Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Na ratunek Rufiemu - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
1 kwietnia 2012
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Na ratunek Rufiemu - ebook

Bliźnięta, Patrycja i Adam, nie mogą się doczekać wakacji, zwłaszcza że planują wyjazd nad morze. Bardzo cieszą się również z tego, że na wakacje będą mogli zabrać z sobą swojego ukochanego szczeniaczka. Szczeniak uwielbia długie spacery po plaży, szczególnie cieszy go wskakiwanie do morza oraz kopanie w piasku. Na spacerach poznaje również nowe zwierzątka - interesują go wiewiórki, które bardzo lubi gonić. Pewnego razu po raz pierwszy sam wybiera się na długi spacer, a dzieci martwą się jego zniknięciem i niecierpliwie go wyczekują. Po długich godzinach oczekiwania postanawiają wyruszyć na poszukiwania. Szukają go na plaży. Idą wzdłuż klifu, tam spotyka ich coś zupełnie nieoczekiwanego…

Wszystkich fanów książek Holly Webb i miłośników czworonogów zapraszamy na stronę:

www.zaopiekujsiemna.com.pl

Świetna zabawa dla wirtualnych opiekunów, forum i wiele konkursów!

Kategoria: Dla dzieci
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-265-0538-6
Rozmiar pliku: 1,8 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Roz­dział pierw­szy

– Nadal uwa­żam, że nie­bie­ska smycz była lep­sza – po­wie­dział Adam, spo­glą­da­jąc na nową smycz Ru­fu­sa, ze skrzy­żo­wa­ny­mi rę­ka­mi i na­dą­sa­ną miną.

– Nie, czer­wo­ny świet­nie pa­su­je do jego sier­ści. Gdy­byś nie wy­dał ca­łe­go kie­szon­ko­we­go na sło­dy­cze, mógł­byś ku­pić nową smycz! – za­uwa­ży­ła Go­sia. – To jego pierw­szy praw­dzi­wy spa­cer. Chcesz, żeby mama nie po­zwo­li­ła nam wyjść z psem, bo się kłó­ci­my? Wiesz, że tak zro­bi!

– No do­bra… – mruk­nął. Po­tem uśmiech­nął się do swo­jej bliź­nia­czej sio­stry. – Pew­nie i tak nie uda ci się za­ło­żyć mu smy­czy!

Ru­fus, szcze­nię coc­ker spa­nie­la, tań­czył wo­kół nóg Gosi, pisz­cząc i szcze­ka­jąc z pod­nie­ce­nia.

– Rufi, spo­kój! – za­chi­cho­ta­ła dziew­czyn­ka, pró­bu­jąc za­piąć smycz na ob­ro­ży pie­ska. – Słu­chaj, nig­dy nie wyj­dzie­my na ten spa­cer, je­śli nie po­zwo­lisz mi tego przy­piąć!

– Je­ste­ście go­to­wi? – Mama wy­szła do przed­po­ko­ju. – Do­kąd pój­dzie­my na ten szcze­gól­ny spa­cer?

– Do par­ku!

– Do lasu!

Go­sia i Adam ode­zwa­li się w tej sa­mej chwi­li i mama wes­tchnę­ła.

– Chy­ba Adaś ma tym ra­zem lep­szy po­mysł, Go­siu. Las może być tro­chę zbyt mę­czą­cy dla Ru­fu­sa na pierw­szy duży spa­cer. Ścież­ki są wą­skie, trze­ba się gra­mo­lić przez po­wa­lo­ne drze­wa i w ogó­le. Niech pies naj­pierw przy­wyk­nie do cze­goś ła­twiej­sze­go.

Go­sia wes­tchnę­ła.

– Chy­ba ma­cie ra­cję. Ale jak pod­ro­śnie, las na pew­no mu się spodo­ba. Ooo, już! – Szyb­ko za­pię­ła smycz, wy­ko­rzy­stu­jąc chwi­lę nie­uwa­gi szcze­nia­ka, któ­ry pa­trzył na mamę. – Już! Te­raz je­ste­śmy go­to­wi!

Roz­e­mo­cjo­no­wa­ny Ru­fus szarp­nął nową smycz, ocie­ra­jąc się o kost­ki dziew­czyn­ki. Już wcze­śniej cho­dził na smy­czy – i do we­te­ry­na­rza, i na spo­tka­nia z in­ny­mi szcze­nię­ta­mi, na któ­rych miał się przy­zwy­cza­jać do to­wa­rzy­stwa psów, ale te­raz i tak bar­dzo go to eks­cy­to­wa­ło. Wy­czu­wał, że Go­sia i Adam też są czymś pod­eks­cy­to­wa­ni, i nie mógł się po­wstrzy­mać od pod­ska­ki­wa­nia.

Adam i Go­sia do­sta­li go dwa mie­sią­ce temu, jako ich wspól­ny pre­zent na dzie­wią­te uro­dzi­ny. Od lat usi­ło­wa­li na­mó­wić ro­dzi­ców na psa, ale mama i tata do­pie­ro te­raz stwier­dzi­li, że dzie­ci są już wy­star­cza­ją­co od­po­wie­dzial­ne. Na szczę­ście ro­dzeń­stwo zgo­dzi­ło się zgod­nie, że bar­dzo chcie­li­by spa­nie­la… Ko­le­ga ze szko­ły, Maks, miał wspa­nia­łe­go czar­ne­go coc­ker spa­nie­la o imie­niu Ga­gat i obo­je uwiel­bia­li się z nim ba­wić, kie­dy mama Mak­sa przy­cho­dzi­ła z psem po syna do szko­ły.

Mama Gosi i Ada­ma spy­ta­ła, skąd wzię­li Ga­ga­ta, a mama Mak­sa po­da­ła jej na­zwi­sko ho­dow­cy coc­ker spa­nie­li. Po­wie­dzia­ła, że szcze­nię­ta oto­czo­ne są tam do­brą opie­ką i są przy­zwy­cza­jo­ne do obec­no­ści dzie­ci. Jed­nak gdy mama bliź­niąt za­dzwo­ni­ła do ho­dow­cy, oka­za­ło się, że zo­stał tyl­ko je­den dzie­się­cio­ty­go­dnio­wy szcze­niak, a w naj­bliż­szym cza­sie nie moż­na się spo­dzie­wać no­we­go mio­tu. Za­tem cała ro­dzi­na od razu po­je­cha­ła do ho­dow­cy, by obej­rzeć pie­ska. Na po­cząt­ku zo­ba­czy­li tyl­ko jego mamę, le­żą­cą na pu­szy­stym kocu. Była prze­pięk­nym, zło­ci­sto-bia­łym spa­nie­lem, z naj­dłuż­szy­mi i naj­bar­dziej je­dwa­bi­sty­mi usza­mi, ja­kie kie­dy­kol­wiek wi­dzie­li.

– Ojej… – wes­tchnę­ła Go­sia. – Mo­że­my ją po­gła­skać?

Lau­ra, ho­dow­czy­ni, ski­nę­ła gło­wą.

– Tyl­ko de­li­kat­nie. Mu­si­cie uwa­żać na sut­ki, któ­ry­mi kar­mi szcze­nię­ta.

Adam zmarsz­czył brwi.

– Ale ona nie ma… Nie wi­dzę żad­ne­go szcze­nia­ka!

Go­sia zła­pa­ła go za rękę.

– Zo­bacz! – wy­szep­ta­ła pod­eks­cy­to­wa­na. – Wła­śnie go za­uwa­ży­łam. Moc­no śpi, tuż przy niej. Jest cu­dow­ny!

Adam na­chy­lił się.

– My­śla­łem, że to jej ogon – przy­znał. – Fak­tycz­nie uro­czy. I ma­leń­ki!

Lau­ra par­sk­nę­ła śmie­chem.

– Po­win­ni­ście go zo­ba­czyć, kie­dy się uro­dził. Wca­le nie jest taki mały, szcze­rze mó­wiąc, zda­je się, że mama na nim sie­dzi.

Go­sia przy­klęk­nę­ła, by po­pa­trzeć z bli­ska.

– To praw­da. Nie prze­szka­dza mu to?

– Nie, jest mu wy­god­nie i cie­pło. Po­do­ba mu się, że zo­stał je­dy­nym szcze­nia­kiem, bo to ozna­cza, że cała uwa­ga jego mamy i nas wszyst­kich sku­pia się na nim. Bę­dzie się do­ma­gał piesz­czot, je­śli za­bie­rze­cie go do domu. Adam i Go­sia wy­mie­ni­li uśmie­chy. Brzmia­ło to bar­dzo za­chę­ca­ją­co.

W tym mo­men­cie pie­sek wes­tchnął, ziew­nął i otwo­rzył oczka. Po­pa­trzył na mat­kę i z obu­rze­niem za­krę­cił za­dkiem, by się z nie­go zsu­nę­ła. Po­tem dźwi­gnął się i ro­zej­rzał, nie­śmia­ło mer­da­jąc ogo­nem. Kim byli wszy­scy ci lu­dzie, któ­rzy na nie­go pa­trzy­li?

– O, jest taki uro­czy… – szep­nę­ła Go­sia, po czym od­wró­ci­ła się do mamy i taty. – Po­pa­trz­cie na nie­go. Wspa­nia­ły, praw­da?

Na­praw­dę wy­glą­dał jak do­sko­na­ła mi­ni­wer­sja wła­snej mat­ki: miał ta­kie same za­krę­co­ne uszy i tak da­lej. Był zło­ci­sto-bia­ły, z pięk­ny­mi bia­ły­mi ła­ta­mi na grzbie­cie i uro­czy­mi, brą­zo­wo­zło­ty­mi plam­ka­mi wo­kół lśnią­ce­go, czar­ne­go no­ska. Oczy też miał pra­wie czar­ne, błysz­czą­ce i cie­kaw­skie, zwień­czo­ne dłu­gi­mi, szcze­ci­nia­sty­mi brwia­mi, przez co wy­glą­dał jak mały sta­ru­szek. Wszy­scy się zgo­dzi­li, że to wspa­nia­ły szcze­niak, a Lau­ra po­wie­dzia­ła, że już na­stęp­ne­go dnia mogą wró­cić i za­brać go do domu. Do uro­dzin Gosi i Ada­ma zo­sta­ło jesz­cze parę ty­go­dni, ale nie mie­li nic prze­ciw­ko temu, żeby do­stać pre­zent wcze­śniej. Jak na­stęp­ne­go dnia za­uwa­ży­ła Go­sia – gdy ostroż­nie wy­no­si­li pie­ska z domu Lau­ry, by umie­ścić go w no­wym trans­por­ter­ku w sa­mo­cho­dzie – mo­gli dzię­ko­wać lo­so­wi, że w ogó­le go mie­li. Gdy­by jesz­cze tro­chę zwle­ka­li, mo­gło­by się oka­zać, że już w ogó­le nie bę­dzie szcze­niąt u ho­dow­cy.

– On też ma szczę­ście, że nas ma – od­rzekł Adam. – Za­ło­żę się, że ni­ko­go in­ne­go by tak nie po­lu­bił. Oj! – Ro­ze­śmiał się i starł smu­gę śli­ny po wil­got­nym psim po­ca­łun­ku w pod­bró­dek. Wkrót­ce Adam i Go­sia nie wy­obra­ża­li już so­bie ży­cia bez Ru­fu­sa. Był bar­dzo przy­ja­ciel­ski i bez koń­ca ba­wił się z nimi w ogród­ku w prze­róż­ne po­ści­gi. Tak bar­dzo lu­bił bie­gać, że la­tał w kół­ko, po czym na­gle pa­dał na tra­wę i za­sy­piał, cał­ko­wi­cie wy­czer­pa­ny. Go­sia na­zy­wa­ła to jego „wy­łącz­ni­kiem”. Za każ­dym ra­zem, gdy tak ro­bił, wy­bu­cha­ła śmie­chem.

Cho­ciaż Ru­fus uwiel­biał po­ści­gi w ogród­ku, Adam i Go­sia do­wie­dzie­li się, że coc­ker spa­nie­le nie po­win­ny cho­dzić na praw­dzi­we spa­ce­ry, do­pó­ki nie skoń­czą mi­ni­mum czte­rech mie­się­cy. Adam prze­czy­tał to w książ­ce, któ­rą ku­pi­li, a tak­że na spe­cjal­nej stro­nie in­ter­ne­to­wej po­świę­co­nej coc­ker spa­nie­lom.

– Dla­cze­go nie? – spy­ta­ła.

Wzru­szył ra­mio­na­mi.

– Po­dob­no uwiel­bia­ją dłu­gie spa­ce­ry, bar­dzo dłu­gie spa­ce­ry… jed­nak do­pie­ro, kie­dy są star­sze, nie wol­no ich za bar­dzo mę­czyć, kie­dy są małe. Moż­na je tyl­ko ćwi­czyć i ba­wić się z nimi w ogród­ku.

Gdy za­miesz­kał z nimi Ru­fus, Go­sia zro­zu­mia­ła, cze­mu za­rów­no w książ­ce, jak i w In­ter­ne­cie zna­la­zły się ta­kie za­le­ce­nia. Ru­fus nadal był mały, ale ro­bił się cięż­ki. Gdy­by po­szli na dłu­gi spa­cer, a on „wy­łą­czył­by się”, jak to ro­bił pod­czas za­ba­wy, nie­ła­two by­ło­by przy­nieść go do domu. Te­raz jed­nak miał już pra­wie pięć mie­się­cy i nie mę­czył się aż tak bar­dzo, a ro­dzi­ce zgo­dzi­li się, że jest go­to­wy na praw­dzi­wy spa­cer, o ile tyl­ko nie pój­dą zbyt da­le­ko. Na szczę­ście park znaj­do­wał się do­syć bli­sko i mo­gli do­nieść szcze­nia­ka do domu, gdy­by na­praw­dę opadł z sił. Adam otwo­rzył drzwi wej­ścio­we i Ru­fus po­czuł za­pach po­wie­trza z ze­wnątrz. Ogró­dek od fron­tu pach­niał in­a­czej niż z tyłu domu. Sły­chać było wię­cej sa­mo­cho­dów, pies wy­czu­wał tak­że za­pach kota, któ­ry bez wąt­pie­nia gdzieś się tu krę­cił. Z uf­no­ścią pod­niósł wzrok na Go­się i miał na­dzie­ję, że w koń­cu wyj­dą na spa­cer.

Ro­ze­śmia­ła się, wi­dząc jego peł­ną za­pa­łu mord­kę.

– Chodź!

Adam pod­biegł do furt­ki, by ją otwo­rzyć, i pie­sek za­pisz­czał z pod­nie­ce­niem.

– Po­sta­raj się, żeby się zbyt­nio nie szar­pał na smy­czy! – za­wo­ła­ła mama, za­my­ka­jąc drzwi na klucz i bie­gnąc za nimi. Go­sia i Adam za­czę­li cho­dzić na szko­le­nie dla szcze­niąt wkrót­ce po tym, jak przy­nie­śli Ru­fu­sa do domu. Spę­dzi­li spo­ro cza­su na ćwi­cze­niu cho­dze­nia przy no­dze, ale pie­sek był bar­dzo pod­nie­co­ny wyj­ściem w nowe miej­sce i te­raz na cho­dze­nie przy no­dze ra­czej nie było szans.

– A, tak… – dziew­czyn­ka szyb­ko wy­cią­gnę­ła z kie­sze­ni psi przy­smak i po­de­tknę­ła go Ru­fu­so­wi pod nos i cof­nę­ła rękę, by sta­nął przy jej no­dze, tego na­uczy­ła się na szko­le­niu. Po­tem ru­szy­ła da­lej ścież­ką i dała mu przy­smak, gdy za­czął po­słusz­nie drep­tać obok niej.

– Ale w par­ku mo­że­my z nim po­bie­gać, praw­da? – zwró­cił się Adam do mamy. – Nie mó­wię, że spu­ści­my go ze smy­czy, wiem, że jest na to za mło­dy. Ale mo­że­my z nim po­bie­gać?

– Oczy­wi­ście, że mo­że­cie! – mama się uśmiech­nę­ła. – Po pro­stu do­brze, żeby po dro­dze za­cho­wy­wał się spo­koj­nie. Pa­mię­taj­cie, nie mo­że­my po nim ocze­ki­wać ide­al­ne­go za­cho­wa­nia. To zu­peł­nie inne miej­sce niż nasz ogró­dek.

Ale Ru­fus i tak nie miał ocho­ty ska­kać w kół­ko. Był na to zbyt za­ję­ty. Gdy wcze­śniej wy­cho­dził – na szko­le­nie dla szcze­niąt i w od­wie­dzi­ny do zna­jo­mych, gdzie jeź­dzi­li sa­mo­cho­dem – za­wsze go no­szo­no. A te­raz miał tyle no­wych rze­czy do obej­rze­nia na po­zio­mie swo­je­go nosa! Do obej­rze­nia i do­kład­ne­go ob­wą­cha­nia. Go­sia za­chi­cho­ta­ła, gdy przy­sta­nę­li przy siód­mej z ko­lei la­tar­ni, wciąż przy swo­jej uli­cy.

– Wie­cie, je­śli chce­my wró­cić na obiad, to nie wiem, czy w ogó­le doj­dzie­my do par­ku!Roz­dział dru­gi

Pod­czas pierw­sze­go spa­ce­ru, le­d­wie we­szli za bra­mę par­ku, Rufi już za­czął cią­gnąć smycz i spo­glą­dać w górę z na­dzie­ją, że we­zmą go na ręce. Go­sia i Adam na zmia­nę nie­śli zmę­czo­ne­go szcze­nia­ka do domu.

Ale w cią­gu kil­ku na­stęp­nych ty­go­dni je­den co­dzien­ny krót­ki spa­cer zmie­nił się w dwa krót­kie spa­ce­ry. Po­tem przy­szła pora na szyb­kie prze­bież­ki wo­kół domu przed śnia­da­niem i dłuż­sze prze­chadz­ki po­po­łu­dnia­mi do par­ku albo do lasu. Gdy za­czę­ły się wa­ka­cje, spa­ce­ry sta­ły się ab­so­lut­nie ulu­bio­ną czyn­no­ścią psia­ka.

Ro­dzeń­stwo uczci­ło po­czą­tek wa­ka­cji, idąc na pik­nik do lasu. Był cu­dow­ny, upal­ny dzień, w sam raz na da­le­ką wy­pra­wę. Mama wzię­ła skła­da­ne krze­sło, by móc po­sie­dzieć z książ­ką, pod­czas gdy Go­sia, Adam i Ru­fus bie­ga­li wśród drzew, krzy­cząc, na­wo­łu­jąc i ba­wiąc się w cho­wa­ne­go mię­dzy drze­wa­mi.

Rufi ko­chał las. Las był pe­łen nie­sa­mo­wi­tych za­pa­chów, świet­nych miejsc do ko­pa­nia i peł­no w nim było pa­ty­ków, któ­re Go­sia i Adam mo­gli mu rzu­cać do apor­to­wa­nia. Miał roz­wi­ja­ną smycz, bo nikt nie miał pew­no­ści, czy moż­na już go pusz­czać swo­bod­nie. Ale w le­sie naj­bar­dziej cie­szy­ło go to, że ro­iło się tu od wie­wió­rek. Pie­sek je uwiel­biał. Były szyb­kie, pu­cha­te, mia­ły cie­ka­wy za­pach i pod­ska­ki­wa­ły. Za wszel­ką cenę chciał zła­pać choć jed­ną. Nig­dy mu się to nie uda­ło, ale nie tra­cił na­dziei.

I aku­rat te­raz pies za­uwa­żył wie­wiór­kę… Adam po­gnał za nim, śmie­jąc się, gdy szcze­niak roz­cią­gnął smycz na peł­ną dłu­gość i po­mknął ścież­ką, a jego uszy trze­po­ta­ły, jak­by miał się wzbić w po­wie­trze. Wie­wiór­ka była ruda, mia­ła pu­szy­sty ogon i wca­le się nie bała. Zda­wa­ło się, że się oglą­da, by spraw­dzić, czy pie­sek ją do­ga­nia.

– Adam! – za­wo­ła­ła Go­sia z nie­po­ko­jem.

– Nie po­zwól, żeby ją zła­pał! Zro­bi jej krzyw­dę! Albo ona go po­dra­pie!

Lecz Adam był zbyt da­le­ko, by ją usły­szeć… albo po pro­stu nie słu­chał, po­my­śla­ła ze zło­ścią i po­gna­ła za nimi. Na­praw­dę nie chcia­ła, żeby Rufi zro­bił krzyw­dę wie­wiór­ce.

Gdy jed­nak do­go­ni­ła Ada­ma i psa, zo­ba­czy­ła, że mar­twi­ła się nie­po­trzeb­nie. Chło­piec oparł się o drze­wo, zdy­sza­ny, a Rufi pod­ska­ki­wał, dra­pał korę i skam­lał.

Wie­wiór­ka przy­cup­nę­ła na ga­łę­zi w po­ło­wie wy­so­ko­ści pnia, po­pi­sku­jąc i szcze­bio­cząc, jak­by urzą­dza­ła psu awan­tu­rę.

– Nie sły­sza­łeś, jak krzy­czę? – spy­ta­ła Go­sia. – Jak my­ślisz, co by zro­bił, gdy­by ją zła­pał?

Adam tyl­ko po­krę­cił gło­wą i wzru­szył ra­mio­na­mi.

– Nie mam po­ję­cia! On pew­nie też nie wie. Uspo­kój się! Nig­dy żad­nej nie do­go­ni.

Ru­fus nie zwra­cał na nich uwa­gi, z na­dzie­ją pa­trząc w górę na wie­wiór­kę na ga­łę­zi. Nie­ste­ty, nie za­no­si­ło się na to, by wkrót­ce mia­ła spaść.

Kie­dy wró­ci­li na po­la­nę, na któ­rej sie­dzia­ła mama, wszy­scy byli bar­dzo głod­ni. Za­bra­li z sobą psie cia­stecz­ka Ru­fie­go, a tak­że bu­tel­kę wody i mi­skę, żeby i on miał pik­nik. Po­chło­nął cia­stecz­ka do­słow­nie w dwie se­kun­dy, a po­tem tak pa­trzył na ka­nap­ki Ada­ma, z tuń­czy­kiem, jak­by przy­mie­rał gło­dem. Go­sia za­chi­cho­ta­ła.

– Po­wi­nie­neś po­lu­bić ma­sło orze­cho­we. Mo­ich ka­na­pek nig­dy nie chce.

Chło­piec wzdry­gnął się.

– Ble­ee.

Mama zsu­nę­ła z ra­mion roz­pi­na­ny swe­ter, roz­ko­szu­jąc się słoń­cem.

– Po­my­śl­cie, że za ty­dzień o tej po­rze bę­dzie­my na wa­ka­cjach nad mo­rzem! Go­sia otwo­rzy­ła chrup­ki i po­ta­jem­nie po­da­ła Ru­fie­mu jed­ne­go, bar­dzo ma­łe­go. Nie po­wi­nien ich jeść, ale nie umia­ła się oprzeć tym du­żym, peł­nym na­dziei ciem­nym oczom.

– To na­sze pierw­sze wa­ka­cje z psem – stwier­dził ra­do­śnie Adam, roz­cią­ga­jąc się na kocu.

– I to nad sa­mym mo­rzem, praw­da? – spy­ta­ła Go­sia. Wie­dzia­ła, że tak, bo oglą­da­ła zdję­cia w fol­de­rze, ale chcia­ła usły­szeć, jak mama po­twier­dza to jesz­cze raz.

Ko­bie­ta uśmiech­nę­ła się do niej.

– Przy sa­mej pla­ży. Mały do­mek na szczy­cie kli­fu.

– I bę­dzie­my mo­gli sami wy­pro­wa­dzać Ru­fie­go na spa­cer? – Adam pod­parł się na łok­ciach.

– O ile bę­dzie­cie bar­dzo, bar­dzo ostroż­ni i roz­sąd­ni. – Ro­dzi­ce omó­wi­li to z nimi, gdy tyl­ko za­re­zer­wo­wa­li wy­ciecz­kę. Wy­na­ję­ty do­mek znaj­do­wał się na ob­sza­rze chro­nio­nym, gdzie nie było dróg, a je­dy­nie wą­ska ścież­ka.

Adam i Go­sia po­ki­wa­li gło­wa­mi. Będą nad­zwy­czaj ostroż­ni. Na co dzień miesz­ka­li w du­żym mie­ście, bli­sko głów­nej uli­cy, przez któ­rą mu­sie­li prze­cho­dzić, by do­kąd­kol­wiek pójść, więc mama i tata nie­chęt­nie zga­dza­li się, by dzie­ci same wy­pro­wa­dza­ły psa z domu.

Dla­te­go szu­ka­li na wa­ka­cje ja­kie­goś spo­koj­ne­go i od­po­wied­nie­go miej­sca. Cha­ta na Kli­fie znaj­do­wa­ła się nie­da­le­ko pięk­nej nad­mor­skiej wio­ski o na­zwie Most­ko­wo, sta­ła sa­mot­nie na kli­fie, oto­czo­na la­sa­mi. Szy­ko­wał się za­tem cu­dow­ny wy­jazd!

– Za­cznę się pa­ko­wać, jak wró­ci­my do domu – ode­zwa­ła się Go­sia ma­rzy­ciel­skim to­nem. – Mu­si­my też pa­mię­tać o za­bra­niu wszyst­kich rze­czy Ru­fu­sa. Cie­ka­we, czy w Most­ko­wie mają sklep z ar­ty­ku­ła­mi dla zwie­rząt.

Adam uśmiech­nął się z drwi­ną.

– Że­byś mo­gła mu ku­pić ko­lej­ną ślicz­ną ob­róż­kę? – od­su­nął się, bo sio­stra się na nie­go za­mie­rzy­ła.

Ru­fus wy­dał z sie­bie ci­che, ostrze­gaw­cze szczek­nię­cie. Nie lu­bił, kie­dy się kłó­ci­li. Pies nie ro­zu­miał, że tyl­ko się dro­czą, choć Go­sia pró­bo­wa­ła mu tłu­ma­czyć, że bliź­nię­ta cza­sem tak wła­śnie ro­bią. Pie­sko­wi zda­wa­ło się, że na­praw­dę się na sie­bie gnie­wa­ją. Spo­glą­dał to na Go­się, to na Ada­ma z nie­po­ko­jem w oku i skam­lał ze smut­kiem.

– Prze­pra­szam, Rufi. – Go­sia przy­su­nę­ła się do nie­go, po­gła­ska­ła go po uszach i po­dra­pa­ła po wy­pu­kłym, je­dwa­bi­stym czo­le. – Wszyst­ko w po­rząd­ku. To nie było na se­rio.

Pie­sek po­ło­żył się, opie­ra­jąc łe­bek na ła­pach z wes­tchnie­niem ulgi. Oczy mu się za­my­ka­ły i po kil­ku chwi­lach spał już, wy­grze­wa­jąc się w słoń­cu.Roz­dział trze­ci

– Szko­da, że Rufi nie może przyjść do nas na tyl­ne sie­dze­nie – po­wie­dzia­ła Go­sia, de­li­kat­nie ukła­da­jąc szcze­nia­ka w trans­por­ter­ku w ba­gaż­ni­ku. Zo­ba­czy­ła wzrok taty i wes­tchnę­ła. – Oj, w po­rząd­ku, tato. Wiem, że nie może. Ale to taka dłu­ga po­dróż! Bę­dzie mu smut­no w tej klat­ce. No i miło by­ło­by po­gła­skać go w cza­sie jaz­dy.

Tata po­krę­cił gło­wą.

– Do­pó­ki nie za­cznie ska­kać i się wy­głu­piać, prze­szka­dza­jąc mi w pro­wa­dze­niu sa­mo­cho­du. Spo­koj­na gło­wa. Zro­bi­my po­stój w po­ło­wie dro­gi i bę­dziesz mo­gła go wy­jąć, żeby roz­pro­sto­wał łap­ki. Pew­nie pój­dzie spać, bo wło­ży­li­śmy mu tam jego ulu­bio­ny ko­cyk.

– Mam na­dzie­ję – stwier­dzi­ła dziew­czyn­ka, le­ciut­ko kle­piąc Ru­fu­sa i głasz­cząc go po uszkach, za­nim za­mknę­ła drzwicz­ki trans­por­ter­ka. – Do zo­ba­cze­nia, ko­cha­ny.

– Wsia­daj, Go­siu. Pój­dę zo­ba­czyć, co za­trzy­ma­ło mamę i Ada­ma.

Adam jed­nak już nad­cho­dził, nio­sąc swój ple­cak, z na­dę­tą miną. Mama po­dą­ża­ła za nim i krę­ci­ła gło­wą.

– Wszyst­ko prze­pa­ko­wał! – po­wie­dzia­ła ta­cie. – I wy­jął po­ło­wę ubrań! Do­brze, że spraw­dzi­łam. Wło­żył tam de­sko­rol­kę! Tata za­mru­gał po­wie­ka­mi.

– Ale prze­cież spa­ko­wa­łem mu de­sko­rol­kę. Jest obok trans­por­ter­ka Ru­fu­sa, je­stem tego pe­wien.

Mama prze­wró­ci­ła ocza­mi.

– Naj­wy­raź­niej po­trzeb­ne mu są dwie de­sko­rol­ki.

– Ojej, ojej… – wes­tchnę­ła Go­sia. Sta­ła przed dom­kiem z Ru­fim na rę­kach i pa­trzy­ła na mo­rze. Szcze­niak cał­kiem nie­źle zniósł po­dróż sa­mo­cho­dem – więk­szość cza­su prze­spał, tak jak na to li­czy­ła. Wy­raź­nie był jed­nak za­do­wo­lo­ny, gdy mógł już wyjść.

Do­pie­ro przy­je­cha­li i Go­sia oraz Adam wy­gra­mo­li­li się z sa­mo­cho­du z Ru­fim, by się ro­zej­rzeć.

– Jak tu pięk­nie – mruk­nę­ła dziew­czyn­ka.

Słoń­ce świe­ci­ło i nada­wa­ło wo­dzie zło­tą bar­wę, jak­by przez mo­rze wio­dła skrzą­ca się alej­ka, za­pra­sza­ją­ca ich na pla­żę.

– Na­praw­dę nasz do­mek jest tuż przy mo­rzu – stwier­dził z uśmie­chem chło­piec. Od­wró­cił się, by po­pa­trzeć na do­mek – nie­wiel­ki, bia­ły bu­dy­nek, przy­cup­nię­ty ni­sko nad zie­mią, jak­by pró­bo­wał ukryć się przed wia­trem wie­ją­cym na szczy­cie kli­fu. – Jest też zej­ście na pla­żę, zo­bacz! – Wska­zał wą­ską ścież­kę, któ­ra czę­ścio­wo była na­tu­ral­na, lecz tu i ów­dzie wy­ku­to w niej stop­nie, by tro­chę uła­twić po­ko­ny­wa­nie stro­me­go zej­ścia na pia­sek.

– Mo­że­my zejść… – za­py­ta­ła Go­sia, ale zo­ba­czy­ła, że mama ma­cha do nich.

– Chodź­cie, po­mo­że­cie roz­pa­ko­wać ba­ga­że. To nie po­trwa dłu­go, a po­tem wszy­scy zej­dzie­my na pla­żę. Dziew­czyn­ka wes­tchnę­ła i ru­szy­ła z po­wro­tem do sa­mo­cho­du po swój ple­cak. Ru­fus ci­cho za­skam­lał, wier­cąc się w jej ra­mio­nach, pa­trzył na po­ły­sku­ją­cą wodę. Pie­sek był bar­dzo za­cie­ka­wio­ny, chciał po­dejść bli­żej. Nig­dy nie wi­dział cze­goś po­dob­ne­go. Go­sia moc­no go przy­tu­li­ła.

– Wiem, Rufi. Też chcę tam zejść i się po­ba­wić. Już nie­dłu­go, obie­cu­ję. Wpa­dła do środ­ka, bie­gnąc za Ada­mem, któ­ry już wcho­dził po scho­dach. Otwo­rzył na oścież drzwi do po­ko­ju, któ­re wska­za­ła mu mama, po czym od razu krzyk­nął:

– Ja śpię na gó­rze!

– Ej, to nie fair! – jęk­nę­ła Go­sia spod drzwi. Ru­fus wy­rwał się z jej ra­mion i ru­szył ba­dać oto­cze­nie. – Cze­mu ty masz mieć gór­ne łóż­ko? Może się za­mie­ni­my w po­ło­wie wy­jaz­du?

Adam wszedł po dra­bi­nie, by wrzu­cić tam swo­ją tor­bę, i z góry po­pa­trzył na sio­strę, za­do­wo­lo­ny z sie­bie.

– Nie. Za­kle­pa­łem je so­bie wcze­śniej. Mu­sisz się z tym po­go­dzić, Go­siu. Dziew­czyn­ka ze zło­ścią tup­nę­ła nogą, a Ru­fus, któ­ry wą­chał coś pod pię­tro­wym łóż­kiem, wpełzł pod nie jesz­cze głę­biej z pod­ku­lo­nym ogo­nem. Ro­dzeń­stwo zno­wu się kłó­ci­ło, a on tego nie zno­sił. Po ci­chut­ku prze­czoł­gał się pod łóż­kiem, kie­ru­jąc się do drzwi. Wy­sko­czył, gdy Go­sia wark­nę­ła coś do bra­ta, i sta­nął w ko­ry­ta­rzu, cały roz­trzę­sio­ny. Chciał się zna­leźć jak naj­da­lej od do­no­śnych, bu­dzą­cych lęk gło­sów.

Mama roz­glą­da­ła się po dom­ku, spraw­dza­jąc po­szcze­gól­ne po­miesz­cze­nia i roz­pa­ko­wu­jąc rze­czy. Otwo­rzy­ła drzwicz­ki du­żej su­szar­ni do ubrań u szczy­tu scho­dów, my­śląc, że bar­dzo się przy­da do su­sze­nia ręcz­ni­ków po pły­wa­niu. Po­tem za­mknę­ła je z po­wro­tem, lecz nie za­uwa­ży­ła, że zno­wu lek­ko się uchy­li­ły, gdy ode­szła, i Ru­fus zdo­łał wśli­zgnąć się do środ­ka. Miej­sce było cie­płe, ciem­ne i bez­piecz­ne, tuż przy roz­grza­nym boj­le­rze, no i przede wszyst­kim nikt tam nie krzy­czał. Zwi­nął się na sta­rym ręcz­ni­ku, wi­docz­nie zo­sta­wio­nym przez ro­dzi­nę, któ­ra po­przed­nio zaj­mo­wa­ła do­mek, i cze­kał, aż ser­ce prze­sta­nie mu tak moc­no bić.

Tym­cza­sem w po­ko­ju Go­sia na­gle prze­sta­ła się spie­rać i uśmiech­nę­ła się, coś jej bo­wiem przy­szło do gło­wy.

– W po­rząd­ku. Mo­żesz so­bie wziąć gór­ne łóż­ko. Nie prze­szka­dza mi to.

– Co? – Adam po­pa­trzył na nią po­dejrz­li­wie. – Przez cały wy­jazd?

Uśmiech­nę­ła się jesz­cze sze­rzej.

– Tak. Przez cały wy­jazd.

Adam po­wo­li po­ki­wał gło­wą.

– Do­bra.

Usia­dła na dol­nym łóż­ku i we­so­ło po­kle­pa­ła ma­te­rac.

– Rufi nie da rady wejść po dra­bi­nie. Więc cały czas bę­dzie spał u mnie.

W domu pie­sek kładł się to u Gosi, to u Ada­ma, za­leż­nie od swo­je­go wi­dzi­mi­się. Cza­sa­mi w środ­ku nocy prze­no­sił się z łóż­ka na łóż­ko, za­zwy­czaj jed­nak le­żał zwi­nię­ty w kłę­bek przy sto­pach dziew­czyn­ki, gdy się rano bu­dzi­ła. Adam skrzy­wił się.

– Ej, to nie fair.

– Sam chcia­łeś gór­ne łóż­ko – wy­krzy­cza­ła Go­sia z trium­fem. – No to pro­szę bar­dzo!

Adam usiadł obok niej.

– Ech. To oszu­stwo!

– Wca­le nie, po pro­stu by­łam od cie­bie spryt­niej­sza. Ej, a gdzie jest Rufi? – wy­pro­sto­wa­ła się gwał­tow­nie, roz­glą­da­jąc się z nie­po­ko­jem. – Jesz­cze przed chwi­lą się tu krę­cił. O nie… Nie cier­pi, kie­dy się kłó­ci­my.

Chło­piec ze­sko­czył z łóż­ka.

– A je­śli wy­biegł na dwór? Nie zna oko­li­cy.

Wy­bie­gli z po­ko­ju i za­czę­li z prze­ję­ciem go na­wo­ły­wać.

– Ru­fus! Rufi, tu­taj! Gdzie je­steś, pie­sku?

– Zgu­bi­li­ście go? – mama wy­chy­li­ła się ze swo­je­go po­ko­ju z wy­ra­zem nie­po­ko­ju na twa­rzy. – A niech was. Sły­sza­łam, że się kłó­ci­li­ście. Zde­ner­wo­wa­li­ście go?

Tata wszedł po scho­dach.

– Wyj­mo­wa­łem rze­czy z sa­mo­cho­du i nie wi­dzia­łem, żeby wy­cho­dził. Musi być gdzieś w dom­ku. Na­praw­dę po­win­ni­ście być przy nim spo­koj­niej­si, obo­je. To obo­wią­zek wła­ści­cie­li psa, aby tak się za­cho­wy­wać, żeby nie stra­szyć pu­pi­la.

– Prze­pra­sza­my, tato – mruk­nę­ły dzie­ci jed­no­cze­śnie, spusz­cza­jąc wzrok.

– Nie mógł odejść da­le­ko – stwier­dził męż­czy­zna. – Chodź­cie. Spraw­dzę na dole, a wy dwo­je jesz­cze raz ro­zej­rzyj­cie się na pię­trze.

– Może jest pod łóż­kiem! – Adam po­pę­dził z po­wro­tem do ich po­ko­ju. Go­sia ro­zej­rza­ła się po ko­ry­ta­rzu, za­sta­na­wia­jąc się, gdzie by się scho­wa­ła, gdy­by to ona była wy­stra­szo­nym szcze nię­ciem. Pew­nie w ja­kimś ciem­nym, przy­tul­nym miej­scu. Pod łóż­kiem – tak, brat miał do­bry po­mysł… Wte­dy za­uwa­ży­ła drzwicz­ki su­szar­ni, wciąż lek­ko uchy­lo­ne, i po ci­chut­ku do nich po­de­szła. De­li­kat­nie je otwo­rzy­ła i przy­kuc­nę­ła, by zaj­rzeć do środ­ka.

Ru­fus od­po­wie­dział jej spoj­rze­niem okrą­głych, czuj­nych oczu i po­wo­li za­ma­chał ogo­nem, ude­rza­jąc nim o ręcz­nik.

– Hej, Rufi… – szep­nę­ła ze smut­kiem i po­pa­trzy­ła na jego prze­ję­tą mord­kę. – Prze­stra­szy­li­śmy cię, tak? Wyjdź, ko­cha­ny, nie bę­dzie­my się już kłó­cić. Adam po­ja­wił się za nią i Go­sia pod­nio­sła ostrze­gaw­cze spoj­rze­nie, przy­kła­da – jąc pa­lec do ust. Po­ki­wał gło­wą.

– Wszyst­ko w po­rząd­ku, Rufi – szep­nął.

– Bę­dzie­my już grzecz­ni.

Szcze­niak pod­niósł się i z czu­ło­ścią ob­wą­chał dło­nie Gosi. Pod­nio­sła go i Adam de­li­kat­nie po­gła­skał go po uszkach.

– Bar­dzo mi przy­kro, pie­sku. Adam, nie mo­że­my się kłó­cić, do­pó­ki tu je­ste­śmy, do­bra? – po­pa­trzy­ła na nie­go z po­wa­gą.

– A przy­najm­niej mu­si­my spró­bo­wać. Nie mo­że­my ry­zy­ko­wać, że go zde­ner­wu­je­my i uciek­nie w ja­kieś dziw­ne miej­sce.

Chło­piec ski­nął gło­wą.

– Wa­ka­cyj­ny ro­zejm – uśmiech­nął się. – Ro­dzi­ce będą za­do­wo­le­ni. Naj­spo­koj­niej­sze wa­ka­cje w hi­sto­rii!

Po naj­szyb­szym obie­dzie świa­ta (Adam i Go­sia twier­dzi­li, że nie są głod­ni, lecz mama nie chcia­ła im wie­rzyć) ze­szli w koń­cu na pla­żę, by Ru­fus mógł pierw­szy raz zba­dać te­ren. Było cu­dow­nie. Po­nie­waż pla­ża nie le­ża­ła w po­bli­żu mia­stecz­ka, było tam pra­wie pu­sto, z wy­jąt­kiem jed­nej ro­dzi­ny, któ­ra bu­do­wa­ła za­mek z pia­sku, oraz grup­ki star­szych chło­pa­ków, któ­rzy pły­wa­li.

– Tro­chę da­lej w stro­nę Most­ko­wa jest więk­sza pla­ża, z lo­da­mi i po­mo­stem – wy­ja­śni­ła mama. – Ale la­tem nie wol­no tam wpro­wa­dzać psów.

– Nie szko­dzi. – Go­sia po­pa­trzy­ła na brą­zo­wy pia­sek, upstrzo­ny ka­my­ka­mi i oko­lo­ny wy­so­ki­mi, czer­wo­no­brą­zo­wy­mi kli­fa­mi. – Tu jest cu­dow­nie. Tyl­ko my i mo­rze. My­ślisz, że mo­gli­by­śmy spu­ścić Ru­fie­go ze smy­czy? Mu­siał­by po­ko­nać całą dro­gę na górę, żeby się zgu­bić.

Tata po­ki­wał gło­wą.

– Tyl­ko miej­my go na oku.

Ru­fus za­szcze­kał z pod­nie­ce­niem, gdy Go­sia od­pi­na­ła smycz. Nie na­wykł do bie­ga­nia, gdzie mu się spodo­ba, i na po­cząt­ku po pro­stu la­tał tam i z po­wro­tem po pia­sku, szcze­ka­jąc, ska­cząc i ga­nia­jąc wła­sny ogon.

Po­tem za­uwa­żył in­try­gu­ją­cą ster­tę dość cuch­ną­cych wo­do­ro­stów wy­rzu­co­nych przez fale na brzeg. Go­sia wi­dzia­ła na pia­sku całą dłu­gą li­nię wo­do­ro­stów i mu­sze­lek, był tam na­wet ka­wa­łek pięk­ne­go, szma­rag­do­we­go szkła mor­skie­go, któ­ry wło­ży­ła so­bie do kie­sze­ni na pa­miąt­kę.

Adam już chla­pał się w mo­rzu, ale Go­sia stwier­dzi­ła, że po­trze­bu­je tro­chę wię­cej cza­su na słoń­cu, za­nim za­nu­rzy się w zim­nej wo­dzie. Za­sta­na­wia­ła się, czy woda nie bę­dzie dla Ru­fu­sa zbyt chłod­na. Ale Se­ba­stian, in­struk­tor ze szko­le­nia dla psów, po­wie­dział im, że spa­nie­le zwy­kle bar­dzo lu­bią wodę.

Pie­sek za­czął za­cie­kle ko­pać i był za­chwy­co­ny, że pia­sek bry­zga mu spo­mię­dzy łap. Tu­taj ko­pa­ło się znacz­nie szyb­ciej niż w klom­bach przed do­mem. Ale zia­ren­ka pia­sku wci­ska­ły się wszę­dzie. Prze­rwał, by wy­trzą­snąć pia­sek ze swo­ich wą­sów, i do­no­śnie kich­nął.

Na­stęp­nie wrzu­cił do doł­ka dużą ster­tę wo­do­ro­stów i je za­sy­pał, prze­su­wa­jąc pia­sek łap­ka­mi. Po­tem usiadł, bar­dzo dum­ny z sie­bie.

Go­sia pa­trzy­ła na nie­go i się śmia­ła.

– Może te­raz pój­dzie­my do wody? – spy­ta­ła go. – Zo­bacz, Adam się w niej bawi.

Ru­fus wstał i po­szedł za nią nad brzeg wody, gdzie Adam raz po raz wska­ki­wał w fale i zno­wu wy­ska­ki­wał, gwiż­dżąc przez zęby z zim­na.

Pie­sek przy­glą­dał się temu z za­in­te­re­so­wa­niem i mer­dał ogo­nem. Nig­dy nie wi­dział ta­kiej ilo­ści wody, a w do­dat­ku ta woda się ru­sza­ła! Cof­nął się po­wo­li, gdy spie­nio­na fala pod­peł­zła w jego kie­run­ku, po czym, za­fa­scy­no­wa­ny, zno­wu po­dą­żył za nią.

– Oj, spójrz, jak mu się po­do­ba! – Go­sia za­chi­cho­ta­ła.

Szcze­niak przy­kuc­nął z sze­ro­ko roz­ło­żo­ny­mi przed­ni­mi łap­ka­mi, za­sta­na­wia­jąc się, czy falę da się zła­pać. Tym ra­zem, gdy za­czę­ła się co­fać, sko­czył za nią, ochla­pu­jąc sie­bie i Go­się zim­ną wodą. Ro­ze­śmia­ła się, a Rufi otrzą­snął się, zu­peł­nie za­sko­czo­ny. Nie spo­dzie­wał się cze­goś ta­kie­go. Ale bar­dzo mu się to po­do­ba­ło!

Gdy na­de­szła na­stęp­na fala, nie pró­bo­wał ła­pać wody, tyl­ko za­czął w niej ska­kać, po­trzą­sa­jąc prze­mo­czo­ny­mi usza­mi i pisz­cząc z emo­cji. Po­goń za fa­la­mi była nie­mal rów­nie faj­na, jak za wie­wiór­ka­mi!

Roz­dział czwar­ty

Tego pierw­sze­go po­po­łu­dnia wa­ka­cji Go­sia i Adam tak bar­dzo chcie­li zejść na pla­żę, że nie za­bra­li z sobą pra­wie nic. Na­stęp­ne­go jed­nak ran­ka, na po­cząt­ku pierw­sze­go peł­ne­go dnia nad mo­rzem, wzię­li już nie­mal wszyst­ko. Przy­bo­ry do pły­wa­nia, ręcz­ni­ki, ło­pat­ki, prze­ką­ski, koce i ogrom­ne­go na­dmu­chi­wa­ne­go kro­ko­dy­la. Z wy­sił­kiem ru­szy­li ścież­ką, ob­ła­do­wa­ni wszyst­kim, cze­go mo­gli­by po­trze­bo­wać, a ro­dzi­ce szli za nimi z le­ża­ka­mi i ko­szem pik­ni­ko­wym.

Był ko­lej­ny pięk­ny, sło­necz­ny dzień i mama na­le­ga­ła, by po­sma­ro­wać ich kre­mem z fil­trem, gdy tyl­ko roz­ło­ży­li się przy du­żym gła­zie. Po­pa­trzy­ła z na­my­słem na Ru­fu­sa.

– My­ślę, że nic mu nie bę­dzie. Ale je­śli zo­ba­czy­cie, że zro­bi­ło mu się za go­rą­co, mu­si­cie go tu przy­pro­wa­dzić, żeby so­bie po­le­żał w cie­niu skał.

– Do­bra, ale pew­nie bę­dzie się chla­pał w mo­rzu, tak jak wczo­raj – za­uwa­ży­ła Go­sia. – To go ochło­dzi.

Ru­fus już bie­gał w tę i z po­wro­tem wzdłuż brze­gu, szcze­ka­jąc z pod­nie­ce­niem na mewy, któ­re w od­po­wie­dzi krzy­cza­ły ze zło­ścią. Jed­na z nich przy­sia­dła na zie­lon­ka­wej wo­dzie i uno­si­ła się na fa­lach, nie­zbyt da­le­ko, gro­miąc go wzro­kiem.

Pie­sek po­gnał w mo­rze, roz­chla­pu­jąc wodę, któ­ra po chwi­li się­ga­ła mu już do po­ło­wy ła­pek, i za­szcze­kał wy­zy­wa­ją­co. Mewa jed­nak tyl­ko ko­ły­sa­ła się na po­wierzch­ni i da­lej na nie­go pa­trzy­ła. Ru­fus zro­bił jesz­cze kil­ka kro­ków do przo­du, trzę­sąc się lek­ko, gdy woda się­gnę­ła mu do pier­si.

Go­sia sie­dzia­ła i wcie­ra­ła so­bie krem w ręce, pa­trząc przy tym na Ada­ma, któ­ry ko­pał pił­kę i biegł po pla­ży. Do­pie­ro po chwi­li za­uwa­ży­ła, że Ru­fus jest w wo­dzie. Po­gna­ła na skraj wody, ale tata już tam był.

– W po­rząd­ku, Go­siu. Wie­le psów do­sko­na­le pły­wa. Nie mo­że­my wy­pusz­czać go zbyt da­le­ko, ale te­raz go nie strasz. Jesz­cze po­my­śli, że woda to coś, cze­go na­le­ży się bać.

Zmarsz­czy­ła brwi. Po­my­śla­ła, że może le­piej, je­śli Rufi tak po­my­śli. A co, je­śli po­rwie go duża fala? A ta mewa wy­glą­da­ła, jak­by mia­ła ocho­tę po­żreć szcze­nię na śnia­da­nie. Pa­trzy­ła na Ru­fu­sa złym spoj­rze­niem ma­leń­kich żół­tych oczu.

Pie­sek ro­zej­rzał się za­do­wo­lo­ny, że wi­dzi ją z tak bli­ska, a po­tem zro­bił ko­lej­ny krok na­przód. O dzi­wo jed­nak jego łap­ki nie zna­la­zły żad­ne­go pod­par­cia i na­gle już pły­wał, wio­słu­jąc nimi z taką wpra­wą, jak­by ro­bił to od za­wsze. Dość za­sko­czo­ny, zro­bił małe kół­ko, nie­mal za­po­mi­na­jąc o me­wie.

– On pły­wa! On pły­wa! – krzy­cza­ła

Go­sia. – Rufi umie pły­wać! Tato, zo­bacz!

Mewa za­ma­cha­ła moc­ny­mi skrzy­dła­mi i od­le­cia­ła z do­no­śnym, prze­stra­szo­nym skrze­cze­niem. Szcze­niak za­szcze­kał za nią.

– Prze­pra­szam, Rufi! – dziew­czyn­ka z plu­skiem wbie­gła do wody. – Za­po­mnia­łam, że ją go­nisz. Taki mą­dry z cie­bie pie­sek! Jak na­uczy­łeś się pły­wać, co? Chodź! – Po­pły­nę­ła obok nie­go, cho­ciaż woda była tak płyt­ka, że ko­la­na­mi ude­rza­ła o pia­sek. – Tato, my­ślisz, że może wy­pły­nąć tro­chę da­lej? – za­py­ta­ła.

Męż­czy­zna po­krę­cił gło­wą.

– Le­piej jesz­cze nie. Może się szyb­ko mę­czyć, tak jak na pierw­szych spa­ce­rach. Pa­mię­taj, że nig­dy do­tąd tego nie ro­bił. Na ra­zie po­chlap się z nim na pły­ciź­nie.

Adam przy­biegł pla­żą, by do nich do­łą­czyć, i na­stęp­ną go­dzi­nę spę­dzi­li na wy­pły­wa­niu w mo­rze i wra­ca­niu na pla­żę, by nie­wiel­kie fale po­nio­sły ich na pia­sek, pod­czas gdy Ru­fus pły­wał do­ko­ła nich, chla­pał i szcze­kał z za­chwy­tem. Przed obia­dem byli już wy­czer­pa­ni tak bar­dzo, że Ru­fus uło­żył się do snu w cie­niu du­że­go gła­zu, gdy już zjadł swo­je psie cia­stecz­ka i na­pił się wody.

Adam i Go­sia le­niu­cho­wa­li, czy­ta­jąc, bo mama po­wie­dzia­ła, że po zje­dze­niu ka­na­pek mu­szą tro­chę od­cze­kać, za­nim wró­cą do mo­rza.

– Od dru­gie­go śnia­da­nia mi­nę­ło już mnó­stwo cza­su – jęk­nął Adam. – Mo­że­my już iść po­pły­wać?

– Mi­nę­ło do­pie­ro dzie­sięć mi­nut! – Mama par­sk­nę­ła śmie­chem, a Adam wes­tchnął.

– W po­rząd­ku. Na­dmu­cham swo­je­go kro­ko­dy­la. – Po­ło­żył się na kocu i za­czął za­cie­kle dmu­chać, aż kro­ko­dyl zro­bił się dłuż­szy od nie­go. – Czy już pora na pły­wa­nie?

Mama spoj­rza­ła na ze­ga­rek.

– Chy­ba tak. Oj, Rufi!

Pie­sek wła­śnie się prze­bu­dził. Obok Ada­ma zo­ba­czył coś ogrom­ne­go i zie­lo­ne­go, cze­go z pew­no­ścią tam nie było, gdy za­sy­piał. Pod­biegł i wście­kle za­szcze­kał, za­czął bie­gać w kół­ko, wszyst­kich ob­sy­pu­jąc pia­skiem.

– Uch! Za­trzy­maj­cie go! – Mama za­kasz­la­ła i Adam pod­niósł kro­ko­dy­la nad gło­wę, pod­czas gdy Go­sia zła­pa­ła Ru­fie­go.

– Rufi, uspo­kój się, ćśśś! On nie jest praw­dzi­wy, głup­ta­sie. Słu­ży do pły­wa­nia. Chodź, Adam, po­ka­że­my mu. Przy oka­zji woda zmy­je z nas pia­sek. – Dziew­czyn­ka nio­sła wier­cą­ce­go się szcze­nia­ka w stro­nę wody, a Adam rzu­cił kro­ko­dy­la na fale.

– Mu­si­my uwa­żać, żeby Ru­fus go nie prze­dziu­ra­wił – po­wie­dział, przy­trzy­mu­jąc roz­ko­ły­sa­ną za­baw­kę.

Go­sia wsko­czy­ła na nią i po­ło­ży­ła się.

– Mo­żesz nas po­ho­lo­wać – za­pro­po­no­wa­ła, trzy­ma­jąc się boku kro­ko­dy­la. – Chodź, Rufi. – Wy­cią­gnę­ła rękę, spo­dzie­wa­jąc się, że szcze­niak do niej pod­pły­nie, on jed­nak wsko­czył do wody i wdra­pał się jej na ple­cy.

– Je­steś tra­twą! – wy­krzyk­nął Adam, a Go­sia za­chi­cho­ta­ła, sta­ra­jąc się zbyt­nio nie wier­cić, żeby nie zrzu­cić pie­ska. Jego łap­ki ją ła­sko­ta­ły.

Pły­wa­li tam i z po­wro­tem, na zmia­nę kła­dąc się na kro­ko­dy­lu, a po­tem wcią­gnę­li go na pla­żę i le­że­li na pia­sku, po­zwa­la­jąc, by ma­leń­kie fale omy­wa­ły im pal­ce u nóg.

Słoń­ce moc­no grza­ło, na­wet gdy byli do po­ło­wy za­nu­rze­ni w wo­dzie, i Go­sia nie­mal za­snę­ła. Za­sta­na­wia­ła się, dla­cze­go te­raz woda wy­da­wa­ła jej się nie­mal rów­nie cie­pła jak w wan­nie, mimo że rano, gdy pierw­szy raz za­nu­rzy­ła w niej nogi, była lo­do­wa­ta. Na­gle Adam wy­pro­sto­wał się i krzyk­nął.

– Zo­bacz! Kro­ko­dyl!

Od­wró­ci­ła się i usia­dła.

– Co się sta­ło?

– Nie pa­trzy­łem. Mo­rze się wzbu­rzy­ło – jęk­nął chło­piec. – Fale go za­bra­ły. Mu­szę po nie­go po­pły­nąć.

Kro­ko­dyl wy­da­wał się już tyl­ko ma­łym zie­lo­nym punk­tem, mniej wię­cej trzy­dzie­ści me­trów od brze­gu, gdzie z pew­no­ścią było już dla nich zbyt głę­bo­ko.

– Tato! – za­wo­łał Adam. Tata wciąż miał na so­bie ubra­nie i zmie­rzał w ich stro­nę, a mama sta­ła na kocu z za­nie­po­ko­jo­ną miną, jed­nak żad­ne z nich nie spra­wia­ło wra­że­nia, jak­by mia­ło za­miar wejść do mo­rza.

– Tato, mogę po­pły­nąć po kro­ko­dy­la? – spy­tał chło­piec bła­gal­nym to­nem. Lecz oj­ciec po­krę­cił gło­wą.

– Bar­dzo mi przy­kro. Od­pły­nął za da­le­ko. Obie­cy­wa­łeś, że nie bę­dziesz wy­pły­wał na głę­bo­ką wodę, pa­mię­tasz? Może przy­pły­nie ktoś w łód­ce i nam go odda.

Adam i Go­sia z na­dzie­ją po­pa­trzy­li na mo­rze, lecz w za­się­gu wzro­ku nie było żad­nych łó­dek, któ­re mo­gły­by wy­ru­szyć na łowy na kro­ko­dy­la, a na­dmu­chi­wa­na za­baw­ka ko­ły­sa­ła się na fa­lach co­raz da­lej i da­lej.

Wtem Adam zła­pał Go­się za rękę i coś jej po­ka­zał. W ciem­no­zie­lo­nej wo­dzie wi­dać było zło­ci­sty łe­bek. Ru­fus wi­dział kro­ko­dy­la i wie­dział, że Adam chce go od­zy­skać. Nie do koń­ca ro­zu­miał, cze­mu chło­piec sam po nie­go nie po­pły­nie, ale uznał, że może po­móc.

– Ru­fus, nie! – wy­krzyk­nę­ła Go­sia. Pie­sek jed­nak był już w spo­rej od­le­gło­ści od brze­gu i we­so­ło pły­nął przed sie­bie.

– Jest za da­le­ko – mruk­nę­ła dziew­czyn­ka z nie­po­ko­jem. – A je­śli po­rwie go ja­kiś prąd i po­nie­sie na peł­ne mo­rze?

Adam po­ki­wał gło­wą.

– Wy­płyń­my naj­da­lej, jak mo­że­my.

Bę­dzie­my mu mo­gli po­móc, jak bę­dzie wra­cał.

Po­pły­nę­li naj­szyb­ciej, jak po­tra­fi­li, do miej­sca, gdzie le­d­wie do­ty­ka­li dna pal­ca­mi u stóp. Mama i tata cały czas ob­ser­wo­wa­li ich z brze­gu. Cho­ciaż dzie­ci obie­ca­ły pły­wać tyl­ko tam, gdzie będą czu­ły grunt pod no­ga­mi, Go­sia w du­chu wie­dzia­ła, że gdy­by szcze­niak za­czął to­nąć, ru­szy­ła­by za nim na głęb­szą wodę. Mia­ła zresz­tą pew­ność, że Adam zro­bił­by to samo.

Nie mu­sie­li jed­nak ro­bić nic po­dob­ne­go. Po­wo­li kro­ko­dyl wra­cał w ich stro­nę, a ostre ząb­ki Ru­fu­sa za­ci­ska­ły się na bia­łym sznur­ku.

– Bra­wo, Rufi! Ura­to­wa­łeś mo­je­go kro­ko­dy­la! – Adam chwy­cił za sznu­rek, a Go­sia chwy­ci­ła pie­ska, któ­ry, wy­raź­nie wy­czer­pa­ny, wtu­lił się w jej ra­mię. Pły­nął bar­dzo dłu­go i zmę­czy­ły mu się łap­ki. Ale uda­ło mu się! Wi­dział, że dzie­ci są bar­dzo szczę­śli­we.

– Go­siu, wejdź z nim na kro­ko­dy­la, a ja was po­cią­gnę – za­pro­po­no­wał Adam. Po­ki­wa­ła gło­wą i wgra­mo­li­ła się na za­baw­kę, uwa­ża­jąc, by pa­zur­ki szcze­nia­ka nie wbi­ły się w pla­stik. Adam po­cią­gnął ich z po­wro­tem do brze­gu, a Go­sia z dumą trzy­ma­ła Ru­fu­sa przed sobą.

Ro­dzi­ce cze­ka­li na nich na pla­ży i uśmie­cha­li się z za­do­wo­le­niem.

– Nie do wia­ry, jaki do­bry z nie­go pły­wak! – po­wie­dzia­ła mama, głasz­cząc ocie­ka­ją­ce wodą uszy psia­ka.

– Praw­dzi­wy mistrz – po­twier­dził z dumą Adam. – Gdy­by nie on, na pew­no stra­ci­li­by­śmy kro­ko­dy­la.

Go­sia prze­wró­ci­ła się w łóż­ku i ziew­nę­ła, a po­tem za­chi­cho­ta­ła, gdy wil­got­ny no­sek przy­ci­snął jej się do ucha.

– Cześć, Rufi! Pora wsta­wać? – pod­nio sła się na łóż­ku i roz­su­nę­ła za­sło­ny, by wyj­rzeć przez okien­ko, umiej­sco­wio­ne tuż przy pię­tro­wym łóż­ku. – Oj! – Z roz­cza­ro­wa­niem zmarsz­czy­ła nos. Po­ły­sku­ją­ce błę­kit­ne mo­rze z po­przed­nie­go dnia znik­nę­ło. Nie­bo za­snu­ło się ciem­ny­mi chmu­ra­mi, a woda przy­bra­ła po­nu­rą sza­ra­wo-brą­zo­wą bar­wę. Wy­glą­da­ło na to, że dzień w ogó­le nie na­da­je się na opa­la­nie ani pły­wa­nie. – No trud­no – mruk­nę­ła. – Nie­waż­ne, Rufi. Może za­miast tego pój­dzie­my na klif.

Wsta­ła z łóż­ka i wło­ży­ła dżin­sy oraz ko­szul­kę. Na dole usły­sza­ła gło­sy ro­dzi­ców i mia­ła wra­że­nie, że czu­je za­pach to­stów. Na mo­gła jed­nak pójść do kuch­ni, bo Ru­fus na pew­no mu­siał wyjść do ogród­ka za dom­kiem, żeby zro­bić siu­siu.

– Adam, obudź się – za­wo­ła­ła, ła­sko­cząc jego nogę, któ­ra zwie­sza­ła się z gór­ne­go łóż­ka.

Chło­piec tyl­ko coś mruk­nął, ale jego koł­dra unio­sła się, su­ge­ru­jąc, że przy­najm­niej czę­ścio­wo się obu­dził.

– Chodź­my dziś rano po­spa­ce­ro­wać po kli­fie – za­pro­po­no­wa­ła parę mi­nut póź­niej Go­sia, sia­da­jąc przy sto­le do śnia­da­nia. Ru­fus już sie­dział przy jej no­gach, li­cząc na okru­chy to­stów.

Adam jed­nak krę­cił gło­wą, na­bur­mu­szo­ny.

– Nie! Bar­dzo chcę iść na pla­żę obok Most­ko­wa. Po­wie­dzia­łeś, że mo­że­my, tato! Mają tam ka­ru­ze­le i w ogó­le. Roz­ma­wia­łem z chło­pa­ka­mi, któ­rych wi­dzie­li­śmy pierw­sze­go dnia na pla­ży, i mó­wi­li, że tam jest su­per.

Go­sia zmarsz­czy­ła czo­ło.

– Ale nie mo­gli­by­śmy za­brać Ru­fu­sa! Mama mó­wi­ła, że na tam­tą pla­żę nie wpusz­cza­ją la­tem psów.

– Tak czy owak, dzi­siaj po­go­da nie jest zbyt ład­na – wtrą­ci­ła mama. – Na­da­je się bar­dziej na spa­cer po kli­fie niż na pla­żo­wa­nie. Do Most­ko­wa pój­dzie­my in­ne­go dnia.

Adam bąk­nął coś pod no­sem, ale mama zdo­ła­ła od­wró­cić jego uwa­gę, po­da­jąc mu krem cze­ko­la­do­wy do sma­ro­wa­nia to­stów praw­dzi­wy wa­ka­cyj­ny przy­smak.

Po śnia­da­niu ru­szy­li ścież­ką, któ­ra od­cho­dzi­ła od dom­ku i wiła się mię­dzy pa­pro­cia­mi i je­ży­na­mi wzdłuż szczy­tu kli­fu. Ru­fus po­biegł na­przód, roz­cią­ga­jąc za sobą smycz i klu­cząc mię­dzy za­ro­śla­mi, chciał bo­wiem bli­żej zba­dać wszyst­kie cie­ka­we doł­ki w pia­sku.

– Spu­ść­my go ze smy­czy – za­pro­po­no­wa­ła Go­sia, gdy trze­ci raz wy­plą­ty­wa­ła go z krze­wu je­żyn. – Nie ma tu ni­ko­go oprócz nas.

Za­nim jed­nak tata zdą­żył od­po­wie­dzieć, Ru­fus wy­dał z sie­bie ostre, ci­che szczek­nię­cie i obej­rzał się na nią z pod­nie­ce­niem.

– O co cho­dzi? – spy­ta­ła, a po­tem aż się za­chły­snę­ła. – Ojej, zo­bacz­cie! Za­ją­czek!

Mały pia­sko­wo-bru­nat­ny za­jąc pa­trzył na nich spod kol­cza­ste­go krza­ka. Wy­da­wał się prze­ra­żo­ny.

– Bie­da­czek! – szep­nę­ła dziew­czyn­ka. – Tak się boi. Rufi, nie wol­no ci go go­nić! Lecz Ru­fus gnał już na­przód, a smycz wy­dłu­ża­ła się, gdy ści­gał za­ją­ca, któ­ry od­wró­cił się i za­nur­ko­wał do po­bli­skiej nory.

– Oj, pie­sku! – Go­sia pró­bo­wa­ła przy­cią­gnąć go z po­wro­tem, ale we­tknął nos do nory i szcze­kał jak na­ję­ty. Dla Ru­fu­sa było to nie­zwy­kłym prze­ży­ciem, że praw­dzi­wy za­ją­czek był za­le­d­wie o metr od nie­go, a te­raz znik­nął. Pies nadal wy­czu­wał jego za­pach, ale go nie wi­dział. Ko­pał i dra­pał, ale nie mógł wejść głę­biej, bo dziu­ra była zbyt wą­ska. W koń­cu się pod­dał i ze smut­kiem po­drep­tał z po­wro­tem do Gosi. Pies wi­dział, że z ja­kie­goś po­wo­du dziew­czyn­ka była zła, nie miał jed­nak po­ję­cia dla­cze­go.

– Ten za­jąc był prze­ra­żo­ny! Nie po­wi­nie­neś go go­nić, Rufi!

Adam prych­nął.

– Daj spo­kój, to jest pies! Psy tak ro­bią! Spa­nie­le ho­do­wa­no, aby to­wa­rzy­szy­ły w po­lo­wa­niach.

– Ale Ru­fus to pies do­mo­wy, a nie my­śliw­ski! A co, je­śli po­lu­bi ta­kie po­lo­wa­nia i za­cznie ga­niać koty? – wark­nę­ła Go­sia w od­po­wie­dzi. – Wte­dy wpad­nie w praw­dzi­we ta­ra­pa­ty. Wy­obraź so­bie, co zro­bi pani Zi­mow­ska z są­siedz­twa, je­śli po­go­ni Pim­pu­sia! – Pim­puś był ogrom­nym, pu­cha­tym per­skim ko­tem pani Zi­mow­skiej. Dziew­czyn­ka wes­tchnę­ła, spo­glą­da­jąc na Ru­fu­sa, któ­ry pa­trzył na nią, zmie­sza­ny, i po­wo­li ma­chał ogo­nem. – Oj, to nie two­ja wina, pie­sku. Wła­ści­wie nie je­stem zła. Po pro­stu ten za­jąc był taki uro­czy.

– Tak czy owak, mamy od­po­wiedź na py­ta­nie, że nie po­win­ni­śmy spusz­czać go ze smy­czy – stwier­dził tata. – Za­uwa­ży­łaś, jak bli­sko stąd do kra­wę­dzi kli­fu? – Przy­kuc­nął, od­gar­nia­jąc na bok ło­dy­gi żół­tych kwia­tów, uka­zu­jąc zwie­rzę­ce nory mię­dzy nimi, a tak­że krót­kie, piasz­czy­ste zbo­cze, wio­dą­ce do sa­me­go skra­ju urwi­ska. – Gdy­by za­jąc wy­sko­czył przed Ru­fu­sem i scho­wał się w jed­nej z tych nor, mały po­le­ciał­by w dół, za­nim zdą­ży­ła­byś go za­wo­łać.

Go­sia za­drża­ła.

– Chy­ba masz ra­cję. Do­bra, niech zo­sta­nie na smy­czy.

Ru­fus szedł na­przód, niu­cha­jąc w na­dziei na ko­lej­ne za­ją­ce, wszyst­kie jed­nak naj­wy­raź­niej gdzieś się ukry­ły. Przez resz­tę spa­ce­ru mu­sia­ło mu wy­star­czyć ska­ka­nie za mo­ty­la­mi, ma­ły­mi i nie­bie­ski­mi, któ­re cią­gle nie­roz­sąd­nie la­ta­ły mu przed no­sem.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: