Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Nie pytaj dlaczego - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 kwietnia 2017
Ebook
20,90 zł
Audiobook
23,86 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Nie pytaj dlaczego - ebook

Kontynuacja losów bohaterki znakomitej powieści "Drugie życie Matyldy".
Po niespodziewanym rozstaniu z ukochanym synem Matylda podejmuje heroiczną walkę o jego odzyskanie. Wspiera ją zakochany w niej Rafał, rodzeństwo, przyjaciele… a także detektyw Dawid Jarosz – kolejna mroczna postać z przeszłości. Kobieta toczy bój z milionami fałszywych tropów, ale także z samą sobą i nękającymi ją wciąż wątpliwościami. Okazuje się bowiem, że odzyskanie Oskara wymaga więcej poświęcenia i ofiar, niż ktokolwiek jest w stanie sobie wyobrazić. A zupełnie nowe, zaskakujące okoliczności i zwroty akcji dokładają kolejnych kamieni na już i tak wyboistej drodze. Kiedy spośród mglistej nawałnicy zdarzeń zaczynają się wyłaniać klarowne rozwiązania, w Matyldę Nowicką wstępuje nowa siła i wiara w nadchodzący kres jej życiowych zakrętów. Nie wie jednak, że – jak mawiał Charles Dickens – „Życie to łańcuch połączonych z sobą rozstań”.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7835-591-5
Rozmiar pliku: 1,7 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1.

Dwa mie­sią­ce póź­niej

– Śmierć przy­cho­dzi ci­cho. Nie­za­po­wie­dzia­na, nie­pro­szo­na. Ni­g­dy nie ma na nią od­po­wied­niej chwi­li, jest za­wsze go­ściem nie w porę… – Ksiądz za­koń­czył swo­ją mowę i jak na za­wo­ła­nie za­czął pa­dać deszcz.

Gru­be, zim­ne kro­ple, opa­da­ją­ce na twarz Ma­tyl­dy, mie­sza­ły się ze sło­ny­mi łza­mi pły­ną­cy­mi po jej po­licz­kach, lecz ona ani drgnę­ła. Na po­grzeb przy­szły tłu­my bliż­szych i dal­szych zna­jo­mych, a mimo to Ma­tyl­da sta­ła tam taka sku­lo­na, sa­mot­na, jak­by wy­łą­czy­ła się z ca­łe­go świa­ta. A może wła­śnie tego pra­gnę­ła? Wy­łą­czyć się, za­trzy­mać, wy­siąść albo po pro­stu zmie­nić bieg…

Kie­dy była na­sto­lat­ką, my­śla­ła, że naj­gor­sze, co może ją spo­tkać w ży­ciu, to jej roz­sta­nie z uko­cha­nym Ra­fa­łem. Ból, któ­ry wów­czas roz­ry­wał jej ser­ce i od­bie­rał tchnie­nie, zda­wał się nie do znie­sie­nia… Czym jed­nak był ten ból w po­rów­na­niu z tym, co czu­ła te­raz? Lek­kim za­dra­pa­niem? Drob­ną ran­ką? Ska­zą? A może był na­zna­cze­niem…

Mówi się, że Bóg nie zsy­ła na czło­wie­ka wię­cej cier­pień, niż ten jest w sta­nie udźwi­gnąć. W tej chwi­li Ma­tyl­da czu­ła, że jest na skra­ju wy­trzy­ma­ło­ści. Stoi nad prze­pa­ścią, prze­chy­la­jąc się nie­bez­piecz­nie w stro­nę ot­chła­ni. Je­den ruch, tyl­ko je­den mały krok, i może po­czuć ulgę… Mo­gła­by… Gdy­by nie fakt, że jej uko­cha­ny syn jest gdzieś uwię­zio­ny przez jej męża i na pew­no bar­dzo za nią tę­sk­ni. Być może jest wy­stra­szo­ny i za­pła­ka­ny. Ogar­nia go pust­ka, bez­sil­ność i żal – zu­peł­nie jak jego mat­kę w tej chwi­li.

Kie­dyś była go­to­wa wziąć na sie­bie każ­dy krzyż, by­le­by od­zy­skać Ra­fa­ła. Była na tyle bez­czel­na, by sta­wiać wa­run­ki Bogu, lecz każ­de cier­pie­nie przyj­mo­wa­ła ze spo­ko­jem i po­ko­rą, bo wie­rzy­ła, że on wy­peł­nia tym sa­mym jej wolę i gdzieś tam w świe­cie jej uko­cha­ny od­czu­wa uko­je­nie… szczę­ście.

Kie­dyś była go­to­wa sko­czyć w prze­paść za tą mi­ło­ścią, za szczę­ściem, za je­dy­nym ży­ciem, któ­re dał jej stwór­ca. A te­raz…? Te­raz za­sta­na­wia­ła się, czy zła­pa­ne na uła­mek ra­do­sne chwi­le były war­te swo­jej ceny. Czy jej ma­rze­nie o ży­ciu całą sobą, za­miast po­spo­li­tej eg­zy­sten­cji, nie było tyl­ko ego­istycz­ną mrzon­ką? Może jej mama mia­ła ra­cję? Może to, co kreu­je­my w swo­ich ma­rze­niach, jest dużo na wy­rost… Była prze­cież zwy­kłym, sza­rym czło­wie­kiem… Żad­nym uczo­nym fi­lo­zo­fem, wy­na­laz­cą ani ce­le­bry­tą. Kie­dyś po­wie­dzia­ła­by, że jest od­waż­na, ale to była po pro­stu bra­wu­ra…

Mie­siąc po tym, jak Ty­mo­te­usz No­wic­ki zbiegł, upro­wa­dza­jąc ich syna, Oska­ra, oj­ciec Ma­tyl­dy do­stał za­wa­łu. Od po­cząt­ku czuł się bar­dzo sła­by. Tak wie­le spraw zwa­li­ło im się wte­dy na gło­wę, ale za­pew­niał Ma­tyl­dę, że to tyl­ko chwi­lo­wy spa­dek for­my, z nad­mia­ru emo­cji. Na­wet okaz zdro­wia nie po­do­łał­by ta­kim prze­ży­ciom bez żad­ne­go uszczerb­ku. A ona wca­le nie na­ci­ska­ła, by tato po­szedł do le­ka­rza. Ist­nia­ła jak­by w zu­peł­nie in­nym świe­cie. Przy­tło­czo­na ży­ciem, ja­kie zgo­to­wał jej los, sama po­wo­li tra­ci­ła zmy­sły. Chcia­ła mieć wszyst­ko pod kon­tro­lą, ale cze­go się tyl­ko tknę­ła, roz­pa­da­ło się ni­czym do­mek z kart albo jak skrzęt­nie uło­żo­ne do­mi­no, po­wo­du­jąc całą falę tra­gicz­nych zda­rzeń.

Oczy­wi­ście, za­raz po wy­jeź­dzie Ty­mo­te­usza Ma­tyl­da po­wia­do­mi­ła wszel­kie or­ga­ny o tym, że jej mąż za­brał dziec­ko wbrew jej woli, udał się w nie­wia­do­mym kie­run­ku i nie ma z nim żad­ne­go kon­tak­tu. Po­li­cja po­cząt­ko­wo nie­chęt­nie za­ję­ła się tą spra­wą, trak­tu­jąc wszyst­ko bar­dzo sza­blo­no­wo. Mał­żeń­stwo No­wic­kich mia­ło czy­ste kar­to­te­ki, a na kon­cie Ty­mo­te­usza nie było na­wet jed­ne­go man­da­tu. Gdy­by cho­ciaż był ja­kiś ślad, choć­by jed­no zgło­sze­nie na błę­kit­nej li­nii… Nie było żad­ne­go po­dej­rza­ne­go punk­tu za­cze­pie­nia. Ma­tyl­da była za­wsze zbyt dum­na, by w taki spo­sób oka­zy­wać sła­bość. W do­dat­ku na ko­mi­sa­ria­cie po­ja­wi­ła się w to­wa­rzy­stwie Ra­fa­ła, przed­sta­wia­jąc go jako swo­je­go na­rze­czo­ne­go. Tyl­ko w taki spo­sób po­li­cjan­ci zgo­dzi­li się, by Ra­fał to­wa­rzy­szył jej pod­czas ze­znań i by wta­jem­ni­czo­no go w po­stę­py w śledz­twie. Po­li­cjan­ci uwa­ża­li, że za­gi­nię­cie Oska­ra to zwy­kła kłót­nia ro­dzin­na, nie­po­ro­zu­mie­nie, któ­re szyb­ko się wy­ja­śni, w do­dat­ku bez ko­niecz­no­ści in­ter­wen­cji z ich stro­ny. Zwłasz­cza że Ma­tyl­da, nie chcąc na­ra­żać swo­ich bli­skich, pod­czas ze­znań prze­mil­cza­ła kil­ka fak­tów. Gdy­by mia­ła po­wie­dzieć całą praw­dę, mu­sia­ła­by po­grą­żyć nie tyl­ko Ty­mo­te­usza, ale też sie­bie, a przede wszyst­kim pre­ze­sa Kota, któ­ry – jak już wie­dzia­ła – był nie­obli­czal­ny. Być może wte­dy or­ga­ny ści­ga­nia po­waż­niej po­trak­to­wa­ły­by po­szu­ki­wa­nia jej uko­cha­ne­go syna, ale Ma­tyl­da bała się, czy po jego od­na­le­zie­niu chło­piec bę­dzie mógł do niej wró­cić. Zna­jo­mo­ści i moż­li­wo­ści pre­ze­sa ka­za­ły jej za­cho­wać wy­jąt­ko­wą ostroż­ność, mimo że bój to­czył się o naj­waż­niej­szą oso­bę w jej ży­ciu.

Wo­bec wie­lu za­ta­jeń i nie­do­mó­wień po­li­cjan­ci in­ter­pre­to­wa­li całą hi­sto­rię zu­peł­nie ina­czej, nie­zgod­nie z praw­dą. We­dług nich Ma­tyl­da znu­dzi­ła się swo­im ży­ciem i opie­ką nad dziec­kiem, i zna­la­zła so­bie ko­cha­sia. A od­rzu­co­ny i zra­nio­ny Ty­mo­te­usz usu­nął się w cień, za­bie­ra­jąc dziec­ko. Bo i po co mat­ce prze­ży­wa­ją­cej po­now­ną mło­dość kło­da u nogi w po­sta­ci syna? Nie ro­bi­ły na nich wra­że­nia ani łzy Ma­tyl­dy, ani jej wiecz­ne te­le­fo­ny z za­py­ta­niem, czy uda­ło się co­kol­wiek usta­lić. Ta­kich spraw mie­li na pęcz­ki i nie­jed­no przed­sta­wie­nie już na ko­mi­sa­ria­cie wi­dzie­li.

Zmie­ni­li zda­nie do­pie­ro po wy­czer­pu­ją­cych ze­zna­niach Ra­fa­ła, któ­re sło­wo w sło­wo po­twier­dził Bo­gu­sław Pol, i po wy­wia­dzie z Ka­mi­lą, któ­ra co praw­da naj­wię­cej wie­dzia­ła z opo­wie­ści Ra­fa­ła, ale do­la­ła oli­wy do ognia, opo­wia­da­jąc, w ja­kim sta­nie tra­fił do niej Ra­fał po kon­fron­ta­cji z Ty­mo­te­uszem. Krop­ką nad i były ze­zna­nia Zosi, któ­rą Ma­tyl­da ścią­gnę­ła na po­moc aż z War­sza­wy. Kie­dy miesz­ka­li w sto­li­cy, ich po­moc do­mo­wa – Zo­sia, któ­rą Ty­mo­te­usz za­trud­nił mimo pro­te­stów żony – sta­ła się po cza­sie naj­bliż­szą jej przy­ja­ciół­ką, bacz­ną ob­ser­wa­tor­ką ich le­d­wo tlą­ce­go się ogni­ska do­mo­we­go i po­wier­nicz­ką wszyst­kich jej se­kre­tów. Pra­cu­jąc w róż­nych do­mach, była świad­kiem wie­lu smut­nych hi­sto­rii. Tam, gdzie górę bra­ła ma­mo­na, nie było mowy o cie­płych uczu­ciach i od­da­niu ro­dzi­nie. Ni­g­dy nie przy­pusz­cza­ła jed­nak, że hi­sto­ria jej uko­cha­nej przy­ja­ciół­ki bę­dzie mia­ła aż tak dra­ma­tycz­ny fi­nał. Zo­sia czę­sto wi­dzia­ła w te­le­wi­zji róż­ne ko­mu­ni­ka­ty o za­gi­nio­nych. Za każ­dym ra­zem ogar­niał ją nie­po­kój i współ­czu­cie w sto­sun­ku do tych lu­dzi, któ­rzy wy­le­wa­li mo­rze łez, drżąc o los swo­ich naj­bliż­szych. Nie są­dzi­ła, że ktoś z jej bli­skich znaj­dzie się w ta­kiej sy­tu­acji.

Tym­cza­sem Ma­tyl­da żyła jak w obłę­dzie. Nie ja­dła, nie spa­ła, z ni­kim nie chcia­ła roz­ma­wiać. Le­karz, do któ­re­go tra­fi­ła po dłu­gich na­mo­wach Ra­fa­ła i taty, szpry­co­wał ją wciąż róż­ny­mi środ­ka­mi uspo­ka­ja­ją­cy­mi i na­sen­ny­mi, przez co za­cho­wy­wa­ła się cza­sem ir­ra­cjo­nal­nie. By­wa­ły dni, kie­dy prze­pła­ka­ła dłu­gie go­dzi­ny, sie­dząc przy oknie. In­nym ra­zem na­wo­ły­wa­ła imie­niem syna za każ­dym prze­cho­dzą­cym uli­cą dziec­kiem.

W związ­ku z licz­ny­mi pod­ję­ty­mi dzia­ła­nia­mi po­szu­ki­waw­czy­mi Ma­tyl­da mu­sia­ła mieć ja­kie­goś opie­ku­na, so­jusz­ni­ka i przed­sta­wi­cie­la, któ­ry po­ma­gał­by jej ko­mu­ni­ko­wać się ze świa­tem. Ojca nie chcia­ła już an­ga­żo­wać i tak ro­bi­ła so­bie wy­rzu­ty, że stał się mi­mo­wol­nym świad­kiem jej ży­cio­wych upad­ków. Boże, jak jego mu­sia­ło to wszyst­ko bo­leć… Tyle lat wy­pru­wa­nia żył, by wy­cho­wać trój­kę dzie­ci na za­cnych i mą­drych lu­dzi, a tu ta­kie roz­cza­ro­wa­nie… Bo­gu­sław Pol ni­g­dy nie po­wie­dział cór­ce ni­cze­go złe­go, ale Ma­tyl­da wie­dzia­ła aż za do­brze, że ser­ce jej ojca bo­le­śnie krwa­wi z po­wo­du wszyst­kie­go, co dzie­je się do­oko­ła. Może wła­śnie dla­te­go to wy­czer­pa­ne ser­ce nie wy­trzy­ma­ło i stąd ten za­wał? Je­dy­ną więc oso­bą, któ­ra zna­ła szcze­gó­ły spra­wy i któ­rej Ma­tyl­da mo­gła za­ufać, był w tej chwi­li Ra­fał. A może na­wet i jemu do koń­ca nie ufa­ła, ale chcia­ła mu dać kre­dyt za­ufa­nia, przez wzgląd na łą­czą­cą ich w prze­szło­ści za­ży­łą przy­jaźń.

O za­wa­le ojca po­in­for­mo­wał ją star­szy brat, Fi­lip, któ­ry za­raz po upro­wa­dze­niu Oska­ra wziął urlop i przy­je­chał ich wspie­rać. Ma­tyl­da od dłuż­sze­go cza­su mia­ła ogra­ni­czo­ne kon­tak­ty z ro­dzeń­stwem. Fi­lip, co praw­da, po­wo­li szy­ko­wał się do przej­ścia na woj­sko­wą eme­ry­tu­rę, chcąc nie­co od­po­cząć po licz­nych mi­sjach po­ko­jo­wych na ca­łym świe­cie, ale na ra­zie wciąż jesz­cze ab­sor­bo­wa­ła go służ­ba oj­czyź­nie. Kin­ga mimo już pra­wie trzy­dzie­stu lat na­dal za­cho­wy­wa­ła się ni­czym roz­ka­pry­szo­na na­sto­lat­ka, któ­rej wciąż nie prze­szedł mło­dzień­czy bunt. Za wszel­ką cenę chcia­ła po­ka­zać ro­dzi­com, że wy­bra­ne przez nią ścież­ki, któ­rych tak bar­dzo nie po­tra­fi­li za­ak­cep­to­wać, były jed­nak tymi naj­wła­ściw­szy­mi. Poza tym po­chło­nię­ta była przy­go­to­wa­nia­mi do po­wi­ta­nia na świe­cie syn­ka – Ben­ja­mi­na, któ­ry miał się uro­dzić za­raz po No­wym Roku. W do­dat­ku cał­kiem przy­pad­kiem wy­ga­da­ła się Ma­tyl­dzie, że roz­sta­ła się z An­dré, i mimo cięż­kiej sy­tu­acji w domu ro­dzin­nym uni­ka­ła kon­tak­tu ni­czym ognia, by nie słu­chać ka­zań. Może wy­da­wa­ło jej się, że jako naj­młod­sza wciąż bę­dzie na świecz­ni­ku, a jej pro­ble­my będą tymi naj­waż­niej­szy­mi? Ma­tyl­da ni­g­dy nie mo­gła po­jąć bra­ku po­ko­ry i nie­wdzięcz­no­ści ze stro­ny sio­stry. Zresz­tą lata zmu­sza­nia jej do spra­wo­wa­nia opie­ki nad Kin­gą od­bi­ły się pew­ną nie­chę­cią z jej stro­ny. W koń­cu naj­lep­sze mo­men­ty bez­tro­skiej mło­do­ści prze­cie­kły jej przez pal­ce, kie­dy ni­czym mat­ka-Po­lka pia­sto­wa­ła młod­szą sio­strę. Ko­le­żan­ki na­ma­wia­ły ją na wy­ciecz­ki ro­we­ro­we, plot­ki przy trze­pa­ku, sza­leń­stwa w dys­ko­te­ce… a ona mu­sia­ła wciąż od­ma­wiać, bo była za­ję­ta za­pew­nia­niem bez­pie­czeń­stwa roz­piesz­czo­nej pod­opiecz­nej. Tak, za­pew­nia­niem bez­pie­czeń­stwa. Ma­tyl­dzie nie moż­na było jej po­uczyć, na­krzy­czeć, zwró­cić jej w ża­den spo­sób uwa­gi… Wszak nie była ro­dzi­cem Kin­gi, by ją wy­cho­wy­wać. Mia­ła tyl­ko za­pew­niać po­sił­ki, roz­ryw­kę i bez­pie­czeń­stwo. Zno­si­ła wszyst­ko po­kor­nie, za­pew­nia­jąc się w my­ślach, że to tyl­ko chwi­lo­we i tak musi być.

W pa­mię­ci no­si­ła dzień, w któ­rym do­sta­ła la­nie od ojca – pierw­szy i ostat­ni raz. W dro­dze ze szko­ły Kin­ga za­py­ta­ła Ma­tyl­dę, czy po po­wro­cie do domu ta się z nią po­ba­wi. Sio­stra nie mia­ła na to ocho­ty, zresz­tą chcia­ła sko­rzy­stać z tego, że tata był w domu, zo­sta­wić z nim Kin­gę i pójść choć­by do bi­blio­te­ki. Tak na­praw­dę tyl­ko so­bie wma­wia­ła, że po­trze­bu­je wyj­ścia do bi­blio­te­ki. Wy­po­ży­czal­nia ksią­żek są­sia­do­wa­ła z blo­kiem, w któ­rym miesz­kał Ra­fał, a Ma­tyl­da już wte­dy czu­ła, że chce być bar­dzo bli­sko… Bli­żej niż przy­jaźń, któ­rą od­gry­wa­li przed sobą w szko­le. Ja­kież było jej zdzi­wie­nie, gdy po po­wro­cie do domu Kin­ga nie­spo­dzie­wa­nie oznaj­mi­ła ojcu, że w dro­dze do domu Ma­tyl­da biła ją i ko­pa­ła. Wpi­ja­ła się przy tym w ra­mio­na ojca, te­atral­nie szlo­cha­jąc. Na nic się zda­ły tłu­ma­cze­nia Ma­tyl­dy, że to ze­msta gów­nia­ry, za od­mo­wę wspól­nej za­ba­wy. Na nic zdał się bunt i pró­ba uciecz­ki z domu… Naj­pierw było la­nie skó­rza­nym pa­sem, a po­tem szla­ban na ja­kie­kol­wiek wyj­ścia z domu. I nie po­mo­gło na­wet, że prze­ra­żo­na Kin­ga, wi­dząc sro­go wy­mie­rza­ną karę, od­wo­ła­ła wszyst­ko, co po­wie­dzia­ła. Sło­wo się rze­kło, od­wro­tu nie było. W domu Ma­tyl­dy No­wic­kiej, a wła­ści­wie wte­dy jesz­cze Pol, pa­no­wa­ła jed­na, nie­pi­sa­na za­sa­da – ro­dzi­ce ni­g­dy nie przy­zna­wa­li się do błę­du i nie prze­pra­sza­li… Do cza­su…

Do cza­su tej ca­łej hi­sto­rii z prze­pro­wadz­ką do Le­gni­cy, po­ja­wie­niem się Ra­fa­ła i spi­sku Ty­mo­te­usza. Wte­dy Ma­tyl­da tyle razy usły­sza­ła od swo­je­go ojca „prze­pra­szam”, że wy­star­czy­ło­by, by ob­dzie­lić całe jej ro­dzeń­stwo i wszyst­kie spę­dzo­ne w ro­dzin­nym domu lata. Sta­ry Pol nie mógł so­bie da­ro­wać, że już daw­no temu nie po­szedł na po­li­cję. Po­wi­nien był to zro­bić za­raz po pierw­szych kłót­niach z Ty­mo­te­uszem. Tyle było zna­ków, tyle gróźb, tyle prze­sła­nek… a oni go wciąż po­wstrzy­my­wa­li przed in­ter­wen­cją. Za­pew­nia­li, że to nie jest ko­niecz­ne, że so­bie po­ra­dzą. Nie wi­nił ich, gdy wszyst­ko wy­mknę­ło się spod kon­tro­li, nie miał im tego za złe, że byli zbyt pew­ni sie­bie. Miał żal tyl­ko do sie­bie. W koń­cu znał ży­cie dużo dłu­żej od nich, po­wi­nien był iść za gło­sem swo­je­go ser­ca i ro­zu­mu, zwłasz­cza że jed­no i dru­gie pod­po­wia­da­ło mu to samo. Po­wi­nien… Te­raz nic już nie było w sta­nie zmie­nić bie­gu hi­sto­rii.

Tak więc mie­siąc po za­gi­nię­ciu Oska­ra oj­ciec Ma­tyl­dy do­stał za­wa­łu. Nie­spo­dzie­wa­nie dla wszyst­kich los do­ło­żył na­stęp­ny cię­żar do dźwi­ga­nia, jak­by to, co już prze­ży­wa­li, to było za mało. To był ko­lej­ny je­sien­ny dzień, po brze­gi wy­peł­nio­ny na­dzie­ją, że po­ja­wi się prze­łom w spra­wie upro­wa­dze­nia Oska­ra. Ma­tyl­da po­je­cha­ła z Ra­fa­łem do re­dak­cji jed­ne­go z naj­bar­dziej po­czyt­nych cza­so­pism kra­jo­wych, któ­re dzię­ki zna­jo­mo­ściom sze­fo­wej Ma­tyl­dy zgo­dzi­ło się na­gło­śnić spra­wę, za­miesz­cza­jąc w jed­nym z nu­me­rów ar­ty­kuł o za­gi­nię­ciu Oska­ra. Je­cha­li tam jak­by wstą­pi­ła w nich nowa ener­gia. Wią­za­li z tym ar­ty­ku­łem wiel­kie na­dzie­je. Może znaj­dzie się ktoś, kto na przy­kład mi­jał Ty­mo­te­usza na sta­cji ben­zy­no­wej albo zgło­si się ja­kiś ja­sno­widz? Po­li­cja upie­ra­ła się, że Ty­mo­te­usz No­wic­ki nie prze­kro­czył gra­ni­cy, cho­ciaż ani Ma­tyl­da, ani nikt inny nie da­wa­li temu wia­ry. Wszy­scy aż za do­brze wie­dzie­li, ja­kie zna­jo­mo­ści po­sia­da No­wic­ki i jak prze­brzy­dłym po­tra­fi być ma­ni­pu­lan­tem.

– Może za­mie­ści­my w ar­ty­ku­le pań­stwa zdję­cie? Za­pła­ka­ni, stę­sk­nie­ni ro­dzi­ce bar­dzo przy­ku­wa­ją uwa­gę czy­tel­ni­ków. Nie chcę za­brzmieć ob­ce­so­wo, ale je­śli mamy na­gło­śnić spra­wę, to musi być wer­sja, któ­ra się sprze­da – na­le­ga­ła re­dak­tor­ka ga­ze­ty. – Sami pań­stwo ro­zu­mie­ją. Po tych róż­nych spra­wach za­gi­nięć w sty­lu Ma­dzi z So­snow­ca, gdzie ro­dzic oka­zy­wał się opraw­cą, lu­dzie są mniej ufni. Nie mo­że­my im za­ser­wo­wać su­chych fak­tów, li­czą się su­ge­styw­ne ob­raz­ki, a was na­wet nie bę­dzie trze­ba za dużo zmie­niać w Pho­to­sho­pie, bo wy­glą­da­cie…

– Jak?! No jak wy­glą­da­my?! – prze­rwa­ła jej Ma­tyl­da, sku­biąc z ner­wów skór­ki przy pa­znok­ciach. – Jak ktoś, komu upro­wa­dzo­no dziec­ko? Ma pani dzie­ci? Po­tra­fi pani so­bie cho­ciaż to wy­obra­zić? – Spoj­rza­ła na re­dak­tor­kę, któ­ra na­po­ty­ka­jąc jej wzrok, aż w kon­ster­na­cji otwo­rzy­ła usta. – To stra­ta cza­su. Ra­fał, chodź­my stąd.

Ma­tyl­da po­de­rwa­ła się z krze­sła i nie że­gna­jąc się z dzien­ni­kar­ką, wy­co­fa­ła się do drzwi.

– Po­roz­ma­wiam z nią… – szep­nął Ra­fał, a ko­bie­ta przy­tak­nę­ła, wciąż nie­co zdzi­wio­na całą sy­tu­acją.

– Chcę wra­cać do domu – oznaj­mi­ła Ma­tyl­da, gdy tyl­ko drzwi za­mknę­ły się za nimi.

– Nie przej­muj się tą głu­pią pipą. Ona nie ma za grosz ogła­dy, tak­tu tym bar­dziej. – Ra­fał po­gła­dził Ma­tyl­dę po ple­cach i przy­tu­lił moc­no. – Po­słu­chaj, być może ta pań­cia nie do koń­ca ro­zu­mie po­wa­gę sy­tu­acji, no sik­sa z niej taka, pod­lo­tek dzien­ni­kar­ski i tyle… Ale to pi­smo ma sto ty­się­cy eg­zem­pla­rzy na­kła­du i z tego, co się orien­to­wa­łem, rzad­ko kie­dy mie­wa­ją zwro­ty. Tra­fia­ją do naj­od­le­glej­szych za­kąt­ków kra­ju, gdzie nie ma In­ter­ne­tu, a cza­sem na­wet i prą­du. Jak my­ślisz, gdzie za­bun­kro­wał się Ty­mo­te­usz? Bo ra­czej nie w Ma­rio­cie, na świecz­ni­ku…

Ra­fał prze­ko­ny­wał Ma­tyl­dę, cho­ciaż tak na­praw­dę sam nie był pe­wien, czy to wszyst­ko mia­ło sens. A może pi­sma­ki tak to opi­szą, że tyl­ko ich po­grą­żą, przed­sta­wią w złym świe­tle?

– Ra­fał, ja… – za­czę­ła po­wo­li Ma­tyl­da, ale prze­rwa­ła, bo w to­reb­ce za­dźwię­czał jej te­le­fon. – To Fi­lip, od­bio­rę i za­raz do­koń­czy­my roz­mo­wę – wy­ja­śni­ła i gdy Ra­fał przy­tak­nął, ode­szła ka­wa­łek da­lej z te­le­fo­nem.

Męż­czy­zna ob­ser­wo­wał ją i wi­dział, jak z każ­dym usły­sza­nym w słu­chaw­ce sło­wem Ma­tyl­da po­chy­la się co­raz bar­dziej. Nie sły­szał, o czym roz­ma­wia­li, ale z mowy cia­ła wy­czy­tał, że nie są to do­bre wie­ści. W naj­czar­niej­szych my­ślach stwier­dził, że na­mie­rzo­no Ty­mo­te­usza, ale Oska­ra z nim nie było i nie chce po­wie­dzieć, gdzie go ukrył. Stał te­raz w na­pię­ciu, wy­cze­ku­jąc, aż uko­cha­na za­koń­czy i bę­dzie ją mógł za­py­tać, w ja­kiej spra­wie dzwo­nił jej brat. Wy­mia­na zdań trwa­ła jesz­cze chwi­lę, po czym ręka Ma­tyl­dy opa­dła, a te­le­fon z trza­skiem ude­rzył o pod­ło­gę. Ko­bie­ta za­chwia­ła się, ale Ra­fał w porę pod­biegł i zła­pał ją w ra­mio­na.

– Ko­cha­nie… – za­czął, prze­ra­żo­ny, cho­ciaż wła­ści­wie nie miał po­ję­cia, jak ma sfor­mu­ło­wać py­ta­nie.

Co­kol­wiek ona mu od­po­wie, bę­dzie to dla niej naj­więk­sze z cier­pień, by po­wie­dzieć to na głos. Pod­trzy­my­wał ją więc swo­im sil­nym, mę­skim ra­mie­niem, gła­dząc bia­łe jak pa­pier po­licz­ki i cze­ka­jąc, aż sama prze­ka­że wie­ści od Fi­li­pa.

– Tata miał za­wał – szep­nę­ła po chwi­li. – Żyje, cho­ciaż jego stan jest cięż­ki – do­da­ła po dłuż­szej prze­rwie, wi­dząc prze­ra­że­nie w oczach uko­cha­ne­go.

– Wra­caj­my do domu, nic tu po nas. – Przy­tu­lił ją i po­pro­wa­dził w stro­nę wyj­ścia.

Uszli ka­wa­łek, ale gdy byli już przy scho­dach, Ma­tyl­da za­trzy­ma­ła się i obej­rza­ła za sie­bie, spo­glą­da­jąc na bo­ga­to świe­cą­ce szyl­dy in­for­mu­ją­ce, że tu wła­śnie znaj­du­je się sie­dzi­ba naj­lep­sze­go dwu­ty­go­dni­ka w kra­ju.

– Nie! – za­pro­te­sto­wa­ła. – Zrób­my to. – Od­wró­ci­ła się i skie­ro­wa­ła swo­je kro­ki z po­wro­tem do ga­bi­ne­tu dzien­ni­kar­ki.

– Je­steś pew­na? – Za­trzy­mał ją przy drzwiach i po­pa­trzył pro­sto w oczy, szu­ka­jąc w nich po­twier­dze­nia.

– Zrób­my to dla taty. Żeby wie­dział, że zro­bi­li­śmy wszyst­ko, co w na­szej mocy. Niech na­dzie­ja na od­na­le­zie­nie Oska­ra trzy­ma go jak naj­dłu­żej przy ży­ciu – po­wie­dzia­ła i we­szła do po­miesz­cze­nia, w któ­rym cze­ka­ła na nich dzien­ni­kar­ka.

***

– Jak on się czu­je? – Kil­ka go­dzin póź­niej Ma­tyl­da do­pa­dła do spa­ce­ru­ją­ce­go po ko­ry­ta­rzu Fi­li­pa. – Prze­pra­szam, nie mo­gli­śmy być wcze­śniej.

– Spo­koj­nie, jest w do­brych rę­kach. Naj­waż­niej­sze, że wie­dzą, co mu jest. – Przy­tu­lił sio­strę i uści­snął dłoń Ra­fa­ła, któ­ry stał za­raz za Ma­tyl­dą.

– To był za­wał? – za­py­ta­ła. – Wyj­dzie z tego? – wy­ją­ka­ła, zlęk­nio­na.

– Le­karz mówi, że do­szło do obrzę­ku płuc, dla­te­go tak dłu­go nie mo­gli go usta­bi­li­zo­wać – po­wie­dział Fi­lip, za­glą­da­jąc przez szy­bę w drzwiach na le­żą­ce­go na szpi­tal­nym łóż­ku ojca.

Sta­ru­szek wy­glą­dał, jak­by przy­by­ło mu ze dwa­dzie­ścia lat, co bio­rąc pod uwa­gę, że miał lat sześć­dzie­siąt, wy­glą­da­ło nad wy­raz smut­no. Na twa­rzy miał ma­secz­kę z tle­nem, a nie­mal sine ręce po­opla­ta­ne ze­wsząd róż­ny­mi ka­bla­mi od gło­śno pi­ka­ją­cej apa­ra­tu­ry. Sto­ją­ca przy łóż­ku pie­lę­gniar­ka z po­waż­ną i tro­chę smut­ną miną spoj­rza­ła na od­czy­ty z ma­szyn i po­pra­wi­ła coś przy kro­plów­ce.

– Obrzęk płuc? – wes­tchnę­ła Ma­tyl­da. – Mój Boże, ja­kim cu­dem?

– By­łem bar­dzo po­de­ner­wo­wa­ny, kie­dy roz­ma­wia­łem z le­ka­rzem, więc nie wiem, czy do­brze ci to wy­tłu­ma­czę – za­czął nie­chęt­nie Fi­lip, wi­dząc jed­nak, że Ma­tyl­da mimo to pa­trzy na nie­go wy­cze­ku­ją­co, zmarsz­czył brwi, za­my­ślił się chwi­lę i po­wo­li za­czął po­wta­rzać to, co zdo­łał spa­mię­tać: – Pod­czas za­wa­łu do­szło do nie­wy­dol­no­ści le­wej ko­mo­ry ser­ca, co spo­wo­do­wa­ło za­stój krwi w płu­cach, a w na­stęp­stwie ich obrzęk i ogrom­ne trud­no­ści z od­dy­cha­niem. Je­śli po­trze­bu­jesz szcze­gó­łów, le­karz jest u sie­bie, ostat­nie drzwi po pra­wej.

– Mogę do nie­go wejść? – za­py­ta­ła Ma­tyl­da.

– Tak, cały czas ma dy­żur i jest do na­szej dys­po­zy­cji – po­twier­dził Fi­lip.

– Do ojca – po­pra­wi­ła się Ma­tyl­da. – Czy mogę wejść do ojca?

– Tak, ale tyl­ko na chwi­lę. I mu­sisz za­ło­żyć zie­lo­ny far­tuch ochron­ny, ma­secz­kę i zde­zyn­fe­ko­wać dło­nie, na­wet je­śli nie bę­dziesz go do­ty­ka­ła… Ta­kie pro­ce­du­ry. Przed chwi­lą u nie­go by­łem, wy­sze­dłem, bo chcia­łem za­dzwo­nić do Mał­go­si. Ona też bar­dzo się mar­twi – wy­ja­śnił.

Ma­tyl­da przy­tak­nę­ła, się­gnę­ła po far­tuch i na­rzu­ca­jąc go, chwy­ci­ła za klam­kę drzwi pro­wa­dzą­cych do wnę­ki, w któ­rej znaj­do­wał się zlew i płyn do my­cia rąk. Fi­lip od­wró­cił się do Ra­fa­ła i wi­dząc jego kon­ster­na­cję, do­dał:

– Mał­go­sia to moja dziew­czy­na.

– Nie wie­dzia­łem, że ko­goś masz. My­śla­łem, że żoł­nie­rze są wier­ni tyl­ko oj­czyź­nie – po­wie­dział zdu­mio­ny Ra­fał.

– Kraj naj­waż­niej­szy, ale w kra­ju prze­cież tyle pięk­nych ko­biet – za­śmiał się Fi­lip.

– Po pro­stu dzi­wię się, gdzie w tym wszyst­kim masz czas na mi­łość? – Ra­fał uniósł ręce w ge­ście pod­da­nia się.

– Po­zna­li­śmy się na mi­sji, w szpi­ta­lu po­lo­wym – wy­ja­śnił.

– By­łeś ran­ny? Czy­li ta na­zwa, „mi­sje po­ko­jo­we”, wca­le nie zo­bo­wią­zu­je. – Ra­fa­ła aż prze­szedł dreszcz.

– Od­da­wa­łem tyl­ko krew – uspo­ko­ił go Fi­lip. – Ni­g­dy nie opo­wia­dam za wie­le o mi­sjach, bo to tak, jak­bym chciał ro­bić z sie­bie bo­ha­te­ra. Pik­nik to nie jest, tym bar­dziej eg­zo­tycz­ne wcza­sy. A ran­nym mo­żesz zo­stać, wy­cho­dząc ze szpi­ta­la i prze­cho­dząc przez uli­cę. Ja wy­ko­nu­ję tam swo­ją pra­cę, i tyle – do­dał.

– Skrom­ność to u was chy­ba ce­cha ro­dzin­na – za­śmiał się Ra­fał. – A ta Mał­go­sia? Zo­sta­ła tam?

– Nie, Mał­go­sia jest w swo­im domu ro­dzin­nym, w Po­zna­niu. Opie­ku­je się te­raz mamą, któ­ra ma al­zhe­ime­ra. Bar­dzo chcia­ła być tu z nami, ale uzna­li­śmy, że tak bę­dzie le­piej. Jej mama jest w kiep­skiej kon­dy­cji. – Fi­lip ści­szył głos, bo mi­ja­ły ich dwie pie­lę­gniar­ki.

– Ro­zu­miem i bar­dzo ci dzię­ku­ję, że ty je­steś z nami. Dla Ma­tyl­dy to na­praw­dę wie­le zna­czy. – Ra­fał wy­si­lił się na uśmiech.

– Tata i ona to moja naj­bliż­sza ro­dzi­na. Może nie za­wsze mam moż­li­wość oka­zać, jak bar­dzo mi na nich za­le­ży i wspie­rać tak, jak może by tego ocze­ki­wa­li, ale są i będą dla mnie naj­waż­niej­si – wy­znał Fi­lip.

– Moi ro­dzi­ce zgi­nę­li, gdy by­łem dziec­kiem. Mia­łem tyl­ko bab­cię, ale ona też nie żyje, już od po­nad pięt­na­stu lat. Je­stem sa­mot­ni­kiem, dla­te­go dla mnie to wszyst­ko jest ta­kie wy­jąt­ko­we. Je­dy­ne po­zy­tyw­ne, sil­ne uczu­cia ży­wi­łem do Ma­tyl­dy, ale na­sze dro­gi się ro­ze­szły… Je­stem ta­kim dzi­ku­sem, któ­ry sta­wia pierw­sze kro­ki w re­la­cjach mię­dzy­ludz­kich. – Za­wsty­dzo­ny Ra­fał spu­ścił wzrok.

– Je­steś jak czło­wiek, któ­ry więk­szość ży­cia miesz­kał w ciem­no­ści. Je­śli zo­ba­czysz choć­by pro­myk naj­bled­sze­go świa­tła, nie za­sta­na­wiaj się, leć tam.

– Po­eta się zna­lazł… – wes­tchnął Ra­fał.

– Po­wie­dział mi to je­den sta­ru­szek, gdy by­łem w Ira­ku. Miesz­kał nie­opo­dal stre­fy, gdzie wciąż wy­bu­cha­ły za­miesz­ki. To była jego ciem­ność – czy­ha­ją­ce ze­wsząd nie­bez­pie­czeń­stwo. Opo­wia­dał mi, że gdy za­ło­żo­no tam pierw­szą bazę, to było ni­czym pro­myk świa­tła. Nie wie­dzie­li, kim je­ste­śmy i czy na­praw­dę im po­mo­że­my, ale nie mie­li wła­ści­wie za wie­le opcji… Z roku na rok ten pro­myk ja­śniał co­raz sil­niej­szym świa­tłem, aż w koń­cu roz­bły­snął na do­bre. Tego męż­czy­znę po­zna­łem w szpi­ta­lu, gdy już umie­rał. To tam opo­wie­dział mi to wszyst­ko. I wiesz co? Na ko­niec po­wie­dział mi, że lu­dzie czę­sto snu­ją opo­wie­ści, że w chwi­li śmier­ci czło­wiek idzie ja­kimś ciem­nym ko­ry­ta­rzem w stro­nę świa­tła. On się tego nie bał. W koń­cu świa­tło dało mu już wcze­śniej nowe ży­cie… – z prze­ję­ciem opo­wia­dał Fi­lip.

– Kur­de, sta­ry, sza­cun, aż mam ciar­ki… – Ra­fał z uzna­niem pa­trzył na bra­ta Ma­tyl­dy.

– Po pro­stu szu­kaj swo­je­go pro­my­ka. – Uśmiech­nął się.

– Ma­tyl­da nim jest. Ma­tyl­da i Oskar.

– No, to je­ste­śmy w domu. Te­raz tyl­ko dbaj o to świa­tło i ni­g­dy nie od­wra­caj od nie­go wzro­ku. – Fi­lip przy­ja­ciel­sko po­kle­pał Ra­fa­ła po ra­mie­niu. – A scho­dząc cał­kiem na zie­mię, to jak po­szło w War­sza­wie?

– Nic nie mów, mu­sia­łem ją dłu­go prze­ko­ny­wać, że ten ar­ty­kuł to na­sza ogrom­na szan­sa… – Ra­fał aż wes­tchnął na wspo­mnie­nia z re­dak­cji.

– Tę re­dak­tor­kę? – zdzi­wił się Fi­lip. – My­śla­łem, że wszyst­ko było usta­wio­ne. Je­dzie­cie, za­ła­twia­cie i wra­ca­cie. W su­mie na­wet dzi­wi­łem się, że w do­bie In­ter­ne­tu nie moż­na było tego zro­bić on line… – Fi­lip się za­sę­pił.

– Było usta­wio­ne aż za bar­dzo. Czło­wie­ku, oni nie chcie­li nam po­móc, tyl­ko szu­ka­li ce­le­bry­tów, któ­rzy zwięk­szą im sprze­daż tej, po­żal się Boże, ga­ze­ty… – Ra­fał za­ci­snął ner­wo­wo zęby. – Pró­bo­wa­łem zna­leźć ja­kieś plu­sy, za­pew­niać Ma­tyl­dę, że to dla do­bra Oska­ra, cho­ciaż po praw­dzie sam mia­łem ocho­tę się z tego wy­co­fać. Wła­ści­wie już wy­cho­dzi­li­śmy, gdy za­dzwo­ni­łeś z in­for­ma­cją o ta­cie. Ma­tyl­da zmie­ni­ła zda­nie tyl­ko ze wzglę­du na ojca. Chce, by wasz tata miał ja­kąś na­dzie­ję…

– Kiep­sko to wy­glą­da, co? – wes­tchnął Fi­lip.

– Wiesz, my­śla­łem, że za­ba­wi­my w sto­li­cy chwi­lę dłu­żej i uda mi się ja­koś wy­mknąć na spo­tka­nie z sze­fem Ty­mo­te­usza. Chcia­łem wy­ba­dać, czy coś wie… ale wy­szło, jak wy­szło. – Ra­fał roz­ło­żył bez­rad­nie ręce.

– Po­li­cja już go chy­ba i tak na­mie­rzy­ła – zdzi­wił się Fi­lip.

– Po­li­cja, po­li­cją… My się z tym gang­ste­rem zna­my tro­chę dłu­żej i tro­chę bar­dziej wni­kli­wie… Po­li­cji spo­wia­dać się nie musi. Mnie w su­mie też nie, ale my­ślę, że prę­dzej bym coś ugrał… – Ra­fał spu­ścił wzrok, żeby nie spo­tkać spoj­rze­nia Fi­li­pa, któ­ry stał z lek­ko roz­dzia­wio­ną ze zdzi­wie­nia bu­zią.

– Tyl­ko w nic się nie wpa­kuj, Ra­fał, ona cię po­trze­bu­je bar­dziej niż nas wszyst­kich ra­zem wzię­tych.

***

Tym­cza­sem Ma­tyl­da sie­dzia­ła przy łóż­ku swo­je­go ojca już do­bry kwa­drans. Pa­trzy­ła w mil­cze­niu na jego szczu­płe, znisz­czo­ne cięż­ką pra­cą dło­nie. Prze­mie­rza­ła wzro­kiem gę­stą mapę zmarsz­czek na jego twa­rzy, za­sta­na­wia­jąc się, któ­re z nich są jej „za­słu­gą”. Za­trzy­ma­ła wzrok na nie­mal prze­zro­czy­stych po­wie­kach, bo zda­wa­ło się, że tata roz­chy­lił je na uła­mek se­kun­dy. Spał i nie chcia­ła go bu­dzić. Jego or­ga­nizm mu­siał być wy­czer­pa­ny, naj­pierw na sku­tek za­wa­łu, a po­tem w efek­cie he­ro­icz­nej wal­ki o ży­cie. A może to tyl­ko le­ka­rze wal­czy­li, może to im było cięż­ko, bo tata nie chciał współ­pra­co­wać?

Ma­tyl­da po­my­śla­ła o ma­mie, któ­rej nie było z nimi już ład­nych parę lat. Jej daw­na tę­sk­no­ta za Ra­fa­łem pew­nie była ni­czym w po­rów­na­niu z pust­ką, jaką mu­siał od­czu­wać jej oj­ciec po śmier­ci swo­jej ko­cha­nej Mi­cha­li­ny. Te­raz, gdy jej ser­ce roz­ry­wał ból roz­sta­nia z uko­cha­nym sy­nem, mo­gła to so­bie cho­ciaż w czę­ści wy­obra­zić. Sama mia­ła licz­ne chwi­le zwąt­pie­nia, sama chcia­ła odejść z tego świa­ta. Przy ży­ciu trzy­ma­ła ją je­dy­nie myśl o po­now­nym spo­tka­niu z Oska­rem. Jej tato nie mógł czuć tego sa­me­go. Mi­cha­li­na Pol cze­ka­ła na spo­tka­nie z mę­żem zu­peł­nie gdzieś in­dziej. Ma­tyl­dzie prze­szło przez myśl, że nie może po raz ko­lej­ny być ego­ist­ką i mimo ko­lej­ne­go cio­su musi po­zwo­lić ta­cie zde­cy­do­wać sa­me­mu, czy chce wal­czyć. Cho­ciaż tak na­praw­dę to żad­ne z nich nie po­dej­mo­wa­ło tu de­cy­zji… Gdy­by tak było, nikt nie ścią­gnął­by na sie­bie tak wie­lu cier­pień. A może one były po­trzeb­ne w ich ży­ciu, by zro­zu­mieć, kto roz­da­je kar­ty…

Ma­tyl­dzie aż za­schło w gar­dle. Z tru­dem prze­łknę­ła śli­nę, a struż­ki sło­nych łez znów po­to­czy­ły się wy­ry­ty­mi w twa­rzy ko­ry­ta­mi. Nie mo­gła so­bie przy­po­mnieć ostat­nie­go dnia, któ­ry mi­nął jej bez pła­czu. Gdy­by tyl­ko wraz z mo­rzem łez ode­szły tro­ski, żale, pro­ble­my… „Kie­dy skoń­czy się ta bu­rza i wyj­dzie słoń­ce?” – krzy­cza­ło ser­ce Ma­tyl­dy. Ko­bie­ta scho­wa­ła twarz w dło­niach i za­szlo­cha­ła.

– Ma­tyld­ka… – Usły­sza­ła stłu­mio­ny głos ojca. – Có­recz­ko…

– Tat­ku… – Pod­nio­sła wzrok i zo­ba­czy­ła, że sta­rzec pró­bu­je ścią­gnąć ma­skę tle­no­wą. – Nie, nie wol­no ci. To po­ma­ga ci od­dy­chać. Zo­staw. Ciii… – uspo­ko­iła go i po­gła­dzi­ła po dło­niach.

– Zna­leź­li Oska­ra? – za­py­tał, jak­by reszt­ką sił.

– Nie, tat­ku, jesz­cze nie, ale je­ste­śmy do­brej my­śli – ze­łga­ła.

Chcia­ła wy­krzy­czeć całą tę złość na wszel­kie or­ga­ny ści­ga­nia, za to, że nie trak­tu­ją jej spra­wy, jak­by cho­dzi­ło o gło­wę pań­stwa lub inną oso­bi­stość, tyl­ko jak zwy­kłe­go sza­ra­ka; po­zbyć się wszel­kich złu­dzeń, ja­ko­by re­dak­tor­ka z ga­ze­ty chcia­ła im szcze­rze po­móc, tak z czy­stej em­pa­tii, nie w po­szu­ki­wa­niu sen­sa­cji. W koń­cu chcia­ła po raz ko­lej­ny bić się w pier­si i pa­dać na ko­la­na, bła­ga­jąc o li­tość. Czy to wszyst­ko zda­rzy­ło­by się, gdy­by nie wy­my­śli­ła so­bie spi­sku z prze­pro­wadz­ką do Le­gni­cy? Czy ja­kie­kol­wiek ar­gu­men­ty były w sta­nie ją roz­grze­szyć? Nie mia­ła pra­wa…

– Za­cze­kam… – Z za­my­śle­nia wy­rwa­ło ją wes­tchnie­nie ojca. – Szu­kaj­cie, ja tu za­cze­kam – po­wtó­rzył i za­snął.

Ma­tyl­da, upew­niw­szy się, że to tyl­ko sen i że żad­na apa­ra­tu­ra nie ostrze­ga o ja­kim­kol­wiek nie­bez­pie­czeń­stwie gro­żą­cym jej ojcu, uca­ło­wa­ła go w czo­ło i wy­szła.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: