Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Nazywam się Milion - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 maja 2019
Ebook
21,00 zł
Audiobook
39,99 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Nazywam się Milion - ebook

W świecie, gdzie dane jest ci wszystko za jednym kliknięciem, gdzie cała wiedza podana jest na tacy… tracisz tożsamość i pamięć. Wszystko, co potrafisz, to pisać i czytać. Nikt cię nie zna, nikt cię nie szuka. Gdzie pójść? W co wierzyć? Komu ufać?

Pascal Kirski, komisarz lubelskiej policji właśnie wraca ze szpitala i rzuca się w wir walki w gangiem narkotykowym, którego działania zbierają śmiertelne żniwo wśród eksperymentującej młodzieży. Niemal codziennie kraj obiega informacja o kolejnych ofiarach dopalaczy. Jednocześnie w szpitalu psychiatrycznym przebywa cierpiąca na amnezję dziewczyna, która prosi Kirskiego o pomoc w odnalezieniu swojej tożsamości. Jedyne, co ma, to dręczące ją sny o kobiecie, którą jak się wydaje, kiedyś znała.

Czy targany emocjami oraz własną ambicją policjant wygra wyścig z szefem mafii? Kim jest tajemnicza dziewczyna, słysząca głosy z przeszłości?

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-954068-4-3
Rozmiar pliku: 2,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

„W trosce o byt i przyszłość naszej Ojczyzny,

odzyskawszy w 1989 roku możliwość suwerennego

i demokratycznego stanowienia o Jej losie,

my, Naród Polski – wszyscy obywatele Rzeczypospolitej,

zarówno wierzący w Boga,

będącego źródłem prawdy, sprawiedliwości,

dobra i piękna,

jak i nie podzielający tej wiary,

a te uniwersalne wartości wywodzący z innych źródeł,

równi w prawach i w powinnościach wobec

dobra wspólnego – Polski,

wdzięczni naszym przodkom za ich pracę,

za walkę o niepodległość okupioną ogromnymi ofiarami,

za kulturę zakorzenioną w chrześcijańskim dziedzictwie Narodu

i ogólnoludzkich wartościach,

nawiązując do najlepszych tradycji

Pierwszej i Drugiej Rzeczypospolitej,

zobowiązani, by przekazać przyszłym pokoleniom wszystko,

co cenne z ponad tysiącletniego dorobku,

złączeni więzami wspólnoty z naszymi rodakami

rozsianymi po świecie,

świadomi potrzeby współpracy ze wszystkimi krajami

dla dobra Rodziny Ludzkiej,

pomni gorzkich doświadczeń z czasów,

gdy podstawowe wolności i prawa człowieka były

w naszej Ojczyźnie łamane,

pragnąc na zawsze zagwarantować prawa obywatelskie,

a działaniu instytucji publicznych zapewnić rzetelność i sprawność,

w poczuciu odpowiedzialności przed Bogiem

lub przed własnym sumieniem,

ustanawiamy Konstytucję Rzeczypospolitej Polskiej

jako prawa podstawowe dla państwa,

oparte na poszanowaniu wolności i sprawiedliwości,

współdziałaniu władz, dialogu społecznym

oraz na zasadzie pomocniczości

umacniającej uprawnienia obywateli i ich wspólnot.

Wszystkich, którzy dla dobra Trzeciej Rzeczypospolitej

tę Konstytucję będą stosowali,

wzywamy, aby czynili to, dbając o zachowanie przyrodzonej

godności człowieka,

jego prawa do wolności i obowiązku solidarności z innymi,

a poszanowanie tych zasad mieli za niewzruszoną podstawę

Rzeczypospolitej Polskiej.”

KONSTYTUCJA

RZECZYPOSPOLITEJ POLSKIEJ

z dnia 2 kwietnia 1997 r.

PREAMBUŁA1

Rok 2018 był wyjątkowy.

Od sześćdziesięciu ośmiu lat nie było w Europie tak gorąco. W Polsce temperatura dochodziła do trzydziestu ośmiu stopni. W skali globalnej temperatura była wyższa niż w czasie epoki przemysłowej, co według prognostyków jest przepisem na długoterminową katastrofę.

Nie tylko pogoda budziła niepokój świata. Nasilające się problemy z nielegalnymi imigrantami powodowały coraz większe oburzenie krajów, posiadających granicę na morskiej linii brzegowej, wobec braku pomocy ze strony pozostałych państw Unii Europejskiej. Wiele państw zaczęło mieć problemy z utrzymaniem praworządności i demokracji. Prezydent najpotężniejszego państwa świata, Stanów Zjednoczonych, był nieprzewidywalny w podejmowanych decyzjach.

W Polsce wszyscy mówili o stuleciu odzyskania niepodległości. Równocześnie rosły niepokoje związane z działaniami rządu. Z jednej strony zwiększała się konsumpcja, zwłaszcza dzięki dodatkowym zasiłkom, rozdawanym przez państwo wybranym grupom społecznym, z drugiej – irytacja pozostałej części, żyjącej w poczuciu niesprawiedliwości, złego dysponowania środkami publicznymi i niekorzystnego wizerunku Polski za granicą. Kraj był podzielony na pół, a ludzie zachowywali się jak nieznoszące się wzajemnie plemiona.

Świat Mody kolorem roku ustalił fiolet. Tuż przed zimową zmianą czasu trwały intensywne rozmowy, by zegary przestawić już ostatni raz w historii.

Instytut Statystyki Kościoła Katolickiego przedstawił najnowszy raport z krótkim wnioskiem: Kryzys w Kościele! Spadła liczba wiernych, kościoły świecą pustkami! Społeczeństwo, skupiające się na własnym życiu, było coraz bardziej zmęczone otaczającą rzeczywistością. Jedni rozpychali się łokciami w budowaniu kariery zawodowej, drudzy żyli z dnia na dzień bez sprecyzowanych celów, inni, mimo własnych spraw, szukali sposobów, jak pokonać marazm i zmienić istniejący stan rzeczy. Byli też tacy, którzy będąc dorosłym, dopiero co się narodzili. I to stanowiło ich największy problem.2

„Poranne zorze, poranne zorze,

gdy idę w Sopocie nad morzem,

po plaży brudno-piaskowej,

Bałtyk śmierdzi ropą naftową.

Poranne chodniki,

gdy idę, nie rozmawiam z nikim.

Jak jest w niedzielę nad ranem?

po sobotnich balach chodniki zarzygane.

Polska, mieszkam w Polsce, mieszkam w Polsce,

mieszkam tu, tu, tu, tu!”

Razem z taksówkarzem śpiewali na cały głos, stukając palcami o kolana. Znali się z Marcelem, odkąd ten został kierowcą taksówki i pierwszy raz odebrał go z imprezy piętnaście lat temu. Nie mogło być lepszej piosenki w aucie, jak Kult – pomyślał zadowolony.

„Koncerty popołudniowe,

pełne bezmózgów w służbie porządkowej,

patrzą wokoło, bo swędzą ich ręce,

kochają bić coraz więcej i więcej.

Znowu wieczorne przygody,

gdy wchodzę na kamienne schody

zaczepia mnie pijanych meneli wielu,

jutro spotkają się w kościele.

Polska, mieszkam w Polsce, mieszkam w Polsce,

mieszkam tu, tu, tu, tu!”

Było południe. O tej porze pokonanie trasy ze szpitala klinicznego w Lublinie do domu komisarza trwało trzydzieści pięć minut.

„Nocne sklepy z mlekiem,

i patrzę, co się dzieje pod sklepem,

tłum przystawia komuś do twarzy pięści,

żądają dla niego kary śmierci.

Znowu poranne pociągi,

ja stoję i patrzę na mundurowe dziwolągi.

Czy byłeś kiedyś w Kutnie na dworcu w nocy?

Jest tak brudno i brzydko, że pękają oczy!”

Wysiadł na podjeździe swojego domu. Włożył rękę do torby. Jak zwykle w takich momentach wielka torba nie miała dna. Przejeżdżał dłonią to na lewą, to prawą stronę, a po kluczach nie było śladu.

– Dzień dobry! – z otwartych drzwi domu wyłoniła się szczupła brunetka. – Przepraszam, nie zauważyłam, kiedy pan nadjechał. Pomogę z torbą. Pewnie nie może pan jeszcze dźwigać.

– Nic mi nie będzie – odparł, z ulgą zaprzestając poszukiwań pęku metalu. – Jedno kichnięcie to jak podniesienie dwudziestu kilogramów, a mój tobołek waży najwyżej dwa.

– Trzeba dmuchać na zimne – kobieta zdecydowanym ruchem chwyciła materiałowe uszy i powoli weszli do budynku.

Pascal Kirski, policjant w stopniu komisarza, kawaler, pierwsze oznaki siwizny. Przepracował w wydziale zabójstw dwadzieścia jeden lat. W tym czasie współpracował m.in. z Centralnym Biurem Śledczym, jednostką policji powołaną do walki z przestępczością zorganizowaną. Najlepszy z najlepszych, ze stosem nagród i odznaczeń, które miały go jeszcze bardziej motywować do trudnej i pełnej poświęceń służby. Niereformowalny typ choleryka. Nie poprzestał, zanim nie powiedział, co leżało mu na sercu. Bezpośredni, zdecydowany, stanowczy. Imię nadała mu babcia, mama taty, zagorzała katoliczka. Wyczytała gdzieś, że imię Pascal oznacza „Wielkanoc”, najważniejsze święto Chrześcijan, więc uparła się, by wnuk tak właśnie miał na imię. Tata całe życie pracował w urzędzie, dlatego przekonanie koleżanki, żeby zarejestrowała obco brzmiące imię, nie należało do trudnych.

Opadł na swój ulubiony fotel, jeden z trzech stojących wokół okrągłego stolika. Były najwygodniejsze, jakich w życiu używał, mimo że kupił je za śmieszne pieniądze w Ikei.

– Wiem, że ma pan dietę, dlatego zrobiłam lekki serniczek. Pewnie nie jest tak dobry, jak ten pana wykonania, ale mam nadzieję, że też będzie smakował.

Kobieta wniosła talerz wypełniony pachnącymi kawałkami ciasta.

– Nie trzeba było, pani Izo – westchnął.

– Trzeba. To na pożegnanie.

Popatrzył zdziwiony.

– Pożegnanie? Już?

– No tak. Mówiłam, że odchodzę, zanim poszedł pan do szpitala.

– Ach, tak… mówiła pani. Straciłem rachubę czasu. Tak szybko to zleciało.

– Nic nie szkodzi.

Pozwolił nałożyć sobie kawałek ciasta i włączył telewizor. Myślami jednak był gdzieś indziej. Nie miał ochoty na jakąkolwiek rozmowę. Iza, trzydziestoparoletnia sprzątaczka, która w zasadzie robiła wszystko – od gotowania przez sprzątanie po pranie – właśnie kończyła pracę. U Kirskich na zawsze. Powód tej decyzji był prosty: znalazła miłość życia i miała już dla kogo gotować.

Zjedli przy kilku zdawkowych uprzejmościach na temat przyszłości oraz nadziei, że jej następczyni poradzi sobie równie dobrze. Potem Iza sprawnie pożegnała się i wyszła.

Normalnie sięgnąłby po drinka. Ale nie dziś. Na pewno też nie jutro, ani za tydzień, kiedy skończy brać antybiotyk. Nie po tym, co usłyszał.

– Panie Kirski, tak szczerze, ile alkoholu wypija pan tygodniowo? – zapytał chirurg dwie godziny wcześniej.

Pascalowi w tym momencie stanęły przed oczami trzy kolejki whisky, jakie zwykł sączyć każdego wieczoru.

– No wie doktor, pracę mam wymagającą, więc lampka wina wieczorem ma smak zbawienia. Inaczej człowiek by zwariował.

– Lampka wina? Cóż, nie będę pana rozliczał – oświadczył poważnie mężczyzna w zielonym kitlu – jednak proszę wziąć pod uwagę, że ta w miarę niegroźna dawka alkoholu to czternaście jednostek na tydzień. Jedna jednostka to mniej więcej jedno piwo.

Kirski szybko przeliczył w pamięci, że z pewnością przekraczał tygodniową dawkę w jeden dzień.

– Widać, że pana wątroba wiele przeszła – kontynuował lekarz. – W zasadzie powinienem powiedzieć, wiele alkoholu przeszło przez pana wątrobę.

Kirski spuścił głowę, milcząco przyznając rację. Przez ostatnie lata alkohol pomagał mu odprężyć się i zasnąć. Teraz będzie musiał nauczyć się żyć bez nałogu. Czy wróci do Xanaxu? Tego by nie chciał. Psychotropy pomagały, kiedy nie wspomagał się procentami, lecz stopniowo, z dwojga złego, tabletki wolał odrzucić. Odkąd pamiętał, zasypiał po kilku głębszych lub pigułce szczęścia. Brał w swoim życiu różne. Zdarzał się Aurorix, spory uzależniacz, albo trochę lepszy Sedam, ale po nim miał wszystko gdzieś i był ogłupiony.

Może czas zacząć nowe życie? Bez jakichkolwiek wspomagaczy? To dobry moment, aby sprawdzić siłę charakteru, czy w ogóle potrafi tak funkcjonować. W zasadzie nie miał wyboru.

– A co do zbawiennego działania wina – nie podnosząc wzroku, doktor uzupełniał kartę wypisową – jeśli ma pan na myśli polifenole, które mieszczą się w pestkach i skórce winogron, to trzeba się sporo naszukać, by znaleźć w sklepach naprawdę dobre wino gronowe. Dlatego, by wzmocnić organizm wcale nie trzeba pić procentów. Te same polifenole, które mieszczą się w czerwonym winie, znajdują się też w jabłkach, czekoladzie, orzechach, a nawet herbacie. Nie muszę chyba dodawać, że każda dawka alkoholu, bardziej lub mniej, uszkadza komórki. W pana przypadku może tylko przyspieszyć rozwój choroby. Radziłbym na dłuższy czas kategorycznie odstawić nawet czerwone wino. Guza oddaliśmy do badania histopatologicznego. Jedyne, co panu teraz pozostało, to się modlić, by nie był złośliwy.3

W poniedziałek rano obudził się wyspany jak nigdy. Weekend w łóżku zapewnił mu wystarczającą dawkę snu. Cieszył się z powrotu do pracy. Wiedział, że chłopcy pracują nad ogólnopolską sprawą mafii narkotykowej, na czele której stał osobnik o dwuznacznym pseudonimie – Chemik. Zaledwie trzy dni wcześniej dowiedzieli się o tragicznym przypadku dziewiętnastolatka z pobliskiego liceum. Chłopak zażył tak zwaną „syntetyczną marihuanę”, po której zapadł w śpiączkę. Jego mózg już częściowo obumarł, więc pozostanie rośliną do końca życia. Pomimo niezagojonej jeszcze do końca szramy na brzuchu, Kirski odczuwał w sobie sporo energii do działania. Przebywając w szpitalu poczynił nowe postanowienia, że jeśli wszystko będzie dobrze i wyzdrowieje, to zacznie nowe, zdrowsze życie. Później lekarz tylko umocnił go w tym przekonaniu.

Pełen entuzjazmu wkroczył na lubelski posterunek.

– Łelkam, pojebańcy! – zawołał w swoim stylu do pracującej gromady policjantów. Większość oderwała się od pracy i ruszyła w jego kierunku. Wszyscy wiedzieli, że miał resekcję płata wątroby.

– Cześć, przyjacielu! Dobrze, że już jesteś. – Bartek Szarykowski, pseudonim Szary, kolega od zawsze, jeden z najlepszych glin Wydziału Zabójstw, uścisnął go serdecznie.

Znajomi po fachu witali i poklepywali go po ramieniu, nawet ci, z którymi nie łączyła go gruba nić sympatii. Zadawali pytania o samopoczucie i życzyli szybkiej rekonwalescencji.

– Dziękuję! Wiecie, że złego diabli nie biorą, więc zamierzam szybko wrócić do dawnej sprawności. Beze mnie przecież sobie nie poradzicie – śmiało odpowiedział.

Każdy na własnej skórze odczuł dwutygodniową nieobecność Kirskiego. Wyrazisty charakter komisarza tworzył klimat lubelskiego posterunku. Bił na głowę nawet inspektora Toczka, który z przysłowiowym kijem w dupie próbował wieść prym wśród podległych mu funkcjonariuszy, ponosząc sromotną klęskę na tle młodszego o kilka dobrych lat Kirskiego.

Wreszcie sam inspektor wyłonił się ze swojej policyjnej jamy.

– Witaj. Dobrze, że już wróciłeś – uścisnęli sobie dłonie. – Pomożesz w sprawie Chemika. To jest priorytet na chwilę obecną.

Kirski zazwyczaj sam wybierał sobie sprawy, nad którymi chciał pracować. Od tych niegdyś nierozwiązanych, z jakimi dawał sobie radę w kilka miesięcy, po takie, gdzie najbardziej liczył się czas. W tym przypadku jednak wiedział, że inspektor niecierpliwie czekał na jego powrót.

– Jednego trupa już mamy, sprawa z zeszłego tygodnia – kontynuował Toczek. – To prawdopodobnie robota Chemika, czyli porachunki mafijne. Denat o pseudonimie „Koń”, dobrze znany w przestępczym światku, był wielokrotnie karany za różnego rodzaju drobne przestępstwa, w większości rozboje, raz handel niewielką ilością narkotyków. Został zastrzelony z nierejestrowanej broni, a ciało wrzucono do rowu. Resztę dopowie ci Szary.

Temat był świeży i pilny, gdyż częstotliwość incydentów wyrządzanych przez Chemika omal nie przerosła już możliwości personalnych i logistycznych lubelskiej policji. Nieznanej wielkości zorganizowana grupa przestępcza wprowadzała w obieg narkotyki i dopalacze. Działali prawdopodobnie w całej Polsce, jednak to w obszarze Lublina byli szczególnie agresywni. Na komendę wpłynęło do tej pory kilka zgłoszeń o rozbojach lub pobiciach, a ofiary wyraźnie coś ukrywały. Śledczy byli przekonani, że ma to związek z gangiem Chemika, lecz poszkodowani nieustępliwie zachowywali zmowę milczenia. Wyglądało to na walkę gangów. Niemal codziennie dzwonili dyrektorzy szkół, zgłaszając kręcących się podejrzanych typów, prawdopodobnie handlujących jakimś towarem.

Już zanim Kirski poszedł do szpitala, ich wydział podjął współpracę z narkotykowym. Znał temat. Przed operacją był mocno zaangażowany w sprawę.

– Nie chcę prosić o pomoc nikogo z zewnątrz. Musimy się z tym uporać sami, rozumiesz? – tym zdaniem inspektor zakończył polecenie.

Inspektor Radomir Toczek był mężczyzną bardzo wysokim, a zarazem nieprzeciętnie chudym. Podwładni sarkastycznie nazywali go ołówkiem. Dawno już przekroczył pięćdziesiątkę. Misternie zaczesywał czarną grzywkę na łyse już czoło, od tyłu do przodu, co zaraz po jego imieniu dawało kolejne powody do kpin, jakie przy każdej nadarzającej się okazji wymieniali między sobą podlegli mu policjanci.

– Aha, jeszcze jedno, żebyś na dobre poczuł się tu jak w domu. – W półobrocie Toczek zawrócił z drogi do swojego przybytku. – Jutro wracasz na psychoterapię. W tym tygodniu codziennie, potem raz na siedem dni. Już cię umówiłem.

Natychmiast zamknął się w swoim gabinecie. Nie zamierzał oglądać zdegustowanej miny swojego podwładnego, zwłaszcza że osoba odpowiedzialna za terapię właśnie się do niego zbliżała.

– Witam. – Czaja, gruby policyjny terapeuta podszedł do Kirskiego. – Słyszałem, że jutro się widzimy. Przypominam więc, gdyby pan zapomniał, pokój numer dziesięć. Czyli mijasz dziewiątkę, a jakby co, to przy jedenastce się cofasz.

Pascal rzucił mu spojrzenie idioty i nie dając się sprowokować, odszedł bez słowa.

Dzień minął nie wiedzieć kiedy. Kirski postanowił nie przemęczać się ruchowo, bo szwy nie były jeszcze zagojone i miejscami pobolewały.

Mieszkał w parterowym domku na obrzeżach Lublina. Kiedy go kupił, była to kompletna ruina. Dwa lata zeszło mu na doprowadzeniu nieruchomości do stanu zamkniętej, eleganckiej całości. Co do osiedla, większość się tu znała. Starsze babki zawsze siedziały w oknach, działając jak lokalny, całodobowy monitoring. Kiedy tylko wprowadzał się ktoś nowy, szybko przeprowadzały wywiad środowiskowy: skąd, co i jak. Ale trzeba przyznać, że okolica była piękna. Kilka starych domów w otoczeniu budujących się nowych. Teren mocno zalesiony, o każdej porze roku dostarczający niezwykłych efektów wizualnych. Całość tworzyła uroczą enklawę, odległą o kilometr od głównej trasy, prowadzącej do centrum miasta. Gdy wkraczała wiosna, nie sposób było przejechać obojętnie obok tego zakątka świata i nie dostrzec rodzącej się bujnej, kolorowej roślinności. Za wyjątkiem odgłosów życia zwierząt, które budziły mieszkańców każdego ranka, nie słychać było żadnego hałasu. Pewien wyłom stanowił kogut, piejący codziennie, dokładnie o piątej rano, zadziwiając Kirskiego swoją punktualnością. Był jeszcze pies sąsiadki, niewielkiego wzrostu kundel, który szczekał zawsze wtedy, kiedy jego właścicielka była w domu. Małgorzata Kopiór, którą policjant przezwał Pigi, mieszkała wraz z niepełnosprawną matką zaraz za płotem. Była po pięćdziesiątce, wysoka i tęga, a co najgorsze, wredna. Pracowała w firmie ubezpieczeniowej jako zwykły pracownik biurowy, lecz nosiła się bardzo wysoko. Kłóciła się z wszystkimi o wszystko. Większość osób jednak ignorowała, uważając, że rozmowa z sąsiadami jest poniżej jej godności.

Po przyjściu do domu Kirski włączał program historyczny. Z reguły, jeśli nie leciało nic o Drugiej Wojnie Światowej, to przeszukiwał dysk z nagraniami i puszczał jakiś zaległy odcinek o nazistach. Oglądał wszystko o wojnie, choć wcale nie miał hopla na tym punkcie. Osobiście był zdania, że zdecydowanie za dużo czasu programy poświęcają sylwetce Hitlera oraz całemu piekłu, jakie stworzył. Denerwowały go pytania, jak to się stało, że taki niepozorny człowiek, bez żadnych osiągnięć, doszedł do władzy? Jak spędzał wolny czas, co jadł i jak często? Jakie miał zboczenia i skąd się wzięły? Czy to przez matkę, czy może jednak ojca? I czy w ogóle przeżył wojnę, jeśli tak, to gdzie się ukrył? I tak w kółko.

Nie ma się co dziwić, że bojówki nacjonalistyczne rosną w siłę – pomyślał. Z drugiej strony Kirski doskonale zdawał sobie sprawę, że niestety wystarczy być dobrym mówcą i trochę politykiem, a można zmanipulować całe tłumy, zwłaszcza pięknymi obietnicami na lepsze jutro, a najlepiej gratisami. Ludzie uwielbiają dostawać.

Za darmo umarło, do cholery!4

29 czerwca 2015, Gdańsk

Do spalenia ciała ludzkiego w piecu krematoryjnym potrzeba temperatury około tysiąca stopni Celsjusza. Zwłoki przygotowane do kremacji zazwyczaj ubrane są w specjalny całun. Wykonana z drewna, tektury lub wikliny trumna nie jest niczym ozdobiona ani polakierowana. Zanim zmarły trafi do pieca, operator krematorium sprawdza jego dane z zawieszonej na palcu stopy kartki. Spowite pomarańczowym płomieniem zwłoki palą się ponad godzinę. Najpierw włosy, skóra z tłuszczem, który wzmaga temperaturę pieca, potem gruczoły, poszczególne organy i drobne kości. Najgorzej spalają się kręgosłup, miednica, czaszka oraz mózg, którego gęstość sprawia, iż zamienia się w czarną masę i czasem potrafi do samego końca taki pozostać. Następnie specjalne urządzenie rozdrabnia pozostałe kości do formy popiołów, a te, ważąc średnio trzy kilo, umieszczane są w worku oraz urnie, która wraz ze świadectwem kremacji trafia do rodziny zmarłego.

– Wypełniając chrześcijański obowiązek pogrzebania ciała ludzkiego, z wiarą błagajmy Boga, dla którego wszystko żyje, aby ciało naszej siostry wskrzesił w chwale i powołał ją do społeczności Świętych. Prośmy o to w cichej modlitwie.

Głos księdza rozchodził się bez echa po Cmentarzu Łostowickim. Ciepły wiatr lekko dotykał liści pojedynczych, rosnących tu topoli. Samotny wróbel przysiadł na gałązce, z góry obserwując tłum zebrany wokół odsłoniętej dziury. Pogrążeni w żałobie pochylili głowy. Rodzina, znajomi, sąsiedzi oraz wszyscy, których sprawa poruszyła do głębi, tkwili w cichej modlitwie. Gdańsk dawno nie przeżywał takiej tragedii. Pogrzeb młodej osoby zawsze wzbudzał najwyższe emocje i wywoływał pytania. Bóg tak chciał? Ale dlaczego? Po co? Tak wcześnie?

– Mama! Chcę do mamy! – dwuletnia dziewczynka ściskała szyję młodego mężczyzny i głośno płakała. Wysoki brunet trzymał córkę na rękach, chowając twarz w jej włosach. Stał najbliżej odkrytego grobu, w którym, poza składaną właśnie urną z prochami żony, od piętnastu lat spoczywał jego ojciec.

– Boże, Ty dajesz ludziom życie i zmartwychwstanie. Wysłuchaj próśb, które my, grzeszni, z bólem zanosimy, a Twoją Służebnicę Polę wyzwól z więzów śmierci i daj jej udział w radościach raju z Twoimi Świętymi. Przez Chrystusa, Pana naszego.

Duchowny wbił łopatkę w czarną ziemię i sypnął ku otwartej jamie.

– Prochem jesteś i w proch się obrócisz, ale Pan cię wskrzesi w Dniu Ostatecznym.5

Dariusz Czaja, dyplomowany psychiatra, certyfikowany psychoterapeuta Sekcji Naukowej Psychoterapii Polskiego Towarzystwa Psychologicznego oraz Instytutu Psychoanalizy i Psychoterapii, wiekiem zbliżał się do sześćdziesiątki. Miał wrażenie, że uczył się przez całe życie. Najpierw studia psychologiczne, potem kosztowny, kilkuletni kurs na psychoterapeutę, staż i praktyka połączona z superwizją, czym były systematyczne konsultacje swojej pracy z innymi psychoterapeutami, nawet po uzyskaniu certyfikatu. Do teraz brzmią mu w głowie słowa wymagającego, lecz dzięki temu skutecznego, ulubionego profesora: „Nieodzownym waszym elementem jako psychoterapeutów jest ciągłe samokształcenie oraz praca nad sobą. By służyć innym, musisz sam wobec siebie zastosować terapię, nauczyć się rozumieć samego siebie i dążyć do równowagi emocjonalnej.”

W międzyczasie dostał się na medycynę, o czym bezskutecznie marzył po maturze. W cztery lata po odebraniu świadectwa dojrzałości wreszcie zdał egzaminy wstępne i rozpoczął naukę, aby wkrótce przyjąć tytuł lekarza psychiatry.

Właśnie minęło piętnaście lat, odkąd Czaja podjął współpracę z policją. Inspektor często odsyłał do niego rzesze mundurowych dla uspokojenia umysłów jego podwładnych po służbie. Uważał, że poziom stresu towarzyszący pracy policjantów jest ponad miarę wysoki i z pewnością będzie się on odbijał na ich psychice. Rolą Czai było pomóc pracownikom zachowywać stan względnej równowagi. Na zlecenie inspektora przeprowadzał testy, udzielał pomocy psychologicznej, diagnozował, opiniował, często prowadził psychoterapię i psychoedukację. Zdarzało się również, że wydawał recepty na różnorakie środki psychotropowe.

Rodzina Czajów oczekiwała, że Darek zostanie chirurgiem, on jednak wszystkich przekonywał, że lubi analizy i dociekania związane z naturą ludzkiego umysłu. Dodatkowo jego choroba mogłaby wykluczyć specjalizację w chirurgii czy też innym medycznym kierunku, gdzie wymagana jest precyzja i doskonały wzrok. Czaja miał niezbyt przyjemną dla oczu rozmówcy przypadłość. Oczopląs. Jego gałki oczne mimowolnie, nieustanie wykonywały ruchy to w prawo, to w lewo, z półsekundową odległością czasową – krótkie drgania, które sprawiały, iż skupienie rozmówcy na dialogu było dość trudne. Była to pozostałość po zapaleniu błędnika, jakie przeszedł w dzieciństwie, prawdopodobnie w wyniku powikłań pogrypowych.

Prawdziwym więc argumentem, który skierował kroki Czai ku psychoanalizie, była ucieczka przed złośliwymi docinkami kolegów na temat jego wzroku. Będąc doktorem królował sam sobie. Tu on wydawał diagnozy. Umysł miał chłonny. Nauka nigdy nie sprawiała mu problemów, więc spędzał noce nad studiowaniem specjalistycznych książek i prac najbardziej uznawanych w świecie autorytetów. Każdy dyplom uzyskiwał z oceną bardzo dobrą. Odkąd otworzył pierwszy gabinet, nikt się z niego już nie śmiał. Z prostego powodu – był fachowcem w tym, co robił. I zawsze oceniał trafnie.

Niestety, poruszanie ciałem Czaja ograniczał tylko do absolutnie niezbędnych czynności i nie uprawiał w zasadzie żadnego sportu. Wstawał regularnie o siódmej rano, włączał wiadomości i misternie, niespiesznie szykował sobie śniadanie. Była to pierwsza tego dnia przyjemność. Drugą stanowił niezachwiany rytuał dnia roboczego, czyli kawa, baton, woda, czekolada, by po powrocie do domu zasiąść do obiadu, którego oczekiwał jak królewskiej uczty. Przygotowywał go sobie już poprzedniego wieczoru, by tylko odgrzać posiłek zaraz po przyjściu z pracy. Co do kolacji, to w zasadzie cały wieczór zbywał na dojadaniu czegoś. Sałatka, kanapka, puszka śledzi, parówki. Każdej doby na coś innego miał ochotę. Taki tryb życia sprawił, że brzuch Czai z czasem przybrał postać napompowanego balonu. Przy jego niewielkim wzroście oraz kompletnym braku włosów wyglądał jak przemieszczająca się piłka.

W połowie życia Czaja uświadomił sobie, że ma jeszcze jedną przypadłość, o którą wznosił modlitwy, by nikt się nigdy nie dowiedział.

We wtorek Kirski wszedł do gabinetu inspektora Toczka i głośno oświadczył, że właśnie kieruje kroki na terapię. Był to wyraz skrajnej arogancji, lecz inspektor zbył to milczeniem. Był zadowolony, że konfliktowy komisarz wykonuje jego polecenia. Sesja Kirskiego jednak nigdy nie trwała dłużej niż kilka minut. Z reguły udawało mu się sprowokować psychologa do kłótni, a jeśli nie, to po prostu wychodził, rzucając na odchodne parę epitetów. Po opuszczeniu pokoju Czai, Pascal na palcach, niezauważony przez inspektora, w pospiechu ulatniał się z posterunku. Z reguły cała sztuczka się udawała.

Kirski nie znosił Czai. Nie, on go po prostu wkurwiał. Nie wiedział do końca, dlaczego tak nie trawił tego typa.

– Nie będę ci opowiadał o moim dzieciństwie, zapomnij – oświadczył na samym początku, zaraz po tym, jak Czaja wrócił do skrótu z poprzednich sesji. Jak dotąd z żadnej nic nie wyniknęło.

– Nie musisz, chociaż to by wiele ułatwiło. Wiem, że na co dzień masz sporo stresu.

– Co ty do cholery możesz wiedzieć o moim stresie? – Kirski mocno się skrzywił.

– Coś jednak wiem, skoro zalecono ci wizyty u mnie.

– Nie zalecono. Zmuszono mnie.

Czaja również nie przepadał za Kirskim. Pomimo całej palety zasług dla społeczeństwa, uważał go za nieokrzesanego, impertynenckiego dupka. Każdorazowo, kiedy już łaskawie zajrzał do jego gabinetu, Kirski nie szczędził mu złośliwości i obraźliwych określeń. Męczyli się ze sobą dobrych kilka lat. Kirski nigdy nie wytrwał do końca pełnej godziny.

– A może załóż bloga, pisz pamiętnik, cokolwiek, co ci pomoże. Załagodzi to, co się z tobą dzieje – oświadczył psychiatra.

Kirski opadł z sił. Tego już było za dużo.

– Nie, ty nie mówisz poważnie! To ma być terapia? Nic się ze mną nie dzieje! – warknął. – Jesteś beznadziejny!

Wstał, wyszedł trzaskając drzwiami i zajął się codzienną pracą.

Normalnie wieczorem poszedłby na siłownię. Ale teraz, mając jeszcze brzuch w szwach, pojechali z Szarym na strzelnicę.6

Rosja, największy powierzchniowo kraj na kuli ziemskiej, plasuje się na pierwszym miejscu pod względem posiadanych zasobów naturalnych oraz źródeł energii. Kiedy w tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątym pierwszym roku, podczas sprawowania władzy przez Michaiła Gorbaczowa, doszło do rozwiązania Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich, powołano do życia Federację Rosyjską i czternaście niezależnych republik radzieckich, które utworzyły samodzielne państwa.

??G?ow? Rosji jest prezydent, Wladimir Putin, kt?ry rz?dzi tward? r?k? od prawie dwudziestu lat. Jego rozleg?e uprawnienia daj? mu szerok? w?adz? ustawodawcz? i wykonawcz?, w tym gwarantuj? dow?dztwo nad si?ami zbrojnymi oraz funkcj? arbitra w sporach centralnych oraz regionalnych. Periodyczne prowokacje, jakie aran?uje, mierz?c w zachodnie inicjatywy, prowadz? do wielu konflikt?w. Wprowadzenie wojsk rosyjskich na wschodni? Ukrain?, aneksja Krymu i zaanga?owanie wojskowe w Syrii wzmocni?y jego wizerunek stanow Głową Rosji jest prezydent, Wladimir Putin, który rządzi twardą ręką od prawie dwudziestu lat. Jego rozległe uprawnienia dają mu szeroką władzę ustawodawczą i wykonawczą, w tym gwarantują dowództwo nad siłami zbrojnymi oraz funkcję arbitra w sporach centralnych oraz regionalnych. Periodyczne prowokacje, jakie aranżuje, mierząc w zachodnie inicjatywy, prowadzą do wielu konfliktów. Wprowadzenie wojsk rosyjskich na wschodnią Ukrainę, aneksja Krymu i zaangażowanie wojskowe w Syrii wzmocniły jego wizerunek stanowczego polityka. Systematycznie, pusząc piórka, organizował przygraniczne manewry, pokazując swoją armię – w domyśle miało to skłonić świat i opinię publiczną do postrzegania go jako najpotężniejszej osoby na świecie, niemalże nadczłowieka, z którym nie warto zadzierać. Przez wielu podejrzewany o pomoc w objęciu prezydenckiego stanowiska Donaldowi Trumpowi. Amerykański populista w dwa tysiące siedemnastym roku wprowadził się do Białego Domu, wysoko zadzierając nos. Zawsze uważał, że duma narodowa podoba się tłumom, więc rodzimy egoizm znów wrócił do łask.

Pomimo statusu członka Rady Europy, a tym samym sygnatariusza Europejskiej Konwencji Praw Człowieka, jak również przyjętej w tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątym trzecim roku Konstytucji, gwarantującej prawa i swobody obywatelskie, Rosja zmaga się z zapewnieniem wolności swoim obywatelom. W klasyfikacji według Press Freedom Index 2009, organizacji Reporterzy bez Granic, wśród stu siedemdziesięciu pięciu państw, Rosja jest na miejscu sto pięćdziesiątym trzecim.

Odkąd Federacja Rosyjska wylosowana została jako gospodarz Mundialu w dwa tysiące osiemnastym roku, prezydent wyznaczył setki miliardów rubli na jego organizację. Przygotowano dwanaście stadionów w jedenastu miastach. Zaplanowano, iż w okresie na dziesięć dni przed i po Mistrzostwach Świata, zagraniczni kibice będą mogli wjechać bez wizy, tylko na podstawie dokumentu tożsamości oraz tak zwanego paszportu kibica, który będzie personalną kartką, otrzymywaną przy zakupie biletu na mecz. Miał być to imienny, zalaminowany identyfikator, stanowiący potwierdzenie prawa obcokrajowca do wjazdu na teren Federacji Rosyjskiej. Osoby bez tego ID musiały posiadać wizę, a właściciele obiektów byli w obowiązku zameldowania każdego gościa.

W związku z zagrożeniem terrorystycznym, zwiększono liczbę policjantów sprawujących nadzór nad ulicami miast, a stadiony dodatkowo zostały wsparte przez wojsko. Ciężarówkom zabroniono wjazdu do miast Mundialowych, by uniknąć tragedii, jaka wydarzyła się w Nicei dwa lata wcześniej, kiedy to potężne auto wjechało w tłum ludzi. Zwłaszcza że Państwo Islamskie zapowiadało możliwość ataków podczas Mistrzostw. Dla wygody turystów dwa lotniska w Moskwie wprowadziły zakaz leżenia na ławkach i podłodze oraz przebywania w obrębie terminala ludzi, którzy nie posiadali biletu lotnieczego. No i oczywista oczywistość, ustalone zostały wysokie grzywny lub ewentualność deportacji za chuligaństwo na stadionach.

Generalne remonty, jakich dokonywano od miesięcy, posłużyły nie tylko odnowieniu Moskwy i pozostałych miast na potrzeby Mistrzostw Świata, ale również wyborom prezydenckim. Niektórzy zastanawiali się, po co, uważając, że z góry wiadomo, iż wygra Wladimir Putin.

Siódmego maja dwa tysiące osiemnastego roku na salę tronową carów Rosji Wielkiego Pałacu Kremlowskiego patrzyły oczy ponad trzech tysięcy osób: urzędników, sędziów, duchowieństwa. Z prawą ręką na Konstytucji Federacji Rosyjskiej sześćdziesięciopięcioletni Wladimir Putin wypowiedział trzydzieści trzy słowa. Dokładnie tyle, ile liter w cyrylicy. Jak trzy razy wcześniej, poprzysiągł przestrzegać praw i wolności obywateli, bronić bezpieczeństwa kraju oraz chronić Konstytucję. Rozpoczął w ten sposób swoją czwartą kadencję na stanowisku prezydenta.

Rano Pascal zerwał kartkę z kalendarza. Czternasty czerwca, wielki dzień, otwierający fascynujący miesiąc sportowych rywalizacji. Tego dnia rozpoczynały się Mistrzostwa Świata w Piłce Nożnej. Media na całym świecie wspominały początki turnieju, kiedy trzynastego lipca tysiąc dziewięćset trzydziestego roku w urugwajskim Montevideo spełniało się marzenie francuskiego działacza sportowego, Jules’a Rimeta, twórcy idei Mistrzostw Świata w piłce nożnej. Wtedy rozpoczął się pierwszy na świecie Mundial. Trzynaście państw wystawiło swoje drużyny. Były to jedyne Mistrzostwa, do których nie prowadzono wcześniej eliminacji. Od tego czasu świat kompletnie zwariował na punkcie piłki nożnej. Obecnie liczba fanów tego najpopularniejszego sportu na świecie jest bliska czterech miliardów.

– Janicki, schowaj rowa. – wystający fragment tyłka kolegi, nachylającego się nad klawiaturą, oślepił Kirskiego na samym wejściu do komendy. Posterunkowy poderwał się zawstydzony i poprawił spodnie. Kirski minął go bez słowa i wszedł do doskonale znanego pokoju numer dziesięć.

Czaja zawsze siedział tyłem do źródła światła, tak aby ukryć swoją przypadłość. Wtedy jego małe oczka wpatrywały się odważnie w pacjenta, bez względu na to, czy był nim przysłowiowy żółtodziób, czy też wysoko postawiony oficer. Dziś miał kolejną sesyjną przeprawę z Kirskim.

– Spędziłeś w samolocie setki godzin, masz za sobą kilkadziesiąt skoków ze spadochronem, a jednak do teraz boisz się latać. Wyczuwam w tobie mroczną naturę. Chciałbym to z tobą zgłębić. Czy rzeczywiście masz akrofobię, czy to inny rodzaj lęku?

– Co ty pieprzysz? – Cierpliwość Pascala w mgnieniu oka wyparowała. W jej miejsce pojawiła się jadowita irytacja. – Po co wracasz do spraw kompletnie niezwiązanych z dniem obecnym?

– Przepełnia cię gniew na nieudane życie i poczucie winy.

– Wiesz co? Ja myślę, że powinniśmy zamienić się miejscami. To ty potrzebujesz terapii.

– Kto jak kto, ale ty na pewno mnie nie zrozumiesz. – Czaja z politowaniem pokiwał głową.

– Masz rację, poznałem w życiu wielu psycholi, ale ty wszystkich bijesz na głowę – zakpił Kirski.

Czaja nie dał się sprowokować.

– Ta arogancja nie uchroni cię przed skutkami twojej pracy. Twój umysł będzie wykazywał coraz większą dysfunkcję, a imponderabilia, na które tak zwracasz niby uwagę, są zawsze przez ciebie wymyślone, by zakończyć naszą sesję. Twój przypadek tylko poszerza u mnie paradygmat modelowania.

– Masz rację. – Kirski wziął oddech i zrezygnowany podniósł się z kanapy – tym razem też wyjdę. Używasz zupełnie niezrozumiałych dla mnie słów. Nie wiem, czy przypadkiem mnie nie obrażasz. Żegnam.

Zadowolony z zaliczenia kolejnej sesji udał się do swoich obowiązków.

Wszyscy wykonywali tego dnia swoje czynności ze wzmożonym pośpiechem. Pascal wiedział, że nie zdąży na szesnastą do strefy kibica „Kocura przy piecu”, by obejrzeć ceremonię otwarcia mistrzostw, jednak robili z Szarym wszystko, by dojechać do knajpy na mecz otwarcia: Rosja kontra Arabia Saudyjska.

W Polsce wszystkie sześćdziesiąt cztery mecze miały być transmitowane przez TVP, jedynego w naszym kraju telewizyjnego nadawcę publicznego. To był szczególny Mundial. Pierwszy organizowany w Europie Wschodniej, pierwszy, gdzie państwo znajdowało się na dwóch kontynentach i pierwszy, podczas którego użyto technologii VAR, czyli wideo weryfikacji decyzji sędziego. Piłka Mistrzostw, Adidas Telstar 18, najbardziej innowacyjna w historii futbolu, wykonana została między innymi z elementów po recyklingu. Miała wbudowany chip, umożliwiający interakcję ze smartfonem, by użytkownik miał dostęp do wielu ekskluzywnych treści związanych z Mundialem. Piłkę Adidasa wprowadzono do Mundialu dopiero od Mistrzostw w Meksyku w tysiąc dziewięćset siedemdziesiątym roku, a nazwa Telstar miała nawiązywać do satelity komunikacyjnego Telstar 1.

Tego dnia w Moskwie nie zabrakło skandalu. Robbie Williams, który zaśpiewał na ceremonii otwarcia, pokazał do kamery środkowy palec, co wywołało ogólne poruszenie świata. Artysta tłumaczył później, iż zrobił to, by odeprzeć zarzuty, jakoby sprzedał się Putinowi, oskarżanemu w tym czasie o związek z otruciem w Anglii byłego rosyjskiego szpiega.

Popołudnie na posterunku upływało w niecodziennej atmosferze nerwowości, braku weny twórczej, uwsteczniania się oraz oczekiwania do końca dnia roboczego. Wszystko okolone było niewidzialną, trzydziestokilkustopniową mieszaniną powietrza z męskim potem. Ustalenia śledcze tego dnia nie posunęły się ani o milimetr do przodu. Odebrali oczywiście kilka zgłoszeń: o sąsiedzkiej kłótni, agresywnym pasażerze w tramwaju i piciu piwa w miejscach publicznych. Co się dało, zignorowali, a do tych zagrażających życiu wysyłali starszego posterunkowego Janickiego. Cała reszta, mocno tężąca fale mózgowe, stukając palcami o blaty biurek albo gryząc końcówki ołówków, tkwiła przed monitorami, dyskretnie odliczając czas do wyjścia. A w rzeczy samej, do meczu.

Szarykowski zaczął huśtać się na krześle i nucić nieokreślone melodie.

– Szary jakoś dziwnie się zachowuje – ktoś głośno zauważył.

– Nie śmiej się – odrzekł podkomisarz – w każdym z nas jest trochę dziecka.

– Tak, a w tobie upośledzone – spuentował Kirski i wszyscy ryknęli śmiechem.

Wreszcie wybiła godzina zero i pomieszczenia policji opustoszały. Zapełniły się za to knajpy i wszelakie miejsca futbolowej rozrywki. Kibice całego świata zasiedli przed telewizorami, telebimami i ekranami. Pierwszy mecz się rozpoczął.7

Szpital psychiatryczny w Lublinie

Dzisiaj nie ma znaczenia. Nic nie ma znaczenia, niczego nie ma, nic nie istnieje. Jeśli był dzień, w którym się urodziła, to jego też już nie ma, ani żadnego z następnych. Co z tego, że zaplanowała pewnie być kimś ważnym, żoną, matką, prezesem, władcą imperium, panią świata lub po prostu swojego domu, jeśli tego nie pamięta.

Niczego nie pamięta.

Siedząc twarzą do okna, z zamkniętymi oczami, próbowała pochwycić ułamki przeszłości. Prócz ust, jej ciało pozostało nieporuszone.

– Kim jesteś Pola? Czego ode mnie chcesz? Odejdź!

Szept był ledwo słyszalny. Po chwili zaczęła wymawiać pojedyncze japońskie cyfry.

– Ichi, ni, san, shi, go, roku, shichi, hachi, ku, ju, ichi, ni, san, shi, go, roku, shichi, hachi, ku, ju, ichi, ni, san, shi, go, roku, shichi, hachi, ku, ju..

Od jeden do dziesięciu. Raz po razie. Nieprzerwanie. Na okrągło.

Chłodny szpitalny pokój pomógł skupić myśli na kolejnej próbie przypomnienia sobie fragmentów przeżytych chwil. Jej śniada twarz, otoczona burzą czarnych, falowanych włosów, których końcówki na kilka centymetrów zwisały nad materacem, raz po raz wykrzywiała się grymasem niepokoju. Młoda, jędrna cera natychmiast wracała do swojej gładkości.

Wtem otworzyła oczy. Czuła, że dłużej nie zniesie wzbierających się w niej emocji.

– Nazywam się Milion! – wrzasnęła.

Jej krzyk przeszył ściany szpitala. Ktoś z ulicy spojrzał w okno.

Zakryła twarz rękami i zaniosła się płaczem.8

„Kocur przy piecu” wypełnił się testosteronem. Zdecydowanie męskie towarzystwo otoczyło stoły wypełnione kuflami lanego, zimnego piwa, mając widok na wielki, zwisający z sufitu ekran.

Wśród zaproszonych przez właściciela restauracji byli jak zwykle zaprzyjaźnieni policjanci, między innymi inspektor Toczek. Korzystając z nadarzającej się okazji, Kirski zagadnął przełożonego o sensowność zatrudnienia Dariusza Czai.

– Kirski! – Toczek wypił kilka łyków chmielowego napoju i spokojnie oznajmił – Czy myślisz, że nie wiem, iż opuszczasz sesje albo wychodzisz po pięciu minutach?

– Inspektorze, ja nie daję z nim rady. Zwolnijcie go, bo to jest tylko starta czasu i pieniędzy. On ma przecież swój gabinet, wystarczy mu na życie, a tu jest bezużyteczny. Czepia się mnie, pyta o kompletne nieistotne pierdoły, a co najważniejsze, w ogóle mi nie pomaga.

– Nie ma mowy! I nie wracajmy więcej do tematu – krótko uciął Toczek i zajął się rozmową z aspirantem siedzącym po jego drugiej stronie.

Zainaugurowano pierwszą rozgrywkę. Kirski zwiesił się bezsilnie na oparciu krzesła. Miał z Szarym najlepsze, centralne miejsca, nikt im nie przeszkadzał. Chwilę później przysiadł się sam właściciel restauracji, Marek Kocur, wielki i otyły kucharz-amator. Z Kirskim i Szarym od wielu lat tworzyli paczkę. Chodzili razem do przedszkola, szkoły podstawowej i średniej. Największą przyjemnością, jaką Kocur miał przez te wszystkie lata, było jedzenie. Dowolne, w każdej formie i o każdej porze. Jadał zarówno słodycze jak i owoce, warzywa, włączając w to różnorakie sałatki. Nie można powiedzieć, że Kocur jadł. On pożerał. Wielkimi haustami i łapczywymi kęsami. Zdecydowanie należał do wagi ciężkiej. Ledwo w wieku nastoletnim przekroczył metr sześćdziesiąt, jego gramatura zbliżała się już do setki. Nie tusza jednak była jego znakiem rozpoznawczym, choć jednoznacznie, wraz z temperamentem, tworzyła całość Marka Kocura. Poczucie humoru nie opuszczało go ani na moment. Nie było dnia, by nie wpadł na jakiś kretyński pomysł, przy którym reszta towarzystwa zwijała się ze śmiechu. Kumplowi z pierwszej ławki systematycznie wrzucał w kieszeń kurtki rozpakowany topiony serek, a jak znalazł u kogoś bloczek biletów autobusowych, na każdym dopisywał „Kanar ty chuju”. Śmiał się przy tym tak, że jego boki trzęsły się jak galareta. Kropką nad „i” u Kocura były jego zęby. Grube, dość krótkie, nienaturalnie oddalone od siebie, tworzyły szpary na prawie dwa milimetry.

Powszechnie lubiany, zawsze otoczony grupą fanów rubasznego dowcipu – w takim właśnie tonie ledwo przechodził z klasy do klasy. W liceum był dosłownie przepychany, aż wreszcie ukończył szkołę. Zawsze mówił, że pójdzie na jakieś studia, ale odkąd podjął wakacyjną pracę w restauracji, został tam na dobre. Swoją pasję jedzenia poszerzył o pasję gotowania. Umysłem pochłaniał dosłownie wszystko, co dotyczyło żywności, jeździł na szkolenia i nieustannie eksperymentował w kuchni. Kiedyś nawet dotarł do półfinału „Master szefa”. Po dziesięciu latach pracy mianowano go szefem kuchni. Po kolejnych pięciu, z masą stu czterdziestu kilogramów, otworzył własną restaurację, „Kocur przy piecu”.

– Kocur! – odezwał się Szary podziwiając najnowszej generacji sprzęt elektroniczny, jaki kucharz zainstalował w swojej knajpie. Ogromne głośniki wisiały w każdym rogu ekskluzywnej sali. – Wasza rodzina jako pierwsza z tych, co znam, miała wieżę Technics’a i zachodnie auto, co nie?

– A czy to ważne – wymijająco odpowiedział wielki kucharz.

– Moi rodzice jeździli w tym czasie dużym fiatem, pamiętam.

– Moi Dacią – wtrącił Kirski. – Czerwoną. I mieli telewizor na przyciski, do którego trzeba było wstawać, by zmienić kanał.

– Dokładnie! Moi też taki mieli – dodał Szary, niewysokiego wzrostu blondyn, obcięty jak z garnka cięty, którego wygląd zawsze wydawał się dość śmieszny reszcie otoczenia.

– Ej, nie gadajcie. Mecz leci!

Tego wieczoru Rosja pokonała Arabię Saudyjską pięć do zera.

Koniec wersji demonstracyjnej.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: