Naznaczeni. Piramida strachu - ebook
Naznaczeni. Piramida strachu - ebook
Trzy kasyna. Trzy ciała. Trzy dni. Las Vegas wstrząsa seria brutalnych morderstw, które łączy jedno - wszystkie ofiary zostały zamordowane w miejscach publicznych a na ich ciałach morderca zostawia za każdym razem ciąg cyfr, układający się w tajemniczy szyfr. Cassie Hobbes i Naznaczeni zostają wezwani, by pomóc w rozwiązaniu śledztwa. Sprawa okazuje się jednak bardziej skomplikowana i niebezpieczna, niż się na początku wydawało. Zabójca jest bardziej niebezpieczny i Na dodatek pojawiają się nowe okoliczności dotyczące morderstwa matki Cassie. Po raz pierwszy od lat jest szansa na przełom w śledztwie. Czy tajemniczy szyfr doprowadzi Naznaczonych do rozwikłania zagadki? Czy tym razem uda im się złapać mordercę? Czy Cassie dokona właściwych wyborów i stawi czoła bolesnej przeszłości?
Kategoria: | Sensacja |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8103-150-9 |
Rozmiar pliku: | 1,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Sylwester wypadał w niedzielę. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie to, że Nonna, moja babcia, traktowała niedzielne obiady w rodzinnym gronie jak świętość. Oliwy do ognia dolewał wujek Rio, pilnując, żeby wszyscy mieli pełne kieliszki.
Nikomu nie szczędził wina.
Kiedy sprzątaliśmy ze stołu, było już jasne, że żaden z dorosłych nie będzie w stanie prowadzić samochodu w ciągu najbliższych kilku godzin. Mój ojciec miał siedmioro rodzeństwa, wszyscy byli żonaci lub zamężni, kilkoro miało dzieci starsze ode mnie o dziesięć albo więcej lat, więc na miejscu aż się kłębiło od dorosłych. Kiedy zanosiłam naczynia do kuchni, dźwięki wzburzonych kłótni mieszały się z wybuchami śmiechu.
Gdyby ktoś spojrzał na to z zewnątrz, zobaczyłby kompletny chaos. Ale dla mnie, profilerki, to była łatwizna. Prosty schemat. Miałam przed sobą rodzinę. Najzwyklejszą na świecie. Zbiór jednostek, które między sobą różnią się tylko detalami: koszulą wpuszczoną w spodnie lub wręcz przeciwnie albo tym, jak czule traktują swoją nadtłuczoną zastawę stołową.
– Pewnie tęsknisz za rodziną, Cassie? Kiedy znowu odwiedzisz starego wujka? – spytał mnie czerwony jak burak Rio, gdy weszłam do kuchni. Patrzył na mnie wzrokiem pełnym miłości.
Oczywiście, nikt z obecnych nie miał pojęcia o tym, że od sześciu miesięcy brałam udział w rządowym programie dla uzdolnionej młodzieży. Myśleli, że jestem w szkole z internatem. Właściwie było w tym sporo prawdy.
Ziarnko – na pewno.
Babcia prychnęła lekceważąco, patrząc na wujka Rio, po czym zabrała mi naczynia i zaniosła je do zlewu.
– Cassie nie przyjechała tu po to, żeby oglądać starych pijanych trepów. Wróciła, żeby zobaczyć się z babcią i wynagrodzić jej to, że nie dzwoniła tak często, jak powinna – powiedziała Nonna i podkasała rękawy.
Wpadłam z deszczu pod rynnę. Wujek Rio pozostał obojętny na te słowa, ale we mnie obudziły się wyrzuty sumienia. Podeszłam do zlewu, do babci.
– Ja to zrobię – powiedziałam.
Nonna odchrząknęła niezadowolona, ale się odsunęła. Uspokajał mnie fakt, że nigdy się nie zmieniła. Po części kura domowa, po części dyktatorka sprawująca rządy silną ręką i patelnią.
Ale ja nie byłam już taka jak kiedyś. I nie mogłam dłużej udawać, że jest inaczej. Zmieniłam się. Nowa Cassandra Hobbes miała pełno blizn – dosłownie i w przenośni.
– Zawsze robi się gburowata, kiedy za długo nie dzwonisz – powiedział wujek Rio. Kiwnięciem głowy wskazał na babcię. – Ale ty pewnie byłaś zajęta – dodał, po czym spojrzał na mnie, jakby doznał olśnienia. – Femme fatale! Ilu chłopaków przed nami ukryłaś?
– Nie mam chłopaka! – zaprzeczyłam.
Wujek Rio zawsze podejrzewał, że ukrywam przed nim swoje związki. I po raz pierwszy w życiu się nie mylił.
– Ty! – Nonna pogroziła mu szpatułką kuchenną, którą niespodziewanie wyciągnęła nie wiadomo skąd. – Wynocha! I to już!
Wujek przez chwilę przyglądał się szpatułce, ale pozostał na placu boju.
– Biegusiem! – dodała Nonna i po trzech sekundach byłyśmy w kuchni same. Babcia spojrzała na mnie srogo, ale wyraz jej twarzy szybko złagodniał. – Ten chłopak, który po ciebie przyjechał zeszłego lata… Ten w drogim samochodzie… Dobrze całuje?
– Babciu! – oburzyłam się.
– Mam ośmioro dzieci. Wiem to i owo na temat całowania – nie odpuszczała Nonna.
– Nie – odparłam i zaczęłam szorować talerze. Nie chciałam się w to zbytnio zagłębiać. – Michael i ja nie jesteśmy… My nie…
– Ach tak… – powiedziała Nonna tonem eksperta. – Nie umie całować. Nie martw się, jest młody. Jeszcze się nauczy – dodała, poklepując mnie po plecach.
Ta rozmowa robiła się coraz bardziej niezręczna. Zwłaszcza że to nie Michael był chłopakiem, z którym się całowałam. Z drugiej strony, jeśli Nonna chciała myśleć, że rzadziej do niej dzwoniłam, bo wpadłam w sidła nastoletniego romansu, niech jej będzie.
To było na pewno łatwiejsze do przełknięcia niż prawda: że zostałam wciągnięta w świat motywów zbrodni, ofiar, morderców i trupów. Że dwa razy zostałam porwana. Ciągle jeszcze budziły mnie w nocy wspomnienia wrzynających się w ręce opasek zaciskowych i huku strzałów. Czasami, kiedy zamykałam oczy, widziałam zakrwawione ostrze noża.
– Podoba ci się w tej nowej szkole? – spytała Nonna, próbując brzmieć neutralnie, ale nie mogła tak łatwo mnie zmylić. Mieszkałam z nią przez pięć lat, zanim dołączyłam do programu naznaczonych. Babcia chciała, żebym była bezpieczna i szczęśliwa. Wolała, bym nigdzie nie wyjeżdżała.
– Tak, podoba mi się – odpowiedziałam. Nie kłamałam. Po raz pierwszy w życiu czułam, że jestem tam, gdzie powinnam. Wśród innych członków programu nigdy nie musiałam udawać, że jestem kimś innym. A nawet gdybym chciała, nie mogłabym.
– Dobrze wyglądasz – przyznała. – I na pewno dobrze ci zrobiło, że cię trochę podkarmiłam. – Chrząknęła, po czym delikatnie odepchnęła mnie na bok i sama zabrała się do zmywania. – Spakuję ci jedzenie na wyjazd. Ten chłopak, który po ciebie przyjechał, jest zdecydowanie za chudy. Może lepiej by całował, gdyby nabrał trochę ciałka.
Prychnęłam.
– Kto się całuje? – Usłyszałam zza pleców i byłam pewna, że do kuchni wszedł któryś z braci mojego ojca. Jednak kiedy się odwróciłam, zobaczyłam jego samego. Zamarłam. Przecież stacjonował za oceanem i miał wrócić dopiero za kilka dni.
Nie widziałam go od ponad roku.
– Cassie! – Przywitał mnie z uśmiechem, jednak odrobinę za lekkim, żeby nazwać go autentycznym.
Pomyślałam o Michaelu. On od razu odczytałby emocje z twarzy mojego ojca. Ja byłam profilerką. Wystarczyło mi kilka detali – zawartość walizki, dobór słów na powitanie – żeby zbudować szerszy obraz: kim ktoś był, czego chciał i jak mógłby się zachować w dowolnej sytuacji.
Ale co miał oznaczać ten niby-uśmiech? Jakie emocje skrywał ojciec? Czy kiedykolwiek czuł choćby cień uznania lub dumy, kiedy na mnie patrzył?
Nie miałam pojęcia.
– Cassandro – upomniała mnie Nonna – przywitaj się z ojcem.
Zanim zdążyłam się odezwać, babcia podeszła do niego z otwartymi ramionami. Wycałowała go, potem dała mu kilka kuksańców i znów go wycałowała.
– Wróciłeś wcześniej. – Nonna wreszcie wypuściła swojego syna marnotrawnego z objęć. – Dlaczego nie dałeś znać? – spytała, rzucając mu spojrzenie, którym na pewno go gromiła, kiedy jako chłopiec wchodził w zabłoconych butach na dywan.
– Muszę porozmawiać z Cassie – powiedział ojciec.
Nonna zmrużyła oczy i dźgając go palcem w pierś, powiedziała:
– A o czym to niby musisz z nią porozmawiać? Cassie jest bardzo zadowolona z nowej szkoły i swojego tyczkowatego chłopaka.
Widziałam to kątem oka, bo całą uwagę skupiłam na ojcu. Był zaniedbany. Wyglądał, jakby nie spał całą noc. Nie potrafił spojrzeć mi w oczy.
– Co się stało? – spytałam.
– Nic się nie stało, wszystko w porządku – powiedziała Nonna chłodno, tonem szeryfa wprowadzającego stan wojenny. Odwróciła się do ojca i rzuciła rozkazująco:
– Powiedz jej, że nic się nie stało.
Ojciec przeszedł przez kuchnię i położył dłonie na moich ramionach.
Nigdy nie byłeś taki delikatny.
Szybko przebiegłam myślami wszystko, co wiedziałam na jego temat. O naszej relacji, o tym, jakim był człowiekiem, o tym, że w ogóle się tu znalazł. Poczułam, jakby ktoś zawiązał mi w brzuchu supeł. Dotarło do mnie, że wiem, co chciał mi powiedzieć. Sparaliżował mnie strach. Nie mogłam złapać tchu. Nie byłam w stanie nawet mrugnąć.
– Cassie – powiedział miękko – chodzi o twoją matkę.ROZDZIAŁ 2
Istniała różnica pomiędzy „martwą” a „uznaną za zmarłą”. Pomiędzy wejściem do garderoby zalanej krwią matki a świadomością, że odnaleziono jej ciało.
Kiedy miałam dwanaście, trzynaście lat, każdej nocy modliłam się o to, by ktoś znalazł moją matkę, by się okazało, że policja się myliła. Że pomimo istniejących dowodów, ilości krwi na ścianach, Lorelai Hobbes jednak żyje.
Z czasem straciłam nadzieję i modliłam się już tylko o to, żeby ktoś odnalazł jej ciało. Wyobrażałam sobie moment, kiedy zostanę wezwana, by je zidentyfikować. Wyobrażałam sobie, jak się z nią żegnam. Jak urządzam jej pogrzeb.
Ale nigdy nie wyobraziłam sobie tego.
– Są pewni, że to ona? – spytałam, ledwo wydobywając z siebie głos, ale spokojnie.
Siedzieliśmy z ojcem na werandzie, na dwóch końcach huśtawki. W jedynym miejscu w domu Nonny, gdzie można było zaznać jakiejkolwiek prywatności.
– Miejsce się zgadza – powiedział, patrząc w czerń nocy. – Czas też. Porównują dane z kartotek dentystycznych, ale tak często się przeprowadzałyście, że… – urwał. Zorientował się, że mówił o czymś, co już wiedziałam.
Ciężko będzie odszukać kartotekę dentystyczną mojej matki.
– Znaleźli to – powiedział ojciec i podał mi srebrny łańcuszek z małym czerwonym kamieniem szlachetnym.
Poczułam nagły ścisk w gardle.
Jej naszyjnik.
Przełknęłam ślinę, próbując odepchnąć tę myśl. Jakbym mogła ją połknąć i zapomnieć. Ojciec jeszcze raz podsunął mi łańcuszek, ale nie byłam w stanie go przyjąć.
Jej naszyjnik.
Od dłuższego czasu wiedziałam, że moja matka nie żyje. Byłam tego pewna. Wierzyłam w to. Ale teraz, kiedy zobaczyłam ten naszyjnik, poczułam, że tracę oddech.
– Przecież to dowód – wydusiłam z siebie w końcu. – Nie powinieneś go mieć. To dowód w sprawie.
Co oni sobie myśleli? Pracowałam w FBI dopiero sześć miesięcy i większość czasu spędzałam poza miejscem zbrodni, mimo to wiedziałam, że dowodów nie rozdaje się tak po prostu osieroconym dziewczynkom tylko po to, żeby miały pamiątkę po matce.
– Nie było na nim odcisków palców ani innych śladów – zapewnił ojciec.
– Powiedz im, żeby go zatrzymali – wycedziłam przez zęby. Wstałam z miejsca i przeszłam na drugi koniec werandy. – Mogą go potrzebować podczas identyfikacji.
Minęło pięć lat. Jeżeli szukali dokumentacji dentystycznej, prawdopodobnie nie było nic więcej, na podstawie czego mogliby ustalić tożsamość. Zostały tylko kości.
– Cassie…
Wyłączyłam się. Miałam słuchać mężczyzny, który ledwie znał moją matkę, a teraz zamierzał mi wmówić, że nie mają żadnych tropów, więc mogą niszczyć dowody, bo i tak nie ma szans na rozwiązanie tej sprawy?
Może minęło pięć lat, ale mieliśmy ciało. To ono było tropem. Nacięcia na kościach. To, jak została pochowana. Miejsce, które morderca wybrał, żeby ją pogrzebać. Musiało tam coś być. Jakaś wskazówka.
Zaatakował cię nożem, mówiłam w myślach do matki. Próbowałam rozpracować, co dokładnie się wydarzyło tamtego dnia. Zaskoczył cię. Walczyłaś.
Odwróciłam się do ojca i powiedziałam:
– Chcę obejrzeć miejsce, w którym znaleziono ciało.
To ojciec wyraził pisemną zgodę na przyjęcie mnie do programu agenta Briggsa, ale nie miał pojęcia, czego konkretnie się tam uczę. Nie wiedział, czym naprawdę był program. Nie wiedział, co potrafiłam. Mordercy i ofiary, enesi i ciała – to był mój język. Chciałam wiedzieć, co się stało z moją matką. Należało mi się to.
– Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł, Cassie.
Nie ty o tym zdecydujesz, pomyślałam, ale nie powiedziałam tego na głos. Nie było sensu się z nim kłócić. Jeśli chciałam zobaczyć miejsce znalezienia ciała, zdjęcia, jakiekolwiek skrawki dowodów, które mogły tam zostać, musiałam poprosić kogoś innego niż Vincenta Battaglię.
– Cassie? Jeśli chcesz o tym porozmawiać… – Ojciec wstał i zrobił niepewny krok w moją stronę.
– Wszystko w porządku. – Pokiwałam głową, dając mu do zrozumienia, że nie potrzebuję jego wsparcia. Zdusiłam narastający we mnie żal i rzuciłam tylko: – Po prostu chciałabym wrócić już do szkoły.
Określenia „szkoła” użyłam trochę na wyrost. W programie było nas pięcioro, a nasze lekcje można by raczej nazwać praktykami. Nie byliśmy zwykłymi uczniami. Byliśmy pracownikami. Elitarną grupą.
Każde z naszej piątki miało jakąś zdolność, którą przez lata doprowadzało do perfekcji.
Nikt z nas nie miał normalnego dzieciństwa. Nie przestawałam myśleć o tym cztery dni później, kiedy czekałam przed domem babci na moją podwózkę. Gdybyśmy mieli, nie uczestniczylibyśmy w programie.
Zamiast wspominać warunki, w jakich sama dorastałam przy matce kochającej przeprowadzki (o której wszyscy wokół myśleli, że jest wariatką), pomyślałam o pozostałych – o psychopatycznym ojcu Deana, o tym, że Michael musiał nauczyć się czytania emocji, żeby przetrwać. O Sloane i Lii oraz o wszystkim, co podejrzewałam na temat ich dzieciństwa.
Dopadła mnie tęsknota. Chciałabym, żeby byli tu ze mną – wszyscy albo chociaż jedno z nich. Chciałam tego tak bardzo, że kiedy o tym myślałam, nie mogłam zaczerpnąć powietrza.
Wytańcz to! Z tyłu głowy usłyszałam głos matki. W wyobraźni zobaczyłam ją owiniętą niebieskim szalem, z rudymi włosami wilgotnymi od mrozu i śniegu, jak włącza radio w samochodzie i robi głośniej muzykę.
To był nasz rytuał. Za każdym razem, kiedy ruszałyśmy w drogę – z miasta do miasta, z jednego celu do drugiego, z jednego występu na kolejny – matka włączała głośno muzykę i tańczyłyśmy na siedzeniach tak długo, aż zapominałyśmy wszystko i wszystkich, których zostawiałyśmy za sobą.
Moja matka nie należała do osób, które mogłyby za czymś tęsknić.
– Wyglądasz na zamyśloną – wyrwał mnie z zadumy niski głos.
Wyparłam wspomnienia i kryjącą się za nimi lawinę emocji.
– Cześć, Judd.
Mężczyzna, którego FBI zatrudniło do opieki nad nami, przez chwilę mi się przyglądał, po czym wziął ode mnie torbę podróżną i schował ją do bagażnika.
– Chcesz się pożegnać? – Kiwnął głową w kierunku werandy.
Odwróciłam się i zobaczyłam Nonnę. Kochała mnie. Mocno. Bezwarunkowo. Od pierwszego spotkania. Byłam jej winna pożegnanie.
– Chyba o czymś zapomniałaś, Cassandro – rzuciła żartobliwie, kiedy do niej podeszłam.
Przez wiele lat myślałam, że coś jest ze mną nie tak, że zdolność kochania kogoś mocno, bezwarunkowo i szczodrze umarła we mnie razem z matką.
Kilka ostatnich miesięcy udowodniło mi, że się myliłam.
Przytuliłam babcię, a ona odwzajemniła uścisk. Trzymała mnie mocno w objęciach, niczym najdroższą rzecz w swoim życiu.
– Muszę już iść – powiedziałam po chwili.
Poklepała mnie po policzku. Ciut za mocno.
– Zadzwoń, jeśli będziesz czegoś potrzebowała. Czegokolwiek – powiedziała.
Przytaknęłam.
Nonna na chwilę zamilkła, po czym taktownie dodała:
– Przykro mi z powodu twojej matki.
Nigdy jej nie poznała. Niczego o niej nie wiedziała. Nigdy nie opowiadałam rodzinie mojego ojca o tym, jak potrafiła się śmiać, o grach, które wymyślała, żeby nauczyć mnie czytać ludzi, ani o tym, że zamiast „kocham cię” mówiłyśmy „cokolwiek by się działo”, bo ona nie tylko mnie kochała – kochała mnie na zawsze, cokolwiek by się działo.
– Dziękuję – powiedziałam lekko zachrypniętym głosem. Próbowałam zdusić w sobie narastające uczucie żałoby, chociaż wiedziałam, że prędzej czy później uderzy mnie z wielką siłą.
Zawsze byłam lepsza w porządkowaniu i szufladkowaniu wydarzeń niż w radzeniu sobie z zalewającym mnie potokiem niechcianych emocji.
Kiedy odwróciłam się od uważnie obserwującej mnie Nonny i ruszyłam w stronę samochodu Judda, w mojej głowie uparcie pobrzmiewał głos matki.
Wytańcz to!ROZDZIAŁ 3
Judd prowadził samochód w milczeniu. Decyzję o tym, czy chcę porozmawiać, zostawił mnie. Dopiero po dziesięciu minutach zbierania się w sobie, udało mi się wydusić:
– Policja znalazła ciało. Twierdzą, że to ciało mojej matki.
– Słyszałem. Dzwonili do Briggsa – rzucił po prostu.
Tanner Briggs był jednym z dwóch agentów specjalnych nadzorujących program naznaczonych. To on mnie rekrutował, jako pretekst wykorzystując sprawę mojej matki.
Nic dziwnego, że do niego zadzwonili.
– Chcę zobaczyć ciało – powiedziałam, patrząc na drogę przed nami. Później się z tym zmierzę. Później będę przeżywać żałobę. Teraz potrzebowałam odpowiedzi. Potrzebowałam poznać fakty. – Chcę zobaczyć zdjęcia z miejsca odnalezienia ciała i wszystkie inne dowody, które FBI dostanie od lokalnej policji.
Judd odczekał chwilę, po czym zapytał:
– To wszystko?
Nie. To nie było wszystko. Byłam zdesperowana. Z jednej strony chciałam, by się okazało, że to nie była moja matka. Z drugiej – że to ona. Co z tego, że te rzeczy były ze sobą sprzeczne? To nie umniejszało poczucia straty.
Przygryzłam policzek i po chwili odpowiedziałam Juddowi na pytanie:
– Nie, to nie wszystko. Chcę znaleźć tego, kto to zrobił.
To było proste. Nie wymagało tłumaczenia. Dołączyłam do programu, żeby wsadzać zbrodniarzy za kratki. Moja matka zasłużyła na sprawiedliwość. Ja zasłużyłam na to, żeby sprawiedliwości stało się zadość po tym wszystkim, co przeszłam.
– Powinienem ci powiedzieć, że polowanie na zabójcę nie przywróci twojej matce życia. I że obsesyjne szukanie mordercy nie sprawi, że będziesz mniej cierpiała. – Judd zmienił pas i można by odnieść wrażenie, że więcej uwagi przykładał do drogi niż do tego, co mówiłam. Ale mnie nie zmylił. Był snajperem w piechocie morskiej i zawsze miał pod kontrolą to, co działo się wokół niego.
– Ale nie powiesz.
Wiesz, jak to jest, kiedy ktoś niszczy cały twój świat. Wiesz, jak to jest budzić się codziennie ze świadomością, że potwór, który to zrobił, jest wciąż na wolności i w każdej chwili może to zrobić ponownie.
Judd nie powie mi, żebym spróbowała żyć dalej. Nie mógłby.
– Co byś zrobił, gdyby to była Scarlett? Gdyby w jej sprawie był jakiś trop, choćby najmniejszy? – spytałam cicho. Nigdy przedtem nie wymówiłam imienia córki Judda w jego obecności. Do niedawna nawet nie przypuszczałam, że miał córkę. Nie wiedziałam na jej temat wiele poza tym, że padła ofiarą seryjnego mordercy znanego jako Nightshade.
Mogłam sobie co najwyżej wyobrazić, jak poczułby się Judd, gdyby nastąpił przełom w sprawie.
– Ze mną było inaczej – powiedział w końcu, patrząc na drogę. – Od razu znaleziono ciało. I nie wiem, czy to lepiej, czy gorzej. Z jednej strony lepiej, bo to rozwiewało wszelkie wątpliwości, ale z drugiej gorzej, bo żaden ojciec nie powinien oglądać czegoś takiego – dodał z zaciśniętymi zębami.
Próbowałam sobie wyobrazić, przez co musiał przechodzić, kiedy zobaczył ciało córki, i natychmiast tego pożałowałam. Judd miał dużą tolerancję na ból i doskonale skrywał emocje. Ale kiedy zobaczył martwe ciało Scarlett, nie było miejsca na ukrywanie się, na zaciskanie zębów. Były tylko krzyk i pustka, które sama znałam tak dobrze.
Gdyby to było ciało Scarlett, gdyby to był jej naszyjnik, nie potrafiłbyś siedzieć bezczynnie. Musiałbyś coś zrobić. Bez względu na konsekwencje.
– Poprosisz Briggsa i Sterling, żeby udostępnili mi akta sprawy? – spytałam.
Judd nie był agentem FBI. Jedyne, o co się troszczył, to podopieczni Biura Śledczego. Ale to on miał ostatnie słowo w kwestii naszego zaangażowania w sprawy.
Łącznie ze sprawą mojej matki.
Rozumiesz, pomyślałam, patrząc na niego. Czy tego chcesz, czy nie – rozumiesz mnie.
– Będziesz mogła przejrzeć akta – powiedział Judd. Wjechał na prywatne lotnisko i spojrzał na mnie. – Ale nie w samotności.ROZDZIAŁ 4
Prywatny odrzutowiec mógł pomieścić dwanaście osób, ale kiedy weszliśmy z Juddem do środka, tylko pięć miejsc było zajętych. Agenci Sterling i Briggs siedzieli z przodu samolotu po dwóch stronach alejki. Ona przeglądała akta, on sprawdzał, która godzina.
Tylko praca, pomyślałam. Chociaż z drugiej strony, gdyby między nimi chodziło tylko o pracę, nie musieliby siadać po dwóch stronach alejki.
Za nimi, tyłem do kierunku lotu siedział Dean. Na stoliku przed nim leżała talia kart. Lia rozłożyła się na dwóch siedzeniach. Sloane siedziała na brzegu stolika, z nogą założoną na nogę. Platynowe blond włosy miała upięte w koński ogon. Gdyby to był ktokolwiek inny, bałabym się, że zaraz straci równowagę i spadnie. Ale to była Sloane. Pewnie już dawno zrobiła stosowne obliczenia, by mieć pewność, że prawa fizyki są po jej stronie.
– Proszę, proszę – powiedziała Lia z szerokim uśmiechem. – Popatrzcie, kto nas zaszczycił swoją obecnością.
Nie wiedzą. Zaskoczyło mnie, że Briggs nie powiedział im o mojej matce, o ciele. Gdyby to zrobił, Lia nie byłaby zaledwie lekko uszczypliwa. Nie dawałaby mi spokoju. Niektórzy umieli pocieszać. Lia szczyciła się tym, że w kryzysowych sytuacjach odwracała czyjąś uwagę od problemu. I nie siliła się przy tym na delikatność.
Słowa Deana potwierdziły moje przypuszczenia:
– Nie zwracaj na nią uwagi. Jest w złym nastroju, bo ograłem ją w węże i drabiny – powiedział, uśmiechając się kącikiem ust.
Nie wstał z fotela i nie ruszył w moim kierunku. Nie położył dłoni na moim ramieniu ani mnie nie przytulił. A to oznaczało, że na pewno nie wiedział.
I w tamtym momencie nie chciałam, żeby wiedział.
Uśmiech na jego twarzy, sposób, w jaki przedrzeźnia Lię – Dean ciągle jeszcze dochodził do siebie. Każdego dnia o kilka centymetrów obniżał mur, który wokół siebie zbudował. Wychodził z cienia i powoli stawał się sobą.
Trzymałam za niego kciuki.
Nie chciałam, by myślał o tym, że moja matka jest ofiarą. Ani o tym, że jego ojciec był mordercą.
Chciałam, żeby nie przestawał się uśmiechać.
– Węże i drabiny? – powtórzyłam.
– Moja wersja jest o wiele ciekawsza od zwykłej – powiedziała Lia z błyskiem w oku.
– Trochę mnie to przeraża – odparłam.
– Witamy z powrotem – przerwał nam agent Briggs.
Agentka Sterling spojrzała na mnie znad akt. Była żona Briggsa również była profilerką. I moją mentorką.
Jeśli Briggs wie, Sterling też wie. Spojrzałam na akta, które trzymała w rękach, i serce podeszło mi do gardła.
– Usiądź – powiedziała.
Odczytałam to jako: „Porozmawiamy później”. Decyzję o tym, czy i kiedy powiem reszcie, agenci pozostawili mi. Wiedziałam, że nie będę w stanie tego ukrywać w nieskończoność. Szczególnie przed Lią. Kłamanie nie wchodziło przy niej w grę. Wiedziałam też, że nie potrwa długo, zanim Dean wyczyta z mojej twarzy, że coś się stało, kiedy byłam w domu.
Musiałam im powiedzieć. Ale mogłam to odłożyć na kilka godzin. Szczególnie że osoby, która natychmiast by się zorientowała, że coś jest nie tak, nie było na pokładzie samolotu.
– Gdzie Michael? – spytałam, siadając obok Deana.
– Piętnaście mil na południowy zachód od Westchester, lekko na północ od Long Island Sound. – Sloane odchyliła głowę na bok, jakby przeważył ją koński ogon.
– Wrócił do domu na święta – przetłumaczył Dean, po czym chwycił mnie pod stołem za rękę. Inicjowanie kontaktu fizycznego nie było jego mocną stroną, ale powoli przełamywał bariery.
– Michael wrócił do domu? – zdziwiłam się.
Spojrzałam na Lię. Ona i Michael byli w związku-niezwiązku, jeszcze zanim się poznaliśmy. Obie wiedziałyśmy – zresztą wszyscy w samolocie wiedzieli – że dom był ostatnim miejscem, w którym powinien być Michael.
– Postanowił odwiedzić rodzinę. Na własne życzenie. To była jego decyzja – wtrącił agent Briggs. Stanął przy Sloane w alejce między siedzeniami.
Oczywiście, że jego. Poczułam delikatne ukłucie w żołądku. Michael powiedział mi kiedyś, że jeśli nie możesz zapobiec uderzeniom, zmuszasz do uderzenia. Kiedy Michael cierpiał, szukał konfliktu, nawet jeśli miało się to odbyć jego własnym kosztem.
Wybrałam Deana. Michael odebrał to jako policzek.
– Chciał zobaczyć się z matką – zaćwierkała beztrosko Sloane. – Już dawno się nie widzieli.
My wszyscy rozumieliśmy ludzi. Sloane rozumiała jedynie fakty. Uwierzyła w to, co usłyszała od Michaela.
– Dałam mu listę tematów do rozmowy. Na wypadek gdyby nie miał o czym rozmawiać z matką – dodała całkiem poważnie Sloane.
Pewnie myślała, że najlepszym sposobem na przełamanie lodów będzie poinformowanie rodziny, że ostatnim hasłem w słowniku języka angielskiego jest „zyzzyva”, rodzaj amerykańskiego chrząszcza ryjkowca.
– Michael sobie poradzi – przerwał nam Briggs. Ze sposobu, w jaki wypowiedział te słowa, wywnioskowałam, że dał ojcu Michaela do zrozumienia, iż jego wolność w znacznej mierze zależy od samopoczucia syna.
Każde z nas trafiło do programu z innych powodów. Ojciec Michaela, który nauczył go wszystkiego, co się da, na temat bycia bitym, sprzedał syna FBI w zamian za immunitet od przestępstw podatkowych.
– Wyluzuj – wtrąciła Lia. – Wszyscy mają się świetnie, więc podziękujmy już cioci Cassie za troskę i przejdźmy do ciekawszych tematów.
Lia miała swoje zalety. Przy niej nie sposób było pogrążać się w rozpaczy i lęku.
– Startujemy za pięć minut – powiedział Briggs. – Sloane?
Nasza ekspertka od rachunków i statystyk odchyliła głowę w stronę Briggsa i odparła:
– Istnieje duże prawdopodobieństwo, że zaraz każesz mi zejść ze stolika.
– Zejdź ze stolika – powiedział agent Briggs, niemal się uśmiechając.ROZDZIAŁ 5
Około dwadzieścia minut po starcie agenci wyjaśnili nam, dokąd właściwie lecimy i dlaczego.
– Mamy dla was sprawę – zaczęła Sterling spokojnym tonem. Jeszcze niedawno się upierała, że nie ma żadnego „my”, że FBI to nie miejsce dla nieletnich. Niezależnie od ich zdolności.
Od tego czasu wiele się zmieniło.
– Trzy ciała w trzy dni – powiedział zwięźle Briggs. – Lokalna policja się nie zorientowała, że ma do czynienia z tym samym sprawcą, dopóki nie wykonano sekcji zwłok trzeciej ofiary. Wtedy zwrócili się do FBI.
Dlaczego?, zadałam sobie pytanie. Dlaczego policja nie połączyła dwóch pierwszych spraw? Dlaczego poprosili o pomoc FBI dopiero po skończeniu sekcji trzeciej z ofiar?
Im bardziej skupię się na nowej sprawie, tym mniej będę myśleć o matce i ciele, które znalazła policja.
– Na pierwszy rzut oka ofiary nie mają ze sobą nic wspólnego z wyjątkiem położenia geograficznego i podpisu enesa – ciągnął Briggs.
Używaliśmy terminu modus operandi, w skrócie: MO, na określenie sposobu działania przestępcy. Dotyczył aspektów zbrodni, które były konieczne lub pełniły istotną funkcję w procesie popełniania przestępstwa. Zostawienie wizytówki przez mordercę nie pełniło żadnej funkcji ani nie było konieczne. Co oznaczało, że był to podpis enesa.
– Jak wyglądał podpis? – spytał Dean cichym, spokojnym głosem, po którym poznawałam, że wchodzi w tryb profilera.
Pytał o szczegóły: jak wykonano podpis, gdzie policja go znalazła, jaką (jeśli w ogóle) miał treść. Te detale pomagały nam zrozumieć enesa. Czy morderca podpisywał swoje dzieło, czy przekazywał nam wiadomość? Oznaczał swoją własność czy otwierał kanał komunikacji z policją?
Agentka Sterling podniosła dłoń, żeby powstrzymać dalsze pytania. Spojrzała na Briggsa i powiedziała:
– Poczekajcie. Zacznijmy od początku.
Briggs przytaknął, po czym wcisnął guzik. Z przodu samolotu włączył się projektor. Zobaczyliśmy zdjęcie z miejsca zbrodni. Kobieta o długich ciemnych włosach leżała na chodniku. Miała sine usta i przeszklone oczy. Do ciała przylegała wilgotna sukienka.
– Alexandra Ruiz. Dwadzieścia dwa lata. Studiowała terapię zajęciową na Uniwersytecie Arizony. Znaleziono ją dwadzieścia minut po północy w Nowy Rok w basenie na dachu kasyna Apex – powiedziała agentka Sterling.
– Kasyno Apex. Las Vegas, Nevada – rzuciła Sloane.
Czekałam, aż poda nam metraż albo rok założenia, ale milczała.
– Droga zabawa – przerwała ciszę Lia. – Oczywiście jeśli założymy, że ofiara wynajmowała tam pokój.
– Nie wynajmowała – powiedział Briggs i obok zdjęcia Alexandry wyświetlił kolejne.
Mężczyzna w wieku około czterdziestu lat. Ciemne włosy gdzieniegdzie oprószone siwizną. Zdjęcie nie było pozowane, mężczyzna nie patrzył w obiektyw, chociaż odnosiłam wrażenie, że zdawał sobie sprawę z obecności aparatu.
– Thomas Wesley – kontynuował Briggs. – Kiedyś magnat internetowy, obecnie mistrz świata w pokera. Przyjechał do miasta na turniej i wynajął apartament w Apexie. Tylko on miał dostęp do basenu na dachu.
– Zgaduję, że nasz chłopak, Wesley, lubi imprezować? – powiedziała Lia. – Szczególnie w sylwestra.
Przestałam patrzeć na Thomasa Wesleya i przyjrzałam się jeszcze raz Alexandrze. Byłaś z przyjaciółkami. Chciałyście poszaleć w sylwestra w Vegas. Zostałaś zaproszona na przyjęcie. Może nawet na to przyjęcie. Turkusowa sukienka, czarne buty na wysokich obcasach. Jeden z nich był złamany. Jak złamałaś obcas?
Uciekałaś?
– Miała na ciele siniaki? Ślady, które mogły wskazywać na to, że została utopiona? – spytałam.
Czy próbowałaś walczyć z napastnikiem?
– Nie było żadnych śladów walki. Poziom alkoholu we krwi był na tyle wysoki, że uznano sprawę za wypadek. Tragiczny, ale niekwalifikujący się pod morderstwo.
To wyjaśniało, dlaczego nie połączono dwóch pierwszych ofiar. Policja nie miała pojęcia, że Alexandra była ofiarą.
– Skąd wiemy, że to nie był wypadek? – Lia przełożyła nogi przez oparcie i beztrosko nimi machała.
– Podpis – powiedzieliśmy z Deanem w jednym momencie.
Pomyślałam o sprawcy. Upozorowałeś wypadek. Ale zostawiłeś na miejscu zbrodni coś, czym chciałeś podpowiedzieć policji, że nie było w tym nic przypadkowego. Jeśli będą wystarczająco mądrzy, jeśli połączą elementy układanki, zobaczą, co robisz. Dostrzegą w tym elegancję.
Zobaczą, jaki jesteś zdolny.
– Co to było? – podbiłam pytanie postawione wcześniej przez Deana. – Co zostawił enes?
Briggs znów kliknął na pilocie do projektora i zobaczyliśmy kolejne zdjęcie. Zbliżenie na nadgarstek Alexandry. Jej dłoń leżała na podłodze wnętrzem do góry. Pod skórą widać było żyły, a tuż nad nimi, na krańcu nadgarstka cztery liczby, wytatuowane wymyślną czcionką: trzy-dwa-jeden-trzy. Tusz był ciemnobrązowy, lekko wpadający w pomarańcz.
– Henna – powiedziała Sloane, bawiąc się ściągaczem rękawa i, całkiem rozsądnie, unikając naszych spojrzeń. – To barwnik otrzymywany z rośliny o nazwie lawsonia bezbronna. Rysunki z henny są nietrwałe i o wiele mniej popularne niż tatuaże permanentne. W stosunku około jeden do dwudziestu.
Dean przetwarzał informacje. Patrzył na zdjęcie, jakby czekał, aż dowie się z niego o wszystkim, co się stało. W końcu zapytał:
– Tatuaż jest naszym podpisem?
Nie tylko zostawiasz podpis. Tatuujesz go na ciałach swoich ofiar.
– Wiadomo, kiedy go zrobiono? Czy enes najpierw go zrobił, a potem utopił dziewczynę, czy na odwrót? – spytałam.
Briggs i Sterling spojrzeli na siebie.
– Ani jedno, ani drugie. Jej przyjaciele twierdzą, że sama go sobie zrobiła – odpowiedziała Sterling.
Kiedy przetwarzaliśmy tę informację, Briggs pokazał kolejne zdjęcie. Miałam ochotę odwrócić wzrok, ale nie byłam w stanie tego zrobić. Ciało na ekranie było pokryte bąblami od oparzeń. Nie potrafiłam nawet ocenić, czy to kobieta, czy mężczyzna. Na całym ciele było tylko jedno nienaruszone miejsce.
Prawy nadgarstek.
– Cztery-pięć-pięć-osiem – przeczytała Sloane. – Trzy—dwa-jeden-trzy, cztery-pięć-pięć-osiem – powtórzyła cicho numery.
Dean i ja patrzyliśmy na zdjęcie.
– To nie henna. Tym razem sprawiłem, że liczby zostały wypalone na skórze ofiary – powiedział.
Kiedy ja profilowałam, używałam zaimka „ty”. Rozmawiałam z mordercą, rozmawiałam z ofiarami. Ale Dean wchodził w umysł enesa. Stawał się nim. To on zabijał.
Nie dziwiło mnie to. Wiedziałam, kim był jego ojciec. Dean nie potrafił wyzbyć się strachu, że odziedziczył ślady jego okrucieństwa.
Musiał stawiać czoło swoim lękom za każdym razem, kiedy profilował.
– Czy to jest ten moment, w którym mówicie nam, że ofiara sama wypaliła sobie te numery na nadgarstku? – spytała Lia. Nieźle jej szło udawanie, że stopień okrucieństwa tego wszystkiego nie robi na niej najmniejszego wrażenia, ale wiedziałam, że to tylko pozory. Lia świetnie potrafiła maskować swoje uczucia i pokazywać światu tylko to, co chciała pokazać.
– W pewnym sensie – powiedział Briggs i wyświetlił kolejne zdjęcie.
Znowu nadgarstek. A na nim coś, co wyglądało na bransoletkę. W gruby materiał zostały wplecione cztery metalowe cyfry: cztery-pięć-pięć-osiem, tyle że w odbiciu lustrzanym.
– Materiał ognioodporny. Kiedy ofiara płonęła, metal się rozgrzał i zostawił ślad na skórze, ale w miejscu, gdzie była sama opaska, skóra pozostała nietknięta – wyjaśniła agentka Sterling.
– Nasi informatorzy twierdzą, że ofiara dostała bransoletkę w paczce od fana. Koperta, w której przyszła, trafiła na śmietnik – uprzedził pytania Briggs.
– Przesyłka od fana? W takim razie… kim jest ofiara? – spytałam.
W odpowiedzi na moje pytanie na ekranie pojawiło się kolejne zdjęcie. Mężczyzna, na oko dwudziestokilkuletni. Twarz pociągła, atrakcyjna, z przykuwającymi wzrok fioletowymi oczami – musiał nosić szkła kontaktowe.
– Sylvester Wilde – powiedziała zaskoczona Lia. Z wrażenia opuściła jedną nogę na ziemię. – Był niczym współczesny Houdini. Pracował jako iluzjonista i hipnotyzer i jak większość jego kolegów po fachu świetnie znał się na sztuce kłamania – wyjaśniła.
W ustach Lii te słowa brzmiały jak komplement.
– Występował wieczorami w Wonderland.
– Kolejne kasyno – stwierdził Dean.
– Owszem – potwierdziła agentka Sterling. – Drugiego stycznia Wilde był w połowie występu, kiedy coś poszło nie tak i sam się podpalił. Przynajmniej tak to wyglądało z zewnątrz.
– Kolejny wypadek. – Dean spuścił wzrok, włosy opadły mu na twarz. Był skoncentrowany, poznałam to po napiętych mięśniach ramion.
– Tak właśnie twierdziły władze – powiedział agent Briggs. – Aż do chwili, kiedy…
Kolejne zdjęcie. Ostatnia ofiara.
– Eugene Lockhart. Siedemdziesiąt osiem lat. Stały bywalec kasyna Desert Rose. Przychodził raz w tygodniu z kolegami z lokalnego domu spokojnej starości.
Briggs nie powiedział ani słowa na temat jego śmierci. Nie musiał. Z klatki piersiowej mężczyzny sterczała strzała.ROZDZIAŁ 6
Jak to się stało, że morderca przeszedł od pozorowania wypadków do strzelenia z łuku w biały dzień?
Myślałam o tym, kiedy samolot podchodził do lądowania w Las Vegas. Wprowadzenie do sprawy nie skończyło się na zdjęciu trafionego prosto w serce Eugene’a Lockharta, ale właśnie w tamtym momencie wszystkie moje podejrzenia dotyczące mordercy okazały się błędne.
Czułam, że Dean też się nad tym zastanawiał.
Nasze zdolności szły w parze z tym, że nie umieliśmy wyłączyć pewnych partii mózgu. Lia nie potrafiła przestać wykrywać kłamstw. Sloane widziała liczby, gdziekolwiek poszła. Michael wyłapywał nawet najbardziej przelotne emocje pojawiające się na twarzy każdej napotkanej osoby. A Dean i ja kompulsywnie dopasowywaliśmy do siebie elementy układanek.
Nie potrafiłabym przestać. Wiedziałam, że jakiekolwiek próby skończą się na tym, że mój umysł natychmiast zacznie uporczywie wracać do tych myśli. Dlatego nawet nie próbowałam już z tym walczyć.
Zachowanie. Osobowość. Środowisko. W działaniu każdego, nawet najokrutniejszego mordercy jest metoda. Odkrywanie motywów oznaczało wchodzenie w skórę zabójcy i wyobrażanie sobie świata jego oczami.
Chciałeś, żeby policja wiedziała, że Eugene Lockhart został zamordowany, pomyślałam. Zaczęłam od tego, co najbardziej oczywiste. Na co dzień ludzie nie dostawali strzałą myśliwską w serce na środku zatłoczonego kasyna. To na pewno służyło zwróceniu uwagi policji. Zwłaszcza w porównaniu z poprzednimi morderstwami. Chciałeś, żeby się dowiedzieli. Zobaczyli, co robisz. Zobaczyli ciebie.
Często nie zwracano na ciebie uwagi?
Masz już tego dość?
Jeszcze raz przypomniałam sobie wszystko, co wiedzieliśmy na temat tego przypadku. Poza numerem napisanym markerem na nadgarstku lekarz medycyny sądowej znalazł wiadomość na strzale. Łacińskie słowo: Tertium.
Trzeci raz.
To dlatego policja sprawdziła wszystkie kończące się śmiercią nieszczęśliwe wypadki i ponownie wszczęła śledztwo w sprawach Alexandry Ruiz i Sylvestra Wilde’a.
Dlaczego wybrałeś łacinę? Uważasz się za intelektualistę? A może to część jakiegoś rytuału? Na samą myśl o tym przeszedł mnie dreszcz. Jakiego rytuału?
Zupełnie nieświadomie przytuliłam się do Deana. Nasze spojrzenia się spotkały i przez chwilę się zastanawiałam, o czym mógł myśleć. Czy wchodzenie w rolę mordercy przyprawiało go o ciarki tak jak mnie?
Dean położył dłoń na mojej dłoni i delikatnie wodził palcem po moim nadgarstku.
Wtedy Lia nas nakryła. Położyła rękę na czole w dramatycznym geście.
– Jestem mrocznym i mściwym profilerem – zaczęła, po czym zmieniła rękę oraz ton głosu na falset i kontynuowała przedstawienie: – Nie! To ja jestem mroczną i mściwą profilerką! Gwiazdy nie sprzyjają naszej miłości!
Na przedzie samolotu Judd zakasłał. Byłam pewna, że maskował tym śmiech.
– Nie powiedzieliście nam, dlaczego policja tak nagle zapragnęła współpracować z FBI – powiedziałam, próbując odwrócić czymś uwagę Lii, zanim odegra całą historię naszego związku.
Samolot wylądował. Lia wstała i się przeciągnęła, wyginając plecy jak kot. Od razu połknęła przynętę.
– No? To jak? Podzielicie się tą tajemną wiedzą? – popędziła agentów.
Briggs odpowiedział krótko i na temat:
– Trzy morderstwa w trzech różnych kasynach w ciągu trzech dni. Właściciele kasyn zaczęli się niepokoić.
Lia chwyciła torebkę i przewiesiła ją przez ramię.
– Rozumiem, że władcy nad kasynami sprawujący pieczę o biznes swój się lękają. Ekspertów wezwania od władz lokalnych żądają – powiedziała i uśmiechnęła się szelmowsko. – Śmiem pomarzyć, że VIP traktowanie zapewnić nam więc zechcą.
Już widziałam Lię wyobrażającą sobie kluby nocne i VIP-roomy w Vegas. Briggs chyba zobaczył to samo.
– To nie zabawa, Lia. Nie przyjechaliśmy na wakacje – przypomniał jej.
– Poza tym – dodała agentka Sterling – jesteś niepełnoletnia.
– Zbyt młoda, żeby imprezować, ale wystarczająco dojrzała, by uczestniczyć w śledztwach dotyczących seryjnych morderców. Marny mój los! – westchnęła Lia.
– Lia… – powiedział Dean. Kiedy na nią spojrzał, wyglądał jak młodsza wersja Briggsa.
– Wiem, wiem. Nie denerwuj miłych państwa agentów – odpowiedziała, ale tylko po to, żeby pójść o krok dalej: – Ale śpimy za darmoszkę?
Briggs i Sterling wymienili ulotne spojrzenia.
– Agenci FBI otrzymali bezpłatne zakwaterowanie w Desert Rose – odpowiedział za nich Judd. – Ja natomiast zarezerwowałem dwa pokoje w skromnym hotelu nieopodal centrum.
Innymi słowy: Judd nie chciał, byśmy mieszkali w siedzibie FBI. Jako osoba, która w ciągu ostatnich sześciu miesięcy została dwukrotnie porwana przez seryjnych morderców, nie miałam nic przeciwko, żeby trzymać się na uboczu.
– Sloane, wszystko w porządku? – spytał nagle Dean, przypominając mi o jej istnieniu.
Sloane szczerzyła zęby w największym i najbardziej sztucznym uśmiechu, jaki kiedykolwiek widziałam. Zamarła jak jeleń w świetle reflektorów.
– Wcale nie trenuję uśmiechu – odparowała. – Ludzie czasami tak mają. – Jej stwierdzenie spotkało się z milczeniem, więc spróbowała zmienić temat: – Wiecie, że w New Hampshire przypada więcej chomików na mieszkańca niż w jakimkolwiek innym stanie?
Przyzwyczaiłam się już, że Sloane strzela na prawo i lewo statystykami, ale biorąc pod uwagę fakt, że szykowaliśmy się do wycieczki po Vegas, spodziewałam się usłyszeć coś bardziej na temat. Kiedy o tym pomyślałam, doznałam olśnienia. Vegas! Sloane się tu urodziła i wychowała.
Gdybyśmy mieli normalne dzieciństwa, nie bylibyśmy w programie. Nie wiedziałam wiele o przeszłości Sloane, ale to tu, to tam wyłapywałam jakieś szczegóły. Nie pojechała do domu na święta. Tak jak Lia i Dean nie miała dokąd.
– Dobrze się czujesz? – spytałam.
– Potwierdzam. Wszystko w porządku – zaszczebiotała.
– Wcale nie czujesz się dobrze – powiedziała Lia bez ogródek, po czym przyciągnęła Sloane do siebie i dodała: – Ale jeśli w ciągu najbliższych czterech dni wszystkie swoje decyzje życiowe uzależnisz ode mnie, będzie dobrze – powiedziała. Wydawała się zachwycona tym pomysłem.
– Statystyki dotyczące sensowności twoich wyborów życiowych nie wypadają najlepiej, ale dziękuję. Rozważę to – odpowiedziała z powagą Sloane.
Briggs potarł ręką skroń. Sterling otworzyła usta, jakby już miała powiedzieć Lii, że nie będzie podejmować za nikogo żadnych decyzji podczas pobytu w Vegas, nawet tych dotyczących jej samej, ale wtedy Judd rzucił jej znaczące spojrzenie i delikatnie pokiwał przecząco głową. Miał słabość do Sloane. Poza tym wszyscy obecni na pokładzie tego samolotu wiedzieli, że dziewczyna nie była zadowolona z powrotu.
Prawdziwy dom nie jest miejscem, Cassie, nagle przypomniały mi się słowa matki. Dom to ludzie, którzy cię kochają najbardziej na świecie i którzy nigdy nie przestaną cię kochać. Cokolwiek by się działo.
Wstałam, żeby odgonić wspomnienia. Nie mogłam teraz o niej myśleć. Nie trafiliśmy do Vegas przez przypadek. Mieliśmy zadanie do wykonania.
Drzwi samolotu się otworzyły.
– Panie przodem – powiedział Briggs.Ty
Trzy jest liczbą. Liczbą boków trójkąta. Liczbą pierwszą. Świętą liczbą.
Trzy.
Trzy razy trzy.
Trzy razy trzy razy trzy.
Opuszkami palców muskasz grot strzały. Jesteś dobrym strzelcem. Zawsze wiedziałeś, że nim będziesz. Ale zabicie staruszka nie dało ci przyjemności. Wolisz dłuższe zabawy, misterne planowanie, układanie rządków z kostek domina. A potem jeden ruch i…
Dziewczyna w basenie.
Płomienie palące skórę numeru dwa.
Perfekcja. Elegancja. To o wiele lepsze niż przebicie strzałą piersi staruszka.
Ale istnieje w tym wszystkim porządek. Są zasady. Tak miało być. Trzeci stycznia. Strzała. Staruszek w złym miejscu w złym czasie.
Czy teraz czujesz, że zwróciłeś na siebie uwagę?
Chowasz w kieszeni grot. W innym życiu, w lepszym świecie trzy by ci wystarczyły. Zadowoliłbyś się trójką.
Trzy to dobra liczba.
Ale w tym życiu trzy ci nie wystarczy. Nie możesz przestać. Nie przestaniesz.
Jeśli jeszcze nie skupiłeś na sobie ich uwagi, wkrótce i tak to zrobisz.ROZDZIAŁ 8
Apartament Renoir miał pięć sypialni i pokój dzienny, który pomieściłby połowę drużyny futbolowej. Okna ciągnęły się od podłogi aż po sufit, dzięki czemu mieliśmy widok na panoramę głównej ulicy Vegas, błyszczącej nawet w ciągu dnia.
Lia usiadła na barku i radośnie machała nogami, oceniając nasz nowy przybytek.
– Nie jest źle – powiedziała Michaelowi.
– Podziękuj za to mojemu ojcu – odparł.
Poczułam się niezręcznie. Nie chciałam dziękować jego ojcu za nic i w normalnych okolicznościach on również by tego nie chciał.
.
.
.
…(fragment)…
Całość dostępna w wersji pełnej