Na werendzie - ebook
Na werendzie - ebook
Do dworu, gdzie na werandzie wypoczywa zamożne towarzystwo, dociera tajemniczy wędrowiec. Jego przybycie wzbudza popłoch gospodarza domu. Nieznajomy postanawia opowiedzieć zebranym historię swojego życia.
Urodzona w 1842, zmarła w 1910 roku, polska nowelistka, autorka utworów dla dzieci, tłumaczka, krytyczka i publicystka. Była wielką społeczniczką. W latach 80. XIX wieku należała do grupy kobiet opiekujących się więźniami, była także członkinią Kobiecego Koła Oświaty Ludowej i Czytelni Naukowej dla Kobiet.
Jest uznawana za jedną z najwybitniejszych polskich twórców literatury dla dzieci. W utworach dla najmłodszych budowała fikcyjne światy bliskie dziecięcej wyobraźni. Codzienną rzeczywistość często mieszała z fantastyką i motywami baśniowymi (np. „Na jagody”, „O krasnoludkach i sierotce Marysi”, „Szkolne przygody Pimpusia Sadełko”).
Kategoria: | Proza |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-87-28-05558-8 |
Rozmiar pliku: | 417 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
OBRAZEK.
Siedliśmy właśnie do czarnej kawy na ślicznie ocienionej werendzie, kiedy wskróś szerokiej ciszy, jaka zwykle zalega pola w dnie świąteczne, dał się słyszeć silny i dźwięczny głos męski, śpiewający na nutę dziadowskiej, odpustowej pieśni. Nuta i głos przeciwiały się sobie w tak szczególny sposób, żem mimowoli nasłuchiwać zaczęła.
A nietylko ja sama. Przy pierwszych bowiem głosu tego dźwiękach gospodarz, bujający się w trzcinowym fotelu, drgnął, w pół ruchu się zatrzymał i nie doniósłszy do ust cygara, wpatrzył się przed siebie osłupiałym wzrokiem. Na całym wszakże widnokręgu nie było widać nikogo.
Z poblizkiej łąki dochodził upajający zapach świeżo zgrabionego siana; powietrze było jakby nalane złotem i lazurem, a tak ciche, że słychać było bicie gołębich skrzydeł gdzieś w oddali. Jedna tylko brzoza na skraju łąki, w pełnem słońcu stojąca, trzęsła drobnym liściem w ogniach cała, jakby iskry siejąc.
Tymczasem głos, prześpiewawszy strofę, umilkł. Gospodarz chwilę nasłuchiwał jeszcze, z ręką nerwowo na poręczy zaciśniętą, poczem, uspokojony ciszą, głębiej na siedzenie opadł i w ruch fotel swój wprawił. Bieguny wszakże nie mogły jakoś odzyskać straconego rytmu; stuknęły raz i drugi niesfornie i zatrzymały się znowu.
Znowu bowiem, tym razem bliżej już znacznie, odezwała się owa pieśń dziadowska, widocznie przez idącego dość śpiesznie człowieka śpiewana.
„...Święty Mikołaju.
Trzymaj wilka w raju,
Trzymaj go za nogę,
Aż trafię na drogę!“
„Święty Mikołaju,
Trzymaj wilka w raju,
Trzymaj go za nogę,
Aż trafię na drogę!“