Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Nie zabijać pająków - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
Sierpień 2007
Ebook
23,90 zł
Audiobook
37,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Nie zabijać pająków - ebook

Nie zabijać pająków, nowa powieść Ireny Matuszkiewicz, łączy w sobie reporterską pasję autorki i jej miłość do klasycznej powieści kryminalnej spod znaku Agaty Christie. Świetnie skonstruowana fabuła, poczucie humoru, wyraziste postaci i sugestywnie odmalowane realia – lektura, od której trudno się oderwać.

Dworek pod lasem, obok kamienica. Towarzystwo mieszane – ponętna sekretarka, matka i syn alkoholicy, lubieżny przedsiębiorca, dystyngowana nauczycielka, nieokrzesana młoda dziewczyna z dwoma garbami, wygadany pięciolatek. Któregoś dnia jeden z mieszkańców kamienicy, Henryk Pająkowski, emerytowany oficer milicji, zostaje znaleziony w lesie – martwy, z nożem w plecach i z plastikową zabawką w kształcie diabelskich rogów na głowie. Komisarz Dyna nie ma łatwego zadania – motyw mieli wszyscy sąsiedzi ofiary. Pająkowski z żoną, także byłą milicjantką, bez przerwy pisali donosy i domagali się interwencji. Przeszkadzało im wszystko – psy bez kagańców, wózek inwalidzki na klatce schodowej, rzekome tupanie kotów, wieczorne rozmowy, picie piwa na podwórku...

Po co w przeddzień śmierci Pająk odwiedził dworek? Kto okradł zwłoki i co zabrał? Czy denat miał romans z którąś z sąsiadek, czy to tylko plotki? Walczący z nadwagą komisarz ma się z czym zmagać.

Co gorsza, żona ofiary zarzuca mu nieudolność i – a jakże – pisze na niego skargę.

Od autorki

Wystarczy mi to, że być może kogoś moje książki rozbawią, zdystansują do świata, dodadzą mu otuchy i wiary.

Irena Matuszkiewicz

Kategoria: Literatura piękna
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7747-136-4
Rozmiar pliku: 1,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Diabelskie rogi

Rozmowa nie była przeznaczona dla uszu dziecka. Ledwie Mieszko pojawiał się obok, kobiety milkły i udawały, że uważnie przeszukują suchą jak pieprz ściółkę. Czego mogły wypatrywać? Nie grzybów, rzecz jasna, nie jagód, bo nic żywego oprócz mchu nie wyrosło w tym miejscu od lat.

– Skarbu szukacie? – spytał z powątpiewaniem Mieszko.

Nawet dla pięciolatka było jasne, że nikt mądry nie ukryłby prawdziwego skarbu wśród śmieci walających się pod nogami. Skraj lasu przypominał miejskie wysypisko. Spora w tym była zasługa amatorów najtańszego piwa, którzy w letnie wieczory znajdowali tu idealne miejsce do biwakowania. Jednak nie tylko oni zaznaczali wyraźnie swój ślad na ziemi. Kubeczki po zdrowych jogurtach i papierki po batonikach musiały wypaść z innej ręki.

– Od razu widać, że Pająki spacerują inną drogą – mruknęła Ada, wyplątując nogę z „Faktu”.

– Dlatego nadłożyłyśmy kawałek i idziemy tędy – powiedziała zdecydowanym tonem Stenia. – Nikomu źle nie życzę, ale tego cholernika uduszę własnymi rękami!

Na widok zdziwionych oczu Mieszka gwałtownie zasłoniła usta. Niestety, było już za późno. Mieszko miał cudowny dar wychwytywania z rozmów dorosłych akurat tego, czego nie powinien słyszeć. Egzekucja cholernika wydała mu się wyjątkową atrakcją i koniecznie chciał wiedzieć, dlaczego ciotka Stenia chce dusić ofiarę, zamiast po rycersku przebić mieczem. Domagał się szczegółów, nudził i nie opuszczał kobiet na krok.

– Kto chce mnie gonić? – spytał z nadzieją na jakąś odmianę.

Chętnych nie było.

– Mamo, czemu idziesz tak powoli, jakbyś była starym klaczem?

– Klaczą – poprawiła Ada ze śmiechem. – Klacz to żona konia.

– Dlaczego konia?

Chłopiec był w wieku, kiedy dzieci po mistrzowsku potrafią z każdej odpowiedzi natychmiast wyprowadzić następne pytanie. Gdyby Ada pozwoliła wciągnąć się w dyskusję, mieliby zapewniony temat do końca spaceru. Ale obok szła Stenia, łaknąca pociechy i wsparcia. Zmartwiona Stenia była jeszcze bardziej uciążliwa niż Mieszko, bo on miał dziesięć pomysłów na minutę, natomiast ona w kółko mówiła o jednym i tym samym. Na próżno Ada próbowała zmienić temat.

– Śniło mi się czy rzeczywiście nad ranem wychodziłaś z domu? – spytała.

– To przez tego cho… – w porę spojrzała na Mieszka i nie dokończyła.

Kawałek za linią wysokiego napięcia, gdzie las powoli zaczynał przypominać las, chłopiec opuścił wreszcie nudne towarzystwo, dosiadł świerkowej gałęzi i pogalopował ku gęstym zaroślom. Ada rozejrzała się bezradnie, niepewna, czy biec za synem, czy zostać i pocieszać przyjaciółkę. Była typowym mieszczuchem, takim, dla którego każdy las jest jednakowy: okrągłe pnie drzew, między nimi pajęcze sieci i jedna polana podobna do drugiej jak dwie krople wody. Uważała, że wszelkie chaszcze, jak choćby te, w których skrył się Mieszko, są idealnym miejscem dla ludzi o zbrodniczych instynktach. Jeżeli takie typy zechcą zapolować na małego chłopca, nikt ich nie powstrzyma.

Stenia machała ręką na te obawy i przysięgała, że w jej lesie nikt nikomu nawet gęby nie obił, i to od ładnych czterdziestu lat. Chyba że pijaczki poszarpały się o butelkę piwa, ale to na skraju, nie w głębi. Stenia nie chciała rozmawiać o wymyślonych strachach Ady, lecz o swojej prawdziwej tragedii. Z uporem zacinającej się katarynki wróciła do przerwanego wątku. Od wczoraj nie mówiła o niczym innym, tylko o wizycie Pająka. Nie mogła pojąć jego insynuacji. Owszem, jeszcze do zimy ubiegłego roku była pewna, że Rafał wreszcie się ożeni z właściwą kobietą, że zamieszkają we dworku w trójkę, potem w czwórkę, a ona, Stenia, będzie tulić wnuka w ramionach i śpiewać mu, tak jak kiedyś synowi: „Był sobie król, był sobie paź i była też królewna”. Jednak los wyraźnie z niej zakpił.

– Stare Pająki uknuły całą intrygę – chlipnęła. – To ich sprawka od początku do końca, zgodzisz się?

– Może ich, chociaż nie od początku – zaprotestowała cicho Ada. – Jeżeli Pająk mówił prawdę, to początek zrobił Rafał.

– Ich sprawka, ich, ich – powtarzała Stenia.

Ada znowu rozejrzała się niespokojnie po lesie. Zanim zdążyła zawołać syna, chłopiec wynurzył się z drugiej strony kępy. Jego głowę zdobiły spore rogi, pretensjonalny gadżet, jakich pełno w sklepach z zabawkami.

– Skąd to masz? – krzyknęła Ada.

– Od cioci.

W głosie chłopca nie było wahania. Patrzył pewnie jak dziecko, które mówi najszczerszą prawdę.

– Faktycznie, kupiłam mu takie – przyznała Stenia.

Ada żachnęła się gwałtownie.

– Wiem, że kupiłaś, tylko tamtych Mieszko szuka już od kilku dni. Tu na pewno nie mógł ich zgubić.

Wyciągnęła rękę, żeby obejrzeć wątpliwą ozdobę synowskiej głowy. Chłopiec zręcznie się uchylił i pobiegł przodem, rżąc radośnie jak źrebak. Diabelskie rogi, zęby wampira, maska nietoperza – to były jego wymarzone, najbardziej pożądane zabawki, o ile w ogóle zasługiwały na takie miano. W każdym razie Mieszko uważał, że zasługiwały.

Aż do wyjścia z lasu Stenia nie przestawała mówić o spisku, Ada zaś myśleć o rogach. Wracały inną drogą, nie przez śmietnisko, tylko obok kapliczki, gdzie ścieżka wyglądała na świeżo zamiecioną, a żaden papier nie śmiał wystawać spod igliwia. To była stała trasa spacerów znienawidzonych Pająków, którzy mieli swoje sposoby, żeby zadbać o porządki.

– Taka byłam wczoraj szczęśliwa, taka szczęśliwa – powtarzała płaczliwym głosem Stenia. – Jak Regina przy obiedzie powiedziała „dziękuję”, myślałam, że mi skrzydła wyrosną, że pofrunę jak ten gołąb. Pierwszy raz w życiu usłyszałam od niej „dziękuję”. Jeszcze miesiąc, dwa, a zacznie mówić „proszę” i „przepraszam”, zobaczysz! Ja ją wychowam, ucywilizuję i… chyba że Pająk mi nie pozwoli. Po co on wczoraj przylazł? Akurat wczoraj, kiedy byłam taka szczęśliwa. Ten cholernik przyszedł popsuć mi całą radość. Mam rację?

– Nie masz racji! To nie są tamte rogi – odpowiedziała Ada zajęta swoimi myślami.

Zanim cokolwiek zdążyły sprostować, na drodze prowadzącej do dworku pojawiła się Regina. Przy odrobinie dobrej woli można było powiedzieć, że Regina biegnie. Posuwała się wielkimi susami, wsparta na dwóch kulach i z niewiarygodną wprawą, niemal bez dotykania stopami ziemi, unosiła i przerzucała do przodu drobne ciało.

– Ona się jeszcze kiedyś roztrzaska na równej drodze – westchnęła Ada.

Patrząc na Reginę, miała nieodparte wrażenie, że jednak nie wszystko się Panu Bogu udało tak idealnie, jak powinno, a już na pewno nie Regina. Poza włosami i buzią cała reszta była jedną wielką kpiną z człowieka. Potężny garb z przodu i z tyłu, nieproporcjonalnie długie i powykręcane ręce, równie powykręcane, ale dla odmiany nieproporcjonalnie krótkie nogi, wielkie dłonie z rozepchanymi stawami – cały ten zrujnowany kościec, mimo ciągłych starań ortopedów, wcale nie chciał być piękniejszy.

Regina z impetem osadziła kule w miejscu i z trudem złapała równowagę.

– Czy ty nie możesz chodzić normalnie? – spytała gderliwie Stenia i nawet nie zauważyła, jak niefortunnie zabrzmiały te słowa.

Na szczęście Regina nie słuchała. Pochyliła głowę, żeby uspokoić płuca i wyrównać oddech.

– Totalna zwała! – sapnęła. – Szukam was wszędzie. Wreszcie ktoś utrupił Pająka. Wiesioń widział. Zadzwonił po policję.

– Wiesioń widział zabójcę? – dopytywała się Ada.

– Nie zabójcę, tylko trupa w lesie – wyjaśniła Regina, zwracając się wyłącznie do Steni. Taki już miała zwyczaj, że choćby w towarzystwie były tylko dwie osoby, ona zawsze mówiła do jednej.

Powoli Stenia wyciągnęła z dziewczyny mniej więcej to, co tamta zdołała usłyszeć na podwórku przed domem. Wyglądało na to, że mieszkaniec sejmiku, niejaki Sebastian Wiesioń, przypadkowo znalazł w lesie zwłoki swojego sąsiada Pająkowskiego, zwanego przez wszystkich Pająkiem. Wiesioń poszedł do lasu w całkiem konkretnym celu, mianowicie po chrust na opał. Schylając się po gałęzie, zauważył dziwne błyski w krzakach okalających grubą sosnę. Pod drzewem, oparty plecami o pień, siedział Pająk. Jego głowę zdobiły diabelskie rogi migające kolorowym światłem. Wiesioń nie dotykał nieboszczyka, nie sprawdzał pulsu, bo choć z natury był mało bojaźliwy, tym razem spanikował. Nawet chrustu nie zabrał, tylko puścił się biegiem do domu, żeby zawiadomić policję.

Ada z trudem doczekała końca opowieści.

– Gdzie Wiesioń znalazł zwłoki? – spytała cicho.

– Po chrust chodzi się do starego lasu – odpowiedziała Regina, nie spuszczając oczu ze Steni.

– Tam gdzie byłyśmy? W tym spokojnym, sielskim zakątku, gdzie nikt nikomu nawet gęby nie obił?

Ada również zwracała się do Steni. Drżała lekko, jakby wśród wielkiego upału dosięgnął ją powiew zimnego wiatru. Na myśl, że jej synek bawi się teraz rogami zdartymi z głowy nieboszczyka, czuła nieprzyjemny ciężar w żołądku. A Mieszko wcale na nią nie czekał. Ledwie wyszli na drogę prowadzącą do domu, pobiegł przed siebie jak szalony.

– To jakaś paranoja! – jęknęła Stenia. – Nie lubiłam typa, zalazł mi za skórę jak nikt wcześniej, ale aż tak źle mu nie życzyłam. Matko, jak można zabić człowieka?!

– Ja go nie żałuję! – prychnęła Regina. – A ty weź się opanuj i nie jojcz. To nie był normalny facet, tylko porażka życiowa. Sama chciałaś go mordować.

– Mało to głupstw mówi się w złości? – zaprotestowała Stenia i płaczliwie pociągnęła nosem.

– Nie zdążyłaś go udusić, za to będziesz pierwsza na liście podejrzanych – mruknęła Ada. – Ty, ja i Mieszko na dodatek.

Odwróciła się gwałtownie i zaczęła biec za synkiem, który już dawno zniknął jej z oczu. Stenia także ruszyła, chociaż obfite kształty nie pozwalały jej dotrzymać kroku długonogiej Adzie. Regina wyprzedziła Stenię bez trudu. Śmigała na kulach jak zawodowy skoczek.

Piętrowy budynek z poddaszem, nazywany przez lokatorów sejmikiem, pochodził z początku lat trzydziestych dwudziestego wieku. Postawili go właściciele dworku z myślą o mieszkaniach dla administratora i służby. Po wojnie, w nowej już rzeczywistości, dworek przejęły władze oświatowe, a sejmik miasto. Różne były koleje obydwu budynków, różni właś'ciciele, na szczęście ani sejmik, ani dworek nie popadły w ostateczną ruinę, co nieźle świadczyło o przedwojennym rzemiośle, a i nie najgorzej o powojennych użytkownikach. Na początku lat dziewięćdziesiątych sejmik został porządnie wyremontowany i podzielony na siedem mieszkań: pięć od frontu, dwa od podwórka. Trzech lokatorów wykupiło mieszkania na własność, między innymi Pająkowski, ten sam, którego zwłoki podpierały teraz sosnę w lesie. Wiadomość o jego śmierci wywabiła ludzi z mieszkań. Tak się składało, że w niedzielne przedpołudnie wszyscy byli w domu. Z poddasza zeszła nawet Felicja Kurys, choć pokonanie dwu pięter kosztowało ją wiele wysiłku. Zmęczona usiadła na krześle podsuniętym przez sąsiadów i słuchała nowin. Sebastian Wiesioń, ledwie skończył gadać, musiał zaczynać od początku, bo wciąż dochodził ktoś, kto jeszcze nie znał szczegółów.

– A Pająkowska już wie? – spytał Zbyszek Kurys.

Jak na komendę wszyscy spojrzeli w okna na parterze, zasłonięte żaluzjami.

– Policja niech jej powie – wzruszył ramionami Wiesioń. – Mnie tam nie płacą za noszenie smutnych nowin.

– Pająkowskiej mógłbyś zanieść – parsknął Latok.

– Ludzie! Śmierć w kamienicy, a wy se żarty stroita? – uniosła się zdziwieniem Wiesioniowa. – Mnie tylko, synek, te rogi zastanawiają. Jakie one były te rogi?

– Normalne, zabawkowe na bateryjkę. Włączysz bateryjkę, to migają jak głupie.

– Jak te, co ma Mieszek? Synek, dobrze się przyjrzyj, czy na pewno takie. Tylko te czegoś nie migają – zauważyła Wiesioniowa.

Mieszko nawet nie przeczuwał, że w jednej chwili stanie się ośrodkiem zainteresowania gromady dorosłych. Wcale nie słuchał, o czym mówili, tarzał się na trawniku z Adonisem, psem Italskich. Psiak najwyraźniej próbował dosięgnąć zębami rogów, które w czasie radosnej szamotaniny zjechały Mieszkowi na szyję. Zabawa była przednia, więc nic dziwnego, że chłopiec zaprotestował, kiedy Wiesioń chwycił go znienacka pod pachy i postawił na ziemi. To był niewielki protest, taki dla przyzwoitości, żeby Sebastian Wiesioń nie pomyślał czasem, że mu wszystko wolno. Mieszko lubił Sebastiana za umiejętność rżenia i kilka innych sztuczek, więc nie chciał psuć kumpelskich układów.

– Będziesz moim koniem? – zaproponował pojednawczo.

– Nie teraz – wykręcił się Wiesioń.

Jedną ręką przytrzymał Mieszka za ramię, drugą próbował ściągnąć mu rogi z szyi. Mieszko rozgniewany bezceremonialnym traktowaniem swojej własności udowodnił wszystkim, jak dźwięcznie i donośnie brzmi jego głos w chwilach złości. Krzyk chłopca zmieszał się z ujadaniem Adonisa i piskiem opon. Przed sejmik zajechał opel. Tuż za samochodem na podwórko wbiegła Ada.

Trzeba było widzieć Sebastiana Wiesionia, z jaką dumą wsiadał do opla. Owszem, wcześniej zdarzało mu się jeździć samochodami policyjnymi, nigdy jednak dobrowolnie. Z policją też dotąd nie współpracował z braku okazji, teraz więc bardzo silnie przeżywał swoją inicjację. Obiecał komisarzowi Dynie, że nie zdradzi sąsiadom miejsca chwilowego spoczynku denata, i słowa dotrzymał. Oni wszyscy aż się palili z wielkiej chęci, by na własne oczy zobaczyć nieżywego Pająka. Ciekawość niby zrozumiała, tyle tylko że niechcący zadeptaliby wszystkie ślady. Wiesioń czuł na sobie ciężar wielkiej odpowiedzialności. Policja wierzyła, że tylko on, bez żadnego błądzenia, doprowadzi ekipę śledczą pod właściwą sosnę. Przez telefon nie bardzo szło mu tłumaczenie, który to kilometr, która kępa, bo kęp w starym lesie było mnóstwo, a na leśnych kilometrach się nie znał. Dlatego zaproponował swoje usługi. Komisarz propozycję przyjął i obiecał podjechać po Wiesionia policyjnym oplem.

Przed sejmikiem stali bodaj wszyscy lokatorzy i kilka osób postronnych. Z daleka mogło to wyglądać na manifestację lub zbiegowisko, co natychmiast odnotowała Róża Pająkowska.

Pająkowska pojawiła się przed domem spowita w czerń, od woalki po pończochy. Ciemną tonację psuły jedynie beżowe adidasy. Dobiegła do samochodu, zanim Dyna wcisnął gaz. Jej cichy, poirytowany głos docierał jedynie do ludzi stojących najbliżej.

– Jestem nie tylko żoną – oświadczyła – ale także emerytowanym kapitanem milicji. Mam chyba prawo uczestniczyć w oględzinach miejsca zbrodni.

Komisarz nie podważał prawa, jedynie zasłaniał się brakiem miejsca w samochodzie. Razem z nim jechał technik dochodzeniowy, fotograf, lekarz i człowiek, który znalazł ciało.

– Czyńcie swoją powinność – powiedziała patetycznie kapitan Pająkowska. – Wiedzcie jedno: zrobię wszystko, żeby pomóc w ujęciu sprawcy. Każdy z nich – wymierzyła wskazującym palcem w sąsiadów – każdy z tego zbiegowiska miał powód, by nastawać na życie mojego męża.

Ostatnie słowa wypowiedziała na tyle głoś'no, że usłyszały je także tyły. Ludzie rozstąpili się przed nią i wracała środkiem milczącego szpaleru. Słychać było jedynie radosne ujadanie Adonisa Italskich i Amora Kurysów.

Pająkowska uchyliła woalki.

– Psy na trawniku, bez kagańców! – rzuciła ostrym tonem. – Jeżeli to chamstwo myśli, że wróci do starych nawyków, jest w błędzie. Ja jeszcze żyję.

Opuściła woalkę i zniknęła w sieni.

– Gadała, jakby ten jej Pająk szedł obok – zauważyła ze zgrozą Latokowa. – Oni zawsze tak nadawali: „Jeżeli to chamstwo myśli”, „Jeżeli ta zgraja uważa”.

– Pająk obok? – zwątpiła Wiesioniowa. – Tera to on mógłby se tylko polatać nad nią. Z nawyku tak gadała.

Ludzie zaczęli wynosić z domów krzesełka, leżaki, co tam kto miał, i chowali się w cieniu lipy. Dochodziło południe i upał dawał się coraz mocniej we znaki. Czym był jednak skwar wobec zagadki: kto zamordował Pająkowskiego? Siedzieli więc i snuli najfantastyczniejsze domysły. Trochę się też martwili.

– Policja będzie nas wszystkich podejrzewać – zasępił się Zbyszek Kurys.

– Podejrzewać mogą, ale winę muszą udowodnić – wyjaśnił Latok. – Ja tam w starym lesie nie byłem z rok.

– I co pleciesz? – zdenerwowała się żona. – Nie dalej jak w zeszłym tygodniu byliśmy na szyszkach. Zaczniesz kręcić przed policją, to jeszcze na ciebie padnie.

– Pająk za życia był psa warty, ale prawdziwego kłopotu może nam narobić dopiero teraz – westchnęła Wiesioniowa.

– Teraz, pani Wiesioniowa, to on już nic nie może – wzruszył ramionami Italski. – I ta jego baba też na tyłku przysiądzie, wspomni pani moje słowa. Co ona jedna zdziała przeciw nam wszystkim?

– Dokładnie to samo, co do tej pory – wtrąciła cicho Danka Kurys. – Razem czy w pojedynkę oni są po jednych pieniądzach. A my nie umiemy się bronić, jesteśmy bezwolni jak te barany. Chociaż – dokończyła jeszcze ciszej – ktoś widać miał dosyć i mocno się zdenerwował.

Ada wpadła na podwórko sejmiku w momencie największego zamieszania. Wyrwała krzyczącego Mieszka z rąk Wiesionia i biegiem wróciła do dworku. Stenia, zziajana po męczącym sprincie, czekała na nią przy furtce. Po Reginie nie było już śladu.

– Dlaczego Sebastian chciał mi urwać głowę? – dopytywał się maluch, ledwie stanął na ganku. – Żeby zdjąć moje ulubione rogi i pobawić się nimi? Tak, mamusiu?

Zwykle pytał po to, żeby usłyszeć odpowiedź, a jeżeli sam sobie odpowiadał, to znaczyło tylko jedno: nie myślał oddawać rogów dobrowolnie, chyba że razem z głową. W takiej sytuacji pozostawał jedynie podstęp.

– Masz skaleczoną szyję! – zawołała Ada.

Reszta poszła gładko. Wystraszony Mieszko ściągnął z szyi paskudztwo i całkiem szczerze piszczał przy obmywaniu niewidzialnej ranki. Kazał mamie dmuchać, kazał się utulać, a w tym czasie rogi trafiły pod serwantkę. Już więcej ich nie szukał. Wyciągnął z przepastnego kosza inną ulubioną zabawkę i pobiegł do ogrodu.

Stenia z Adą zniknęły w kuchni. Na niedzielny obiad zaprosiły Ryszardę Becową i musiały nieźle się zwijać, żeby chłodnik zdążył dojść w lodówce, a wołowe zrazy nabrały miękkości. Ada przypasała fartuch i wyciągnęła kosz z ziemniakami. W kuchni brała na siebie rolę pomywaczki, czasem dziewczyny podkuchennej, nigdy mistrza. Bez gadania ustępowała pierwszeństwa przyjaciółce. Wprawdzie na studiach hotelarskich otarła się o gastronomię, lecz gotowanie nie było jej pasją. Co innego marketing i zarządzanie obiektem hotelowym.

Na tym się znała, tym miała się zająć z chwilą, kiedy w dworku ruszy wreszcie wymarzony przez Stenię ośrodek szkoleniowo-wypoczynkowy. Od września oddawały gościom lewe skrzydło, w którym wciąż jeszcze trwał remont. Wspólnie użerały się z fachowcami od siedmiu boleści, zamawiały meble i pościel. Do przyszłego roku powinny wyremontować prawe skrzydło i ruszyć pełną parą.

– Nie może mi wyjść z głowy ten Pająk – powiedziała Stenia, sznurując zgrabnie zrazik. – A tobie?

– Myślałam zupełnie o czymś innym – przyznała Ada.

– Źle mu życzyłam i teraz mam wyrzuty sumienia. Jak sądzisz, mogłam mu wykrakać tę śmierć?

Ostatni ziemniak chlupnął w wodę zbyt mocno i Ada przetarła oczy wierzchem dłoni. Stenia czasem bywała dla niej zagadką. Na pewno mądra, na pewno wykształcona, a jak coś palnęła, to lepiej było mieć zalane oczy niż patrzeć na jej zafrasowaną minę.

– Nie mogłabyś zacząć krakać na inny temat?

– Na jaki inny? Nie ma innego tematu. Wczoraj się z nim skłóciłam, postraszyłam go karą boską, a dzisiaj chłop nie żyje. Zupełnie jakbym…

– Jakbyś podpowiedziała Panu Bogu, co ma robić! – ironizowała Ada. – To powiedz mi jeszcze, skąd tam się wzięły te cholerne rogi, które kupiłaś Mieszkowi? I gdzie łaziłaś dzisiaj rano?

– Chyba nie myślisz, że ja.

Nie umiała skończyć. Patrzyła na Adę okrągłymi ze zdumienia oczami.

– Nie, nie myślę, że ty! Zastanawiam się tylko głośno, bo na pewno będziemy musiały odpowiedzieć na niejedno pytanie policji.

Na wspomnienie policji Stenia westchnęła ciężko.

– Rano uciekłam do ogrodu. Własne łóżko mnie parzyło, nie mogłam uleżeć. Z godzinę siedziałam na ławce w koszuli nocnej. A z tymi rogami, sama nie wiem…

– Gdzie siedziałaś? Na której ławce?

– Nie wierzysz mi?

Ada odłożyła nóż i przeniosła miskę z obranymi ziemniakami do zlewu.

– Wierzę – powiedziała. – Tylko mnie też łóżko parzyło i też wyszłam do ogrodu w koszuli nocnej.

W porze obiadu tłumek lekko się przerzedził, a koło piętnastej sejmik znowu obradował pod lipą. Dochodzili też nowi ludzie z dalszego sąsiedztwa, przysiadali na metalowej barierce okalającej trawnik i włączali się do rozmowy. Nie na darmo Regina oblatywała najbliżej położone ulice, zaglądała do pubów i sklepików otwartych w niedzielę. Mimo że kramy na ryneczku były pozamykane, i tak zebrało się sporo ludzi, którzy mieli swoje powody, by nie nazywać Pająkowskiego przyjacielem. Nie wierzyli jakoś w wypadek, szeptali o morderstwie, spekulowali na temat motywów.

– Wiecie, co mnie zastanawia?

Wszystkie oczy zwróciły się na Ludmiłę Polankę. Stała oparta o pień drzewa, taka ładna, taka apetyczna.

– Otóż zastanawia mnie – ciągnęła niespeszona – skąd Pająkowska wiedziała, że zostanie wdową. Zawsze w dresach, w bluzkach w łączkę, a tu nagle kapelusz z czarnej słomki i woalka? Prawdziwa, jadowita czarna wdowa.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: