Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Najpiękniejsza na niebie - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
8 kwietnia 2015
Ebook
24,90 zł
Audiobook
25,57 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Najpiękniejsza na niebie - ebook

Sylwia jako małe dziecko została porzucona. Zachowała tylko kilka wspomnień związanych z biologiczną rodziną, jest przekonana, że miała siostrę bliźniaczkę. Po latach próbuje odnaleźć bliskich, którzy mogą uratować jej życie, a w rozwikłaniu tajemnicy rodzinnej pomaga jej dziennikarka Pola. Poza niewyraźnymi wspomnieniami Sylwii nie ma żadnych dowodów na istnienie siostry. Zaczyna się walka z czasem... Sprawę utrudnia surowe prawo adopcyjne, które pilnie strzeże informacji. Nowego znaczenia nabierają słowa: macierzyństwo, odpowiedzialność, miłość.

Wzruszająca opowieść, która uświadamia nam, że nie da się zagłuszyć bólu odrzucenia przez najbliższą na świecie osobę - matkę. Tęsknota za potrzebą jej miłości nigdy się nie kończy. Poszukiwanie trwa, aż do śmierci. Przekleństwo "niechcianego dziecka" wisi nad człowiekiem przez całe jego życie i czyni go bardzo samotnym i niezrozumianym przez otoczenie. Polecam!

Ewa Wencel

Ta książka jest jak misterne puzzle: migawki ze współczesności i okruchy wspomnień tworzą w naszej wyobraźni obrazy, które już po chwili – gdy dostajemy kolejny element – zaczynamy budować na nowo. Małgorzata Warda stosuje „szybki montaż”, więc historia goni historię, reflektor zaś rzuca światło na coraz bardziej zaskakujące szczegóły. Kim jest poszukująca siostry bliźniaczki ciężko chora Sylwia? I czego naprawdę szuka? Jakim prawem stawia na głowie i tak już zagmatwane życie młodej dziennikarki Poli? Czy uda im się rozwikłać stare (i nowe) tajemnice? W tej opowieści nic nie jest czarne ani białe. Nie ma też miejsca na ckliwe rozczulanie. Jest za to wiele czułości wpisanej w opowieść o dorosłych ludziach, którzy patrzą na świat oczami skrzywdzonego dziecka. Z tego się nie wyrasta. Ale zawsze można próbować wypełnić puste ramki, w których brak obrazów dobrych wspomnień. Tej historii o znalezionej na dworcu, porzuconej przez matkę Niebieskiej Dziewczynce nie da się zapomnieć. Podobnie jak historii o uratowanej przez Cyganów maleńkiej Azie. I zaledwie naszkicowanych postaci podopiecznych Sylwii, skrzywdzonych przez dorosłych, tych najbliższych, którzy przecież mieli być opoką. Najpiękniejsza na niebie to również niebanalnie zapisana opowieść o sile pierwszej miłości, o bliskości i wsparciu. Ale także o sile współczesnych mediów, również społecznościowych, w których jeszcze chętniej i łatwiej zakłada się maski. Jednak przede wszystkim jest to opowieść o sile, dzięki której udaje się przerwać łańcuch błędów; skoro nawet skrzywdzeni w dzieciństwie, wbrew wszelkim przeciwnościom losu możemy starać się dać naszemu dziecku szczęście.

Dorota Koman

Kategoria: Powieść
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8049-082-6
Rozmiar pliku: 773 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Podziękowania

Dziękuję mojemu fantastycznemu redaktorowi Konradowi Nowackiemu oraz wszystkim osobom z Black Publishing za ich ­intensywną pracę i entuzjazm.

Dziękuję Rodzicom, Siostrze Oli i Agnieszce Gil za czytanie książki w trakcie jej kończenia i ustawienie mnie do pionu, kiedy wpadłam w czarną rozpacz.

Dziękuję Mamie za podsunięcie tytułu do książki.

Dziękuję Grzesiowi Marciniakowi za poświęcony mi czas i informacje o anemii aplastycznej.

Ilonie Poćwierz-Marciniak dziękuję, ponieważ jak zawsze doskonale się spisała pomagając mi zrozumieć, jakie powinny być moje bohaterki.

Dziękuję pracownikom Pogotowia Opiekuńczego w Gdyni im. Karola Olgierda Borchardta za informacje o działaniu placówki.

Dziękuję Internautom, którzy podzielili się ze mną doświadczeniami adopcji i poszukiwaniami bliskich.

Dziękuję Dorocie Keller za niekonwencjonalne rozwiązania dla książkowej akcji i wysłuchanie moich długich przemyśleń. Dziękuję Agnieszce Sikorskiej-Celejewskiej za rozmowy, które otworzyły mi oczy na powieść.

Dziękuję także przyjaciółkom, które bardzo mi pomagają i wykazują entuzjazm dla moich działań i służą radą: Manuli Kalickiej, Ani Fryczkowskiej, Hani Cygler, Annie Łacinie, Lucynie Olejniczak, Rysi Marii Ulatowskiej, Marioli Zaczyńskiej, Magdzie Zimniak, Agnieszce Lingas-Łoniewskiej, Marcie Pilarskiej, Magdzie Pioruńskiej, Ani Staszczak, Anecie Bednarskiej.

Dziękuję rodzicom męża za pomoc przy Sylwii, dzięki czemu miałam czas skończyć książkę.

Na koniec, jak zawsze dziękuję mojemu mężowi, Maćkowi, za jego nieustającą wiarę we mnie, pomoc przy pisaniu, pierwszą redakcję tekstu, szczerość, dzięki której staram się pisać lepiej i umiejętne rozładowywanie żartami moich smutków i lęków.

W dowód uznania za cały jego wkład, to właśnie jemu i naszej córeczce Sylwii, dedykuję tę książkę.1

Współcześnie

Większość ciem zniknęła już w połowie jesieni, ale kiedy wychodzę wieczorem na werandę, zauważam jedną krążącą wokół lampy, tak blisko, że za chwilę rozbłyśnie w ogniu.

– Pani Pola Michalak?! – woła kobieta stojąca przy furtce. – Czy możemy porozmawiać?!

Drewniane schody trzeszczą pod moimi stopami, gdy schodzę na trawnik pokryty dziewiczą cienką warstwą śniegu. W ciemności nie widzę dobrze twarzy kobiety, głównie rozpoznaję zarys jej drobnej figury, ciemnej kurtki i wełnianej czapki. Ostatni dzienny autobus właśnie zawraca na pętli wąskiej drogi, rozświetlając reflektorami sztachety ogrodzenia i żywopłot.

– Nazywam się Sylwia Kalińska. Potrzebuję pani pomocy.

– Nie zajmuję się tym. Jak mnie pani znalazła?

– Przejechałam taki kawał drogi z dzieckiem… Proszę chociaż posłuchać, z czym przychodzę.

Dopiero teraz zauważam paroletnią dziewczynkę, która jej towarzyszy. Jest tak niska, że ledwie wystaje zza żywopłotu. Wełniany beret spada małej na oczy, tylko niebieski płaszczyk odznacza się w śnieżnej bieli. To ze względu na dziewczynkę przekręcam klucz w zamku.

– Wejdźcie. Ale ostrzegam: niczego nie obiecuję.

W przedpokoju Sylwia pomaga dziewczynce odpiąć zamki w śniegowcach, a jej spojrzenie trochę nerwowo obiega stylową komodę na giętych nogach, stojącą tuż przy wejściu. W ramkach, które zauważa na blacie, powinny się znajdować fotografie mojej rodziny: brata policjanta i mamy, z chustką na głowie, w okularach à la Jacqueline Kennedy, z uszminkowanymi ustami. Dawniej były tu także zdjęcia taty, wysokiego bruneta przypominającego Beara Gryllsa w ubraniach w stylu safari, z nieodłącznym aparatem fotograficznym na szyi i takim wyrazem twarzy, jakby właśnie rozpoczynała się przygoda jego życia. Dzisiaj zamiast zdjęć w ramkach stoją tylko szare kartki.

– Dlaczego ta pani nie chciała nas wpuścić? – pyta dziewczynka.

– Najważniejsze, że jednak jesteśmy – odpowiada kobieta.

Para gwiżdże w czajniku, więc zostawiam je same. Czuję się nieswojo, słysząc głosy rozrywające ciszę. Rzadko kiedy mam tutaj gości.

Mój dom znajduje się kilkadziesiąt metrów za ostatnią ulicą i pętlą autobusową, na wysokim wzniesieniu, które od morza oddziela tylko klif, pomost i plaża. Dawno temu, kiedy kupiłam tę ziemię, w promieniu kilku kilometrów nie miałam żadnych sąsiadów. Od niedawna okolica stała się atrakcyjna turystycznie, więc ludzie nabywają działki porośnięte wysoką trawą i dzikim szczawiem i stawiają na nich wille. Całymi dniami od wiosny do późnej jesieni słyszę dźwięki betoniarek i koparek, ale o tej porze roku panuje tu wielka cisza. W tej ciszy słyszę głównie wiatr, rozpędzający się nad morzem i napierający na dom, oraz odległe zawodzenie psa do złudzenia przypominające wycie wilka.

Dzisiaj w nocy mamy pierwszy ostrzejszy mróz. Wędruje po oknach, malując na nich wzory, ścina drewno werandy, więc wiosną pewnie odkryję nowe wyszczerbienia i pęknięcia. Plaża już od wielu tygodni jest pusta i biała po horyzont, woda zakolami zabiera ląd. Wszystko jednak jest w ruchu, jakby czekając na pierwszy zimowy sztorm. W mroku widoczne z kuchennego okna ostrogi, wbite w dno na odległość kilkunastu metrów w głąb morza, wyglądają jak czarne plamy.

– Oglądałam pani reportaże z zagranicznych miejsc. Jest pani taka młoda, dwadzieścia siedem lat, prawda? A już zrobiła pani tak wiele. Regularnie śledziłam pani program w polskiej telewizji o rodzinach rozdzielonych adopcją… – odzywa się Sylwia, kiedy wchodzę do salonu z parującymi kubkami. Rozebrała się z płaszcza, ale nie zdjęła wełnianej czapki. Wiszący pod sufitem żyrandol rozświetla jej twarz tak, że pod oczami gromadzą się cienie, a skóra wydaje się blada i wymizerowana. – Ja również szukam rodziny.

– Może pani zostawić swoje dane. Pewnie zadzwonię za jakiś czas i wówczas porozmawiamy o współpracy.

– Za jaki czas?

– Dwa–trzy miesiące.

Dziewczynka sięga po kubek z herbatą, ale porcelana jest za gorąca, więc szybko cofa palce i dmucha na nie w śmieszny sposób, jakby chciała zgasić duży płomień.

– Chodzi o pieniądze? – Kobieta wyciąga z torebki mały worek, prawdopodobnie zrobiony na drutach albo na szydełku. – Rozumiem, wszystko wiąże się z kosztami, ale… Ile?

– Co ile?

– Ile mam zapłacić, żeby zajęła się pani moją sprawą?

– Nie biorę pieniędzy za reportaże. Płaci telewizja. Po prostu nie zajmuję się teraz żadną sprawą…

– Choruję. – Kobieta ścisza głos, chyba ze względu na córkę, ale słowa wyrzuca szybko, z desperacją. Dopiero teraz uświadamiam sobie, że jej oczy wydały mi się nagie, ponieważ są pozbawione rzęs. Nieruchomieję, gdy zsuwa czapkę, odsłaniając łysą głowę. – Moja odporność przeciwbakteryjna i przeciwgrzybicza równa się niemal zeru, mam niski poziom granulocytów, a czerwone krwinki, które przetoczono mi w szpitalu, żyją tylko sto dwadzieścia dni. – Patrzy na dziecko, a w jej oczach pojawia się strach. – Nie jesteśmy zgodne, jej szpik mnie nie uratuje. Mam jednak rodzinę, która porzuciła mnie dawno temu, i siostrę, której nigdy nie poznałam, ponieważ zostałyśmy rozdzielone w dzieciństwie. Domyślam się, że ma pani swoje problemy, ale… Ja po prostu nie mogę czekać tylu miesięcy…

Oddaję jej do dyspozycji pokój gościnny na piętrze i wypuszczam powietrze pod ciśnieniem z kaloryfera.

– Zaraz się rozgrzeje – obiecuję, jak najszybciej wycofując się na korytarz.

W salonie nie mogę znaleźć sobie miejsca. Kobieta usypia córkę, przez sufit dobiegają ich ściszone głosy. Spoglądam na reklamówkę z pamiątkami, którą przywiozła ze sobą Sylwia. Prosiła, bym przejrzała te rzeczy, zanim podejmę decyzję. Czasem wiadomo, że dzieje się coś niedobrego, czuje się to w brzuchu i w opuszkach palców jak delikatne łaskotanie. Tak jest ze mną, gdy biorę reklamówkę na kolana i wyjmuję kilka płyt DVD oraz jakieś poskładane rzeczy. Wśród nich znajduje się dziecięca plisowana spódnica. Coś z tym ubraniem jest nie tak, ale nie mam pojęcia co. Po prostu czuję, że to nie jest rzecz należąca do córki kobiety czy kawałek materiału bez wartości. Rozciągam ją w palcach i zaraz odkładam na bok, by sięgnąć po przytulankę.

To mały brązowy miś, wypłowiały i zniszczony, jakby tysiące razy lądował w praniu albo jakby spało z nim wiele pokoleń dzieci. Przysuwam go do nosa, zamykam oczy i wówczas dociera do mnie nikły zapach, który przywodzi na myśl coś…

Na dnie reklamówki leży jeszcze jedna pamiątka – niewielka, złożona na pół kartka. Wycinek z prasy. Rozprostowuję ją, wygładzam brzegi i poznaję historię Sylwii Kalińskiej.2

Gdańsk Wrzeszcz, 1987 rok

Sylwia Kalińska zrzuciła tornister z ramion i pobiegła do kuchni.

– Mamo! Mamo! – zawołała.

– Twojej mamy jeszcze nie ma – poinformował mężczyzna, który odebrał ją ze świetlicy. – Tak jak już mówiłem, jestem Stefan. – Mężczyzna wykonał żartobliwy ukłon. – Fajnie cię poznać, córko Karoliny „Kaszmir” Kalińskiej.

Stefan już dawno skończył szkołę, ale wciąż ubierał się jak nastolatek – w T-shirt i błękitne dżinsy. Kolorowe sznurowadła wplecione w tenisówki przyciągnęły spojrzenie Sylwii. Z uśmiechem podniosła wzrok na jego ładną, niemal dziewczęcą twarz.

– Co zjemy? Zrobię ci… – Otworzył lodówkę, a Sylwia zamarła, bo doskonale wiedziała, co się wydarzy.

W lodówce nie było żadnych, ale to żadnych produktów.

– O kurde – wyrwało się Stefanowi, na co Sylwia zakryła buzię dłonią, by się głośno nie roześmiać. – Szlag by to! Jakim cudem…?

Pewnie sądził, że dla Sylwii to nowa sytuacja, bo na siłę przywołał uśmiech.

– Wiesz co? Mam świetny plan! Może pójdziemy do baru?

– Tak! – Dziewczynka biegiem rzuciła się do drzwi.

Kiedy Stefan przyszedł po nią do szkoły, nie wziął jej za rękę, przez co omal się nie zgubili na zatłoczonym placu. Teraz mężczyzna, bogatszy o tamto doświadczenie, wyciągnął do niej dłoń, a ona posłusznie ją złapała. Ręka Stefana wydała się jej duża, a palce ciepłe. Sylwia roześmiała się, kiedy Stefan poderwał ją w górę na chodniku, żeby ominęła kałużę.

– To jakbyś latała! – zawołał. – Chcesz polatać?

– Jestem ptakiem! – krzyknęła Sylwia.

– Jesteś bardzo lekkim ptakiem! Ile ty ważysz, na Boga?

W barze usiedli naprzeciwko siebie przy okrągłym stoliku z niebieską ceratą.

– Lubisz moją mamę? – spytała Sylwia, przesuwając szklankę z różową oranżadą po blacie, tak jakby grała w szachy.

– Przyjaźnimy się – odpowiedział Stefan, zajęty krojeniem kawałka gotowanego kurczaka. – Poznałem Kaszmir… twoją mamę, kiedy jeszcze byłem chłopcem. Mieszkaliśmy na jednym osiedlu, nasze mieszkania dzieliła tylko cienka ściana. Nigdy ci nie opowiadała?

Sylwia pokręciła głową.

– Pewnie dlatego, że straciliśmy ze sobą kontakt. Nawet nie wiedziałem, że ma córkę.

Dziewczynka uśmiechnęła się szeroko.

– Jak długo zostaniesz?

– A jak długo chcesz?

„Na zawsze” – pomyślała Sylwia, ale na głos odparła:

– Do końca popołudnia.

– To na pewno. Dzięki za szczerość. – Stefan przełożył kawałek kurczaka na jej talerz.

Wieczorem krążył po pokoju z telefonem przy uchu i na siłę starał się mówić spokojnym głosem:

– Kaszmir, skąd dzwonisz? Jeszcze jesteś w mieście?

Po obejrzeniu bajki Sylwia czuła się senna, ale mama dotąd nie wróciła, więc dziewczynka siedziała na kanapie z pidżamą na kolanach i spoglądała w telewizor, w którym po dobranocce właśnie rozpoczął się dziennik.

– Nie tak się umawialiśmy… miałem ją odebrać… Rozumiem, wiem, że masz problemy, ale ja też mam swoje sprawy… Kiedy wrócisz? Co mam jej powiedzieć?… Jest zmęczona. Mam ją położyć spać? O której tu będziesz?

Serce Sylwii poderwało się do biegu. Kiedy Stefan się rozłączył i kucnął przy jej fotelu, dopiero po długiej chwili ośmieliła się na niego spojrzeć.

– Spakujemy twój tornister? – spytał ze sztucznym ożywieniem. – Musisz być gotowa na jutro do szkoły. Pierwsza klasa to poważna sprawa.

Włożyli do tornistra pachnącą truskawką gumkę i nowe zeszyty. Stefan spytał, czy Sylwia potrzebuje też cyrkla i linijki, ale zaraz uderzył się dłonią w czoło, oświadczając, że minęło sto lat, od kiedy sam skończył szkołę, więc zapomniał, że tak małe dzieci nie używają cyrkla.

Uśmiech na twarzy Sylwii powoli zaczął gasnąć. Nieczęsto się zdarzało, żeby ktoś poświęcił jej tak wiele uwagi; przyzwyczaiła się, że jeśli już ktoś robi dla niej coś dobrego, należy podziękować. Teraz jednak nie miała niczego, czym mogłaby podziękować Stefanowi, a było już za późno na rysowanie laurki.

– Czy mogę ci coś powiedzieć? – spytała tak cicho, że wcale by się nie zdziwiła, gdyby Stefan jej nie usłyszał.

– Jasne. Wal! – Uśmiechnął się, ale Sylwia spoważniała.

Podaruje mu wielką tajemnicę. Poprosiła Stefana, żeby się schylił, przysunęła usta do jego ucha, osłoniła je dłonią i wyszeptała:

– Kaszmir to nie jest moja prawdziwa mama. Prawdziwa mama mnie porzuciła, więc trafiłam do domu dziecka.

Gdy Sylwia się postarała, potrafiła przypomnieć sobie dom dziecka oraz to, co wydarzyło się wcześniej. Kiedyś wszystkie wspomnienia były wyraźne, ale czas zabrał im kolory, zapachy i dźwięki i zostało tylko kilka obrazów. Jeden z nich dotyczył piętrowych łóżek w domu dziecka i opiekunki, która patrząc Sylwii w oczy, stwierdziła z żalem:

– Musisz się bardziej starać, inaczej nikt cię do siebie nie ­weźmie.

Inny obraz przedstawiał rodzinny dom. Sylwii wydawało się, że widzi przed nim kałużę z wodą, a na płocie wiszące doniczki z kwiatami. Nie pamiętała swojego pokoju, ale za to dokładnie przypominała sobie flakon perfum mamy stojący na jednej z półek: wąski, o kształcie zwyczajnej butelki, ale z grawerowanymi brzegami i przechodzącym przez jego brzuch błyszczącym złotym napisem.

– Chyba byliśmy bardzo biedni – powiedziała tego wieczoru Stefanowi.

Mężczyzna zrobił jej kakao i wlał do szklanki, a nie jak Kaszmir do kubka, znalazł też słomkę, więc napój wyglądał o niebo lepiej, niż kiedy podawała go mama.

– Nie mieliśmy pieniędzy i prawdziwa mama musiała mnie oddać.

– Oddała cię do domu dziecka? – Stefan od chwili, gdy zaczęli o tym rozmawiać, gniótł w palcach niewielkie sreberko, do którego Kaszmir strzepywała popiół z papierosa.

– Chyba tak. Nie pamiętam tego.

– Tak ci powiedziała Kaszmir? – Podniósł na nią wzrok.

Sylwia upiła łyk kakao i starała się poukładać przeszłość. Ale przeszłość nie chciała się ułożyć. Jeżyła się i stroszyła, jakby miała pokłuć, jeśli Sylwia spróbuje rozprostować chociaż jeden róg. Gdzieś tam, w tym chaosie kłujących kolców, tkwił dom dziecka, mama, zastępczy rodzice Lamkowie oraz informacja podana przez opiekunkę, że biologiczna mama straciła do dziewczynki prawa rodzicielskie i Sylwia nie musi się już błąkać po rodzinach zastępczych, tylko trafi do adopcji.

– Z domu dziecka pojechałam do państwa Lamków. – Nazwisko pierwszych rodziców wymówiła tak szybko, by nie wróciło wszystko, czego nie chciała pamiętać i co udało jej się wsunąć w najciemniejszy i najciaśniejszy zakamarek w głowie.

– Kim oni byli? – Stefan tak mocno zgiął sreberko, że zrobiła się w nim dziura.

– Moimi rodzicami zastępczymi. Kaszmir jest druga. Ale z Kaszmir zostanę już na zawsze…

To, czego Sylwia nie chciała pamiętać, na moment wychyliło się z zakamarka w jej głowie. Dziewczynka trzepnęła rzęsami, żeby znowu się schowało.

– Jak trafiłaś do Kaszmir? – Stefan zwinął sreberko w kulkę.

Ta opowieść była łatwiejsza. Sylwia z ulgą wyprostowała się na krześle i nawet zaczęła wesoło machać nogami pod stołem.

– Kaszmir przyjechała do domu dziecka, zobaczyła mnie i powiedziała…

– Jedziesz ze mną, moja panno! – oznajmiła Kaszmir, pod­pierając się pod boki, kiedy stanęła na wprost Sylwii w domu dziecka.

Sylwia widywała ją już wcześniej i za każdym razem kobieta robiła na niej tak samo silne wrażenie. Kaszmir była wysoka, a do tego tęga. Czarne lśniące włosy upięła w ciasny kok, z którego wysunęły się tylko dwa kosmyki i kołysały koło małych uszu zdobiących okrągłą jak piłka twarz. Dziewczynka miała wrażenie, że ta twarz żyje swoim życiem, niezależnym od reszty ciała. Obrysowane czarną kredką oczy błyszczały tuż pod liniami cienkich jak nitki brwi. Usta Kaszmir były duże, mięsiste, a podbródek podskakiwał przy każdym ruchu. Kołysały się też potężne, owalne, połyskujące kolczyki w jej uszach.

– Sylwia jest gotowa do drogi – oznajmiła opiekunka z domu dziecka.

Po pobycie w rodzinie Lamków dziewczynka miała walizkę, którą Kaszmir zabrała jej z ręki i poniosła do samochodu. Dziecko posłusznie sunęło za nią, wpatrzone w kołyszące się biodra kobiety. Ich szerokość podkreślał pasek z błyszczącymi ćwiekami, a pod nim poruszały się uda, pocierając o siebie przy każdym kroku. Łydki biegły trochę na boki, tworząc iks. Sylwię najbardziej jednak zafascynowały obcasy w butach Kaszmir – miały chyba z dziesięć centymetrów i dodatkowo ozdabiała je szeroka platforma, która wyglądała jak dociśnięta do stołu guma balonowa.

Kobieta usadowiła się za kierownicą i włączyła radio.

– Przypniesz się sama do krzesła, moja panno? – Rzuciła spojrzenie na dziewczynkę w lusterku, podczas gdy urzędniczka zapięła pasy, a z głośników w samochodzie eksplodowały dźwięki hitu U2 I Still Haven’t Found What I’m Looking For.

Gdy samochód ruszył, Sylwia obejrzała się za siebie. Dom małego dziecka malał wraz z ruchem kół pojazdu, aż w końcu nakryły go drzewa i wydał się maleńki jak pudełko zapałek.

– Twój pokój. – Kaszmir w każdym miejscu, które pokazywała Sylwii, podpierała się pod boki, wypinając do przodu piersi, ledwie mieszczące się w T-shircie. – Wszystko będzie zrobione. Przemeblujemy, pomalujemy ściany i łóżko… Tu masz łazienkę… Wanna mała, ale planujemy kupić większą… I uważaj, moja panno, jak spuszczasz wodę w toalecie, bo czasem spłuczka nie opada i wtedy się leje. Mąż to poprawi. Może nawet przyduszę go dzisiaj. Tak to jest, gdy mężczyznę prosi się o wykonanie męskiej domowej pracy! Ha, ha, ha!

Sylwia wychyliła głowę w stronę pokoju, którego Kaszmir jej nie pokazała. Stało tam łóżko, nakryte niebieską kapą, a przy oknie zauważyła stolik z postawionym na nim lustrem, cały pokryty biżuterią i kosmetykami. Dostrzegła też męskie drobiazgi: przez krzesło przerzucono krawat, pod kaloryferem schły duże męskie buty.

– Zaraz przygotuję obiad. – Kaszmir sięgnęła po patelnię, a dziewczynka zapatrzyła się na jej paznokcie pomalowane na turkusowo. – Długo pani zostanie? – zwróciła się do urzęd­niczki.

– Nie, nie, muszę zaraz jechać. Chciałam tylko sprawdzić, czy wszystko w porządku. – Kobieta sięgnęła po torebkę. – A gdzie pani mąż?

– Pewnie na zakupach. Nie wiedział, o której dokładnie wrócimy, więc poszedł załatwić kilka spraw. Chce pani na niego poczekać? – Kaszmir szturchnęła palcem stojącą na blacie puszkę. – Zrobię kawy.

– Nie trzeba, będzie okazja do rozmowy przy kolejnej wizycie.

Urzędniczka pożegnała się z Sylwią, przypominając jej i Kaszmir o obowiązkach takich jak wizyty kontrolne oraz terapia, której Sylwia jeszcze nie ukończyła po powrocie od Lamków. Potem zniknęła, cicho zamknęła za sobą drzwi i Sylwia została sam na sam z Kaszmir.

– Dobranoc, maleńka. – Stefan usiadł na dywanie przy jej łóżku, kiedy Sylwia skończyła opowieść. Jego spojrzenie otuliło dziewczynkę jak puchowa kołdra. – Karaluchy pod poduchy… Tak się to mówi?

– Pchły na noc! – Sylwia się roześmiała.

– Śpij dobrze. – Stefan pogłaskał dziewczynkę po cienkich jasnych włosach.

Rano słońce pięło się po niebie, rozlewając światło na chodnik. W kuchni pachniało jajecznicą i chlebem, więc Stefan najwyraźniej zdążył pójść na zakupy, gdy Sylwia spała. Włączył Program Trzeci Polskiego Radia, w wysokiej szklance przygotował dla Sylwii herbatę i zatknął na krawędzi plaster cytryny. Kiedy usiedli przy stole, wyjaśnił, starając się, by jego głos brzmiał tak, jakby nic się nie stało, że Kaszmir nie wróciła na noc, więc muszą szybko pójść do szkoły, bo inaczej spóźni się do pracy.

– Dlaczego nie wróciła? – Sztućce wypadły Sylwii z rąk.

– Nie martw się. Przecież rozmawiałem z nią wczoraj przez telefon. Nie wyglądało na to, by stało się coś złego.

– Więc gdzie jest?

– Nie wiem, Sylwio.

– To kto odbierze mnie dzisiaj ze szkoły?

– Tego też nie wiem, maleńka – przyznał Stefan po dłuższej chwili. – Wymyślimy coś!

Na zewnątrz wisiało duszne, ciepłe powietrze. Wrzesień atakował niemal upalną temperaturą, niebo było czyste jak pomalowana na niebiesko kartka papieru. Przeszli przez starą, pięknie wyrzeźbioną drewnianą bramę. Za nią znajdowała się popisana ściana. Sylwia przelotnie dotknęła nabazgranych napisów: „Dead Kennedys”, „Sex Pistols”, „Dezerter”… Echo powieliło ich kroki, kiedy kierowali się chodnikiem w dół dzielnicy, w stronę szkoły.

– Przyprowadziłem uczennicę pierwszej klasy – wytłumaczył Stefan obcej kobiecie, która otworzyła drzwi świetlicy i ostentacyjnie spojrzała na zegarek.

– Świetlica jest czynna dopiero od siódmej – upomniała go.

– Jej mama nie mogła przyjść, a ja muszę już lecieć do pracy, więc…

– Kto ją odbierze? – Opiekunka podsunęła Stefanowi zeszyt do podpisania.

– Nie wiem. Przykro mi… Do zobaczenia, maleńka. – Stefan kucnął, żeby mieli z Sylwią oczy na tej samej wysokości.

Dziewczynka nie odpowiedziała uśmiechem na jego uśmiech, z poważną miną patrzyła, jak mężczyzna odchodzi korytarzem.

– Chodź do środka. – Opiekunka objęła ją ramieniem i wprowadziła do świetlicy.BLACK PUBLISHING

Wołowiec 11, 38-307 Sękowa

Redakcja: [email protected]

Sekretariat: ul. Kołłątaja 14, III p., 38­-300 Gorlice

tel. +48 18 353 58 93, fax +48 18 352 04 75

[email protected]

Promocja: [email protected]

Marketing: [email protected]

Dział sprzedaży: [email protected]

Skład: D2D.PL

ul. Sienkiewicza 9/14, 30­-033 Kraków, tel. +48 12 432 08 52

e­-mail: [email protected]

Wołowiec 2015

Wydanie I
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: