Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Nawiedzony dwór - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
Wrzesień 2015
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
18,99

Nawiedzony dwór - ebook

Lady Olivia nigdy nie dbała o opinię towarzystwa i nie bała się wygłaszać swoich sądów głośno i dobitnie. Zwłaszcza jeśli dotyczyły seansów spirytystycznych popularnych wśród dobrze urodzonych dam. Na jednym z nich poznaje lorda Stephena St. Legera. Stephen zachwycony demaskatorskimi umiejętnościami Olivii zaprasza ją do swojej posiadłości, gdzie po śmierci najstarszego z braci mają miejsce trudne do wyjaśnienia zdarzenia. Zaintrygowana Olivia przyjmuje zaproszenie i już pierwszej nocy sama doświadcza niepokojącej wizji…

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-276-1604-3
Rozmiar pliku: 919 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ PIERWSZY

1876

Ledwie tląca się lampa naftowa rzucała ze środka stołu migotliwe światło na twarze zebranych. Głęboki cień skrywał oczy, wyostrzał rysy i nadawał tajemniczość ponuremu milczeniu. Spoglądali na ciemną, drewnianą skrzynię, która stała nieopodal. Ze środka nie dobiegał żaden dźwięk.

Naraz lampa zgasła. Jedna z kobiet stłumiła krzyk. W atramentowej ciemności serca zadudniły szybciej, zimny pot zrosił czoła. Czekano. W ciszy i mroku łatwo można się było poddać wrażeniu, że kościste palce za moment dotkną ramienia. Niespokojne oczekiwanie wywoływało z bezkształtnej ciemności duchy, omal słyszało się zza grobu szept.

Nawet Olivię Moreland, która przybyła tu w innym celu niż pozostali, przeszedł po plecach mroźny dreszcz. Ale to jej nie mogło odwieść od powziętego zamiaru. Powoli i ostrożnie, korzystając z tych samych sztuczek, które zamierzała zdemaskować, odchyliła się do tyłu. Pod osłoną ciemności wstała i odłączyła się od kręgu zebranych.

Przystanęła, żeby na dobre złapać równowagę i się nie zdradzić. Jedynie mdłe światło spod drzwi dawało nikły punkt odniesienia. Olivia poruszyła się bardzo powoli, żeby bez jednego szmeru dotrzeć do skrzyni medium i wszystkich zaskoczyć. Całą uwagę skupiła na ciemnym kształcie.

Nagle jakaś dłoń chwyciła ją za rękę. Olivia wrzasnęła i podskoczyła ze strachu. Silne palce ściskały do bólu.

– Mam cię! – dał się słyszeć głęboki, męski głos. Momentalnie rozwiał się cały irracjonalny strach, który na mgnienie oka zawładnął Olivią.

– Puszczaj! – syknęła, wyrywając się.

– Najpierw mi się wytłumaczysz – odparł.

Szarpała się bez skutku.

– Przestań! Wszystko zepsujesz!

– Nie wątpię – odparł z rozbawieniem. – To takie niemiłe, kiedy obłuda wychodzi na światło dzienne.

– Obłuda?

Podczas tej wymiany zdań rozległ się głuchy huk i stłumione przekleństwo, wreszcie – zapłonęła u stołu zapałka. Zaraz potem ktoś odpalił lampkę naftową i pokój znowu dał się widzieć. Zaś Olivia zajrzała w oczy swojemu prześladowcy.

Nie miała cienia wątpliwości, że nigdy się wcześniej nie spotkali, inaczej byłaby go na pewno zapamiętała.

Wciąż siedział na krześle, ale odsunął się od stołu na skos, żeby ją złapać. Szerokie ramiona świadczyły o sile, którą Olivia poznała już na własnej skórze. Twarz miał szczupłą i wyrazistą, ostro zaznaczone kości policzkowe. Zimne, zdecydowane spojrzenie podkreślało surowość rysów. Przez chwilę zdawało się jej, że może liczyć na łagodność, jaką zdradzały jego usta, ale zaraz ściągnął je w wąską linię. Niemal czarne i gęste włosy miał obcięte jakby jednym ruchem nożyczek czy wręcz ostrego noża. Niechlujna fryzura szła w parze z odzieniem. Choć uszyte z przednich materiałów, najwyraźniej nie powstało w pracowni londyńskiego mistrza krawiectwa i nie nadążało za modą. Na pierwszy rzut oka uznałaby go za cudzoziemca, ale akcent zdradzał Anglika z wyższych sfer.

Przez krótką chwilę, gdy zebrani chłonęli skandaliczny obrazek, panowała cisza.

– Z niczego się panu nie muszę tłumaczyć! – zawołała Olivia, rozpaczliwie szukając jakiegokolwiek wytłumaczenia. W szamotaninie potargała sukienkę, spod której nieprzystojnie ukazała się halka. Zmierzwiła też włosy i jeden kosmyk wymknął się z upiętego koka i łaskotał ją w policzek. Rozumiała, że aparycja stawia ją w dodatkowo trudnym położeniu, a niezręczność pogłębiało świdrujące spojrzenie srebrnoszarych oczu nieznajomego. Nie dała się jednak zastraszyć.

Olivia wiedziała dobrze, że nie imponuje wyglądem. Sama myślała o sobie niekiedy, że przypomina szarobrązowego wróbla, szczególnie w porównaniu do innych kobiet z rodziny. Nauczyła się jednak przełamywać nieśmiałość poprzez spokojną i upartą wolę sprzeciwu.

Rzuciła pogardliwe spojrzenie na dłoń nieznajomego.

– Żądam, aby mnie pan natychmiast puścił i nie robił sceny.

– A w moim przekonaniu ma pani obowiązek wyjaśnić nam wszystkim swoje zachowanie – odparł, ale rozluźnił uścisk i przestał jej sprawiać ból. – Dlaczego skradała się pani po pokoju? Może chciała się pani ukazać jako gość z zaświatów?

Niski głos zaprawiony był cynizmem.

– Wypraszam sobie! – Olivia zaczerwieniła się, czując na sobie baczne spojrzenia. – Jak pan śmie!

– Szanowny panie, to zachowanie jest niegodne dżentelmena – wziął ją w obronę inny mężczyzna, korpulentny jegomość z niesamowicie bujnymi wąsami i bokobrodami, którymi rekompensował zapewne świecącą łysinę.

Oprawca Olivii nawet na niego nie spojrzał. Nie spuszczał jej z oczu.

– Słucham – rzucił. – Dlaczego spacerowała pani na paluszkach po pokoju?

– To istotnie dziwna historia – wtrącił się inny uczestnik. – Droga pani… przepraszam, zapomniałem pani nazwiska.

Niestety, Olivia też zapomniała. A w każdym razie nie mogła sobie uzmysłowić, jak się przedstawiła tego wieczoru. Nie podała, oczywiście, prawdziwych personaliów. Mało efektowny wygląd był w tym względzie dla Olivii prawdziwym błogosławieństwem. O ile zachowała ostrożność, pozostawała nierozpoznana. Wyjątkowy pech i emocje sprawiły, że ten jeden raz umknął jej konspiracyjny pseudonim.

– Comstock – odparła, kiedy nagle odzyskała pamięć. Niestety, z twarzy zebranych wyczytała, że zbyt długie wahanie odebrało jej wiarygodność.

– Bardzo przekonujące, panno „Comstock” – zadrwił bezlitośnie prześladowca. – Drżymy z niecierpliwości, co nam pani wyjawi. Zamierzała pani nakryć głowę prześcieradłem czy tylko wydawać żałosne jęki?

– Cóż ty sugerujesz, człowieku? – huknął gospodarz. – Twierdzisz, że wpuściłbym do domu jakąś przeklętą szarlatankę?

Zwrócił się do kobiety u swego boku.

– Wybacz, moja droga. Szanowne panie, emocje wzięły nade mną górę.

– St. Leger… – sąsiad upomniał z przejęciem prześladowcę. – Panie pułkowniku, jestem przekonany, że lord St. Leger nie chciał pana urazić.

– Oczywiście, że nie – odparł lord St. Leger. – Jestem pewien, że i pan się dał nabić w butelkę.

– Nabić w butelkę! – pisnęła histerycznie żona pułkownika.

Z wnętrza skrzyni dał się słyszeć cichy jęk, a po chwili znacznie głośniejszy, kiedy nikt nie raczył zareagować. Żona pułkownika wydała z siebie inny dźwięk, podobny raczej do beczenia kozy, i zerwała się na równe nogi.

– Przebóg, pani Terhune! Jakżeśmy mogli o pani zapomnieć?

Jeden z mężczyzn porwał się do skrzyni medium i otworzył wieko. W środku, na stołeczku, siedziała białowłosa pani Terhune ze wciąż skrępowanymi rękami i nogami. Mężczyzna z pomocą żony pułkownika rozwiązał staruszkę, a Olivia patrzyła z ironicznym uśmieszkiem, jak łatwo puszczają więzy. Była przekonana, że medium samo rozwiązało je chwilę wcześniej, a potem pospiesznie zawiązało ponownie, kiedy w pokoju wybuchło zamieszanie. Ale teraz oczywiście nie mogła już nic udowodnić.

– Widzisz pan, coś narobił? – zawołała do lorda St. Legera. Zerknął na nią, unosząc leniwie brwi.

– Co ja narobiłem? – zdziwił się bez przekonania.

– Tak! Wszystko zepsułeś!

Uśmiechnął się i w jednej chwili jego twarz odmieniła się. Olivia poczuła ścisk w brzuchu i bezwiednie zaczerpnęła powietrza.

– Nie wątpię – przyznał. – Pani wybaczy, że przeszkodziłem, panno… Comstock. Powinienem był zaczekać na dalsze przedstawienie, a dopiero potem ją zdemaskować.

– Nikogoś pan nie zdemaskował, ty głupku – odcięła się Olivia. Była zbyt rozczarowana i wściekła, żeby dbać o maniery. – Właśnie miałam udowodnić…

– Co to są za ludzie? – zapytało medium nikłym głosem, który jakimś cudem skupił na niej całą uwagę obecnych. – Tak mi dziwnie… Byłam już w transie i nagle złe głosy ściągnęły mnie z powrotem. Czuję się całkiem wyczerpana. Czy przemówiłam? Czy przybyły dusze?

– Nie – warknął pułkownik, przeszywając Olivię i lorda St. Legera gniewnym spojrzeniem. – Nie było nawiedzenia i nie doszły nas wieści z zaświatów. Ci dwoje przerwali seans!

– Przerwaliśmy? – St. Leger nic nie rozumiał. – Złapałem je na gorącym uczynku. Chciały nas wszystkich oszukać, a pan ma żal, że przerwałem tę farsę?

– Farsę? – wyrzucił z siebie oburzony pułkownik, a jego twarz przybrała czerwoną barwę.

– O, rety! – jęknął mężczyzna obok St. Legera i pospieszył wyjaśnić: – Panie pułkowniku, niechże pan będzie łaskaw przebaczyć lordowi St. Legerowi, który ostatnio zbyt dużo czasu spędził w Ameryce. To dlatego całkiem stracił poczucie taktu.

Posłał St. Legerowi znaczące spojrzenie.

– Na pewno nie chciał pana urazić – dodał.

– Jasne, że nie chciałem pana urazić – zgodził się St. Leger. – Po prostu został pan wystrychnięty na dudka przez to tak zwane medium i jego wspólniczkę, tak zwaną pannę Comstock.

– Nie jestem żadną wspólniczką! – zawołała ze złością Olivia.

– Łaskawy panie, zapewniam, że pierwszy raz tę kobietę widzę na oczy – odezwała się pani Terhune.

– Dlaczego więc chodziła po pokoju? – chciał wiedzieć St. Leger.

– Zupełnie nie wiem – odparła Terhune i z całym spokojem zwróciła się surowo do Olivii. – Panienko, przecież ja wyraźnie prosiłam, żeby nie opuszczać stołu. To jest takie ważne, nasi przyjaciele po drugiej stronie są bardzo wrażliwi.

– Och, na pewno – odcięła się ze złością Olivia. Zastanawiała się, czy da jeszcze radę zatkać wszystkim usta, wymawiając się niecierpiącą zwłoki potrzebą. Ale w tym momencie zabrała głos inna kobieta.

– Przecież ja ją znam. Żadna z niej panna Comstock, to ta kobieta, która nienawidzi takich seansów i nie wierzy w medium. Brat mi opowiadał o sympozjum, w którym brał udział.

– Do kroćset! – wybuchł pułkownik. – Oboje tu przyszliście siać zamęt! Fałszywie przekroczyliście próg mego domu! Drogi panie, bierze mnie chęć obić pana na kwaśne jabłko.

St. Leger uwolnił nadgarstek Olivii i podniósł się z krzesła, drwiąc posturą z gróźb pułkownika.

– Proszę się nie kłopotać, szanowny panie – odrzekł bez emocji. – Już wychodzę. Widzę, że tu obecni wolą hołubić swoje złudzenia.

Opuścił pokój, a gdy pułkownik ruszył na Olivię, ta uznała za stosowne podążyć za St. Legerem. Gospodarz zaś deptał jej po piętach i nawoływał służbę. Lokaj o kamiennej twarzy wręczył im płaszcze, nakrycia głowy, otworzył przed nimi drzwi i natychmiast je za nimi zatrzasnął.

Na schodkach St. Leger zatrzymał się nagle, a Olivia odbiła się od jego pleców z wściekłym „Uf!”.

Odwrócił się, a ona odpowiedziała mu spojrzeniem najostrzejszym z surowych. Niestety, równocześnie zmagała się z płaszczem i czepkiem, więc wrażenie zrobiła mizerne.

St. Leger zerknął na okrycie, wywrócone na lewą stronę, i uśmiechnął się z politowaniem. Sam był już w palcie i kapeluszu.

– Pani pozwoli – rzekł i wyjął płaszcz z jej rąk. Jednym potrząśnięciem przywrócił mu kształt i okrył ramiona Olivii. Choć dotknął jej przez gruby materiał, Olivię i tak przeszedł dreszcz.

Kiedy St. Leger sięgnął do wstążek, jakby chciał ją jeszcze zapiąć, Olivia odtrąciła ze złością jego ręce.

– Dam sobie radę – prychnęła. – Dość już pan dzisiaj zrobił.

St. Leger uniósł brew i zapytał z zaciekawieniem:

– To prawda, co mówiła tamta damulka? Pani jest wrogiem mediów?

– Jestem demaskatorką szarlatanów – odparła szorstko Olivia. – Chętnie przyznam każdemu, że ma kontakt z zaświatami. Ale nie spotkałam dotąd w Londynie nikogo takiego, więc mniemam, że to sami oszuści.

– Czyli nie pomagała pani dzisiaj tej Terhune?

– Z całą pewnością!

– To po co się pani skradała po ciemku?

– Nie skradałam się, tylko bezgłośnie i ostrożnie szłam do skrzyni medium, żeby odkryć machlojki pani Terhune. Spodziewałam się ją zastać rozwiązaną i z dagerotypem w ręku. Wysuwa go przez szparę i udaje, że to duch. Przygotowałam już nawet fosforową zapałkę.

Westchnęła ciężko nad utraconą okazją, a lord St. Leger wyjątkowo okazał cień skruchy.

– Proszę mi wybaczyć, sądziłem, że złapałem wspólniczkę w oszustwie.

– Bywa – odparła i dała znak woźnicy. Z głębi ulicy ruszył w jej stronę powóz.

Olivia zeszła po schodkach, a St. Leger ruszył za nią.

– To pani zwyczajna rozrywka? – zapytał.

– Udział w seansie, by ujawnić oszustwo? – Westchnęła znowu. – Niestety, nie. Jeśli medium o mnie wie, to nie mam szans dołączyć do kręgu. Moja niewiara podobno zraża duchy. Wcale niełatwo o zatrudnienie – dodała otwarcie. – Okazuje się, że ludzie, jak to pan ujął, zwykle hołubią złudzenia.

– Jakie zatrudnienie ma pani na myśli? – zainteresował się.

– Prowadzę przedsiębiorstwo – wyjaśniła i wręczyła mu wizytówkę. Była z tych bilecików bardzo dumna i nie przepuszczała żadnej okazji, żeby się pochwalić. Niestety, znaczenie częściej spotykała się z dezaprobatą niż z podziwem.

St. Leger przypatrzył się kartonikowi i odczytał nadruk zgrabną czcionką: „Panna O. Q. Moreland, badaczka fenomenów nadnaturalnych”.

Spojrzał na nią zdumiony i zadał pierwsze nasuwające mu się pytanie:

– Q?

Olivia zacisnęła usta.

– Nazwisko rodowe – wyjaśniła i chciała odebrać mu wizytówkę, ale St. Leger ubiegł ją i schował kartę do kieszeni.

– A pani rodzina nie ma nic przeciw…

– Rodzina ma otwarte horyzonty – odparła szorstko. Powóz zatrzymał się właśnie przed domem pułkownika i Olivia podeszła do drzwiczek, gestem każąc stangretowi pozostać na koźle.

St. Leger chciał otworzyć dla niej powóz, ale Olivia pierwsza sięgnęła klamki. Odwróciła się do niego i rzekła z naciskiem:

– W mojej rodzinie przeważają poglądy nowoczesne i nikt się nie sprzeciwia poszukiwaniu przez kobiety własnej drogi życiowej.

– Nie mają nic przeciwko, że ugania się pani za duchami? – zapytał od niechcenia, podając jej rękę.

Olivia już zaczynała wygłaszać ciętą tyradę, ale zamilkła, kiedy na twarzy St. Legera pojawił się wyraz nagłego zrozumienia. Zerknął jeszcze na drzwiczki, na których widniał książęcy herb, i z nową uwagą popatrzył na kartę wizytową.

– Dobry Boże! – zawołał zaskoczony. – Chyba nie jest pani… Pani jest jedną z szalonych Morelandów?

Olivia zamaszyście otworzyła drzwiczki, odtrąciła pomocną dłoń i energiczne wdrapała się do środka. Usiadła bez ceregieli i pochyliła się do niego.

– Tak! Jestem jedną z szalonych Morelandów, nawet najbardziej szaloną ze wszystkich. Na twoim miejscu spaliłabym tę wizytówkę, bo jeszcze zarazi cię obłędem.

– Nie, zaczekaj! Wcale nie chciałem, bardzo…

Zatrzasnęła drzwiczki, przerywając jego pospieszne przeprosiny. Zastukała, dając sygnał do odjazdu, i powóz ruszył z kopyta, zostawiając osłupiałego St. Legera na chodniku.

– …mi przykro – dokończył cicho Stephen St. Leger. Popatrzył po swoich eleganckich i przed chwilą nieskazitelnych spodniach i lśniących butach, które teraz obryzgane były rynsztokowym błotem. Przypuszczał, że stangret ochlapał go z pełną premedytacją.

W głębi serca Stephen wcale mu się nie dziwił. Zachował się niezręcznie, wręcz ordynarnie. Kuzyn Capshaw miał rację; zbyt długo przebywał w Stanach Zjednoczonych, konkretnie wśród dziczy Gór Skalistych. Odwykł od wykwintnego towarzystwa, a nawet od towarzystwa jakich bądź ludzkich istot.

Nie chciał niczego ujmować rodzinie ledwie poznanej młodej damy. Nie posiadał się jedynie ze zdumienia, kiedy wyszło na jaw, że kobieta, którą miał za wspólniczkę oszustki, jest w rzeczywistości córką możnego księcia i na co dzień obraca się wśród arystokratycznych elit. A epitet dorzucił całkiem bezwiednie, bo rzadko się w kręgach mówiło inaczej o jej skądinąd wielce szacownym rodzie.

Szaleni Morelandowie, powtórzył w duchu. Uznał, że musiało coś w tym być, skoro nikt się u nich nie sprzeciwiał nocnym polowaniom młodej kobiety na spirytualistycznych szarlatanów. Wyglądało to dość ryzykownie.

Za to fakt, że kobieta ogóle imała się pracy, mniej go już dziwił. W czasie pobytu w Stanach Zjednoczonych dość się naoglądał żon i córek, a czasem nawet wdów, które pracowały w rodzinnych przedsiębiorstwach. Niepokoiło go jednak, że młoda, niezamężna dama ze znamienitej rodziny para się zarobkowaniem. Przypuszczałby raczej, że bliscy gotowi byliby poruszyć niebo i ziemię, byleby tylko ją od tego odwieść.

Ale złożył to na karb przydomku, jaki nieodłącznie towarzyszył jej nazwisku. Chociaż z perspektywy prawnej Morelandowie nie podpadali pod definicję szaleństwa, powszechnie uznawano ich za dziwaków. Stary książę i dziadek panny Moreland dał się poznać jako fanatyk kontrowersyjnych metod wspierania sił witalnych, wśród których nieodmiennie szokowały kąpiele błotne, wstrętnie cuchnące napoje o tajemniczym składzie, a także przesiadywanie godzinami w mokrych prześcieradłach. W ostatnim upatrywano przyczynę, dla której książę w dość młodym wieku pożegnał się ze światem na suchoty. Znaczną część życia poświęcił konsultacjom z osławionymi konowałami oraz pogoni za wszelkimi nowinkami medycyny. Tymczasem jego żona mówiła ponoć, że konwersuje ze swoimi przodkami na co dzień. Młodszy jego brat i stryj obecnego księcia zdecydowanie za długo bawił się ołowianymi żołnierzykami.

Ojca Olivii Moreland, księcia Broughton, opanowała dziwaczna obsesja, która miała związek z jakąś starożytną dziedziną. Stephen nie był pewien, o co dokładnie chodziło, ale rzecz obracała się wokół starych posążków, skorup naczyń i podobnych rupieci. Co więcej, ożenił się z kobietą, która miała osobliwe poglądy na temat reform społecznych, roli kobiet, małżeństwa i wychowania, a na dokładkę nie wywodziła się z arystokracji, a zaledwie spośród nikomu nieznanych ziemian.

Większość dzieci księcia była młodsza od Stephena. Niewiele o nich wiedział, bo opuścił kraj, zanim zadebiutowały w towarzystwie, ale z relacji matki i przyjaciół wyniósł niejasne poczucie, że wszyscy byli dość ekscentryczni. Wrażenie ze spotkania z panną O. Q. Moreland wpisywało się w to przekonanie. Zdecydowanie była postacią osobliwą. Nocami wyprawiała się na seanse spirytystyczne, podczas których skradała się po ciemnych pomieszczeniach, aby demaskować oszukańcze medium – i jeszcze robiła to zarobkowo!

Stephen przeciągnął w zamyśleniu palcem po nadruku wizytówki. Badaczka fenomenów nadnaturalnych. Musiał się uśmiechnąć na wspomnienie jej stanowczości, kiedy wsparta pod boki piorunowała go spojrzeniem wielkich, brązowych oczu, w których inaczej doszukiwałby się jedynie łagodności. Drobna i delikatna, a przecież wyglądała na gotową walczyć z każdym przeciwnikiem.

Wspomniał niezwykłe uczucie, jakie towarzyszyło pierwszemu spojrzeniu przy ponownie zapalonej lampie. Był przekonany, że należała do zmowy i pomagała wodzić za nos niewinnych ludzi. Mimo to ogarnęły go niespodziane emocje, poczuł wręcz fizyczny pociąg, który zaskoczył go niepomiernie. Podobny pożądaniu, a przecież od niego pełniejszy. Nie przypominał sobie, żeby kiedykolwiek wcześniej czegoś podobnego doświadczył.

Z marsową miną ruszył spod bramy, ale jego sąsiad z seansu właśnie otworzył drzwi i zawołał:

– St. Leger!

Stephen obrócił się zaskoczony na pięcie.

– Capshaw, myślałem, że dłużej zabawisz.

Capshaw skrzywił się.

– Nie sprzyjała mi atmosfera po twoim efektownym wyjściu. Postarałem się jednak ugłaskać starego pułkownika Franklina. Zapewniłem go, że jesteś moim kuzynem i dżentelmenem, i nie będziesz rozpowszechniał o nim haniebnych pomówień.

– W nosie mam tego nadętego oficerzynę – odparł St. Leger.

– A tak przy okazji, to coś ty tutaj robił? – dopytywał się ciekawie pan Capshaw. – Przyszedłeś ujawnić oszustwo? Nie podejrzewałem cię o takie ciągoty.

– Nic takiego nie planowałem. Ale kiedy usłyszałem, jak się gramoli w ciemności, to złapałem ją bez namysłu. Przyjemnie byłoby zdemaskować szarlatankę. – St. Leger wzruszył ramionami. – A bo ja wiem, po co się tu w ogóle zjawiłem? Chyba chciałem zobaczyć, jak wygląda taki seans. Dowiedzieć się, jak im się udaje robić jeleni z rozumnych, zdawałoby się, ludzi.

– Wielu im wierzy – odparł Capshaw. – Sam widziałem medium, które dokonywało niewiarygodnych rzeczy. Nie wydaje ci się, że nic nie jest przesądzone? A jeśli naprawdę można usłyszeć głosy zza grobu?

– Szczerze wątpię – odrzekł krótko Stephen. – Gdyby tak było, to zmarli mówiliby nam chyba ciekawsze rzeczy od tej papki, jaką karmią nas ci oszuści. I po cholerę ciągle stukaliby w przedmioty? Naprawdę uważasz, że traciliby czas na durne sztuczki?

Capshaw roześmiał się.

– To do ciebie podobne.

– A póki co sądzę, że to media wykorzystują żal żywych, żeby wyciągnąć pieniądze – dodał ponuro St. Leger.

Przyjaciel popatrzył na niego z uwagą. Doszły go wcześniej słuchy, że matka Stephena, lady St. Leger, uczęszczała na seanse słynnego rosyjskiego medium. Wściekłość w jego głosie potwierdziła podejrzenia Capshawa. Starszy brat Stephena zmarł niemal rok wcześniej, a jego matka wciąż go opłakiwała.

– Czasem świadomość, że mogą porozmawiać ze zmarłym, podnosi na duchu bliskich w żałobie – rzekł ostrożnie.

– Na pewno pomaga medium napchać kieszenie – odburknął St. Leger. – A skąd ci się wziął pomysł, że podnosi na duchu? Może właśnie nie pozwala pogodzić się ze stratą i powrócić do życia?

Zamilkł i spojrzał poważnie na przyjaciela.

– Sądziłem, że matka coraz lepiej sobie radzi. Kiedy wróciłem do domu, miałem wrażenie, że odzyskuje równowagę. Postanowiła zabrać Belindę do Londynu – uznałem, że to dobry znak. A potem wpadła nagle w sidła tej Waleńskiej i teraz jest w jeszcze głębszej żałobie. Z początku tłumaczyłem sobie – tak jak ty – że to może złudzenie, ale przynosi ulgę. Co w tym złego, że chodzi na jakieś kretyńskie seanse? Ale Belinda napisała, że z wdzięczności matka podarowała temu medium pierścień ze szmaragdem. Dostała go od ojca! Nigdy wcześniej nie zdejmowała go z palca! Ta kobieta ją wykorzystuje. Dlatego widzisz mnie dziś w Londynie. Widok matki wcale mnie nie uspokoił. Ciągle mówi tylko o tym, co usłyszała od tamtej, powtarza stek wierutnych bzdur, które przełknęła bez namysłu.

Capshaw popatrzył na niego ze współczuciem, ale obaj wiedzieli, że nic nie może poradzić.

– Chciałbym udowodnić, że to oszustka – podjął ze złością Stephen. Natychmiast wspomniał pannę Moreland, wściekłe spojrzenie jej brązowych oczu i wizytówkę, ale odegnał myśl. Nie wypadało mężczyźnie prosić o pomoc kobietę i nie chciał dodatkowo przysparzać matce wstydu. Olivia Moreland sprawiała wrażenie równie oryginalnej, jak reszta jej rodziny.

Przez chwilę szli w milczeniu, w końcu Stephen zapytał z wymuszoną obojętnością:

– Co wiesz o Morelandach?

– Morelandowie? A o kim konkretnie? Masz na myśli tych z Broughton? Szalonych Morelandów?

– Tak.

Capshaw wzruszył ramionami.

– Żadnego z nich nie znam osobiście. Najstarszy studiował w Eton wtedy, co i ja. Ma jakieś dziwaczne imię. Oni wszyscy noszą dziwaczne imiona. Coś z greki czy może łaciny… Broughton ma bzika na punkcie antyku.

– Tyle to i ja wiem.

– Ale ten, który studiował w Eton, to wyjątkowy okaz. Lądował z jednej kabały w drugą. Kręcił się w innym towarzystwie. Wystarczyło tylko posłuchać o jego postępkach. Chyba wołali go Theo. Ale imię miał bardziej efektowne, jakiś Theodosius. Teraz jest podróżnikiem i odkrywcą. Jak nie pływa kajakiem po Amazonce, to spaceruje po arabskiej pustyni.

– To chyba nawet bardziej cudaczne od wyprawy do Ameryki!

Capshaw popatrzył na niego z wyrzutem.

– Co racja, to racja, ty pewnie byś z nim znalazł wspólny język. Gdybyś nie był moim krewnym, to pewnie nigdy byśmy się nie zaprzyjaźnili. Ale studiowałeś parę lat wcześniej niż on. – Zamilkł. – Ma też młodsze rodzeństwo. Dziewczęta to mole książkowe, nie udzielają się towarzysko. No, poza Boginką.

– A kto to taki?

– Jakiś romantyk dał jej ten przydomek, i jakoś tak zostało. Pasowało do niej. To lady Kyria Moreland. Jak któraś może wytrzymać taki pseudonim, to tylko ona. Wysoka, posągowa, ognistorude włosy… Ale dziwne, bo mogła wyjść za każdego, kolejki się na kolanach do niej ustawiały, a ona wszystkich odprawiła z kwitkiem. Ciągle dostaje dużo propozycji, a przecież debiutowała z osiem lat temu.

– Dalej jest wolna? – zapytał zdziwiony Stephen.

– Przecież właśnie mówię. A kobiety opowiadają, że jest najbardziej szalona z całej rodzinki. Mogła zostać księżną, hrabiną. Nawet jakiś królewski syn się o nią ubiegał – zagraniczny, więc oczywiście mu też dała kopa. I ciągle odmawia, bo mówi, że nie chce nic zmieniać w życiu. Podobno nigdy nie zamierza wyjść za mąż.

– Drugiej takiej ze świecą szukać – zauważył Stephen.

– A jej siostra lubi wysadzać różne rzeczy.

– Co ty mówisz?

– Parę lat temu spaliła jakiś budynek w Broughton Park. Był z tego skandalik.

– Ale po co?

– Nie mam pojęcia. Usłyszałem w klubie, że Broughtonówna zaprószyła ogień, ale to nie pierwszy raz, kiedy się jej zabawa wymknęła spod kontroli. A Broughton prawie dostał apopleksji, bo ta komórka była koło jego składu na skorupy garnków.

– Ciekawe – zawiesił głos Stephen. Zastanawiał się, czy to Olivia ma tak szerokie zainteresowania, a może chodziło o jeszcze inną córkę?

– A co cię tak nagle zainteresowali Moreland… – Capshaw rozjaśnił czoło. – Nie mów! Ona była z Morelandów?

– Na to wychodzi – przyznał Stephen.

– Do licha. – Capshaw aż gwizdnął. – Ale czego się można było spodziewać?

– Zgoda. Tylko że w rozmowie wcale się mi nie wydawała dziwna. No, może trochę, ale przede wszystkim bystra i nawet interesująca.

– Interesująca? – Kuzyn zmrużył oczy.

– Ogólnie mówiąc, oczywiście.

– Aha!

Stephen skrzywił się.

– Nie patrz tak. Ona mnie nie pociąga. Mam na głowie inne sprawy, po co mi ambaras z kobietą, a już w ogóle taką z innej parafii. Z jednej strony walka o majątek, z drugiej matka w szponach szarlatanki. Nie szukam rozrywek.

Rozstali się wkrótce. Capshaw zatrzymał dorożkę i pojechał do swojego apartamentu, a St. Leger ruszył na piechotę do rodzinnego domu.

Dom wyglądał przyjemnie, był w stylu georgiańskim, wysoki i wąski. Zbudował go przodek Stephena sto lat wcześniej. Stephen przystanął pod schodami i przyjrzał się ścianom, które kryły jego najsłodsze i najbardziej gorzkie wspomnienia. Tutaj mieszkał, kiedy jako młody człowiek przyjechał do Londynu, zakochał się, a później utracił swoją miłość.

Otrząsnął się z myśli, wszedł po stopniach i otworzył drzwi. Natychmiast pojawił się służący, który wziął od niego płaszcz i kapelusz.

– Mam nadzieję, że przyjemnie spędził pan wieczór, milordzie.

– Nie tak produktywnie, jak bym sobie życzył.

– Lady St. Leger jest w bawialni.

– Nie wychodziły dziś nigdzie?

– Pani oraz panienka Belinda i panienka Pamela wychodziły wcześniej i wróciły całkiem niedawno. Pani prosiła przekazać, że chciałaby pana widzieć, jeśli nie przyjdzie pan zbyt późno.

– Oczywiście – odparł Stephen i skierował się do reprezentacyjnego, błękitno-białego salonu. Od kiedy Roderick otrzymał tytuł, Pamela odnowiła wszystkie pokoje. Stephen wolał poprzedni wystrój, w cieplejszych barwach, które pamiętał z dawnych lat.

Zastał matkę przy fortepianie z Belindą. Grała delikatną arię, a młodsza siostra przewracała strony nut. Na jego nieszczęście w salonie była też Pamela, siedziała na pluszowej sofie wyraźnie znudzona. Ożywiła się, kiedy wszedł, i przybrała swój słynny tajemniczy uśmiech, który niezmiennie zapowiadał mrowie sekretnych przyjemności.

– Stephenie – rzekła aksamitnym głosem – jaka miła niespodzianka!

Położyła miękko dłoń, zapraszając na sofę obok siebie.

– Pamelo – odparł oschle, skinął głową i podszedł do matki przy pianinie. Pochylił się i pocałował ją w policzek.

– Matko, jestem zaskoczony, że widzę cię w domu tak wcześnie.

Lady St. Leger opromieniła go uśmiechem. Była jak zawsze w żałobnej czerni, ale dziś miała brylantowe kolczyki. Twarz wśród białych włosów była wciąż ładna, pomimo lat i dręczącego ją smutku.

– Dzisiaj nie robiono żadnego ważnego balu – odrzekła. – Sezon ma się ku końcowi, a Belinda była zmęczona. Poszłyśmy więc tylko do przyjaciół i zaraz wróciłyśmy do siebie.

Belinda zerwała się żywo sprzed instrumentu, nie dbając, że ponoć miała być zmęczona, i podbiegła przywitać brata. Miała ciemne włosy i podobnie jak on szare oczy, chociaż o ton cieplejsze. Była ładną dziewczyną; inteligentna, ciekawa i zawsze radosna.

– Stephenie! – zawołała i wyciągnęła ramiona, by go uściskać. – Pojedziesz jutro ze mną rankiem na przejażdżkę po parku? Mówiłeś, że może się dasz przekonać. Matka nie chce mnie puścić bez opieki.

Skrzywiła się ze złością, ale oczy się jej śmiały.

– Rankiem? – powtórzył zdziwiony.

– A jak! Wszyscy wtedy jeżdżą.

– Wszyscy, czyli jegomość Damian Hargrove? – zapytała Pamela, rozbawiona.

Belinda zmarszczyła nosek.

– Nie. Pan Hargrove to tylko jeden mój przyjaciel. – Popatrzyła na brata. – Proszę, Stephenie, zgódź się!

– Oczywiście, że się zgadzam. Tylko czy tobie się uda tak wcześnie wstać…

– Uda – odparła urażona.

Teraz i lady St. Leger podniosła się zza fortepianu, wzięła syna za rękę i zaprowadziła na kanapę naprzeciwko sofy Pameli. Usiadła przy z nim rozpromieniona, wciąż trzymając jego dłoń.

Stephen uśmiechnął się do matki i zapytał jak najdelikatniej:

– Kogo dzisiaj odwiedziłyście?

Miał swoje podejrzenia.

– Madame Waleńską. I jej córkę oraz pana Babingtona, oczywiście. – Howard Babington udzielił obu paniom gościny na czas ich pobytu w Londynie. – Jaki to był przyjemny wieczór!

Uśmiechała się z taką radością, że Stephen zaczął się zastanawiać, czy przypadkiem Capshaw aby nie miał racji. Może wiara w te brednie naprawdę daje jej wytchnienie? – pomyślał. Była już prawie rok w żałobie po śmierci starszego syna. Stephen musiał przed powrotem uregulować sprawy w Stanach Zjednoczonych, więc przybył dopiero po czterech miesiącach, żeby przejąć obowiązki spadkobiercy. Matka była nadal w otchłani rozpaczy. Nawet pomoc rosyjskiego medium wydała mu się nie do pogardzenia. Wkrótce i tak mieli wrócić do rodzinnej posiadłości, a madame Waleńska – zostać w Londynie. Jak Bóg da, to do następnego sezonu matka zapomni o jej istnieniu.

– Wydarzyła się najcudowniejsza rzecz – przerwała jego rozmyślania lady St. Leger w wielkim uniesieniu. – Madame nawiązała kontakt z Roddym.

– Słucham? – popatrzył po niej Stephen i rzucił przez ramię spojrzenie na Pamelę, wdowę po Rodericku.

Pamela skinęła głową.

– Duch wystukał imię Roddy.

– A widzisz? – wytknęła mu niedowiarstwo matka. – Nie St. Leger ani nawet Roderick. Prawie nikt nie wiedział, że od oseska mówiłam na niego Roddy. To znaczy, że to naprawdę on!

– Na pewno mówiłaś o nim Roddy przy Waleńskiej – nie pohamował się Stephen.

Lady St. Leger prychnęła z dezaprobatą.

– Stephenie, jesteś taki podejrzliwy. Jakie to ma znaczenie, czy madame Waleńska zna to zdrobnienie? Przecież to dusza je wystukała.

– No tak. – Stephen zrezygnował z dalszej dyskusji. Dla matki i tak Waleńska była pępkiem świata.

– Po raz pierwszy sam z nami mówił, chociaż wódz Czmychający Jeleń wspominał, że Roderick ma się dobrze. – W oczach lady St. Leger zakręciły się łzy. – Wyobrażasz sobie, jak się ucieszyłam?

– Tak.

– Ale też było mi smutno, bo wkrótce opuszczamy Londyn. Szkoda, że akurat teraz Roderick się pojawił.

– Prawda, że to pech? – odparł szorstko Stephen.

– Powiedziałam madame i ona też żałowała. Była wyczerpana, jak zawsze po nawiedzeniu, ale była tak miła, że została z nami i długo rozmawiałyśmy. Jest całkiem przekonana, że Roderick pragnie z nami więcej rozmawiać. Czuła jego zapał. Tylko kiedy dusze dopiero wchodzą w zaświaty, są jeszcze bardzo słabe, ale jest pewna, że to niedługo nastąpi.

Stephen świetnie rozumiał, dlaczego brat pojawił się właśnie w tym momencie. Szkoda było madame tracić tak szczodrą klientkę. Ugryzł się jednak w język. Matka i tak by mu nie uwierzyła, a tylko by ją dotknął.

– Pytała, czy nie zostalibyśmy w Londynie, ale musiałam odmówić. Specjalnie przyjechałeś, żeby nas zawieźć do Blackhope, a przecież nie możesz tu siedzieć z założonymi rękami, kiedy jest tyle pracy w majątku. I sezon też się już kończy. Ale mam cudowne wieści. Pomyślałam, że chociaż my musimy jechać, to nie znaczy, że nie mogę widywać madame. Może przecież jechać z nami!

Lady St. Leger promieniała. Stephen spochmurniał.

– Co takiego? Zaprosiłaś ją do nas? – pytał wzburzony.

Matka kiwała uradowana głową.

– Tak. Ale nie samą, jej córka i pan Babington też będą. Nie mogłam im odmówić, bo on był taki dla nas dobry i bez końca przyjmował nas u siebie. Aż się dziwię, że wcześniej o tym nie pomyślałam.

Stephen zacisnął zęby, bo zabrakło mu słów. Zastanawiał się, czy pomysł wizyty przyszedł do głowy najpierw matce, czy też madame Waleńskiej.

– Jestem przekonana, że madame Waleńska może rozmawiać z zaświatami równie dobrze w Blackhope, co tu w Londynie – podjęła lady St. Leger. – Kiedy opowiedziałam jej o domu, była w siódmym niebie. Twierdzi, że dom z taką historią jest świetnym miejscem na seanse. Nie wpadłam na to, ale to chyba rozsądne.

Spojrzała na Stephena przepraszająco.

– Wiem, że powinnam była najpierw ciebie zapytać, kochanie. Posiadłość jest teraz twoją własnością. Ale na pewno nie masz nic przeciwko, żebym zapraszała przyjaciół?

– Na pewno nie będę ci tego zabraniał.

Stephen czułby się co najmniej niezręcznie, gdyby mówił matce, kogo jej wolno zapraszać do wspólnego majątku.

Spojrzał na Pamelę, która przyglądała mu się z nikłym uśmiechem na ustach. Chwilami miewał wrażenie, że Pamela specjalnie podjudza matkę do wiary w niestworzone rzeczy, żeby tylko go rozjuszyć. Razem z matką rozwodziła się o Waleńskiej i jej duszach, ale jakoś nie był przekonany, czy sama w nie wierzyła. Ufała swojej głowie, a nie sercu, co udowodniła już przed laty, wychodząc za Rodericka. Może lubiła go na swój sposób, ale na pewno nie kochała go na tyle, by jak matka pogrążyć się w czarnej rozpaczy po jego śmierci. Choć owdowiała, więcej cierpienia przysporzyła jej wiadomość, że z całego majątku odziedziczyła zaledwie wdowią pensję. Stephen był przekonany, że Pamela ma zbyt zimne serce, żeby tak zabiegać o kontakt z Roddym.

Lady St. Leger pogłaskała jego rękę.

– Wiem, że jesteś dobrym dzieckiem, tak samo jak Roddy. Na pewno nie będą ci przeszkadzać, przecież ciągle siedzisz w swoim gabinecie albo jeździsz po majątku za sprawami. Nawet nie zauważysz, że mamy gości.

Stephen liczył na to skrycie, ale zapytał jedynie:

– Na jak długo się zapowiedzieli?

– Nie pytałam ich przecież o datę. Nawet nie wiem, co z tego wyjdzie. Troje gości nie nadweręży wszak rezerw Blackhope.

– Na pewno nie.

Zamilkł. Nie przychodziła mu żadna myśl, którą mógłby się na ten temat podzielić z matką i jej nie urazić. Życie było dla niego znacznie łatwiejsze, kiedy musiał się tylko martwić wydobyciem srebra.

Odkaszlnął.

– W takim razie pewnie będziemy niedługo się zbierać?

– Tak, im szybciej, tym lepiej. Muszę przygotować dom na odwiedziny.

Zostawił matkę, którą zaprzątała teraz tylko myśl o gościach, i poszedł do siebie. Przy schodach zatrzymał go odgłos cichych kroków za plecami.

– Stephenie! – usłyszał głos Pameli. Odwrócił się z ociąganiem.

– Słucham? – zapytał uprzejmie.

Mijające lata niewiele zmieniły Pamelę. Złotowłosa i smukła, nadal mogła uchodzić za idealnie piękną. Podeszła do niego swoim zwyczajem powoli, jakby pewna, że zaczeka na nią każdy mężczyzna. Podobnie szła przez życie – zdecydowana i spokojna, pewna, że sprawy potoczą się po jej myśli. Nie miała powodów myśleć inaczej, rzadko kiedy cokolwiek jej nie wychodziło.

– Czy naprawdę musisz zawsze uciekać? – zapytała prawie szeptem. – Chciałam tylko z tobą porozmawiać.

– Tylko o czym? O tych idiotyzmach, do których namawiasz moją matkę?

– Idiotyzmach? – Pamela uniosła przewrotnie brew. – Lady Eleanor byłaby wstrząśnięta.

– Ale ty, jak widzę, nie jesteś – zripostował. – Więc po co, u licha, latasz na te seanse?

– Mnie po prostu nie dziwi, co ty o nich myślisz – wyjaśniła. – Wszyscy dobrze znamy twoje zdanie, nawet twoja matka, choć się do tego nie przyzna. Ale to nie znaczy wcale, że się z nim zgadzam.

Stephen skrzywił się z niechęcią i chciał odejść.

– Dlaczego się ode mnie odwracasz? – zapytała. Uśmiechnęła się znacząco. – Kiedyś lubiłeś być przy mnie.

– To było dawno.

Pamela podeszła i stanęła na schodach o stopień niżej. Położyła rękę na jego piersi i chabrowymi oczyma popatrzyła mu prosto w oczy.

– Żałuję, że sprawy między nami potoczyły się tak niezręcznie.

– I tak się będą toczyły dalej. – Wziął ją za nadgarstek i odsunął jej rękę. – Sama tego chciałaś. Jesteś żoną mojego brata.

– Jestem wdową po nim – poprawiła go miękko.

– Na to samo wychodzi.

Odwrócił się i wszedł na górę, nie oglądając się za siebie.

Sen nie przychodził tej nocy łatwo, mimo że Stephen opróżnił lampkę brandy, przemierzając sypialnię z kąta w kąt. Ciągle wracał do myśli o bezdusznych machinacjach medium i drobnej kobiecie o brązowych oczach, która rozpaliła jego wyobraźnię.

Długo wpatrywał się w ciemność, przewracał w pościeli, otwierał i zamykał oczy, aż wreszcie ogarnął go sen.

W powietrzu unosił się zapach dymu i krwi, mury zamku rozbrzmiewały brzękiem żelaza, echem krzyków rannych i umierających.

Mrugał nieustannie, dym gryzł w oczy, pot zalewał mu twarz. Nie starczyło czasu na więcej, zdążył tylko wdziać kolczugę i chwycić za miecz.

Był u stóp kamiennych schodów, wycofywał się na górę, do wieży. Tylko tam mógł obronić panią tego zamku. Jego ukochaną.

Zasłaniał ją własną piersią, została przy nim, nie umknęła do bezpiecznego donżonu. Mogła już ryglować ciężką furtę, ale wolała służyć mu sztyletem.

Serce ścisnęło mu się z miłości – i strachu.

– Ruszaj! – zawołał. – Zamknij się w wieży!

– Nie zostawię cię – odparła głosem spokojnym i pewnym jak srebro i stal.

Z mieczem w dłoni dawał odpór atakującym z dołu. Tylko dwóch mogło stać na wąskich, nagich schodach. Dwaj jeszcze próbowali wspinać się z boku, któryś się nawet zamachnął, ale tylko uderzył go boleśnie płazem w goleń. Kopniakiem zgruchotał jednemu szczękę, drugi stracił dłoń od ciosu mieczem. Lady Alys pozbyła się kolejnego, cisnąwszy mu w twarz ciężki pogrzebacz. Padł jak rażony piorunem, ale niestety stracili pogrzebacz.

Ręka mu mdlała, ale wciąż walczył. Wiedział, że będzie walczył, póki go nie powalą, a nawet wtedy nie przestanie. Byli zgubieni, ale on się nie poddał. Tyle mu tylko zostało z nadziei.

Stephen otworzył oczy i usiadł z jękiem na łóżku. Był cały spocony, włosy oblepiały mu twarz. Ręka go jeszcze bolała, oczy piekły od dymu i potu.

– Jasna cholera! – przeklął. – Co to było, u licha?
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: