Nie pytaj dlaczego - ebook
Nie pytaj dlaczego - ebook
Kontynuacja losów bohaterki znakomitej powieści "Drugie życie Matyldy".
Po niespodziewanym rozstaniu z ukochanym synem Matylda podejmuje heroiczną walkę o jego odzyskanie. Wspiera ją zakochany w niej Rafał, rodzeństwo, przyjaciele… a także detektyw Dawid Jarosz – kolejna mroczna postać z przeszłości. Kobieta toczy bój z milionami fałszywych tropów, ale także z samą sobą i nękającymi ją wciąż wątpliwościami. Okazuje się bowiem, że odzyskanie Oskara wymaga więcej poświęcenia i ofiar, niż ktokolwiek jest w stanie sobie wyobrazić. A zupełnie nowe, zaskakujące okoliczności i zwroty akcji dokładają kolejnych kamieni na już i tak wyboistej drodze. Kiedy spośród mglistej nawałnicy zdarzeń zaczynają się wyłaniać klarowne rozwiązania, w Matyldę Nowicką wstępuje nowa siła i wiara w nadchodzący kres jej życiowych zakrętów. Nie wie jednak, że – jak mawiał Charles Dickens – „Życie to łańcuch połączonych z sobą rozstań”.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7835-591-5 |
Rozmiar pliku: | 1,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Dwa miesiące później
– Śmierć przychodzi cicho. Niezapowiedziana, nieproszona. Nigdy nie ma na nią odpowiedniej chwili, jest zawsze gościem nie w porę… – Ksiądz zakończył swoją mowę i jak na zawołanie zaczął padać deszcz.
Grube, zimne krople, opadające na twarz Matyldy, mieszały się ze słonymi łzami płynącymi po jej policzkach, lecz ona ani drgnęła. Na pogrzeb przyszły tłumy bliższych i dalszych znajomych, a mimo to Matylda stała tam taka skulona, samotna, jakby wyłączyła się z całego świata. A może właśnie tego pragnęła? Wyłączyć się, zatrzymać, wysiąść albo po prostu zmienić bieg…
Kiedy była nastolatką, myślała, że najgorsze, co może ją spotkać w życiu, to jej rozstanie z ukochanym Rafałem. Ból, który wówczas rozrywał jej serce i odbierał tchnienie, zdawał się nie do zniesienia… Czym jednak był ten ból w porównaniu z tym, co czuła teraz? Lekkim zadrapaniem? Drobną ranką? Skazą? A może był naznaczeniem…
Mówi się, że Bóg nie zsyła na człowieka więcej cierpień, niż ten jest w stanie udźwignąć. W tej chwili Matylda czuła, że jest na skraju wytrzymałości. Stoi nad przepaścią, przechylając się niebezpiecznie w stronę otchłani. Jeden ruch, tylko jeden mały krok, i może poczuć ulgę… Mogłaby… Gdyby nie fakt, że jej ukochany syn jest gdzieś uwięziony przez jej męża i na pewno bardzo za nią tęskni. Być może jest wystraszony i zapłakany. Ogarnia go pustka, bezsilność i żal – zupełnie jak jego matkę w tej chwili.
Kiedyś była gotowa wziąć na siebie każdy krzyż, byleby odzyskać Rafała. Była na tyle bezczelna, by stawiać warunki Bogu, lecz każde cierpienie przyjmowała ze spokojem i pokorą, bo wierzyła, że on wypełnia tym samym jej wolę i gdzieś tam w świecie jej ukochany odczuwa ukojenie… szczęście.
Kiedyś była gotowa skoczyć w przepaść za tą miłością, za szczęściem, za jedynym życiem, które dał jej stwórca. A teraz…? Teraz zastanawiała się, czy złapane na ułamek radosne chwile były warte swojej ceny. Czy jej marzenie o życiu całą sobą, zamiast pospolitej egzystencji, nie było tylko egoistyczną mrzonką? Może jej mama miała rację? Może to, co kreujemy w swoich marzeniach, jest dużo na wyrost… Była przecież zwykłym, szarym człowiekiem… Żadnym uczonym filozofem, wynalazcą ani celebrytą. Kiedyś powiedziałaby, że jest odważna, ale to była po prostu brawura…
Miesiąc po tym, jak Tymoteusz Nowicki zbiegł, uprowadzając ich syna, Oskara, ojciec Matyldy dostał zawału. Od początku czuł się bardzo słaby. Tak wiele spraw zwaliło im się wtedy na głowę, ale zapewniał Matyldę, że to tylko chwilowy spadek formy, z nadmiaru emocji. Nawet okaz zdrowia nie podołałby takim przeżyciom bez żadnego uszczerbku. A ona wcale nie naciskała, by tato poszedł do lekarza. Istniała jakby w zupełnie innym świecie. Przytłoczona życiem, jakie zgotował jej los, sama powoli traciła zmysły. Chciała mieć wszystko pod kontrolą, ale czego się tylko tknęła, rozpadało się niczym domek z kart albo jak skrzętnie ułożone domino, powodując całą falę tragicznych zdarzeń.
Oczywiście, zaraz po wyjeździe Tymoteusza Matylda powiadomiła wszelkie organy o tym, że jej mąż zabrał dziecko wbrew jej woli, udał się w niewiadomym kierunku i nie ma z nim żadnego kontaktu. Policja początkowo niechętnie zajęła się tą sprawą, traktując wszystko bardzo szablonowo. Małżeństwo Nowickich miało czyste kartoteki, a na koncie Tymoteusza nie było nawet jednego mandatu. Gdyby chociaż był jakiś ślad, choćby jedno zgłoszenie na błękitnej linii… Nie było żadnego podejrzanego punktu zaczepienia. Matylda była zawsze zbyt dumna, by w taki sposób okazywać słabość. W dodatku na komisariacie pojawiła się w towarzystwie Rafała, przedstawiając go jako swojego narzeczonego. Tylko w taki sposób policjanci zgodzili się, by Rafał towarzyszył jej podczas zeznań i by wtajemniczono go w postępy w śledztwie. Policjanci uważali, że zaginięcie Oskara to zwykła kłótnia rodzinna, nieporozumienie, które szybko się wyjaśni, w dodatku bez konieczności interwencji z ich strony. Zwłaszcza że Matylda, nie chcąc narażać swoich bliskich, podczas zeznań przemilczała kilka faktów. Gdyby miała powiedzieć całą prawdę, musiałaby pogrążyć nie tylko Tymoteusza, ale też siebie, a przede wszystkim prezesa Kota, który – jak już wiedziała – był nieobliczalny. Być może wtedy organy ścigania poważniej potraktowałyby poszukiwania jej ukochanego syna, ale Matylda bała się, czy po jego odnalezieniu chłopiec będzie mógł do niej wrócić. Znajomości i możliwości prezesa kazały jej zachować wyjątkową ostrożność, mimo że bój toczył się o najważniejszą osobę w jej życiu.
Wobec wielu zatajeń i niedomówień policjanci interpretowali całą historię zupełnie inaczej, niezgodnie z prawdą. Według nich Matylda znudziła się swoim życiem i opieką nad dzieckiem, i znalazła sobie kochasia. A odrzucony i zraniony Tymoteusz usunął się w cień, zabierając dziecko. Bo i po co matce przeżywającej ponowną młodość kłoda u nogi w postaci syna? Nie robiły na nich wrażenia ani łzy Matyldy, ani jej wieczne telefony z zapytaniem, czy udało się cokolwiek ustalić. Takich spraw mieli na pęczki i niejedno przedstawienie już na komisariacie widzieli.
Zmienili zdanie dopiero po wyczerpujących zeznaniach Rafała, które słowo w słowo potwierdził Bogusław Pol, i po wywiadzie z Kamilą, która co prawda najwięcej wiedziała z opowieści Rafała, ale dolała oliwy do ognia, opowiadając, w jakim stanie trafił do niej Rafał po konfrontacji z Tymoteuszem. Kropką nad i były zeznania Zosi, którą Matylda ściągnęła na pomoc aż z Warszawy. Kiedy mieszkali w stolicy, ich pomoc domowa – Zosia, którą Tymoteusz zatrudnił mimo protestów żony – stała się po czasie najbliższą jej przyjaciółką, baczną obserwatorką ich ledwo tlącego się ogniska domowego i powierniczką wszystkich jej sekretów. Pracując w różnych domach, była świadkiem wielu smutnych historii. Tam, gdzie górę brała mamona, nie było mowy o ciepłych uczuciach i oddaniu rodzinie. Nigdy nie przypuszczała jednak, że historia jej ukochanej przyjaciółki będzie miała aż tak dramatyczny finał. Zosia często widziała w telewizji różne komunikaty o zaginionych. Za każdym razem ogarniał ją niepokój i współczucie w stosunku do tych ludzi, którzy wylewali morze łez, drżąc o los swoich najbliższych. Nie sądziła, że ktoś z jej bliskich znajdzie się w takiej sytuacji.
Tymczasem Matylda żyła jak w obłędzie. Nie jadła, nie spała, z nikim nie chciała rozmawiać. Lekarz, do którego trafiła po długich namowach Rafała i taty, szprycował ją wciąż różnymi środkami uspokajającymi i nasennymi, przez co zachowywała się czasem irracjonalnie. Bywały dni, kiedy przepłakała długie godziny, siedząc przy oknie. Innym razem nawoływała imieniem syna za każdym przechodzącym ulicą dzieckiem.
W związku z licznymi podjętymi działaniami poszukiwawczymi Matylda musiała mieć jakiegoś opiekuna, sojusznika i przedstawiciela, który pomagałby jej komunikować się ze światem. Ojca nie chciała już angażować i tak robiła sobie wyrzuty, że stał się mimowolnym świadkiem jej życiowych upadków. Boże, jak jego musiało to wszystko boleć… Tyle lat wypruwania żył, by wychować trójkę dzieci na zacnych i mądrych ludzi, a tu takie rozczarowanie… Bogusław Pol nigdy nie powiedział córce niczego złego, ale Matylda wiedziała aż za dobrze, że serce jej ojca boleśnie krwawi z powodu wszystkiego, co dzieje się dookoła. Może właśnie dlatego to wyczerpane serce nie wytrzymało i stąd ten zawał? Jedyną więc osobą, która znała szczegóły sprawy i której Matylda mogła zaufać, był w tej chwili Rafał. A może nawet i jemu do końca nie ufała, ale chciała mu dać kredyt zaufania, przez wzgląd na łączącą ich w przeszłości zażyłą przyjaźń.
O zawale ojca poinformował ją starszy brat, Filip, który zaraz po uprowadzeniu Oskara wziął urlop i przyjechał ich wspierać. Matylda od dłuższego czasu miała ograniczone kontakty z rodzeństwem. Filip, co prawda, powoli szykował się do przejścia na wojskową emeryturę, chcąc nieco odpocząć po licznych misjach pokojowych na całym świecie, ale na razie wciąż jeszcze absorbowała go służba ojczyźnie. Kinga mimo już prawie trzydziestu lat nadal zachowywała się niczym rozkapryszona nastolatka, której wciąż nie przeszedł młodzieńczy bunt. Za wszelką cenę chciała pokazać rodzicom, że wybrane przez nią ścieżki, których tak bardzo nie potrafili zaakceptować, były jednak tymi najwłaściwszymi. Poza tym pochłonięta była przygotowaniami do powitania na świecie synka – Benjamina, który miał się urodzić zaraz po Nowym Roku. W dodatku całkiem przypadkiem wygadała się Matyldzie, że rozstała się z André, i mimo ciężkiej sytuacji w domu rodzinnym unikała kontaktu niczym ognia, by nie słuchać kazań. Może wydawało jej się, że jako najmłodsza wciąż będzie na świeczniku, a jej problemy będą tymi najważniejszymi? Matylda nigdy nie mogła pojąć braku pokory i niewdzięczności ze strony siostry. Zresztą lata zmuszania jej do sprawowania opieki nad Kingą odbiły się pewną niechęcią z jej strony. W końcu najlepsze momenty beztroskiej młodości przeciekły jej przez palce, kiedy niczym matka-Polka piastowała młodszą siostrę. Koleżanki namawiały ją na wycieczki rowerowe, plotki przy trzepaku, szaleństwa w dyskotece… a ona musiała wciąż odmawiać, bo była zajęta zapewnianiem bezpieczeństwa rozpieszczonej podopiecznej. Tak, zapewnianiem bezpieczeństwa. Matyldzie nie można było jej pouczyć, nakrzyczeć, zwrócić jej w żaden sposób uwagi… Wszak nie była rodzicem Kingi, by ją wychowywać. Miała tylko zapewniać posiłki, rozrywkę i bezpieczeństwo. Znosiła wszystko pokornie, zapewniając się w myślach, że to tylko chwilowe i tak musi być.
W pamięci nosiła dzień, w którym dostała lanie od ojca – pierwszy i ostatni raz. W drodze ze szkoły Kinga zapytała Matyldę, czy po powrocie do domu ta się z nią pobawi. Siostra nie miała na to ochoty, zresztą chciała skorzystać z tego, że tata był w domu, zostawić z nim Kingę i pójść choćby do biblioteki. Tak naprawdę tylko sobie wmawiała, że potrzebuje wyjścia do biblioteki. Wypożyczalnia książek sąsiadowała z blokiem, w którym mieszkał Rafał, a Matylda już wtedy czuła, że chce być bardzo blisko… Bliżej niż przyjaźń, którą odgrywali przed sobą w szkole. Jakież było jej zdziwienie, gdy po powrocie do domu Kinga niespodziewanie oznajmiła ojcu, że w drodze do domu Matylda biła ją i kopała. Wpijała się przy tym w ramiona ojca, teatralnie szlochając. Na nic się zdały tłumaczenia Matyldy, że to zemsta gówniary, za odmowę wspólnej zabawy. Na nic zdał się bunt i próba ucieczki z domu… Najpierw było lanie skórzanym pasem, a potem szlaban na jakiekolwiek wyjścia z domu. I nie pomogło nawet, że przerażona Kinga, widząc srogo wymierzaną karę, odwołała wszystko, co powiedziała. Słowo się rzekło, odwrotu nie było. W domu Matyldy Nowickiej, a właściwie wtedy jeszcze Pol, panowała jedna, niepisana zasada – rodzice nigdy nie przyznawali się do błędu i nie przepraszali… Do czasu…
Do czasu tej całej historii z przeprowadzką do Legnicy, pojawieniem się Rafała i spisku Tymoteusza. Wtedy Matylda tyle razy usłyszała od swojego ojca „przepraszam”, że wystarczyłoby, by obdzielić całe jej rodzeństwo i wszystkie spędzone w rodzinnym domu lata. Stary Pol nie mógł sobie darować, że już dawno temu nie poszedł na policję. Powinien był to zrobić zaraz po pierwszych kłótniach z Tymoteuszem. Tyle było znaków, tyle gróźb, tyle przesłanek… a oni go wciąż powstrzymywali przed interwencją. Zapewniali, że to nie jest konieczne, że sobie poradzą. Nie winił ich, gdy wszystko wymknęło się spod kontroli, nie miał im tego za złe, że byli zbyt pewni siebie. Miał żal tylko do siebie. W końcu znał życie dużo dłużej od nich, powinien był iść za głosem swojego serca i rozumu, zwłaszcza że jedno i drugie podpowiadało mu to samo. Powinien… Teraz nic już nie było w stanie zmienić biegu historii.
Tak więc miesiąc po zaginięciu Oskara ojciec Matyldy dostał zawału. Niespodziewanie dla wszystkich los dołożył następny ciężar do dźwigania, jakby to, co już przeżywali, to było za mało. To był kolejny jesienny dzień, po brzegi wypełniony nadzieją, że pojawi się przełom w sprawie uprowadzenia Oskara. Matylda pojechała z Rafałem do redakcji jednego z najbardziej poczytnych czasopism krajowych, które dzięki znajomościom szefowej Matyldy zgodziło się nagłośnić sprawę, zamieszczając w jednym z numerów artykuł o zaginięciu Oskara. Jechali tam jakby wstąpiła w nich nowa energia. Wiązali z tym artykułem wielkie nadzieje. Może znajdzie się ktoś, kto na przykład mijał Tymoteusza na stacji benzynowej albo zgłosi się jakiś jasnowidz? Policja upierała się, że Tymoteusz Nowicki nie przekroczył granicy, chociaż ani Matylda, ani nikt inny nie dawali temu wiary. Wszyscy aż za dobrze wiedzieli, jakie znajomości posiada Nowicki i jak przebrzydłym potrafi być manipulantem.
– Może zamieścimy w artykule państwa zdjęcie? Zapłakani, stęsknieni rodzice bardzo przykuwają uwagę czytelników. Nie chcę zabrzmieć obcesowo, ale jeśli mamy nagłośnić sprawę, to musi być wersja, która się sprzeda – nalegała redaktorka gazety. – Sami państwo rozumieją. Po tych różnych sprawach zaginięć w stylu Madzi z Sosnowca, gdzie rodzic okazywał się oprawcą, ludzie są mniej ufni. Nie możemy im zaserwować suchych faktów, liczą się sugestywne obrazki, a was nawet nie będzie trzeba za dużo zmieniać w Photoshopie, bo wyglądacie…
– Jak?! No jak wyglądamy?! – przerwała jej Matylda, skubiąc z nerwów skórki przy paznokciach. – Jak ktoś, komu uprowadzono dziecko? Ma pani dzieci? Potrafi pani sobie chociaż to wyobrazić? – Spojrzała na redaktorkę, która napotykając jej wzrok, aż w konsternacji otworzyła usta. – To strata czasu. Rafał, chodźmy stąd.
Matylda poderwała się z krzesła i nie żegnając się z dziennikarką, wycofała się do drzwi.
– Porozmawiam z nią… – szepnął Rafał, a kobieta przytaknęła, wciąż nieco zdziwiona całą sytuacją.
– Chcę wracać do domu – oznajmiła Matylda, gdy tylko drzwi zamknęły się za nimi.
– Nie przejmuj się tą głupią pipą. Ona nie ma za grosz ogłady, taktu tym bardziej. – Rafał pogładził Matyldę po plecach i przytulił mocno. – Posłuchaj, być może ta pańcia nie do końca rozumie powagę sytuacji, no siksa z niej taka, podlotek dziennikarski i tyle… Ale to pismo ma sto tysięcy egzemplarzy nakładu i z tego, co się orientowałem, rzadko kiedy miewają zwroty. Trafiają do najodleglejszych zakątków kraju, gdzie nie ma Internetu, a czasem nawet i prądu. Jak myślisz, gdzie zabunkrował się Tymoteusz? Bo raczej nie w Mariocie, na świeczniku…
Rafał przekonywał Matyldę, chociaż tak naprawdę sam nie był pewien, czy to wszystko miało sens. A może pismaki tak to opiszą, że tylko ich pogrążą, przedstawią w złym świetle?
– Rafał, ja… – zaczęła powoli Matylda, ale przerwała, bo w torebce zadźwięczał jej telefon. – To Filip, odbiorę i zaraz dokończymy rozmowę – wyjaśniła i gdy Rafał przytaknął, odeszła kawałek dalej z telefonem.
Mężczyzna obserwował ją i widział, jak z każdym usłyszanym w słuchawce słowem Matylda pochyla się coraz bardziej. Nie słyszał, o czym rozmawiali, ale z mowy ciała wyczytał, że nie są to dobre wieści. W najczarniejszych myślach stwierdził, że namierzono Tymoteusza, ale Oskara z nim nie było i nie chce powiedzieć, gdzie go ukrył. Stał teraz w napięciu, wyczekując, aż ukochana zakończy i będzie ją mógł zapytać, w jakiej sprawie dzwonił jej brat. Wymiana zdań trwała jeszcze chwilę, po czym ręka Matyldy opadła, a telefon z trzaskiem uderzył o podłogę. Kobieta zachwiała się, ale Rafał w porę podbiegł i złapał ją w ramiona.
– Kochanie… – zaczął, przerażony, chociaż właściwie nie miał pojęcia, jak ma sformułować pytanie.
Cokolwiek ona mu odpowie, będzie to dla niej największe z cierpień, by powiedzieć to na głos. Podtrzymywał ją więc swoim silnym, męskim ramieniem, gładząc białe jak papier policzki i czekając, aż sama przekaże wieści od Filipa.
– Tata miał zawał – szepnęła po chwili. – Żyje, chociaż jego stan jest ciężki – dodała po dłuższej przerwie, widząc przerażenie w oczach ukochanego.
– Wracajmy do domu, nic tu po nas. – Przytulił ją i poprowadził w stronę wyjścia.
Uszli kawałek, ale gdy byli już przy schodach, Matylda zatrzymała się i obejrzała za siebie, spoglądając na bogato świecące szyldy informujące, że tu właśnie znajduje się siedziba najlepszego dwutygodnika w kraju.
– Nie! – zaprotestowała. – Zróbmy to. – Odwróciła się i skierowała swoje kroki z powrotem do gabinetu dziennikarki.
– Jesteś pewna? – Zatrzymał ją przy drzwiach i popatrzył prosto w oczy, szukając w nich potwierdzenia.
– Zróbmy to dla taty. Żeby wiedział, że zrobiliśmy wszystko, co w naszej mocy. Niech nadzieja na odnalezienie Oskara trzyma go jak najdłużej przy życiu – powiedziała i weszła do pomieszczenia, w którym czekała na nich dziennikarka.
***
– Jak on się czuje? – Kilka godzin później Matylda dopadła do spacerującego po korytarzu Filipa. – Przepraszam, nie mogliśmy być wcześniej.
– Spokojnie, jest w dobrych rękach. Najważniejsze, że wiedzą, co mu jest. – Przytulił siostrę i uścisnął dłoń Rafała, który stał zaraz za Matyldą.
– To był zawał? – zapytała. – Wyjdzie z tego? – wyjąkała, zlękniona.
– Lekarz mówi, że doszło do obrzęku płuc, dlatego tak długo nie mogli go ustabilizować – powiedział Filip, zaglądając przez szybę w drzwiach na leżącego na szpitalnym łóżku ojca.
Staruszek wyglądał, jakby przybyło mu ze dwadzieścia lat, co biorąc pod uwagę, że miał lat sześćdziesiąt, wyglądało nad wyraz smutno. Na twarzy miał maseczkę z tlenem, a niemal sine ręce pooplatane zewsząd różnymi kablami od głośno pikającej aparatury. Stojąca przy łóżku pielęgniarka z poważną i trochę smutną miną spojrzała na odczyty z maszyn i poprawiła coś przy kroplówce.
– Obrzęk płuc? – westchnęła Matylda. – Mój Boże, jakim cudem?
– Byłem bardzo podenerwowany, kiedy rozmawiałem z lekarzem, więc nie wiem, czy dobrze ci to wytłumaczę – zaczął niechętnie Filip, widząc jednak, że Matylda mimo to patrzy na niego wyczekująco, zmarszczył brwi, zamyślił się chwilę i powoli zaczął powtarzać to, co zdołał spamiętać: – Podczas zawału doszło do niewydolności lewej komory serca, co spowodowało zastój krwi w płucach, a w następstwie ich obrzęk i ogromne trudności z oddychaniem. Jeśli potrzebujesz szczegółów, lekarz jest u siebie, ostatnie drzwi po prawej.
– Mogę do niego wejść? – zapytała Matylda.
– Tak, cały czas ma dyżur i jest do naszej dyspozycji – potwierdził Filip.
– Do ojca – poprawiła się Matylda. – Czy mogę wejść do ojca?
– Tak, ale tylko na chwilę. I musisz założyć zielony fartuch ochronny, maseczkę i zdezynfekować dłonie, nawet jeśli nie będziesz go dotykała… Takie procedury. Przed chwilą u niego byłem, wyszedłem, bo chciałem zadzwonić do Małgosi. Ona też bardzo się martwi – wyjaśnił.
Matylda przytaknęła, sięgnęła po fartuch i narzucając go, chwyciła za klamkę drzwi prowadzących do wnęki, w której znajdował się zlew i płyn do mycia rąk. Filip odwrócił się do Rafała i widząc jego konsternację, dodał:
– Małgosia to moja dziewczyna.
– Nie wiedziałem, że kogoś masz. Myślałem, że żołnierze są wierni tylko ojczyźnie – powiedział zdumiony Rafał.
– Kraj najważniejszy, ale w kraju przecież tyle pięknych kobiet – zaśmiał się Filip.
– Po prostu dziwię się, gdzie w tym wszystkim masz czas na miłość? – Rafał uniósł ręce w geście poddania się.
– Poznaliśmy się na misji, w szpitalu polowym – wyjaśnił.
– Byłeś ranny? Czyli ta nazwa, „misje pokojowe”, wcale nie zobowiązuje. – Rafała aż przeszedł dreszcz.
– Oddawałem tylko krew – uspokoił go Filip. – Nigdy nie opowiadam za wiele o misjach, bo to tak, jakbym chciał robić z siebie bohatera. Piknik to nie jest, tym bardziej egzotyczne wczasy. A rannym możesz zostać, wychodząc ze szpitala i przechodząc przez ulicę. Ja wykonuję tam swoją pracę, i tyle – dodał.
– Skromność to u was chyba cecha rodzinna – zaśmiał się Rafał. – A ta Małgosia? Została tam?
– Nie, Małgosia jest w swoim domu rodzinnym, w Poznaniu. Opiekuje się teraz mamą, która ma alzheimera. Bardzo chciała być tu z nami, ale uznaliśmy, że tak będzie lepiej. Jej mama jest w kiepskiej kondycji. – Filip ściszył głos, bo mijały ich dwie pielęgniarki.
– Rozumiem i bardzo ci dziękuję, że ty jesteś z nami. Dla Matyldy to naprawdę wiele znaczy. – Rafał wysilił się na uśmiech.
– Tata i ona to moja najbliższa rodzina. Może nie zawsze mam możliwość okazać, jak bardzo mi na nich zależy i wspierać tak, jak może by tego oczekiwali, ale są i będą dla mnie najważniejsi – wyznał Filip.
– Moi rodzice zginęli, gdy byłem dzieckiem. Miałem tylko babcię, ale ona też nie żyje, już od ponad piętnastu lat. Jestem samotnikiem, dlatego dla mnie to wszystko jest takie wyjątkowe. Jedyne pozytywne, silne uczucia żywiłem do Matyldy, ale nasze drogi się rozeszły… Jestem takim dzikusem, który stawia pierwsze kroki w relacjach międzyludzkich. – Zawstydzony Rafał spuścił wzrok.
– Jesteś jak człowiek, który większość życia mieszkał w ciemności. Jeśli zobaczysz choćby promyk najbledszego światła, nie zastanawiaj się, leć tam.
– Poeta się znalazł… – westchnął Rafał.
– Powiedział mi to jeden staruszek, gdy byłem w Iraku. Mieszkał nieopodal strefy, gdzie wciąż wybuchały zamieszki. To była jego ciemność – czyhające zewsząd niebezpieczeństwo. Opowiadał mi, że gdy założono tam pierwszą bazę, to było niczym promyk światła. Nie wiedzieli, kim jesteśmy i czy naprawdę im pomożemy, ale nie mieli właściwie za wiele opcji… Z roku na rok ten promyk jaśniał coraz silniejszym światłem, aż w końcu rozbłysnął na dobre. Tego mężczyznę poznałem w szpitalu, gdy już umierał. To tam opowiedział mi to wszystko. I wiesz co? Na koniec powiedział mi, że ludzie często snują opowieści, że w chwili śmierci człowiek idzie jakimś ciemnym korytarzem w stronę światła. On się tego nie bał. W końcu światło dało mu już wcześniej nowe życie… – z przejęciem opowiadał Filip.
– Kurde, stary, szacun, aż mam ciarki… – Rafał z uznaniem patrzył na brata Matyldy.
– Po prostu szukaj swojego promyka. – Uśmiechnął się.
– Matylda nim jest. Matylda i Oskar.
– No, to jesteśmy w domu. Teraz tylko dbaj o to światło i nigdy nie odwracaj od niego wzroku. – Filip przyjacielsko poklepał Rafała po ramieniu. – A schodząc całkiem na ziemię, to jak poszło w Warszawie?
– Nic nie mów, musiałem ją długo przekonywać, że ten artykuł to nasza ogromna szansa… – Rafał aż westchnął na wspomnienia z redakcji.
– Tę redaktorkę? – zdziwił się Filip. – Myślałem, że wszystko było ustawione. Jedziecie, załatwiacie i wracacie. W sumie nawet dziwiłem się, że w dobie Internetu nie można było tego zrobić on line… – Filip się zasępił.
– Było ustawione aż za bardzo. Człowieku, oni nie chcieli nam pomóc, tylko szukali celebrytów, którzy zwiększą im sprzedaż tej, pożal się Boże, gazety… – Rafał zacisnął nerwowo zęby. – Próbowałem znaleźć jakieś plusy, zapewniać Matyldę, że to dla dobra Oskara, chociaż po prawdzie sam miałem ochotę się z tego wycofać. Właściwie już wychodziliśmy, gdy zadzwoniłeś z informacją o tacie. Matylda zmieniła zdanie tylko ze względu na ojca. Chce, by wasz tata miał jakąś nadzieję…
– Kiepsko to wygląda, co? – westchnął Filip.
– Wiesz, myślałem, że zabawimy w stolicy chwilę dłużej i uda mi się jakoś wymknąć na spotkanie z szefem Tymoteusza. Chciałem wybadać, czy coś wie… ale wyszło, jak wyszło. – Rafał rozłożył bezradnie ręce.
– Policja już go chyba i tak namierzyła – zdziwił się Filip.
– Policja, policją… My się z tym gangsterem znamy trochę dłużej i trochę bardziej wnikliwie… Policji spowiadać się nie musi. Mnie w sumie też nie, ale myślę, że prędzej bym coś ugrał… – Rafał spuścił wzrok, żeby nie spotkać spojrzenia Filipa, który stał z lekko rozdziawioną ze zdziwienia buzią.
– Tylko w nic się nie wpakuj, Rafał, ona cię potrzebuje bardziej niż nas wszystkich razem wziętych.
***
Tymczasem Matylda siedziała przy łóżku swojego ojca już dobry kwadrans. Patrzyła w milczeniu na jego szczupłe, zniszczone ciężką pracą dłonie. Przemierzała wzrokiem gęstą mapę zmarszczek na jego twarzy, zastanawiając się, które z nich są jej „zasługą”. Zatrzymała wzrok na niemal przezroczystych powiekach, bo zdawało się, że tata rozchylił je na ułamek sekundy. Spał i nie chciała go budzić. Jego organizm musiał być wyczerpany, najpierw na skutek zawału, a potem w efekcie heroicznej walki o życie. A może to tylko lekarze walczyli, może to im było ciężko, bo tata nie chciał współpracować?
Matylda pomyślała o mamie, której nie było z nimi już ładnych parę lat. Jej dawna tęsknota za Rafałem pewnie była niczym w porównaniu z pustką, jaką musiał odczuwać jej ojciec po śmierci swojej kochanej Michaliny. Teraz, gdy jej serce rozrywał ból rozstania z ukochanym synem, mogła to sobie chociaż w części wyobrazić. Sama miała liczne chwile zwątpienia, sama chciała odejść z tego świata. Przy życiu trzymała ją jedynie myśl o ponownym spotkaniu z Oskarem. Jej tato nie mógł czuć tego samego. Michalina Pol czekała na spotkanie z mężem zupełnie gdzieś indziej. Matyldzie przeszło przez myśl, że nie może po raz kolejny być egoistką i mimo kolejnego ciosu musi pozwolić tacie zdecydować samemu, czy chce walczyć. Chociaż tak naprawdę to żadne z nich nie podejmowało tu decyzji… Gdyby tak było, nikt nie ściągnąłby na siebie tak wielu cierpień. A może one były potrzebne w ich życiu, by zrozumieć, kto rozdaje karty…
Matyldzie aż zaschło w gardle. Z trudem przełknęła ślinę, a strużki słonych łez znów potoczyły się wyrytymi w twarzy korytami. Nie mogła sobie przypomnieć ostatniego dnia, który minął jej bez płaczu. Gdyby tylko wraz z morzem łez odeszły troski, żale, problemy… „Kiedy skończy się ta burza i wyjdzie słońce?” – krzyczało serce Matyldy. Kobieta schowała twarz w dłoniach i zaszlochała.
– Matyldka… – Usłyszała stłumiony głos ojca. – Córeczko…
– Tatku… – Podniosła wzrok i zobaczyła, że starzec próbuje ściągnąć maskę tlenową. – Nie, nie wolno ci. To pomaga ci oddychać. Zostaw. Ciii… – uspokoiła go i pogładziła po dłoniach.
– Znaleźli Oskara? – zapytał, jakby resztką sił.
– Nie, tatku, jeszcze nie, ale jesteśmy dobrej myśli – zełgała.
Chciała wykrzyczeć całą tę złość na wszelkie organy ścigania, za to, że nie traktują jej sprawy, jakby chodziło o głowę państwa lub inną osobistość, tylko jak zwykłego szaraka; pozbyć się wszelkich złudzeń, jakoby redaktorka z gazety chciała im szczerze pomóc, tak z czystej empatii, nie w poszukiwaniu sensacji. W końcu chciała po raz kolejny bić się w piersi i padać na kolana, błagając o litość. Czy to wszystko zdarzyłoby się, gdyby nie wymyśliła sobie spisku z przeprowadzką do Legnicy? Czy jakiekolwiek argumenty były w stanie ją rozgrzeszyć? Nie miała prawa…
– Zaczekam… – Z zamyślenia wyrwało ją westchnienie ojca. – Szukajcie, ja tu zaczekam – powtórzył i zasnął.
Matylda, upewniwszy się, że to tylko sen i że żadna aparatura nie ostrzega o jakimkolwiek niebezpieczeństwie grożącym jej ojcu, ucałowała go w czoło i wyszła.