Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

My Lunatycy. Rzecz o Republice - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
18 grudnia 2015
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

My Lunatycy. Rzecz o Republice - ebook

Pierwsza książka napisana przez fanów kultowego, toruńskiego zespołu Republika, zawiera wywiady m.in. z menadżerami grupy, rodziną (m.in. z córką Grzegorza Ciechowskiego Weroniką Ciechowską, szwagierką Grzegorza Agnieszką Wędrowską i siostrą Ciechowskiego Aleksandrą Krzemińską) , przyjaciółmi muzyków i przede wszystkim z... fanami zespołu. Stanowią oni bowiem wciąż biało-czarną armię miłośników Republiki. Ich wspomnienia nie tylko pokazują fenomen legendarnej grupy, ale także podkreślają, jak ważnym zespołem w ich życiu była i jest Republika. Dzięki rozmowom z toruńskimi muzykami, gwiazdami ogólnopolskiej sceny alternatywnej poznajemy miejsca najbardziej związane z Republiką, przede wszystkim klub „Od Nowa”. Poznajemy także toruńską, muzyczną scenę lat 80., która kształtowała oblicze polskiej muzyki rockowej. Bardzo osobiste rozmowy z muzykami Kobranocki, Atrakcyjnego Kazimierza, Rejestracji czy Bikini tworzą niezwykłą atmosferę tej książki.

Autorzy tej publikacji, to rodowici torunianie, którzy od początku istnienia Republiki są jej oddanymi wielbicielami. Podjęli oni wyzwanie i postanowili podzielić się z Państwem wspomnieniami osób, którzy pozostali przy Republice na zawsze. Książka jest hołdem złożonym nie tylko toruńskiej grupie, ale także ogromnej rzeszy jej entuzjastów.

Kategoria: Biografie
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-287-0360-5
Rozmiar pliku: 22 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Podziękowania

Autorzy książki składają serdeczne podziękowania autorom zdjęć oraz osobom, które udostępniły do publikacji fotografie ze swoich prywatnych zbiorów i archiwów: Jolancie Muchlińskiej, Danucie Pawłowskiej, Marzannie Piniaź-Snyder, Pawłowi Fronciszowi, Maxowi, Wojciechowi Budnemu, Bogusławowi Pawłowskiemu, Waldemarowi Rudzieckiemu, Aleksandrowi Hojle, Iwonie Pawlak, Małgorzacie Stec, Piotrowi Misikiewiczowi, Grzegorzowi Sieradzkiemu, Remigiuszowi Stasiakowi, Jolancie Bojarskiej-Drewie, Janowi Markowi Prusakiewiczowi, Andrzejowi Kowalewskiemu.

Adamowi Dobrowolskiemu, Arturowi Szubie, Tomaszowi Ryłce, Zbigniewowi Ostrowskiemu – dziękujemy za udostępnienie pamiątek oraz listów.

Dziękujemy również wszystkim naszym rozmówcom – rodzinie i przyjaciołom Republiki, muzykom oraz fanom zespołu – jesteśmy wam wdzięczni za wielogodzinne rozmowy i cudowne spotkania. Bez was tej książki by nie było.

Podziękowania za udostępnienie zbiorów i ogromną pomoc kierujemy do pani Anny Klugowskiej z Biblioteki Uniwersyteckiej w Toruniu, Oddziału Zbiorów Specjalnych, Sekcji Dokumentów Życia Społecznego.Od Autorów

My, rocznik 1971 – rocznik błogosławiony i przeklęty zarazem… Dlaczego? W 1981 roku mieliśmy tylko 10 lat. To za mało, by kojarzyć i rozumieć wszystko, co działo się wokół, to za mało, by poznać mechanizmy, które zaczęły funkcjonować w PRL-owskiej rzeczywistości, to za mało, by być wrażliwym na zmiany, które dokonywały się za oknem. Ale też dość dużo, by zrozumieć, co się tak naprawdę działo, odczuwać NOWE, które przychodziło wielkimi krokami. Nowe sytuacje w Polsce, w naszym społeczeństwie i przede wszystkim w muzyce.

W 1981 roku część z nas chodziła do czwartej klasy szkoły podstawowej i poznawała budowę pantofelka, kleiła łańcuchy świąteczne i piekła na zajęciach praktyczno-technicznych ciasto, które nie nadawało się do zjedzenia. Wielu w maju miało Pierwszą Komunię Świętą i otrzymało w prezencie od ojca chrzestnego zegarek marki Poljot lub aparat fotograficzny Zenit. W radiu można było usłyszeć starą gwardię z Andrzejem Rosiewiczem i jego „Chłopcami radarowcami” na czele, Marylę Rodowicz, 2 + 1. Pożyczało się od sąsiadów doskonały jak na tamte czasy gramofon fonomaster, który w sobotnie wieczory rozbrzmiewał muzyką głośno, bardzo głośno! Słuchano ABBY, Boney M., Electric Light Orchestra i wielu innych artystów, którzy przeżywali chwile swojej wielkiej popularności. Jednak pod skórą czuło się, że nie jest to nasza muzyka, że musi przyjść coś, co poruszy nie tylko serce, ale i ciało, prześwietli i ustawi tak, że do końca życia będziemy już zaprogramowani na ten jeden jedyny styl, styl muzyczny, artystyczny… styl życia.

W czasie gdy Antoni Piechniczek został trenerem piłkarskiej reprezentacji Polski, a generał Wojciech Jaruzelski podpisał dokument pt. „Myśl przewodnia wprowadzenia na terytorium PRL stanu wojennego ze względu na bezpieczeństwo państwa”, w Toruniu w Studenckim Klubie Pracy Twórczej „Od Nowa”, który wtedy działał przy Rynku Staromiejskim 6 w Dworze Artusa, odbywała się REWOLUCJA! Rewolucja muzyczna i mentalna, artystyczna i społeczna, zachodziły zmiany, które bardzo silnie wpłynęły na całe oblicze polskiej muzyki lat 80. Od Nowa pod kierownictwem Waldemara Rudzieckiego była mekką artystów, których sposób myślenia o muzyce, tekstach piosenek i image’u znacznie różnił się od innych środowisk artystycznych. To była prawdziwa awangarda, bohema toruńska, która wkrótce stała się najważniejszą siłą tego miasta i na dobre wkomponowała się w mapę muzyczną Polski.

My, rocznik 1971, nie mogliśmy w tym uczestniczyć, nie odczuliśmy atmosfery tamtych prób, koncertów, napięć między artystami, ale wiemy z przekazów starszych kolegów, że była to MAGIA. W jednym miejscu, w podziemiach historycznego Dworu Artusa, powstawały i grały zespoły, które wywarły bardzo mocne piętno na kształcie i wizerunku polskiej muzyki. To tu swoje próby i koncerty miały takie grupy, jak m.in.: Bikini, Rejestracja, SS-20 i przede wszystkim najjaśniejsza muzyczna gwiazda w Polsce – toruńska REPUBLIKA.

Grzegorz Ciechowski, początek lat 80. Z archiwum Anny SztuczkiMarsz przeciw przemocy, Dwór Artusa, listopad 1981 r. Fot. Remigiusz Stasiak

Na szczęście mamy wielu przyjaciół, kolegów i znajomych, którzy doskonale pamiętają te historyczne już czasy, kiedy to w latach 1980–1981 otrzymywali swoje pierwsze dowody osobiste i wsiadali do malucha ojca. Ich wspomnienia z pewnością przypomną atmosferę panującą w ówczesnej Polsce, w Toruniu, w Dworze Artusa, w Od Nowie.

Niesamowity klimat i artystyczne miraże tworzą przede wszystkim ludzie, często nieprzeciętne osobowości, ale także miejsca, które znacząco wpływają na pracę i późniejsze sukcesy artystów. Takim miejscem była stara Od Nowa, znajdująca się właśnie w Dworze Artusa przy Rynku Staromiejskim. O słynnym klubie studenckim było wtedy bardzo głośno, to tam rodziły się polski punk rock i nowa fala.

Grzegorz Ciechowski w maju 1986 roku w wywiadzie dla „Magazynu Muzycznego” tak mówił o inspirującej atmosferze panującej w starej Od Nowie: Było tam około ośmiu zespołów, z których każdy raz w miesiącu musiał dać koncert. I to mobilizuje do pracy. Próby odbywały się codziennie lub co drugi dzień. Wtedy to był w ogóle dziwny klub… Mieścił się w piwnicach Dworu Artusa. Grube mury. Pomalowane na czarno pomieszczenia. Pięciominutowe wędrówki w ciemnościach w poszukiwaniu kontaktu. Dziś „Od Nowa” kontynuuje swoją działalność w innym lokalu, ale brak tamtej atmosfery (Nowe sytuacje. Z Grzegorzem Ciechowskim rozmawiają Wiesław Królikowski i Jerzy Rzewuski, „Magazyn Muzyczny – Jazz” nr 5, 1986, s. 5; ciechowski.art.pl/wywiad_mm86.html).

Pisząc o Studenckim Klubie Pracy Twórczej „Od Nowa” w Toruniu, jego powstaniu i historii, należy wspomnieć o jednej z najważniejszych postaci, która ten klub tworzyła – o Waldemarze Rudzieckim. To właśnie dzięki niemu grono młodych ludzi mogło realizować swoje pomysły i marzenia. To on stworzył wyspę niezależności, jaką była Od Nowa, prężnie funkcjonująca w szarym monolicie PRL-owskiej rzeczywistości. Będąc kierownikiem tej zasłużonej dziś dla polskiej kultury instytucji, stworzył wrażliwym artystom warunki rozwoju, które umożliwiły im osiągnąć najwyższy poziom. Zespoły, którymi opiekował się w tamtych latach, na stałe wpisały się w artystyczny pejzaż polskiej muzyki rozrywkowej.

Z Waldemarem Rudzieckim spotkaliśmy się niedaleko mekki toruńskich muzyków lat 80., przy Dworze Artusa w Toruniu. W piękny czerwcowy dzień 2014 roku podzielił się z nami niezwykle ważnymi wspomnieniami, m.in. o powstawaniu Od Nowy, cenzurze, zespołach nowofalowych oraz początkach Republiki.

Toruńska ulica, listopad 1981 r. Fot. Remigiusz Stasiak

Waldemar Rudziecki. Z jego archiwum – obecnie Biblioteka Uniwersytecka w Toruniu, Oddział Zbiorów Specjalnych, Sekcja Dokumentów Życia SpołecznegoWaldemar Rudziecki

Twórca i ojciec chrzestny toruńskiej sceny nowofalowej i punkowej, legendarny kierownik SKPT „Od Nowa” na przełomie lat 70. i 80. XX wieku. Animator fenomenu muzycznego zwanego Gdyńską Sceną Alternatywną oraz Sceną Alternatywną Gdańsk Sopot Gdynia. Menedżer zespołów i organizator wydarzeń muzycznych. W gdyńskim Gemini prowadził prywatne Muzeum Współczesnego Pomorskiego Rękodzieła Marynistycznego. Obecnie popularyzator gatunku muzycznego Polish Polka.

Pod koniec lat 70. z klubem współpracowało wielu znanych później muzyków. Wielu z nich odbywało tu swoje próby, bo Od Nowa już wcześniej była klubem muzycznym, zanim nastał punk czy nowa fala.Byłeś kierownikiem Od Nowy. Opowiesz nam o klubie i początkach jego działalności? O legendarnym Dworze Artusa?

Sama nazwa, a raczej skrót, mówi o wszystkim: Studencki Klub Pracy Twórczej „Od Nowa”. Ta nazwa nie była pustym frazesem, to była cała idea, czy raczej misja. I mimo upływu 35 lat Toruniowi splendor nieprzerwanie przynoszą artyści, których autentyczne kariery mają swoje korzenie w tym klubie, artyści którzy pojawili się dzięki tej misji właśnie na przełomie lat 70. i 80.

Przejęliśmy Od Nowę w Dworze Artusa, kiedy klub właściwie nie istniał. W Klubie na Bielanach pracowała cała ekipa, mnóstwo ludzi, którzy pamiętali wcześniejszy klub, cała reszta fascynowała się budynkiem Dworu Artusa, i marzyła o tym, aby wrócić do tego miejsca. Długo jednak nie było to możliwe.

W połowie lat 70. w Dworze Artusa uruchomiono dyskotekę Zjednoczonych Przedsiębiorstw Rozrywkowych. W tym czasie kilkanaście tysięcy robotników angielskich budowało we Włocławku ogromną fabrykę – „Azoty”. Anglicy stanowili potężny rynek, dzięki nim zarabiano olbrzymie pieniądze. Odpowiednie władze organizowały dla nich rozrywkę.

Anglicy mieszkali przy wjeździe do Włocławka od strony Torunia, po prawej stronie. Zbudowano tam ogromne „szafy”, czyli dziesięciopiętrowe wieżowce. Była to zamknięta strefa, w której mieli także własne kluby, ale setki z nich rozjeżdżały się po okolicy i bardzo często przyjeżdżały właśnie do Torunia. W weekendy okupowali miejsca, w których można było się bawić, a jednym z nich była Od Nowa.

Najczęściej odwiedzanymi dyskotekami były: Od Nowa, Helios i Kosmos, wydaje mi się, że wszystkie były ZPR-ów. W tym czasie dyrektorem Zjednoczonych Przesiębiorstw Rozrywkowych został były kierownik klubu Od Nowa, Wiesław Król. ZPR-y przejęły Dwór Artusa, wspomniane pomieszczenia, które wcześniej były własnością klubu. Uruchomiono w nich dyskotekę, a właściwy klub zamknięto.

Plan powrotu studentów do Od Nowy powstał więc w Klubie na Bielanach. Ten klub wówczas prężnie funkcjonował, organizowaliśmy mnóstwo koncertów. Dwór Artusa był czymś nieosiągalnym. Z czasem jednak zaczęto się interesować naszym klubem, a akcje Wiesława Króla na uniwersytecie powoli spadały. O wszystkim decydowały służby. Władze uniwersytetu szukały kompromisowych rozwiązań, więc zaczęto mówić nam, że może tam otrzymamy jakieś pomieszczenia. Najpierw udostępniono nam kawiarnię, czyli salę po prawej stronie Dworu Artusa, po lewej natomiast była dyskoteka. Potem otrzymaliśmy piwnice, ponieważ stały wolne i nic się tam nie działo – i to właściwie był „klucz” do klubu. Były zapyziałe i zaszczurzone. Proszę bardzo, możecie tutaj sobie wchodzić – mówiono. Ale nic z tego nie wynikało, bo nie było nawet farby, aby pomalować ściany. Nie było żadnej możliwości, żeby kupić materiały, narzędzia i coś z tym zrobić.

Ale… jest piwnica, są pomieszczenia na próby. Klub miał swój sprzęt, stare vermony regenty, które leżały u góry w magazynie. Trzeba podkreślić, że zanim powstała scena toruńska w tym kształcie, o którym mówimy, to działało tu bardzo prężne środowisko. Pocztą pantoflową dowiedziały się o tym miejscu zespoły, które wcześniej już grały. Zaczęły wchodzić do piwnic, przystosowywać je do swoich potrzeb, znosiły deski do tłumienia dźwięku. Tych pomieszczeń stopniowo przybywało, okazało się także, że i kapel jest coraz więcej. To był argument dla władz uniwersytetu, że coś robimy i coś potrafimy. Potem dano nam pomieszczenia za portiernią, dzisiaj jest tam dziedziniec i kawiarenka. Zrobiliśmy w tym miejscu galerię i biuro. Z kolei z tyłu, idąc od ulicy Kopernika po prawej stronie, była kuchnia Dworu Artusa – piękne, ogromne, zabytkowe pomieszczenie. Tam zbudowaliśmy scenę. Ponieważ część bywalców klubu była powiązana rodzinnie z władzami uczelni, każdy z nich starał się wpłynąć na rodzinę, żeby stopniowo polepszyć możliwości techniczne klubu. Nie pamiętam dokładnie, ale na stałe wprowadziliśmy się do Dworu Artusa w 1977 lub 1978 roku.

Życiorys Waldemara Rudzieckiego. Z jego archiwum – obecnie Biblioteka Uniwersytecka w Toruniu, Oddział Zbiorów Specjalnych, Sekcja Dokumentów Życia Społecznego

Wielu muzyków mówiło, że stara Od Nowa to był ich dom.

To było jedyne miejsce w mieście, gdzie można było nie tylko grać, ale i spotykać się, czuć się swobodnie. Coraz więcej się działo, od rana do wieczora klub żył. Poza sceną muzyczną, która osiągnęła największy sukces, działały teatry, robiliśmy wystawy. Może w tej chwili ludzie już tego nie pamiętają, ale jak na tamte czasy, to odbywały się tu wydarzenia znaczące – był teatr Grotowskiego, Teatr Ósmego Dnia, bardzo trudne do ściągnięcia, ponieważ mieli ogromne wymagania. Działy się naprawdę ważne rzeczy w każdej dziedzinie sztuki. Klub nabierał coraz większego znaczenia, przez co zdobywaliśmy kontakty z innymi klubami studenckimi w Polsce.

Muzyczne początki Res Publiki…

…to bracia Rucińscy – Zbyszek i Wiesiek. Res Publicę praktycznie zakładał Wiesiek, on ma archiwalne nagrania tego zespołu, z których można by ułożyć całą płytę. Obecnie mieszka w Los Angeles, mam z nim kontakt. Na ostatniej płycie Jona Andersona z Yes większość piosenek jest właśnie Rucińskiego. Zresztą Wiesiek robił muzykę do wielu filmów, m.in. do obrazów Skolimowskiego. O tym się nie pamięta, bo wyjechał za granicę. Zbyszek Ruciński, który mieszka we Włocławku, prawdopodobnie też ma stare nagrania Res Publiki. Muszę przyznać, że była to muzyka jak na tamte czasy niesamowita!

Pod koniec lat 70. z klubem współpracowało wielu znanych później muzyków, m.in. Andrzej Nowicki, który grał na basie w zespole Perfect, i Irek Dudek, który mieszkał przez rok w Toruniu i grał w różnych konfiguracjach. Wielu z nich odbywało tu swoje próby, bo Od Nowa już wcześniej była klubem muzycznym, zanim nastał punk czy nowa fala. Kiedy zespoły z Od Nowy zaczęły być popularne w całej Polsce, ja już tu nie mieszkałem. Wyjechałem z Torunia w 1982 roku.

W Klubie na Bielanach właściwie wszystko zaczęło się od buddyzmu. Moja żona i jej koleżanki poznały środowisko buddaistyczne. Na Bielanach i później w Od Nowie nawiązaliśmy przez nie kontakty m.in. z Warszawą. A tam, w tym środowisku, byli Kora i Marek Jackowski, którym robiliśmy koncerty jeszcze pod nazwą Maanam Elektryczny Prysznic. Buddyzm był modny, na Zachodzie byli The Beatles! Później Warszawa przyjeżdżała do naszego klubu, całe ich środowisko muzyczne. Mieliśmy przez to kontakty z najciekawszymi zespołami, które pojawiały się w Polsce. Idea była bardzo prosta i nic nowego nie wymyśliliśmy, doszliśmy po prostu do wniosku, że trzeba działać razem! Po drugie, jak mieliśmy klub i możliwość robienia koncertów, to działaliśmy na zasadzie wzajemności: my zrobimy koncert wam, a wy zróbcie kapelom od nas. I te możliwości się pojawiły. Najpierw Irek Dudek z zespołem Irjan jeździł po Polsce. Potem Res Publica też zaczęła koncertować i widać było z miesiąca na miesiąc, że to środowisko krzepnie.

Należy podkreślić, czym było wtedy dla nas Radio Bielany. Pracowali w nim ludzie, o których dziś rzadko się mówi. Tworzyli taki background, zaplecze. Siedzieliśmy w tym radiu, ponieważ znajdowały się tam ogromne, niespotykane jak na tamte czasy zbiory muzyki. Bardzo ważnymi osobami byli bracia Krzysztof i Adam Caputowie oraz Wiesiek Ruciński, który zakładał Res Publicę. Res Publica powstała w drugiej połowie lat 70. w Klubie na Bielanach, przede wszystkim dzięki Radiu Bielany, w którym pracowali bracia Rucińscy. Pierwsze nagrania Res Publiki były właśnie tam realizowane. Rucińscy mieli dostęp do sprzętu i mogli sobie nagrywać, co chcieli i kiedy chcieli. Praktycznie mieszkali w tym radiu. Siłą rzeczy, jeśli ktoś chciał coś zarejestrować, to musiał zrobić to tam, bo innej możliwości nie było. Początkowo Res Publica była zafascynowana psychodelią amerykańską, czyli Grateful Dead, Jefferson Airplane, San Francisco itd. Bracia Caputowie – to ważne nazwisko, obecnie mieszkają gdzieś na zachodzie Kanady, a jeden z nich pracuje dla NASA – mieli bardzo dużo płyt, dosłownie setki! Jak wyemigrowali do Kanady, zostawili mi mnóstwo albumów. Była to jakaś niewielka część tego, co mieli, a płyta kosztowała wtedy dwie miesięczne pensje. W Radiu Bielany była potężna taśmoteka. Bracia, wyprowadzając się z Torunia, zabrali prawie wszystkie nagrania audycji, jakie zarejestrowali. Potem niestety następna ekipa skasowała całą resztę. Prawdopodobnie najważniejsze rzeczy mieli więc Rucińscy. Z Wieśkiem kontaktowałem się niedawno i powiedział mi, że wszystko ma Zbyszek we Włocławku.

Ulotka Od Nowy. Z archiwum Waldemara Rudzieckiego – obecnie Biblioteka Uniwersytecka w Toruniu, Oddział Zbiorów Specjalnych, Sekcja Dokumentów Życia Społecznego

Jak udało się zbudować tę nową falę? Zespoły, które grały w Od Nowie, osiągnęły sukces ogólnopolski!

To była tendencja ogólnoświatowa. Na świecie zaczęło się coś zmieniać i siłą rzeczy u nas też. Na rynku pojawiało się mnóstwo płyt z Zachodu, wszyscy słuchali nowej muzyki i zaczęli powoli widzieć w niej szansę dla siebie. Większość płyt była przywożona z Warszawy, Maciek Góralski – perkusista Kryzysu – dostarczał nową muzykę. Ludzie mieli kontakty, zaczęła się wymiana dźwięków.

Panował wtedy dosyć duży podział sceny muzycznej, była Muzyka Młodej Generacji oraz inne tego typu wynalazki sterowane przez Estrady. Wszystkie kanały opanowała partia, bezpieka i ich współpracownicy. Klub miał swoją misję, ale i realizował program.

Zaczęliśmy ściągać zespoły, takie jak Kryzys, a także inne grupy, które się wtedy pojawiły. To środowisko szukało kontaktów i my ich także potrzebowaliśmy.

A jak ówczesna władza się odnosiła do tych zmian, do tej wyspy niezależności, jaką była Od Nowa?

Tolerowała ją. Mieliśmy wrogów, ale przyjaciele okazali się silniejsi. Działałem na toruńskiej scenie muzycznej w latach 1975–1982. W tym okresie miałem w Toruniu kontakty z setkami życzliwych dla mnie i klubu wpływowych ludzi. Władze uczelni miały bardzo dobre rozeznanie w sprawie Od Nowy, chociażby dlatego, że ich dzieciaki także bywały w klubie…

Pod koniec lat 70. i na początku lat 80., kiedy klub odzyskał wszystkie pomieszczenia w Dworze Artusa, tętnił życiem, muzycy mieli własne klucze do pomieszczeń, mogli ćwiczyć, kiedy chcieli, nikt za nic nie musiał płacić – dzisiaj nie ma tak dogodnych warunków! Była jeszcze portiernia, w której siedziała pani, i nikt się do niczego nie wtrącał. Nadzór nie zauważał nawet eksperymentowania z narkotykami. W późniejszym okresie oczywiście były już problemy z powodu narkotyków. Kiedy zaczęliśmy robić koncerty na dużą skalę, do władz uczelni docierały informacje o wąchaniu kleju w woreczkach. Po imprezach woreczków były setki!

Ale też podejmowanie jakichkolwiek działań bez finansowania przez uczelnię i Socjalistyczny Związek Studentów Polskich nie było możliwe. Oni opłacali media i część programową, czyli dawali pieniądze na program. Wtedy działalność klubu nie miała ekonomicznego sensu. Budynek należał do uniwersytetu, za koncerty płacił SZSP, na bramce stali harcerze, a bufet był ubeka. Dopiero jak zaczęła się Solidarność, na długi czas przestano się interesować klubem.

Res Publica. Z archiwum Waldemara Rudzieckiego – obecnie Biblioteka Uniwersytecka w Toruniu, Oddział Zbiorów Specjalnych, Sekcja Dokumentów Życia Społecznego

Jak to się stało, że toruńskie zespoły zafunkcjonowały, że Republika wypłynęła?

Był to okres upadku komunizmu, kiedy zamieszanie polityczne wykorzystaliśmy do oddzielenia się od SZSP, a potem do trzymania równego dystansu do obu organizacji studenckich. To pozwoliło pracować bez formalnych i mentalnych barier, ale też bez dotacji (notabene wtedy już nierealnych). Ta sytuacja nie byłaby możliwa bez poparcia nas przez Niezależne Zrzeszenie Studentów.

Przez wiele lat konsekwentnie realizowałem w klubie plan promocji całej toruńskiej sceny muzycznej. Od Nowa stanowiła bazę, którą wykorzystywałem do nawiązywania nowych znajomości i przyjaźni w branży muzycznej. Zrobiliśmy festiwal. Mieliśmy coraz więcej kontaktów z dziennikarzami i chcieliśmy ich wszystkich razem tu ściągnąć. Także dla nich przyjazd do Torunia na festiwal nowofalowy był atrakcją, ponieważ podróżowanie nie było tak powszechne jak dzisiaj. Prasa muzyczna nie miała specjalnie o czym pisać, dziennikarze zajmowali się wyłącznie muzyką zachodnią, a scena miejscowa, polska, była wciąż ograniczona. Zacząłem więc robić festiwal, o którym napisano wiele artykułów. Republika grała już podczas pierwszej jego edycji. Wcześniej, jak pamiętam, były kłótnie, które doprowadziły do rozstania się z braćmi Rucińskimi. Siłą rzeczy, repertuar zmienił się na bardziej nowofalowy.

Promocja gwałtownie ruszyła, kiedy sceną toruńską zainteresowali się wpływowi ludzie, którzy mieli układy w radiu i show-biznesie. Ja i klub zrobiliśmy wszystko, co było możliwe. Wykorzystaliśmy warunki i szanse do maksimum. Ale moje możliwości w tym miejscu się kończyły. Pojawiły się osoby, które miały wpływy w radiu, układy oraz dostęp do pieniędzy. Najpierw z Torunia wyciągnęli Republikę, którą zajął się profesjonalny sztab w Warszawie. On właśnie wymyślił m.in. biało-czarne pasy i stroje.

Ty byłeś jej pierwszym menedżerem?

Trudno mnie nazwać menedżerem, byłem kierownikiem klubu i miałem kontakty, dzięki którym robiłem koncerty. Współpraca z Republiką nie była dobra, na początku kapela była kompletnie amatorska. Graliśmy tylko w klubach studenckich. Żeby otrzymywać honorarium, trzeba było mieć uprawnienia z ministerstwa. Żeby cokolwiek zrobić, trzeba było mieć wejście do Trójki i Estrady.

Siłą Republiki było to, że byli sprawni technicznie. Za czasów Res Publiki było różnie, raz grano porywające koncerty, a innym razem wręcz słabe. Dzięki pomieszczeniom w Dworze Artusa chłopaki z Republiki mogli przychodzić dzień w dzień i grać od rana do wieczora. Dzięki praktyce osiąga się perfekcję. Nabierali też ogłady muzycznej. Klub kupował nowy sprzęt, w tamtych czasach nigdzie tak dobrego nie było. To powodowało, że muzycy mogli doskonalić swój warsztat. Kiedy dodano oryginalną scenografię, stroje i cały image, koncerty grupy zaczęły robić wrażenie. Zespół został zauważony i przechwycony, potem Grzesiek pomógł następnym kapelom nawiązać kontakty. Należy zauważyć, że te zespoły, którymi warszawiacy się profesjonalnie nie zaopiekowali, do dzisiaj nie zrobiły większej kariery…

Republika przed koncertem. Z archiwum Maxa

Jacy byli członkowie Republiki prywatnie?

Przyjaźniliśmy się. Nie mam teraz z nimi takiego kontaktu jak kiedyś. W tym roku rozmawiałem przez telefon ze Sławkiem. Uważam go za swojego przyjaciela, kumpla. On był w klubie pierwszy, właściwie sam siedział i ćwiczył. Tak samo jest ze Zbyszkiem Krzywańskim, dla nas czas jakby stanął w miejscu. Paweł Kuczyński… Nie mam z nim kontaktu, ale też byliśmy przyjaciółmi. Tyle mogę powiedzieć o składzie, który stąd się wywodził. To byli moi koledzy i przyjaciele.

Czy to, że się kumplowaliście, pomogło wam w trudnych czasach politycznego przełomu?

Muzyka i zespoły to tylko część klubu, który gdy zaczęła się Solidarność, był non stop atakowany. To była jatka polityczna! Spałem, jak to się mówi, z jednym okiem otwartym. Jeśli przez trzy miesiące nic się nie działo, to wiedziałem, że szykuje się jakaś afera. Klub miał już wtedy w Polsce naprawdę bardzo duże znaczenie. Broniąc się przed atakami z zewnątrz, powołaliśmy radę artystyczną, w skład której wchodziły wszystkie zespoły. Starano się nam narzucić swoją „demokrację”, a my wewnątrz stworzyliśmy taki mechanizm obronny, że w razie niebezpieczeństwa wszystkie kapele natychmiast angażowały się i stawały jedna w obronie drugiej.

Byliśmy non stop atakowani przez obydwa środowiska – SZSP i NZS. Nie było już pieniędzy, jedyne, co mogliśmy zrobić, to wprowadzić własne bilety. Organizowaliśmy więc koncerty i biletowaliśmy je. Wtedy funkcjonowaliśmy najlepiej, bo mogliśmy zapraszać te kapele, które chcieliśmy. Kluczowym momentem było powstanie klubu rockowego z muzyką do tańca. Praktycznie co weekend, trzy dni w tygodniu: piątek, sobota, niedziela, organizowaliśmy koncerty od godziny 20 do 24. Za każdym razem grały dwie, trzy kapele po około 45 minut. Często zapraszaliśmy kogoś z zewnątrz. O pozycję tego klubu praktycznie walczyli wszyscy, którzy tam byli, bo mieliśmy kłopoty bez przerwy. Klub tworzyli mocno ze sobą zżyci młodzi ludzie. Mieliśmy tylko to miejsce, gdzie przebywaliśmy codziennie od rana do nocy.

Cały czas broniliśmy się przed atakami niektórych nieprzychylnych nam środowisk uczelni. Bardzo ważne są pisma, które też są w zbiorach biblioteki, mówiące o tym, że Grzesiek Ciechowski pisał elaboraty na temat działania klubu. Środowiska uczelniane próbowały mnie usunąć i atakowały, bo po pierwsze, był to budynek uniwersytetu, a po drugie, istniały struktury stworzone przez komunę, które nie miały wpływu na to, co robiliśmy. A komuna próbowała ten wpływ odzyskać! I kiedy wprowadzono stan wojenny, dostaliśmy propozycję nie do odrzucenia… Ponieważ studenci na terenie Starego Miasta rozrabiali, a władzy to się bardzo nie podobało, na górze zapadły decyzje, żeby klub stamtąd usunąć. W tym czasie budowano nowy klub na Bielanach, nazywano go Wcześniak, bo jego budowa trwała już wiele lat. Nagle znalazły się środki na jego dokończenie! Chodziło przede wszystkim o to, żeby wyrzucić ze Starówki niewygodnych studentów. Dlaczego? Dlatego że cały rynek żył, wokół klubu przewijały się setki ludzi…

To była wyspa niezależności…

Pewna wyspa niezależności! Ludzie byli kolorowo ubrani, widać ich było codziennie. I to się nie podobało. Władze znalazły pieniądze na dokończenie bielańskiego klubu i propozycja była prosta: albo się tam przenosimy z Od Nową, albo uruchomią klub Wcześniak, a nasz zlikwidują! Zaznaczono też, że nic nie zostanie ze starej Od Nowy, a wszystkie kapele tam grające także zostaną wyrzucone. W stanie wojennym nie można było lekceważyć tego typu groźby.

Zatrudniono mnie na uczelni na pół etatu jako kierownika klubu w budowie. Byłem nim do momentu otwarcia, dzień później wróciłem do Trójmiasta, bo tam dostałem propozycję pracy z mieszkaniem i z niej skorzystałem. Doprowadziłem do przeniesienia klubu i ustawienia go, znalezienia ludzi do pracy. Oczywiście SZSP i te wszystkie ekipy przebierały nogami, aby klub przejąć. My zaproponowaliśmy ludzi, którzy byli związani z klubem, po to, by mogli kontynuować działalność. Było bowiem niebezpieczeństwo, że przyjdą inni i zniszczą to wszystko, co przez lata wypracowaliśmy.

Zapis nutowy „Białej flagi”. Biblioteka Uniwersytecka w Toruniu, Oddział Zbiorów Specjalnych, Sekcja Dokumentów Życia Społecznego

Czy Republika miała kiedykolwiek problemy z cenzurą, z szeroko rozumianą polityką?

Nie pamiętam, ale wydaje mi się, że nie. W tamtym okresie to nie był jakiś zasadniczy problem, współpraca z miejscową cenzurą przebiegała raczej łagodnie. Nie pamiętam tych osób, tylko to, że to byli mili ludzie. Panie, które tam pracowały, miały w nosie tę całą komunę, jak wszyscy inni naokoło. Przepisy były takie, że aby zorganizować jakikolwiek koncert, trzeba było mieć scenariusz imprezy z tekstem konferansjerki i zezwolenie. Ale nikt tego nie pilnował i nie przestrzegał!

Klub miał renomę i to nam bardzo ułatwiało działanie. Dzieci tych pań też chciały do niego przychodzić, musieliśmy więc w każdym miejscu zostawiać zaproszenia, nawet na milicji! Dzieciaki tych urzędników przychodziły na koncerty i rodzice nie stwarzali przez to żadnych problemów – ja ich sobie nie przypominam. Kłopotem było to, że trzeba było te teksty przepisywać, zanosić, pieczętować, czekać itd.

Teraz te wszystkie zespoły opowiadają wokół, jak one walczyły o wolność i demokrację – to wszystko jest po prostu fikcją! Nic takiego nie miało miejsca, wymyślają dziś niestworzone historie i dopisują to sobie do biografii.

Zbigniew Krzywański, Paweł Kuczyński i Sławomir Ciesielski. Z archiwum Anny Sztuczki

Jak rozpadła się Republika w 1989 roku, byłeś w Gdańsku…

Tak, miałem tam tyle kłopotów, że dopiero na 50-leciu Od Nowy zacząłem sobie o tym przypominać. Wydaje mi się, że to było do przewidzenia. Widywałem się z chłopakami z Republiki, sporo grali w Toruniu, były koncerty w Trójmieście, Grzesiek Ciechowski był u mnie kilka razy, jakieś opinie dochodziły do mnie, że coś tam się dzieje, że są jakieś kłopoty.

Dlaczego?

Bo tam, gdzie się pojawiają pieniądze… Nie wiem, jak to było naprawdę, ale opowiadano mi, że te wszystkie piosenki były zapisane na Grzegorza, a nie na zespół. Z tego, co ja widziałem, to oni wszyscy byli autorami muzyki. To nie było tak, że Grzegorz sam te piosenki pisał. Byłem na próbach w klubie dzień w dzień. Oni pracowali wszyscy razem! Na pewno teksty i może jakieś prymki były jego, ale pracowali przy muzyce wspólnie. Żalili się więc, że te tantiemy były zapisywane na Ciechowskiego. Doprowadziło to do tego, że teraz część członków zespołu jest w trudnej sytuacji materialnej. Oni chyba dziś praktycznie nic z tego nie mają, co się wtedy działo. I to było moim zdaniem ze strony Grzegorza nie fair. Nie wiem, czemu oni się zgodzili na to, żeby zapisywać wszystkie utwory w ZAIKS-ie i prawa autorskie na niego. Jeśli chodzi o muzykę, to moim zdaniem podział powinien być równy.

Zresztą wydaje mi się, że Paweł odszedł z tego powodu. Wszystko było dobrze, dopóki grali dużo koncertów – były pieniądze z występów, gadżetów, koszulek i wszyscy byli zadowoleni, fajnie szło. Ale potem z tymi koncertami było różnie i zaczęło się psuć. Był 1989 rok, kiedy komuna padła, a kapitalizm jeszcze nie powstał. Wszystkie wytwórnie płytowe padły, winyl padł, a kompakt jeszcze nie wszedł. To był akurat moment, gdy promowałem Gdańską Scenę Alternatywną, miałem własne studio, więc wiem, jak to wyglądało. Okazało się, że chłopaki nie mają pieniędzy na życie. Zapaść. Grzegorz potem sam funkcjonował, a koledzy zostali z niczym.

Muszę też przyznać, że był taki czas, kiedy z Grzegorzem korespondowałem. Nagromadziły się między nami takie problemy, że już nic nie można było zrobić, tylko do siebie pisać (śmiech).

Jak zareagowałeś na wiadomość o śmierci Grzegorza?

Pamiętam, że usłyszałem o niej w Trójce. Kiedy włączyłem radio, wspominano Ciechowskiego. Czułem, że coś się stało. Minęły może dwie godziny, kiedy powtórzyli informację, że nie żyje. Byłem zszokowany. Teraz śmierć już mnie nie dziwi, bo w tym roku byłem na jedenastu pogrzebach, a powinienem być na ponad dwudziestu.

List oburzonej słuchaczki. Z archiwum Zbigniewa OstrowskiegoZbigniew Ostrowski

Dziennikarz radiowy, menedżer i polityk. W latach 2011–2014 wicewojewoda kujawsko-pomorski, od 2014 roku wicemarszałek województwa. Autor książek „Diogenes z Tadzina” (1984) i „Nasi w kraju Kilimandżaro” (1988), a także około 200 reportaży i słuchowisk radiowych. Twórca lub współtwórca programów telewizyjnych, publicysta prasowy. Autor reportażu kreowanego „Odlot”. Przyjaciel Grzegorza Ciechowskiego.

Krótko i węzłowato, panie redaktorze! (…) Ja naprawdę mam tak niewiele czasu. (…) Sprawa jest ustalona przeze mnie. (…) Jako artysta muszę posiadać pewien standard pracy, który niestety zapewniać muszę sobie pewnymi, no, rygorami. (…) Ja sądzę, że sprawa została załatwiona obiektywnie najlepiej. Otóż ustaliłem godziny, kiedy lokatorzy mogą wchodzić i wychodzić w mojej klatce, więc ludzie pracy wychodzą punktualnie o godzinie 5.45, o tej godzinie drzwi otwiera mój pracownik. Młodzież szkolna wychodzi o godzinie bodaj 7.45, jeśli się nie mylę, przedstawiciele wolnych zawodów, i tu już nawet przesadziłem w swojej przenikliwości, bo takich nie ma w mojej klatce, wychodzą o godzinie 11. Wszyscy wracają punktualnie o godzinie 16. Sądzę, że są to optymalne pory, wyznaczające pewien rytm dnia. W związku z tym sądzę, że mieszkańcy powinni nawet w pewien sposób rozumieć, że tak narzucony rytm powoduje pewną dyscyplinę w ich życiu…

Fragment reportażu kreowanego „Odlot”
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: