Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Nie ma metryki !: obrazek z życia ludu podolskiego - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Nie ma metryki !: obrazek z życia ludu podolskiego - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 261 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

I.

Wszy­scy słu­dzy wie­leb­ne­go ojca Ni­ko­de­ma Iwa­no­wi­cza za­uwa­ży­li byli, że dziew­ka słu­żeb­na Jaw­do­cha Hor­py­ny­szy­na zni­ka­ła co wie­czo­ra – na ja­kie pół go­dzi­ny.

– Czort ją wie, gdzie ona lata – ma­wiał z nie­ta­jo­nym gnie­wem pa­ro­bek Olek­sa, czu­ją­cy nie­kła­ma­ny afekt do pięk­nej Jaw­dosz­ki.

– Wy­kie­ru­je się tak, jak jej cze­sna nia­mu­nia – do­da­wa­ła, z ja­do­wi­tym uśmie­chem Ana­sta­zya Fio­do­row­na ja­kaś ku­zyn­ka i go­spo­dy­ni domu ojca Ni­ko­de­ma, któ­ry od trzech lat, żył w smut­nym, wdo­wim sta­nie.

Już­to wszy­scy to czu­li… że „po­po­wa pan­na” – tak lu­dzie zwa­li Ana­sta­zyą – od pew­ne­go cza­su nie mo­gła zno­sić Jaw­do­chy i do­ku­cza­ła jej na każ­dym kro­ku. Je­dy­ne­go opie­ku­na i obroń­cę mia­ła bied­na dziew­czy­na w sta­rym, za­ta­ba­czo­nym i zwy­kle pi­ja­nym dia­ku – Onu­frym. Gdy ze­bra­na służ­ba za­sta­na­wia­ła się z iro­ni­ją i zło­ścią nad zmia­ną za­szłą w Jaw­do­sze to diak uśmie­chał się po­błaż­li­wie i bro­nił jej za­ja­dle, lecz sam do sie­bie szep­tał, nie­do­sły­szal­nym gło­sem:

– Po­czu­ła bożą wolę… Po­czu­ła… Każ­da przez to przejść musi.

Jaw­do­cha jed­nak nie la­ta­ła „czort wie gdzie”, tyl­ko ukryw­szy się po­mię­dzy bój­ne­mi wierz­ba­mi, ro­sną­ce­mi nad mły­nów­ką, któ­ra okrą­ża­ła ogród, na­le­żą­cy do rzę­dzi­niec­kiej pa­ro­chii, spo­glą­da­ła na gwiaz­dy, li­czy­ła pro­mie­nie księ­ży­ca, snu­ją­ce się, niby pa­sma przę­dzy lnia­nej, lub wsłu­chi­wa­ła się w da­le­kie szu­my i gwa­ry, w ser­decz­ne dźwię­ki „do­pił­ki”, lub rzew­ny spiew sło­wi­ka. Dźwię­ki te po pro­stu ocza­ro­wy­wa­ły jej du­szę.

Była bo to nie­zwy­kła dziew­ka; lu­dzie o niej roz­po­wia­da­li naj­cu­dacz­niej­sze po­wie­ści – zwa­li ją „nie­sa­mo­wi­tą” i kto wie, czy nie mie­li tro­chę ra­cyi. – Jaw­do­cha była sta­now­czo inna od wszyst­kich.

Nikt na pew­no nie wie­dział; co zacz jest i zkąd się wzię­ła? Przy­nio­sła ją do wsi sta­ra że­bracz­ka Hor­py­na i wszyst­kim chwa­li­ła się, że to jej dziec­ko. Przy­nio­sła i roz­cho­ro­wa­ła się w Rzę­dziń­cach tak cięż­ko, że da­lej iść już po pro­szo­nym chle­bie nie mo­gła. Nie­boszcz­ka po­pa­dia, po­czci­wa du­sza przy­gar­nę­ła bied­ną włó­czę­gę i mia­ła z niej póź­niej przez całe lat dzie­sięć – wier­ną słu­gę.

Na­gle, przed trze­ma laty, w jed­nym mie­sią­cu po­mar­ły obie na ja­kąś zgni­łą go­rącz­kę.

Sta­ra, a na­wet nie tak znów sta­ra, jak ste­ra­na sro­dze Hor­py­na, ręce ła­ma­ła i za­le­wa­ła się łza­mi. Po­mi­mo cięż­kiej go­rącz­ki nie stra­ci­ła ani na chwi­lę przy­tom­no­ści, tyl­ko spo­glą­da­ła na trzy­na­sto­let­nie dziew­czę z bo­lem sro­gim; łzy duże jak gro­chy to­czy­ły się jej po zo­ra­nej bruz­da­mi twa­rzy. Gdy z po­cząt­kiem nocy, kie­dy go­rącz­ka się wzma­ga­ła, sta­ra za­czy­na­ła po tro­chę ma­ja­czyć, to za­wsze tyl­ko ury­wa­ne­mi sło­wy, bie­da­ła nad lo­sem bied­nej, opusz­czo­nej sie­ro­ty.

Na dzień przed sko­nem we­zwa­ła An­dry­ja Dud­cza­ka i przy nim i przy na pół pi­ja­nym' jak zwy­kle… wym przy­ja­cie­lu, dia­ku Onu­fr­my wrę­czy­ła pa­ro­cho­wi ja­kieś zbru­dzo­ne pa­pie­ry i trzy­dzie­ści ru­bli, ze­bra­nych przez czas dzie­się­cio­let­niej wier­nej służ­by na pro­bo­stwie.

– Je­że­li kie­dyś mo­jej Jaw­do­ni tra­fią się ju­dzie, to jej to od­da­cie… Nad sie­ro­tą miej­cie zmi­ło­wa­nie… Sza­nuj­cie!

Wy­szep­ta­ła z tru­dem i wpa­dła wnet po­tem w strasz­ny stan ago­nii przed­śmiert­nej, w któ­rym po kil­ku go­dzi­nach umar­ła

Ani diak, ani, zmar­ły przed ro­kiem Dud­czak nie wie­dzie­li: co się znaj­do­wa­ło, w pa­pie­rach, od­da­nych ojcu Ni­ko­de­mo­wi… Onu­fry tyle tyl­ko pa­mię­tał; że gdy pa­roch w jego obec­no­ści prze­zie­rał od­da­ne mu do­ku­men­ta, to gło­wą krę­cił i uśmie­cha­jąc się iro­nicz­nie szep­tał sam do sie­bie: „taka sama jak, ty­siąc in­nych; dziew­czy­na nie za­kon­na, ale za­pi­sa­na.

Po­cho­wa­li Hor­py­nę. W kil­ka­na­ście dni po niej spo­czę­ła w za­mar­z­nię­tej zie­mi i jej do­bro­dziej­ka – rzę­dzi­niec­ka po­pa­dia… Mała Jaw­dosz­ka po­zo­sta­ła zu­peł­ną sie­ro­tą i cała służ­ba na pro­bo­stwie za­czę­ła się nią wy­słu­gi­wać.

Od śmier­ci po­pa­di wszyst­ko się zmie­ni­ło w domu ojca Ni­ko­de­ma. Ana­sta­zya Fio­do­rów­na po­czę­ła się tam rzą­dzić jak sza­ra gęś.

Spro­wa­dził ją był pa­roch, w cza­sie cho­ro­by nie­boszcz­ki swej żony; po jej śmier­ci zo­sta­ła da­lej i po­wo­li za­gar­nę­ła wszyst­kie pra­wa przy­na­leż­ne pani domu. Wzro­stu była ona ogrom­ne­go i her­ku­le­so­wej bu­do­wy cia­ła; uspo­so­bie­nie i na­tu­rę mia­ła po­dob­ne do kształ­tów swe­go cia­ła – sil­ne i cięż­kie. Pa­roch był jej naj­niż­szym słu­gą – słu­dzy zaś bali się jej jak ognia.

Po­mi­mo jed­nak po­stra­chu jaki wy­wie­ra­ła na ojca Ni­ko­de­ma, zda­rza­ło się cza­sa­mi i tak, że wie­leb­ny wy­ła­my­wał się z pod jej wła­dzy… By­wa­ło to w on czas, gdy któ­ryś z są­sied­nich po­pów nad­je­chał do pa­ro­cha w go­ści­nę i „ba­tiusz­ka” pod­cią­gnąw­szy so­bie "oczysz­czo­nej" po­czu­wał w so­bie na­gle wiel­ka ener­gię i sa­mo­dziel­ność.

– Co ty so­bie my­ślisz sia­ka…taka – wo­łał w ten­czas i w gnie­wie wiel­kim bił pię­ścią w stół, że aż bu­tel­ki i kie­lisz­ki pod­ska­ki­wa­ły.

Ana­sta­zya Fio­do­row­na i na to radę zna­leść umia­ła: za­my­ka­ła szczel­nie wszel­kie za­pa­sy wód­ki i wy­no­si­ła się ci­cha­czem na całą dobę do żony pi­sa­rza gmin­ne­go. Nie­rzad­ko się jed­nak zda­rza­ło, że wró­ciw­szy, za­sta­wa­ła wszyst­kie sza­fy po­roz­bi­ja­ne, a wie­leb­ne­go cho­re­go i zmal­tre­to­wa­ne­go.

Pa­ra­fia­nie ojca Ni­ko­de­ma, są­sied­ni popi i ży­dzi z po­bli­skie­go mia­stecz­ka roz­po­wia­da­li gło­śno, że Ana­sta­zya zaj­mu­je na pro­bo­stwie w Rzę­dziń­cach w zu­peł­no­ści miej­sce zmar­łej „do­bro­dziej­ki”. Ży­dów i chło­pów sto­su­nek ten gor­szył, szcze­gól­niej pierw­szych; popi zaś uwa­ża­li to za rzecz zu­peł­nie na­tu­ral­ną.

Gdy na praź­ni­ku w Sno­wi­do­wie, ja­kaś pu­ry­tan­ka, po­pa­dia z pod La­ty­czo­wa za­czę­ła gło­śno po­tę­piać i gor­szyć się po­stę­po­wa­niem ojca Ni­ko­de­ma, to si­wo­wło­sy "bła­ho­czyn­ny" z Jar­ho­ro­wa, śmie­jąc się cy­nicz­nie za­wo­łał:

– Do­brze wam to ga­dać "ma­tusz­ko", kie­dy ma­cie zdro­we­go i sil­ne­go męża, któ­ry speł­nia co do nie­go na­le­ży, zo­ba­czy­li­by­śmy was, żeby Ka­li­ni­ka nie sta­ło.

A Mar­ce­li Tu­re­wicz pro­boszcz z Czar­no­ko­zi­niec do­dał, ze zwy­kłą so­bie po­wa­gą:

– Naj­gor­sza to już po­po­wa dola! umrze mu żon­ka, to musi so­bie ja­kąś "pa­nią doń­kę" trzy­mać, albo po rno­ło­dy­cach no­ca­mi ła­zić..

In­nej rady nie ma, dru­giej mu już wziąć nie po­zwo­lą.

Tak więc, we wła­snej sfe­rze nie spo­ty­ka­li ani Ana­sta­zya ani oj­ciec Ni­ko­dem – po­gar­dy i po­nie­wier­ki; uwa­ża­no ich za mał­żeń­stwo, co­kol­wiek nie­for­mal­ne, ale przez ogół uzna­ne. W sto­sun­ku tym jed­nak "po­po­wa pan­na" szczę­śli­wą nie była, tak jak nie była nią i nie­boszcz­ka po­pa­dia, pra­wa mał­żon­ka ojca Ni­ko­de­ma. Pa­roch rzę­dzi­niec­ki lu­bił roz­ma­itość wra­żeń i skan­da­licz­na kro­ni­ka wio­sko­wa mia­ła za­wsze, od cza­su do cza­su do za­pi­sa­nia ja­kiś wy­skok ga­lan­te­ryi swe­go dusz­pa­ste­rza. – Wie­ści o upad­kach mo­ral­nych dzie­wek słu­żą­cych na pro­bo­stwie ni­ko­go już nie dzi­wi­ły; nie­któ­rzy mał­żon­ko­wie, ład­nych i za­lot­nych żon, przy­wy­kli już byli do od­wie­dzin ukrad­ko­wych za­cne­go pro­bosz­cza – tyl­ko Ana­sta­zya Fie­do­row­na po­go­dzić się z tym sta­nem rze­czy w ża­den spo­sób nie chcia­ła. Po każ­dej tro­chę gło­śniej­szej awan­tu­rze, po każ­dej skon­sta­to­wa­nej nie­wier­no­ści wy­pra­wia­ła bied­ne­mu, lek­ko­myśl­ni­ko­wi okrop­ne sce­ny za­zdro­ści do­cho­dzą­ce czę­sto­kroć do po­waż­nych starć, któ­re świad­czy­ły o sile czci­god­nej Ana­sta­zyi – siń­ca­mi na pulch­nej twa­rzy ojca Ni­ko­de­ma.

Jaw­dosz­kę "po­po­wa pan­na" znie­na­wi­dzi­ła, bo po­wzię­ła nie­zbi­te ni­czem po­są­dze­nie, że pro­boszcz za­czął się do niej za­le­cać. Wi­dzia­ła kie­dyś, przez szpa­rę w drzwiach, jak oj­ciec Ni­ko­dem gła­skał dziew­czy­nę po za­ru­mie­nio­nych po­licz­kach; chciał ją na­wet ob­jąć, przy­ci­snąć do sze­ro­kich pier­si, okry­tych po­pla­mio­ną "rosą"*), chciał ją po­noś i po­ca­ło­wać, ale dziew­czy­na szarp­nę­ła się gwał­tow­nie i ucie­kła za­trza­sku­jąc za sobą drzwi.

Nie wie­dzia­ła jed­nak prze­strze­gacz­ka oby­czaj­no­ści, że Jaw­do­cha scho­wa­ła się po­tem na stry­chu i tam dłu­go, dłu­go pła­ka­ła, splu­wa­jąc od cza­su do cza­su z obrzy­dze­niem i wstrę­tem; nie wie­dzia­ła i tego, że dziew­czy­na wy­pła­kaw­szy się do syta, łu­giem przy­go­to­wa­nym do "zo­le­nia" bie­li­zny ob­my­wa­ła tro­skli­wie te miej­sca twa­rzy, gdzie do­tknę­ła ją była otłusz­czo­na dłoń lu­bież­ne­go pa­ro­cha.

Dziw­nie ja­sno i lo­gicz­ni umia­ła oce­nić na­wpół dzi­ko wy­cho­wa­na sie­ro­ta, swe obec­ne -

*) rosa sze­ro­ka suk­nia z otwar­te­mi rę­ka­wa­mi, uży­wa­na przez schi­zma­tyc­kich du­chow­nych. (Prz… aut.).

po­ło­że­nie. Wie­dzia­ła, że nie pod­da­jąc się woli i chu­ci wszech­wład­ne­go we wsi popa, robi so­bie zeń wro­ga wiecz­ne­go i strasz­ne­go – nie prze­bła­ga­ne­go… Czu­ła jed­nak, że nig­dy, nig­dy nie zdo­ła mu być po­słusz­ną. Na to żel y się ko­muś od­da­la cia­łem i du­szą po­trze­bo­wa­ła, "za­du­rzyć się", pra­gnę­ła ko­niecz­nie ro­man­su, nie wie­dząc na­wet co to sło­wo zna­czy.

Umy­ka­ła o sza­rej go­dzi­nie po­mię­dzy wierz­by, ro­sną­ce nad mły­nów­ką i tam ma­rzy­ła. Gdy myśl jej lot­na wra­ca­ła cza­sem do wstręt­ne­go wspo­mnie­nia uści­sku roz­pa­sa­ne­go popa, to twa­rzycz­ka jej drob­na i owal­na ob­le­wa­ła się gwał­tow­ną falą pur­pu­ry, w ciem­no sza­fi­ro­wych oczach roz­iskrza­ły się pło­mie­nie gnie­wu i obu­rze­nia, a z za­ci­śnię­tych kar­mi­no­wych ust mi­mo­wol­nie rwa­ły się sło­wa:

– Nie! Nig­dy, nig­dy!… Prę­dzej bym się uto­pi­ła.

I na­gle bla­ski ga­sły w pięk­nych oczach, głów­ka spa­da­ła na roz­wi­ja­ją­ce się dziew­czę­ce pier­si i z wes­tchnie­niem spo­glą­da­ła w nur­ty błot­nej, sza­rej mły­nów­ki wy­obra­ża­jąc so­bie, swe bia­łe cia­ło na dnie sza­rej rze­czuł­ki, po­mię­dzy zie­lo­ne­mi wo­do­ro­sta­mi, gry­zio­na przez mi­lio­ny ra­ków strasz­nych i wstręt­nych. Peł­za­ły one po­wo­li, roz­waż­nie, zło­wro­go; mia­ły szczyp­czy­ska ogrom­ne, strasz­ne i spo­zie­ra­ły na nią dziw­ne­mi swe­mi oczy­ma tak samo jak "pre­po­dob­nyj" oj­ciec Ni­ko­dem.

Zkąd się ta­kie my­śli ro­dzi­ły w gło­wie znaj­dy, cór­ki że­bracz­ki i włó­czę­gi? Zkąd się ta Jaw­do­cha taka wy­ro­dzi­ła? Na to py­ta­nie nikt, zda­je się, od­po­wie­dzieć by nie po­tra­fił. Ta­jem­ni­cę tę za­bra­ła z sobą na tam­ten świat sta­ra Hor­py­na. Na­wet pa­pie­ry znaj­du­ją­ce się w po­sia­da­niu ojca Ni­ko­de­ma nic ja­sne­go po­wie­dzieć nie zdo­ła­ły­by – nie po­trzeb­nie je tak sta­ran­nie ukry­wał.

W cza­sach, gdy za­uwa­ża­no na pro­bo­stwie zni­ka­nie jaw­do­chy, na nie­bie świe­cił ślicz­ny sierp księ­ży­ca na czerw­co­wym no­wiu. Dnie były nad wy­raz opal­ne, a wie­czo­ry za to cud­ne, peł­ne, szep­tów ja­kichś ta­jem­ni­czych, mi­ło­snych, peł­ne woni ja­kichś dziw­nych, nie­po­chwyt­nych, a przy­stęp­nych li dla dzie­wi­czych zmy­słów, dla dusz na­sy­co­nych ilu­zia­mi i po­ezyą, dla serc nie ze­psu­tych. – Mi­go­tli­we bla­ski gwiazd – ci­che szme­ry trzcin – we­so­łe grze­cho­ta­nie żab – lę­kli­we tre­le pod­sta­rza­łe­go sło­wi­ka zle­wa­ły się w cud­ną i szczyt­na har­mo­nię – któ­rą Jaw­do­cha ro­zu­mia­ła wy­bor­nie.

Zda­je się, że na sie­lan­ko­wej tej po­ezyi ro­zu­miał się tak­że: Ostap Ku­cze­ra­wy, mło­dy, czar­no­wło­sy pa­ro­bek, syn pierw­sze­go bo­ga­cza we wsi, bo co wie­czo­ra pod­ła­ził przez oj­cow­ski ogród nad brzeg tuż obok pły­ną­cej mły­nów­ki i go­dzi­na­mi ca­łe­mi wpa­try­wał się w za­du­ma­ną dziew­czy­nę.

Ma­te­ry­ał pal­ny był z obu stron na­gro­ma­dzo­ny tyl­ko iskry bra­ko­wa­ło do wznie­ce­nia po­ża­ru.

Jaw­dosz­ka zra­zu nie­śmia­ło, póź­niej co­raz od­waż­niej spo­glą­da­ła na uro­dzi­we­go chło­pa­ka; on mo­dlił się do niej ocza­mi, niby do "iko­ny" w cer­kwi. Mil­cze­nie znu­dzi­ło się im wi­docz­nie, bo za­czę­li wresz­cie roz­ma­wiać z sobą.

Pierw­sze lody prze­ła­mał Ostap; pew­ne­go wie­czo­ra, gdy księ­życ już do peł­ni się zbli­żał i noc była ja­sna niby dzień, Ostap pa­trząc na za­du­ma­ną dziew­czy­nę, zła­mał ga­łąz­kę wierz­bi­ny i ci­ska­jąc nią na prze­ciw­ny brzeg, za­py­tał nie­śmia­ło:

– Cze­go su­mu­jesz dziew­czy­no?

– Nad dolą sie­ro­cą! – od­rze­kła ci­cho niby szme­rem wie­trzy­ku Jaw­do­cha.

Szep­nę­ła te sło­wa i aż za­sro­ma­ła się sama sie­bie, za od­wa­gę tę wiel­ką; uczu­ła, że krew jej ude­rzy­ła do gło­wy i oczy jej za­ćmi­ła.

Pa­ro­bek jed­nak ośmie­lo­ny jej od­po­wie­dzią py­tał da­lej:

– A nie moż­na prze­leść do cie­bie przez mły­nów­kę?… Po­cie­szył­bym cię za­zu­lo!

– Co wam Osta­pie, bo­hac­ki synu po­cie­szać mnie sie­ro­tę bez­dom­ną… Szu­kaj­cie so­bie bo­hac­kiej dziew­ki.

Od­cię­ła re­zo­lut­nie dziew­czy­na i zni­kła w ło­zach, umy­ka­jąc wcze­śniej niż za zwy­czaj na pro­bo­stwo.

Ucie­ka­ła, bo się bała; czu­ła bo­wiem, że gdy­by ten Ostap nie gro­ził, a po­pro­stu groź­bę wy­ko­nał, to nie mia­ła by siły ucie­kać tyl­ko, z ra­do­ścią po­cie­chę od nie­go by przyj­mo­wa­ła.

Po roz­mo­wie tej krót­kiej i tak ry­chło prze­rwa­nej spać całą noc nie mo­gła. Jak zmo­ra jaka, jak wi­dzia­dło snu­ła się jej przed ocza­mi owal­na ru­mia­na twarz Osta­pa, jego duże siwe oczy: czar­ne małe wą­si­ki.

– Urok na mnie rzu­cił!… Lu­byst­kiem na­po­ił – szep­ta­ła w du­szy, od­da­jąc się już bez wal­ki ma­rze­niom na pół bo­le­snym, na pół roz­kosz­nym.

Czu­ła, w pół śnie po­grą­żo­na, pur­pu­ro­we usta pięk­ne­go pa­rob­ka zbli­ża­ją­ce się do jej ust, z nie­śmia­łym po­ca­łun­kiem i w roz­bu­ja­łej dziew­czę­cej wy­obraź­ni nie od­py­cha­ła tego na­mięt­ne­go do­wo­du mi­ło­ści. Jed­no­cze­śnie jed­nak lęk ją ja­kiś ogar­niał i przy­po­mi­na­ły się jej sło­wa, za­zwy­czaj pi­ja­ne­go, choć po­czci­we­go dla niej za­wsze dia­ka Onu­fre­ja:

– Ej ne daj sia diw­cze na pid­mo­wu!

I co­raz sroż­szy strach uczu­wa­la, wszak wie­dzia­ła do­kład­nie, że Ostap, je­dy­nak dum­ne­go Ja­kie­ma Ku­cze­ra­we­go to naj­więk­szy ba­ła­mut we wsi i na­zwo­dził już dzie­wek bez liku, cu­dzych żon na­wet la­da­co po­sza­no­wać nie umie i zwykł był cho­dzić po wsi jak mło­dy byk po­mię­dzy trzo­dą.

– Eh! Nie­do­cze­ka­nie jego!… Ja nie taka; mat­cem przy­się­ga­ła, że nie zmar­nu­ję di­wo­cze­go wian­ka – szep­ta­ła, sta­ra­jąc się od­pę­dzić, wra­ca­ją­ce upar­cie my­śli o Osta­pie. Nie uda­wa­ło się jej to; oka zmru­żyć nie mo­gła aż do świ­tu.

Na dru­gi dzień, choć ją cią­gnę­ło, jak pi­ja­ka do wód­ki, nad mły­nów­kę nie po­szła. Na trze­ci dzień to samo. Czwar­te­go wy­tłu­ma­czy­ła so­bie, że pew­no już Ostap za­po­mniał o niej i do in­nej dziew­czy­ny za­czął się umi­zgać; po­szła więc, choć przez całą dro­gę myśl ja­kaś, niby brzę­cze­nie ko­ma­ra upar­ta i uprzy­krzo­na szep­ta­ła jej w ucho: "on cze­ka na cie­bie".

I cze­kał w sa­mej rze­czy, tyl­ko nie po prze­ciw­nej stro­nie mły­nów­ki.

Za­le­d­wie przy­szła i usia­dła na zna­nym przez sie­bie do­sko­na­le krzy­wym pniu wierz­by, trzci­na obok za­sze­le­ści­ła i po­śród gną­cych się ło­dyg wyj­rza­ła pięk­na twarz Osta­pa.

– Oh! – za­wo­ła­ła mi­mo­wol­nie Jaw­do­cha.

Pa­ro­bek uśmiech­nął się fi­lu­ter­nie i kła­dąc pa­lec na ustach szep­nął:

– Nie bój się, ja nie zło­dziej, nic ci nie ukrad­nę.

– Idź­cie so­bie! – wo­ła­ła da­lej po­ryw­czo dziew­czy­na – ja wam nie kom­pa­ni­ja, plot­ki tyl­ko na mnie na­pro­wa­dzi­cie. Wy bo­gacz, ja sie­ro­ta… Idź­cie so­bie.

Ostap stał ja­kiś czas niby zde­to­no­wa­ny, nie wie­dział, co ma z sobą zro­bić. Wresz­cie od­wa­ga prze­mo­gła; pod­su­nął się bli­żej do dziew­ki i wziąw­szy ją za rękę szep­nął ci­cho:

– Nie bój się mnie, przy­się­gam Bogu, żem nie na pu­sto­tę a ba­ła­muc­two do cie­bie przy­szedł… Swa­tać cię będę… Bez cie­bie świat mi nie miły.

– Ga­daj to dru­giej nie mnie… A co sta­ry po­wie?

– Sta­ry! – szep­nął trwoż­li­wie Ostap i po­czął się skro­bać w gło­wę, niby kon­cep­tu szu­ka­jąc. – Cóż sta­ry zgo­dzić się musi… Da ka­wa­łek grun­tu i do cha­ty przyj­mie.

Na­sta­ło dość kło­po­tli­we mil­cze­nie. Ostap wpa­try­wał się w de­li­kat­ną twarz dziew­czy­ny, ona zaś cof­nąw­szy rękę z jego dło­ni mil­cza­ła ja­kiś czas za­du­ma­na i smut­na. Po dłu­giej do­pie­ro chwi­li prze­mó­wi­ła, ci­cho, niby sama do sie­bie:

– Do cha­ty przyj­mą – na po­nie­wier­kę i po­sztur­ki­wa­nie… Nie! nie! Szu­kaj so­bie pa­rob­cze bo­gac­kiej dziew­ki.

– Słu­chaj! Nie baw ty się ze mną jak pies z ko­ścią – od­rzekł po­ryw­czo Ostap – w oczach two­ich niby miód wi­dzę, tyl­ko by go jeść, a z ust pio­łun pły­nie… Jaw­do­cho nie żar­tuj ze mną, bo się uto­pię i na two­ją du­szę to spad­nie.

Dziew­czy­na za­my­śli­ła się zno­wu, lecz po­pa­trzy­ła tak na chło­pa­ka, że wy­da­ło mu się, iż mu ser­ce w pier­siach top­nie­je.

– Ja wam nie wróg, Osta­pie – prze­mó­wi­ła słod­kim gło­sem, któ­ry drzał niby liść osi­czy­ny – ale na co nam ba­ła­muc­twa… Sta­ry wasz za nic nie po­zwo­li wam brać za żonę cór­kę że­bracz­ki… On pierw­szy bo­gacz we wsi. Nie po­zwo­li.

– Nie two­ja rzecz!

– Jak to nie moja. Na za­le­can­ki do mnie cho­dzić bę­dziesz, a po­tem po­rzu­cisz, tak jak Feś­kę i Ola­nę. Sła­wę mi zbru­dzisz na ob­mo­wę wy­sta­wisz… Nie! idź swo­ją dro­gą, a ja swo­ją – sie­ro­cą.

I ze­rwa­ła się na­gle, aby odejść w stro­nę ple­ba­nii.

Ostap jed­nak nie pu­ścił jej; zła­pał ją za rękę i przy­trzy­mu­jąc sil­nie, mimo sza­mo­ta­nia się, zmu­sił do wy­słu­cha­nia tych go­rą­cych, na­mięt­nych słów:

– Niech mnie grom z ja­sne­go nie­ba za­bi­je, jak ja nie mó­wię świę­tej praw­dy… Sta­ry dał­by so­bie za mnie oczy wy­brać; jak mu po­wiem, że zgi­nę bez cie­bie to sam po­je­dzie pro­sić "ba­tiusz­kę", żeby mi cie­bie od­dał… Po­wiedz tyl­ko żeś mi nie prze­ciw­na, to do dru­giej nie­dzie­li naj­więk­si bo­ga­cze nasi pój­dą z kurą i ko­ła­cza­mi w swa­ty do popa po Jaw­do­chę Hor­py­ny­szy­ną…

Skoń­czył wpa­trzo­ny w twarz dziew­czy­ny, wy­ro­ku cze­ka­jąc. Ona mię­kła wi­docz­nie; w oczach jej za­mi­go­ta­ły bla­ski ja­kieś nie­zwy­kłe, wil­got­na mgła prze­sło­ni­ła jej duże źre­ni­ce, świe­cąc dziw­nie w ja­snych pro­mie­niach księ­ży­ca.

– Osta­pie! Osta­peń­ku! – za­wo­ła­ła wresz­cie, usu­wa­jąc się pra­wie w ob­ję­cia pa­rob­ka. Niech ci Pan Bóg prze­ba­czy, je­że­li ty na śmiech to mó­wisz… Kie­dy już na to ze­szło, to po­wiem ci, od wio­sny już dnia­mi i no­ca­mi o to­bie du­mam, że za­zie­ram za tobą jak, za słon­kiem ja­snem, że schnę bez cie­bie jak kwia­tek bez rosy… Tyl­ko my­śla­łam, że ty nie dla mnie – dla sie­ro­ty, dla włó­czę­gi.

On ją przy­cią­gnął bli­żej, do pier­si przy­ci­snął i na­mięt­nie ca­ło­wać po­czął. Za­mil­kła; ca­łu­sy za­mknę­ły jej usta. Uścisk ten trwał chwi­lę; wnet dziew­czy­na oprzy­tom­nia­ła i wy­rwaw­szy się z ob­jęć, od­sko­czy­ła o kil­ka kro­ków.

– Nie ca­łuj, nie obej­mój – za­wo­ła­ła re­zo­lut­nie – grzech to i ob­ra­za bo­ska, przed cza­sem dziew­kę ca­ło­wać… Jak taka two­ja i oj­co­wa woła, to swa­tów szlij, a będę two­ja na wie­ki.

Za­nim ostat­nie jej sło­wa prze­brzmia­ły, znik­nę­ła z oczu pa­rob­ka; na próż­no ją go­nił, jak lis prze­my­ka­ła się po­mię­dzy ło­zi­ną i wkrót­ce do­le­cia­ły go tyl­ko sło­wa jej smęt­nej piosn­ki nu­co­nej już na ogro­dzie na­le­żą­cym do ple­ba­nii.II.

Ostap, spo­strze­gł­szy, że próż­nym tru­dem by­ło­by go­nić Jaw­do­chę, usiadł na tej sa­mej wierz­bie, na któ­rej sie­dzia­ła dziew­czy­na i za­my­ślił się głę­bo­ko. Unie­sio­ny za­pa­łem mi­ło­snym, przy­się­gał dziew­czy­nie, że oj­ciec i mat­ka zgo­dzą się na jego mał­żeń­stwo; te­raz, za­sta­na­wia­jąc się na zim­no wie­dział do­kład­nie, że mó­wił nie­praw­dę. Wie­dział z do­świad­cze­nia, że na ro­dzi­cach dużo wy­módz może, że trzę­śli się i roz­pa­da­li nad wy­piesz­czo­nym je­dy­na­kiem, lecz wie­dział i to, że uło­ży­li już so­bie daw­no, iż oże­nią go z Pa­ła­li­ną Wan­du­lacz­ką, je­dy­nacz­ka Pe­tra Wan­du­la­ka, dru­gie­go bo­ga­cza we wsi, jak tyl­ko dziew­czy­na lat doj­dzie… Sta­ry nie ro­bił prze­cież przed ni­kim z tego ta­jem­ni­cy, że już "mo­ho­rycz" z Pe­trem o cór­kę wy­pił…
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: