Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Nieczystość - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
30 kwietnia 2014
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Nieczystość - ebook

Zacznijmy grzeszyć. To pierwsze części skandalizującej serii.

Adam i Beth są idealną parą i mieszkają w Haven High. On to typowy amerykański przystojniak, ona – ideał o blond włosach. Wszyscy ich kochają. No, może nie wszyscy. Harper od dawna ostrzy sobie zęby na Adama, a Kane chce się dobrać do Beth… Żadne z nich jednak nie wie, jak zrealizować te pragnienia.

Postanawiają więc połączyć siły z kimś jeszcze. Kaia to seksowna diablica, która dokładnie wie, w jaki sposób Harper i Kane mogą urzeczywistnić swoje pragnienia. Jednak Kaia również czegoś chce – i aby to zdobyć, nie cofnie się przed niczym.

Kiedy w grę wchodzą nieczystość i zazdrość, tragedia zwykle czeka tuż za rogiem.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7881-383-5
Rozmiar pliku: 550 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Roz­dział pierw­szy

To był naj­lep­szy seks w moim życiu – Har­per zakończyła opo­wia­da­nie swo­im ulu­bio­nym zda­niem z lu­bieżnym uśmie­chem na ustach.

Po­zo­stałe dziew­czy­ny opa­lające się na za­im­pro­wi­zo­wa­nej naprędce plaży (nie­wy­god­ne leżaki usta­wio­ne na podwórku w pro­mie­niach pu­styn­ne­go słońca i mar­ga­ri­ty w dłoniach to jed­nak nie to samo, co wy­po­czy­nek na raj­skiej wy­spie) wes­tchnęły z za­zdrością. Wszyst­kie poza Mi­randą, która przewróciła ocza­mi i – z wiel­kim tru­dem – po­wstrzy­mała się od prych­nięcia. Har­per zdążyła już zdać swo­jej naj­lep­szej przy­ja­ciółce ra­port na te­mat tego fa­ce­ta, więc ta do­brze wie­działa, że nu­me­rek z po­przed­nie­go wie­czo­ru był mało przy­jem­ny, me­cha­nicz­ny i trwał (być może na szczęście) krótko.

Jed­nak Har­per wie­działa, że Mi­ran­da nie piśnie ani słowa. Czy kie­dy­kol­wiek odważyła się ze­psuć którąś z opo­wieści Har­per? Nig­dy – i właśnie dla­te­go ich przy­jaźń prze­trwała tak długo.

– I co te­raz? – za­py­tała Beth, za­cze­sując ko­smy­ki długich, ja­snych włosów za uszy. Mi­ran­da i Har­per wy­mie­niły le­d­wie do­strze­gal­ny uśmie­szek: nie­odzow­nym i naj­istot­niej­szym ele­men­tem każdej uda­nej próby naśla­do­wa­nia Beth Man­ning było po­pra­wie­nie włosów (przy­najm­niej raz na każde trzy wy­po­wie­dzia­ne zda­nia). – Spo­tkasz się z nim jesz­cze?

Har­per pokręciła głową, a fa­lująca li­nia jej kasz­ta­no­wych włosów przesłoniła twarz.

– Po­wie­działam mu, żeby za­dzwo­nił do mnie, kie­dy mi kak­tus na dłoni wyrośnie. Więc gdy­byście coś ta­kie­go za­uważyły, daj­cie mi znać.

Dziewczęta wy­buchnęły śmie­chem i stu­kając się mar­ga­ri­ta­mi w pla­sti­ko­wych kie­lisz­kach, wzniosły to­ast – za do­bre hi­sto­rie i jesz­cze lep­sze de­cy­zje. W zma­ga­niach z życiem w ka­li­for­nij­skim mia­stecz­ku Gra­ce seks cza­sem wy­gry­wał z nudą – ale częściej (biorąc pod uwagę dostępnych w Gra­ce fa­cetów) było wręcz prze­ciw­nie.

Jed­nak to – słońce, za­ba­wa, drin­ki, za­kaz wstępu osob­ni­kom z chro­mo­so­mem Y – było praw­dzi­we życie. Przez całe lato spo­ty­kały się raz w ty­go­dniu, rozkładały się w ogródku u Har­per – i biorąc pod uwagę, że resztę ty­go­dnia wypełniały im głównie po­zba­wio­ne per­spek­tyw po­sa­dy na pół eta­tu w lo­ka­lach mieszczących się w po­bliżu au­to­stra­dy, po­da­wa­nie ham­bur­gerów w fast fo­odach, tan­ko­wa­nie aut na sta­cjach ben­zy­no­wych lub sprze­da­wa­nie por­nosów nie­chluj­nym, obleśnym kie­row­com, to „dzień na plaży” za­wsze sta­no­wił atrakcję. Na­wet jeśli za­miast sek­sow­nych, opa­lo­nych ra­tow­ników były ob­ser­wo­wa­ne przez po­skręcane, przy­schnięte kak­tu­sy. Na­wet jeśli je­dy­ny wi­dok sta­no­wiły ni­skie, oka­lające mia­sto wzgórza nie­re­gu­lar­nie usia­ne skar­lałymi krze­wa­mi, wyglądającymi jak­by znaj­do­wały się w ostat­nim sta­dium pu­styn­ne­go trądu. Na­wet jeśli je­dy­na woda w oko­li­cy ogrze­wała się właśnie w dzban­ku, który Har­per co chwi­la po­chy­lała nad bu­telką te­qu­ili, uzu­pełniając to, co z niej wypiła w na­dziei, że jej ro­dzi­ce się nie zo­rien­tują.

I co z tego? W końcu słońce spoglądało na nie z bez­chmur­ne­go nie­ba, tworząc w połącze­niu ze sta­ran­nie nałożonym kre­mem do opa­la­nia ide­alną opa­le­niznę. Dzień był upal­ny, drin­ki zim­ne i ciągle jesz­cze było lato. Przy­najm­niej przez jakiś czas.

– Ale na­prawdę nie­sa­mo­wi­te było to… – zaczęła zno­wu Har­per i na­gle prze­rwała. – Nie je­steś trochę za sta­ry na podgląda­cza?! – zawołała pod­nie­sio­nym głosem, wska­zując dłonią na prze­su­wa­ne szkla­ne drzwi sąsied­nie­go domu, w których po­ja­wiła się właśnie twarz ude­rzająco przy­stoj­ne­go mężczy­zny.

Sąsiad Har­per i ko­lej­na atrak­cja tego ty­go­dnia: przy­stoj­ny, moc­no zbu­do­wa­ny i całko­wi­cie nie­osiągal­ny Adam Mor­gan. Dzień plażowy nie mógł się obyć bez odro­bi­ny fan­ta­zjo­wa­nia. A nikt bar­dziej od nie­go nie nada­wał się na obiekt fan­ta­zji – jaka szko­da, że za­wsze po­ja­wiał się całko­wi­cie ubra­ny… Adam wkro­czył na podwórko, przykładając jedną rękę do czoła, aby osłonić oczy.

– Czy mogę bez­piecz­nie po­pa­trzeć, czy też zaczęłyście już pa­nie popołudniową sesję opa­la­nia nago? – za­py­tał, kie­dy dziew­czy­ny gorączko­wo usiłowały ułożyć się w po­zach pod­kreślających ich atu­ty, cho­ciaż w ich skąpych bi­ki­ni i tak nie było gdzie ukryć wad.

– To rze­czy­wi­stość, Ada­mie, a nie twój ulu­bio­ny por­nos – po­wie­działa Har­per. – A co ty tu właści­wie ro­bisz? Nie po­wi­nie­neś świętować gdzieś in­dziej ostat­nie­go dnia wol­ności? W końcu masz jesz­cze dzie­więtnaście go­dzin, za­nim za­brzmi pierw­szy dzwo­nek.

– Tak, żegnaj lato, wi­taj­cie męczar­nie. Nie martw się, właśnie je­stem w dro­dze na bo­isko. Pomyślałem tyl­ko, że wpadnę się przy­wi­tać. – Po­tar­gał fry­zurę Har­per, a po­tem wcisnął się na pla­sti­ko­wy leżak obok Beth, ota­czając swoją dziew­czynę opa­lo­nym, mu­sku­lar­nym ra­mie­niem.

– Miło, że wpadłeś – za­chi­cho­tała Beth. – A te­raz zmy­kaj stąd, żeby Har­per mogła dokończyć opo­wieść o swo­jej cu­dow­nej rand­ce.

– Ko­lej­na rand­ka? – rzu­cił Har­per po­ro­zu­mie­waw­czy uśmie­szek i pociągnął łyczek z drin­ka Beth. – Mam na­dzieję, że moja dziew­czy­na nie na­uczy się przy to­bie żad­nych sztu­czek. – Mrugnął do Har­per, a po­tem po­chy­lił się, żeby prze­lot­nie pocałować Beth w usta.

Taki był Adam – miły dla wszyst­kich, wier­ny tej je­dy­nej.

Beth przy­tu­liła się do swo­je­go chłopa­ka.

– Nie martw się, myślę, że Har­per trak­tu­je wszyst­kich fa­cetów jak swoją własność. Wygląda na to, że po­zo­stałeś mi tyl­ko ty.

Har­per po­wstrzy­mała się od ciętej ri­po­sty, która cisnęła się jej na usta – głupia pa­pla­ni­na nie ze­psu­je jej tego ide­al­ne­go popołudnia.

– No, przy­znaj, Har­per – ciągnęła Beth, nieświa­do­mie się pogrążając. – Po tylu la­tach, po tych wszyst­kich rand­kach, czy zo­stał jesz­cze ktoś, z kim się nie spo­ty­kałaś? Czy może za­li­czyłaś każdego fa­ce­ta w tym mieście?

Har­per rzu­ciła w stronę szczęśli­wej pary swój najsłod­szy uśmiech, za­trzy­mując spoj­rze­nie na Ada­mie, jego pięknie rzeźbio­nej syl­wet­ce i przy­stoj­nej twa­rzy.

– Jesz­cze nie, Beth – po­wie­działa, po­wo­li kręcąc głową. – Za­pew­niam cię, że jesz­cze nie…

Kaia była znużona. Z lek­ce­ważącym uśmiesz­kiem od­pra­wiła ste­war­desę – czy też, jeśli komuś zależy na ścisłości, asy­stentkę lotu. Jej nie zależało. Nie miała też ocho­ty, aby do końca lotu stało przed nią nie­zbyt świeże da­nie składające się z nie­do­go­to­wa­nych ziem­niaków i ocie­kającego so­sem kawałka nie­wia­do­me­go po­cho­dze­nia mięsa. Nie po­trze­bo­wała, żeby sa­mo­lo­to­we je­dze­nie przy­pra­wiało ją o mdłości. W ostat­nim cza­sie jej życie układało się tak, że na samą myśl o nim chciało jej się wy­mio­to­wać.

Umościła się na fo­te­lu, sta­rając się nie otrzeć o spo­co­ne ramię siedzącej obok niej ko­bie­ty, która z trud­nością mieściła swo­je zwały tłuszczu na wąskim sie­dze­niu. Z ty­po­wych nie­do­god­ności to­wa­rzyszących podróżom lot­ni­czym bra­ko­wało jej jesz­cze tyl­ko wrzeszczącego dziec­ka.

ŁUP.

No proszę – za­miast nie­go agen­cja ca­stin­go­wa wszechświa­ta przy­dzie­liła jej nie­sfor­ne­go pięcio­lat­ka cier­piącego na ostrą po­stać ADHD, połączoną naj­wy­raźniej z nie­kon­tro­lo­wa­nym od­ru­chem ko­pa­nia.

– Posłuchaj, Tay­lor, posłuchaj – ode­zwał się zmęczo­ny głos za jej ple­ca­mi. – Nie ko­pie­my sie­dze­nia przed sobą, to
nie­grzecz­ne.

Kaia chciała się odwrócić i wyjaśnić małemu Tay­lo­ro­wi i jego mięcza­ko­wa­tej mat­ce, co dokład­nie się sta­nie, jeśli w trak­cie tego ciągnącego się nie­miłosier­nie długo lotu ko­pa­nie będzie się po­wta­rzało – ale prze­myślaw­szy sprawę, zre­zy­gno­wała.

Pro­sta ma­te­ma­ty­ka: wyświe­tla­ny w sa­mo­lo­cie film (jakiś drętwy gniot z Be­nem Stil­le­rem) po­trwa tyl­ko dwie go­dzi­ny, a lot co naj­mniej sześć – po­win­na więc za­cho­wać ja­kieś roz­ryw­ki na później.

ŁUP.

Kaia wes­tchnęła, wyjęła swo­je­go iPo­da i próbowała się odprężyć. Kie­dy do jej uszu do­biegły dźwięki in­die popu, zaczęła wy­ko­ny­wać ćwi­cze­nia od­de­cho­we, które Ra­shi – in­struk­tor jogi, życio­wy do­rad­ca i w ogóle guru jej mat­ki – po­ka­zał jej w zeszłym roku. Wdech, wy­dech. Oczyść swój umysł. Je­steś w bez­piecz­nym miej­scu.

Były to oczy­wiście bzdu­ry. Sta­rożytne mądrości wci­ska­ne za ja­kieś trzy­sta do­larów za go­dzinę – jed­nak mimo to bred­nie.

Po­trze­bo­wała chwi­li spo­ko­ju.

Stres po­wo­du­je zmarszcz­ki, przy­po­mniała so­bie Kaia, a to, że jej mat­ka była nie­kwe­stio­no­waną królową bo­tok­su chy­ba na całym Man­hat­ta­nie, nie ozna­czało, że i ona za­mie­rzała wkrótce pójść w jej ślady. Mu­siała po pro­stu ochłonąć… Ale jak właści­wie miała to zro­bić, sko­ro jej wstrętne nowe życie pędziło ku niej z prędkością tysiąca ki­lo­metrów na go­dzinę?

Już samo to, że zo­stała wysłana w tę podróż jak jakiś me­bel, było wy­star­czająco przy­kre. Dosłownie. (Zeszłego lata jej mat­ka zde­cy­do­wała, że odzie­dzi­czo­na po bab­ci ma­ho­nio­wa sza­fa kłóci się z no­wym wy­stro­jem w asce­tycz­nym skan­dy­naw­skim sty­lu, i wysłała me­bel do jej ojca. W tym roku po­dob­ny los spo­tkał Kaię – co z oczu, to z ser­ca). Wy­star­czająco przy­kre było to, że omi­nie ją te­go­rocz­na je­sien­na gala w Cen­tral Par­ku, zi­mo­we obniżki cen, wszyst­kie wy­prze­daże ko­lek­cji w La Per­la – właści­wie wszyst­kie te­go­rocz­ne wy­da­rze­nia to­wa­rzy­skie. Była też pew­na, że jej tak zwa­ne przy­ja­ciółki nie będą tra­ciły cza­su i za­dbają o to, aby jej tak zwa­ny chłopak (no do­brze, jej wszy­scy chłopcy) czu­li się mniej sa­mot­ni.

Wy­star­czająco przy­kre było to, że utknie w środ­ku ja­kie­goś pust­ko­wia – dosłownie zesłana na pu­sty­nię i to na znacz­nie dłużej niż czter­dzieści dni i nocy. Że ju­tro po raz pierw­szy pójdzie do ja­kiejś wieśniac­kiej szkoły, do której z pew­nością uczęszcza ban­da nie­udacz­ników ska­za­nych na sta­no­wy col­le­ge lub szkołę go­spo­dar­stwa wiej­skie­go i którzy praw­do­po­dob­nie uważają, że Guc­ci to fa­jow­skie imię dla ulu­bio­nej kro­wy.

ŁUP.

Skrzy­wiła się. Jesz­cze jed­no kop­nięcie i ten dzie­ciak na własnej skórze za­raz się prze­ko­na, jak się ko­rzy­sta z wyjścia awa­ryj­ne­go.

Pod­su­mo­wując, wy­star­czająco przy­kre było, że sa­mo­lot pędził w kie­run­ku ojca, którego le­d­wie znała, mia­sta – a ra­czej ja­kiejś wiej­skiej dziu­ry – którego na­zwy nie mogła za­pa­miętać, a w którym miała spędzić rok. Cały rok!

ŁUP.

Wszyst­ko to było wy­star­czająco przy­kre – ale czy na­prawdę mu­sie­li ją wsa­dzić do kla­sy tu­ry­stycz­nej?

Kane Ge­ary wypuścił piłkę spo­między palców i odwrócił się, żeby za­de­mon­stro­wać brak za­in­te­re­so­wa­nia jej lo­tem po ide­al­nym łuku na dru­gi ko­niec bo­iska. Uśmiechnął się jed­nak, kie­dy chwilę później usłyszał świst.

– No po­patrz – po­wie­dział. – Musnęła siatkę.

Adam chwy­cił piłkę i znie­sma­czo­ny od­rzu­cił ją swo­je­mu przy­ja­cie­lo­wi. Po­wi­nien wie­dzieć, że zdo­by­te wcześniej pro­wa­dze­nie sta­no­wiło złudną na­dzieję. Ostat­nim ra­zem, gdy Kane prze­grał z nim w ko­szykówkę, mie­li nie­wie­le po­nad metr wzro­stu. Kane może i był zbyt le­ni­wy, aby przy­cho­dzić na tre­nin­gi (w isto­cie tak le­ni­wy, że w dzie­wiątej kla­sie wy­rzu­co­no go z drużyny Ha­ven High bez pra­wa po­wro­tu), ale kie­dy przykładał się do gry, nie zno­sił prze­gry­wać. I dla­te­go nig­dy mu się to nie zda­rzało.

In­ny­mi słowy, ze stratą sied­miu punktów, na pięć mi­nut od całko­wi­tej utra­ty sił, Adam nie miał żad­nych szans.

– Okej, Le­Bron, może na dziś skończy­my? – za­pro­po­no­wał.

Małe bo­isko do ko­szykówki na za­ple­czu li­ceum nie za­pew­niało żad­ne­go cie­nia, ich bu­tel­ki na wodę od daw­na były pu­ste, a po go­dzi­nie bie­ga­nia tam i z po­wro­tem w piekących pro­mie­niach pu­styn­ne­go słońca Adam wyglądał, jak­by właśnie wy­szedł spod prysz­ni­ca. Jego ko­szu­la już daw­no dała za wy­graną i leżała te­raz zgnie­cio­na u pod­sta­wy ko­sza, a jego spo­co­na klat­ka pier­sio­wa błysz­czała w słońcu.

Kane z ko­lei wyglądał, jak­by właśnie wy­siadł ze swo­je­go wy­po­sażone­go w kli­ma­ty­zację ca­ma­ro; je­dy­nie cie­niut­ka strużka potu to­rująca so­bie drogę wzdłuż jego kości po­licz­ko­wej zdra­dzała popołudnio­wy wysiłek w czter­dzie­sto­stop­nio­wym upa­le.

Kane rzu­cił z dwu­tak­tu, piłka po­to­czyła się po obręczy ko­sza, a po­tem spadła z jego niewłaści­wej stro­ny. Cho­ciaż raz
na jakiś czas pudłuje, pomyślał Adam.

Nie­wiel­ka po­cie­cha.

– I co, przy­zna­jesz, że nie masz ze mną szans? – Kane uśmiechnął się pro­tek­cjo­nal­nie, biegnąc przez bo­isko, aby złapać piłkę od­bitą od ko­sza piłkę. – Prze­raża cię myśl o po­je­dyn­ku z nie­zwy­ciężonym mi­strzem? Oba­wiasz się, że za­nim se­zon na do­bre się roz­pocz­nie, two­je mo­ra­le będzie tak ni­skie, że nie będziesz w sta­nie za­grać na­wet w swo­jej mar­nej drużynie?

Adam roześmiał się, wy­obrażając so­bie minę swo­je­go tre­ne­ra na wieść, że jego naj­lep­szy na­past­nik jest zbyt przygnębio­ny, aby za­grać w tym se­zo­nie. Po­gnał przez bo­isko, wybił piłkę z rąk Kane’a i rzu­cił ją z wy­sko­ku ze środ­ka pola, ob­ser­wując z sa­tys­fakcją, jak zmie­rza w kie­run­ku ko­sza.

Trzy punk­ty. Pięknie.

– Ra­czej muszę pędzić do domu i przy­go­to­wać się na spo­tka­nie z dziew­czyną – po­pra­wił Kane’a. – Mam na­dzieję,
że wszyst­kie te ma­rze­nia o sławie gwiaz­dy ko­szykówki ogrzeją cię dziś wie­czo­rem, kie­dy będziesz sie­dział sa­mot­nie w domu, do­ja­dając reszt­ki zim­nej piz­zy i oglądając „Simp­sonów”. Będzie­my z Beth myśleli o to­bie – a nie, chwi­leczkę, ra­czej nie.

– Bar­dzo śmiesz­ne. Po­wi­nie­neś zo­stać za­wo­do­wym ko­mi­kiem. – Kane z nie­do­wie­rza­niem pokręcił głową. – Nadal nie mogę zro­zu­mieć, co naj­sek­sow­niej­sza la­ska w szko­le wi­dzi w ta­kiej ofer­mie jak ty – masz szczęście, że je­stem zbyt zajęty, żeby o nią za­wal­czyć.

Kane chwy­cił piłkę i rzu­cił Ada­mo­wi jego ko­szulkę, a po­tem ru­szy­li w stronę par­kin­gu. W cza­sie wa­ka­cji popołudnia­mi było na nim zupełnie pu­sto, pie­czołowi­cie od­re­stau­ro­wa­ne ca­ma­ro Kane’a i po­rdze­wiały che­vy Ada­ma sta­no­wiły je­dy­ne ślady ludz­kiej ak­tyw­ności na tej wy­be­to­no­wa­nej pu­sty­ni. Idąc, obaj ro­bi­li wszyst­ko, aby nie spoj­rzeć w kie­run­ku ni­skie­go, czer­wo­ne­go bu­dyn­ku, który wkrótce sta­nie się ich więzie­niem na ko­lej­ne dzie­więć mie­sięcy. Igno­ro­wa­nie nie­uchron­ne­go sta­no­wiło słabą obronę, jed­nak tyl­ko tyle mo­gli w tej chwi­li zro­bić.

– Mówiąc „zbyt zajęty”, z pew­nością masz na myśli wska­ki­wa­nie do łóżek połowy drużyny che­er­le­ade­rek i większości dziew­czyn z drużyny ho­ke­ja na tra­wie? – odciął się Adam.

Ze swo­imi krótko ostrzyżony­mi, czar­ny­mi włosa­mi, świ­drującym spoj­rze­niem brązo­wych oczu i nie­na­ganną syl­wetką Kane mógł mieć każdą dziew­czynę, której za­pragnął. I właści­wie wszyst­kie z nich już zdążył mieć.

– Wiesz, ko­le­go, jak to mówią, z nudów przy­chodzą człowie­ko­wi do głowy różne głupo­ty. – Kane posłał Ada­mo­wi naj­bar­dziej nie­win­ny uśmiech, na jaki go było stać. – Trze­ba prze­cież mieć ja­kieś zajęcie.

– Je­steś obrzy­dli­wy, wiesz? – Adam jo­wial­nie klepnął przy­ja­cie­la w ple­cy. – Przez ta­kich jak ty mężczyźni mają nie­zasłużenie złą opi­nię.

Kane po­pchnął go w od­po­wie­dzi, a po­tem zaczął kozłować piłkę, idąc nie­spiesz­nie da­lej.

– Tak na poważnie, Adam, wiem, że to świet­na la­ska, ale nie znu­dziła ci się już trochę? Po­win­niśmy w tym roku za­li­czyć kil­ka młódek…

Adam przy­spie­szył nie­co kro­ku, za­sta­na­wiając się – nie po raz pierw­szy – jak bar­dzo znie­sma­czo­na byłaby Beth, gdy­by wie­działa, ja­kim człowie­kiem jest jego przy­ja­ciel.

Znała oczy­wiście Kane’a dość do­brze i już te­raz wca­le nie była nim za­chwy­co­na – jed­nak to był tyl­ko ten grzecz­ny Kane. Praw­dzi­wy zde­cy­do­wa­nie nie sta­no­wił wzo­ru do
naśla­do­wa­nia.

– Wiesz, ona jest ślicz­na i tak da­lej – kon­ty­nu­ował Kane – ale wy­da­je się nie­co sztyw­na. Jeśli wiesz, co mam na myśli.

Adam odwrócił się do nie­go.

– Dość! Ona nie jest jedną z two­ich la­le­czek. Ona jest… – Adam prze­rwał.

Nie za­mie­rzał tłuma­czyć Kane’owi, czym Beth różni się od dziew­czyn, z którymi do tej pory się spo­ty­kał (szczególnie, że sam tego jesz­cze do końca nie ro­zu­miał). Nie za­mie­rzał opo­wia­dać mu, jak pięknie wygląda w świe­tle księżyca na pu­sty­ni, ani o tym, że może po­wie­dzieć jej dosłownie wszyst­ko, po­wie­rzyć ta­jem­ni­ce, których wcześniej ni­ko­mu nie zdra­dził. Z całą pew­nością nie za­mie­rzał mówić kum­plo­wi, że możliwe, że ją ko­cha. Byli fa­ce­ta­mi. Przy­jaźń – na­wet naj­lep­sza – miała swo­je gra­ni­ce.

– Wszyst­ko jed­no – stwier­dził. – Odpuść już so­bie, do­bra? Ona zo­sta­je. Przy­wyk­nij do tego.

Kane za­mru­gał i uśmiechnął się do Ada­ma lu­bieżnie.

– Nie ma spra­wy. Myślę, że gdy­by taka dziew­czy­na chciała ze mną sy­piać, też bym jej zbyt szyb­ko nie wypuścił z rąk.

Adam za­ru­mie­nił się i zaczął w du­chu wzno­sić modły do isto­ty, która spra­wo­wała pieczę nad opęta­ny­mi przez seks na­sto­lat­ka­mi, żeby Kane nie za­uważył jego nagłego mil­cze­nia i tego, że po­czuł się niezręcznie. Beth rze­czy­wiście z nim sy­piała. Kładła się obok nie­go, wtu­lając w nie­go swo­je do­sko­nałe kształty. Całowała się z nim, pieściła go i spra­wiała, że sza­lał z pożąda­nia i… I to wszyst­ko.

Har­per usłyszała ryk sil­ni­ka sta­re­go che­vy na pod­jeździe i pod­biegła do okna. Oto on. Szczupły. Opa­lo­ny. Bez ko­szul­ki. Złote, lśniące w słońcu włosy, znie­wa­lający uśmiech ma­skujący oczy­wi­ste zmęcze­nie.

Adam. Jej sąsiad. Jej przy­ja­ciel od dziec­ka – part­ner z lek­cji pływa­nia, gier na podwórku, uczest­nik uda­wa­nych pod­wie­czorków przy her­ba­cie i za­baw w dok­to­ra. A te­raz, po la­tach: po­wra­cający król. Gwiaz­da drużyny pływac­kiej. Drużyny ko­szykówki. Drużyny la­cros­se’a. Ogólnie praw­dzi­wy ogier z ame­ry­kańskie­go li­ceum. Nie miało to dla niej większe­go zna­cze­nia, zważyw­szy, jak bez­na­dziej­na była ich szkoła, a poza tym uważała, że sport to ro­dzaj pro­te­zy dla nie­zbyt roz­gar­niętych. Do­dat­ko­wo, patrząc na nie­go, wi­działa co in­ne­go. Albo przy­najm­niej nie tyl­ko to, te­raz już nie.

Otwo­rzyła okno, żeby go zawołać, po­ma­chać mu – jed­nak po chwi­li za­sta­no­wie­nia po­sta­no­wiła tyl­ko mu się przyglądać. Patrząc na nie­go, wi­działa sta­re­go dru­ha, chłopa­ka, który znał wszyst­kie jej ta­jem­ni­ce, a mimo to ją lubił – chłopa­ka, z którym – co nie­daw­no so­bie uświa­do­miła – chciała być. Może na­wet się w nim za­ko­chać.

Niezły nu­mer…

Bied­ny, mały, lek­ce­ważony przy­ja­ciel, za­wsze stojący trochę z boku, mężczy­zna jej ma­rzeń zaśle­pio­ny bla­skiem szcze­nięcej miłości. Od­rzu­cający swoją praw­dziwą brat­nią duszę dla żywej lal­ki Bar­bie. To było tak żenująco ba­nal­ne – a Har­per nie zno­siła być ba­nal­na.

Ani też nie bar­dzo chciała pa­trzeć, jak jej życie zmie­nia się w dru­gorzędną ko­me­dię dla na­sto­la­tek. Szczególnie, że jej ry­wal­ka była zbyt słaba, aby otwo­rzyć usta i po pro­stu wziąć to, cze­go chciała.

Jed­nak wy­star­czy na nie­go spoj­rzeć. Wra­cający z me­czu Adam był sek­sow­ny, spo­co­ny i nie miał na so­bie ko­szul­ki. Jego gładka skóra lśniła w słońcu. Har­per nie po­tra­fiła ode­rwać od nie­go wzro­ku – ten umięśnio­ny brzuch, ta moc­na klat­ka pier­sio­wa, potężne ra­mio­na, które, kie­dy wy­si­liła swoją wy­obraźnię, czuła, jak de­li­kat­nie ją obej­mują…

Na ob­ra­zie ide­al­ne­go ro­man­su jest tyl­ko jed­na ska­za – ide­al­na dziew­czy­na.

Piękna Beth. Beth o blond włosach. Ni­ja­ka i nud­na jak fla­ki z ole­jem Beth.

Ostat­nio Adam mówił wyłącznie o niej, co nie­uchron­nie pro­wa­dziło Har­per na skraj obłędu. Na­wet te­raz wcho­dził do domu za­pew­ne po to, żeby do niej za­dzwo­nić, żeby jej szep­tać słod­kie nie­do­rzecz­ności ze swo­im śpiew­nym, południo­wym ak­cen­tem (sta­no­wiącym uroczą po­zo­stałość po wcze­snym dzie­ciństwie spędzo­nym w Ka­ro­li­nie Południo­wej). Praw­do­po­dob­nie już pla­no­wał jakąś słodką, przy­pra­wiającą o mdłości ko­la­cyjkę przy świe­cach dla uczcze­nia ostat­nie­go dnia lata.

Taki właśnie był. To było obrzy­dli­we. Obrzy­dli­we, bo po­win­no do­ty­czyć jej!

Har­per za­trzasnęła okno i ru­szyła przez pokój w kie­run­ku łóżka, które było za­wa­lo­ne ubra­nia­mi – stertą opcji nie­na­dających się na pierw­szy dzień szkoły. Zniechęcona prze­rzu­ciła cały stos, za­sta­na­wiając się, jak to możliwe, że mając tyle ciuchów, nig­dy nie ma co na sie­bie włożyć.

Pli­so­wa­ny, wy­szy­wa­ny ko­ra­li­ka­mi żółty top z biegnącą ukośnie szarfą, który tak obie­cująco wyglądał w skle­pie? Ohyd­ny. Spra­na dżin­so­wa kurt­ka, która pod­kreślała jej syl­wetkę i spra­wiała, że czuła się jak mo­del­ka na wy­bie­gu? Od zeszłego se­zo­nu zupełnie wyszła z mody. Beżowa bluz­ka z chustą w po­dob­nym od­cie­niu, którą mat­ka przy­niosła do domu w zeszłym mie­siącu, żeby zro­bić jej nie­spo­dziankę? Tak, może – jeśli byłaby po czter­dzie­st­ce. I była zde­spe­ro­waną kurą do­mową.

Nie. Po­trze­bo­wała cze­goś wyjątko­we­go; cze­goś, w czym wyglądałaby do­brze.

Cho­ler­nie do­brze.

Har­per za­du­mała się, gładząc żółto-zie­loną spódniczkę mini, która odważnie odsłaniała jej opa­lo­ne nogi – i po­ten­cjal­nie, w zależności od tego, jak bar­dzo się schy­liła, dużo więcej.

Spra­wa była pro­sta. Har­per pragnęła Ada­ma – a Har­per za­wsze do­sta­wała to, cze­go chciała.

Mu­siała tyl­ko wy­kom­bi­no­wać, jak się do tego za­brać.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: