Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Nie rozumiemy się bez słów - ebook

Data wydania:
6 października 2014
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
21,25

Nie rozumiemy się bez słów - ebook

Komedia romantyczna dowcipnie portretująca pokolenie współczesnych 30-latków. "Nie rozumiemy się bez słów" to historia przyjaźni, łączącej dwójkę głównych bohaterów, od szalonych lat 90. aż po dzisiejsze czasy. Wychowali się na przegrywanych kasetach magnetofonowych i filmach wideo. Nie mieli żadnych planów poza tym, że chcieli podbić świat - i może przy okazji w kimś się zakochać. Czy im się to udało? Serialowa narracja, dużo humoru, wartkie dialogi i szczypta nostalgii w duchu Nicka Hornby'ego.

Kategoria: Powieść
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-63841-18-8
Rozmiar pliku: 752 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Pro­log

Do­bra, przy­znaj­cie się – jak wy­obrażacie so­bie naj­ważniej­szy dzień swo­je­go życia?

Jako dzie­ciak byłem pe­wien, że zo­stanę wiel­kim bo­ha­te­rem. Nie­ko­niecz­nie jed­nym z tych, którzy la­tają po da­chach wieżowców i bro­nią miast przed złoczyńcami, choć na mo­jej półce zna­leźlibyście kil­ka eg­zem­pla­rzy ko­miksów z Bat­ma­nem i Pu­ni­she­rem. Nie, bliżej było mi do he­ro­sa dnia co­dzien­ne­go. Kie­dy tyl­ko w te­le­wi­zji po­ka­zy­wa­li jakiś mecz, wy­obrażałem sie­bie, jak pięknym strzałem w samo okien­ko bram­ki za­pew­niam swo­jej drużynie triumf. Albo sie­bie jako strażaka, który włazi po bal­ko­nach, by wy­do­być lu­dzi z płonącego miesz­ka­nia na wy­so­kim piętrze; cie­ka­we, że nig­dy w mo­ich fan­ta­zjach pożary nie wy­bu­chały na par­te­rze ani w dom­kach jed­no­ro­dzin­nych – tak jak­by w tym przy­pad­ku ra­to­wa­nie nie wiązało się z bo­ha­ter­stwem. Wi­działem się w roli człowie­ka, dla którego oka­zy­wa­nie męstwa jest czymś zupełnie po­spo­li­tym: jed­ni sprze­dają sa­mo­cho­dy, inni czyszczą uli­ce, a ja na co dzień wy­ko­nuję pra­ce za­re­zer­wo­wa­ne dla gości z pierw­szych stron ga­zet. To gdzie tu jest miej­sce na naj­ważniej­szy dzień, sko­ro wszyst­kie są ta­kie same? Niech będzie, że zro­biłem coś efek­tow­ne­go w ra­mach nad­go­dzin.

Nie­ste­ty w moim przy­pad­ku nic ta­kie­go się nie wy­da­rzyło.

Ran­kiem naj­ważniej­sze­go dnia mo­je­go życia ra­zem z siostrą pędzę sa­mo­cho­dem na złama­nie kar­ku. Sio­stra ma na imię Ane­ta, nie­daw­no skończyła trzy­dzieści czte­ry lata, pra­wo jaz­dy zro­biła tuż po ma­tu­rze, a mimo to wciąż ner­wo­wo mam­ro­cze pod no­sem przy skrętach w lewo. Ja mam na imię Ma­ciek, je­stem trzy­dziestolatkiem, nie wziąłem ze sobą pra­wa jaz­dy, które i tak w tej chwi­li nie bar­dzo by mi się przy­dało, po­nie­waż właśnie sta­ram się eks­pre­so­wo wy­le­czyć kaca. Wy­sta­wiam głowę przez okno, próbuję nie myśleć o tym, co niedługo się wy­da­rzy i… No co, wy też nie walnęlibyście so­bie kil­ku ko­le­jek do po­dusz­ki, żeby po­zbyć się stre­su?

– Włosy so­bie ze­psu­jesz! – wrzesz­czy Ane­ta, a ja po­tul­nie cho­wam łeb do sa­mo­cho­du.

Nie byłem w życiu na zbyt wie­lu ślu­bach. Ku­zyn Mikołaj – to pamiętam, raz. Ku­zynka Aśka od stro­ny mamy, Ja­siek, po­tem dwóch zna­jo­mych ze stu­diów, ale obaj poskąpili i za­pro­si­li mnie tyl­ko do kościoła. Pamiętam, jak w po­przed­niej pra­cy koleżanka z biur­ka obok robiła so­bie przed­wa­ka­cyj­ne wy­li­czan­ki. Wy­cho­dziło jej, że śred­nio co dwa ty­go­dnie będzie na czy­imś ślu­bie albo wie­czo­rze pa­nieńskim, sama zresztą miała męża od trzech lat i – z tego, co wi­działem w in­ter­ne­cie – dziec­ko w dro­dze. Nie wiem, jak z tym jest u was, ale dla mnie było to trochę ni­czym spo­tka­nie z obcą cy­wi­li­zacją. Dziew­czy­na wy­pi­sy­wała na kart­ce daty naj­bliższych ślubów, tak jak inni układają so­bie tra­sy pod­czas za­gra­nicz­nych wy­cie­czek.

Nie przy­pusz­czałem, że lu­dzie z mo­ich rocz­ników w ogóle wstępują w związki małżeńskie. In­sty­tu­cja ślubu przed trzy­dziestką tak trąciła dla mnie myszką jak całowa­nie ko­biet w rękę. Wie­działem, że coś, kie­dyś, że są gdzieś jacyś dzi­wa­cy, którzy spędzają naj­lep­sze lata swo­je­go życia na go­to­wa­niu obiadów i składa­niu regałów z Ikei, ale ja i ślub? Nie cho­dzi mi o to, że sys­te­ma­tycz­ne upi­ja­nie się i do­go­ry­wa­nie w taksówkach śred­nio ko­re­spon­du­je z małżeństwem – zwłasz­cza że i mnie nie zda­rza się to tak często jak kie­dyś – ale o wewnętrzne po­czu­cie ogra­ni­cze­nia. Na­wet jeśli z kimś je­steś i jeśli na do­da­tek tego kogoś ko­chasz, to chy­ba le­piej zo­sta­wić so­bie jakąś boczną furtkę… praw­da? Na wy­pa­dek, gdy­by któreś się jed­nak roz­myśliło albo uznało, że jesz­cze za wcześnie na poważne de­cy­zje. No tak, bo w su­mie jest za wcześnie. Nie słuchaj­cie ro­dziców, którzy wy­py­chają was przed ołtarz, bo cho­dzi im tyl­ko o to, żeby już nig­dy nie mu­sie­li wspo­ma­gać was fi­nan­so­wo. Przed trzy­dziestką człowiek jest na­prawdę nie­przy­go­to­wa­ny na ta­kie hece. Star­si, rzecz ja­sna, uważają in­a­czej, no, ale oni żyli w daw­nych cza­sach, obrączko­wa­li się bez prze­myśle­nia spra­wy, ro­bi­li to na­zbyt spon­ta­nicz­nie i nig­dy nie pa­trzy­li na śluby tak dogłębnie jak moje po­ko­le­nie.

Te­raz jadę na ślub i trzęsę się jak osi­ka. Jeśli mam być szcze­ry, to ce­re­mo­nie za­war­cia związku małżeńskie­go mają tyl­ko je­den po­zy­tyw­ny aspekt. Możesz pu­blicz­nie i ab­so­lut­nie le­gal­nie schlać się, ba – wy­mi­gi­wa­nie się od tego ucho­dzi za to­wa­rzy­skie faux pas. I to wszyst­ko. Nie wzru­szają mnie pa­te­tycz­ne przy­sięgi pod ołta­rzem, bo wiem, że ci sami lu­dzie najpóźniej za rok będą kłócić się o to, gdzie mają leżeć brud­ne skar­pe­ty. Nie przej­muję się suk­nią pan­ny młodej, która niedługo po­le­ci za pół ceny na in­ter­ne­to­wej au­kcji. Zresztą mam nie­od­par­te wrażenie, że nowożeńcy – choćby wiążące ich uczu­cie było najgłębsze – za­wsze czują się nie­swo­jo pod­czas tego fe­sti­wa­lu czułości i szcze­rych życzeń. Muszą afi­szo­wać się ze swoją miłością, sprze­da­wać in­tym­ność nad ta­le­rzem pełnym kiełbas z wody. Nie­na­widzą tego. Nie wy­obrażam so­bie żad­nej pary, która nie czułaby zażeno­wa­nia przy okrzy­kach „Gorz­ko!”. To tak, jak­by ka­za­no im na­gle grać w por­no­sie.

Tak, śluby. Śluby to esen­cja ki­czu i fał szu. Byliście kie­dyś na uda­nym ślu­bie? Ale ta­kim na­prawdę faj­nym, do­pra­co­wa­nym w każdym szczególe? Ta­kim, który sami chcie­li­byście przeżyć? Nie ma szans. Za­wsze znaj­dzie się jakiś po­wie­szo­ny na drzwiach od ki­bla ku­pi­dyn albo koleżanka z zacięciem gra­ficz­nym, która po we­se­lu wklei wa­sze zdjęcie w różowe ser­ce na tle spo­koj­ne­go mo­rza. Co gor­sza, zro­bi to w ab­so­lut­nie do­brej wie­rze.

– Jezu, nie wierzę, że mu­siałeś zalać pałę aku­rat wczo­raj – prze­ry­wa ciszę Ane­ta.

– Nie wiem. Nie zalałem się – mówię. Nie je­stem pe­wien, ale to chy­ba moje pierw­sze wy­po­wie­dzia­ne dziś zda­nia.

– Młody, błagam, tyl­ko mi nie ściem­niaj. Waliło od cie­bie jak od Po­lmo­su. Znam cię trzy­dzieści lat i wiem, kie­dy je­steś na kacu. Wyglądasz, jak­by ktoś wy­tarł ci twarz gumką.

Spoglądam w bocz­ne lu­ster­ko. Nie­ste­ty, trud­no byłoby się z nią o to pokłócić.

– Dla­cze­go na­wet na ten ślub mu­si­my się spóźnić?

– Dla­cze­go na­wet przed tym ślu­bem nie przy­jeżdżasz na czas?

– Ej, przy­je­chałam o umówio­nej go­dzi­nie, tak?

– Srak – na więcej mnie w tej chwi­li nie stać, zwłasz­cza że półgębkiem od­bi­ja mi się po zje­dzo­nym w nocy ta­ta­rze.

– Okej, do­bra, do­bra – Ane­ta pusz­cza kie­row­nicę i uno­si ręce w geście pod­da­nia się. – To jest zno­wu moja wina, okej. A co po­czu­je Izka, kie­dy spóźnisz się na ślub?

– Nie wiem. Jedź szyb­ciej.

– Co?

– Jedź szyb­ciej. I trzy­maj kie­row­nicę.

– Nie in­te­re­su­je cię Izka?

– In­te­re­su­je. Ane­ta – opie­ram głowę o prawą dłoń. – Błagam, nie mówmy o tym te­raz. Możemy o tym te­raz nie mówić?

– To nie zwa­laj winy na in­nych. Zno­wu.

– Cze­mu zno­wu?

– No jak, cze­mu zno­wu? – każda roz­mo­wa z moją siostrą, na co dzień szkol­nym pe­da­go­giem, ma po­ten­cjał, by ciągnąć się w nie­skończo­ność. Sche­mat, ja­kim ope­ru­je Ane­ta, jest za­wsze po­dob­ny: wyciąga­nie pro­ble­mu, później stop­nio­we od­su­wa­nie się jak­by w geście porażki, a na ko­niec atak z nie­kry­tej flan­ki i do­wo­dze­nie, że jego isto­ta tkwi we mnie. Isto­ta pro­ble­mu, nie ge­stu porażki. Choć nie, w su­mie to i jed­ne­go, i dru­gie­go. Jest w te kloc­ki świet­na. Ale i ja cza­sem po­tra­fię być do­bry.

– Sio­stra – za­czy­nam – Ja z tobą o tym po­ga­dam, ale se­rio, po we­se­lu (punkt pierw­szy: przy­znaję, że jest pro­blem). Sor­ry – to ja się spóźniłem (punkt dru­gi: stop­nio­we od­su­nięcie się). Po pro­stu źle się te­raz czuję, je­stem trochę zde­ner­wo­wa­ny, nie leży mi gar­ni­tur i boli mnie brzuch.

– Ta­tar – prze­ry­wa Ane­ta.

– Co?

– Boli cię brzuch, bo zno­wu na­wpie­przałeś się po pi­ja­ku ta­ta­ra. Chy­ba że to nowa li­nia Hugo Bos­sa szczy­pie mnie te­raz w oczy. Gumy masz w schow­ku – uci­na, za­nim uda­je mi się za­re­ago­wać.

– Dzięki – rzu­cam, ładując so­bie do ust trzy miętowe gumy na­raz. – Cze­kasz na ślub?

– Cze­kam, mmm, no cze­kam – nie trze­ba być psy­cho­lo­giem, by usłyszeć różnicę w po­zio­mie en­tu­zja­zmu pomiędzy jej pierw­szym a dru­gim „cze­kam”.

– Po­go­da nam się udała – ciągnę. – Pomyśl so­bie, jaki będzie do­bry ca­te­ring!

– Ty le­piej o pan­nie młodej pomyśl!

– A ty le­piej pomyśl, jak złapać wia­nek. Na bank będzie tam jakiś sa­mot­ny Hugh Grant (punkt trze­ci: atak z nie­kry­tej flan­ki, świński, ale za­wsze).

– Młody – moja trzy­dzie­stocz­te­ro­let­nia, sa­mot­na od lat sio­stra spogląda na mnie z pobłażli­wym uśmie­chem. – Weź…

– Na przykład uro­czy, ale ga­mo­nio­wa­ty Fran­cuz.

– Tyl­ko nie Fran­cuz! Szwed! Wam­pir z „Czy­stej krwi”! – gra­tu­la­cje, udało ci się zmie­nić te­mat.

– No to Szwed. Wy­so­ki Szwed. Po­zna­jesz go przy sto­le, usiłujesz sięgnąć po tar­tinkę, ale Szwed ma dłuższe ręce i robi to za cie­bie. Ład­nie wymyśliłem?

Zo­stał mi tyl­ko ostat­ni, naj­ważniej­szy punkt. Jeśli Ane­ta za­cznie się śmiać, spoj­rzy przed sie­bie na drogę i będzie jesz­cze przez parę se­kund się uśmie­chać, po czym za­du­ma głęboko – je­steśmy w domu.

– Jezu, nie wierzę, że mamy wspólną matkę, ty czu­bie – śmie­je się Ane­ta, po czym pa­trzy na drogę, przez chwilę się uśmie­cha, a następnie na jej twa­rzy ma­lu­je się wy­raz głębo­kiej za­du­my.

Ha!

* * *

We­se­le ma odbyć się w zajeździe na skra­ju wsi, ślub – w koście­le kil­ka kroków da­lej. Wszyst­ko znaj­du­je się na kom­plet­nym wy-gna­je­wie, przy­po­mi­nając odcięty od świa­ta kom­pleks du­cho­wo-ga-stro­no­micz­ny. Zajeżdżamy na za­cie­nio­ne podwórze, gdzie już stoi moja mat­ka oraz wuj Jastrząb ze stro­ny Izki, zna­czy pan­ny młodej. Ho, ho, ko­mi­tet po­wi­tal­ny?

– Ma­ciu­siu! – załamu­je ręce mama. – Dzwo­nię od dwóch go­dzin!

Nie wyłączaj te­le­fo­nu po pi­ja­ku. Nie wyłączaj te­le­fo­nu po pi­ja­ku. Nie wyłączaj te­le­fo­nu po pi­ja­ku, a zwłasz­cza jeśli mu­sisz rano wstać i przed­tem na­sta­wiłeś so­bie w nim bu­dzik.

Wyłączyłem te­le­fon po pi­ja­ku.

– Cho­le­ra! – klnę te­atral­nie. – Zno­wu mi się ze­psuł…

– O mat­ko, a ja swój zo­sta­wiłam w domu! – Ane­ta ude­rza się w czoło.

– Chłopie – otyłe ob­li­cze wuja Jastrzębia zasłania mi prześwi­tujące przez drze­wa słońce i całuje w oba po­licz­ki – tra­ge­dia, kata-stro­fi­ren! Izie ze­psuł się za­mek w suk­ni!

– Za­mek?

– Ten z tyłu, na ple­cach. No po­patrz, co za gówno. I spóźni się go­dzinę na własny ślub, a goście cze­kają w tym upa­le.

– Mama Izy we­zwała kraw­ca, sie­dzi i wy­mie­nia zapięcie! – głosy mamy i Jastrzębia brzmią ra­zem jak grec­ki chór żałobny.

Szyb­ko pod­su­mo­wuję fak­ty. Iza będzie za go­dzinę. Goście nie wiedzą, że już je­stem. Mogą pomyśleć, że przy­je­cha­liśmy ra­zem. Mam go­dzinę na ode­tchnięcie po­wie­trzem, zli­kwi­do­wa­nie kaca i do­pro­wa­dze­nie się do jako ta­kie­go sta­nu. To pierw­sza do­bra wia­do­mość naj­ważniej­sze­go dnia w moim życiu.

– Ko­cha­ni! – rozkładam sze­ro­ko ra­mio­na. – To może zróbmy tak, że ja te­raz skoczę się na chwilę przejść, a za mniej niż go­dzinkę będę z po­wro­tem, co? O tu, nie­da­le­ko, na pole za tam­te drze­wa.

Nad całą trójką za­wi­sa wiel­ki, ko­mik­so­wy dy­mek z na­pi­sem: „Po co?”

– Głowa mnie trochę boli od tego słońca, w sa­mo­cho­dzie trzęsło, muszę się prze­wie­trzyć. Pół go­dzin­ki. 45 mi­nut – wyjaśniam.

– A nie za­po­cisz ma­ry­nar­ki? – pyta z troską mama. Szyb­ko zdej­muję ją i prze­rzu­cam przez ramię.

– Spo­koj­na głowa, mamuś – uśmie­cham się. – Tyl­ko nie mówcie resz­cie, że już je­stem, jesz­cze będą dzwo­nić, a ja chciałbym się trochę wy­ci­szyć.

– Prze­cież i tak masz ze­psu­ty te­le­fon – Jastrząb spogląda po­dejrz­li­wie.

– Fak­tycz­nie! Ale wie­cie, źle się czuję, a tam trze­ba wszyst­kich wycałować i w ogóle – kręcę jak osza­lały. A jed­nak per­spek­ty­wa bu­ziaków od cio­tek Izki naj­praw­do­po­dob­niej działa na wy­obraźnię mamy i Jastrzębia. Ki­wają głowa­mi i ru­szają w stronę kościoła.

– Młody! – wuj Jastrząb od­wra­ca się i mru­ga po­ro­zu­mie­waw­czo. – Tyl­ko nie roz­myśl się i nie spier­dol mi w to żyto!

Je­steście pew­ni, że tyl­ko ko­bie­ty mają in­tu­icję? Po la­tach pro­wa­dze­nia małej ga­stro­no­mii Jastrząb po­tra­fi prze­fil­tro­wać do­wolną psy­chikę w kil­ka se­kund. Ale o nim opo­wiem wam później.

Za­miast za drze­wa idę do leżącego po dru­giej stro­nie szo­sy małego skle­pu. Za wy­grze­ba­ne z port­fe­la złotówki ku­puję pół li­tra wody mi­ne­ral­nej i paczkę moc­nych miętówek. Wy­chodząc, do­strze­gam pole pełne ja­kichś wiech­ci ciągnące się za skle­pem. Żyto? Psze­ni­ca? Nig­dy nie znałem się na przy­ro­dzie. Rozglądam się do­okoła i daję nura pomiędzy kłosy.

Prze­dzie­ram się przez nie, by po paru chwi­lach wyjść na nie­po-ro śniętą ni­czym miedzę. Moja głowa wy­sta­je po­nad kłosy, ale nie ma szans, żeby kto­kol­wiek z we­sel­ników mnie tu za­uważył. Choć nie sprzy­jają temu żadne oko­licz­ności, za­pa­lam pa­pie­ro­sa. Dym za­wsze mnie roz­le­ni­wiał, lecz nie tym ra­zem. Te­raz każde sztach­nięcie otwie­ra co­raz więcej kla­pek w moim mózgu. Strach nie ustępuje, za to uczu­cie lęku sta­je się czymś w ro­dza­ju nie­wi­dzial­nej ręki, która o od­po­wied­niej po­rze i tak pociągnie mnie przed ołtarz. Czuję, że nie mogę się mu prze­ciw­sta­wić, na­wet gdy­bym bar­dzo chciał. Niech Jastrząb będzie spo­koj­ny, nie spier­dolę mu w żyto.

A może właśnie to jest ten mo­ment, w którym strach po­ko­nu­je się da­niem dra­pa­ka? Spójrz­my na to lo­gicz­nie: hej, chy­ba nie po­win­no cię tu być. Ani w polu, ani w koście­le, ani na we­se­lu. Bałeś się tego dnia przez sporą część swo­je­go życia, a kie­dy usta­liłeś już wszyst­ko, to zacząłeś od­ga­niać każdą myśl o nim ni­czym natrętną muchę. Po­wi­nie­neś być szczęśliwy, a ze stre­su chce ci się rzy­gać. Wiesz, że za kil­ka­dzie­siąt mi­nut za­mkniesz naj­piękniej­szy roz­dział swo­je­go życia. Nie chcesz być częścią tego pie­przo­ne­go ślubu. Pomyśl o so­bie. Być może twój kłopot po­le­ga na tym, że robiłeś to zbyt często, ale zmuś się jesz­cze raz. Pomyśl o so­bie. Nie myśl o Izie.

Myślę o Izie. Nie mu­siałem dziś jej wi­dzieć, żeby czuć, że jest szczęśliwa. Włączam te­le­fon, ale wśród dwu­na­stu nie­ode­bra­nych połączeń i trzech wia­do­mości (to cio­cia Stef­ka umie wysyłać SMS-y?) nie ma ni­cze­go od niej. Ma pew­ność, że nic nie znisz­czy jej tego dnia, dla­te­go nie przejęła się na­wet ze­psu­tym zam­kiem od suk­ni. Czułem to już wte­dy, kie­dy ra­zem wy­bie­ra­liśmy fe­ralną kieckę.

– Ty w ogóle wi­dzisz się na tym ślu­bie? – za­py­tałem, patrząc na przy­mie­rzającą suk­nię Izkę.

– O Jezu, nie. To­tal­nie nie – zaśmiała się, po czym spo­ważniała, widząc mój wzrok. Wie­działem, że chce po­wie­dzieć: „To zna­czy w su­kien­ce nie, bo poza tym to tak. Bar­dzo, bar­dzo tak”.

Wra­caj tam, kre­ty­nie. Nie możesz jej tego zro­bić.

Po­nie­waż na polu nie mogę ani usiąść, ani o nic się oprzeć, zaciągam się pa­pie­ro­sem i ru­szam na krótki spa­cer. Myśli­cie, że to dziw­ne, że za­wsze uwiel­białem wra­cać myślą do na­sze­go pierw­sze­go spo­tka­nia, rozkładać na cząstki wszyst­kie sy­tu­acje, które spra­wiły, że z nie­zna­jo­mych sta­liśmy się kum­pla­mi, przy­ja­ciółmi, a na­wet parą? Cho­dzi mi o ta­kie ty­po­we, sen­ty­men­tal­ne gdy­ba­nie, ana­li­zo­wa­nie, co stałoby się, gdy­bym, nie wiem, spoj­rzał w lewo za­miast w pra­wo, usiadł z kim in­nym w ławce, nie wy­pro­wa­dził się z ro­dzin­ne­go mia­sta, po­znał tych, a nie in­nych lu­dzi. To wszyst­ko składa się na wiel­ki, tętniący od dwu­dzie­stu lat or­ga­nizm, w którym zmie­niło się wszyst­ko oprócz dwóch głównych komórek. No właśnie, prze­cież to już dwa­dzieścia lat, odkąd znam tę chu­der­lawą dziew­czynę z krzy­wy­mi no­ga­mi. A prze­cież wy­star­czyło, żebym wy­szedł z domu kil­ka mi­nut później, a na­sze hi­sto­rie po­to­czyłyby się zupełnie in­a­czej.

Chce­cie, żebym wam o tym opo­wie­dział?
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: