruszyła w kierunku apteki zlokalizowanej naprzeciw recepcji.

– Megan!

– Co?

Przesunęła wzrokiem po półkach. Wsunęła telefon między ucho a ramię i delikatnie trzymając ptaszka w jednej dłoni, wolną ręką sięgnęła po pipetę i opakowanie sproszkowanej odżywki dla małych dzieci.

– Czasem wydaje mi się, że ty mnie w ogóle nie kochasz – powiedziała jej matka, pociągając nosem. – Ani swojej siostry.

Jestem jak wydrążona trzcina. Troski przelatują przeze mnie jak wiatr.

Kasjerka, chuda kobieta z ciemnymi kręgami pod oczami, świadczącymi o pracy zmianowej, nabiła jej zakupy na kasę, wpatrując się w ptaszka w jej dłoni i telefon w drugiej.

– Proszę to na chwilę potrzymać – szepnęła Megan do kobiety, wręczając jej telefon i otwierając torebkę, by wygrzebać z niej pieniądze.

Kasjerka, która wyglądała tak, jakby niejedno już w życiu widziała, wzięła od niej telefon i przyłożyła sobie do ucha.

– Tak… – rzuciła w słuchawkę. – Mhm… Mhm… Eish!

Megan wręczyła jej pieniądze, wrzuciła zakupy do torebki i odebrała telefon z dłoni kasjerki, ledwo opanowując ochotę pozostawienia go jej. Najwyraźniej kasjerka była lepsza w pocieszaniu Moiry Wright niż jej własna córka.

– Dziękuję – odezwała się do kasjerki.

– Mam nadzieję – dało się słyszeć w słuchawce jej matkę.

Megan ruszyła przez lobby ku windom. Miała dziś pełne ręce, nie czuła się na siłach, by skorzystać z krętych schodów prowadzących do wyższych poziomów.

– W każdym razie – kontynuowała jej matka – ona znów zaczęła tracić na wadze. Nie chce mi powiedzieć, ile waży, ale przysięga, że nie mniej niż czterdzieści dziewięć kilo.

– No cóż, skoro przysięga, to jestem pewna, że możesz jej wierzyć. Cayley na pewno nie okłamałaby nikogo w kwestii swojej wagi. – Megan próbowała ukryć nutę sarkazmu w swoim głosie, ale niezbyt skutecznie.

Sama była wystarczająco szczupła, by wcisnąć się do zatłoczonej windy, gdy otwierały się drzwi, na tyle wysoka, że mogła sięgnąć nad głową jednego z pasażerów, by wcisnąć przycisk piętra, i uparta na tyle, by nie spojrzeć w lustro na ścianie windy, nie chcąc widzieć na swojej twarzy irytacji z powodu rodziny. Niemal trzydzieści lat starć z matką i zamartwiania się siostrą wyryło się na jej twarzy coraz widoczniejszymi liniami, zwłaszcza w kącikach oczu. Ruchem głowy odrzuciła długie do ramion włosy kasztanowego koloru, chroniąc dłońmi ptaszka przed ciałami lekarzy w białych kitlach i pielęgniarek w zielonych. Jedna z nich, stojąca za plecami mężczyzny siedzącego w wózku inwalidzkim, spuściła wzrok z niewielkiego wgniecenia na lewej kości policzkowej Megan na ptaka, przypatrując mu się z dezaprobatą.

– To niezbyt higieniczne – skomentowała.

– To prawda – odparła Megan z uśmiechem.

– Cieszę się, że się ze mną zgadzasz! – powiedziała jej matka w słuchawce telefonu.

Narzekała właśnie od dłuższej chwili na traktowanie, z jakim Cayley spotkała się podczas swojego ostatniego pobytu na oddziale leczenia zaburzeń odżywiania kliniki psychiatrycznej, szóstym w ciągu ostatnich ośmiu lat.

– Sądzę, że powinnaś znów się włączyć w sprawę, Megan. Osobiście, a nie tylko odsyłać ją do swoich kolegów po fachu. W końcu kto zna ją lepiej niż jej własna rodzina? I kto zajmie się nią lepiej niż siostra psycholożka?

Jestem jak wydrążona trzcina…

Uśmiechając się szeroko do skwaszonej pielęgniarki, Megan wysiadła z windy i ruszyła w głąb korytarza ku swojemu gabinetowi, przytulając małego ptaszka do piersi.

– Mamo, dobrze wiesz, że nie mogę terapeutyzować członków rodziny. To nieetyczne. Przerabiałyśmy to już nie raz. Poza tym ona mnie nie posłucha. A ja nie mogę jej do niczego zmusić, ma dwadzieścia cztery lata, nie cztery.

Megan weszła do recepcji gabinetu. Kilka nowych roślin doniczkowych – świeżo zakupionych, by zastąpić te, które obumarły w trakcie przerwy świątecznej – stało pomiędzy miękkimi siedzeniami i stolikami do kawy, na których leżały równo ułożone magazyny. Z niewielkiego aneksu kuchennego dochodził zapach kawy; aneks znajdował się na tyłach biurka recepcji, przy którym siedziała Patience Ndlovu, wielka i emanująca siłą spokoju. Podpisywała właśnie koperty.

Megan pomachała jej na przywitanie, jednocześnie unosząc telefon w dłoni i szeptem mówiąc:

– Moja matka.

Delikatnie złożyła ptaszka w duże, miękkie dłonie Patience. Na biurku stała niewielka miseczka z miętówkami w papierkach – na osłodzenie bolesnej terapii dla klientów. Megan wysypała miętówki na biurko, wymościła miseczkę garścią chusteczek i wyciągnęła ją w kierunku Patience, która delikatnie umieściła w niej ptaszka. Matka Megan nadal nieustannie nawijała w słuchawkę.

– Mamo? – Megan przerwała potok narzekań, pomstowania i użalania się nad sobą. – Mamo!

– To pomożesz Cayley czy nie? – W głosie matki Megan pobrzmiewało ultimatum. – Uratujesz swoją siostrę? – dodała melodramatycznym głosem.

Wydrążona trzcina, wydrążona trzcina!

– Nie. Nie dlatego, że nie chcę, ale dlatego, że nie mogę. – Megan starała się wymawiać słowa powoli i spokojnie, z nadzieją, że pomimo lat powtarzania ich matce ta w końcu je zrozumie i przyjmie do wiadomości. – Nie mogę jej uratować, zanim sama nie zechce zostać uratowana. To jej wybór. Jeśli sama nie zrozumie, że to z nią jest coś nie tak, a nie z nami, nikt nie może jej za wiele pomóc.

– Jest taki dowcip… – kontynuowała jej matka gorzkim tonem. – Ilu psychologów potrzeba, żeby zmienić żarówkę? Wystarczy jeden, ale to żarówka musi chcieć się zmienić.

– Przykro mi mamo, naprawdę. Nic więcej nie mogę zrobić. Poza tym postanowiłam w nowym roku dać sobie spokój z ratowaniem wszystkich naokoło. Żadnych więcej ofiar losu, oprócz klientów, oczywiście. To jedno z moich postanowień.

– Serio? – wymruczała pod nosem Patience, unosząc brew i patrząc sceptycznie na ptaszka w koszyku.

– Jesteś gotowa pomagać obcym, ale nie własnej rodzinie! Nie wiem, gdzie popełniłam błąd w wychowaniu cię, Megan!

– Mnie? To nie ja jestem świrnięta, mamo.

– Cóż za uroczy termin. To z jednego z twoich podręczników do diagnozy?

Megan westchnęła, wzięła głęboki wdech i nakazała sobie nie dać się podpuścić.

– Muszę już kończyć, klienci się niecierpliwią. Kocham was wszystkich.

Nie czekając na odpowiedź matki, zakończyła połączenie i na wszelki wypadek wyłączyła telefon. Był wczesny poranek w drugim tygodniu stycznia, a ona już czuła się wykończona.

– Sawubona, Patience – przywitała recepcjonistkę w języku zulu.

– Yebo sawubona; unjani? – odparła Patience.

– Dziękuję, dobrze, a ty?

– Ngikhona.

– Jak święta?

– Bardzo dobrze.

– To kogo mamy zapisanego na dziś? – Megan obróciła ku sobie kalendarz, by przejrzeć listę klientów.

– Na początek pan Labuschagne – odparła Patience, wycierając nos w różową chusteczkę, którą następnie umieściła w swoim przepaścistym dekolcie.

– Potem przerwa, a dalej Alta Cronjé – na głos czytała Megan. Była zadowolona z przerwy. Da jej ona możliwość przejrzenia notatek na temat Alty i pomyślenia o jej przypadku. Coś było z nią bardzo nie tak, progres nie odbywał się tak szybko, jak powinien. – A potem jakaś pani Nyoka, nowa klientka?

– Tak, z polecenia doktora Malana. Trauma po porwaniu samochodu.

– A po niej Taylorowie. Okej, pamiętaj o uaktualnieniu roku na formularzach przyjęć i ubezpieczeń, a potem pokseruj je na zapas. – Megan rzuciła okiem na zegar ścienny. Do rozpoczęcia pracy zostało jej sześć minut. – Patience, jeśli byłabyś tak wspaniała i kochana…

– Chcesz kawę, prawda? Nie ma sprawy. A co z tym ptakiem?

– A, no tak. Możesz przyrządzić? – Wyjęła z torebki opakowanie odżywki dla dzieci i postawiła na biurku. – I nakarm go tym. – Obok pudełka położyła pipetę. – Musi być dość rzadkie.

Patience wpatrywała się w nią bez słowa.

– Co?

– Ten ptak umrze.

– Wcale nie. Możemy go uratować. Nakarm go i może daj trochę wody, a ja podczas przerwy na lunch wyskoczę z nim do weterynarza. To niedaleko.

– Nawet najlepszy weterynarz nie pomoże temu ptakowi. Jest za słaby. Umrze, ale przedtem będzie cierpiał. Znacznie lepiej byłoby, gdybym mu ukręciła łebek.

– Nie! – wykrzyknęła Megan zszokowana. – To tylko przetrącone skrzydełko. Pewnie wywiało go z gniazda podczas burzy. – Obrzuciła ptaka zmartwionym spojrzeniem. Wydawało się jej, że porusza się znacznie mniej niż przed chwilą. Czy to oznaczało, że się uspokajał, czy że słabł?

– A może matka wykopała go z gniazda, bo był za słaby?

– Patience… Po prostu nakarm tego cholernego ptaka, okej? Utrzymaj go przy życiu do lunchu, a dalej już ja się nim zajmę.

– Skoro tak twierdzisz… – odpowiedziała bez przekonania Patience. Wstała jednak od biurka, wziąwszy ze sobą jedzenie i koszyk, przeszła do aneksu kuchennego. – Lepiej jednak nie zostawiać go na widoku, klienci mogą poczuć się zaniepokojeni – dodała przez ramię.

Patience zawsze musi mieć ostatnie słowo – pomyślała Megan. I zwykle miała rację.3. ALTA

Biuro Megan urządzono w uspokajających kolorach, by zapewniać neutralne tło dla koszmarów i bólu, które były w nim codziennością. Rozrzucone strategicznie fioletoworóżowe poduszki były jedynym bardziej kolorowym wyjątkiem – pewna uduchowiona klientka zdradziła Megan, że w świecie aury i kryształów jest to kolor utożsamiany z leczeniem.

Biurko lekarki stało na drugim końcu gabinetu, za plecami miała wysokie półki pełne podręczników i czasopism. Powierzchnię biurka w połowie pokrywały teczki i dokumenty. Na jednym ze stosów papierzysk stał przycisk do papieru – delikatne nasionko mlecza na wieki utrwalone w ciężkiej, szklanej kostce.

Promienie słońca wpadały do środka przez pojedyncze okno z widokiem na parking i pieprzowiec. Na ścianie wisiał duży, abstrakcyjny obraz olejny. Pomiędzy biurkiem a drzwiami podłogę zajmowały długa kanapa i pojedynczy fotel, a obok nich stały dwa niewielkie stoliki. Na jednym znajdowała się kompozycja z suszonych kwiatów, a na drugim stało duże pudełko chusteczek higienicznych.

– Pan Labuschagne już przyszedł – ogłosiła Patience, podchodząc do biurka Megan i stawiając na nim duży kubek mocnej kawy. Przy okazji poprawiła sobie piersi w staniku w rozmiarze podwójne „D”.

– Jakiś problem? – zapytała z lekką fascynacją Megan. W jej własnym staniku w rozmiarze „B” było jeszcze trochę luzu.

– Nowy stanik. Za ciasny.

– A, okej. Czy klient chciał kawę albo herbatę?

– Nie, jak zwykle.

– Możesz go poprosić.

Henk Labuschagne, technik naprawy ksero i amatorski hodowca gołębi wyścigowych, był u Megan jak dotąd na czterech wizytach. W teorii chodziło o jego małżeństwo. Za każdym razem Megan wspominała mu, że łatwiej byłoby porozmawiać o problemach małżeńskich w obecności jego drugiej połowy, ale on za każdym razem kategorycznie odmawiał zaproszenia jej. Nadszedł czas przykręcić nieco śrubę. Usiadł naprzeciw Megan, niski, siwiejący i łysiejący, z widocznym brzuszkiem. Zaczął nawijać o niemających większego znaczenia szczegółach minionego tygodnia. Mówił niemal na bezdechu, pocierając przy tym dłońmi o nienagannie wyprane i wyprasowane dżinsy. Zapewne obawiał się, że jeśli tylko da jej szansę, Megan zacznie zadawać niewygodne pytania.

– Henk… – przerwała mu po chwili. – Mam przeczucie, że mówisz o wszystkim, tylko nie o tym, co cię tu sprowadza.

Mężczyzna odchylił się lekko do tyłu z zaskoczenia, po czym kilkukrotnie otworzył i zamknął usta.

– Możesz mówić swobodnie. Nic, co powiesz, nie wyjdzie za drzwi tego gabinetu. A poza tym – uśmiechnęła się do niego zachęcająco – mało co jest w stanie mnie zaskoczyć.

– No cóż, pani doktor…

– Megan – poprawiła go automatycznie.

– Megan… – Potarł znów nogawki dżinsów. – Zrobiłem coś złego. Jestem niewierny.

– Co proszę?

– Niewierny.

Tego Megan się nie spodziewała. Nie miała pojęcia, o co mężczyźnie chodzi. Czyżby przyłączył się do jakiegoś nowego ruchu religijnego lub dopuścił praktyk okultystycznych?

– Nie jestem pewna, czy dobrze rozumiem…

Henk wpatrywał się w nią zdesperowanym wzrokiem.

– Byłem niewierny.

– Aaaa… – Nagle ją oświeciło. – Chodzi o to, że zdradziłeś żonę?

– Tak, pani doktor. Z chińską… eee… masażystką. W Cyrildene.

– Uprawiałeś seks z masażystką erotyczną w Chinatown? – zapytała Megan dla jasności.

Na czole Henka pojawiły się krople potu.

– Nie chciałem… Znaczy uprawiać seksu, rozumie pani? Mój znajomy Piet polecił mi masaż. W stylu wschodnim, jak to określił. Plecy bolały mnie jak diabli od zginania się w pracy nad maszynami, więc pomyślałem sobie: czemu nie? Piet dał mi adres i poszedłem tam. Masażystka nie mówiła za dobrze po angielsku, więc może nie zrozumiała, o co mi chodzi. A jak zaczęła mnie dotykać… Nie mogłem się oprzeć, pani doktor. Poza tym ona tak ładnie pachniała, jak kwiatki czy coś. I była bardzo ładna. Kiedy zaczęła mnie masować, dostałem… – Popatrzył na Megan z lekkim przerażeniem.

– Erekcji? – zgadła.

– Tak! Przepadłem kompletnie. Nie mogłem przestać, pani doktor, było mi tak dobrze. Ale po wszystkim natychmiast poczułem się fatalnie. Carol to dobra kobieta i dobra żona. To, co zrobiłem, jest podłe. Nie wiem, co mam teraz począć…

– Po pierwsze – zaczęła Megan rzeczowym i neutralnym tonem. – Czy użyłeś prezerwatywy? – Proszę, Henk, powiedz „tak”. W innym wypadku zrobi się znacznie gorzej.

– Tak, pani doktor, ona nawet nie pytała, sama mi ją założyła na… No, wie pani. Pełen profesjonalizm… – przerwał na chwilę, najwyraźniej powracając myślami do swoich przeżyć. Szybko się jednak otrząsnął, świadom swego poczucia winy. – Ale teraz czuję się strasznie! Co mam zrobić? Czy muszę jej powiedzieć? Czy nie powinienem?

Powstrzymując ciężkie westchnienie, Megan odparła:

– Zacznijmy od przeanalizowania możliwości, jakie pan ma, i ich potencjalnych pozytywnych i negatywnych konsekwencji. Łatwiej będzie panu podjąć decyzję.

A może wcale nie? Ach, jakże łatwiej byłoby być mechanikiem… Móc dokładnie określić, co jest nie tak z danym silnikiem, wymienić lub wyczyścić części i gotowe! Ludzie byli znacznie bardziej skomplikowani. I nawet po terapii nigdy już nie wracali w pełni do siebie.

– Powiedz mi, proszę, jak się czujesz na myśl o wyznaniu wszystkiego żonie i jaka twoim zdaniem byłaby jej reakcja?

Po chwili wczuła się już w rytm sesji i dnia. Świat zewnętrzny zniknął, a ona skupiła się wyłącznie na tym przerażonym mężczyźnie, spoconym jak mysz na samą myśl o tym, jak bardzo nawalił i na jakie niebezpieczeństwo naraził małżeństwo, na którym mu najwyraźniej zależało. Jej matka, siostra, a nawet mały ptaszek i jego walczące o życie serduszko zeszły na dalszy plan.

Czterdzieści minut później Megan odprowadziła Henka Labuschagne’a do drzwi swojego gabinetu. Patience zajmie się płatnością i umówieniem kolejnej wizyty. Megan opadła na wygodne krzesło stojące za jej biurkiem i przejrzała stosik akt klientów, starannie ułożony przez sekretarkę. Chciała przewertować swoje notatki na temat Alty Cronjé i zaplanować kolejne kroki jej terapii.

Otworzyła jej teczkę i cofnęła się do zapisków z ich pierwszej sesji, poczynionych niemal sześć miesięcy wcześniej.

Alta Cronjé, 31 lat, programistka komputerowa

Zamężna (Johan, 35 lat, elektryk)

1 dziecko, córka (Marljen, 4 lata)

Dziadek od strony matki był alkoholikiem. Brak historii chorób psychicznych w rodzinie

Problem: kłopoty z przystosowaniem po operacji (ginekologicznej, Dr A. Trotteur, Akacja).

Wtórna bezsenność (przebudzenia wczesnoporanne), koszmary

Ogólne poczucie lęku

Efekt labilny: złość → płaczliwość, łatwość irytowania się i wybuchy

Problemy z koncentracją i pamięcią krótkotrwałą (negatywny wpływ na wyniki w pracy → zanik motywacji)

Przybranie na wadze (+7 kg)

Niechęć do kontaktu fizycznego

Problemy w pożyciu seksualnym z mężem, ciągły spadek poziomu pożądania, bóle podczas stosunku → problemy małżeńskie. Mąż nie do końca rozumie, co się dzieje, choć wspiera ją i akceptuje jej zmiany fizyczne.

Depresja niskiego stopnia

Ocena zagrożenia samobójstwem: sporadyczne myśli o śmierci, brak wyraźnych intencji. Mąż i dzieci, wiara (chrześcijańska) = mocne przeciw (zażartowała, że jeśli kiedykolwiek zmieni zdanie, zażyje garść pigułek i popije butelką francuskiego szampana).

Wstępna diagnoza: zaburzenia adaptacyjne / zespół stresu pourazowego, możliwa lekka depresja.

Megan przejrzała potem wszystkie notatki na temat postępu, sporządzone podczas cotygodniowych sesji. U Alty nastąpiła częściowa poprawa niektórych symptomów. Lepiej sobie radziła w pracy, znów była w stanie przytulać się do członków rodziny i wcieliła w życie wiele z technik panowania nad złością, wyuczonych podczas terapii. Jednakże, co frustrujące, inne symptomy nie zanikły. Na oddzielnej kartce papieru Megan wylistowała nadal aktualne problemy, oporne na terapię.

Przyrost wagi (brak spadków od początku terapii)

Koszmary nocne (lęk, tortury, bezradność)

Nagłe wahania nastrojów

Poczucie fizycznego odrętwienia

Problemy seksualne (utrata libido, problemy z relaksacją i bóle podczas stosunku)

Alta Cronjé przeszła w klinice operację zmian na wargach sromowych. Przed zabiegiem nie zdawała sobie sprawy z zakresu zmian, więc była zszokowana, gdy odkryła, ile tkanki usunięto. Jednak pomimo tego, że okazało się to wydarzeniem kryzysowym, a powrót do zdrowia – zwłaszcza w obszarze życia seksualnego – był bolesny, czynniki te nie wyjaśniały w pełni obrazu klinicznego, który zaobserwowała Megan. Alta dorobiła się zespołu stresu pourazowego, pomimo że zapewniono jej odpowiednią terapię. Istniały dwie możliwości: albo Megan miała niewłaściwe podejście do terapii Alty – co zawsze było możliwe – albo działały tu jakieś czynniki zewnętrzne. Coś głębszego, ukrytego za zasłoną amnezji, wyparcia lub któregokolwiek z wielu innych mechanizmów obronnych. Mówiąc prościej, Alta już dawno powinna była poczuć się lepiej. Może nadszedł czas na zmianę podejścia.

Megan uważnie przyjrzała się swojej klientce. Alta była od niej niższa i bardziej krągła. Pod brązowymi oczami miała ciemne kręgi. W dłoniach non stop mięła chusteczkę, oddzierając małe kawałki, formując z nich kulki i układając je na poręczy kanapy, na której siedziała. Kiedy podarła już całą chusteczkę, westchnęła, poirytowana, zmiotła kulki na dłoń, przeszła przez pokój i wrzuciła je do kosza na śmieci. Następnie wzięła kolejną chusteczkę i zaczęła od początku.

– Myślę, że na początek warto byłoby powtórzyć sobie kilka rzeczy – odezwała się Megan. – Zgadza się pani?

– Dobrze, oczywiście – odparła Alta bez entuzjazmu. Wzrok miała spuszczony na dłonie, milczała, podczas gdy Megan w skrócie przywołała powody, dla których Alta zgłosiła się na terapię, co dotychczas przerobiły podczas sesji, co zdołały poprawić, a co nie.

– Powinna pani czuć się o wiele lepiej, niż się czuje. Martwię się, że może jest coś jeszcze, co przeszkadza pani w zdrowieniu, coś ukrytego głębiej.

– Co na przykład? – zapytała Alta, po raz pierwszy podczas tej sesji okazując zainteresowanie.

– Nie wiem. I myślę, że pani też nie. Przynajmniej nie świadomie. Co oznacza, że możemy sobie rozmawiać do woli i nigdy nie odkryć istoty rzeczy. Chyba że spróbujemy innego podejścia.

– Co pani sugeruje?

– Myślałam o zastosowaniu hipnoterapii.

– Hipnoza? Nigdy!

Megan westchnęła wewnętrznie. Na pewno zaraz usłyszy jedną z wielu mylnych opinii na temat hipnozy, które nieraz już utrudniały jej pracę. Jednak zmusiła się do zachowania neutralnego wyrazu twarzy.

– Proszę mi opowiedzieć, co panią niepokoi.

– Hipnoza polega na kontroli umysłu – stwierdziła Alta kategorycznie. – Dlatego właśnie w kościele zawsze mówią, żeby nigdy się jej nie poddawać. Powoduje wypędzanie z duszy Ducha Świętego. Nie mam ochoty skończyć, kwacząc jak kaczka albo udając kurczaka. Co to, to nie!

– Pani Alto, spotykamy się już od sześciu miesięcy. Czy naprawdę myśli pani, że planuję zamienić panią w kurczaka?

– No dobrze, nie. Ale co z tą kontrolą umysłów?

– Nie mam możliwości kontrolowania pani umysłu, ani gdy jest pani w pełni świadoma, ani w transie. Nikt nie ma takiej mocy. Gdyby hipnoza była tak potężnym narzędziem, jak się to ludziom wydaje, po co psychologowie mieliby w ogóle słuchać klientów i rozmawiać z nimi? Wystarczyłoby na pierwszej sesji uśpić klienta i powiedzieć mu, że czuje się świetnie i wrócił do normy!

– Hmm… – zaczęła Alta, najwyraźniej nadal nieprzekonana. Jednakże było widać, że zaczyna się wahać.

– A co do Ducha Świętego – kontynuowała Megan, wiedząc, jak ważne jest odnoszenie się w terapii do światopoglądu klienta. – Skoro nie posiadam mocy wpływu na panią, na pewno nie jestem w stanie wpłynąć na kwestie związane z Bogiem. Poza tym czemu miałabym chcieć wypędzić z pani Ducha Świętego? Popieram wszelkie sposoby na to, aby było pani lepiej.

– Nadal się trochę obawiam…

– Ale czego?

– Pozbawienia kontroli, niewiedzy, co się ze mną dzieje, co pani mi zrobi. To mi się kojarzy z pełnym znieczuleniem.

Megan, która dawno już opanowała sztukę robienia notatek bez zrywania kontaktu wzrokowego, zanotowała sobie tę informację, jednocześnie odpowiadając:

– Pani Alto, będąc w transie, jest pani mocno zrelaksowana, ale nie uśpiona ani nieprzytomna. Nie zapomni pani też niczego, co się wydarzy. Poza tym ja pani nic nie „zrobię”. Każda hipnoza jest tak naprawdę autohipnozą, z której można wyjść w dowolnym momencie. Wystarczy mi powiedzieć albo otworzyć oczy.

– Naprawdę?

– Naprawdę.

– No cóż, w takim razie możemy spróbować, ale nie sądzę, by udało się pani mnie zahipnotyzować.

Megan uśmiechnęła się lekko pod nosem, zadowolona z częściowego zwycięstwa. Z jej doświadczenia wynikało, że klienci, którzy twierdzili, że są odporni na hipnoterapię, okazywali się najbardziej na nią podatni. Sądziła, że wynikało to z tego, iż mieli wyjątkowo sprawne mechanizmy obronne i byli zdeterminowani, by chronić się za wszelką cenę przed ewentualnym wykorzystaniem. Wiedząc, że ich umysł stoi na straży, paradoksalnie łatwiej się relaksowali.

– Spróbujmy przeprowadzić krótką sesję i zobaczymy, jak nam pójdzie, dobrze? Myślę, że świetnie sobie pani poradzi z hipnozą, bo jest pani inteligentna i kreatywna. Największe problemy mają ludzie o niskim poziomie inteligencji, gdyż abstrakcyjne myślenie i symbole sprawiają im trudność.

To prawda, ale był to też terapeutyczny podstęp, którego często używała, przygotowując klientów do hipnoterapii. Musieli albo poddać się hipnozie, albo przyznać, że nie są inteligentni. Bez wyjątku wybierali drugą opcję.

– Okej, spróbuję – zgodziła się Alta. – Jestem gotowa spróbować wszystkiego, co tylko się da. Mam już dość czucia się ciągle źle. Chcę wreszcie wyzdrowieć. – Oczy jej się zaszkliły.

– Ja też tego bardzo chcę. – Po krótkiej pauzie Megan dodała: – Co pani wyniesie z dzisiejszej sesji?

Alta pomyślała przez chwilę, po czym odpowiedziała:

– Że może coś jeszcze jest ze mną nie tak.

– Zgadza się i wiem, że to może być trochę przerażające. Ale może też dać pani nadzieję. Bo jeśli naprawdę tak jest i uda nam się dowiedzieć, w czym rzecz, możemy spróbować to naprawić.

Na tym zakończyła sesję, odsyłając Altę do Patience w celu umówienia kolejnej wizyty najszybciej, jak tylko się da – zanim jakaś „dobra dusza” wyperswaduje jej hipnoterapię.

Przeglądając swoje notatki po sesji, Megan postawiła gwiazdkę na marginesie, po czym zakreśliła ją dodatkowo kółkiem.

Obawa przed utratą kontroli – powiązana z utratą przytomności i doświadczeniami dotyczącymi narkozy.

Pod spodem dopisała:

Kolejna sesja: hipnoterapia (już omówiona), regres do operacji i narkozy. Sprawdzić ewentualne wyparte wspomnienia.

Megan wzięła głęboki oddech i zaczęła się przygotowywać na kolejnego klienta.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: