Na koniec świata - ebook
Na koniec świata - ebook
Gdzie jest koniec świata? I czy warto go szukać?
Prawie trzydziestoletnia Barbara stoi na życiowym rozdrożu. Niewierny narzeczony zmusza kobietę do podjęcia trudnej decyzji, a jedyna krewna wcale jej w tym nie pomaga. Zdesperowana rzuca wszystko i opuszcza dotychczasowe miejsce zamieszkania. Przypadkiem znajduje stary, opuszczony dom w miejscowości Koniec Świata. Zaczyna budować swoje życie na nowo. I zaczyna dostrzegać inny, lepszy świat. To właśnie tutaj przeplatają się radości i smutki bohaterki, która przygarnia kudłatego Merdka, psa sierotę, nadaje imię zwierzęciu rasy krowa i dokarmia cheddarem nieuchwytnego… Cheddara. A przy okazji zamawia miłość (i nie tylko) przy ognisku, a z miłości do przyjaciółki pomaga zdrajcy. Z dobroci serca wybacza też okrutnej (czyżby?) ciotce.
I jest chyba najprawdziwszą wiedźmą…
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66201-10-1 |
Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Moja pierwsza noc – westchnęła. Wstała z dmuchanego materaca i podeszła do okna. Odsłoniła delikatnie koronkowe zazdrostki. W powietrzu uniosły się i zawirowały drobinki kurzu. Powolnym ruchem zawędrowały w stronę Basi, znajdując drogę do nosa, jakby chciały się przywitać z przybyszem. Potem śmiało, może nawet bezczelnie, osiadły we wnętrzu, drażniąc i łaskocząc, wywołały odruch kichania. Potarła energicznie nos, po czym oparła łokcie na parapecie, podpierając brodę o dłonie, i wpatrywała się w horyzont swojej nowej ziemi. Słońce właśnie brało wieczorną kąpiel w różowej pianie z chmur.
– Moja pierwsza noc – westchnęła po raz kolejny. Chyba nie będę spała – pomyślała. Tyle wrażeń, wspomnień i nadziei mieszało się w niej, odkąd przekręciła klucz w zamku i przekroczyła próg swojego domu. Od czasu do czasu pomiędzy myśli wkradał się lęk. Czy zaakceptują ją nowi sąsiedzi? Czy będzie kiedyś tutejsza? Nie miała pojęcia o życiu na wsi. Znała się na ziołach, owszem, ale na ziemi? A przecież kupiła jej sporo. Pomyślę o tym jutro. Scarlet na końcu świata – zaśmiała się do tej myśli.
– Dobranoc, dniu. Do jutra, słońce – wypowiedziała w stronę odchodzącego dnia. Na horyzoncie widać już było jedynie kontury świata. Jej nowego świata.
Stała tak jeszcze długą chwilę i wpatrywała się w skradającą ku światu ciemność. Odniosła wrażenie, że słońce zabrało ze sobą hałas, bo nagle wszystko ucichło. Jakby świat zamilkł, a noc zaprosiła ciszę. Pomyślała sobie, że w tej nocnej ciszy jest jakaś tęsknota. Że stare domy tęsknią nocami. Że śnią im się sny gwarne, rozbujane, skrzypiące nadrzewnymi huśtawkami, dziecięcymi głosami i stukotem trzewików. Melodyjnymi kołysankami, przysiadającymi na rogach poduszek. Nienaoliwionymi, zgrzytającymi drzwiczkami starych szaf.
Pożegnała nocne niebo. Usiadła na dmuchanym materacu, opatuliła się kocami. Oparła głowę o ścianę i czekała na księżyc, przypominając sobie słowa babci, że pierwsze sny są ważne. Bo według podań słowiańskich to, co przyśni się pierwszej nocy w nowym miejscu, trzeba zapamiętać. Takie sny mogą być prorocze. Pamiętała, żeby nie spojrzeć po przebudzeniu w okno. Bo wtedy sny ulatują.
– Moja pierwsza noc w moim starym-nowym domu – wyszeptała i zasnęła.
*
– Popatrz, Basieńko, tak się doi krówki.
Katarzyna Budziarek siedziała na drewnianym taboreciku o trzech nogach, ściskając pomiędzy kolanami ocynkowane wiadro, i pociągała za strzyki czarną krowę w białe łaty (albo też białą krowę w czarne łaty), wołając na córcię. Spod kolorowej, kwiecistej chusty wiązanej z tyłu nie wystawał ani jeden włos.
– No chodź, nie bój się, to bardzo miła krówka. Nic ci nie zrobi. Chodź – zachęcała.
– Ale ona jest duża. – Basia stała w drzwiach obory, kurcząc się na widok zwierzęcia.
– Duża, ale grzeczna. Podejdź. Na pewno cię polubi. I wiesz co? Ona już cię lubi. Inaczej nie dawałaby ci mleczka. Nie byłoby masełka i twarożku by nie było. Chodź.
Basia nieśmiało stawiała jeden krok i przystawała. Krok i przystawała.
– Mamuś, a jak ona ma na imię?
– Nie ma imienia.
– Jak to?
Katarzyna uśmiechnęła się i z czułością odpowiedziała córce:
– No tak to. Czekała, aż ty je wymyślisz.
Basia stanęła za mamą i patrzyła, jak białe mleczko pryska do wiaderka, tworząc na powierzchni piankę.
– A jak byś chciała? – zapytała mama z uśmiechem.
– Naprawdę? Mogę jej wymyślić imię?
Katarzyna przytaknęła głową. Basia zapiszczała z radości.
– Nadaję ci imię… Gabryśka.
Stworzenie jakby zrozumiało jej słowa, bo odezwało się, głośno mucząc.
– O, widzisz, muczy. Chyba jej się spodobało. Możesz ją pogłaskać.
Dziewczynka wychyliła się zza pleców mamy, dotknęła ostrożnie boku Gabryśki i z zachwytem oznajmiła:
– Ale ona miła, mamusiu.
– Krówka to bogactwo. Pamiętaj. A teraz zobacz i spróbuj. Tutaj jest podbrzusze krówki i w tym miejscu jest zakończone wymieniem, w którym zbiera się mleczko. – Pokazywała palcem. – Wymię zakończone jest długimi wypustkami, a one nazywają się strzyki. I kiedy je pociągasz, leci z nich mleko, jak teraz. – Katarzyna złapała w dłonie strzyki, obciągała i dociskała naprzemiennie, tłumacząc córci, że do krowy powinno się podchodzić tak, by po prawej stronie mieć jej głowę, a po lewej ogon. I że na ogon należy uważać.
Basieńka wgapiała się zafascynowana. Przykucnęła i zachęcana wyciągnęła rękę do strzyka. I w tym momencie krowa machnęła ogonem, uderzając ją w oko. Basia zapiszczała, złapała się za policzek, straciła równowagę, padła jak długa i…
Zerwała się wystraszona, złapała za policzek i usiadła. Przez okno wciskał swój wścibski nos cienki jak rogal, srebrnobiały księżyc. Westchnęła.
– Że też musiała majtać ogonem ta cała Gabryśka. To był tak miły sen. Dawno nie śniłam snów z tobą, mamo – wypowiedziała w głębię nocy.
Nie mogła, nie chciała zasnąć. Przytuliła się do poduszeczki. Zostawiła ją sobie z dzieciństwa. Żadne tam misie, lalki. Mała, miękka poduszka. Miała prawie tyle lat, co ona. Z policzkiem przy poduszce odtwarzała sen dziesiątki razy. Wsłuchiwała się w głos mamy. Wdychała jej zapach i czuła jej miękkość. Obudziło ją pianie koguta oznajmiające, że słońce już wstało, że oto nastał nowy dzień. I zwycięstwo światła nad ciemnością.