Nieczystość - ebook
Nieczystość - ebook
Zacznijmy grzeszyć. To pierwsze części skandalizującej serii.
Adam i Beth są idealną parą i mieszkają w Haven High. On to typowy amerykański przystojniak, ona – ideał o blond włosach. Wszyscy ich kochają. No, może nie wszyscy. Harper od dawna ostrzy sobie zęby na Adama, a Kane chce się dobrać do Beth… Żadne z nich jednak nie wie, jak zrealizować te pragnienia.
Postanawiają więc połączyć siły z kimś jeszcze. Kaia to seksowna diablica, która dokładnie wie, w jaki sposób Harper i Kane mogą urzeczywistnić swoje pragnienia. Jednak Kaia również czegoś chce – i aby to zdobyć, nie cofnie się przed niczym.
Kiedy w grę wchodzą nieczystość i zazdrość, tragedia zwykle czeka tuż za rogiem.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7881-383-5 |
Rozmiar pliku: | 550 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
To był najlepszy seks w moim życiu – Harper zakończyła opowiadanie swoim ulubionym zdaniem z lubieżnym uśmiechem na ustach.
Pozostałe dziewczyny opalające się na zaimprowizowanej naprędce plaży (niewygodne leżaki ustawione na podwórku w promieniach pustynnego słońca i margarity w dłoniach to jednak nie to samo, co wypoczynek na rajskiej wyspie) westchnęły z zazdrością. Wszystkie poza Mirandą, która przewróciła oczami i – z wielkim trudem – powstrzymała się od prychnięcia. Harper zdążyła już zdać swojej najlepszej przyjaciółce raport na temat tego faceta, więc ta dobrze wiedziała, że numerek z poprzedniego wieczoru był mało przyjemny, mechaniczny i trwał (być może na szczęście) krótko.
Jednak Harper wiedziała, że Miranda nie piśnie ani słowa. Czy kiedykolwiek odważyła się zepsuć którąś z opowieści Harper? Nigdy – i właśnie dlatego ich przyjaźń przetrwała tak długo.
– I co teraz? – zapytała Beth, zaczesując kosmyki długich, jasnych włosów za uszy. Miranda i Harper wymieniły ledwie dostrzegalny uśmieszek: nieodzownym i najistotniejszym elementem każdej udanej próby naśladowania Beth Manning było poprawienie włosów (przynajmniej raz na każde trzy wypowiedziane zdania). – Spotkasz się z nim jeszcze?
Harper pokręciła głową, a falująca linia jej kasztanowych włosów przesłoniła twarz.
– Powiedziałam mu, żeby zadzwonił do mnie, kiedy mi kaktus na dłoni wyrośnie. Więc gdybyście coś takiego zauważyły, dajcie mi znać.
Dziewczęta wybuchnęły śmiechem i stukając się margaritami w plastikowych kieliszkach, wzniosły toast – za dobre historie i jeszcze lepsze decyzje. W zmaganiach z życiem w kalifornijskim miasteczku Grace seks czasem wygrywał z nudą – ale częściej (biorąc pod uwagę dostępnych w Grace facetów) było wręcz przeciwnie.
Jednak to – słońce, zabawa, drinki, zakaz wstępu osobnikom z chromosomem Y – było prawdziwe życie. Przez całe lato spotykały się raz w tygodniu, rozkładały się w ogródku u Harper – i biorąc pod uwagę, że resztę tygodnia wypełniały im głównie pozbawione perspektyw posady na pół etatu w lokalach mieszczących się w pobliżu autostrady, podawanie hamburgerów w fast foodach, tankowanie aut na stacjach benzynowych lub sprzedawanie pornosów niechlujnym, obleśnym kierowcom, to „dzień na plaży” zawsze stanowił atrakcję. Nawet jeśli zamiast seksownych, opalonych ratowników były obserwowane przez poskręcane, przyschnięte kaktusy. Nawet jeśli jedyny widok stanowiły niskie, okalające miasto wzgórza nieregularnie usiane skarlałymi krzewami, wyglądającymi jakby znajdowały się w ostatnim stadium pustynnego trądu. Nawet jeśli jedyna woda w okolicy ogrzewała się właśnie w dzbanku, który Harper co chwila pochylała nad butelką tequili, uzupełniając to, co z niej wypiła w nadziei, że jej rodzice się nie zorientują.
I co z tego? W końcu słońce spoglądało na nie z bezchmurnego nieba, tworząc w połączeniu ze starannie nałożonym kremem do opalania idealną opaleniznę. Dzień był upalny, drinki zimne i ciągle jeszcze było lato. Przynajmniej przez jakiś czas.
– Ale naprawdę niesamowite było to… – zaczęła znowu Harper i nagle przerwała. – Nie jesteś trochę za stary na podglądacza?! – zawołała podniesionym głosem, wskazując dłonią na przesuwane szklane drzwi sąsiedniego domu, w których pojawiła się właśnie twarz uderzająco przystojnego mężczyzny.
Sąsiad Harper i kolejna atrakcja tego tygodnia: przystojny, mocno zbudowany i całkowicie nieosiągalny Adam Morgan. Dzień plażowy nie mógł się obyć bez odrobiny fantazjowania. A nikt bardziej od niego nie nadawał się na obiekt fantazji – jaka szkoda, że zawsze pojawiał się całkowicie ubrany… Adam wkroczył na podwórko, przykładając jedną rękę do czoła, aby osłonić oczy.
– Czy mogę bezpiecznie popatrzeć, czy też zaczęłyście już panie popołudniową sesję opalania nago? – zapytał, kiedy dziewczyny gorączkowo usiłowały ułożyć się w pozach podkreślających ich atuty, chociaż w ich skąpych bikini i tak nie było gdzie ukryć wad.
– To rzeczywistość, Adamie, a nie twój ulubiony pornos – powiedziała Harper. – A co ty tu właściwie robisz? Nie powinieneś świętować gdzieś indziej ostatniego dnia wolności? W końcu masz jeszcze dziewiętnaście godzin, zanim zabrzmi pierwszy dzwonek.
– Tak, żegnaj lato, witajcie męczarnie. Nie martw się, właśnie jestem w drodze na boisko. Pomyślałem tylko, że wpadnę się przywitać. – Potargał fryzurę Harper, a potem wcisnął się na plastikowy leżak obok Beth, otaczając swoją dziewczynę opalonym, muskularnym ramieniem.
– Miło, że wpadłeś – zachichotała Beth. – A teraz zmykaj stąd, żeby Harper mogła dokończyć opowieść o swojej cudownej randce.
– Kolejna randka? – rzucił Harper porozumiewawczy uśmieszek i pociągnął łyczek z drinka Beth. – Mam nadzieję, że moja dziewczyna nie nauczy się przy tobie żadnych sztuczek. – Mrugnął do Harper, a potem pochylił się, żeby przelotnie pocałować Beth w usta.
Taki był Adam – miły dla wszystkich, wierny tej jedynej.
Beth przytuliła się do swojego chłopaka.
– Nie martw się, myślę, że Harper traktuje wszystkich facetów jak swoją własność. Wygląda na to, że pozostałeś mi tylko ty.
Harper powstrzymała się od ciętej riposty, która cisnęła się jej na usta – głupia paplanina nie zepsuje jej tego idealnego popołudnia.
– No, przyznaj, Harper – ciągnęła Beth, nieświadomie się pogrążając. – Po tylu latach, po tych wszystkich randkach, czy został jeszcze ktoś, z kim się nie spotykałaś? Czy może zaliczyłaś każdego faceta w tym mieście?
Harper rzuciła w stronę szczęśliwej pary swój najsłodszy uśmiech, zatrzymując spojrzenie na Adamie, jego pięknie rzeźbionej sylwetce i przystojnej twarzy.
– Jeszcze nie, Beth – powiedziała, powoli kręcąc głową. – Zapewniam cię, że jeszcze nie…
Kaia była znużona. Z lekceważącym uśmieszkiem odprawiła stewardesę – czy też, jeśli komuś zależy na ścisłości, asystentkę lotu. Jej nie zależało. Nie miała też ochoty, aby do końca lotu stało przed nią niezbyt świeże danie składające się z niedogotowanych ziemniaków i ociekającego sosem kawałka niewiadomego pochodzenia mięsa. Nie potrzebowała, żeby samolotowe jedzenie przyprawiało ją o mdłości. W ostatnim czasie jej życie układało się tak, że na samą myśl o nim chciało jej się wymiotować.
Umościła się na fotelu, starając się nie otrzeć o spocone ramię siedzącej obok niej kobiety, która z trudnością mieściła swoje zwały tłuszczu na wąskim siedzeniu. Z typowych niedogodności towarzyszących podróżom lotniczym brakowało jej jeszcze tylko wrzeszczącego dziecka.
ŁUP.
No proszę – zamiast niego agencja castingowa wszechświata przydzieliła jej niesfornego pięciolatka cierpiącego na ostrą postać ADHD, połączoną najwyraźniej z niekontrolowanym odruchem kopania.
– Posłuchaj, Taylor, posłuchaj – odezwał się zmęczony głos za jej plecami. – Nie kopiemy siedzenia przed sobą, to
niegrzeczne.
Kaia chciała się odwrócić i wyjaśnić małemu Taylorowi i jego mięczakowatej matce, co dokładnie się stanie, jeśli w trakcie tego ciągnącego się niemiłosiernie długo lotu kopanie będzie się powtarzało – ale przemyślawszy sprawę, zrezygnowała.
Prosta matematyka: wyświetlany w samolocie film (jakiś drętwy gniot z Benem Stillerem) potrwa tylko dwie godziny, a lot co najmniej sześć – powinna więc zachować jakieś rozrywki na później.
ŁUP.
Kaia westchnęła, wyjęła swojego iPoda i próbowała się odprężyć. Kiedy do jej uszu dobiegły dźwięki indie popu, zaczęła wykonywać ćwiczenia oddechowe, które Rashi – instruktor jogi, życiowy doradca i w ogóle guru jej matki – pokazał jej w zeszłym roku. Wdech, wydech. Oczyść swój umysł. Jesteś w bezpiecznym miejscu.
Były to oczywiście bzdury. Starożytne mądrości wciskane za jakieś trzysta dolarów za godzinę – jednak mimo to brednie.
Potrzebowała chwili spokoju.
Stres powoduje zmarszczki, przypomniała sobie Kaia, a to, że jej matka była niekwestionowaną królową botoksu chyba na całym Manhattanie, nie oznaczało, że i ona zamierzała wkrótce pójść w jej ślady. Musiała po prostu ochłonąć… Ale jak właściwie miała to zrobić, skoro jej wstrętne nowe życie pędziło ku niej z prędkością tysiąca kilometrów na godzinę?
Już samo to, że została wysłana w tę podróż jak jakiś mebel, było wystarczająco przykre. Dosłownie. (Zeszłego lata jej matka zdecydowała, że odziedziczona po babci mahoniowa szafa kłóci się z nowym wystrojem w ascetycznym skandynawskim stylu, i wysłała mebel do jej ojca. W tym roku podobny los spotkał Kaię – co z oczu, to z serca). Wystarczająco przykre było to, że ominie ją tegoroczna jesienna gala w Central Parku, zimowe obniżki cen, wszystkie wyprzedaże kolekcji w La Perla – właściwie wszystkie tegoroczne wydarzenia towarzyskie. Była też pewna, że jej tak zwane przyjaciółki nie będą traciły czasu i zadbają o to, aby jej tak zwany chłopak (no dobrze, jej wszyscy chłopcy) czuli się mniej samotni.
Wystarczająco przykre było to, że utknie w środku jakiegoś pustkowia – dosłownie zesłana na pustynię i to na znacznie dłużej niż czterdzieści dni i nocy. Że jutro po raz pierwszy pójdzie do jakiejś wieśniackiej szkoły, do której z pewnością uczęszcza banda nieudaczników skazanych na stanowy college lub szkołę gospodarstwa wiejskiego i którzy prawdopodobnie uważają, że Gucci to fajowskie imię dla ulubionej krowy.
ŁUP.
Skrzywiła się. Jeszcze jedno kopnięcie i ten dzieciak na własnej skórze zaraz się przekona, jak się korzysta z wyjścia awaryjnego.
Podsumowując, wystarczająco przykre było, że samolot pędził w kierunku ojca, którego ledwie znała, miasta – a raczej jakiejś wiejskiej dziury – którego nazwy nie mogła zapamiętać, a w którym miała spędzić rok. Cały rok!
ŁUP.
Wszystko to było wystarczająco przykre – ale czy naprawdę musieli ją wsadzić do klasy turystycznej?
Kane Geary wypuścił piłkę spomiędzy palców i odwrócił się, żeby zademonstrować brak zainteresowania jej lotem po idealnym łuku na drugi koniec boiska. Uśmiechnął się jednak, kiedy chwilę później usłyszał świst.
– No popatrz – powiedział. – Musnęła siatkę.
Adam chwycił piłkę i zniesmaczony odrzucił ją swojemu przyjacielowi. Powinien wiedzieć, że zdobyte wcześniej prowadzenie stanowiło złudną nadzieję. Ostatnim razem, gdy Kane przegrał z nim w koszykówkę, mieli niewiele ponad metr wzrostu. Kane może i był zbyt leniwy, aby przychodzić na treningi (w istocie tak leniwy, że w dziewiątej klasie wyrzucono go z drużyny Haven High bez prawa powrotu), ale kiedy przykładał się do gry, nie znosił przegrywać. I dlatego nigdy mu się to nie zdarzało.
Innymi słowy, ze stratą siedmiu punktów, na pięć minut od całkowitej utraty sił, Adam nie miał żadnych szans.
– Okej, LeBron, może na dziś skończymy? – zaproponował.
Małe boisko do koszykówki na zapleczu liceum nie zapewniało żadnego cienia, ich butelki na wodę od dawna były puste, a po godzinie biegania tam i z powrotem w piekących promieniach pustynnego słońca Adam wyglądał, jakby właśnie wyszedł spod prysznica. Jego koszula już dawno dała za wygraną i leżała teraz zgnieciona u podstawy kosza, a jego spocona klatka piersiowa błyszczała w słońcu.
Kane z kolei wyglądał, jakby właśnie wysiadł ze swojego wyposażonego w klimatyzację camaro; jedynie cieniutka strużka potu torująca sobie drogę wzdłuż jego kości policzkowej zdradzała popołudniowy wysiłek w czterdziestostopniowym upale.
Kane rzucił z dwutaktu, piłka potoczyła się po obręczy kosza, a potem spadła z jego niewłaściwej strony. Chociaż raz
na jakiś czas pudłuje, pomyślał Adam.
Niewielka pociecha.
– I co, przyznajesz, że nie masz ze mną szans? – Kane uśmiechnął się protekcjonalnie, biegnąc przez boisko, aby złapać piłkę odbitą od kosza piłkę. – Przeraża cię myśl o pojedynku z niezwyciężonym mistrzem? Obawiasz się, że zanim sezon na dobre się rozpocznie, twoje morale będzie tak niskie, że nie będziesz w stanie zagrać nawet w swojej marnej drużynie?
Adam roześmiał się, wyobrażając sobie minę swojego trenera na wieść, że jego najlepszy napastnik jest zbyt przygnębiony, aby zagrać w tym sezonie. Pognał przez boisko, wybił piłkę z rąk Kane’a i rzucił ją z wyskoku ze środka pola, obserwując z satysfakcją, jak zmierza w kierunku kosza.
Trzy punkty. Pięknie.
– Raczej muszę pędzić do domu i przygotować się na spotkanie z dziewczyną – poprawił Kane’a. – Mam nadzieję,
że wszystkie te marzenia o sławie gwiazdy koszykówki ogrzeją cię dziś wieczorem, kiedy będziesz siedział samotnie w domu, dojadając resztki zimnej pizzy i oglądając „Simpsonów”. Będziemy z Beth myśleli o tobie – a nie, chwileczkę, raczej nie.
– Bardzo śmieszne. Powinieneś zostać zawodowym komikiem. – Kane z niedowierzaniem pokręcił głową. – Nadal nie mogę zrozumieć, co najseksowniejsza laska w szkole widzi w takiej ofermie jak ty – masz szczęście, że jestem zbyt zajęty, żeby o nią zawalczyć.
Kane chwycił piłkę i rzucił Adamowi jego koszulkę, a potem ruszyli w stronę parkingu. W czasie wakacji popołudniami było na nim zupełnie pusto, pieczołowicie odrestaurowane camaro Kane’a i pordzewiały chevy Adama stanowiły jedyne ślady ludzkiej aktywności na tej wybetonowanej pustyni. Idąc, obaj robili wszystko, aby nie spojrzeć w kierunku niskiego, czerwonego budynku, który wkrótce stanie się ich więzieniem na kolejne dziewięć miesięcy. Ignorowanie nieuchronnego stanowiło słabą obronę, jednak tylko tyle mogli w tej chwili zrobić.
– Mówiąc „zbyt zajęty”, z pewnością masz na myśli wskakiwanie do łóżek połowy drużyny cheerleaderek i większości dziewczyn z drużyny hokeja na trawie? – odciął się Adam.
Ze swoimi krótko ostrzyżonymi, czarnymi włosami, świdrującym spojrzeniem brązowych oczu i nienaganną sylwetką Kane mógł mieć każdą dziewczynę, której zapragnął. I właściwie wszystkie z nich już zdążył mieć.
– Wiesz, kolego, jak to mówią, z nudów przychodzą człowiekowi do głowy różne głupoty. – Kane posłał Adamowi najbardziej niewinny uśmiech, na jaki go było stać. – Trzeba przecież mieć jakieś zajęcie.
– Jesteś obrzydliwy, wiesz? – Adam jowialnie klepnął przyjaciela w plecy. – Przez takich jak ty mężczyźni mają niezasłużenie złą opinię.
Kane popchnął go w odpowiedzi, a potem zaczął kozłować piłkę, idąc niespiesznie dalej.
– Tak na poważnie, Adam, wiem, że to świetna laska, ale nie znudziła ci się już trochę? Powinniśmy w tym roku zaliczyć kilka młódek…
Adam przyspieszył nieco kroku, zastanawiając się – nie po raz pierwszy – jak bardzo zniesmaczona byłaby Beth, gdyby wiedziała, jakim człowiekiem jest jego przyjaciel.
Znała oczywiście Kane’a dość dobrze i już teraz wcale nie była nim zachwycona – jednak to był tylko ten grzeczny Kane. Prawdziwy zdecydowanie nie stanowił wzoru do
naśladowania.
– Wiesz, ona jest śliczna i tak dalej – kontynuował Kane – ale wydaje się nieco sztywna. Jeśli wiesz, co mam na myśli.
Adam odwrócił się do niego.
– Dość! Ona nie jest jedną z twoich laleczek. Ona jest… – Adam przerwał.
Nie zamierzał tłumaczyć Kane’owi, czym Beth różni się od dziewczyn, z którymi do tej pory się spotykał (szczególnie, że sam tego jeszcze do końca nie rozumiał). Nie zamierzał opowiadać mu, jak pięknie wygląda w świetle księżyca na pustyni, ani o tym, że może powiedzieć jej dosłownie wszystko, powierzyć tajemnice, których wcześniej nikomu nie zdradził. Z całą pewnością nie zamierzał mówić kumplowi, że możliwe, że ją kocha. Byli facetami. Przyjaźń – nawet najlepsza – miała swoje granice.
– Wszystko jedno – stwierdził. – Odpuść już sobie, dobra? Ona zostaje. Przywyknij do tego.
Kane zamrugał i uśmiechnął się do Adama lubieżnie.
– Nie ma sprawy. Myślę, że gdyby taka dziewczyna chciała ze mną sypiać, też bym jej zbyt szybko nie wypuścił z rąk.
Adam zarumienił się i zaczął w duchu wznosić modły do istoty, która sprawowała pieczę nad opętanymi przez seks nastolatkami, żeby Kane nie zauważył jego nagłego milczenia i tego, że poczuł się niezręcznie. Beth rzeczywiście z nim sypiała. Kładła się obok niego, wtulając w niego swoje doskonałe kształty. Całowała się z nim, pieściła go i sprawiała, że szalał z pożądania i… I to wszystko.
Harper usłyszała ryk silnika starego chevy na podjeździe i podbiegła do okna. Oto on. Szczupły. Opalony. Bez koszulki. Złote, lśniące w słońcu włosy, zniewalający uśmiech maskujący oczywiste zmęczenie.
Adam. Jej sąsiad. Jej przyjaciel od dziecka – partner z lekcji pływania, gier na podwórku, uczestnik udawanych podwieczorków przy herbacie i zabaw w doktora. A teraz, po latach: powracający król. Gwiazda drużyny pływackiej. Drużyny koszykówki. Drużyny lacrosse’a. Ogólnie prawdziwy ogier z amerykańskiego liceum. Nie miało to dla niej większego znaczenia, zważywszy, jak beznadziejna była ich szkoła, a poza tym uważała, że sport to rodzaj protezy dla niezbyt rozgarniętych. Dodatkowo, patrząc na niego, widziała co innego. Albo przynajmniej nie tylko to, teraz już nie.
Otworzyła okno, żeby go zawołać, pomachać mu – jednak po chwili zastanowienia postanowiła tylko mu się przyglądać. Patrząc na niego, widziała starego druha, chłopaka, który znał wszystkie jej tajemnice, a mimo to ją lubił – chłopaka, z którym – co niedawno sobie uświadomiła – chciała być. Może nawet się w nim zakochać.
Niezły numer…
Biedny, mały, lekceważony przyjaciel, zawsze stojący trochę z boku, mężczyzna jej marzeń zaślepiony blaskiem szczenięcej miłości. Odrzucający swoją prawdziwą bratnią duszę dla żywej lalki Barbie. To było tak żenująco banalne – a Harper nie znosiła być banalna.
Ani też nie bardzo chciała patrzeć, jak jej życie zmienia się w drugorzędną komedię dla nastolatek. Szczególnie, że jej rywalka była zbyt słaba, aby otworzyć usta i po prostu wziąć to, czego chciała.
Jednak wystarczy na niego spojrzeć. Wracający z meczu Adam był seksowny, spocony i nie miał na sobie koszulki. Jego gładka skóra lśniła w słońcu. Harper nie potrafiła oderwać od niego wzroku – ten umięśniony brzuch, ta mocna klatka piersiowa, potężne ramiona, które, kiedy wysiliła swoją wyobraźnię, czuła, jak delikatnie ją obejmują…
Na obrazie idealnego romansu jest tylko jedna skaza – idealna dziewczyna.
Piękna Beth. Beth o blond włosach. Nijaka i nudna jak flaki z olejem Beth.
Ostatnio Adam mówił wyłącznie o niej, co nieuchronnie prowadziło Harper na skraj obłędu. Nawet teraz wchodził do domu zapewne po to, żeby do niej zadzwonić, żeby jej szeptać słodkie niedorzeczności ze swoim śpiewnym, południowym akcentem (stanowiącym uroczą pozostałość po wczesnym dzieciństwie spędzonym w Karolinie Południowej). Prawdopodobnie już planował jakąś słodką, przyprawiającą o mdłości kolacyjkę przy świecach dla uczczenia ostatniego dnia lata.
Taki właśnie był. To było obrzydliwe. Obrzydliwe, bo powinno dotyczyć jej!
Harper zatrzasnęła okno i ruszyła przez pokój w kierunku łóżka, które było zawalone ubraniami – stertą opcji nienadających się na pierwszy dzień szkoły. Zniechęcona przerzuciła cały stos, zastanawiając się, jak to możliwe, że mając tyle ciuchów, nigdy nie ma co na siebie włożyć.
Plisowany, wyszywany koralikami żółty top z biegnącą ukośnie szarfą, który tak obiecująco wyglądał w sklepie? Ohydny. Sprana dżinsowa kurtka, która podkreślała jej sylwetkę i sprawiała, że czuła się jak modelka na wybiegu? Od zeszłego sezonu zupełnie wyszła z mody. Beżowa bluzka z chustą w podobnym odcieniu, którą matka przyniosła do domu w zeszłym miesiącu, żeby zrobić jej niespodziankę? Tak, może – jeśli byłaby po czterdziestce. I była zdesperowaną kurą domową.
Nie. Potrzebowała czegoś wyjątkowego; czegoś, w czym wyglądałaby dobrze.
Cholernie dobrze.
Harper zadumała się, gładząc żółto-zieloną spódniczkę mini, która odważnie odsłaniała jej opalone nogi – i potencjalnie, w zależności od tego, jak bardzo się schyliła, dużo więcej.
Sprawa była prosta. Harper pragnęła Adama – a Harper zawsze dostawała to, czego chciała.
Musiała tylko wykombinować, jak się do tego zabrać.