Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Niebo i piekło - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2007
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, PDF
Format PDF
czytaj
na laptopie
czytaj
na tablecie
Format e-booków, który możesz odczytywać na tablecie oraz laptopie. Pliki PDF są odczytywane również przez czytniki i smartfony, jednakze względu na komfort czytania i brak możliwości skalowania czcionki, czytanie plików PDF na tych urządzeniach może być męczące dla oczu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na laptopie
Pliki PDF zabezpieczone watermarkiem możesz odczytać na dowolnym laptopie po zainstalowaniu czytnika dokumentów PDF. Najpowszechniejszym programem, który umożliwi odczytanie pliku PDF na laptopie, jest Adobe Reader. W zależności od potrzeb, możesz zainstalować również inny program - e-booki PDF pod względem sposobu odczytywania nie różnią niczym od powszechnie stosowanych dokumentów PDF, które odczytujemy każdego dnia.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
18,99

Niebo i piekło - ebook

Spodobali się sobie od pierwszego wejrzenia. Wtedy jeszcze nie wiedzieli, że młodzieńcza fascynacja przerodzi się w miłość. Tego cudownego uczucia całkowitej jedności z ukochaną osobą nie zniszczyły liczne przeciwności losu. Przetrwało ono rozłąkę, cierpienie, śmiertelne niebezpieczeństwo. Angelo wie, że jest podrzutkiem, ale wcale mu to nie ciąży. Traktowany jak syn, otoczony serdeczną opieką przez przybraną rodzinę Bartolinich, wyrasta na przystojnego, wykształconego młodzieńca. Zostaje karbonariuszem, aby walczyć z Austriakami o niepodległość Włoch. Nie boi się prześladowania, wyzwolenie ojczyzny stawia na pierwszym miejscu. Beatrice przepada za włoską częścią rodziny, wujostwem Bartolini. W przeciwieństwie do jej angielskiego apodyktycznego ojca są mili i bezpośredni. To u nich poznaje Angela. Wkrótce wyjeżdża, by w Anglii i Francji rozwijać talent malarski, którym szczodrze obdarzyła ją natura. Wciąż jednak marzy o powrocie do Włoch...

Kategoria: Powieść
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-238-5029-8
Rozmiar pliku: 1,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Kto wejrzy w moje serce, Zobaczy w nim Italię.

Robert Browning (1812-1889), poeta angielski „De Gustibus”

Rozdział pierwszy

Ulice Turynu spowijała ciemność… Świt jeszcze jej nie rozproszył. Miasto nadal spało. Szczyty Alp za wstęgą Padu ledwie majaczyły na granatowym niebie, usianym niezliczonymi gwiazdami.

Angelo szedł ulicą zwaną niegdyś Decumanus Maximus, starym rzymskim traktem. Długi czarny płaszcz zdawał się tłumić stukot butów na starych kamieniach.

Minął budynki, za którymi rozpościerał się plac z imponującym Palazzo di Citta; dawne forum, na którym w przeszłości odbywały się zebrania ludowe, targi i sądy. Złowił uchem jakiś odgłos, przystanął więc na rogu, obok niedokończonej wieży zegarowej. Prace przy budowie zostały przerwane przez Francuzów, którzy przybyli do Włoch pod wodzą Napoleona, i jak dotąd nie zostały wznowione.

W ciszy rozległ się stukot końskich kopyt. Angelowi przyszło do głowy, że jest śledzony. Znieruchomiał, nasłuchując, po czym skrył się w niszy przy drzwiach, mocno wpierając się plecami w mur. Czuł suchość w ustach, głęboko zaczerpnął tchu i wstrzymał oddech na tak długo, że poczuł zawroty głowy. Z ciemności wyłonił się wóz z mlekiem. Angelo poczuł ulgę, nie wynurzył się jednak z kryjówki. Wiedział, że pozory często mylą, a jeden nieostrożny krok może kosztować go życie. Odprowadził wzrokiem wóz aż do chwili, kiedy mleczarz skręcił w wąską uliczkę.

Nie poruszył się jeszcze długo po tym, gdy ucichł stukot kopyt. Dopiero kiedy zapadła cisza, powoli opuścił schronienie i ruszył ulicą, trzymając się jak najbliżej ścian domów i nasłuchując. Nauczył się znajdować tylne drzwi i tajemne przejścia, poruszać się tak, by nie zwracać na siebie uwagi. Do niedawna nie miał pojęcia o zasadach obowiązujących w konspiracji, o sekretnych spotkaniach.

Zbliżywszy się do celu wędrówki, Angelo przyspieszył kroku. Niebo nad Alpami zaczynało przybierać jaśniejszą barwę. Otoczyła go mgła, unosząca się znad Padu, oblepiająca warstewką wilgoci stare ulice i domy Turynu. Nie znosił potajemnych spotkań, nie będąc pewnym, czy przypadkiem nie wiedzą już o nich szpiedzy Metternicha. Jeśli został wzięty na cel, nikt nie okaże mu litości. Ludzie Metternicha mieli na sumieniu niejedno zabójstwo, i to popełnione ze znacznie błahszych powodów. Wśród zabitych byli przyjaciele Angela.

Skręcił, kierując się w wąską uliczkę. Była brudna, zaśmiecona i najwyraźniej uczęszczana głównie przez miejscowe szczury. Przy ślepym zaułku przystanął przed zniszczonymi drzwiami. Zapukał cicho trzy razy, po czym odczekał chwilę i zastukał jeszcze dwukrotnie. Z wnętrza dobiegł go odgłos powolnych kroków, ktoś odciągnął zasuwę.

Angelo popatrzył na młodego chłopaka, który otworzył drzwi. Miał nadzieję, że kraj, o który walczy, zyska takie właśnie świeże, zuchwałe oblicze… Świecznik w holu dawał migotliwe światło, rysujące cienie na łuszczących się ścianach. W korytarzu pojawił się pomocnik drukarza. Uważnie przyjrzał się nowo przybyłemu i dał mu znak, by udał się za nim. Już w połowie drogi Angelo poczuł znajomy zapach farby drukarskiej. Po chwili znalazł się w pokoju, w którym Lorenzo Spurgazzi pilnie składał materiał do druku.

– Ciao.

Lorenzo popatrzył na niego zza zaplamionych okularów, a jego pospolita, okrągła twarz rozjaśniła się w uśmiechu.

– Witaj, przyjacielu. Właśnie się zastanawiałem, czy dostarczysz mi nowych materiałów.

– Czyżbym był twoim najlepszym klientem?

Lorenzo otarł umazane farbą ręce w brudną ścierkę.

– Oczywiście. Praca dla ciebie przynosi mi największy dochód; to zrozumiałe, że uważam cię za najlepszego klienta.

Ach, te Włochy, zawsze mówi się tu o pieniądzach, pomyślał Angelo. Podał Lorenzowi artykuł, nad którym pracował w nocy, opisujący poczynania Austriaków w Lombardii i Piemoncie.

– Jak szybko się z tym uporasz?

– Będzie gotowe na jutro… późnym wieczorem. Sto pięćdziesiąt egzemplarzy, jak zwykle?

Angelo skinął głową.

– Przyślę po nie Nicolę.

– To dobry chłopak.

– I zaufany przyjaciel – dodał Angelo.

Lorenzo powrócił do studiowania tekstu.

– „Włosi własnymi rękami wywalczą pokój i zapanuje tu prawdziwe braterstwo”. – Potrząsnął głową z niedowierzaniem. – Dałby Bóg, żeby to była prawda. Muszę przyznać, że potrafisz pisać tak, by rozpalić serca.

– Niestety, wiedzą o tym także Austriacy.

– Przecież zdajesz sobie sprawę, że spiskujesz przeciwko najpotężniejszemu człowiekowi w Europie. Metternich ma teraz nieograniczoną władzę, a jego agenci są wszędzie. Musisz być bardzo ostrożny.

– Jestem młody i nie zdążyłem jeszcze się ożenić. Nie dopuszczam do siebie myśli o tym, że mógłbym zginąć albo trafić do więzienia.

Angelo wyszedł tak, jak się pojawił: szybko i bezszelestnie. Tym razem wybrał inną drogę ciemnymi ulicami Turynu. Powoli opuszczało go napięcie. Był zadowolony, że najgorsze ma za sobą. Ledwie zdążył o tym pomyśleć, zobaczył oddział austriackich huzarów. Z ich wolnej jazdy wnosił, że patrolują okolicę. Było jednak prawdopodobne, że właśnie go szukali.

Spokojnie kontynuował marsz. Jeden z huzarów zauważył go i krzyknął. Angelo odwrócił się i pobiegł z powrotem. Nie zamierzał wpaść w łapy Austriaków. Słyszał za sobą krzyki i szczęk broni. Przeciągłe gwizdnięcie sprawiło, że konie pogalopowały.

Angelo przyspieszył, skręcił w boczną uliczkę, w której wypatrzył przechylony wóz ze złamanym kołem. Skulił się za pojazdem. Nie miał odwagi zza niego wyjrzeć; pozostało mu nasłuchiwanie. Austriacy przejechali główną ulicą, mijając jego kryjówkę w odległości zaledwie paru metrów.

Przy następnej przecznicy jeden z oficerów uniósł rękę, zatrzymując patrol.

– Chyba go zgubiliśmy.

– Myślisz, że skręcił?

– Piemontczycy unikają otwartej walki. Musimy przeszukać okolicę. Sądzę, że gdzieś w pobliżu czeka jego koń. – Oficer oderwał się od grupy i pojechał w przeciwnym kierunku.

Angelo przez dłuższy czas pozostawał w ukryciu na wypadek, gdyby huzarzy postanowili zawrócić. Kiedy zaczęło świtać, wyszedł zza wozu i ruszył ulicami Turynu, aż dotarł do rzadko uczęszczanego gościńca. Miał w kieszeni niewielki pistolet, jednak po oddaniu strzału musiałby go ponownie załadować… Żałował, że nie wziął ze sobą szpady, zostawił ją na skraju miasta, tam, gdzie czekał koń. Miał nadzieję, że nikt nie zagrodzi mu drogi; musiał jednak być gotowy nawet na to, że przyjdzie mu kogoś zabić. Nie znosił przemocy, jednak wobec zagrożenia budził się w nim zwierzęcy instynkt.

Na obrzeżach miasta dostrzegł kępę drzew, wśród których zostawił konia. Zdawał sobie sprawę, że huzarzy mogli zastawić na niego pułapkę; ukryć się za jakimś budynkiem i czekać jak sępy na swą ofiarę. Przystanął, nasłuchując, jednak dookoła panowała cisza. Nie mógł zwlekać w nieskończoność. Lada chwila miasto obudzi się do życia.

Puścił się pędem przez polanę. Był już blisko miejsca, w którym czekał koń, usłyszał nawet ciche rżenie. Odwiązał wierzchowca i trzymając wodze w dłoni, chciał wskoczyć na koński grzbiet, gdy usłyszał jakiś szelest w krzakach po prawej stronie. Kątem oka dostrzegł błysk szamerunku na mundurze. Austriacki oficer wynurzył się z kryjówki.

– Żałuję, że od razu cię nie zabiłem, liczyłem jednak na to, że doprowadzisz mnie do swoich towarzyszy.

– Jak widać, jestem sam.

– Zabić jedną osobę czy kilka, to dla mnie żadna różnica.

– Możesz skończyć jak Cezar.

Oficer zaśmiał się i sięgnął po szpadę.

Angelo popatrzył na konia. Szpada tkwiła w pochwie po drugiej stronie zwierzęcia. Nie mając wyboru, zanurkował pod końskim brzuchem i chwyciwszy broń, klepnął konia w zad, a sam stanął gotowy do walki. Oficer zaatakował; ostrza szczęknęły złowrogo. Angelo zorientował się, że Austriak nie ma przy sobie lekkiej szpady, sciabola di terreno, która służyła Włochom do pojedynków. Poza tym oficer stanął naprzeciw Angela ze sztyletem w jednej ręce, a szpadą w drugiej, tym samym stanowiąc łatwy cel nawet dla nieopierzonego młokosa.

Austriak był zaskoczony, gdy Angelo wykonał pierwsze pchnięcie. Już po chwili zranił austriackiego oficera w ramię; pokazała się krew. Natychmiast znieruchomiał i uniósł szpadę w honorowym geście.

– Nie żywię do pana urazy – powiedział, zamierzając wsiąść na konia i odjechać.

– Znasz niezłe sztuczki, ale i tak już jesteś martwy – rzekł oficer, zamierzając pchnąć Angela w plecy.

Nie mając wyboru, Angelo odwrócił się i natarł na przeciwnika.

Oficer popatrzył na czerwoną plamę, która pojawiła się na jego piersi, a potem, z wyrazem bezgranicznego zdumienia w oczach, upadł na kolana i zwalił się na ziemię. Angelo nie musiał niczego sprawdzać; wiedział, że mężczyzna nie żyje, ponieważ ostrze przebiło mu serce.

Szybko dosiadł konia i po niecałych dwudziestu minutach dotarł do ulicy, przy której mieszkał, z ulgą wjeżdżając na teren swojej posesji. Był zbyt pochłonięty wydarzeniami tego ranka, by zauważyć czarnego kota, który przebiegł mu drogę.

Rozdział drugi

Beatrice przeczuwała, że pewnego dnia powróci do Włoch, dopiero jednak w Paryżu podjęła ostateczną decyzję. Przemyślawszy jeszcze raz całą sprawę, wysłała list do ciotki i wuja, którzy mieszkali w pobliżu Florencji, powiadamiając ich o prawdopodobnej dacie przyjazdu.

Pojadę dyliżansem z Paryża do Nicei, a potem statkiem z Nicei do La Spezii. Stamtąd udam się powozem do Pizy i dalej do Florencji i do Villa Mirandola. Nie potrafię opisać swej radości na myśl

o tym, że znów Was zobaczę. Przez te wszystkie lata byliście obecni w moim sercu.

Ostatnio pisałam, że przeniosłam się do Paryża, by kontynuować studia malarskie, jednak okazało się, że podjęłam niewłaściwą decyzję. Marzę o tym, żeby uwiecznić na płótnie wszystkie te miejsca, które widziałam w czasie ostatniej wizyty u Was. Poza tym bardzo bym chciała namalować Wasze portrety; mam

nadzieję, że mi na to pozwolicie. Mam Wam mnóstwo do opowiedzenia i nie mogę się doczekać, kiedy dowiem się o wszystkim, co wydarzyło się u Was.

Podjąwszy decyzję o powrocie, spakowała dobytek i wyposażenie pracowni w ciągu tygodnia. Zanim miała czas pomyśleć o tym, co to wszystko oznacza, nadszedł dzień wyjazdu i znalazła się w dyliżansie zaprzężonym w cztery konie.

Traktowała życie jak przygodę, stwarzającą artyście szansę uwiecznienia zaobserwowanych scen. Nawet odrapany dyliżans przyciągnął jej uwagę. Szybko wykonała szkic, narysowała także pocztyliona, który wydał jej się niezwykle barwną postacią w ogromnych, sięgających kolan butach. Z wielką wprawą posługiwał się długim batem. Przypominał jej postać z opowieści, które słyszała w dzieciństwie, o rozbójnikach na koniach, napadających na podróżujących gościńcem.

Mistrzowskie umiejętności woźnicy nie były jednak w stanie wykrzesać życia z niemrawych koni. Dyliżansem podróżowało sześciu pasażerów – Beatrice i pięcioosobowa rodzina. Małe dzieci były grzeczne, zresztą przez większość czasu spały.

– Jadą państwo do Nicei? – zagadnęła Beatrice.

– Nie, zamierzamy odwiedzić rodzinę w Troyes. Obawiam się, że dłuższa podróż byłaby zbyt uciążliwa dla dzieci, a przez to i dla nas. Czy pani wybiera się do Nicei?

– Nie. Czeka mnie długa podróż. Ja także jadę, by złożyć wizytę rodzinie, mieszkającej w pobliżu Florencji.

– To prawdziwa wyprawa. Może pani sobie na nią pozwolić, bo nie ma pani dzieci.

Nie mam, przyznała w duchu Beatrice, ale mogłam wyjść za mąż i urodzić kilkoro, gdybym została we Włoszech i pozwoliła rozwijać się namiętności, która zrodziła się pomiędzy mną a Angelem Bartolinim. Zbyt często myślała na ten temat w ciągu minionego miesiąca. Postanowiła więc skupić się na sprawach związanych z podróżą.

Nareszcie wyjechali z miasta. Dyliżans trząsł się na wiejskich wybojach, za oknem rozpościerały się monotonne równiny. Droga nie należała do ruchliwych, jednak co chwila jak spod ziemi wyrastali na niej żebracy. Beatrice odniosła wrażenie, że jest ich całe mrowie; byli wręcz elementem krajobrazu jak niezliczone żonkile na poboczach.

Kiedy nudziło ją patrzenie w okno, ucinała sobie drzemkę albo rozmawiała z państwem La Pierre i ich dziećmi. Widząc, że madame La Pierre jest zmęczona, powiedziała:

– Proszę pozwolić mi potrzymać przez chwilę Yvette na kolanach. Myślę, że chętnie wyjrzy przez okno.

– Och, mademoiselle, to bardzo uprzejme z pani strony. Nie powinnam narażać pani na kłopot, ale przyznaję, że bardzo bolą mnie ramiona.

Beatrice posadziła sobie dziewczynkę na kolanach. Mała miała dwa latka, jasne loczki i piękne niebieskie oczy. Umiała już mówić, ale jej ulubioną rozrywką było ssanie kciuka, który wyjmowała z buzi tylko po to, by odpowiedzieć na pytanie albo pokazać coś na drodze. Beatrice bawiła się z Yvette, a nawet nauczyła ją angielskiego dziecięcego wierszyka. Kiedy po pewnym czasie oddala ją matce, dziewczynka natychmiast zasnęła.

Beatrice sięgnęła po szkicownik i szybko narysowała Yvette w kilku pozach. Wykonała też portrety pozostałych członków rodziny. Planowała dokończyć je we Włoszech, jednak rysunki tak spodobały się madame La Pierre, że Beatrice je sprezentowała.

– Bardzo pani dziękuję – powiedziała madame La Pierre. – Nigdy dotąd nie spotkałam artysty. Ma pani talent. Czy myślała pani o tym, żeby zająć się tym poważnie?

Beatrice uśmiechnęła się.

– Owszem.

Kiedy zatrzymali się na noc, Beatrice pożegnała się z rodziną La Pierre, zastanawiając się, jacy będą jej kolejni towarzysze podróży. Musiała bardzo się starać, by znaleźć jakąkolwiek zaletę gospody, przy której zatrzymał się dyliżans. W końcu doszła do wniosku, że obskurny zajazd stwarza jej przynajmniej możliwość wyjścia z ciasnego powozu i rozprostowania nóg.

Jedzenie było wstrętne, otoczenie gospody wyjątkowo nieprzyjemne, wino smakowało jak trucizna, a trudno było znaleźć odpowiednie słowo na opisanie stanu łóżek. Nazajutrz za prawdziwy cud uznała, że nie złapała jakiegoś choróbska i nie pogryzły jej pchły. Za to ze zdumiewającą sprawnością dostarczono jej rachunek, który okazał się słony, zważywszy, że w zajeździe spędziła zaledwie siedem godzin.

Mimo że wstała o drugiej w nocy, by wyruszyć w dalszą drogę, nie mogła się już doczekać, kiedy znów znajdzie się w dyliżansie. Wsiadła do niego jako pierwsza. Zadowolenie szybko minęło, gdy zorientowała się, że w kolejnym etapie podróży będzie jej towarzyszyło siedmiu dorosłych i dwoje dzieci, a przeraziła się nie na żarty, ujrzawszy zażywną jejmość, zmierzającą w stronę dyliżansu. Zdała sobie sprawę, że kobieta zajmie miejsce co najmniej dwóch osób. Wyobraziwszy sobie cztery dni podróży w takich warunkach, Beatrice poprosiła o wyjęcie waliz.

– Ależ, mademoiselle, już zapakowaliśmy pani bagaż.

– W takim razie wiecie, gdzie się znajduje, i bez trudu możecie go wydostać.

Dobrze wiedziała, że spieranie się z Francuzami ma tyle sensu, co narzekanie na pogodę. W końcu zapłaciła sowitą kwotę, a w czasie, gdy trwał wyładunek, wynajęła prywatny powóz do Nicei. Kosztowało ją to niemało, nie żałowała jednak tej decyzji. Niezależnie od tego, czy podróż odbywała się dyliżansem, czy prywatnym powozem, pokonanie dystansu z Paryża do Lyonu, czyli pięciuset osiemdziesięciu kilometrów, zajmowało pięć dni. Wynajęty powóz był o niebo wygodniejszy od dyliżansu, a w dodatku zaprzężono do niego sześć koni i kierowało nim dwóch woźniców.

Droga do Nicei była długa, a podróż męcząca, co prowokowało Beatrice do stawiania sobie pytań o to, czy aby na pewno była w pełni władz umysłowych, decydując się na takie przedsięwzięcie. Miała jednak teraz mnóstwo czasu, by zastanowić się, co tak naprawdę skłoniło ją do opuszczenia Paryża.

Jeden z powożących zapytał, czemu jedzie do Włoch.

– Mam tam rodzinę – odparła – a nie widzieliśmy się całe wieki.

Rzeczywiście bardzo tęskniła do rodziny. Beatrice miała cztery siostry, jednak bliska więź łączyła ją tylko z najmłodszą, Maresą, która była szczęśliwą małżonką i matką trojga dzieci, a poza tym doglądała założonego przez siebie sierocińca.

Beatrice wcześnie straciła matkę. Była wychowywana przez apodyktycznego ojca i trzy starsze siostry, które odziedziczyły charakter po ojcu. Nigdy nie doświadczyła autentycznego rodzinnego ciepła, jako że ojciec pojmował rolę rodzica, podobnie jak rolę wicehrabiego; był to dla niego wyłącznie obowiązek.

Natomiast Bartolini byli prawdziwie kochającą się rodziną. Beatrice ciągnęło do nich od pierwszej chwili, mimo że była bardzo nieśmiała. Odkryła, że bardzo ich potrzebuje.

Pragnęła uwiecznić członków rodu na płótnie. Być może powodowała nią chęć ofiarowania czegoś ludziom, którzy dali jej tak wiele. Chciała też na swój sposób udokumentować ich istnienie. Być może pewnego dnia będzie mogła powiesić portrety drogich sobie osób na ścianach własnego domu, podobnie jak czynili to inni.

Zamknęła oczy, próbując sobie wyobrazić, jak siedzą przed nią kolejni członkowie rodu i jak będą wyglądać na portretach. Co ciekawe, chociaż zapamiętała twarze i sylwetki, nie była w stanie przypomnieć sobie wizerunku Angela.

– Mademoiselle – odezwał się woźnica. – Jest pani pewna, że nie jedzie tam z powodu jakiegoś urodziwego Włocha?

Zaskoczona, odpowiedziała natychmiast:

– Oczywiście, że nie. Jeszcze nie pojawił się w moim życiu mężczyzna, dla którego byłabym gotowa znieść tak uciążliwą podróż.

Woźnica roześmiał się i mrugnął do towarzysza.

– Z pewnością jeszcze pani takiego nie poznała, mademoiselle, bo w przeciwnym razie chętnie wybrałaby się pani na spotkanie, nawet stąpając po rozżarzonych węglach.

Musiała uczciwie przyznać, że chęć zobaczenia się z Angelem jest jednym z powodów jej decyzji, choć oczywiście nie jedynym. Jako osoba na co dzień zmagająca się z własnymi uczuciami, wiedziała, że reakcja Angela na jej widok będzie miała istotny wpływ na jego wygląd na portrecie. Nie można namalować portretu, nie przedstawiając emocji, gdyż dzieło będzie pozbawione życia.

Ilekroć myślała o Włoszech, oczami wyobraźni widziała siebie studiującą malarstwo i historię sztuki; snuła misterną intrygę z zakazaną miłością w tle, przeżywała radosne wzruszenia i udręki, uzbrajała się w duchu w cierpliwość, a czas płynął…

Teraz to wszystko tam na nią czekało.

Minęły następne trzy dni i wreszcie zatrzymali się na ostatnią zmianę koni w drodze do Nicei. Beatrice wyszła z powozu, by rozprostować nogi. Kiedy wróciła z krótkiej przechadzki, zobaczyła woźniców kłócących się ze staruszką, która była bliska łez. Beatrice przez chwilę przyglądała się scence w milczeniu, w końcu jednak nie wytrzymała i podeszła do nich.

– Co tu się dzieje? – zapytała.

– Nic… po prostu stara wariatka – powiedział jeden z woźniców.

– Och, mademoiselle, wcale nie jestem szalona, tylko zdesperowana. Mój syn został ciężko ranny w wypadku i przyjechałam z Genui do Paryża, żeby mu pomóc. Dzięki Bogu, wyzdrowiał, a ja wracam do domu. W drodze mój powóz został napadnięty przez rabusiów, a ja zostałam tu, zdana na łaskę losu, bez środków do życia. Błagałam tych panów, żeby podwieźli mnie do Nicei, ale odmówili.

Beatrice popatrzyła na starszą kobietę z siwymi włosami schludnie upiętymi w węzeł, ubraną w czarną suknię i grube czarne pończochy. Biedaczka otrzymała już wystarczająco wiele ciosów od życia.

– Może pani pojechać z nami do Nicei, a tam zorganizuję pani podróż do Genui.

Starsza kobieta przeżegnała się, po czym ucałowała dłoń Beatrice. Zaczęła mówić po włosku zbyt szybko, by Beatrice mogła wszystko zrozumieć.

– Mademoiselle – powiedział woźnica ostrzegawczym tonem – jeśli wolno mi się wtrącić…

Beatrice popatrzyła na torbę kobiety.

– Wnieś ten sakwojaż i ruszajmy.

Wkrótce wygodnie zasiadły z powozie.

– Cieszę się, że pani syn odzyskał siły – zagaiła Beatrice. – Długo była pani w Paryżu?

– Trzy miesiące. A pani? Sądząc po akcencie, nie jest pani rodowitą Francuzką.

Beatrice uśmiechnęła się.

– Jestem Angielką. Jadę do Florencji w odwiedziny do wujostwa.

– Ach, Florencja to takie piękne miasto.

– Też tak uważam.

– A więc już tam pani była?

– Tak, chociaż od tego czasu minęło pięć lat.

– Widzę ożywienie na pani twarzy.

– To możliwe, bo bardzo się cieszę, że tam wracam. Nie wiem, jak to opisać. Czuję się tak, jakbym była bardzo stara, a każdy kilometr podróży sprawiał, że ubywa mi lat, i przyjadę do Włoch młodsza i bardziej beztroska niż wtedy, gdy stamtąd wyjeżdżałam.

– Pamiętam to uczucie. Och, żeby tak znów mieć siedemdziesiąt lat – powiedziała stara kobieta cicho.

– Miło to słyszeć, zwłaszcza że wszyscy narzekają na to, że się starzeją.

– Muszę powiedzieć, że lubię starość. Wydaje mi się, że to niezwykły czas. Dlaczego miałabym chcieć wrócić do przeszłości, skoro bardziej ciekawi mnie przyszłość?

Beatrice była skłonna przypuszczać, że niebiosa dają jej znak, niespodziewanie zsyłając tę fascynującą starszą panią.

– Proszę mi wybaczyć, że się nie przedstawiłam. Beatrice Fairweather.

– Giuseppa Timoni.

Rozmowa pochłonęła je do tego stopnia, że czas wydawał się mijać w błyskawicznym tempie. Wkrótce Beatrice wyjawiła signorze Timoni więcej szczegółów ze swego życia.

– Żałuję, że w czasie poprzedniej wizyty nieśmiałość i brak doświadczenia nie pozwoliły mi pełniej zintegrować się z Włochami. Bardzo mi się podoba, jak mieszkańcy kraju o tak burzliwej historii traktują życie. Odniosłam wrażenie, że w pełni wykorzystują każdy dzień.

Signora Timoni pokiwała głową.

– To dlatego, że historia nauczyła nas, by nie przesadzać z planowaniem przyszłości. Jesteśmy otwarci, życie odbieramy emocjonalnie – powiedziała i spytała: – Dlaczego nie wspomniała pani jeszcze o swoim kawalerze? Domyślam się, że jest Włochem?

Po chwili milczenia Beatrice odparła z uśmiechem:

– Tak, jest Włochem, chociaż nie jestem pewna, czy można go określić mianem mojego kawalera.

– Dlatego nie chce pani o nim rozmawiać. Czeka pani, aż będzie miała więcej do powiedzenia.

– Albo zostawiam to, co najlepsze, na deser.

– Nie widziała go pani przez prawie pięć lat?

– Tak, choć trudno mi w to uwierzyć. Ma na imię Angelo. – Urwała, zdumiona, że to imię wciąż budzi w niej tyle emocji.

– Było pani ciężko go opuścić i znieść rozłąkę?

– Bardziej, niż się tego spodziewałam.

– Mimo to uznała pani, że postępuje słusznie, wyjeżdżając.

– Tak, nie mam co do tego żadnych wątpliwości. Najtrudniejszy był pierwszy rok. W drugim czułam się jak staruszka, która zgubiła okulary… Oszołomiona, zagubiona w świecie, niepewna każdego kroku.

– Upływ czasu nie pomagał?

– W trzecim roku zaczęłam zdawać sobie sprawę, że czas istotnie goi rany, ale nie daje zapomnienia. Przekonałam się, że przeszłość jest dla nas lekcją, z której musimy wyciągnąć wnioski, zanim wykonamy następny ruch. Zrozumiałam, że nie będę potrafiła wymazać Angela z pamięci, póki znów go nie zobaczę i nie odpowiem sobie na pytania, które mnie prześladują.

– Chce się pani przekonać, czy darzy go uczuciem?

Beatrice uważnie popatrzyła w mądre oczy staruszki.

– Skąd pani to wszystko wie?

– Byłam kiedyś młoda i zakochana, podobnie jak pani… Żadne wspomnienie nie może równać się ze wspomnieniem pierwszej miłości.

– A jednak opuściłam Angela wtedy, gdy rozkwitała nasza miłość. Dopiero kiedy znalazłam się w Anglii, zrozumiałam, że zostawiłam za sobą cząstkę siebie.

– Opowiedziała pani o tym, czego się wyrzekła, wyjeżdżając. Teraz musi pani odpowiedzieć sobie na pytanie, czego spodziewa się po powrocie.

– Nie jestem pewna, czy potrafię to zrobić.

– Trzeba znaleźć cel, zanim wypuści się strzałę.

Słuchając mądrych rad signory Timoni, Beatrice czuła, że robi jej się cieplej na sercu. Starsza pani stała się jej bliska, cieszyła się, że los je zetknął. Zwierzenia przychodziły Beatrice bez trudu.

– Chcę się zorientować, czy o mnie zapomniał i ma własne życie. Jeśli tak, będę mogła spokojnie zająć się swoimi sprawami.

– A jeśli pani nie zapomniał?

Beatrice położyła dłonie na kolanach.

– To też chciałabym wiedzieć. Pani pytania sprawiają, że w głowie aż mi się roi od kolejnych. Jak będzie wyglądać nasze spotkanie? Czy uda mi się zachować spokój, czy też serce będzie mi bić w piersi jak oszalałe, kiedy usłyszę głos Angela, i zabraknie mi tchu, gdy na mnie spojrzy ciemnymi oczami?

– Mam wrażenie, że wciąż go pani kocha. Zastanawiam się więc, dlaczego go pani opuściła?

– Czułam, że w końcu mnie pani o to spyta. Sama nieustannie zadaję sobie to pytanie.

– I nie znajduje pani odpowiedzi?

– Chyba ją znalazłam. Najpierw próbowałam się usprawiedliwiać. Wmawiałam sobie, że byłam zbyt młoda, by wiedzieć, co to miłość, ale potem uprzytomniłam sobie, że miałam wtedy dwadzieścia trzy lata, a więc nie byłam dzieckiem. Byłam też bardzo nieśmiała, ale to nie miało większego znaczenia, bo właśnie Angelo pierwszy pokazał mi drogę wyjścia z matni, w której znalazłam się z powodu swoich lęków.

– Miłość jest odważna – stwierdziła signora Timoni. – Ach, dolce amore… Doskonale pamiętam te czasy, zanim posiwiałam i powykręcały mi się ręce. Pamiętam męża, który usztywniał sobie koniuszki wąsów smołą. Był prostym człowiekiem, rolnikiem, ale bardzo mnie kochał. Trawił nas ogień namiętności, który rozgrzewa mnie do tej pory.

Dolce amore, słodka miłość, pomyślała Beatrice.

– Gdybym wtedy domyślała się prawdy… lecz brakowało mi doświadczenia. Zanim przyjechałam do Włoch, nie miałam kawalera, nikt wcześniej mnie nie pocałował.

– Jeśli pozwolił na to, żeby pani wróciła do Anglii, nie ma prawa nazywać się Włochem.

Beatrice roześmiała się.

– Och, jest Włochem w każdym calu, ale muszę przyznać, że trochę to potrwało. Z początku nie zwracał na mnie uwagi, a później, kiedy już się mną zainteresował, były takie chwile, gdy, na przykład, powiedziałam coś tak głupiego, że miałam ochotę jak najszybciej odpłynąć do Anglii, byle tylko uniknąć jego śmiechu czy kpiących spojrzeń.

– Pamięta pani głównie momenty upokorzeń?

– Tak. Przypominam sobie pewne wydarzenie po winobraniu, kiedy siedziałam z moją kuzynką Sereną na krawędzi kadzi, w której rozgniecione winogrona czekały na odcedzenie. „Nie rozsiadaj się tak – powiedziała moja kuzynka – bo tam wpadniesz i nigdy nie spierzesz plam z sukni’ ’. Odpowiedziałam wtedy zuchwale, że mam wyjątkowe poczucie równowagi. Nie kłamałam, ale właśnie wtedy pojawił się Angelo, co tak mnie zdekoncentrowało, że wpadłam do kadzi. Nigdy nie zapomnę tego słodkawego zapachu. Nałykałam się lepkiego soku i uznałam, że wolę zostać tam, gdzie jestem, niż narazić się na śmieszność, gramoląc się z kadzi na oczach Angela. Tymczasem on chwycił mnie za ramię i wyciągnął. Potem cierpliwie zbierał pestki i skórki winogron z mojej sukni. Poczułam mdłości. „Źle się czuję”-powiedziałam. Wytłumaczył mi, że zapewne połknęłam za dużo pestek.

Signora Timoni uśmiechnęła się.

– I tak się to skończyło?

– Nie. Przez tydzień miałam niebieskie zęby.

Angelo wziął ją wtedy za rękę i zaprowadził do ogrodu, gdzie skryli się za krzewami wonnego jaśminu…

Beatrice popadła w zadumę, a gdy się ocknęła, zobaczyła, że signora Timoni zasnęła.

Po chwili ona także zamknęła oczy i powróciła myślami do słów Angela, wypowiedzianych tamtego dnia za krzewami kwitnącego jaśminu.

– Musisz zrozumieć, cara, że mówię różne rzeczy nie po to, by cię zranić. Staram się ciebie zrozumieć. Jesteś dla mnie zagadką i to czasem doprowadza mnie do rozpaczy. Nigdy dotąd nie spotkałem kobiety takiej jak ty. Jesteś jak delikatny kwiat. W Alpach rośnie kwiat zwany gencjaną, który kwitnie tylko przy chłodnej pogodzie. To piękny purpurowo-niebieski kwiat; często zakwita, kiedy dokoła leży jeszcze śnieg. Jesteś jak ta gencjana, ale udajesz różę. Zastanawiam się dlaczego. Nie dostrzegasz, że wtedy nic ci się nie udaje? Bądź, kim jesteś, rośnij tam, gdzie jest twoje naturalne środowisko, rozkwitaj w odpowiednim dla siebie czasie.

– Czy to znaczy, że powinnam wrócić do Anglii? – zapytała.

Pokręcił głową.

– Twój upór czasami nie pozwala ci rozsądnie myśleć – powiedział, po czym pocałował Beatrice w usta.

Był to jej pierwszy pocałunek. Nim zdołała wyrwać się ze stanu oszołomienia, zawładnął jej ustami po raz drugi. Była wtedy bezgranicznie szczęśliwa.To wspomnienie dodawało jej sił przez wiele lat. Powoli uniosła dłoń i przyłożyła ją do warg. Serce biło jej tak mocno, jakby chciało wyskoczyć z piersi. Jeśli przeżywam takie emocje na samo wspomnienie pocałunku, co będzie ze mną się działo, kiedy zobaczę Angela? – zadała sobie w duchu pytanie.

Po tych pocałunkach było jeszcze wiele innych. Czasami zastanawiała się, jak to możliwe, że mężczyzna tak przystojny, obyty w świecie i doświadczony, jak Angelo mógł zakochać się w kimś takim jak ona. Podejrzewała nawet, że była dla niego nie tyle obiektem westchnień, co wyzwaniem.

Angelo, którego pamiętała, był mężczyzną o dużym temperamencie; niejeden raz dał jej odczuć, że pragnie się z nią kochać. Bardzo kusiła ją ta możliwość, jednak przeszkadzała jej świadomość, że miał wiele kobiet. Czyżby była jedyną z licznego grona, której nie udało mu się zaciągnąć do łóżka? W końcu zachowała się jak bohaterka romantyczna i od niego uciekła, mając nadzieję, że podąży za nią do Londynu. Kiedy to nie nastąpiło, wmawiała sobie, że najwyraźniej jego uczucie nie było tak mocne, jak to sobie wyobrażała. Nie była bowiem w stanie zaprzeczyć, że kochała Angela, wyjeżdżając z Włoch. Nie wiedziała, co ma począć w zaistniałej sytuacji. Trochę żałowała, że wybrała najłatwiejsze rozwiązanie. Dlaczego nie wykazała odrobiny silnej woli? Czemu nie została we Włoszech, by przekonać się, dokąd zaprowadzi ich miłość? Była ciekawa, jakim człowiekiem jest Angelo, co kryje się za szeptanymi jej do ucha czułymi włoskimi słówkami. Czy jakaś inna kobieta patrzy teraz z zachwytem w jego ciemne oczy, podziwia urodziwą twarz?

Angelo Bartolini z pewnością nie był jedynym powodem, dla którego zdecydowała się wrócić do Włoch, lecz na pewno najpoważniejszym.

Powóz podskoczył na nierówności terenu, wyrywając Beatrice z rozmyślań, a signorę Timoni ze snu.

– Nicea! – zawołał woźnica.

Za dziesięć minut powóz zatrzymał się przy gospodzie. Beatrice posmutniała na myśl o tym, że signora Timoni nie będzie jej towarzyszyć w dalszej podróży.

– Bardzo się cieszę, że mogłam panią poznać… Żałuję, że nie jedzie pani do Florencji.

– A ja chciałabym, żeby towarzyszyła mi pani w drodze do Genui. Nigdy pani nie zapomnę, droga Angielko.

– Ja także zawsze będę o pani pamiętać.

Beatrice zapłaciła za podróż signory Timoni do Genui.

– Ma pani szczęście, statek odpływa za dwie godziny. Ja muszę tu przenocować, bo najbliższy statek do La Spezia będzie jutro rano. Poprosiłam woźnicę, żeby odwiózł panią na nabrzeże i pomógł wejść na pokład.

– Wyjęła niewielki jedwabny mieszek z monetami.

– Proszę, żeby pani zechciała to przyjąć.

– Wyświadczyła mi już pani wystarczająco wiele uprzejmości – powiedziała signora Timoni.

Beatrice ujęła dłoń staruszki, włożyła w nią woreczek i zacisnęła na nim jej palce.

– Będę spokojniejsza, wiedząc, że ma pani pieniądze na powrót do domu.

Signora Timoni ucałowała Beatrice w oba policzki.

– Niech pani będzie szczęśliwa ze swoim Angelem.

– Jesteśmy już gotowi, signora – oznajmił woźnica, wniósłszy bagaż Beatrice do gospody.

– Do widzenia i niech Bóg panią prowadzi, signora Timoni – powiedziała Beatrice. Odprowadziła wzrokiem powóz, jadący w stronę morza.

O świcie Beatrice wypłynęła do La Spezia, przywołując wydarzenia i przemyślenia z francuskiego etapu podróży. Na statku spędziła większość czasu na pokładzie, wypatrując włoskiego brzegu. Przenocowała w Pizie i następnego ranka wyjechała do Florencji.

Siedziała przy otwartym oknie powozu, by podziwiać Toskanię. Okolice wydały jej się znajome; przypominała sobie wiele miejsc, które odwiedziła w czasie poprzedniego pobytu, jednak nie pamiętała licznych białych krzyży ustawionych przy drodze. W Anglii również można je było zobaczyć, a niektóre miasteczka, jak na przykład Charing Cross, zawdzięczały im swą nazwę.

Jednak włoskie krzyże były inne: niektóre ozdobiono kogucikami, inne niewielkimi włóczniami, kawałkiem gąbki, girlandami ciernistej winorośli; zwisały z nich nawet młotki i gwoździe. Kiedy poprosiła woźnicę, by zatrzymał się przy jednym z krzyży, zobaczyła płaszcz, a obok – pudełko kości.

– Dlaczego na krzyżach wiszą te wszystkie rzeczy? Co oznaczają?

– To są przedmioty związane ze śmiercią naszego Zbawcy, signorina – odpowiedział woźnica. – Kur, który zapiał, gdy święty Piotr zaparł się Jezusa, włócznia, gąbka zanurzona w occie, szata, o którą żołnierze rzucali kości, korona cierniowa… to wszystko jest tutaj, żebyśmy o tym pamiętali, signorina.

Po powrocie do powozu Beatrice wierciła się niespokojnie, nie mogąc sobie znaleźć miejsca. Miała ochotę pędzić do Villa Mirandola na skrzydlatym koniu, a pewnie i taka jazda wydałaby się jej zbyt powolna.

W końcu przybyła do Florencji i spędziwszy tam noc w przytulnej tawernie na brzegu Arno, wstała wcześnie rano. Nie wiedziała, co ją czeka, a mimo to z ufnością spoglądała w przyszłość. Nie była już nieśmiałą, niepewną siebie dziewczyną, która opuściła Włochy przed pięcioma laty. Była gotowa stawić czoło wyzwaniom.

Napomniała się w myślach: przestań się zastanawiać, dlaczego stąd wyjechałaś. Wtedy wydawało ci się to słuszną decyzją. Nie wiedziałaś jeszcze, kim jesteś i co chcesz zrobić ze swoim życiem. Myślę, że gdybyś wtedy wyszła za mąż za Angela, nie byłabyś w stanie go przy sobie utrzymać. Nie minęłoby pół roku, a wziąłby sobie metresę. Musiałaś stać się gencjaną, Beatrice, żeby zobaczyć w sobie kobietę, którą Angelo mógłby pokochać.

Pełna nadziei i radosnego oczekiwania, zadała sobie pytanie, czy przypadkiem rzeczywistość, którą zastanie, nie pozbawi jej złudzeń? Nie wiedziała, co będzie czuła, kiedy zobaczy go po raz pierwszy, ani jak on zareaguje na jej widok. Otwierała się przed nią przyszłość, w której, być może, los przewidział miejsce dla Angela Bartoliniego.

Wsiadła do powozu, którym miała odbyć ostatni, krótki etap podróży do Villa Mirandola. Gdy ruszyli, uświadomiła sobie, że jej wyjazd z Włoch nie złamał Angelowi serca.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: