Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Nie dzwoń do mnie - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
Lipiec 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Nie dzwoń do mnie - ebook

Kolejna część bestsellerowej serii Alice Clayton!

Namiętne dylematy i zabawne rozterki seksownej pary

Gdy Caroline i Simon zostali sąsiadami, nie przypadli sobie do gustu. Los niestety sprawił, że ich przyjaciele stworzyli zgraną paczkę. Nieoczekiwanie jednak zaczęło między nimi iskrzyć.

Gdy ich wspólni przyjaciele stają na ślubnym kobiercu, wyruszają w podróże poślubne dookoła świata, oczekują narodzin córeczki, Caroline i Simon stają przed trudną decyzją - co dalej z ich związkiem?

Jaki będzie kolejny krok szalonej pary? Czy Simon odważy się oświadczyć Caroline? Czy powiedzą sobie "tak"?

Kategoria: Erotyka
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7642-918-2
Rozmiar pliku: 1,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PODZIĘKOWANIA

Histo­ria Si­mo­na i Ca­ro­li­ne się­ga 2009 roku. By­łam wte­dy czę­ścią Twi­li­ght Fan Fic­tion, wy­jąt­ko­wej spo­łecz­no­ści, któ­ra sku­pia­ła pi­sa­rzy, czy­tel­ni­ków, kry­ty­ków i naj­bar­dziej zwa­rio­wa­ne in­dy­wi­dua w mie­ście. Nie­któ­rzy z Was, dro­dzy czy­tel­ni­cy, byli jej człon­ka­mi już wte­dy, choć wie­lu wsia­dło na ten po­kład po moim odej­ściu. Wspo­mi­nam o tym, po­nie­waż gdy sie­dzę przy biur­ku, ro­biąc ostat­nie po­praw­ki, mam do­brze w pa­mię­ci, że to wła­śnie dzię­ki niej je­stem w tym miej­scu.

W jed­nym z wy­wia­dów, któ­rych udzie­la­łam, zo­sta­łam za­py­ta­na o książ­kę, któ­ra zmie­ni­ła moje ży­cie. Pa­mię­tam taki od­ci­nek Przy­ja­ciół, w któ­rym był kon­kurs na to, kto kogo zna le­piej: dziew­czy­ny chło­pa­ków czy na od­wrót. Pa­dły wów­czas dwa py­ta­nia: „Co od­po­wia­da Ra­chel, gdy się ją za­py­ta o ulu­bio­ny film?”. „Nie­bez­piecz­ne związ­ki”. „A jaki na­praw­dę jest jej ulu­bio­ny film?” „Week­end u Ber­nie­go”.

„A ty, Ali­ce Clay­ton? Któ­ra książ­ka zmie­ni­ła two­je ży­cie?” Czu­łam, że po­win­nam po­wie­dzieć o czymś bar­dzo zna­czą­cym i mą­drym. Czymś, co bę­dzie od­zwier­cie­dla­ło moje we­wnętrz­ne pięk­no i uka­że mnie jako eru­dyt­kę. Ale praw­da jest taka, że… Zmierzch to cho­ler­nie do­bra książ­ka, któ­ra na­praw­dę od­mie­ni­ła moje ży­cie. Gdy­by py­ta­nie brzmia­ło: „Jaka jest two­ja ulu­bio­na książ­ka?”, po­wie­dzia­ła­bym, że Ba­stion Ste­phe­na Kin­ga. Ko­cham ją. Co roku czy­tam ją od nowa. Ale to nie ona od­mie­ni­ła moje ży­cie. Dziw­nym tra­fem zro­bił to wła­śnie Zmierzch.

Gdy tra­fi­łam do spo­łecz­no­ści fa­now­skiej, mo­głam się do woli cie­szyć Edwar­dem, ale by­cie tam otwo­rzy­ło mi oczy rów­nież na to, że i ja mo­gła­bym opo­wie­dzieć ja­kąś hi­sto­rię. Zbu­do­wać swój wła­sny świat, a przy oka­zji do­go­dzić swo­je­mu we­wnętrz­ne­mu świn­tusz­ko­wi. I ba­wi­łam się świet­nie, ro­biąc to. Przy oka­zji po­zna­łam lu­dzi, któ­rzy póź­niej zo­sta­li mo­imi naj­lep­szy­mi przy­ja­ciół­mi, a pa­trząc z szer­szej per­spek­ty­wy, po­zwo­li­ło mi to obu­dzić kre­atyw­ną część mo­jej oso­bo­wo­ści, któ­ra przez lata po­zo­sta­wa­ła uśpio­na. Po­zwo­li­łam za­ist­nieć swo­je­mu głup­ko­wa­te­mu ja, po­zwo­li­łam so­bie być zwa­rio­wa­na i od­kryć na nowo Sza­lo­ną Ali­ce. I były to naj­lep­sze chwi­le w moim ży­ciu.

Książ­ka Nie da­jesz mi spać zo­sta­ła wy­da­na w wie­lu kra­jach. Za kil­ka ty­go­dni wy­bie­ram się za oce­an, żeby pod­pi­sy­wać książ­ki w Pra­dze – w cho­ler­nej Pra­dze! – mie­ście, któ­re chcia­łam zo­ba­czyć od za­wsze. Poza tym za­czę­łam pra­cę nad zu­peł­nie nową se­rią in­fan­tyl­nych/na­mięt­nych, śmiesz­nych/go­rą­cych hi­sto­rii, któ­re są już go­to­we w mo­jej gło­wie. Bądź­cie czuj­ni, ko­cha­ni, bo wkrót­ce uda­my się w zu­peł­nie nowe i cał­kiem na­gie re­jo­ny. Już się nie mogę do­cze­kać!

Sie­dzę te­raz, za­pi­na­jąc na ostat­ni gu­zik hi­sto­rię, któ­ra za­czę­ła się bar­dzo daw­no temu w chat­ro­omach i na blo­gach. Je­stem trosz­kę smut­na, ale i bar­dzo wdzięcz­na. I nie­zmier­nie pod­eks­cy­to­wa­na, że otwie­ra się ko­lej­ny roz­dział tego nie­sa­mo­wi­te­go ży­cia, któ­rym te­raz żyję.

A wszyst­ko za­czę­ło się od na­sto­lat­ki w blu­zie z kap­tu­rem i stu­sied­mio­let­nie­go wam­pi­ra pra­wicz­ka.

Dzię­ki.

Ali­ce

XOXOPROLOG

Noc od gwiazd ja­śnie­je.

Nad­cho­dzi ko­bie­ta w bie­li.

W jej trze­wiach strach się czai.

Oto po­czą­tek koń­ca tej hi­sto­rii mi­ło­snej. Tej, w któ­rej dziew­czy­ny są pięk­ne, chłop­cy przy­stoj­ni, a koty za­cho­wu­ją się jak gwiaz­dy roc­ka. W któ­rej przy­jaź­nie trwa­ją wiecz­nie, a re­la­cje doj­rze­wa­ją. Spód­ni­ce uno­szą się na wie­trze, emo­cje sza­le­ją, a wszyst­ko koń­czy się do­brze… Praw­da?

Zbli­że­nie na szczę­śli­we pary. Zbli­że­nie na mi­łość do gro­bo­wej de­ski. Zbli­że­nie na ka­pli­cę.

Tak koń­czy się ta hi­sto­ria.

Tak koń­czy się ta hi­sto­ria.

Tak koń­czy się ta hi­sto­ria.

Nie skom­le­niem, ale hu­kiem.ROZDZIAŁ PIERWSZY

Nie jest do­brze. Nie jest do­brze!

– Po­cze­kaj, mo­że­my prze­cież… O rany, są na­praw­dę wszę­dzie, co nie? – po­wie­dzia­łam.

– Nie jest do­brze – po­wta­rza­ła So­phia.

– Po­daj mi pa­pie­ro­we ręcz­ni­ki, spró­bu­ję to ja­koś zmyć… Jezu, obrzy­dli­we.

– No, nie jest do­brze!

Tup­nę­łam nogą na znak pro­te­stu.

– Mo­żesz prze­stać się po­wta­rzać? Pró­bu­je­my coś zro­bić, za­nim… Cho­le­ra!

Wła­śnie przy­je­cha­ła Mimi.

– Co, do dia­bła, leży na mo­jej suk­ni ślub­nej?!

Naj­szyb­szym spo­so­bem na to, żeby zo­stać zde­gra­do­wa­ną z roli druh­ny do zwy­czaj­ne­go go­ścia we­sel­ne­go, jest zwy­mio­to­wać na suk­nię pan­ny mło­dej. Ale za­nim zwy­mio­tu­je­cie na suk­nię, upew­nij­cie się, że pan­na mło­da jest ide­al­ną kom­bi­na­cją pe­dant­ki, mi­strzy­ni pla­no­wa­nia i hu­mo­rza­stej księż­nicz­ki.

Mimi ma oso­bo­wość typu A, ale z ele­men­ta­mi di­sne­jow­ski­mi. Ozna­cza to mniej wię­cej tyle, że do tego stop­nia nie jest w sta­nie się zde­cy­do­wać, któ­rą suk­nię ślub­ną wy­brać, że ku­pu­je dwie. Obie szy­te na mia­rę. Jed­ną na ce­re­mo­nię za­ślu­bin, dru­gą na we­se­le. Tak, że gdy pierw­sza zo­sta­ła spro­fa­no­wa­na – i to w każ­dym calu – w po­ło­wie prze­tra­wio­ny­mi płat­ka­mi śnia­da­nio­wy­mi, Mimi włą­czy­ła tryb awa­ryj­ny i na­tych­miast mia­no­wa­ła się mi­strzy­nią prze­zor­no­ści za to, że ku­pi­ła dwie. Suk­nia na we­se­le sta­ła się suk­nią na całą im­pre­zę i świat znów mógł spo­koj­nie dać nura w tiul oraz ko­ron­ki.

Nie­ste­ty tyl­ko do mo­men­tu, w któ­rym uzmy­sło­wi­ły­śmy so­bie, że kil­ka w po­ło­wie prze­tra­wio­nych płat­ków śnia­da­nio­wych wy­lą­do­wa­ło tak­że na jej no­wiut­kich szpil­kach od Jim­my’ego Choo. A je­den, czy na­wet dwa, w środ­ku.

Tym, co oca­li­ło So­phię od wy­rzu­ce­nia z ko­ścio­ła, był jej gi­gan­tycz­ny brzuch. Trzy­ma­łam Mimi moc­no, ale nie było to ła­twe. Była bar­dzo sil­na, jak na swo­je czter­dzie­ści pięć ki­lo­gra­mów.

– Znisz­czy­łaś moje cho­osy!

– Na­praw­dę nie chcia­łam! Wiesz, że nic nie mogę na to po­ra­dzić. Je­stem jak fon­tan­na, któ­ra try­ska na lewo i pra­wo. Za go­rą­co mi – wy­mio­tu­ję. Za zim­no – wy­mio­tu­ję. Wą­cham per­fu­my, któ­re pach­ną prze­pięk­nie, na­praw­dę świet­nie wy­bra­łaś – wy­mio­tu­ję. Gdy­byś wie­dzia­ła, ile kra­wa­tów Ne­ila bez­pow­rot­nie znisz­czy­łam… Tak, to obrzy­dli­we! – Zła­pa­ła się za wiel­ki brzuch. – No ale je­stem w cią­ży. Chy­ba nie uży­jesz cudu ży­cia prze­ciw­ko mnie?

– Rety – wes­tchnę­ła po­wo­li Mimi, prze­wra­ca­jąc ocza­mi.

So­phia była naj­bar­dziej zja­wi­sko­wą ko­bie­tą w cią­ży na świe­cie. Wszyst­kie się co do tego zga­dza­ły­śmy. Jej skó­ra i wło­sy lśni­ły, w oczach mia­ła blask, nie mó­wiąc o cyc­kach. Po­wa­la­ją­ca. No, może wy­łą­cza­jąc te pięć czy sześć razy, kie­dy jej skó­ra na­gle sta­wa­ła się zie­lo­na, czo­ło zle­wa­ło się po­tem, a ona sama strze­la­ła za­war­to­ścią żo­łąd­ka na lewo i pra­wo, je­że­li nie uda­ło jej się na czas do­biec do ła­zien­ki. Albo do ko­sza na śmie­ci. Albo ja­kiejś ro­śli­ny do­nicz­ko­wej. Ewen­tu­al­nie ryn­ny – to aku­rat wi­dzia­łam na wła­sne oczy. Ale za­raz po tym wszyst­kim znów sta­wa­ła się tym ide­al­nym, peł­nym bla­sku przy­kła­dem bło­go­sła­wio­ne­go sta­nu, z każ­dym jego ele­men­tem, łącz­nie z rę­ko­ma sple­cio­ny­mi na pły­wa­ją­cym w brzu­chu dziec­ku, przy czym pra­wą rękę za­wsze kła­dła na le­wej, bo ko­rzy­sta­ła z każ­dej moż­li­wej oka­zji, żeby się po­chwa­lić pier­ścion­kiem za­rę­czy­no­wym. Oczy­wi­ście, ro­bi­ła to cał­kiem słusz­nie: był obłęd­ny. Plot­ki gło­szą, że Neil po­trze­bo­wał dźwi­gu, żeby go pod­nieść i umie­ścić na jej pal­cu…

Tak więc So­phia przy­ję­ła po­sta­wę de­fen­syw­ną, któ­rą do­peł­nia­ły sze­ro­ko otwar­te oczy, wy­raz twa­rzy nie­wi­niąt­ka i świe­ci­deł­ko, pod­czas gdy ja si­ło­wa­łam się z pan­ną mło­dą, któ­ra wi­zu­ali­zo­wa­ła so­bie, jak do­pra­co­wa­ne w każ­dym de­ta­lu we­se­le le­gnie w gru­zach na jej oczach. Była na­praw­dę wście­kła.

– Za­pa­so­wa su­kien­ka? Mam. Za­pa­so­we cho­osy? Nie mam! W czym ja mam, do cho­le­ry, iść?

– Nie mo­że­my ich ja­koś… umyć? – spy­ta­łam, za­cie­śnia­jąc uścisk na jej ra­mio­nach, kie­dy przy­pu­ści­ła ko­lej­ny atak na So­phię, któ­ra aku­rat od­gry­wa­ła chy­ba scen­kę z Ma­ry­ją i Jó­ze­fem, za­nim do­tar­li do go­spo­dy.

– Nie zdą­ży­my ich umyć! Poza tym nie za­mie­rzam w dniu swo­je­go ślu­bu pa­ra­do­wać w bu­tach cuch­ną­cych so­kiem żo­łąd­ko­wym! – roz­pa­cza­ła Mimi.

– No do­bra, te­raz to mnie się robi nie­do­brze. Czy mo­że­my w koń­cu prze­stać roz­ma­wiać o wy­mio­ci­nach? – za­py­ta­łam, z tru­dem prze­ły­ka­jąc śli­nę. – Mo­żesz za­ło­żyć moje buty. Pój­dę na bo­sa­ka.

– Prze­cież ty masz ol­brzy­mie sto­py! Wy­glą­da­ła­bym jak klaun w tych two­ich ka­ja­kach! – krzyk­nę­ła Mimi.

Żeby było ja­sne: no­szę trzy­dzie­ści osiem.

– Nie za­ło­żę cu­dzych bu­tów, o ile w cią­gu dwu­dzie­stu mi­nut nie znaj­dziesz ko­goś, kto nosi trzy­dzie­ści sześć i ma do­sko­na­ły gust.

Jej dol­na war­ga drża­ła ze zło­ści.

Rzu­ci­łam So­phii, któ­ra mu­sia­ła czuć się z tym wszyst­kim okrop­nie, roz­pacz­li­we spoj­rze­nie. Za­czę­łam już kal­ku­lo­wać, ile cza­su za­ję­ła­by mi wy­ciecz­ka do naj­bliż­sze­go eks­klu­zyw­ne­go skle­pu z bu­ta­mi, kie­dy usły­sza­łam pu­ka­nie do drzwi.

– Mimi? – To był Ryan. – Mimi, je­steś tam?

– Ryan? Nie mo­żesz tu wcho­dzić, nie mo­żesz mnie zo­ba­czyć! – Mimi wy­swo­bo­dzi­ła się z mo­je­go uści­sku i scho­wa­ła się za drzwia­mi, ubra­na je­dy­nie w sa­ty­no­we majt­ki, sznu­ro­wa­ny gor­set i błę­kit­ne pod­wiąz­ki. – Nie moż­na oglą­dać pan­ny mło­dej przed ślu­bem, to przy­no­si…

– Spo­koj­nie, głup­ta­sku. Nie ośmie­lił­bym się igrać z tra­dy­cją. Chcia­łem tyl­ko coś ci po­wie­dzieć, za­nim się za­cznie ten cały, wiesz, spa­cer do oł­ta­rza.

– Co ta­kie­go? – za­py­ta­ła i przy­ło­ży­ła ucho do drzwi.

– Ja… Chcę, że­byś wie­dzia­ła… jaki je­stem szczę­śli­wy. Je­stem naj­szczę­śliw­szym czło­wie­kiem na świe­cie, bo za chwi­lę oże­nię się z dziew­czy­ną mo­ich ma­rzeń.

– Och… – wy­szep­ta­ła Mimi, ła­piąc się fra­mu­gi.

Zła­pa­łam So­phię pod rękę i słu­cha­ły­śmy da­lej ra­zem.

– I nie mogę się do­cze­kać, aż się z tobą oże­nię. Do­słow­nie nie mogę się do­cze­kać. Wiem, że to już za go­dzi­nę, ale wy­da­je mi się, że to strasz­nie dłu­go, wiesz?

– Wiem – wes­tchnę­ła Mimi i roz­ma­rzo­na opar­ła się o drzwi. Ktoś coś mó­wił o suk­ni ślub­nej? O szpil­kach od Choo? Wszyst­ko to na­gle po­szło w nie­pa­mięć. – Tak bar­dzo cię ko­cham.

– Ja cie­bie też ko­cham, naj­słod­sza – wy­szep­tał, a my z So­phią wes­tchnę­ły­śmy. – Nie mogę się do­cze­kać na­sze­go mie­sią­ca mio­do­we­go. Rzu­cę cię od razu na łóż­ko i ze­drę z cie­bie suk­nię jed­nym ru­chem. Nie mogę się już do­cze­kać, jak prze­le­cę moją żonę…

– Eee… Ko­cha­nie? Dziew­czy­ny tu są.

– Cho­le­ra.

– Cześć, Ryan – po­wie­dzia­ły­śmy z So­phią jed­no­gło­śnym chó­rem.

– Cho­le­ra.

– Ale, wiesz, to brzmi na­praw­dę nie­źle… – po­wie­dzia­ła ła­god­nie Mimi, a Ryan za­chi­cho­tał.

– No do­bra, nie będę wam prze­szka­dzał w tych wa­szych ślub­nych spra­wach. Chcia­łem ci to tyl­ko po­wie­dzieć.

– Do zo­ba­cze­nia. – Mimi uśmiech­nę­ła się, a my słu­cha­ły­śmy, jak Ryan od­cho­dzi. Po chwi­li od­wró­ci­ła się do nas, a jej oczy znów pro­mie­nia­ły. – Wyj­dę za nie­go na bo­sa­ka. W koń­cu raz się żyje!

Pod­bie­gła do nas ni­czym try­ska­ją­cy ra­do­ścią wul­kan ener­gii i moc­no nas przy­tu­li­ła. I tym spo­so­bem So­phia z po­wro­tem tra­fi­ła na li­stę we­sel­nych go­ści.

Kry­zys zo­stał za­że­gna­ny i ślub od­był się bez prze­szkód. Żad­nych wię­cej wy­mio­cin, za to mnó­stwo śmie­chu i łez. I jed­na para bo­sych stóp z per­fek­cyj­nym pe­di­kiu­rem w dro­dze do oł­ta­rza. Mimi mia­ła su­kien­kę trzy czwar­te z marsz­czo­nej sa­ty­ny, o kro­ju à la lata pięć­dzie­sią­te. Jej bose sto­py? Uro­cze. Uśmiech? Nie z tego świa­ta. Pa­so­wał tyl­ko do tego, któ­ry zdo­bił twarz jej przy­szłe­go męża pa­trzą­ce­go, jak się zbli­ża do oł­ta­rza.

Ce­re­mo­nia była krót­ka, w ob­rząd­ku rzym­sko­ka­to­lic­kim, i bar­dzo pięk­na. A sko­ro już je­ste­śmy przy pięk­nych rze­czach…

Za­wsze było mi mało Si­mo­na Par­ke­ra w gar­ni­tu­rze. Szcze­gól­nie kie­dy tak stał na koń­cu alej­ki. Nie będę kła­mać, dało mi to tro­chę do my­śle­nia, tym bar­dziej że pod­czas ce­re­mo­nii parę razy spoj­rzał mi pro­sto w oczy. Cza­sa­mi po pro­stu uśmie­cha­li­śmy się do sie­bie, cie­sząc się ze szczę­ścia na­szych przy­ja­ciół. In­nym ra­zem wy­glą­dał na za­my­ślo­ne­go, jak to zwy­kle lu­dzie na ślu­bach. A raz spoj­rzał mi głę­bo­ko w oczy, su­ge­ru­jąc, że wo­lał­by za­jąć się czymś in­nym niż sta­nie w ko­ście­le. Tym czymś by­łam ja.

Tak tyl­ko tłu­ma­czę, na wy­pa­dek gdy­by to nie było ja­sne.

Kie­dy szczę­śli­wi no­wo­żeń­cy wy­cho­dzi­li z ko­ścio­ła do cze­ka­ją­cych na nich z ży­cze­nia­mi go­ści, Neil i So­phia, jego cię­żar­na dziew­czy­na, ru­szy­li za nimi. Si­mon zszedł do mnie po schod­kach pre­zbi­te­rium, wziął mnie pod rękę i ra­zem po­szli­śmy nawą w kie­run­ku wyj­ścia.

– Pięk­ne – po­wie­dział.

– Rze­czy­wi­ście, ce­re­mo­nia była pięk­na.

– Nie o tym mó­wi­łem – wy­szep­tał i zmie­rzył mnie wzro­kiem, pa­trząc naj­pierw w dół, wzdłuż li­nii suk­ni z szan­tun­gu w bla­dym od­cie­niu her­ba­ty, aż po ide­al­nie do­pa­so­wa­ne szpil­ki z od­kry­ty­mi pal­ca­mi, a po­tem z po­wro­tem w górę, aż po de­kolt. Do­brze wy­eks­po­no­wa­ny. Mimi za­ży­czy­ła so­bie, żeby jej druh­ny mia­ły po­rząd­ne de­kol­ty.

– Bar­dzo mi miło.

– To one są bar­dzo miłe – po­wie­dział, pa­trząc na moje dziew­czyn­ki.

– Pa­nie Par­ker, przy­wo­łu­ję pana do po­rząd­ku – po­in­stru­owa­łam go i moc­no uszczyp­nę­łam w ra­mię.

Mój fa­cet: wy­so­ki i smu­kły, nie­sa­mo­wi­cie przy­stoj­ny, o ciem­nych wło­sach, nie­bie­skich oczach i po­tęż­nych dło­niach, któ­re unie­ru­cha­mia­ją mnie, kie­dy na­pie­ra… Za­raz, co ja wy­ga­du­ję?

– A do­kąd ty się wła­ści­wie wy­bie­ra­łaś? – za­py­tał za­cie­ka­wio­ny.

– W jed­no ta­kie nie­przy­zwo­ite miej­sce – rzu­ci­łam i po­czu­łam, że za­pło­nę­ły mi po­licz­ki.

Na­chy­lił się w moją stro­nę, żeby za­ło­żyć mi za ucho nie­sfor­ny ko­smyk blond wło­sów i przy oka­zji po­ca­ło­wał mnie w szy­ję.

– Wie­dzia­łem, że za­miast na­zy­wać cię Dziew­czyn­ką w Ró­żo­wej Pi­żam­ce, po­wi­nie­nem był cię na­zwać Nie­grzecz­ną Dziew­czyn­ką.

– Ci­cho, Wal­l­ban­ger. Przed nami jesz­cze dłu­ga ko­lej­ka do ży­czeń. Po­tem zdję­cia. Po­tem kok­taj­le. Po­tem obiad. Bę­dzie­my szczę­ścia­rza­mi, je­że­li uda nam się zna­leźć choć chwil­kę na spro­śno­ści przed ju­trem.

– Szyb­ki nu­me­rek w szat­ni?

– Nie, oni zdą­ży­li mi już wy­bić z gło­wy ten po­mysł – za­śmia­łam się i wska­za­łam na So­phię i Ne­ila.

Trzy­mał rękę na jej tył­ku, co tam ko­ściół! Od dnia, w któ­rym ob­wie­ści­ła, że jest w cią­ży, przy­ty­ła ja­kieś trzy­na­ście ki­lo­gra­mów i wszyst­ko po­szło jej w pier­si i pupę. Neil nie mógł się tym na­cie­szyć.

– Na pie­ska. Przez cały dzień. Przez całą noc. Chce tego w kół­ko. Nie może prze­stać na nią pa­trzeć, do­ty­kać jej, ca­ło­wać i ma­so­wać. Zu­peł­nie jak­bym się za­mie­ni­ła w je­den wiel­ki ty­łek, stwo­rzo­ny tyl­ko po to, by da­wać mu przy­jem­ność – po­wie­dzia­ła So­phia do Mimi pod­czas lun­chu, ku wiel­kiej ucie­sze kel­ne­ra, któ­ry tego dnia ob­słu­gi­wał nas za­ska­ku­ją­co gor­li­wie. Nie pa­mię­tam, żeby po­ziom wody w mo­jej szklan­ce choć raz opadł po­ni­żej trzech czwar­tych.

Gdy by­li­śmy przy ostat­niej ław­ce, Si­mon jesz­cze raz na­chy­lił się w moją stro­nę.

– A co by było, gdy­bym ci po­wie­dział, że znam ta­kie jed­no miej­sce stwo­rzo­ne do szyb­kich nu­mer­ków… Ab­so­lut­nie taj­ne.

Jego cie­pły od­dech ogrze­wał moją skó­rę i kil­ka in­nych czę­ści cia­ła.

– Ty dia­ble – szep­nę­łam, drżąc de­li­kat­nie.

– Ca­ro­li­ne, opa­nuj się. Je­ste­śmy w ko­ście­le – zbesz­tał mnie z bły­skiem w oku.

Ko­cha­łam tego fa­ce­ta.

Do­szli­śmy do scho­dów, a gdy wy­cho­dzi­li­śmy, zo­ba­czy­li­śmy Ry­ana, któ­ry trzy­mał na rę­kach na­rze­czo­ną. Jej sto­py maj­ta­ły w po­wie­trzu, a ona obej­mo­wa­ła go moc­no i śmia­ła się jak dziec­ko. Ze­wsząd było sły­chać ochy i achy, a ja i moi przy­ja­cie­le sta­li­śmy obok sie­bie, uśmie­cha­jąc się i ob­ser­wu­jąc, jak pierw­sza dziew­czy­na z na­szej pacz­ki za­kła­da ro­dzi­nę.

– Ile cza­su Neil po­trze­bu­je, żeby cie­bie tak no­sić na rę­kach? – za­py­ta­łam So­phię, któ­ra sta­ła opar­ta ple­ca­mi o ojca swo­je­go dziec­ka.

– Sześć mie­się­cy od po­ro­du. Tyle chy­ba wy­star­czy, żeby zrzu­cić do­dat­ko­we ki­lo­gra­my. Prze­cież mu­szę wy­glą­dać za­bój­czo w ślub­nej suk­ni – od­po­wie­dzia­ła i nie­zbyt sub­tel­nie za­czę­ła ocie­rać się pupą o Ne­ila, któ­ry wy­dał z sie­bie ci­chy po­mruk i od­wza­jem­nił jej ru­chy.

– Nic nie wi­dzę. Nic nie sły­szę – rzu­ci­łam i za­sło­ni­łam oczy rę­ka­mi.

– Nie mogę się po­wstrzy­mać… Wi­dzie­li­ście jej ty­łe­czek? Ko­cha­nie, od­wróć się i po­każ im…

Si­mon za­śmiał się i lek­ko kle­piąc Ne­ila po ple­cach, za­czął od­cią­gać go na bok.

– Za­bie­ram Pana Ty­łecz­ka i idzie­my po­gra­tu­lo­wać świe­żo upie­czo­ne­mu Panu Mimi. Uwa­żaj­cie na sie­bie – rzu­cił.

Gdy od­cho­dzi­li, przy­glą­da­ły­śmy się im z So­phią roz­ma­rzo­ne.

– A sko­ro już mowa o nie­złych ty­łecz­kach…

– No wła­śnie. Boże, nie wiem, czy to ze mną jest coś nie tak, czy oni po pro­stu wy­glą­da­ją w tych gar­ni­tu­rach obłęd­nie?

– Moż­na za­cząć się nad tym za­sta­na­wiać, co nie?

So­phia za­my­śli­ła się, pa­trząc, jak jej ide­al­ny Pan Ty­łe­czek za­czął wy­wi­jać Ry­anem, tak jak ten wcześ­­niej wy­wi­jał Mimi.

– Za­sta­na­wiać nad czym? Kie­dy wyjść za mąż? Kie­dy po­win­ni­śmy za­ło­żyć ro­dzi­ny? – za­py­ta­łam i ser­ce mi sta­nę­ło na myśl o tym, że mo­gła­bym zo­stać pa­nią Par­ker.

– Nie. Za­sta­na­wiać się nad tym, czy Neil za­ło­żył bok­ser­ki. Nie wi­dzę, żeby pod tymi ob­ci­sły­mi spodnia­mi od­zna­cza­ła się ja­kaś li­nia.

– No tak. To zu­peł­nie inna baj­ka – od­po­wie­dzia­łam i za­śmia­łam się ci­chut­ko.

Ob­ję­ła mnie ra­mie­niem i przy­ci­snę­ła do sie­bie.

– Ca­ro­li­ne Rey­nolds, po­patrz tyl­ko, jak się czer­wie­nisz…

– Ci­cho bądź!

– Tak cię eks­cy­tu­je myśl, że mo­gła­byś wyjść za mąż i zo­stać ko­bie­tą swo­je­go męż­czy­zny?

– My­ślisz, że sko­ro je­steś w cią­ży, nie od­wa­żę się kop­nąć cię w kost­kę?

– Le­piej chodź­my po­gra­tu­lo­wać na­sze­mu Sho­eless Joe * – po­wie­dzia­ła z uśmie­chem i wska­za­ła na oto­czo­ną przez ro­dzi­nę Mimi.

------------------------------------------------------------------------

* Sho­eless Joe (Joe Bez Bu­tów) – przy­do­mek ame­ry­kań­skie­go ba­se­bal­li­sty, Jo­se­pha Jef­fer­so­na Jack­so­na, któ­ry je­den mecz za­grał w sa­mych skar­pe­tach (wszyst­kie przy­pi­sy po­cho­dzą od tłu­macz­ki).

Dzie­więć­dzie­siąt mi­nut póź­niej pi­ły­śmy szam­pa­na przy Pa­ła­cu Sztuk Pięk­nych, jed­nym z naj­bar­dziej iko­nicz­nych miejsc w San Fran­ci­sco. Mimi do­kład­nie spraw­dzi­ła po­go­dę, ale nie cho­dzi­ło jej tyl­ko o dane me­te­oro­lo­gicz­ne. Tak za­pla­no­wa­ła ślub, żeby świa­tło wpa­da­ją­ce przez okna ko­ścio­ła ide­al­nie pod­kre­śla­ło jej kar­na­cję, a we­se­le od­by­ło się o za­cho­dzie słoń­ca. Kie­dy w koń­cu za­pa­lo­no lam­py i świe­ce, cały ten za­pie­ra­ją­cy dech w pier­siach kra­jo­braz za­czął się od­bi­jać w ta­fli je­zio­ra. Po­le­ro­wa­ne zło­to mu­rów bu­dow­li, głę­bo­ki błę­kit wody, bu­dy­nio­wy blask świec, a do tego ma­gen­ta, po­ma­rańcz i fuk­sja w ka­lej­do­sko­pie ob­raz­ków za­cho­dzą­ce­go słoń­ca two­rzy­ły wy­jąt­ko­wo ma­low­ni­cze tło tego uro­cze­go po­po­łu­dnia.

Ten dzień był ide­al­ny i tyl­ko pro­fe­sjo­na­li­sta mógł tego do­ko­nać. Si­mon i ja wmie­sza­li­śmy się w tłum, po­pi­ja­li­śmy szam­pa­na i roz­ma­wia­li­śmy z ob­cy­mi, zna­jo­my­mi i przy­ja­ciół­mi. Na we­se­le przy­je­cha­ła na­wet Viv Fran­klin, któ­ra za­przy­jaź­ni­ła się z Mimi, kie­dy ro­bi­łam re­no­wa­cję jej domu w Men­do­ci­no. Był z nią Clark Bar­row, jej cza­ru­ją­cy na­rze­czo­ny.

– Nie wie­rzę, że zno­wu je­steś w cią­ży. Wil­liam nie ma jesz­cze pół roku! – po­wie­dzia­łam, gdy ogło­si­ła no­wi­nę.

– Wiem! Na­sie­nie Clar­ka ma chy­ba… jak­by to po­wie­dzieć… ja­kąś nad­na­tu­ral­ną moc. Nie po­tra­fię tego wy­tłu­ma­czyć. Po pro­stu się tym cie­szę.

– Vi­vian! – rzu­cił kar­cą­co Clark, po czym spło­nął ru­mień­cem i po­ki­wał gło­wą. – Moż­na wy­ja­wić ta­jem­ni­cę, nie zdra­dza­jąc jed­no­cze­śnie wszyst­kich szcze­gó­łów.

– Moż­na po­wie­dzieć do­kład­nie to, na co ma się ocho­tę, szcze­gól­nie je­śli jest się taką ślicz­ną do­nicz­ką dla ma­łej fa­sol­ki – za­żar­to­wa­ła Viv i po­kle­pa­ła się po le­d­wo co wi­docz­nym brzu­chu, osta­tecz­nie za­my­ka­jąc te­mat Clar­ka, któ­ry ro­bił się co­raz bar­dziej czer­wo­ny.

By­li­śmy u nich z Si­mo­nem tuż po na­ro­dzi­nach ich pierw­sze­go syna, uro­cze­go chłop­ca. Świe­żo upie­cze­ni ro­dzi­ce bar­dzo en­tu­zja­stycz­nie pod­cho­dzi­li do tego, co dał im los. Pla­no­wa­li ślub kil­ka mie­się­cy po na­ro­dzi­nach ma­łe­go, ale wy­glą­da­ło na to, że będą mu­sie­li jesz­cze tro­chę po­cze­kać.

– Chcia­ła­bym wyjść za mąż w ro­dzin­nych stro­nach, tam gdzie że­ni­li się moi bra­cia – po­wie­dzia­ła Viv. – Si­mon, pa­mię­tasz St. Ga­briel, praw­da?

– To ten ko­ściół przy Siód­mej Uli­cy? – za­py­tał.

Obo­je wy­cho­wa­li się na za­cho­dzie, w Pen­syl­wa­nii.

– Wła­śnie ten. W nim po­że­ni­li się chy­ba wszy­scy Fran­kli­no­wie. Moim zda­niem ka­to­li­cy mają dziw­ne po­dej­ście do grze­chu. Wy­ba­czą wszyst­ko, ale nie po­tra­fią roz­ma­wiać o tym twa­rzą w twarz… Wiesz, o co mi cho­dzi? Moja mat­ka umar­ła­by, gdy­by zo­ba­czy­ła swo­ją cór­kę idą­cą do oł­ta­rza z brzusz­kiem – po­wie­dzia­ła Viv ze śmie­chem.

– Dla­te­go po­cze­ka­my, aż ten się uro­dzi i weź­mie­my ślub w przy­szłym roku – do­koń­czył Clark, po czym ob­jął ją i moc­no do sie­bie przy­tu­lił. – Na­sze dzie­ci będą na na­szym ślu­bie. Czyż to nie wspa­nia­łe?

– Wspa­nia­łe. – Viv uśmiech­nę­ła się do nie­go cie­pło, a po­tem zwró­ci­ła się do mnie: – A sko­ro już mowa o faj­nych rze­czach, mu­sisz ko­niecz­nie obej­rzeć moje ostat­nie ob­ra­zy. To se­ria, któ­ra po­ka­zu­je, jak zmie­nia się świa­tło nad oce­anem w róż­nych po­rach dnia. Są cał­kiem nie­złe, przy­naj­mniej moim zda­niem.

– Bar­dzo chcia­ła­bym je zo­ba­czyć. Wiesz, że ni­g­dy nie mia­łam pro­ble­mów z tym, żeby zna­leźć kup­ców dla two­ich prac – po­wie­dzia­łam i za­czę­łam się za­sta­na­wiać, kie­dy w koń­cu będę mo­gła po­je­chać na wy­ciecz­kę na pół­noc. Mój biz­nes, Jil­lian De­si­gns, miał się co­raz le­piej i mia­łam ka­len­darz wy­peł­nio­ny po brze­gi, cho­ciaż pew­nie da­ło­by się zna­leźć w nim kil­ka luk. Ja­koś uda­ło mi się stwo­rzyć ide­al­ną rów­no­wa­gę po­mię­dzy pra­cą i cza­sem dla sie­bie.

Jil­lian za­trud­ni­ła mnie po tym, jak od­by­łam u niej staż pod­czas ostat­nie­go roku stu­diów i szyb­ko sta­ła się dla mnie kimś wię­cej niż tyl­ko sze­fo­wą, pra­wą ręką czy men­tor­ką. Jest przy­ja­ciół­ką. Mniej wię­cej w ze­szłym roku wszyst­ko się zmie­ni­ło. Kie­dy po raz pierw­szy po­wie­dzia­ła, że ona i Ben­ja­min będą wy­jeż­dżać do Am­ster­da­mu na sześć mie­się­cy każ­de­go roku, by­łam pew­na, że cha­rak­ter mo­jej pra­cy w fir­mie pro­jek­tu­ją­cej wnę­trza ule­gnie zmia­nie. Za­rzą­dza­łam nią już przez kil­ka mie­się­cy, kie­dy po­je­cha­li na mie­siąc mio­do­wy, więc by­łam za­szczy­co­na, gdy Jil­lian za­pro­po­no­wa­ła mi współ­pra­cę. Za­szczy­co­na i śmier­tel­nie prze­ra­żo­na. Prze­ra­żo­na na tyle, że nie by­łam na­wet w sta­nie jej od­mó­wić i mu­sia­łam pod­jąć się tego, cze­go boi się więk­szość po­cząt­ku­ją­cych pro­jek­tan­tów. Kre­atyw­na część mo­je­go ja pod­po­wia­da­ła mi, że ad­mi­ni­stra­cyj­na stro­na pro­wa­dze­nia fir­my to nie prze­lew­ki, ale kie­dy ktoś prze­ka­zu­je ci klucz do swo­je­go kró­le­stwa, nie mo­żesz tak po pro­stu odejść.

Nie ode­szłam, ale też nie przy­własz­czy­łam so­bie klu­czy. Jil­lian i ja wy­pra­co­wa­ły­śmy sys­tem, któ­ry po­zwo­lił mi kon­ty­nu­ować pra­cę z klien­ta­mi i wspól­nie nad­zo­ro­wać spra­wy, kie­dy ona była za gra­ni­cą. Usta­li­ły­śmy, że moja pra­ca bę­dzie mieć ra­czej cha­rak­ter kre­atyw­ny i za­trud­ni­ły­śmy me­ne­dże­ra. Miał pil­no­wać, żeby za­pa­lić świa­tło i żeby wy­pła­ty wy­cho­dzi­ły na czas.

Nie­wąt­pli­wie jed­nak na brak pra­cy nie na­rze­ka­łam. Po tym, jak po­mo­głam Viv z re­no­wa­cją jej wik­to­riań­skie­go domu w Men­do­ci­no, zle­co­no mi kil­ka in­nych pro­jek­tów w oko­li­cy, któ­re wy­szły poza do­tych­cza­so­wy za­kres dzia­ła­nia Jil­lian Des­igns i Bay Area. Pra­co­wa­łam w pół­noc­nej Ka­li­for­nii i oko­li­cach San­ta Bar­ba­ry. Oczy­wi­ście więk­szość zle­ceń wciąż mia­łam w San Fran­ci­sco, ale pra­ca w te­re­nie da­wa­ła mi ra­dość i dużo sa­tys­fak­cji. Poza tym po­ma­ga­łam zwięk­szyć roz­po­zna­wal­ność na­szej fir­my, choć trze­ba przy­znać, że już wcze­śniej była do­syć zna­na.

Nie­za­leż­nie od tego, jak bar­dzo by­łam za­pra­co­wa­na, za­wsze sta­ra­łam się wy­go­spo­da­ro­wać tro­chę cza­su, żeby pod­je­chać na noc do Men­do­ci­no, od­wie­dzić Viv i zo­ba­czyć, nad czym pra­cu­je. Cza­sa­mi je­cha­łam z Si­mo­nem, cza­sa­mi sama. Tra­sa była ła­twa, a miej­sce uro­cze. Viv prze­ro­bi­ła pod­da­sze na stu­dio, w któ­rym ma­lo­wa­ła re­we­la­cyj­ne ob­ra­zy, wszyst­kie za­in­spi­ro­wa­ne jej no­wym do­mem w Men­do­ci­no. Sprze­da­łam kil­ka z nich klien­tom i wie­ści się roz­nio­sły. Parę jej prac wi­sia­ło w skle­pach w jej oko­li­cy, ale na kon­cie mia­ła na­wet wy­sta­wę w San Fran­ci­sco. Nowe pra­ce? Moim zda­niem były war­te wy­ciecz­ki.

– Zer­k­nę w po­nie­dzia­łek do mo­je­go ka­len­da­rza i dam ci znać, kie­dy będę mo­gła się do cie­bie wy­brać, do­brze?

– Świet­nie! Si­mon, może tym ra­zem ty też przy­je­dziesz? Do­pie­ro co ku­pi­li­śmy dwa nowe ka­ja­ki – za­pro­po­no­wa­ła Viv, ma­jąc na­dzie­ję, że w ten spo­sób uda jej się go na­mó­wić.

– Zo­ba­czę. Nie­dłu­go jadę w po­dróż służ­bo­wą i mam spo­ro do za­pla­no­wa­nia – od­po­wie­dział, ale zo­ba­czy­łam w jego oczach błysk.

– Och, już prze­stań się mi­gać, przy­je­dziesz i ko­niec. A te­raz po­trze­bu­ję ko­lej­ne­go bez­al­ko­ho­lo­we­go piwa. Chodź­my dać cza­du, Clark – rzu­ci­ła Viv, po­dej­mu­jąc de­cy­zję za Si­mo­na.

– Nie­sa­mo­wi­ta ko­bie­ta – wy­mam­ro­tał Clark i uśmiech­nię­ty od ucha do ucha po­szedł za nią do baru.

– Ci dwo­je nie lu­bią chy­ba tra­cić cza­su?

– Zda­je się, że nie tyl­ko oni… – po­wie­dzia­łam, wska­zu­jąc sto­lik, przy któ­rym Mimi i Ryan za­czy­na­li grę wstęp­ną.

– Przed nami jesz­cze cały wie­czór…

– Nie bę­dziesz się nu­dził – szep­nę­łam i zje­cha­łam ręką w dół, by ukrad­kiem zła­pać go za po­ślad­ki.

– Nie­grzecz­na – po­wie­dział, po czym ob­jął moją twarz rę­ko­ma i przy­cią­gnął do sie­bie na dłu­gi po­ca­łu­nek.

Po­zwo­li­łam mu na to, raz się żyje. W koń­cu by­li­śmy na we­se­lu. Od­wza­jem­ni­łam jego czu­ło­ści, na co on roz­chy­lił swo­je słod­kie usta, bym mo­gła po­czuć jego jesz­cze słod­szy ję­zyk. Mój od­dech przy­spie­szył, do­sta­łam wy­pie­ków i na­gle uzna­łam, że szyb­ki nu­me­rek to nie taki głu­pi po­mysł. Wte­dy jed­nak usły­sza­łam, że za­czy­na­ją się to­a­sty, co było sy­gna­łem, że trze­ba wra­cać do sto­łów, by da­lej od­gry­wać role grzecz­nych i dys­tyn­go­wa­nych go­ści we­sel­nych.

– Póź­niej – wy­szep­tał.

To było jak obiet­ni­ca.

We­se­le prze­bie­ga­ło bez prze­szkód. Tań­czy­li­śmy, pi­li­śmy, zno­wu tań­czy­li­śmy, a po­tem wy­pi­li­śmy jesz­cze wię­cej. So­phia i Viv wresz­cie mia­ły oka­zję się po­znać i mi­łość do piwa bez­al­ko­ho­lo­we­go po­łą­czy­ła je w oka­mgnie­niu. Opo­wia­da­ły so­bie hi­sto­rie po­ro­do­we i bez koń­ca roz­ma­wia­ły o ja­kichś spe­cjal­nych chu­s­tach, w któ­rych moż­na no­sić dzie­ci. Wy­glą­da­ło na to, że ni­g­dy nie skoń­czą ga­dać o tym czymś, jak­kol­wiek się to nie na­zy­wa, ale po­nie­waż So­phia była pierw­szą mamą w na­szej ma­łej pacz­ce, cie­szy­łam się, że wresz­cie zna­la­zła oso­bę, któ­ra była w sta­nie zro­zu­mieć, przez co prze­cho­dzi.

Kie­dy że­gna­li­śmy się z Mimi i Ry­anem, któ­rzy je­cha­li do ho­te­lu Pa­la­ce, gdzie chcie­li prze­no­co­wać przed ju­trzej­szym wy­lo­tem w wy­ma­rzo­ną po­dróż po­ślub­ną na Bora-Bora, by­łam już cał­kiem wsta­wio­na i zu­peł­nie na­pa­lo­na na swo­je­go fa­ce­ta, ale oczy­wi­ście zna­la­złam chwil­kę na po­że­gna­nie z przy­ja­ciół­ką.

– By­łaś naj­pięk­niej­szą pan­ną mło­dą, jaką kie­dy­kol­wiek wi­dzia­łam. Na­praw­dę, Mimi, to był wy­jąt­ko­wy dzień.

– Było eks­tra, praw­da? – za­śmia­ła się, uno­sząc jed­ną sto­pę, by rzu­cić okiem na po­de­szwy. – Mam sto­py czar­ne jak smo­ła…

– Wy­glą­da­ją dość pa­skud­nie – zgo­dzi­łam się. – Ale ty sama by­łaś świet­na.

– Wiem! – po­wie­dzia­ła, a po­tem przy­tu­li­ły­śmy się do sie­bie.

– A co to za les­bij­skie mig­da­le­nie się, co?

So­phia wy­ro­sła przed nami, nie wia­do­mo skąd.

– Och, nie ga­daj, tyl­ko chodź do nas! – krzyk­nę­ła Mimi. – Je­ste­ście mo­imi naj­lep­szy­mi przy­ja­ciół­ka­mi. Wie­cie o tym, dziew­czy­ny?

– Naj­lep­szy­mi przy­ja­ciół­ka­mi? Se­rio? To dlacze­go two­ja ku­zyn­ka była świad­ko­wą?

So­phia lu­bi­ła się z nią draż­nić.

– Do­brze wiesz, że to nie była moja de­cy­zja. Mat­ka ni­g­dy by mi tego nie wy­ba­czy­ła. To mu­sia­ła być ona i…

– Hej, mała, wstrzy­maj ko­nie. Żar­to­wa­łam. – So­phia po­ca­ło­wa­ła ją w czo­ło. – Wy­glą­dasz dziś nie­sa­mo­wi­cie. Zresz­tą, cho­le­ra, wszyst­kie wy­glą­da­my. Zor­ga­ni­zo­wa­łaś na­praw­dę świet­ne przy­ję­cie, gra­tu­lu­ję.

– Dzię­ku­ję! I Boże, dzię­ku­ję, że nie za­ko­cha­łaś się w Ry­anie. I dzię­ku­ję, że ja nie za­ko­cha­łam się w Ne­ilu. On jest uro­czy i na­praw­dę świet­nie ca­łu­je, ale…

– Dzię­ki Bogu wszyst­kie je­ste­śmy w ta­kim mo­men­cie, w ja­kim je­ste­śmy. I może na tym za­koń­czy­my? – wtrą­ci­łam ze śmie­chem, bo przy­po­mniał mi się week­end nad je­zio­rem Ta­hoe, kie­dy ich czwór­ka nie­spo­dzie­wa­nie na­pra­wi­ła swo­je błę­dy rand­ko­we. To, co mia­ło się skoń­czyć, skoń­czy­ło się wła­śnie tam. Dwój­ka wzię­ła ślub, a dru­ga dwój­ka bę­dzie mia­ła dziec­ko.

Pa­trzy­ły­śmy na na­szych chło­pa­ków. Po­lu­zo­wa­ne kra­wa­ty, zmierz­wio­ne wło­sy. Chry­ste, ależ oni byli przy­stoj­ni!

– Idę za­brać męża do apar­ta­men­tu dla no­wo­żeń­ców w ho­te­lu Pa­la­ce – po­wie­dzia­ła roz­ma­rzo­na Mimi, a w jej gło­sie było sły­chać nut­kę lu­bież­no­ści.

– A ja idę po Si­mo­na i za­mie­rzam ro­bić z nim róż­ne rze­czy w li­mu­zy­nie, któ­ra za­wie­zie nas z po­wro­tem do Sau­sa­li­to.

– No to ja idę po Ne­ila i kil­ka ka­wał­ków cia­sta, któ­re będę ja­dła, gdy on… bę­dzie jadł mnie.

– Och, na mi­łość…

– Do­bra­noc, sio­stro!

W taki spo­sób wła­śnie wy­sła­ły­śmy Mimi na mie­siąc mio­do­wy.

Pół­to­rej go­dzi­ny póź­niej…

– Si­mon, Si­mon… Jak do­brze, o Boże, jak do­brze, tak, tu­taj, tak, nie prze­sta­waj…

Pół­to­rej mi­nu­ty póź­niej…

– Nie mogę uwie­rzyć, że ja­dłaś cia­sto, kie­dy to ro­bi­łem.

– Ty też mo­żesz jeść cia­sto, kie­dy ja…

– Ca­ro­li­ne, ty Nie­grzecz­na Dziew­czyn­ko. Na tyl­nym sie­dze­niu li­mu­zy­ny… Ale mi do­brze. I to cia­sto jest ta­kie pysz­ne!

.

.

.

…(fragment)…

Całość dostępna w wersji pełnej
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: