Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Niebo pod Śnieżką - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
23 maja 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Niebo pod Śnieżką - ebook

Wiatr uderzył w policzki Kingi tak samo mocno jak wtedy, gdy była mała i stała z ojcem w tym samym miejscu. Razem oglądali przelatujące nad żółtą wieżą chmury. Boksowana widokami pamięć coraz śmielej barwiła sepię wspomnień.

Kinga ma na karku prawie czterdzieści lat i przeszłość małżeńską w kolorze buraczka.

Gdy w babcinej szafie znajduje nić, po której trafia do Kowar – karkonoskiego miasteczka słynącego niegdyś z fabryki dywanów – zaczyna tkać swój własny kolorowy kobierzec. Jest w nim miejsce na soczystą zieleń lip, szarość chmur i błękit nieba. Na żółć zazdrości o uczucia. Jest wreszcie barwa fiołka, który pachnie tak samo po polskiej i po niemieckiej stronie granicy.

W co ułoży się wzór na tkaninie Kingi? Czy kobieta zdoła spleść zgrabnie wszystkie wątki ze swojego dzieciństwa? A może znajdzie wśród nich również współczesny, na którym da się oprzeć marzenia o przyszłości?

Joanna Sykat czaruje słowem. W przedstawionej historii poszukuje klucza do wspomnień, udowadniając, że przeszłość często ma wpływ na przyszłość. Niedowiarków zachęcam do zajrzenia na kartki tej powieści, a romantyków zapewniam, że będą usatysfakcjonowani. Iskra zapłonowa do szukania w historii rodzinnej drugiego dna, które może zaskakiwać.

Aneta Kwaśniewska

 Książki w eterze, ksiazkiweterze.pl

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7674-848-1
Rozmiar pliku: 1,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Fioletowe kwiatki na sukience Kingi wyraźnie drażniły jej matkę. Próbowała wyskrobać je paznokciem, zetrzeć z materiału. Marszczyła brwi, jakby zadanie kosztowało ją wiele wysiłku.

– Mamo – powtórzyła Kinga. – Tato umarł, słyszysz? Pogrzeb był w piątek. – Spróbowała zajrzeć jej w oczy. – Czy to do ciebie dociera?

Matka przerwała na chwilę i popatrzyła na córkę, a potem szybko dotknęła jej policzka.

– To dla ciebie zrobiłam, Kingusiu. Dla ciebie.

Kinga westchnęła. Ileż razy słyszała już to zdanie od matki, która jednak nie kwapiła się, by poprzeć je jakimikolwiek wyjaśnieniami. Albo, tak jak dzisiaj, wydrapywała kwiatki z jej sukienki, albo patrzyła w okno, albo pracowicie rozdzielała pasemka nieuczesanych włosów. Właśnie, te włosy… Kinga sięgnęła do leżącej na nocnym stoliku kosmetyczki i wyjęła z niej grzebień, który co prawda łatwo zagłębił się pomiędzy siwe nitki, ale oparł zębami o kołtun. Delikatnie próbowała przeciągnąć go w dół, lecz włosy matki napięły tylko skórę na głowie. Spróbowała więc rozczesać splątanie od spodu, tylko siłą powstrzymując się od sięgnięcia po nożyczki, ponieważ ile razy chciała to zrobić, poproszona przez pielęgniarki, matka podnosiła taki lament, że Kinga z powrotem łapała za grzebień. Widocznie ten warkocz był dla matki ważny, skoro przez całe życie układała włosy tak samo i, nawet gdy poszczególne pasemka posiwiały, a skóra na twarzy nie pasowała już do wyglądu hożej góralki, nie dała się namówić na zmianę fryzury.

Czesanie szło opornie. Matka była pobudzona. Może to za sprawą pełni, a może przez te kwiatki. Obracała się ciągle w ich stronę, próbując znów dosięgnąć palcami fioletowych płatków. Kinga poczuła, że niepotrzebnie założyła tę sukienkę. Nadruk faktycznie przypominał nieco te nieszczęsne fiołki, których matka nie cierpiała. Nie tylko nie trzymała ich u siebie w domu, ale potrafiła nawet od razu wyrzucić doniczkę do kosza, jeśli ktoś ośmielił się podarować jej sępolię. Wychodziła z każdej restauracji, w której zauważyła fiołka, a działy ogrodnicze w supermarketach omijała szerokim łukiem. Kinga także nie mogła hodować tego gatunku u siebie w pokoju. Zgadzała się na to, widząc nerwowość matki, choć mięsiste liście i równie mięsisty kolor kwiatów bardzo przypadły jej do gustu. Dopiero w swoim mieszkaniu i dopiero po tym, jak matka trafiła do zakładu, odważyła się kupić dwa dorodne fiołki i postawiła je na parapecie w kuchni.

Nie, nic z tego nie będzie. Kinga włożyła grzebień z powrotem do kosmetyczki i związała włosy mamy w luźny węzeł na karku. Przynajmniej aż tak się nie skołtunią, a wieczorem rozczesze je Roksana, jedyna osoba, oprócz niej samej, której mama pozwalała zbliżyć się do swoich włosów.

– Zrobiłam to dla ciebie, Kinga. Dla ciebie.

– Ale co, mamo? Co zrobiłaś dla mnie? – Przestawiła taboret ku wezgłowiu łóżka i usiłowała zajrzeć mamie w oczy, które pomimo upływu lat ciągle miały ten mocny i świeży odcień. Intensywnie niebieski. Prawie… prawie fiołkowy i znów pełen tych fiołków, bo matka po raz kolejny sięgnęła do sukienki córki. Kinga westchnęła i wykręciła się spod maminych palców, stając tym razem w nogach łóżka.

– Pójdę już, mamo. Przyjdę za dwa dni.

Odpowiedziało jej milczenie, więc przewiesiła torbę przez ramię i wyszła z sali. Wizyta w takim miejscu mogła przygnębić nawet największego optymistę. „Lżejsze” przypadki snuły się po korytarzu, czasem rzucając kose spojrzenia, które od razu zaliczały intruza do konfidentów, a czasem zastępowały drogę i przyglądały się tak nachalnie, że człowiek w myślach zaczynał przeliczać defekty swojego wyglądu. Byli też i inni. Bardzo rozmowni. Jak na przykład Fakturek, który zapałał do Kingi specjalną sympatią. Być może dlatego, że skrupulatnie parafowała podsuwane jej przed nos dokumenty.

– Rączki całuję! – Kinga nie zdążyła uciec z dłońmi i chwilę potem, chyłkiem, wytarła je w sukienkę. – Podpisze mi pani fakturkę? – Podawał jej do ręki niewidzialną kartkę i taki sam długopis. Kinga zamaszyście stawiała litery, przybijała pieczątkę i oddawała potrzebny dokument.

– Dziękuję, dziękuję, pani Marysiu! – Fakturek giął się w ukłonach. – A jak pani ładnie w tych włoskach blond! – skomplementował ją jeszcze zza drzwi sali.

Teraz musiała już tylko minąć Matkęboską, ale ta szczęśliwie nie zwracała uwagi na śmiertelników. Stała sobie spokojnie pod zakratowanym okienkiem i udawała kapliczkę. Rozłożone ręce zapraszały do łona, a niebieski płaszcz z prześcieradła był tak samo nieruchomy jak te na figurach. Gdyby nie kiwająca się nad głową foliowa aureolka, ziemska replika cieszyłaby się statyką nie gorszą od prawdziwych Panienek.

Kinga chyba jednak za długo gapiła się na „posąg”, bo ten fuknął, zebrał poły płaszcza i zszedł na padół szpitalny, a potem zniknął w sali. Na posterunku została tylko niepodrabiana święta i z wiszącego nad oknem obrazka spoglądała na Kingę, która wybuchnęła śmiechem. Chwilę później próbowała go stłumić na widok wychodzącej z dyżurki pielęgniarki.

– Nie szkodzi. – Tamta machnęła ręką. – My się tu czasem tak ratujemy wisielczym poczuciem humoru. No, wie pani. Żeby nie zwariować.

Kinga skinęła głową i, mówiąc „do widzenia”, weszła w przytrzymywane przez kobietę drzwi. Dopiero na dworze odetchnęła z ulgą i przysiadła na schodku. Energia szpitala wbijała człowieka w ziemię, choćby nie wiadomo jak był do niego przyzwyczajony. Pacjenci, znani już z imienia albo przezwiska, prawie zawsze mieli dziki wygląd, nieważne, schludnie ubrani i uczesani czy wręcz przeciwnie. Tu, w takim miejscu, stwierdzenie, że oczy są oknami duszy, było jak najbardziej adekwatne. Choroby przeświecały przez nie wyraziściej niż szczęście u ludzi zdrowych.

Musiała na chwilę przysiąść, żeby opadło z niej napięcie i wrażenie śledzących ją z każdego kąta oczu. Otrząsnęła się i zrobiła trzy głębokie, oczyszczające oddechy, po których podsumowała bieżący stan rodzinny. Matkę w zasadzie straciła już kilka lat temu, a tak naprawdę to nigdy jej nie miała. Tato, najlepszy z ojców, od pierwszego do ostatniego wspomnienia, odszedł przed dwoma tygodniami. Żadnego rodzeństwa, żadnego potomstwa. Jeden zdziwaczały wujek. Status quo nie przedstawiał się zbyt optymistycznie. Pomimo to Kinga nie płakała i nie rozpaczała. Nawet po śmierci taty. Zdążyła się oswoić z jego chorobą i powolnym odchodzeniem. Jeszcze wcześniej doceniła go jako rodzica i człowieka, nie musiała więc przytrzymywać go za poły duszy, żeby w biegu nadrabiać stracony czas. Dlatego z takim spokojem pozwoliła mu przejść na drugą stronę. Trzymała go za rękę i razem z nim uśmiechała się do czegoś, co widział już tylko on, a potem spokojnie strzepała kołdrę i zatrzymała ojcowski zegarek. Na godzinie piętnastej.

A więc ta godzina była twoją ostatnią, tatku – pomyślała tylko, przypominając sobie, jak ojciec kiedyś pokazał jej zegar na plebanii w Płazie. Zegar jak zegar, ale napis pod nim na zawsze utkwił Kindze w pamięci. „Pamiętaj, jedna z tych godzin będzie twą ostatnią”. To wtedy tata krótko wytłumaczył jej, że każda następna godzina to prawdziwy dar, który trzeba dobrze wykorzystać, ponieważ nie wiadomo, czy zdąży się powtórzyć.

Westchnęła, bo mimo spokoju dobrze przeżytej relacji z ojcem, zwyczajnie go jej brakowało. Brakowało tej dobrodusznej, nienarzucającej się, pyknikowatej postaci i spodni na szelkach, mocno naciągających się na sporym brzuchu. Brakowało cotygodniowej partii szachów i zapachu tytoniu. Niechętnie pomyślała, że za jakiś czas trzeba będzie pójść do mieszkania rodziców i może zrobić wstępne porządki.

Wibrująca w torebce komórka oderwała ją od wspomnień. Kinga wyłuskała aparat i przyjęła połączenie.

– Cześć. Nie, nie przeszkadzasz. Tak, dobrze się czuję. Naprawdę. Tak. Tak. Dla mojej chrześniaczki? Oczywiście, nie ma sprawy. Na za dwa dni może być? – Przymknęła oczy, przeszukując w głowie swój terminarz, i powtórzyła: – Tak. Z zielonym brzuszkiem. Nie, to ja zajrzę do was. Buzie. Papa. Ucałuj Minię.

Była zadowolona, że Natalia do niej zadzwoniła. Palce skupione na materiale i ściegach tak samo bezwzględnie skupiały wzrok i umysł. Nie zostawiały przestrzeni dla myśli i spraw, które w momencie szycia nie były ważne. Żółty misio z zielonym brzuszkiem? Ależ ta Mińcia ma pomysły! Ale chce, to zrobimy. Kinga zaczęła wstępnie przygotowywać projekt tulaczka dla chrześnicy, gdy przypomniała sobie, że sama kiedyś miała podobną maskotkę. Na pewno była żółta z zielonymi wstawkami. I na pewno jest gdzieś w mieszkaniu rodziców. Można by podpatrzyć detale, może kształt oczu, i przy okazji wymyślić nowy szablon produkcyjny.

Ruszyła żwawiej w stronę samochodu, który stał na końcu ulicy pod okazałym drzewem. Pomyślała, że bywa tu już od kilku lat i widziała swoje auto przysypane liśćmi, okryte śniegiem bądź tylko zakurzone od rozgrzanej, suchej ziemi. Tak jak teraz.

Z otwartych drzwi buchnęło gorąco, ale nie czekała, aż powietrze w samochodzie choć trochę się ochłodzi. Wsiadła od razu, nieco zbyt zamaszyście, i opór materiału na udzie, a chwilę później jego brak, uświadomiły jej, że rozdarła sukienkę.

– No, nie! – Cmoknęła niezadowolona. – Dawno powinnam była zrobić z boku rozcięcia! – Obejrzała uważnie naderwanie i zastanowiła się, czy ma w domu odpowiedni kolor nici. Na wszelki wypadek zabierze też dzisiaj z mieszkania rodziców przybornik mamy, w którym było sporo kolorowych szpulek. Nie wyglądało na to, żeby rodzicielce miały jeszcze kiedyś być potrzebne.

Kinga poprawiła lusterka, sprawdzając we wstecznym, czy upał nie przykleił jej fryzury zbyt mocno do czoła. Dłonią odrzuciła blond skrzydełko bardziej na tył głowy, kilkakrotnie przycisnęła do twarzy papierową chusteczkę, a później ponownie strzepała włosy do przodu. Odsłoniętemu przez krótką fryzurę karkowi nie było już tak gorąco, choć temperatura w aucie była wysoka. Naprawdę wysoka. Kinga włączyła wszelkie możliwe nawiewy i odpaliła silnik, wrzucając wsteczny bieg.

Na szczęście ruch o tej porze nie był duży. Ludzie najpewniej gotowali się albo w domu, albo w pracy. Nieliczni przechodnie szukali cienia w parkowych alejach lub przebiegali pod kamienicami, bo budynki przynajmniej częściowo blokowały docierające na chodnik promienie słoneczne. Kinga przejechała trzy prawie puste skrzyżowania i przed kolejnym skręciła w prawo, w uliczkę, przy której mieszkali rodzice. Tym razem nie udało się jej zaparkować pod którymś z drzew. Wszystkie miejsca gwarantujące choć odrobinę cienia były już zastawione. Za to tych pod pastwiącym się z gołego nieba słońcem nie brakowało. Cóż. Wrzuciła migacz i zajęła pierwsze z nich. Sukienka nie blokowała już ruchów i Kinga uznała, że jednak te rozcięcia będą konieczne. W domu usiądzie do maszyny i naprawi ubranie, bo brzydkie rozdarcie bardzo psuło jej humor.

Kamieniczny korytarz przywitał ją znajomym chłodem i granatowo-seledynowymi kafelkami, które układały się we wzór irysów. Dobrze, że nie fiołków, bo mama albo zmieniłaby lokum, albo od razu skuła płytki – nieco złośliwie pomyślała o fobii swej rodzicielki, wyciągając z torebki klucz.

W mieszkaniu było duszno i ciemno. Kinga rozsunęła zasłony i otworzyła okna, żeby wymienić powietrze. Grube mury nie nagrzewały się tak łatwo, a trzeba było czymś oddychać, choć miała wrażenie, że wietrząc, wygania zapach ojca, bo aromat tytoniu jeszcze unosił się w pomieszczeniach. Starała się nie patrzeć na leżące wszędzie rzeczy taty, ponieważ tu, w domu rodzinnym, dopadała ją jednak silna tęsknota i dotkliwie odczuwała nieobecność tak ważnej dla siebie osoby. Śmieszne pantofle ciągle stały przed łóżkiem, jakby czekając, aż właściciel włoży je i poczłapie do kuchni. Na oparciu krzesła wisiała ulubiona kamizelka, a w miseczce na stole leżały krówki.

Kinga odwróciła wzrok i wyszła z pokoju ojca. Na ruszanie czegokolwiek, porządkowanie i sortowanie, jeszcze nie miała siły. Orzeźwiła się trzema głębokimi oddechami i łykiem zimnej wody, po czym ruszyła do garderoby, w której spodziewała się znaleźć swoją maskotkę i przybornik matki. Ten drugi wypatrzyła od razu. Widocznie często używany, stał na najbliższej drzwiom szafce. Kinga zestawiła go na podłogę i, jak zwykle, wspinając się po półkach, zajrzała na najwyższą. Pudła leżące przy brzegu sugestywnie maskowały bałagan, który znajdował się za nimi. Jak można było trzymać rzeczy w takim nieporządku? Jakieś papiery, ręcznik, niepotrzebny koszyk, bransoletka, buty z otartymi noskami i wbijającymi się w sufit obcasami. Kobieta przerzucała wszystko, szukając małego pudełka z napisem „Kingusia”.

Jest! Zielonkawy karton został dosunięty aż do ściany, wciśnięty na sam koniec półki i obciążony innymi, które Kinga powoli odkładała na boki i gdzie tylko mogła. Niestety, jedno płaskie, żółte opakowanie zsunęło się na podłogę i aż się skrzywiła, oczekując brzęków i odgłosów tłuczenia. Musiało jednak w nim być coś lekkiego, bo usłyszała tylko odgłos tekturowego pacnięcia na parkiet. Pozbieram później – pomyślała i sięgnęła po interesujące ją pudełko. Jeszcze stojąc w akrobatycznej pozie, otwarła je i wyjęła ze środka Kubusia, maskotkę, która rzeczywiście pasowała do pragnień Mińci. Kudłaty misio uśmiechał się do niej okrągłymi zielonymi oczami i łapką żałośnie wskazywał na nieudolnie zaszyte rozdarcie na brzuszku.

– Naprawimy cię. Teraz już umiem. – Przejechała palcem po szwie, który bardziej przypominał bliznowiec niż estetyczne spojenie, a potem zeskoczyła z półek. Kubusia odłożyła na bok i podniosła płaskie opakowanie po czekoladkach z rozerwanym wieczkiem. Już miała nasunąć je z powrotem na pudełko, gdy kolor znajdującego się wewnątrz materiału przytrzymał na chwilę jej palce i wzrok. Kinga prędko odrzuciła wieczko i wyjęła piękną rdzawą bluzkę z wszytym w okolicach obojczyka włóczkowym fiołkiem! Obracała ją zdziwiona w dłoniach i nawet przyłożyła do siebie, zerkając do lustra. Ciuch był tak twarzowy, że włożyłaby go natychmiast. Zaaferowana ubraniem dopiero później spojrzała na fotkę, która wypadła z bluzki.

Zobaczyła na niej mamę, młodą i szczęśliwą. Taką, jakiej nie znała. Uśmiech nie rozsuwał jeszcze zmarszczek, a leżący na ramieniu warkocz był gruby i ciemny. Amatorskie zdjęcie zrobiono doskonale. Pomimo szarości, czerni i bieli wszelkie detale były doskonale widoczne. Jak na przykład bursztynowe kolczyki i lekko kruszący się murek, na którym siedziała mama. A także jej bluzka i wyszyty na materiale fiołek.

Kinga znów postawiła samochód pod rozłożystym drzewem. Uchyliła szyby na milimetry i ruszyła w stronę szpitala. Nie planowała wcale dzisiejszej wizyty, ale przez znalezione wczoraj płaskie pudełko z zaskakującą zawartością nie była w stanie usiedzieć na miejscu. Poprzedniego wieczoru wpatrywała się ustawicznie w zdjęcie mamy, z którego promieniowała taka radość, że wprost nie dało się jej opisać. I ta bluzka z fiołkiem… Czy można aż tak, o sto osiemdziesiąt stopni, zmienić swoje przyzwyczajenia i gusta?

Po odkryciu zawartości żółtego pudełka Kindze nie szło dosłownie nic. Najpierw przesoliła pastę z łososia, a potem tak niezgrabnie zszyła misiowi rozpruty brzuch, że wyglądał znacznie gorzej niż przedtem. Materiał na maskotkę dla Mińci również nie układał się pod nożyczkami. Kinga zmarnowała równo połowę tkaniny, zanim w końcu dała sobie spokój i, niezadowolona, odłożyła pracę. W sam raz na jej siły i zdolność do koncentracji było tylko wzięcie kąpieli, umycie zębów i położenie się do łóżka, w którym i tak, po raz kolejny, wróciła myślami do bluzki z fiołkiem. Czuła, po prostu czuła, że za niby zwyczajną zmianą preferencji kryło się coś więcej. Nie dawał jej też spokoju charakterystyczny, szydełkowy splot płatków. Była pewna, że gdzieś go już widziała. I to na pewno nie na tej bluzce.

Przed drzwiami wejściowymi do budynku, w którym przebywała jej matka, czekała dość długo. Może po dobrych dwóch minutach wpuściła ją do środka zaczerwieniona na twarzy Roksana.

– Ptysia miała gorsze chwile – wyjaśniła oględnie, poprawiając fartuch na dużym biuście. Pielęgniarka była wysoka i raczej szeroka w barach, a jej ciemne oczy patrzyły na człowieka przenikliwie i bez jakiejś wielkiej sympatii. Kinga zastanowiła się, co też matce pasowało w Roksanie. Ona sama nie dałaby się temu babochłopu tknąć nawet końcem paznokcia. A tym bardziej wcisnąć w szeroko nadstawiony kaftan. Choć pewnie, biorąc pod uwagę gabaryty kobiety, nie zostawiono by jej żadnego wyboru.

Roksana spojrzała na nią tak, jakby odczytała jej myśli. Uśmiechnęła się kącikiem ust i weszła do dyżurki, odsłaniając przed Kingą pełną uwielbienia adorację. Matkaboska stała na swoim zwykłym miejscu i tak uważnie wysłuchiwała żarliwych modlitw Fakturka, że jej wiszący piętro wyżej Pierwowzór nie miał już pola do popisu. Kinga, choć normalnie jadłaby tę scenę łyżkami, przesmyknęła się cichutko obok, żeby uniknąć całowania po rękach i podbijania wirtualnych dokumentów. I żeby szybciej dotrzeć do matki, by zapytać ją o to zdjęcie i bluzkę.

Zanim jednak zdążyła to zrobić, pod ramię zagarnął ją Mariusz.

– Czekałem na ciebie. – Nieprzyjemnie dmuchnął jej w ucho odorem leków. – Wybrałem już pierścionek, wiesz? Będzie cały z białego złota z brylancikami. Za dwa tysiące złotych! Widzisz, jaka jesteś dla mnie cenna? – Standardowo oprowadził ją po wszystkich pielęgniarkach i ogłosił im codzienną, dobrą nowinę, a potem oczy uciekły mu na tył głowy. Mrukliwie zaczął obliczać odległości między Alfą Centauri a Ziemią, wpadając na orbity swego astronomicznego wykształcenia. Kinga delikatnie posadziła go na najbliższym krześle i już bez przeszkód dotarła do odpowiedniego łóżka.

Mama siedziała tyłem do sali. Dokładnie w tej pozycji, w jakiej wczoraj zostawiła ją Kinga. Głowę podparła dłońmi i wpatrywała się w pnącą różę, która zasłaniała spory kawałek okna.

– Cześć, mamo. – Córka ostrożnie dotknęła jej ramienia, nie wywołując jednak żadnej reakcji. – Przyszłam – kontynuowała – bo znalazłam coś, co należało do ciebie.

Nie mogła nie zauważyć, że matka napięła się, choć nie zmieniła pozycji ani o milimetr. Nie skręciła głowy, nie usiadła przodem do niej, ale to jej zesztywnienie zastanawiało i kazało zacząć rozmowę od zupełnie innego tematu niż ten, z którym przyszła.

– Parę dni temu widziałam się z twoim lekarzem prowadzącym. Ciągle uważa, że nie jest z tobą aż tak źle, jak chcesz, żeby to wyglądało. I że być może jesteś tu bardziej na własne życzenie niż z powodu prawdziwej choroby.

Zamilkła na chwilę, obserwując mamę i czekając na jakikolwiek znak, że ją rozumie. Albo przynajmniej próbuje zrozumieć.

– Powiedział też, że przeszłaś być może jakieś załamanie nerwowe i po prostu było ci wygodniej ukryć się za żółtymi papierami. – Kinga odpaliła kolejną bombę, która jednak, tak jak i poprzednia, nie wywołała żadnej widocznej reakcji. Kobieta przestawiła więc stołek pod okno i spojrzała na matkę. Jej twarz nadal była nieruchoma, a oczy niezainteresowane i zupełnie nieobecne.

– Mamo, czy ty naprawdę potrafiłabyś symulować? I z jakiego powodu? – Zaczynała już tracić cierpliwość i miała ochotę potrząsnąć kukłą matki, która wreszcie spojrzała na nią, zamrugała powoli i powiedziała:

– Zrobiłam to dla ciebie. Dla ciebie, córeczko.

Kinga pokręciła głową i, zupełnie zniechęcona, nalała sobie wody do stojącego na stoliku kubka. Zanim jednak zdążyła ugasić pragnienie, chora odebrała jej naczynie, wylała wodę na talerzyk, a potem podniosła go do ust i łapczywie wypiła zawartość, której część pociekła też na włosy i dres. Uśmiech matki był najprawdziwszym uśmiechem wariata.

Popłakała się na ten widok. Bez jakiegokolwiek wstydu ocierała płynące z oczu łzy. Miała wrażenie, że właśnie teraz, że dopiero teraz, schodzi z niej całe napięcie wywołane chorobą matki i tak niedawną śmiercią ojca. I że właściwie wszystko, co najgorsze, jest już za nią. Należało wreszcie zająć się sobą i najpilniejszą w tej chwili sprawą maskotki dla Miniusi. Co ją obchodziły fiołki przeszłości? I to w dodatku cudze?

Pod nieruchomym wzrokiem matki osuszyła mokre kąciki oczu i dmuchnęła sobie w grzywkę. A potem wstała z krzesła i wzięła do ręki reklamówkę, w której miękko wybrzuszała się tkanina. Przez chwilę zastanawiała się, czy po prostu nie opuścić szpitala i nie przyjść następnym razem ze zwykłą niedzielną wizytą i niedzielnym rosołkiem, ale postanowiła jednak, że nie odłoży znaleziska z powrotem do garderoby. Przynajmniej nie wcześniej, niż zapyta o nie matkę. I zobaczy jej reakcję.

– Zaraz sobie pójdę. Jeszcze tylko coś ci pokażę… – Pod błogim uśmiechem chorej wysupływała z reklamówki bluzkę i zdjęcie, a potem położyła je matce na kolanach.

Kindze nie uszedł uwagi wzrok rodzicielki. Wprawdzie tylko przez moment, ale widziała, wyraźnie widziała w nim jakby błysk jakiegoś wspomnienia. I odrobinę wilgoci, którą chora próbowała rozprowadzić po gałkach ocznych szybkimi mrugnięciami. Kobieta przez chwilę liczyła, że bluzka z fiołkiem zakotwiczy matkę w teraźniejszości. Że jej umysł połączy dwie płaszczyzny czasowe. I że może z jej ust wydobędzie coś więcej niż tylko to, jak bardzo poświęciła się kiedyś dla córki. Jednak nic takiego nie nastąpiło. Wzrok chorej uciekł z powrotem we własne rewiry.

– Myślałam, że nie lubisz fiołków. – Kinga usunęła bluzkę sprzed zasięgu bladych palców, które już, już wędrowały do fioletowego kwiatka. Matka próbowała wejść w bezpieczny i sprawdzony schemat wczorajszych zachowań, ale córka nie pozwoliła jej na to. Schowała szybko bluzkę z powrotem do reklamówki.

– Będę ją nosić, jeśli nie masz nic przeciwko temu. A zdjęcie oprawię sobie w ramki. Miło wiedzieć, że kiedyś potrafiłaś się uśmiechać nie tylko ustami, ale całą sobą. A teraz pójdę już do domu i pomyślę, gdzie jeszcze widziałam tego fiołka. Bo jestem przekonana, że gdzieś na pewno. A ty sobie tu udawaj czy nie. Jak tam chcesz – pożegnała się dość szorstko i zamierzała właśnie wyjść, gdy matka wyszeptała kilka kompletnie niezrozumiałych dla niej słów.

Ciąg dalszy w wersji pełnej
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: