Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Muzeum luster - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
28 października 2020
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
37,90

Muzeum luster - ebook

Jaką śmiertelną tajemnicę kryją obrazy w Muzeum Prado?

DOBRY OBRAZ TO NIC WIĘCEJ JAK LUSTRO.

Podczas Międzynarodowego Konkursu Kopistycznego w Muzeum Prado dochodzi do serii brutalnych zabójstw. Sprawcy odtwarzają w nich najsłynniejsze obrazy ze zbiorów galerii. Policja tkwi w martwym punkcie. Dwie osoby mogą pomóc rozwikłać tajemnicę makabrycznych zbrodni: kopistka amatorka i ekscentryczny specjalista od symboli.

Mrożący krew w żyłach thriller o sekretach ukrytych w obrazach Velazqueza, Goi czy Boscha. Nawet sobie nie wyobrażasz, ile ich się tam kryje…

Kategoria: Horror i thriller
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8188-797-7
Rozmiar pliku: 4,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

SZKIC

Madryt, 2 lutego 1819

„Powstań, o Boże, pro­wadź swoją sprawę”¹.

Oskar­ży­ciel Inkwi­zy­cji zer­k­nął na napis wyryty na nad­prożu drzwi pałacu Świę­tego Ofi­cjum. Nie zadał sobie trudu, żeby go prze­czy­tać, znał go na pamięć, a zresztą byłoby to nie­moż­liwe: pano­wała nie­mal abso­lutna ciem­ność.

Prze­szedł go dreszcz, więc zawi­nął się w płaszcz aż po nos i potu­pał, żeby roz­grzać sobie stopy. Tem­pe­ra­tura była pie­kiel­nie niska, wiał wil­gotny, prze­ni­kliwy wiatr. Kapłan wzniósł oczy ku niebu, jakby zamie­rzał się pomo­dlić, i ujrzał atra­men­to­wo­czarne skle­pie­nie, bez gwiazd, bez księ­życa.

Gdzieś w pobliżu jede­na­ście razy zabiły dzwony.

Potem zapa­dła cisza. Wokół nie było żywej duszy.

Inkwi­zy­tor naj­chęt­niej wró­ciłby do cie­płego łoża. Żeby oprzeć się poku­sie, przy­po­mniał sobie, jak wysoką pozy­cję zaj­mo­wała osoba, która zapro­po­no­wała mu to spo­tka­nie w środku nocy. Na­dal miał w kie­szeni wia­do­mość, którą otrzy­mał tego popo­łu­dnia, tuż po mszy.

Prze­ka­zał mu ją dys­kret­nie jeden z para­fian. Inkwi­zy­tor dobrze go znał, był to bowiem oso­bi­sty sekre­tarz mar­kiza Santa Cruz, dwo­rza­nina króla Fer­dy­nanda VII. Treść listu była lako­niczna.

„Upra­szam Waszą Wie­leb­ność, by zechciał łaska­wie sta­wić się dziś o dwu­dzie­stej trze­ciej przed pała­cem Świę­tego Ofi­cjum. Oso­bi­ście przy­będę na nasze spo­tka­nie. Chciał­bym omó­wić pewną nie­po­ko­jącą kwe­stię, która wymaga nie­zwłocz­nej oceny Waszej Wie­leb­no­ści”.

Pod­pi­sał sam mar­kiz.

Oskar­ży­ciel Inkwi­zy­cji przez resztę dnia snuł domy­sły, dla­czego tak ważna per­sona pro­siła go o tak pilne spo­tka­nie w tajem­nicy. Od kiedy po powro­cie na tron Fer­dy­nand wzno­wił funk­cjo­no­wa­nie Świę­tego Ofi­cjum w swoim kró­le­stwie, inkwi­zy­to­rzy nie narze­kali na nad­miar pracy. Coraz mniej liczny try­bu­nał stał się wyga­słym relik­tem. Prze­ra­że­nie, jakie sama nazwa tej insty­tu­cji jesz­cze w nie­któ­rych budziła, wyni­kało wyłącz­nie z ponu­rej repu­ta­cji. Obec­nego Wiel­kiego Inkwi­zy­tora, biskupa Castil­lón y Salas, wyraź­nie mniej inte­re­so­wało ści­ga­nie here­ty­ków i fał­szy­wych kon­wer­ty­tów niż prze­śla­do­wa­nie maso­nów – żywił w sto­sunku do nich nie­na­wiść tak silną jak wyro­zu­mia­łość, którą dekla­ro­wał wzglę­dem innych grzesz­ni­ków.

Ojciec Belar­mino Ruiz zaj­mo­wał sta­no­wi­sko oskar­ży­ciela Inkwi­zy­cji od nie­dawna, zale­d­wie od kilku tygo­dni. Nomi­na­cja zasko­czyła go na Uni­wer­sy­te­cie w Alcalá, gdzie wykła­dał. Spe­cja­li­zo­wał się w pra­wie kano­nicz­nym, choć nie można go było nazwać eks­per­tem w tej mate­rii. Ojciec Belar­mino był czło­wie­kiem świa­to­wym, a nie myśli­cie­lem ani egze­getą. Jedyne, czym mógł się pochwa­lić, to dys­cy­plina i pra­co­wi­tość. Fakt, że Święte Ofi­cjum wyzna­czyło kogoś takiego jak on na tak ważne sta­no­wi­sko, świad­czył o poważ­nych trud­no­ściach ze zna­le­zie­niem duchow­nych skłon­nych zaan­ga­żo­wać się w dzia­ła­nia insty­tu­cji, która nie­wąt­pli­wie chy­liła się ku upad­kowi.

Nagle kapłan usły­szał w oddali stu­kot koń­skich kopyt. Na końcu ulicy z mgły wyło­nił się powóz i pod­je­chał pod bramę pałacu Świę­tego Ofi­cjum („powstań, o Boże, pro­wadź swoją sprawę”). Było to coś w rodzaju dorożki, nieco więk­szej niż zwy­kle – mie­ściła dwoje pasa­że­rów oraz woź­nicę na koźle.

Powo­ził sekre­tarz mar­kiza. Za nim, pod roz­ło­żoną budą dorożki, sie­dział męż­czy­zna o kości­stej twa­rzy i fry­zu­rze inspi­ro­wa­nej sta­ro­żyt­nym Rzy­mem, zgod­nie z modą obo­wią­zu­jącą we Fran­cji.

– Oskar­ży­ciel Inkwi­zy­cji? – zapy­tał.

– We wła­snej oso­bie.

– Wasza Wie­leb­ność domy­śla się, kim jestem, prawda? – spy­tał pasa­żer. Ojciec Belar­mino przy­tak­nął. Twarz mar­kiza Santa Cruz była powszech­nie znana. – W takim razie uprzej­mie pro­szę wsia­dać. Nie mitrężmy.

Santa Cruz nale­żał do naj­bliż­szego oto­cze­nia króla Fer­dy­nanda. Cie­szył się repu­ta­cją męż­czy­zny roz­trop­nego i świa­tłego. Złe języki nie potra­fiły wytłu­ma­czyć jego przy­jaźni z kró­lem, który według plo­tek czuł się dobrze wyłącz­nie w towa­rzy­stwie nie­rząd­nic i typów spod ciem­nej gwiazdy.

Ojciec Belar­mino nie przy­wykł do obra­ca­nia się w takich krę­gach, zdjęty więc lękiem, że nie będzie potra­fił wła­ści­wie roz­ma­wiać z tak wysoko uro­dzo­nym współ­pa­sa­że­rem, posta­no­wił w mil­cze­niu obser­wo­wać ulice po obu stro­nach powozu.

Tej nocy Madryt spra­wiał wra­że­nie zaska­ku­jąco wymar­łego. Pra­wie nikogo nie mijali po dro­dze, jeśli nie liczyć zata­cza­ją­cych się osob­ni­ków, któ­rzy wynu­rzali się chwiej­nie z ciem­nych zauł­ków.

Dorożka wje­chała w Jaco­me­trezo i oczom inkwi­zy­tora uka­zała się seria oso­bli­wych sce­nek rodza­jo­wych: kobieta, która miała na sobie bez­kształtne skrawki naj­róż­niej­szych tka­nin, jakby paro­dię sukni, spoj­rzała na kapłana i posłała mu krzywy bez­zębny uśmiech. Ojciec Belar­mino odwró­cił wzrok i usły­szał, jak kobieta wybu­cha śmie­chem. Potem zauwa­żył chłopca sku­lo­nego w mroku. Kiedy ten zadarł głowę, żeby popa­trzeć na prze­jeż­dża­jący powóz, w sinym bla­sku latarni uka­zały się zmęt­niałe oczy bez źre­nic. Dziecko natych­miast pomknęło do naj­bliż­szego zaułka, z pręd­ko­ścią zwin­nego owada. Przy wylo­cie z calle del Cabal­lero de Gra­cia par­chaty kun­del wył do nie­wi­docz­nego księ­życa. Przy­po­mi­nało to pogrze­bowe zawo­dze­nie.

– Boże wszech­mo­gący… – jęk­nął inkwi­zy­tor pod nosem. – Czy mogę zapy­tać Waszą Eks­ce­len­cję, dokąd zmie­rzamy?

– Na Prado de San Jeró­nimo. Koja­rzy Wasza Wie­leb­ność tę łąkę wokół klasz­toru hie­ro­ni­mi­tów? Nie­da­leko pałacu Buen Retiro?

– Nie mia­łem jesz­cze oka­zji się tam wybrać. Niech mi jed­nak Wasza Eks­ce­len­cja wyba­czy, Fran­cuzi zosta­wili tam tylko ruiny, tak przy­naj­mniej wszy­scy mówią. Z tego, co zrozumia­łem, nawet pałac zbu­rzono do fun­da­men­tów.

– Nie cał­kiem. Poza tym to wcale nie Fran­cuzi odpo­wia­dają za naj­więk­sze znisz­cze­nia, lecz woj­ska angiel­skie pod wodzą gene­rała Hilla, który roz­ka­zał wysa­dzić for­ty­fi­ka­cje, maga­zyny i manu­fak­turę por­ce­lany. Ostały się tylko dawna sala balowa i pier­wotny Salon Kró­lestw. Już od dłuż­szego czasu król zamie­rzał odbu­do­wać to, co zostało. – Santa Cruz zawie­sił głos. – Czy Wasza Wie­leb­ność orien­tuje się, jaką funk­cję peł­nił pałac przed najaz­dem armii fran­cu­skiej?

– Nie. Dopiero od nie­dawna miesz­kam w sto­licy.

– Budy­nek miał cha­rak­ter maga­zynu. Nikt tam nie miesz­kał od cza­sów króla Karola, dziadka Jego Kró­lew­skiej Mości. Posta­no­wiono więc prze­wieźć do Buen Retiro gros kró­lew­skiej kolek­cji obra­zów, około tysiąca czte­ry­stu płó­cien. Dzieła Rafa­ela, Rubensa, Tycjana… Lista jest długa, zary­zy­ko­wał­bym nawet stwier­dze­nie, że to zbiory uni­ka­towe na skalę świata. Skarb zgro­ma­dzony przez poko­le­nia monar­chów od cza­sów Iza­beli Kasty­lij­skiej.

Ojciec Belar­mino, który nie­szcze­gól­nie znał się na sztuce, w odpo­wie­dzi zro­bił tylko nie­prze­nik­nioną minę. Nagle Santa Cruz zmie­nił temat.

– Chcę pod­kre­ślić, Wasza Wie­leb­ność, że ni­gdy nie odczu­wa­łem nawet cie­nia sym­pa­tii do Fran­cu­zów ani do tego uzur­pa­tora Józefa – oznaj­mił, jakby z góry chciał się uspra­wie­dli­wić – ale muszę wyznać w sekre­cie, że Bona­parte miał pewne pomy­sły… cał­kiem nie­głu­pie… Na przy­kład żeby oca­lić od zapo­mnie­nia płótna ze zbio­rów kró­lew­skich i wysta­wić je w muzeum, publicz­nej gale­rii, w któ­rej pod­dani o zami­ło­wa­niach arty­stycz­nych mogliby obco­wać ze sztuką i zdo­by­wać wie­dzę.

– To chwa­lebny zamiar… – mruk­nął inkwi­zy­tor.

– Zaiste, choć miał on też swą ciemną stronę. Bona­parte zamie­rzał zatrzy­mać naj­lep­sze dzieła i wysłać je do Paryża, do swo­jego brata cesa­rza. Nawet nie ukry­wał pla­no­wa­nej gra­bieży.

– Prze­klęci Fran­cuzi – skwi­to­wał kapłan w nagłym przy­pły­wie patrio­ty­zmu. – Jakie to szczę­ście, że Bóg nas wyzwo­lił.

– Trzeba jed­nak przy­znać, że nie był to zupeł­nie zły pomysł. Co wię­cej, od czasu powrotu Jego Kró­lew­skiej Mości do Hisz­pa­nii dokła­dam wielu sta­rań, żeby prze­ko­nać go do pod­chwy­ce­nia tej idei.

– I naprawdę wysłu­chał Waszej Eks­ce­len­cji?

– Wasza Wie­leb­ność zdaje się nie dowie­rzać.

– Jak wieść nie­sie, Jego Kró­lew­ska Mość, niech Bóg ma go w opiece, nie należy do osób… jak to Wasza Eks­ce­len­cja zgrab­nie ujął? „O zami­ło­wa­niach arty­stycz­nych”.

– Choć może trudno dać temu wiarę, pro­jekt zacie­ka­wił go od samego początku. Przy­znaję jed­nak, że moty­wuje go głów­nie chęć pozby­cia się z pałacu wielu obra­zów, które nie pasują do jego… powiedzmy… zmy­słu deko­ra­cyj­nego.

– Zmy­słu deko­ra­cyj­nego?

– Król prze­pada za tape­tami. Nie da się jed­nak wyta­pe­to­wać ścian pałacu, skoro są całe obwie­szone obra­zami.

– Tape­tami… – powtó­rzył ojciec Belar­mino, choć nie było dla niego jasne, co to wła­ści­wie jest. Pew­nie znów jakaś śmieszna moda z Fran­cji.

– Nie twier­dzę oczy­wi­ście, że król zamie­rza otwo­rzyć muzeum wyłącz­nie w celu prze­cho­wy­wa­nia tam nie­po­trzeb­nych rze­czy, ale… – Santa Cruz urwał wymow­nie. – Tak czy ina­czej, o ile król Fer­dy­nand prze­ja­wiał z początku umiar­ko­wane zain­te­re­so­wa­nie, o tyle kró­lowa Iza­bela wyra­żała ogromny entu­zjazm w związku z powsta­niem muzeum. Być może to ona zara­ziła tym entu­zjazmem mał­żonka.

– Świeć, Panie, nad jej duszą – wtrą­cił inkwi­zy­tor i prze­że­gnał się na wspo­mnie­nie zmar­łej rok wcze­śniej kró­lo­wej.

– Święte słowa, Wasza Wie­leb­ność. Wspar­cie wład­czyni miało nie­ba­ga­telne zna­cze­nie. To dzięki niemu król zgo­dził się powie­rzyć utwo­rze­nie tego muzeum Kró­lew­skiej Aka­de­mii Sztuk Pięk­nych Świę­tego Fer­dy­nanda, któ­rej, jak może Wasza Wie­leb­ność zdaje sobie sprawę, jestem sta­łym człon­kiem. Pod­su­mo­wu­jąc, misja ta spo­częła w moich rękach. Obec­nie, z wielu powo­dów, które nie są istotne, Aka­de­mia nie uczest­ni­czy już w pro­jek­cie, ale ja na­dal jestem odpo­wie­dzialny za dopro­wa­dze­nie go do końca, tak by muzeum obra­zów kró­lew­skich ujrzało wresz­cie świa­tło dzienne.

– Gra­tu­luję więc Waszej Eks­ce­len­cji.

Santa Cruz się zasę­pił.

– Oba­wiam się, że w świe­tle dzi­siej­szych wyda­rzeń gra­tu­la­cje te mogą oka­zać się przed­wcze­sne. Mam na myśli strasz­liwy incy­dent, który może zaprze­pa­ścić wszyst­kie moje plany i wysiłki. Dla­tego wła­śnie potrze­buję pomocy Waszej Wie­leb­no­ści, oskar­ży­ciela Inkwi­zy­cji… Oho, uwaga: już pra­wie dotar­li­śmy na miej­sce.

Dorożka wje­chała w zagaj­nik na Prado de San Jeró­nimo, klu­czyła mię­dzy kasz­ta­now­cami i cedrami o mon­stru­al­nie gru­bych pniach, maja­czą­cymi w mroku niczym zło­wiesz­cze postaci. Ojciec Belar­mino zdzi­wił się, kiedy minęli wyszczer­bione ruiny pałacu Buen Retiro, bo po roz­mo­wie z mar­ki­zem zakła­dał, że tam wła­śnie zmie­rzają.

Powóz jed­nak wcale się nie zatrzy­mał, ale zapu­ścił się w głąb lasku, aż w końcu inkwi­zy­tor dostrzegł syl­wetkę dużego gma­chu o pro­stych liniach, któ­rego fasada była tak długa, że zda­wała się nie mieć końca. Uspo­koił go widok zbroj­nych krą­żą­cych w grup­kach – peł­nili straż, oświe­tla­jąc teren lata­ren­kami.

Woź­nica popro­wa­dził powóz po stro­mym zbo­czu od pół­noc­nej strony budynku, aż dotarli przed fasadę. Tam się zatrzy­mał, żeby pasa­że­ro­wie mogli wysiąść. Ojciec Belar­mino pró­bo­wał doj­rzeć szcze­góły budynku, ale było zbyt ciemno. Led­wie widział potężną, solidną bryłę i por­tyk z archi­tra­wem, który nada­wał budowli kla­sycz­nego ducha. Oskar­ży­cie­lowi Inkwi­zy­cji natych­miast przy­szły na myśl wrota Tar­taru. Nie chrze­ści­jań­skiego pie­kła z demo­nami i grzesz­ni­kami, ale sta­ro­żyt­nych zaświa­tów peł­nych mitycz­nych stwo­rzeń i pole­głych bogów.

Płaszcz zało­po­tał mu na wie­trze i odniósł wra­że­nie, że to podmuch budynku, że oddy­cha jak żywa istota.

Santa Cruz popro­wa­dził go pod por­tyk. Tam spo­tkali czte­rech męż­czyzn, któ­rzy naj­wy­raź­niej na nich cze­kali. Dwóch było żoł­nie­rzami, trzeci miał na sobie skromny przy­odzie­wek i ner­wowo obra­cał w dło­niach kape­lusz, który bar­dziej niż nakry­cie głowy przy­po­mi­nał brudną szmatę. Czwarty był ubrany w ele­ganc­kie pan­ta­lony i żakiet. Mar­kiz zwró­cił się wła­śnie do niego:

– _Maese_ Agu­ado, przy­pro­wa­dzi­łem inkwi­zy­tora.

Na twa­rzy adre­sata tych słów odma­lo­wała się ulga.

– Bogu niech będą dzięki. Mam nadzieję, że Wasza Wie­leb­ność powie nam, co powin­ni­śmy zro­bić.

– Sły­sza­łem kie­dyś o panu Anto­niu Agu­adzie, naczel­nym archi­tek­cie naszej sto­licy – powie­dział kapłan. – To jakiś pań­ski krewny?

– Stoi przed Waszą Wie­leb­no­ścią we wła­snej oso­bie – odparł archi­tekt. Miał rumianą twarz i mógł być młod­szy, niż wyda­wało się na pierw­szy rzut oka.

– Co to za miej­sce?

Na to pyta­nie odpo­wie­dział mar­kiz:

– Sto­imy u drzwi powsta­ją­cego muzeum obra­zów kró­lew­skich, o któ­rym opo­wia­da­łem Waszej Wie­leb­no­ści po dro­dze.

– Rozu­miem… Ten budy­nek to pań­skie dzieło, _maese_ Agu­ado?

– Nie, Wasza Wie­leb­ność. Stoi tu od dzie­sią­tek lat. Budowę zle­cił król Karol III, miała się tu mie­ścić sie­dziba Aka­de­mii Nauk i Muzeum Histo­rii Natu­ral­nej. Po dru­giej stro­nie znaj­duje się Kró­lew­ski Ogród Bota­niczny, a dalej, w tamtą stronę, Obser­wa­to­rium Astro­no­miczne… Wszyst­kie budynki zapro­jek­to­wał mój men­tor, Juan de Vil­la­nu­eva.

Archi­tekt z zapa­łem opo­wia­dał ich histo­rię, a tym­cza­sem cała grupka wkro­czyła do budynku za idącą na prze­dzie dwójką żoł­nie­rzy, któ­rzy oświe­tlali drogę latar­niami. Ojciec Belar­mino z zacie­ka­wie­niem roz­glą­dał się wokół. Naj­pierw zna­leźli się w prze­past­nym holu wej­ścio­wym, któ­rego roz­miary ledwo dało się doj­rzeć w świe­tle latarni, potem ruszyli kory­ta­rzem tak sze­ro­kim, że przy­po­mi­nał kościelną nawę. Na pod­ło­dze stało poopie­rane o ściany całe mnó­stwo płó­cien cze­ka­ją­cych na wysta­wie­nie. W migo­tli­wym bla­sku lata­re­nek nie­sio­nych przez żoł­nie­rzy inkwi­zy­tor dostrze­gał nie­które obrazy. Liczne por­trety śle­dziły go wzro­kiem, nie bra­ko­wało też ciem­nych pej­zaży, mar­twych natur i nastaw ołta­rzo­wych z wize­run­kami świę­tych, któ­rych zło­cone aure­ole bły­skały nie­po­ko­jąco w ciem­no­ści.

Zewsząd dobie­gała woń wil­goci i zaprawy murar­skiej, w nie­któ­rych kory­ta­rzach stały jesz­cze rusz­to­wa­nia.

– Toczą się tu prace budow­lane? – spy­tał inkwi­zy­tor.

– Raczej remon­towe – odparł Agu­ado. – Fran­cuzi zosta­wili budy­nek w opła­ka­nym sta­nie, zwłasz­cza dach: powy­cią­gali oło­wiane nity, żeby je prze­to­pić, nie wspo­mi­na­jąc o innych, mniej poważ­nych szko­dach. Dotych­czas moje zada­nie pole­gało głów­nie na reno­wa­cji obiektu, żeby płótna mogły zostać nale­ży­cie wyeks­po­no­wane.

– _Maese_ Agu­ado świet­nie się spi­suje – wtrą­cił Santa Cruz. – Prace posu­wały się tak szybko, że pozwo­li­łem sobie zapro­sić króla na wizy­ta­cję, żeby mógł sam oce­nić postępy. Będzie tutaj jutro.

– Jego Kró­lew­ska Mość? We wła­snej oso­bie?

Mar­kiz skrzy­wił twarz w gry­ma­sie.

– Tak jest. Wasza Wie­leb­ność zdaje sobie zapewne sprawę z wagi takiej wizy­ta­cji. Król bywa nie­stały w swo­ich decy­zjach, ist­nieje więc ryzyko, że jeśli jakiś detal nie przy­pad­nie mu do gustu, zawiesi prace i bez­ter­mi­nowo prze­su­nie otwar­cie muzeum. Być może ni­gdy do niego nie doj­dzie.

– Dla­tego na gwałt potrze­bu­jemy rady – dodał Agu­ado, zwra­ca­jąc się do inkwi­zy­tora. – Poja­wiły się pewne… nie­prze­wi­dziane kom­pli­ka­cje. Mój murarz wszystko wyja­śni.

Męż­czyźni zatrzy­mali się w poło­wie jed­nego z kory­ta­rzy, przed dziurą wiel­ko­ści czło­wieka. Agu­ado zwró­cił się do chło­paka w pospo­li­tym ubra­niu, który towa­rzy­szył im przez cały ten czas, ale nie ode­zwał się jesz­cze ani sło­wem.

– Mów, chłop­cze. Opo­wiedz Waszej Wie­leb­no­ści, co się dziś wyda­rzyło.

Mło­dzik spra­wiał wra­że­nie onie­śmie­lo­nego obec­no­ścią inkwi­zy­tora. Może pamię­tał o okrut­nej repu­ta­cji Naj­wyż­szej Inkwi­zy­cji i oczami wyobraźni już widział, jak płaci za swoje grze­chy na pło­ną­cym sto­sie. Ojciec Belar­mino przy­brał łagodny wyraz twa­rzy, żeby go nieco uspo­koić.

– Dalej, synu, słu­cham. Jak się nazy­wasz?

– Lean­dro… Lean­dro Olme­dilla, Wasza Wie­leb­ność… – Budow­ni­czy wciąż ucie­kał wzro­kiem to w jedną, to w drugą stronę, jakby bał się spoj­rzeć roz­mówcy w oczy. – To było tak: byli­śmy… to zna­czy ja i moi ludzie… Było nas z pię­ciu, może sze­ściu, nie wiem… Nie pamię­tam dokład­nie. Ja…

– Nie­ważne. Mów dalej.

– Bóg zapłać, Wasza Wie­leb­ność. Nakła­da­li­śmy zaprawę murar­ską na ścianę w tym kory­ta­rzu… _Maese_ Agu­ado powie­dział, że nie jest w bar­dzo złym sta­nie, wystar­czy otyn­ko­wać, a Bóg mi świad­kiem, że nie­które kory­ta­rze były podziu­ra­wione jak kró­li­czymi norami… – Murarz znów zaczął gubić wątek. Odchrząk­nął i wró­cił do tematu. – Sam pra­co­wa­łem na tym odcinku. Dokład­nie za ple­cami Waszej Wie­leb­no­ści… Trzy­ma­łem kiel­nię, wła­śnie mia­łem zacząć nakła­dać tynk, ale kiedy przy­ło­ży­łem ją do ściany, niech Bóg ma mnie w opiece, ściana zawa­liła mi się przed nosem, roz­sy­pała się na kawałki, przy­się­gam Waszej Wie­leb­no­ści. Moim zda­niem ktoś musiał nie­dawno poło­żyć te cegły i zro­bił to nie­dbale… I wtedy poja­wiła się ta dziura… I smród… – Murarz się prze­że­gnał. – Na wszyst­kie dusze w czyśćcu! Cuch­nęło jak w kryp­cie… Ale mam mocny żołą­dek, nie­raz zda­rzało mi się zna­leźć w ścia­nie zde­chłego szczura, więc pomy­śla­łem sobie, że to na pewno znowu coś takiego… Wzią­łem latar­nię, wla­złem do tej dziury i zoba­czy­łem schody w dół… Bóg mi świad­kiem, że wcale mi się to nie podo­bało, ale zsze­dłem, a nali­czy­łem nie mniej niż dwa­dzie­ścia stopni, przy­się­gam Waszej Wie­leb­no­ści. Dosze­dłem do jako­wejś piw­nicy i tam… – Prze­łknął ślinę i dokoń­czył nie­mal nie­do­sły­szal­nym szep­tem: – I tam to było.

– Co tam było? – spy­tał inkwi­zy­tor.

– Naj­le­piej niech Wasza Wie­leb­ność zoba­czy to na wła­sne oczy – odparł Santa Cruz.

Wziął latar­nię od jed­nego z żoł­nie­rzy i wkro­czył w otwór w ścia­nie. _Maese_ Agu­ado i inkwi­zy­tor podą­żyli za nim, a reszta grupy została w kory­ta­rzu. Zgod­nie z rela­cją mura­rza tra­fili na nie­równe drew­niane stop­nie bie­gnące w dół świeżo wydrą­żo­nym tune­lem w ziemi. Im niżej scho­dzili, tym inten­syw­niej­szą woń roz­kładu wyczu­wał ojciec Belar­mino. Musiał zasło­nić nos płasz­czem, żeby powstrzy­mać mdło­ści.

W tunelu cuch­nęło tru­pem.

Schody pro­wa­dziły do cze­goś w rodzaju piw­niczki. Świa­tło lata­renki zwie­lo­krot­niało cie­nie, które drżały niczym ciemne pło­mie­nie wokół trójki męż­czyzn. Na ziemi leżało ciało zawi­nięte w biały, lecz brudny całun. Na ten widok ojciec Belar­mino natych­miast zro­zu­miał, skąd ten paskudny odór – ów nie­szczę­śnik musiał roz­kła­dać się już od wielu dni. Tka­nina była popla­miona pły­nami ustro­jo­wymi, a na tym, co zostało z twa­rzy nie­bosz­czyka, uczto­wała chmara larw chrząsz­czy. „Boże wszech­mo­gący!” – pomy­ślał inkwi­zy­tor i ści­snęło go w żołądku. Poczuł posmak żółci na pod­nie­bie­niu i zakrył usta dłońmi. Kiedy Santa Cruz przy­bli­żył latar­nię do ciała, świa­tło prze­pło­szyło owady. Nie­bosz­czyka nie dało się ziden­ty­fi­ko­wać. Jego twarz pokry­wały paskudne rany, mię­dzy któ­rymi wid­niały oczy, gro­te­skowo utkwione w jed­nym punk­cie, niczym dwie białe bańki, które lada chwila pękną. Na ich widok inkwi­zy­torowi wyrwały się nie­do­rzeczne słowa:

– Były nie­bie­skie…

Santa Cruz spoj­rzał na niego pyta­jąco.

– Mówił coś ojciec?

– Nie, nic… Pano­wie wyba­czą… – Ojciec Belar­mino zamknął powieki, prze­że­gnał się i wymam­ro­tał coś pod nosem. – _De pro­fun­dis cla­mavi ad Te, Domine… Domine…_

Udało mu się wyją­kać modli­twę za zmar­łych. Nie mógł prze­stać myśleć o tych mar­twych oczach.

Przy­glą­dały się cze­muś.

Usły­szał słowa Agu­ady, lecz led­wie docie­rała do niego treść.

– Musiał umrzeć już jakiś czas temu, ale nie na tyle dawno, żeby nastą­pił cał­ko­wity roz­kład.

– Kim było to nie­bożę? – zapy­tał kapłan, nie uno­sząc powiek.

– Nie wiemy. Nie ma żad­nego odzie­nia, tylko ten łach, w który go owi­nięto. Jedno jed­nak wia­domo na pewno: nie miał lek­kiej śmierci. Pro­szę spoj­rzeć.

Inkwi­zy­tor musiał pod­jąć ogromny wysi­łek, żeby sku­pić wzrok na nie­bosz­czyku. Agu­ado wska­zał czaszkę, w któ­rej tkwiło ostre narzę­dzie – duży nóż czy tasak.

– Można by sądzić, że kiedy w cza­sie wojny Fran­cuzi oku­po­wali ten budy­nek, wyko­rzy­sty­wali nie­które pomiesz­cze­nia jako lochy – powie­dział Santa Cruz. – To mógłby być wię­zień, któ­remu jed­nym cio­sem roz­ha­ra­tano głowę, a potem zamu­ro­wano szczątki… Taka przy­naj­mniej była moja pierw­sza myśl. Ten męż­czy­zna zmarł jed­nak nie tak dawno, poza tym pro­szę zwró­cić uwagę na to. – Oświe­tlił dłoń nie­bosz­czyka.

Przy obgry­zio­nym z mięsa palcu wid­niało wypi­sane na ziemi słowo. CREDO.

– Niech Bóg ma mnie w opiece. Wygląda na męczen­nika – drżą­cym gło­sem wydu­sił inkwi­zy­tor.

– To nie wszystko, spoj­rzą pano­wie na ścianę.

Po przy­bli­że­niu latarni do ściany w bla­sku uka­zał się rysu­nek ufor­ty­fi­ko­wa­nego mia­sta. Baszty i mury obronne oddano w naj­drob­niej­szych szcze­gó­łach – dzieło nie­wąt­pli­wie wyszło spod ręki mistrza – a w cen­trum wzno­siła się for­teca o spi­cza­stych dachach.

– To nie jest stary rysu­nek – stwier­dził Agu­ado. – Jak pew­nie ojciec zauwa­żył, kolory jesz­cze nie zbla­kły.

Oskar­ży­ciel Inkwi­zy­cji nagle wszystko zro­zu­miał.

– To mia­sto… – wyszep­tał. – To Medio­lan.

Santa Cruz przy­tak­nął z poważną miną.

– To samo wyde­du­ko­wa­łem.

– A słowo wypi­sane na ziemi… – cią­gnął kapłan, czu­jąc, że zaraz zemdleje – „Credo”… To począ­tek wyzna­nia wiary: _Credo in unum Deum, Patrem omni­po­ten­tem_… Och, Panie! I to białe odzie­nie, niczym habit domi­ni­kań­ski…

I ostrze wbite w czaszkę…

– Wasza Wie­leb­ność ma rację – stwier­dził mar­kiz. – To męczen­nik.

Oskar­ży­ciel Inkwi­zy­cji ode­brał grun­towne wykształ­ce­nie teo­lo­giczne. Dobrze się orien­to­wał w żywo­tach naj­waż­niej­szych świę­tych swo­jego zakonu. Święty Piotr z Werony był pierw­szym męczen­ni­kiem domi­ni­kań­skim. W dro­dze do Medio­lanu, gdzie miał jako kazno­dzieja tępić here­zję, został napad­nięty. Zbój­nicy wbili mu w głowę topór, a potem zaszty­le­to­wali. Przy­szły święty zdo­łał jesz­cze w ago­nii wła­sną krwią wypi­sać na ziemi począ­tek credo nicej­skiego.

Ojciec Belar­mino miał teraz przed sobą tę samą scenę, odtwo­rzoną w naj­mniej­szych szcze­gó­łach.

– Bluź­nier­stwo! – zawo­łał.

Wzdry­gnął się na dźwięk wła­snego głosu.

– Jest coś jesz­cze, Wasza Wie­leb­ność – powie­dział Santa Cruz. – Nie po raz pierw­szy zoba­czy­łem to mia­sto wyma­lo­wane na ścia­nie. Na górze, wśród dzieł, które mają się zna­leźć w muzeum, jest obraz na desce mistrza Pedra Ber­ru­gu­ete. Pocho­dzi on z klasz­toru Świę­tego Toma­sza w Ávili i przed­sta­wia wła­śnie śmierć Pio­tra z Werony. Przy­się­gam na moją duszę, że mia­sto nary­so­wane tutaj jest iden­tyczne jak na obra­zie Ber­ru­gu­etego.

– To prawda – poparł go Agu­ado. – Też to widzia­łem. Gdyby nie było to nie­moż­liwe, można by stwier­dzić, że oba dzieła wyszły spod ręki tego samego twórcy.

Oskar­ży­ciel Inkwi­zy­cji zaczy­nał się dusić.

– Nie rozu­miem – wyją­kał. – Tedy… cóż to ozna­cza?

– Żywi­li­śmy nadzieję, że Wasza Wie­leb­ność rzuci świa­tło na tę sprawę – odparł Santa Cruz.

– Ja? Dla­cze­góż ja?

– Sprawca… bądź też sprawcy tej odra­ża­ją­cej zbrodni wyraź­nie dzia­łali za pod­szep­tem sza­tana. Jestem prze­ko­nany, że Wasza Wie­leb­ność, podob­nie jak ja, dostrzega ziarno zła w tej gro­te­sko­wej sce­nie.

– Sądzimy, że powinno się tym zająć Święte Ofi­cjum – pod­chwy­cił Agu­ado. – Jak dotych­czas nikt poza nami i mura­rzem nie wie, co się tu kryje. Bła­gam, ojcze, powiedz nam, co mamy czy­nić.

Prze­ra­żony inkwi­zy­tor spoj­rzał po męż­czy­znach. Na ich twa­rzach malo­wała się mie­sza­nina stra­chu i nadziei. Czuł się przy­tło­czony ich ocze­ki­wa­niami, ale jesz­cze więk­szą pre­sję wywie­rały na niego mar­twe oczy trupa, które zda­wały się zaglą­dać w naj­głęb­sze zakątki jego duszy.

Zaczął się pocić, krę­ciło mu się w gło­wie. Agu­ado i mar­kiz w mil­cze­niu cze­kali na jakąś jego reak­cję. Chcieli anti­do­tum na sza­tana.

Kapłan z tru­dem się powstrzy­mał, żeby nie wybuch­nąć histe­rycz­nym śmie­chem. Sza­tan! Co on mógł wie­dzieć o sza­ta­nie? Abso­lut­nie nic! Był tylko nud­nym kano­ni­stą, a jedyne arkana Świę­tej Matki Kościoła, jakie poznał, to kato­lic­kie pra­wo­daw­stwo. O potę­dze Złego ojciec Belar­mino wie­dział tyle, co każdy skromny chrze­ści­ja­nin drżący na dźwięk burzo­wego grzmotu czy żegna­jący się, kiedy mija cmen­tarz: że należy się go całą duszą lękać.

– A zatem? – naci­skał Santa Cruz. – Co mamy począć, Wasza Wie­leb­ność?

„Co macie począć? – pomy­ślał kapłan, tłu­miąc jęk. – Wra­caj­cie do śre­dnio­wie­cza poszu­kać inkwi­zy­tora, który poluje na cza­row­nice i roz­pala stosy!”

Wtedy wła­śnie przy­szła mu do głowy myśl, która nieco pod­nio­sła go na duchu.

– Spal­cie go – oznaj­mił. Jego głos brzmiał zaska­ku­jąco sta­now­czo. – Spal­cie to wszystko. To prze­klęte, dia­bel­skie miej­sce, toteż niech ogień je oczy­ści, a potem zamknijmy je na wiecz­ność.

– Jest ojciec pewny, że to wła­ściwa droga? – spy­tał mar­kiz. – Nie powin­ni­śmy spró­bo­wać dociec, cóż za mroczna tajem­nica kryje się w tych szcząt­kach?

– Popro­sili mnie pano­wie o radę, czyż nie? Już wam jej udzie­li­łem. Nie­istotne, co się tutaj wyda­rzyło, to jakaś dia­bel­ska sprawa, a im mniej o takich wiemy, tym lepiej dla nas i każ­dego, kto się boi Boga.

– Uwa­żam, że to roz­tropny pomysł – wtrą­cił archi­tekt, myśląc na głos. – Utrzy­mać sprawę w sekre­cie… tak… Pro­szę pomy­śleć, że dzięki temu nie dotrze ona do niczy­ich uszu… Także króla.

Alu­zja była oczy­wi­sta, ale przy­nio­sła zamie­rzony sku­tek.

– Niech tak będzie – pod­dał się Santa Cruz. – Zapo­wie­dzia­łem, że zasto­suję się do zale­ceń Inkwi­zy­cji, i tak też zro­bię. Bóg mi świad­kiem, że bez krzty żalu zapo­mniał­bym o tym na zawsze… choć wąt­pię, czy zdo­łam.

– Podob­nie jak my, Wasza Eks­ce­len­cjo – mruk­nął kapłan.

– Bierzmy się zatem do dzia­ła­nia. Zostało już nie­wiele godzin do przy­jazdu Jego Kró­lew­skiej Mości. _Maese_ Agu­ado, pro­szę roz­ka­zać, żeby przy­nie­siono olej i spa­lono zwłoki. Następ­nie należy zarzą­dzić zamknię­cie tej piw­nicy na cztery spu­sty. Niech ogień oczy­ści tę plu­gawą dziurę.

– Tak zatem uczy­nię… Z dru­giej strony jed­nak czuł­bym się spo­koj­niej, gdyby zechciał ojciec odmó­wić jako­weś bło­go­sła­wień­stwo, aby wypę­dzić wszel­kie złe duchy, które mogą się tu kryć.

– Teraz, _maese_ Agu­ado?

– Tak, Wasza Wie­leb­ność.

Kapłan zdo­łał jakoś ukryć nie­za­do­wo­le­nie. „Niech będzie – pomy­ślał. – Zaczy­namy”. Uznał, że wystar­czy wymam­ro­tać cokol­wiek po łaci­nie, żeby zado­wo­lić archi­tekta.

Wycią­gnął spod płasz­cza rękę z dwoma pal­cami wypro­sto­wa­nymi w geście bło­go­sła­wień­stwa i zaczął odma­wiać pierw­szą modli­twę, jaka przy­szła mu do głowy.

– _Anima Chri­sti, sanc­ti­fica me. Cor­pus Chri­sti, salva me. San­guis Chri­sti…_ – Urwał.

– Coś się stało? – zapy­tał Santa Cruz, który podob­nie jak inkwi­zy­tor wyda­wał się nieco ziry­to­wany tą zwłoką.

– Nie, nic. Po pro­stu… – Ojciec Belar­mino patrzył w kąt oświe­tlony latar­nią. Zauwa­żył tam na ścia­nie coś, co z nie­wy­ja­śnio­nych przy­czyn nie­mal hip­no­ty­zu­jąco przy­cią­gało jego uwagę. – Wasza Eks­ce­len­cjo, czy ten znak wystę­puje także na obra­zie mistrza Ber­ru­gu­etego?

– Jakiż znak?

– Tam, pod rysun­kiem mia­sta. Czer­wony emble­mat.

Mar­kiz razem z Agu­adem pode­szli bli­żej. Nie spo­strzegł wcze­śniej tego dro­bia­zgu. Przez dłuż­szą chwilę przy­glą­dał się sym­bo­lowi. Miał on w sobie coś nie­zwy­kłego, a zara­zem zło­wiesz­czego. Wzbu­dzał w mar­ki­zie rzadko odczu­wany nie­po­kój, ale nie mógł dać tego po sobie poznać.

– Może to godło kamie­nia­rza… – zasu­ge­ro­wał Agu­ado. – Choć ni­gdy jesz­cze takiego nie widzia­łem.

– To ważne? – spy­tał Santa Cruz, zwra­ca­jąc się do ojca Belar­mina.

– Nie. Lecz… – Nie wie­dział, co wła­ści­wie powie­dzieć. Pokrę­cił głową, jakby wyrzu­ca­jąc z niej nie­wy­godne myśli, i odparł sta­now­czo: – Nie­ważne. Zapo­mnijmy o tym, wszak wkrótce strawi to ogień.

Agu­ado i Santa Cruz wró­cili na swoje miej­sca za ple­cami kapłana, który pod­jął modli­twę, coraz szyb­ciej wyma­wia­jąc jej słowa, a nawet prze­ska­ku­jąc nie­które frag­menty.

_Aqua late­ris Chri­sti, lava me._

_Intra tua vul­nera absconde me._

Sym­bol migo­tał w świe­tle latarni, jakby drżał w obli­czu modłów. Ojciec Belar­mino nie odry­wał od niego wzroku, led­wie mogąc się sku­pić na wypo­wia­da­nych sło­wach.

_Ab hoste mali­gno defende me._

_In hora mor­tis meae voca me._

_Ut cum Sanc­tis tuis…_

_Sanc­tis tuis…_

Inkwi­zy­tor umilkł, wbi­ja­jąc nie­ru­chome spoj­rze­nie w ścianę.

– Wasza Wie­leb­ność?

Głos mar­kiza wyrwał go z zamy­śle­nia. W końcu, tym razem dla pew­no­ści spusz­cza­jąc wzrok na pod­łogę, zdo­łał jakoś skoń­czyć zaim­pro­wi­zo­wane bło­go­sła­wień­stwo.

_Ut cum Sanc­tis tuis lau­dem te in saecula saecu­lo­rum._

_Amen._

Nakre­ślił w powie­trzu znak krzyża, po czym, nie cze­ka­jąc na towa­rzy­szy, opu­ścił to prze­klęte miej­sce, jakby gonił go dia­beł.

1.

Ps 74,22. Wszyst­kie cytaty biblijne za Biblią Tysiąc­le­cia, Wydaw­nic­two Pal­lot­ti­num, Poznań 2003 (przyp. tłum.).
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: