Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Myśl do przytulania - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
26 czerwca 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Myśl do przytulania - ebook

Baśniowa opowieść o kobiecie, która postanawia zmienić swoje życie.

Hanka Popławska to młoda kobieta znudzona prozą życia. Pewnego dnia daje się ponieść chwili i odpowiada na tajemnicze ogłoszenie o pracę. Podążając za głosem intuicji, udaje się w podróż do podlaskich Różanych Dołów, gdzie znajduje się siedziba firmy zielarskiej HerbMint, która wkrótce odmieni całe jej życie.

W sielankowym miejscu odnajduje pracę w lokalnej bibliotece. Zakochana w nowym otoczeniu i pięknych krajobrazach Hanka myśli, że odnalazła swoje miejsce na ziemi. Coraz śmielej zapuszcza korzenie i rozwija znajomość z intrygującym brodaczem. Kiedy wydaje się, że już lepiej być nie może, rzeczywistość zrzuca bajkową maskę, a Różane Doły odsłaniają gorzkie sekrety.

Czy otucha zaklęta w sercu Hanki pomoże jej pokonać przeciwności losu?

ANNA SZCZĘSNA – bibliotekarka i absolwentka Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. Obecnie szuka szczęścia na Pomorzu. Całe życie jest związana z książkami.  Wegetarianka, siostra czterech braci, miłośniczka dobrego filmu i literatury. W swoich tekstach lubi wracać do miejsc, z którymi jest związana. Początkowo romansowała z horrorem, z czasem fascynacja mrocznymi historiami osłabła, a swoje zainteresowanie skierowała na jaśniejszą stronę życia. Teraz pisze dla kobiet i o kobietach.

Kategoria: Powieść
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-65740-02-1
Rozmiar pliku: 907 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Namaluj świat od nowa

Z każdym dniem dostrzegała mniej radości wokół siebie. Nikt się nie uśmiechał, nie śpiewał, słońce wciąż skrywało się za grubą warstwą chmur. Pozornie nic się nie zmieniło, ale rankiem brakowało chęci, by wstać. Łatwo było zrzucić winę na jesień, jednak podskórnie czuła, że problem jest znacznie poważniejszy. Dorosłość wcale nie była atrakcyjna, ani nawet fajna. Okazała się szara, nudna i pełna przeciwności.

Z ciężkim westchnieniem wyłączyła brzęczący budzik i usiadła. W mieszkaniu panował chłód. Wsunęła stopy w kapcie, narzuciła szlafrok i zapaliła światło. Za oknami zacinał deszcz. Włączyła radio i wstawiła wodę na kawę. Próbowała znaleźć jakiś plus nadchodzącego dnia, ale szło jej to opornie. Kalendarz uświadomił jej, że to już środek tygodnia. Jeszcze tylko dwa dni i będzie mogła się poświęcić przyjemnościom. Umyła włosy, ubrała się, na wyrwanej z zeszytu kartce wypisała rzeczy do zrobienia. Same rachunki do zapłacenia, zakupy, no i po raz kolejny czekała ją rozmowa telefoniczna z właścicielką mieszkania. Od kilku tygodni próby zwabienia fachowca od kaloryferów kończyły się fiaskiem. Niestety, właścicielka wciąż się upierała, że Hanka wymyśla, a w mieszkaniu jest ciepło.

Jeszcze tylko ostatni raz rzuciła okiem na wołające ją łóżko. Kusiło miękką poduszką i ciepłą kołdrą. Łyknęła kawy i ruszyła zmierzyć się z ledwie napoczętą środą.

Ulica prowadząca na przystanek tramwajowy zdawała się nie mieć końca. Skulona kurczowo trzymała parasol, szerokim łukiem omijając kałuże. Zaciskała zęby i próbowała wykrzesać choć iskrę optymizmu.

Przecież to nie zawsze będzie tak wyglądało. W końcu coś w jej życiu musi się zmienić. Jak tylko się upewni, czego tak naprawdę chce, będzie wiedziała, którą drogę wybrać. Póki co zostawiła za sobą dom rodzinny w niewielkiej miejscowości i zamieszkała w stolicy pełnej gwaru i ludzi cierpiących na chroniczny brak czasu. Ma pracę, więc z głodu nie umrze. To się liczy. Nieistotne, że po opłaceniu rachunków zostaje jedynie na chleb. Przez tyle lat zdążyła się nauczyć kilku sztuczek, jak przetrwać. No i nie jest przecież sama – ma przyjaciół, którzy nie pozwolą jej zginąć, chociaż oni też ledwie wiążą koniec z końcem.

Kiedyś, może za pięć lat, może za dziesięć – wierzyła w to ze wszystkich sił – będzie miała dom na wsi, schronienie dla wrażliwych dusz, które nie radzą sobie w kapitalistycznej dżungli. Tak, to było coś. Marzenie, które nosiła w głębi serca. Dość naiwne, mało prawdopodobne i niedoprecyzowane. Jak, za co, gdzie? To nie było istotne. Ważne, że w wyobraźni widziała sad ze starymi drzewami owocowymi. Poskręcane gałęzie uginały się pod ciężarem jabłek, śliwek i gruszek. Pod nieregularnym wiekowym płotem rosły astry. Do domu z białymi ścianami i nieoszkloną werandą prowadziła kamienista ścieżka. Coraz odważniej malowała wymyślony krajobraz, pewnie wypełniając kontury, dokładając kolejne elementy. Wyobrażała sobie kolory, zapachy, śpiew ptaków zamieszkujących sad, szum wiatru zaplątanego w liściach, skrzypienie piasku pod stopami obutymi w sandały…

– Hej! – Fala brudnej i zimnej wody wyrwała ją z zamyślenia. Czekając na zielone światło, ocierała twarz chusteczką higieniczną i próbowała uratować resztki fantazji, która właśnie rozwiewała się jak dym z komina jej wymarzonego domu.

Kiedy wsiadała do tramwaju, z żalem uzmysłowiła sobie, że już nie uda jej się przywołać smaku szarlotki rozpływającej się na języku. Rzeczywistość ocierała się o jej ramię i poszturchiwała w plecy. Tłok i zapach irytacji wokół nie pozwalały na luksus odpłynięcia myślami. Nad jej głową jakaś dziewczyna głośno rozmawiała przez telefon. Bliżej kierowcy płakało rozespane dziecko. Tramwaj skręcił ostro w lewo i Hanka boleśnie uderzyła łokciem w plastikowe oparcie siedzenia.

W pracy nie było lepiej. Na godzinę przed otwarciem biblioteki pod drzwiami stała czytelniczka. Hanka znała ją dość dobrze i nie miała sumienia pozwolić jej moknąć pod prowizorycznym daszkiem. Zaprosiła kobietę do środka i specjalnie dla niej włączyła jeden z komputerów. Nie spodobało się to kierowniczce, która też była w nie najlepszym humorze. Hanka z ulgą uciekła od chandry szefowej za ladę. Kiedy jej zmiana dobiegła końca, miała wrażenie, że spływa z niej całe napięcie.

To nie był przyjemny dzień. Wszyscy mieli pretensje. Kierowniczka, czytelnicy, nawet sprzątaczka, która musiała być w stanie gotowości przez osiem godzin. Deszcz nie przestawał padać i gdyby nie jej wysiłki, hol biblioteki zamieniłby się w bajoro.

Kiedy wybiła upragniona szesnasta, Hanka, przygnębiona jak nigdy, wyszła z pracy z mocnym postanowieniem wzięcia urlopu na nicnierobienie. Od dawna obiecywała sobie taki prezent, ale zawsze pojawiał się niezwykle ważny powód, który to uniemożliwiał. A to któraś z koleżanek się rozchorowała, a to organizowano spotkanie autorskie lokalnego poety i trzeba było pomóc, a to ktoś nie miał humoru i nie chciał podpisać wniosku urlopowego. W rezultacie zbliżał się koniec listopada, a ona miała jeszcze dwa tygodnie, które mogłaby wykorzystać na leniuchowanie. Problem w tym, że w kalendarzu brakowało miejsca na takie fanaberie.

Upragniony weekend był coraz bliżej. Ta świadomość napawała nadzieją. Hanka pędziła na złamanie karku. Poczta, zakupy i będzie mogła się zaszyć pod grubym kocem, który dostała w zeszłym roku od mamy pod choinkę. Był idealny na czas szwankujących kaloryferów. Chociaż może zdarzył się cud i w domu zrobiło się ciepło? Może ktoś podczas jej nieobecności sprawił, że woda w kaloryferach zaszumiała, a temperatura znacznie się podniosła?

Wstrzymała oddech i przekręciła klucz w zamku. Przekraczając próg, zahaczyła reklamówką z ziemniakami o nastroszoną drzazgami futrynę. Plastikowa torba pękła, jak na złość. Nim zebrała wszystkie ziemniaki, których część radośnie rozsypała się po klatce schodowej, zdążyła się spocić. Po opanowaniu sytuacji zatrzasnęła za sobą drzwi, zdjęła buty i przytknęła dłonie do żeberek kaloryfera. Były lodowate. Nie zdążyła zakląć, bo zadzwoniła jej wysłużona komórka. Na wyświetlaczu pojawił się znajomy numer.

– Misia, jak dobrze, że dzwonisz. Mogę się do ciebie przeprowadzić?Ludzie kultury

Grudzień nieproszony zapukał do portfela. Chwilę wcześniej Hanka robiła finansowy rachunek sumienia i wyszło na to, że będzie ubogo jak zawsze. Marzyła o świętach niczym z amerykańskiego filmu, a mogła pozwolić sobie tylko na skarpetki i kapcie, ofiarowane najbliższym w prezencie. Mama, tata i siostra zawsze się cieszyli, ale ona nie mogła znieść myśli, że nie jest w stanie tego zmienić. Czasem udało się złapać jakąś fuchę, ale mniej więcej w tym samym momencie, gdy otrzymywała zapłatę, okazywało się, że musi biec do dentysty. Albo wzywać hydraulika, bo właścicielka nie widziała problemu, że woda, za którą to Hanka musiała płacić, lała się strumieniem, bo pękła jakaś rurka albo uszczelka.

Przystanęła przed witryną sklepową i spojrzała na kuszącą wystawę. Wszystko było takie błyszczące, nowe, ładne i nieosiągalne. Wsunęła dłoń do kieszeni i zagrzechotała drobnymi. Jeszcze chwila i się spóźni, ale widok manekinów zasiadających przy świątecznym stole przykuł ją w miejscu i nie pozwolił na wykonanie najmniejszego ruchu.

– Hania, co ty tu robisz, czekamy na ciebie! – Misia pojawiła się znienacka i uściskała przyjaciółkę. – Co ty taka smutna? Stało się coś?

– Nie, nic, to chyba zmęczenie. Tomek też już jest?

– Oczywiście, zamówiliśmy dla ciebie kawę i coś słodkiego.

– A cóż to za szaleństwo? Coś słodkiego? Ktoś dostał premię?

– Nie, gratis do trzech zamówień.

– Hej, dawno cię nie widziałem. – Tomek podniósł się na widok dziewczyn i uściskał Hanię. Ich kameralne spotkania raz w tygodniu były już tradycją. Na początku miesiąca wybierali kawiarnię, gdzie akurat kuszono promocją. Potem pozostawały im spotkania w wynajmowanych mieszkaniach.

Tym razem wybrali lokal w centrum handlowym. Nie był to najlepszy pomysł. Część rodaków zapadła już na świąteczną gorączkę i tłumnie ruszyła na podbój sklepów. Na szczęście Tomek zdołał upolować wolny stolik.

– Słuchajcie. Po trzydziestu latach życia, pięciu latach studiów i kolejnych pięciu pracy mam chyba prawo do spełnienia jednej zachcianki? No, mam czy nie? – zaczęła teatralnie Hanka. Tomek z Misią posłusznie przytaknęli. – Mam. No i wydaje mi się, że wynajmowanie kawalerki to nie jest żadne szaleństwo. Dlaczego więc po zapłaceniu czynszu wynoszącego trzy czwarte pensji nie mogę liczyć na sprawne ogrzewanie?

– Jasne, że możesz. Nie poddawaj się, w końcu coś się zmieni – starał się ją pocieszyć Tomek.

– I kto to mówi? Od ilu lat pracujesz w tym domu kultury na zlecenie?

– No fakt. I wynajmuję pokój w mieszkaniu studenckim, ale muszę ci, Haniu, coś powiedzieć.

– Ja też – wtrąciła się nieśmiało Misia i ceremonialnie położyła obie dłonie na stół. Jakiś drobiazg na jej palcu serdecznym błysnął jak gwiazda betlejemska.

– Czy to jest to, co myślę? – Tomek z lekką odrazą spojrzał na pierścionek. – Naprawdę tego chcesz?

– Najbardziej na świecie! – Misia promieniała. Uśmiech nie schodził jej z twarzy.

– Kochana, gratuluję. – Hania wreszcie odzyskała głos. – Ale kiedy? Jak?

– Zaskoczył mnie totalnie. Tyle lat jesteśmy z Andrzejem, znamy się na wylot, a tu pewnego wieczoru wracam z pracy wymięta, zła, zapłakana, no wiecie, normalny dzień w szkole, wywiadówka i te sprawy, a w domu niespodzianka. Stół nakryty obrusem, świece, wielki bukiet róż w wazonie i Andrzej w garniturze. Pierwszy raz w życiu. Zapędził mnie do łazienki, a tam dalszy ciąg atrakcji. Wanna wypełniona pianą, pachnie perfumami. Na pralce czekał na mnie prezent. Nowa bielizna. Poczułam się jak w bajce.

– Ale przecież tyle razy mówiłaś, że ślub to nie dla ciebie i takie tam – zauważyła Hania.

– Wiem, wiem, ale to nie koniec. Andrzej awansował. Przeprowadzamy się.

– Moment, Misia, a co z twoją pracą?

– No cóż. Dyrektorka mnie nie cierpi. Nie jest tajemnicą, że pracuję tam najkrócej, a ona widziałaby na moim miejscu swoją siostrzenicę, która skończyła studia pół roku temu. Tak naprawdę nic mnie tu nie trzyma.

– To co będziesz robiła? – Hania nagle zrozumiała, że niebawem ich spotkania ograniczą się tylko do dwójki. Ona i Tomek. Będzie trochę smutno.

– Na razie zostanę w domu. No wiecie. Ślub chcemy wziąć jak najszybciej. Jeszcze tutaj, w stolicy. Żadnego wesela, szkoda pieniędzy. A potem, wiadomo. Nie jestem już najmłodsza i doszliśmy do wniosku, że przy samych zarobkach Andrzeja też damy radę. No bo jest jeszcze jedna sprawa. Jestem w ciąży.

Tomek głośno wypuścił powietrze, a Hania prawie spadła z krzesła. Gdzieś w oddali brzmiał nieodłączny świąteczny hit, nieśmiertelny Wham! i Last Christmas. Co niektórych najwyraźniej irytował. Przy stoliku obok jakiś osiłek głośno i wulgarnie komentował zamiłowanie centrów handlowych i wszelkich mediów do tego akurat utworu.

– Wszystko się ułożyło. Jest lepiej, niż mogłabym się spodziewać. Tak szczerze, to już bokiem wychodziła mi ta praca. Atmosfera okropna, wszyscy na siebie donoszą, ciągłe zmiany, reformy, które tylko wprowadzają chaos. Po co mi to? A Andrzej jest informatykiem, kocha swoją pracę, nie musi się użerać z ludźmi i jeszcze płacą mu prawdziwe pieniądze, a nie kieszonkowe, jak mnie. Wszystko omówiliśmy. Poczekam, aż dzieci podrosną…

– Dzieci? – Hanka powoli zaczynała się gubić w tym gąszczu nagłych rewelacji.

– Co najmniej trójka. Andrzej jest jedynakiem i według niego to nic dobrego. Dzieci potrzebują wsparcia, na wypadek, gdyby coś nam się stało. No i na starość będą miały siebie.

– Muszę przyznać, że naprawdę dogłębnie to rozważyliście. Na serio rozmawialiście już o starości waszych hipotetycznych dzieci? – Tomek śmiał się na głos.

– Teoretycznie tak. – Misia zrobiła się poważna. – Przez ten czas, gdy będę z dziećmi w domu, zastanowię się nad jakimś własnym interesem.

– Kochana, nie zamierzam podcinać ci skrzydeł, ale żadna z ciebie bizneswoman. – Hania nie chciała być brutalna, lecz miała wrażenie, że z tego nadmiaru szczęścia przyjaciółka straciła kontakt z rzeczywistością.

– Myślisz, że nie dam rady nauczyć się pisać biznesplanów, nie zrozumiem unijnych dofinansowań i takich tam pierdół? Wielkie dzięki, poradzę sobie.

– Nie chciałam cię urazić, oczywiście, że sobie poradzisz. I naprawdę ci gratuluję. – Hania skapitulowała, patrząc bez apetytu na promocyjne ciastko. Lukier wyglądał tak, jakby już ktoś próbował go zlizać.

– Właściwie to już wiem, co chciałabym robić. Będę szyła, zobaczysz, jeszcze kiedyś to ja zaprojektuję ci suknię ślubną. – Misia uściskała Hanię, niemal przewracając kubki z niedopitą, wystygłą kawą.

Szum za ich plecami się nasilał. Grupa hałaśliwych nastolatków zaczęła składać zamówienie, kpiąc z zagubienia młodego kelnera, który najwyraźniej dopiero zaczynał swoją przygodę z pracą.

– No dobra, piękne i kochane. Teraz moja kolej. Też muszę wam coś powiedzieć.

Misia uśmiechnęła się uprzejmie, chociaż widać było, że nie jest zadowolona z takiego obrotu sprawy. Mogłaby mówić bez końca o swoich i Andrzeja planach. Zirytowana przedłużającym się milczeniem Tomka, ponagliła go gestem.

– Brat załatwił mi pracę pod Dublinem. Wyjeżdżam.

– Na zawsze? – wykrzyknęła Hanka. O ile pierwsze wieści ją zaskoczyły, teraz była zdruzgotana.

– Nie, myślę, że nie. Brat i jego firma mają zlecenie na budowę domu wielorodzinnego. Przez trzy miesiące zarobię tyle, ile tutaj przez rok albo i więcej.

– Pomoże ci to wreszcie stanąć na nogi. No ja niestety nie mam dla was żadnych wieści – powiedziała gorzko Hanka.

– Hania, nie rób takiej miny. – Tomek pierwszy zrozumiał, że coś nie gra.

– Oboje wyjeżdżacie.

– Tylko się nie rozpłacz, proszę cię, bo zaraz się poczuję winna. – Misia miała już łzy w oczach.

– Jestem zaskoczona, to dlatego. Zdajecie sobie sprawę, że wszystko się zmieni? Nie będziemy się już tak spotykać. – Hania starała się trzymać fason. Wszechobecna świąteczna atmosfera zaczęła ją irytować, nieporadność kelnera doprowadzała do szewskiej pasji, a grupę głośnych nastolatków miała ochotę zbesztać.

– Haniu, zrozum. Nie stać mnie na życie w Polsce. Mam nadzieję, że uda mi się zebrać pieniądze i wrócić. Ale jeśli nie, to wolę pracować za godziwą kasę. Zresztą chyba jak większość Polaków. Mam tyle lat, co ty i nigdy nie byłem w poważnym związku. Nie wspominając nawet o założeniu rodziny. Każda wyśmiałaby takiego nieudacznika jak ja. Jest mi wstyd. Ty chociaż wynajmujesz kawalerkę, ja wciąż pokój w mieszkaniu studenckim. Wiesz, jakie to uwłaczające? Ale słuchaj, jak się już urządzę, to przyjedziesz do mnie. Wszystko załatwię i nawet o bilet na samolot nie będziesz się musiała martwić. To tylko dwie godziny lotu.

– Dzięki, Tomek, ale nie o to chodzi. Nie mówmy już o mnie, nie musicie mnie przekonywać do swoich wyborów. Nie lubię zmian i tyle, za jakiś czas się oswoję. Naprawdę się cieszę, że wam się udało. Zresztą ja też nie mogę narzekać. Inni mają gorzej.

– Jesteś kochana, zobaczysz, że do ciebie też w końcu los się uśmiechnie i podsunie ci szansę pod nos.Pierwszy śnieg

Hania zrealizowała to, co zamierzała. Na początku grudnia wzięła dwa dni urlopu. Upiekła pierniki i pięknie je ozdobiła. To miał być prezent dla rodziny. Zrobiła pranie, zmobilizowała właścicielkę do działania. W końcu zjawił się hydraulik i odpowietrzył, co trzeba. Nie musiała dłużej patrzeć na kłęby pary unoszące się z ust i nosa przy każdym oddechu. Ośmieliłaby się nawet stwierdzić, że w mieszkaniu zrobiło się ciepło. Stare żeliwne kaloryfery buzowały radośnie, kiedy doprawiała świąteczne smakołyki łzami.

Próbowała czytać, rozsmakowywać się wolnym czasem, ale gdy tylko zasiadła w szerokim swetrze i ogromnych skarpetach w fotelu, gdy wzięła kubek z gorącą czekoladą w dłonie, rozpłakała się na dobre. Miała wrażenie, że marnuje swoje życie na nic nieznaczące działania. Nie panowała nad upływającym czasem i nie robiła niczego, co sprawiałoby jej satysfakcję. Owszem, pierwsze miesiące w pracy ją zadowalały. Zaprzyjaźniła się z kilkoma czytelnikami, bez trudu potrafiła zgadnąć, jaka pozycja komu się spodoba, ale potem w wyniku rotacji wylądowała w znacznie oddalonej placówce, której kierowniczka nie cieszyła się sympatią ze strony podwładnych i gdzie Hanka utknęła na dobre. Kiedyś jeszcze marzyła, że może uda się jej przejść do działu gromadzenia albo opracowywania książek, w wolnym czasie chodziła na różnego rodzaju kursy, szkolenia i konferencje, ale potem, gdy kilka razy jej pomysły zostały wyśmiane, odpuściła. No i w pewnym momencie straciła wiarę w sens tego, co robi, i całą pewność siebie.

Jej znajomi radykalnie zmieniali kierunki swojego życia i byli tym zachwyceni. Ona nie miała pojęcia, co mogłaby zrobić. Nie chciała marnować kolejnego wieczoru na chlipanie do kubka, więc odpaliła komputer i zaczęła skakać po stronach, byle tylko zająć czymś myśli. Nic jednak nie było w stanie jej zaabsorbować na tyle, żeby mogła odsunąć od siebie to przygnębiające analizowanie swojej dotychczasowej, jałowej egzystencji.

Dominującym tematem na forach były święta i porady, jak nie pozabijać się przy stole, jak bezboleśnie zabić karpia, moda choinkowa na ten sezon (rządziły rustykalne klimaty, będące w opozycji do zeszłorocznej monochromatycznej elegancji), oczywiście przepisy, pomysły na prezenty i tak dalej. Zniechęcona zajrzała na stronę z ogłoszeniami i wybrała zakładkę „Dam pracę”. Wertowanie ofert okazało się zabawne. Po pierwsze doszła do wniosku, że na świecie potrzebni są tylko specjaliści od IT, a po drugie, że reszta ofert była napisana chyba przez ludzi z księżyca. Wymagania nijak się miały do oferowanego wynagrodzenia, a często zdarzało się, że ten aspekt był zupełnie pomijany w treści oferty. Wychodziło na to, że Polki i Polacy powinni pracować za darmo, a najlepiej jeszcze dopłacać.

W końcu jednak jej wzrok zatrzymał się na lakonicznym komunikacie:

Potrzebna osoba do zorganizowania biblioteki. Zakwaterowanie i wyżywienie. Wynagrodzenie do negocjacji.

I tylko adres mailowy, który nic jej nie mówił. Żadnej więcej informacji. Zaintrygowana podreptała do kuchni, włączyła czajnik i wyjrzała przez okno. O tej porze roku znajomy widok robił przygnębiające wrażenie. Ale mały, ledwie zauważalny szczegół przykuł jej uwagę. W żółtym snopie światła ulicznej latarni wirowały drobinki śniegu. Być może już tej nocy zrobi się ładnie. Czysta, miękka kołdra przykryje szare, popękane chodniki i sprawi, że świat stanie się przytulniejszy.

Nalała wrzątku do kubka, wrzuciła torebkę z owocową herbatą i wróciła do wygrzanego fotela. Ekran monitora mrugał do niej subtelnie i zachęcająco. Sięgnęła do dawno nieużywanego folderu i otworzyła plik z CV. Uaktualniła je, nadała nową formę, wkleiła zdjęcie, na którym wyglądała, jakby była w stanie przenosić góry, i wysłała mail bez tematu i treści. Jedynie z załącznikiem. Kiedy na ekranie pojawiła się informacja, że wiadomość została wysłana, oblała się potem…

Przez kilka dni chodziła spięta, rozkojarzona i zestresowana, ale nic się nie wydarzyło. Odetchnęła. Gdyby przyszła odpowiedź, musiałaby podjąć jakieś działania, a na to nie była gotowa. Nagle doceniła stałość tego, co miała. Oswojona codzienność dawała poczucie bezpieczeństwa, chociaż już dawno podcięła jej skrzydła. Liczne poradniki i czasopisma kobiece sugerowały, by wpuścić trochę świeżego powietrza, wyjść poza strefę komfortu, ale ona machała na to ze zniecierpliwieniem.

– Co za głupoty, kiedyś ludzie chcieli po prostu przeżyć – powiedziała siostrze przez telefon, gdy ta radziła się jej w kwestii wyboru kolejnego szkolenia. Hania zaczynała myśleć, że jej mała, szalona Oleńka uzależniła się od samorozwoju. Każdego coacha na swojej drodze uważała za guru, a coaching traktowała jak religię. Hania mogła tylko kręcić głową z niedowierzaniem na każdą nową receptę, jak być wydajniejszym i szybciej dotrzeć do celu. Teraz, gdy z obawą zaglądała do skrzynki, przypomniały jej się wszystkie rozmowy z Olą i zdała sobie sprawę, jak bardzo się różnią. To ona wyjechała do dużego miasta, zostawiła za sobą wszystko i bez niczyjej pomocy się usamodzielniła. Tyle że stan, który udało się jej osiągnąć zaraz po studiach, teraz zdawał się trochę zdezaktualizowany. Skończyła trzydziestkę i pragnęła więcej, ale przy tym nie chciała zmian. I nie potrafiła poradzić sobie z tym paradoksem.

Była zła na Tomka i Misię, że jej to uświadomili. W tym roku to u niej wypadało spotkanie przedświąteczne, ale postanowiła poczekać, aż odezwą się do niej pierwsi. O ile nie zapomną zaaferowani swoimi sprawami.

Czuła się opuszczona. Dopóki razem płynęli na dziurawej łodzi, była w stanie znieść wszystko. Cała trójka cierpiała na chorobę współczesności o nazwie „tymczasowość”, a teraz oni otrzymali szansę na zbudowanie czegoś stałego. Ona nie. Została poza nawiasem. Życie szło do przodu, ale u innych.Zabić święta

Ja za wino dziękuję. – Misia wzbraniała się rękami i nogami, chociaż nikt jej nie proponował alkoholu. Wyglądała uroczyście i dojrzale.

– Kochana, dla ciebie tylko kakao, ewentualnie herbata. – Tomek upychał fachowo zapakowane prezenty pod mikrochoinką stojącą na taborecie przy oknie.

Cały zły nastrój Hani minął bezpowrotnie. Po kilku dniach nurzania się w przygnębieniu w końcu uniosła wysoko czoło, otrząsnęła się i postanowiła, że będzie lepiej i już! Idzie nowe. W końcu i jej musi spaść jakiś okruszek szczęścia. Nie liczyła na wiele, ale obiecała sobie być cierpliwą i mieć oczy oraz uszy otwarte.

– Tomku, jeżeli przez najbliższe pół roku nie uda mi się zmienić pracy, skorzystam z twojej oferty. Jeśliby tylko coś się dla mnie znalazło – powiedziała to tak, jakby miała właśnie rzucić się ze skarpy w spienione morze.

– Cudownie będzie mieć jakąś serdeczną duszyczkę przy sobie. – Tomek naprawdę się ucieszył z jej deklaracji.

– Hej, czy to oznacza, że nie będę mogła liczyć na waszą pomoc przy dziecku? – Misia udała rozczarowaną.

– Będziemy przyjeżdżać na każde twoje wezwanie, ale przecież Andrzej na pewno stanie na wysokości zadania. – Hania zdała sobie sprawę, że chociaż zmiany u jej przyjaciół obracały ich życie na lepsze, to oni też walczyli z wątpliwościami. Nie mogła sobie wyobrazić Misi w roli żony i mamy. Ciągle w biegu, a teraz zapragnęła zaszyć się między kuchnią a pokojem dziecięcym. No i Tomek. Uwielbiał to, co robił. Dzieciaki też go kochały, oswoił te z najgorszej dzielnicy miasta. Prowadził kółko teatralne, kącik plastyczny i nastoletni zespół podwórkowy. Odwdzięczały mu się ciężką pracą, ufnością, a teraz miał je porzucić? To wszystko wydało się Hani jakieś niedorzeczne.

Postawiła na stole półmisek parujących pierogów. Rano ubogi wystrój jej mieszkania wyglądał dość tandetnie, ale magia zaczęła się dziać o zmroku, gdy zamigotały lampki zdobiące zużyty karnisz, a bombki w wersji mikro odbiły błękitne światło. Na papierowej rozkładanej kartce świątecznej zatańczyły cienie, ożywiając symboliczne przedstawienie narodzin Dzieciątka Jezus.

Hania tuż przed przyjściem przyjaciół włożyła odświętną granatową sukienkę i zaczęła nucić kolędy, powstrzymując łzy. To miało być ich ostatnie przedświąteczne spotkanie. Obiecała sobie, że wszystko będzie idealnie. Zadbała o ulubione dania Misi i Tomka oraz o nastrój. Byli zaskoczeni już po wejściu. Oboje rzucili się do pomagania. Za kilka dni każde z nich miało pojechać w rodzinne strony, a potem zacząć nowe życie. Gdzie indziej.

– Życzę wam wszystkiego najlepszego, niech los sprzyja waszym zamierzeniom, niech się spełnią wasze marzenia, nawet te najskrytsze, a troski i problemy niech was oszczędzają.

– Dziękuję, Haniu, to najpiękniejsze życzenia, jakie kiedykolwiek dostałam.

– To prawda. I mam wrażenie, że najszczersze – dorzucił Tomek, po czym uściskał obie dziewczyny i zabrał się do rozpakowywania jedzenia, które sam przygotował.

– Co prawda do Wigilii jeszcze trochę czasu, ale bardziej świątecznie to już nie będę się czuła. – Misia łakomie zerkała na zastawiony stół. Tomek zaś łypał w stronę taboretu ukoronowanego choinką, pod którym leżały starannie zapakowane paczki. Trzeba przyznać, że Hania się napracowała.

– No już, siadajcie i opowiadajcie, co tam słychać. – Gospodyni zapędziła gości na fotele, sama przycupnęła na krawędzi łóżka. Tomek podał jej napełniony talerz. Warto było pościć cały dzień.

– Przygotowania w toku – zaczęła Misia. – Mieszkanie zaklepane. W zeszły weekend byliśmy je obejrzeć. Jestem taka szczęśliwa, wreszcie będę u siebie. Będę mogła się skupić na wybieraniu mebli, na doborze kolorów ścian. Koniec z łóżkami, na których spało przede mną milion anonimowych osób. Będzie całkiem nowa, nieskazitelna sypialnia. Wreszcie, po tylu latach. – Aż sapnęła z zadowolenia.

– Ale ci zazdroszczę, Misiu, choć jednej rzeczy nie rozumiem. Przecież ty nigdy nie chciałaś tak żyć.

– Może dojrzałam? A może miałam już dość tej szarpaniny.

– A może po prostu jesteś zakochana na zabój i nastąpiło przedefiniowanie priorytetów w twoim życiu – skwitował Tomek i podszedł do laptopa. Jazzowe szlagiery w świątecznym klimacie idealnie współgrały z atmosferą wieczoru.

– To nie tak. Nadal uważam, że mężczyźni i kobiety powinni być w życiu partnerami. Że brakuje nam parytetu i że kobieta powinna mieć zagwarantowany wybór. I teraz mam szansę tak wychować swoje dzieci. Na dumnych i szczęśliwych dorosłych, którzy wiedzą, że życie nie jest czarno-białe.

– Ambitne zadanie. Ale jak patrzę na twoją determinację, to jestem przekonana, że ci się uda. Tomek, nie żal ci? – Hania wycelowała widelec w przyjaciela.

– Haniu, chcesz w nim wywołać poczucie winy? – Misia stanęła z wypiętym brzuchem, którego jeszcze nie było widać, podpierając się w krzyżu.

– Oczywiście, że nie. Rozumiem. Jakbym była na waszym miejscu, pewnie zrobiłabym tak samo.

– I zrobisz, już niebawem. Daj mi tylko chwilkę, aż się tam urządzę – uspokajał Tomek przyjaciółkę.

– Kiedy wyjeżdżasz? – zapytała Hanka.

– W styczniu. Uwierzcie mi, długo nad tym myślałem, ale okazało się, że zabierają nam salę, w której działało moje kółko teatralne. Będą tam komercyjne zajęcia z zumby, jogi i takie tam… Centrum woli zarabiać. Jak wszyscy. Brat nalegał, mówił, że brakuje im ludzi, a mają zlecenia na kilka miesięcy naprzód. Teraz wykończeniówka, potem poważniejsza praca. W końcu wiem, jak trzymać młotek i na pewno się przydam. Wciąż powtarzam sobie, że to tylko na chwilę.

– Niby jest dobrze, ale wszystko to smutne jakieś. Dopiero teraz, gdy tak się nad tym zastanawiam, wydaje mi się, że zdradziliśmy nasze ideały.

– Misiu, co ty opowiadasz. – Hania nie chciała, żeby spotkanie zamieniło się w stypę. – Przecież będziesz miała dom, rodzinę, czas, żeby się zastanowić, co dalej. Nie możesz myśleć, że coś tracisz.

– Masz rację. Nalejcie tego kompotu śliwkowego. Pora na toast. Za trafne wybory.

– To co, czas na prezenty? – Tomek poderwał się podekscytowany jak małe dziecko.Obrazek rodzinny

Mamo, tato, już jestem! Zobaczcie, kogo przywiozłam! – Ola hałasowała za trzech. Sapała, pokrzykiwała, rzuciła butami, które odbiły się od drzwi szafki w przedpokoju. Pod ich nogami zaczął się plątać jamnik Korek. Hania przytuliła do siebie wierzgającego zwierzaka. Był z nimi od wielu lat. Imię znalazło się samo, zaraz po tym, jak trzeci raz utknął w jakiejś dziwnej dziurze. Miał do tego dar. Wystarczyła szpara w płocie, w którą z nieuzasadnionym pędem się wbijał, a potem żałośnie skomlał, błagając o pomoc.

Teraz kręcił ogonem jak małym śmigłem, pomagając sobie pupą, która ledwo nadążała. Zaokrąglił się od ostatniego razu, gdy Hania go widziała. Bursztynowa sierść lśniła, a brązowe oczy wyrażały radość w czystej postaci.

– No już, już, kochane, rozbierajcie się. Haniu, jak dobrze, że już jesteś. – Tata ściskał ją i całował, drapiąc swoją brodą. Ola odkręcała niekończący się szalik, nie przestając przy tym mówić. O tłumie w sklepach, o śniegu, o nowych dekoracjach świątecznych na rynku, o makowcu, który zrobiła po raz pierwszy w życiu sama.

Hania odetchnęła pełną piersią i pozwoliła, by skumulowane w ostatnich tygodniach napięcie uleciało bezpowrotnie. Przywitała się z pachnącą wypiekami mamą i zajrzała do drzemiącej babci Łucji. Zaniosła torby i plecak do swojego dawnego pokoju. Tutaj nic się nie zmieniło. Rodzice wciąż mieli nadzieję, że kiedyś do nich wróci. Co prawda w końcu przestali podsuwać jej kandydatów na potencjalnych mężów, ale na każdym kroku podkreślali, że nigdzie nie będzie jej lepiej niż w domu.

Czasami ta propozycja wydawała się kusząca. Schować się w bezpiecznym miejscu, cieszyć się spokojem, codziennie patrzeć na odklejające się plakaty, zasypiać w dobrze znanym łóżku i pozwalać się rozpieszczać. Z tym że to było nierealne. Mało tego – wiedziała, że lada dzień jej młodsza siostrzyczka też wyprowadzi się z domu. Nie mogła sobie wyobrazić, jak zniosą to rodzice.

– Haniu! Umyj ręce i chodź, zupa czeka.

Posłusznie wykonała polecenie. Pomidorowa była dokładnie taka, jak zawsze. Próbowała wielokrotnie uzyskać smak jak u mamy, ale nigdy się jej nie udało.

– Cała tajemnica tkwi w pomidorach. To muszą być pomidory z naszego ogródka – wyjaśniała mama ze śmiechem, chociaż Hania wiedziała, że musi być coś jeszcze, jakiś sekret, którego nie chciała zdradzić.

Jedząc, badała wzrokiem pokój. W tym miejscu, oprócz telewizora, nic się nie zmieniło. Jedynie lekko pożółkła tapeta z naderwanymi brzegami nosiła znamiona mijającego czasu. Na podłodze leżał ten sam od wielu lat dywan, a stary żyrandol dawał tyle samo ciepłego światła, co w czasach, gdy Hania z Olą bawiły się między fotelami i krzesłami. Obok telewizora paprotka, na półkach kryształy i zdjęcia, na szafie zasuszony bukiet i wielkanocna palemka pokryta kurzem. Ten sam kiczowaty obrazek na ścianie, zakupiony przez tatę na targu. Na stole robiona szydełkiem serweta i wazon, obok którego leżały wymięte gazety. Ten sam zapach, te same dźwięki. Przymknęła oczy i bez trudu cofnęła się myślami o dwadzieścia lat.

– Ziemia do Hanki, hej! Co ty taka zmęczona jesteś, że śpisz na siedząco? Myślałam, że pomożesz mi z choinką. – Ola nie cierpiała bezruchu. Krążyła wokół stołu, robiąc straszne zamieszanie.

– Po prostu wspominam.

– Za młoda na to jesteś. – Do pokoju weszła babcia. Jakby pomniejszona przez swój wiek, pomarszczona niczym rodzynka, w wielkich, puchatych kapciach zwierzakach, które dostała w zeszłym roku od wnuczek. Przez całe święta zaśmiewali się z wilków, które podgryzały babcię. Na szczęście ona też miała poczucie humoru. Doceniała fantazję Hani i Oli i gdy tylko temperatura za oknem spadała poniżej zera, z przyjemnością je wkładała.

– Witaj w domu, Haniu. Czemu tak rzadko do nas zaglądasz, co? – Babcia cmoknęła starszą wnuczkę w czoło. Nie mogła się nią nacieszyć.

– Babciu, czasu brak.

– Wam, młodym, na wszystko brakuje czasu. Odstawcie te komórki, internety i telewizory, a sami zobaczycie, ile zyskacie. W końcu dzień każdego z nas ma dwadzieścia cztery godziny.

– To prawda, wystarczy dobra organizacja. Byłam na świetnym szkoleniu, po kolacji pokażę ci materiały. – Ola jak zwykle była przygotowana na każdą okoliczność, byle tylko podzielić się swoją wiedzą ze wszystkimi, którzy okażą chociaż minimum zainteresowania. Tym razem jednak domyślna babcia pośpieszyła Hani na ratunek.

– Kochane, chyba o czymś zapomniałyście, wasz ojciec zaraz wniesie drzewko, trzeba iść na strych po ozdoby. Na mnie przy ubieraniu choinki nie liczcie. Korzystając z przywileju wieku, usiądę sobie wygodnie i będę zrzędzić.

– Dobra, dobra, babciu, jesteś najpogodniejszą osobą, jaką znam. Nigdy nie słyszałam, żebyś zrzędziła.

– Oleńka, bo jak się skupię…

– Niech już babcia nie grozi.

W tym momencie w drzwiach pojawił się czubek dorodnego drzewka. Na widok choinki pachnącej żywicą wszyscy westchnęli. Dziewczyny czym prędzej wspięły się wąskimi schodami na strych i przekomarzając się, szukały włącznika światła. Było jak kiedyś. Brakowało tylko opadających elastycznych rajstop wypchanych na kolanach i podskakujących kitek. Sięgnąwszy do pudeł, wznieciły olbrzymią chmurę kurzu. Załzawione, kaszlące i umorusane zeszły na dół.

– Tego mi było trzeba. Prawdziwie rodzinnej i świątecznej atmosfery. – Hania uśmiechnęła się do babci, która z bezpiecznej odległości obserwowała ich poczynania. Najpierw lampki. Najbardziej cierpliwa była mama, toteż usiadła w drugim fotelu i została obdarowana kłębowiskiem sznurów. Położyła je na kolanach i w skupieniu szybko pracowała zwinnymi palcami. Nowa fryzura ją odmłodziła, ale okulary zsunięte na koniec nosa przypominały, że była świeżo upieczoną emerytką. Tata, który właśnie wniósł tacę z parującymi szklankami w metalowych koszyczkach, od kilku lat zajmował się swoim hobby, czyli majsterkowaniem.

Przy pomocy Oli raz-dwa umocował drzewko w stojaku i nalał wody do naczynia, w którym stanął pień. Hania obserwowała dłonie taty, pokryte mapą żył i przebarwień.

– Co ty dzisiaj taka zamyślona? Do roboty! Zakładamy lampki. – Ola nie dała jej czasu na refleksję. I dobrze, niewiele potrzebowała, by znowu pogrążyć się w melancholii, a to nie był dobry moment. Nie teraz.

Gdy tylko na dobre wzięły się do pracy, nie wiadomo skąd pojawił się Korek. Zaszczekał na widok łańcuchów i koniecznie chciał uczestniczyć w ubieraniu drzewka. Delikatne odpychanie stopą na nic się zdało, w końcu uciekł, ciągnąc za sobą większą część srebrnego łańcucha, i schował się za firanką. Jego wystające nogi i ogon radośnie tłukący się o dywan świadczyły, że nie może się doczekać dalszej części zabawy.

Babcia też się włączyła i zaczęła wieszać ozdoby choinkowe pamiętające jeszcze czasy jej dzieciństwa. Aniołki z waty, kwiaty z bibuły, sople z papieru wtopiły się w tło przyćmione przez nowsze, jaskrawsze i fabrycznie wykonane sąsiadki. Hania zajęła się gałązkami na wyższym poziomie, a Ola rozpoczęła pościg za Korkiem, który mimo zaawansowanego wieku potrafił się wić niczym wąż. Złapanie go było niemożliwe, ale za to cały dom rozbrzmiewał śmiechem. Stare, niezawodne przekupstwo załatwiło problem – kawałek kiełbasy za łańcuchy, lekko już zwichrowane i obślinione.

Włączenie lampek tuż przed północą zwieńczyło pracę. Plastikowa ozdoba udająca drzewko, którą Hania zostawiła w mieszkaniu, nijak się miała do żywej choinki, pachnącej i skrzącej się niczym z bajki. Ten jeden akcent wystarczył, by zmienił się charakter domu. W powietrzu czuć było magię i oczywiście zapach barszczu oraz kapusty z grzybami.

– Pora do łóżek, bo inaczej splądruję garnki jak jakiś barbarzyńca. – Hania pierwsza podjęła decyzję i pomogła babci przejść do łazienki.

Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: