Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Nieistotne wizerunki - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Seria:
Data wydania:
16 stycznia 2019
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Nieistotne wizerunki - ebook

Wspaniała, polifoniczna powieść o ludzkiej egzystencji.

Co łączy życie Elsiny Marrone, niezrównanej w kołysaniu biodrami miliarderki, z życiem Peppina Valletty, romantycznego śpiewaka z piano baru, albo Lindy Giugiu, niepokonanej przy pokerowym stole? Łączy je właśnie to, że każde z nich jest życiem. Składają się z mnóstwa być może nieistotnych, ale przez to wcale nie drugorzędnych zdarzeń.

Biorąc za punkt wyjścia portrety autorstwa Jacopa Benassiego, Paolo Sorrentino wyobraża sobie historie uwiecznionych na nich osób, nie wiedząc, kim są ani co robią. Z błyskotliwym humorem łączy różne rejestry i treści, w jednym zdaniu przechodząc od cierpienia do śmiechu, od wzruszenia do ironii, snując niesplecione ze sobą opowieści o miłości, samotności i przyjaźni, komedie, melodramaty, tragedie i farsy.

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8062-991-2
Rozmiar pliku: 4,7 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Elsina Marone

Elsina Marone urodziła się w Ferrarze w 1940 roku i po raz pierwszy w życiu kołysze biodrami, ubrana, w herbaciarni w 1958 roku. Trwa to zaledwie dziesięć sekund, a ruch ten jest tak delikatny, że prawie niedostrzegalny.

Falowanie to było jednak niezbędne, by w odwieczną pułapkę miłosnego otumanienia złapać Maria Vallego, wtedy siedemdziesięcioośmioletniego właściciela znamienitej, słynnej w świecie marki. Piwa Valle.

Małżeństwo trwa cztery lata, tyle, ile Mario Valle potrzebuje, by na granicy andropauzy zapłodnić Elsinę, po czym przestać plątać jej się pod nogami na skutek szybkiej, przyzwoitej śmierci.

Elsina kołysze biodrami po raz drugi w 1962 roku, w perfekcyjnym półcieniu sypialni, na kilka tygodni przed śmiercią Maria. Tym razem jest nago, ale znów ruch ten trwa dziesięć sekund i jest ledwo dostrzegalny.

Na tło swojego spektaklu wybiera wiszący na ścianie mroczny obraz Sironiego.

Drobna, wygięta dłoń Elsiny delikatnie opiera się o krawędź pięknego sekretarzyka. Cudowny widok.

W tej jednej chwili Elsina była bardziej zachwycająca niż kiedykolwiek później, gdyż żądza pieniędzy sprawia, że ludzie są piękni.

Celem jest podpis Vallego na specjalnie przez nią przygotowanym testamencie.

Podpis pojawia się dokładnie dziewięć minut po niezapomnianym ruchu miednicy Elsiny.

Testament sporządzony przez Elsinę podważa paragraf 4, ustęp B dokumentu spisanego przez jej męża, w którym to przewiduje się zapis czterech miliardów starych lirów dla siostry Maria.

Tymczasem Elsina w ustępie B przewidziała dla siostry Maria jedynie własne miejsce parkingowe, gdy ta będzie miała ochotę złożyć wizytę w browarze Valle.

Kpina, bo jak dobrze wiadomo, browar Valle nie ma prywatnego parkingu.

Mario, czy to z powodu zbliżającej się choroby, czy też dlatego, że przed oczami wciąż ma ten wspaniały, zmysłowy ruch, którym Elsina obdarowała go po raz drugi w ciągu czterech lat, nawet nie czyta rzeczonego dokumentu.

Podpisuje. I umiera z wyrazem rozkoszy w oczach.

Ostatnim obrazem zapisanym w korze mózgowej Vallego jest cień drobnej dłoni Elsiny muskającej sekretarzyk ze zniewalającą słodyczą.

– Zdolna rączka – rozlega się gdzieś niczym nieskrępowany szept plotkarzy, a po nim następują znaczące westchnienia.

Siostra Maria, osóbka szara jak realny socjalizm, przez resztę życia rozmyśla nad zabójstwem doskonałym dokonanym przez Elsinę Marone.

Szkoda czasu i refleksji.

Wdowa już jest o krok do przodu.

Dzień po pogrzebie Elsina Marone zabiera ze sobą syna oraz ogromny spadek i przenosi się do ściśle chronionej enklawy – Monte Carlo.

Ofiarowuje księstwu czterdzieści dziewięć miliardów lirów z 1962 roku, a oni, rozwijając przed nią czerwone dywany, przyznają jej obywatelstwo.

Tak więc Elsina na zawsze opuszcza Ferrarę i kupuje dziewięciopokojowy penthouse z tarasem wychodzącym na port w Monte Carlo w nowoczesnym, prawie opustoszałym apartamentowcu zamieszkanym w dużej mierze przez widma monakijskich obywateli, którzy faktycznie mieszkają gdzie indziej.

Nieistotny szczegół: to tutaj, na korytarzach budynku, po raz pierwszy w życiu odkrywa istnienie wykładziny. Jest nią zachwycona.

Dopiero później się dowie, że miękkość idzie w parze z roztoczami.

Po latach stanie się orędowniczką usunięcia wykładzin z budynku i dopnie swego.

Oprócz tego nabywa zamek w Prowansji, domek alpejski w Szwajcarii do uprawiania sportów zimowych, pięciopokojowe mieszkanie w szesnastej dzielnicy w Paryżu, penthouse na Upper East Side w Nowym Jorku i trzydziestodwumetrowy jacht zakotwiczony tuż pod nosem.

Resztę pieniędzy powierza temu samemu doradcy finansowemu, z którego usług korzysta książę Rainier, Francuzowi ormiańskiego pochodzenia o nazwisku Gérard, z którym Elsina, na przestrzeni lat, dziewięć razy idzie do łóżka.

Większą niewiadomą jest liczba spotkań z Rainierem.

W następstwie tych siedmiu rozważnych decyzji Elsina wypowiada proste słowa:

– Teraz jestem wolna i szczęśliwa.

Trudno się z nią nie zgodzić.

Jakby tego było mało, Piwa Valle nigdy nie dotyka żaden kryzys i nieprzyzwoicie pomnaża ono dziedzictwo Elsiny. Jedynie w 2013 roku notuje spadek o 0,4 procent.

Elsina robi awanturę dyrektorowi generalnemu, który wyjaśnia jej, że powodem spadku jest rosnące zainteresowanie piwami rzemieślniczymi.

Elsina natychmiast załatwia sobie wywiad w „Panoramie”.

Przyjaźni się z Giuseppe Icarem, udziałowcem gazety, również mieszkańcem Monako, a pod przykrywką rozmowy o swoim życiu, nie do końca bezinteresownie, przemyca w wywiadzie następujące oświadczenie:

– Jednym z najbardziej rażących przejawów upadku ludzkości jest ta niedorzeczna moda na wytwarzanie piwa rzemieślniczego.

Elsina Marone pali siedemdziesiąt papierosów dziennie, ale nie jest uzależniona.

Oprócz tego nie używa słowa „kaloryfer”, tylko „grzejnik”.

Czas wolny Elsiny to bezkresna oaza wielkości Rosji.

W 1963 roku, ogłuszona monakijską apatią, obserwując Grand Prix z tarasu swojego domu, postanawia zostać kierowcą Formuły 1. Udaje jej się to cztery lata później, gdy bierze udział w Grand Prix Belgii z małym zespołem, który, jak utrzymują nieżyczliwi, dotowała własnymi środkami.

Plasuje się na przedostatnim miejscu, wszyscy jednak są zgodni, że wina leży po stronie pojazdu, a nie kierowcy.

Fascynacja motoryzacją, pomijając skromne osiągnięcia, okazuje się przejściową pasją.

Elsina Marone żyje zapałem, który rozpala się i gaśnie zależnie od podmuchu wiatru w jej głowie. To częsta przypadłość bogaczy siedzących z założonymi rękami.

Odtąd jednak podczas Grand Prix Monte Carlo zawsze będzie się starała być gdzie indziej.

Mimo wszystko jej życie towarzyskie w Monako jest bogate i zróżnicowane.

Staje na czele Czerwonego Krzyża, jest ogniwem łączącym całą monakijską filantropię. Dlatego też nie może jej zabraknąć na balach, koktajlach, herbatkach z księciem i księżną ani wieczorach charytatywnych. Pojawia się na wszystkich wydarzeniach sportowych i jest zasypywana zaproszeniami na kolacje i imprezy.

Rewanżuje się rzadko i niechętnie, ponieważ nie grzeszy szczodrością.

Krucha i porywcza, co w połączeniu dodaje jej aroganckiego seksapilu, wierna modzie na minispódniczki, w maju 1964 roku umila sobie pobyt w nowojorskim apartamencie stosunkami seksualnymi z Anthonym Caldazzem, pozbawionym małego lewego palca pachołkiem klanu Gambino.

Nigdy się nikomu nie zwierzy z tego trwającego trzy tygodnie związku.

Gdy jest sama, po cichu i z lekkim obrzydzeniem określa go mianem „wielkiego zwierzęcia”. Określenie to nigdy nie przestanie przyprawiać jej o dreszcz odrazy.

Pewnego dnia przed zwyczajowym stosunkiem Anthony ofiarowuje jej wielką mortadelę. Gdy tylko opuszcza jej mieszkanie, Elsina udaje się do Little Italy i próbuje sprzedać kiełbasę w czterech włoskich sklepach spożywczych. Wszystkie odmawiają.

Decyduje się, choć niechętnie, wyrzucić ukradkiem wielką mortadelę do śmietnika.

W towarzystwie, nie wiedzieć czemu, chwali się niskim ciśnieniem.

Ma studziewięcioletnią matkę, która nigdy się nie ruszyła poza Ferrarę.

Mieszka w dwóch pokojach z papugą, która ponoć chroni ją przed włamaniami. Papuga tymczasem na widok każdego, kto ma na sobie dżinsy, wykrzykuje:

– Złodziej! Dzwonię po policję!

W istocie wszyscy złodzieje zawsze mają na sobie dżinsy.

Papuga ma na imię Pantofel.

Przed trzema tygodniami Elsina mimo przekonania, że pewne uczucia nie pojawią się już na jej horyzoncie, szaleńczo zakochała się od pierwszego wejrzenia w Jamesie Marchu, obiecującym kierowcy Formuły 1, który mieszka piętro niżej w jej apartamentowcu.

March rzadko przebywa w tym mieszkaniu, jednak po wypadku podczas testów w Australii, w którym doznał poważnych złamań obu nóg i jednej dłoni, postanawia spędzić okres rekonwalescencji pośród ciszy Monte Carlo.

James March, wierna kopia Big Jima, nawet nie wie o jej istnieniu.

Elsinę przerażają krówki. Gdy raz zjadła jedną, na trzy dni przykleiła jej się do mostu protetycznego i nie można było jej usunąć nawet za pomocą palnika gazowego.

Jednym z jej poważnych problemów są zęby. Były dla niej udręką przez całe życie.

Cała jej jama ustna to skomplikowana i delikatna struktura zbudowana z mostów, implantów i częściowych protez, przez co ma wrażenie, że to nie jej usta.

– Niełatwo przeżyć tyle lat z cudzymi ustami. – Czasami temu stwierdzeniu towarzyszy melancholijne westchnienie.

Kiedyś w supermarkecie pod domem spotkała Micka Jaggera, który robiąc zakupy przed powrotem na swój jacht, prosił ekspedienta o możliwie najbardziej miękką kanapkę.

Elsina przyglądała się, jak Mick porusza językiem wewnątrz swoich ust, i domyśliła się, że on także ma cudze usta.

Książę Rainier na długo zapamiętał pewne zdanie, które Elsina wypowiedziała podczas publicznego przemówienia do francuskich działaczek Czerwonego Krzyża:

– Przyszłością nazywamy niedostatek teraźniejszości.

Na wspomnienie owej sentencji ten wielki człowiek dodawał:

– Ileż w tym prawdy.

Po czym znów na pełnych żaglach odpływał w stronę apatii.

Pod wieczór, popijając na tarasie czystą wódkę, Elsina zapada w sen przy zachodzącym słońcu. Przesypia pół godziny, a gdy się budzi, jest już ciemno.

Jest w podłym nastroju.

Któregoś razu w kasynie, podniecona nieoczekiwaną wygraną trzydziestosześciokrotności zakładu po obstawieniu pojedynczego numeru 21, wychyliwszy się nagle na krześle, nieumyślnie puściła gazy, co wyraźnie usłyszało czternaście osób obecnych przy stole.

Do kasyna chodzi we wtorki. Jednego wieczoru przegrywa średnio dwanaście tysięcy euro.

Armando Taverna, menedżer luksusowego apartamentowca, w którym mieszka Elsina, gdzie indziej zwany portierem, zostawił wiadomość dla majętnej lokatorki.

Drogocenny bilecik informuje ją, że kierowca James March, dowiedziawszy się, iż Elsina również jest kierowcą, czyli koleżanką po fachu, z ogromną przyjemnością napiłby się z nią herbaty w środowe popołudnie.

Pyta też uprzejmie, czy spotkanie może się odbyć w jego domu, gdyż z powodu tymczasowego paraliżu obu nóg nie może się poruszać.

Elsina, zaraz po przeczytaniu drogocennego bileciku, robi cztery rzeczy.

Uśmiecha się.

Dzwoni do Taverny i odpowiada potwierdzająco na zaproszenie.

Udaje się do chirurga plastycznego, który ostrzykuje najbardziej widoczne bruzdy na jej twarzy i szyi.

Ogląda się w okazałym lustrze na korytarzu i mówi do siebie z nutą wyzwania w głosie:

– Zobaczymy.

Elsina Marone ma dwa opasłe notesy na numery telefonów. Jeden dla żywych i jeden dla zmarłych.

Parę razy pomyliła się i wykręciła numer telefonu nieżyjących przyjaciół.

W jednym wypadku ktoś po drugiej stronie odebrał, ale nie wypowiedział ani słowa.

Elsina tak się wystraszyła, że poprosiła syna, który mieszka w Mediolanie, by przyjechał do niej i przez tydzień dotrzymał jej towarzystwa.

Podczas gdy czekała na syna, do jej mieszkania wleciał nietoperz. W popłochu latał po pokojach jak oszalały. W tamtej chwili Elsina w pełni zrozumiała znaczenie wyrażenia „spojrzeć śmierci w oczy”.

Armando Taverna, mężczyzna o nieograniczonych zdolnościach manualnych, złapał nietoperza w ręcznik i zwrócił mu wolność.

Elsina nie chciała z powrotem tego ręcznika i zapytała Armanda, czy jest możliwe, by wspólnota mieszkaniowa pokryła jego koszt.

Niewzruszony Taverna powiedział tylko:

– Sprawdzę w regulaminie.

W ramach napiwku Elsina podarowała mu pudełko czekoladek, które, jak się okazało pod wpływem letnich upałów, pokryły się białym osadem, dla smakoszy równającym się śmierci.

– To tylko tłuszcz osadzający się na powierzchni. Same czekoladki są dobre – zawyrokowała.

Przed dwunastoma laty pewien południowoafrykański przemysłowiec z branży żelaznej zamordował w tym prawie opustoszałym apartamentowcu swoją młodą żonę, byłą amerykańską playmate, podpalając ją we śnie.

System przeciwpożarowy zareagował z fatalnym opóźnieniem, a po incydencie, o którym Elsina przypomina sobie każdego wieczoru przed zaśnięciem, został całkowicie wymieniony.

Syn Elsiny, doradca podatkowy Manlio Valle, spędził z matką tydzień. Nie zamienili zbyt wielu słów. Sztywność wzięła górę. Nigdy nie było między nimi poufałości. Małego Manlia od dziecka wysyłano do prestiżowych szkół z internatem.

Dzień przed wyjazdem z Monte Carlo wyznał matce, że jest zestresowany, ponieważ jego kochanka nalega, by opuścił żonę.

Elsina udzieliła synowi niebagatelnej rady.

Powiedziała mu:

– Nie jesteś typem mężczyzny, który może mieć dwie kobiety i tylko jeden dom. Radzę ci więc, byś miał dwa domy i tylko jedną kobietę.

Gdy Manlio doszedł do siebie po tym zawiłym rebusie arytmetycznym, zapytał lekko zniecierpliwiony:

– Dobrze, ale którą z tych dwóch kobiet mam wybrać?

Elsina z kamienną twarzą odpowiedziała:

– Tę z mniej skomplikowanymi potrzebami seksualnymi.

Manlio postąpił zgodnie z zaleceniem.

I dobrze na tym wyszedł.

W środę rano Elsina otrzymała nieoczekiwany telefon z więzienia w Tennessee.

Tamtejszy urzędnik poinformował ją, że jeden z więźniów chce z nią rozmawiać.

– O kogo chodzi? – zapytała niewzruszona Elsina.

– Anthony Caldazzo, skazany na dożywocie – wyjaśnił urzędnik.

Elsina wyciągnęła pulsującą w napięciu dłoń i rozłożyła palce. Sprawdziła, czy mały palec, drobny i przezroczysty jak niektóre nowoczesne żarówki, jest na swoim miejscu, i po chwili odpowiedziała ładną angielszczyzną:

– Dla Anthony’ego Caldazza jest już za późno.

Następnie się rozłączyła.

W środę po południu Elsina z lekkim ściskiem w dołku zeszła piętro niżej, by napić się herbaty z Jamesem Marchem.

Zastała kierowcę w kompletnej depresji, w niemal katatonicznym stanie.

Z powodu połamanych nóg i ręki nie brał udziału w wyścigach, między innymi w tym rozgrywającym się właśnie w Malezji. Wygrana w tym wyścigu zapewniłaby Marchowi pierwsze miejsce w klasyfikacji.

Z tego powodu milczał jak grób.

Popijali herbatę w niepewnej atmosferze.

Elsina przerwała milczenie bystrym spostrzeżeniem:

– Zauważył pan, że w ostatnich latach jest coraz mniej karłów, bezpańskich psów i zajęczych warg?

James przytaknął smutno, a jego błękitne oczy był peanem na cześć słodyczy.

Niezainteresowany ani zajęczymi wargami, ani bezpańskimi psami, ani karłami, w tej kolejności, zmienił temat.

– Słyszałem, że pani również się ścigała.

– Tak, ale nie rozmawiam na temat sportu samochodowego – odparła zdecydowanie Elsina.

James uśmiechnął się i wpatrując się w starszą panią, powiedział:

– Ma pani rację. Mnie również dobrze by zrobiło przez jakiś czas nie mówić o sporcie samochodowym.

– Czy ktoś panu pomaga? – zapytała Elsina niczym opiekuńcza ciocia.

– Oczywiście. Mam Valentina, mojego asystenta. Jest ze mną cały czas – odrzekł James i po dość dziwnej pauzie dodał: – Jedyny problem pojawia się, gdy muszę się umyć. Valentino chętnie by mi pomógł, ale nie lubię, gdy myje mnie mężczyzna.

Ściśnięty dołek Elsiny urósł do rozmiarów krateru.

Ponadto w szyi odczuwała ostry, przeszywający ból.

Zaryzykowała:

– Jeśli chciałby pan, ja mogę panu pomóc. Mam dużo wolnego czasu, a czystość nie jest mi obca.

James March się uśmiechnął.

– To bardzo miło z pani strony, dziękuję, ale nie mógłbym tak pani fatygować. Po prostu muszę jak najszybciej zatrudnić pielęgniarkę.

– Jak pan woli – powiedziała Elsina z ciężkim sercem.

Koniec herbaty w środowe popołudnie.

Dla Jamesa Marcha jest zbyt wcześnie, pomyślała Elsina Marone.

Na odchodnym bez większego powodu powiedziała do młodego kierowcy:

– Wie pan, że mam niskie ciśnienie?

James March, udając zdumienie, odparł:

– Tak, słyszałem.

Elsina Marone, podobnie jak Kim Novak, cierpi na zespół Morrisa. Oznacza to, że genetycznie jest mężczyzną, ale nie produkuje hormonów męskich.

Tej środowej nocy, leżąc rozpalona na wznak na łóżku, pomyślała, że amiszowie na pewno poświęcają wiele uwagi seksowi. Nie wiadomo dlaczego.

Później przypomniała jej się pewna chwila przed wieloma laty, w której to powiązała ideę postępu z instalacją pierwszego domofonu w jej budynku w Ferrarze.

Na wspomnienie o pierwszym domofonie, jaki w życiu widziała, łzy napłynęły jej do oczu.

Dawno jej się to nie zdarzyło.

Łzy do oczu, pomyślała, jakie to ładne wyrażenie.

Później naszła ją refleksja, że jedyne, czego żałuje w swoim życiu, to że kiedyś się ono skończy.

Na samą myśl poczuła zazdrość o tych, którzy zostaną.

Niekończące się przyjęcie przyszłości, na które nie będzie zaproszona.

Stąd właśnie bierze się jej nieustanne zirytowanie młodymi ludźmi.

Na rytmicznej fali tych rozmyślań zasnęła.

Ale nie był to spokojny sen. Był to sen wypełniony postacią Jamesa Marcha.

Następnego dnia półprzytomna weszła do kuchni.

W jej głowie pojawiło się zdanie, którego nie słyszała od dzieciństwa.

Brzmiało ono:

„Nie zawsze wszystko idzie po naszej myśli”.

Z tego powodu postanowiła własnoręcznie upiec ciasteczka wiśniowe.

Zaniosła je Jamesowi Marchowi.

– Dobre – skomentował James.

– Proszę wziąć jeszcze jedno – powiedziała Elsina z troskliwością, o którą nigdy by się nie podejrzewała.

James uniósł dłoń w geście podziękowania.

– Nie mogę. Muszę uważać, by nie wyjść z formy.

– Czy znalazł pan już pielęgniarkę? – Elsina bez wahania przeszła do tematu, który ją interesował.

– Jeszcze nie. Monako to siedlisko starców, a pielęgniarki są rozchwytywane jak geolodzy po trzęsieniu ziemi.

Elsina nawet nie drgnęła.

James zrozumiał, że popełnił gafę.

– Proszę mi wybaczyć.

– Nic się nie stało. Najważniejsze, że w tym siedlisku starców od czasu do czasu pojawia się ktoś taki jak pan – stwierdziła Elsina, wygrzebując z zakamarków sekretarzyka swoje zdolności uwodzicielskie.

Wstała z fotela i powoli podeszła do okna. Udawała, że przez nie wygląda. I po raz trzeci w swoim życiu, mając skończone siedemdziesiąt sześć lat, Elsina znów ledwie dostrzegalnym ruchem zakołysała biodrami.

A James March to dostrzegł.

Na jego nieszczęście ten ruch sprawił, że zadrżał.

Niewzruszenie zostało wzruszone, depresja powypadkowa na chwilę zawieszona, a James March powiedział:

– Czy zanim znajdę pielęgniarkę, naprawdę byłaby pani skłonna pomóc mi przy myciu?

Elsina pomyślała tylko jedno:

Powinnam częściej kołysać biodrami. Mężczyznom potrzeba tak niewiele.

A ponieważ była już kłębkiem nerwów, zapytała:

– Oczywiście, ale czy najpierw mogę wyjść na balkon zapalić?

– Ależ naturalnie – odparł James March.

Elsina otworzyła przeszklone drzwi, wpuszczając do środka cudowny powiew. Wyszła na balkon. Monte Carlo objawiło się przed nią jako przejrzysta i nieruchoma zatoka, a ona, zapalając papierosa, pomyślała, że przeprowadzka tutaj przed miliardem lat była słuszną decyzją.

Jamesowi Marchowi, mimo braku aktywności, udało się pozostać w formie.

Elsina z precyzją koronczarki z Burano zdejmuje mu dres.

Teraz ma wysokie ciśnienie. Zaczyna odczuwać uderzenia gorąca, aerofagię, trudności z przełykaniem, ale walczy niczym partyzantka w okopie na wszystkich tych frontach.

To nie jest dobry moment na atak paniki. Musi się zachować jak prawdziwa pielęgniarka.

I odłożyć na później, gdy będzie już sama, żałosny wewnętrzny krzyk starego ciała.

Po zdjęciu dresu na wysportowanym ciele chłopaka pozostają tylko slipy.

Elsina namacza ręcznik i zaczyna pocierać młode posągowe ciało. Oddycha ostrożnie, czując jego zapach.

Jego świeżość wywołuje w niej konwulsje.

Elsina umiera. Umiera z miłości. Chciałaby płakać z radości, ale tego nie robi.

March obojętnie wpatruje się w pustkę i pozwala gładzić ręcznikiem nasączonym chłodną wodą, tylko od czasu do czasu zdradzając się westchnieniami ulgi, które dla Elsiny są równoznaczne z otrzymaniem pokojowego Nobla.

Pyta go:

– Czy tak jest dobrze?

– Tak, bardzo dobrze. – James zamyka oczy.

Elsina, nie zastanawiając się dwa razy, podejmuje decyzję. Zręcznie zsuwa slipy Jamesa.

On pozwala jej na to bez słowa.

Elsina dostrzega częściową erekcję. Nie widziała czegoś takiego równo dwadzieścia lat.

Przez jakieś dziesięć sekund jest oszołomiona.

James tego nie zauważa, ponieważ ma zamknięte oczy. Ale o tym wie.

Elsina bierze nowy, czysty ręcznik, namacza go, zaczyna pocierać pachwinę chłopaka, po czym bez wahania przechodzi do mycia jego członka.

Częściowa erekcja przeradza się w pełną erekcję.

Teraz obydwoje mają zamknięte oczy, a dłoń Elsiny wyzwala kumulującą się w Jamesie rozkosz. Elsina ma trochę spermy na naszyjniku z pereł.

Przez jakiś czas żadne z nich się nie odzywa.

Po chwili James szepcze ochrypłym głosem:

– Ma pani…

Elsina kończy za niego:

– …zdolną rączkę.

Elsina robi wszystko jak należy. Doprowadza się do porządku, następnie myje Jamesa. Ubiera go spokojnie i w końcu wiezie go z powrotem do salonu.

Bierze swoje papierosy i torebkę, po czym pyta rzeczowym tonem zawodowca:

– Kiedy chciałby pan zostać znów umyty?

– Dziś wieczorem – odpowiada James March.

Ona przytakuje i kieruje się do wyjścia z apartamentu.

Idzie chwiejnie korytarzem, jakby była pijana.

Mówi do siebie:

– O mój Boże.

Musi na chwilę oprzeć się o ścianę, by się nie przewrócić ze szczęścia.

Trzy dni później Elsina i James March, korzystając z pięknej pogody, wypływają z portu na pokładzie jej trzydziestodwumetrowego jachtu.

Robią małe kółko, po czym Elsina poleca załodze zatrzymać się na otwartej wodzie, ale nie rzucać kotwicy.

Własnoręcznie przygotowuje spaghetti z bottargą, które smakuje Jamesowi.

Po obiedzie kierowca ucina sobie drzemkę na wózku inwalidzkim.

Elsina w jednoczęściowym kostiumie wpatruje się w tego greckiego boga i przychodzi jej do głowy szalona myśl:

Czy ja mam chłopaka?

Nie wie, co sobie odpowiedzieć.

Nie chce myśleć nad odpowiedzią.

Liczy się tylko to, że jej samopoczucie jest o niebo lepsze.

Nagle jest pełna życia. Czuje się jak nastolatka w pierwszy dzień wakacji.

Z tego powodu postanawia wskoczyć do wody.

Nie robiła tego od 1984 roku.

Po chwili, gdy znajduje się między jachtem a wodą, z powodu wysiłku, który jej stopy włożyły w to, by się oderwać od pokładu, bardzo głośno puszcza gazy.

Na szczęście tym razem nikt tego nie usłyszał.

Gdy tylko wynurza się z wody, radosna jak niektóre dzieci w czasie sjesty, prosi marynarza, by rzucił jej maskę.

Mężczyzna wykonuje polecenie.

Pierwsza próba jednak jest nieudana. Maska zniknęła w głębinie, zanim Elsina zdążyła do niej podpłynąć.

Marynarz rzuca kolejną, ale tym razem, by uniknąć powtórki, ryzykuje trafienie Elsiny w głowę.

Elsina, w końcu w masce na twarzy, patrzy w dół.

Lecz kazała się zatrzymać na tyle daleko od brzegu, że dno jest tylko warstwą błękitu poprzecinanego słabymi refleksami promieni słonecznych.

W tym czasie na rufie James March budzi się rozleniwiony i natychmiast myśli o swojej dziewczynie, niemieckiej topmodelce o imieniu Ingrid, i zdjęciu, które poprzedniego wieczoru pojawiło się na portalu plotkarskim, przedstawiającym uśmiechniętą Ingrid na imprezie w Nowym Jorku w objęciach czarnoskórego rapera z Detroit o niemożliwym do wymówienia imieniu X2BLP.

W głowie Jamesa równocześnie pojawiają się dwie myśli.

Pierwszą z nich jest niejasne uczucie zazdrości, a drugą ciekawość, jak ten facet każe do siebie mówić.

Rozczarowana brakiem dna Elsina podejmuje decyzję, która wydaje się samobójstwem: chce na wstrzymanym oddechu przepłynąć pod jachtem całą jego szerokość, tak jak w młodości.

Różnica polega na tym, że wtedy robiła tę sztuczkę z pontonem, a nie z potworem morskim o dwunastometrowej szerokości.

Bierze głęboki wdech i w przypływie odwagi zapomina o jakimkolwiek ryzyku.

W jednej trzeciej odległości w końcu dociera do niej, że robi największą głupotę w swoim życiu.

Nigdy nie popełniła żadnego błędu, nie zrobiła żadnej pomyłki taktycznej od czasu, gdy pierwszy raz zakołysała biodrami przed swoim przyszłym mężem, a teraz, w tym szacownym wieku, dociera do niej, że ryzykuje życie.

Podejmuje decyzję: rozważnie byłoby wrócić.

Udaje jej się wynurzyć z nieodpartym wrażeniem, że ledwo uszła z życiem.

Dyszy i usiłuje złapać oddech, jakby umierała. Ma lekki atak paniki. Wymachuje rękami, rzuca się, wielokrotnie wypuszcza pod wodą gazy, topi się.

Marynarz orientuje się, że kobieta ma trudności, i natychmiast rzuca się w ubraniu do wody.

Obejmuje ją ramionami i holuje w stronę łodzi.

Półprzytomna Elsina wykrztusza:

– Dziękuję.

James niczego nie zauważył.

Właśnie po to są wielkie jachty. By nie trzeba było dzielić się wszystkim. I by każdy mógł w samotności przeżywać swoje drobne upokorzenia.

Później Elsina próbuje spłacić dług wdzięczności wobec marynarza, który uratował jej życie, wysyłając mu komplet papierowych serwetek opatrzonych frywolnym napisem:

„Monte-Carlo, je t’aime”.

Marynarz i jego żona jeszcze przez kilka dni śmiali się do rozpuku na myśl o skąpstwie Elsiny Marone.

Philippe Donzelli, sześćdziesięciolatek groźny i zwodniczy niczym saudyjski emir, budzący lęk w Monte Carlo, ponieważ jako prawa ręka księcia Alberta wykonuje najbardziej przykre zadania w imieniu władcy, wzywa Elsinę Marone do swojego biura dwa dni po feralnym rejsie.

Elsina przychodzi cała w skowronkach, ponieważ w ciągu dwóch dni zdążyła już sześć razy umyć Jamesa Marcha, i mówi rozpromieniona:

– Dzień dobry, Philippe. Co u ciebie?

Donzelli nie odpowiada, ponieważ jest zbyt zajęty pisaniem e-maila, ale w pewnym momencie odrywa się od pracy, by zakomunikować Elsinie en passant, że z racji jej wieku oczekuje się od niej, iż zrezygnuje z kierowniczego stanowiska w Czerwonym Krzyżu i ustąpi miejsca wnuczce tunezyjskiego bankiera, który właśnie przeprowadził się do Monako.

Rozczarowanie Elsiny objawia się jedną konkretną dolegliwością.

Odczuwa przeszywający ból w jedynym zębie przedtrzonowym, który zachował się nietknięty od czasu jej młodości.

Wielbi go jak relikwię, przy codziennym myciu zębów traktuje go ze szczególną delikatnością i poświęca mu uwagę godną kruchej diwy.

Rozpoznaje rodzaj bólu. To ropień, który w niedawnym sondażu pod względem stopnia dolegliwości uplasował się ex aequo z klasterowym bólem głowy, przegrywając tylko z kolką nerkową i naturalnym porodem.

Mimo to rozgrywa swoje karty.

Wstaje i podchodzi do wspaniałej osiemnastowiecznej komody, po raz czwarty w swoim życiu wykonując niezapomniany ruch bioder. Pomaga jej w tym zmyślna, lekka sukienka.

Tylko że tym razem, gdy się odwraca, by zobaczyć reakcję na swój występ, zauważa, że Philippe Donzelli nadal jest skupiony na e-mailu.

Rozczarowana i urażona grzmi:

– Gdyby Rainier nadal żył, nigdy nie doszłoby do czegoś takiego.

Philippe Donzelli, nie odrywając oczu od ekranu komputera, mówi tylko:

– Elsina, Rainier uważał cię za kretynkę. Nie usunął cię ze stanowiska tylko dlatego, że obawiał się, iż mogłabyś wyjawić Grace i całemu światu wasz związek.

Ingrid, niemiecka topmodelka, dzwoni pijana do Jamesa Marcha i informuje go strzępkami zdań, że chce z nim zerwać, bo zakochała się w X2BLP.

Rozgoryczenie Jamesa jest tak znikome, że mówi tylko:

– OK, rozumiem, ale zdradź mi jedną rzecz. Jak się do niego zwracasz? Chyba nie musisz mówić X2BLP za każdym razem, gdy chcesz zwrócić jego uwagę?

– Nie bądź sarkastyczny. Rozumiem, że jesteś wkurzony, James, ale dasz sobie radę. Jeśli chcesz, możemy zostać przyjaciółmi – odpowiada topmodelka.

James March zawsze się irytuje, gdy jego intencje są źle odczytywane.

Mówi pogardliwym tonem:

– Słuchaj, nie jestem sarkastyczny ani wkurzony. Naprawdę chcę wiedzieć, jak do niego mówisz. Ciekawi mnie to.

– Zachowujesz się tak, bo się tego nie spodziewałeś i jesteś na mnie zły. Ale dobrze wiesz, że to nie tylko moja wina. Między nami nie było dobrze. – Topmodelka upiera się przy wytartych frazesach.

James wybucha:

– Do cholery, nie dociera do ciebie, że nic mnie nie obchodzisz? Chcę tylko wiedzieć, jak na co dzień zwracasz się do faceta, który twierdzi, że nazywa się X2BLP.

Ingrid szykuje się na wielki finał:

– Jesteś strasznym dupkiem, James. – I rzuca słuchawką.

James nie zauważa, że zakończyła rozmowę, i nalega na próżno:

– Mick, Frankie, Anthony? Jak go, do cholery, nazywasz? Proszę, powiedz mi.

Krótko mówiąc, gdy Elsina jak zwykle przychodzi do Jamesa po południu z ciasteczkami i przygotowuje się, szczęśliwa, by jak zwykle go umyć, zastaje do szczętu sfrustrowanego mężczyznę.

Ona także nie najlepiej zniosła bezprecedensową utratę stanowiska.

Ponadto jest oszołomiona antybiotykiem, który na razie nie przyniósł żadnego efektu w walce z bólem, i nie dość, że cierpi jak śmiertelnie chora, to także z powodów estetycznych nie może oderwać dłoni od opuchniętego policzka.

– Zaczynamy mycie? – pyta.

– Wybacz, ale dzisiaj nie mam ochoty – odpowiada smutno kierowca Formuły 1.

– A co byś chciał robić zamiast tego? – indaguje matczynym tonem Elsina.

– Wyzdrowieć i znów jeździć samochodem – mówi James.

– Nie potrafię cię uleczyć, ale możemy zrobić sobie przejażdżkę na wzgórzach. Wybieraj: rolls royce czy bentley? Ja prowadzę. I wiedz, że dobrze prowadzę – zapewnia Elsina.

Perspektywa przejażdżki wywołuje uśmiech na twarzy Jamesa. Chłopak oświadcza:

– Rolls royce.

Elsina prowadzi spokojnie i pewnie.

James jest opanowany, o niczym nie myśli, zrelaksowany pozwala się wieźć.

Po bokach migają im doliny, uprawy kwiatów, swobodnie pasące się konie.

Później James odrywa wzrok od okna i koncentruje się na oplecionych zmarszczkami dłoniach Elsiny, które miękko i wprawnie poruszają się na kierownicy.

James się wzrusza. Oczy zachodzą mu łzami na widok tych pięknych ruchów podczas prowadzenia, które wzbudzają w nim większe pożądanie niż topmodelki.

Wymyka mu się:

– Ładnie prowadzisz.

– Wiem – mówi bez cienia arogancji Elsina.

Jadą w milczeniu. Przerywa je James:

– Słyszałaś może kiedyś o raperze, który się nazywa X2BLP?

– Oczywiście. W zeszłym roku występował tu, w Monte Carlo, na balu charytatywnym. Poznałam go – odpowiada Elsina.

James pyta podekscytowany:

– A pamiętasz przypadkiem, jak kazał na siebie mówić?

– Steven. Jego prawdziwe imię to Steven.

James March wzdycha z ulgą.

I mówi:

– Jesteś wspaniałą kobietą, Elsino.

– Wiem – odpowiada Elsina, wygładzając klapę kurtki Jamesa, i z delikatną nutką matczynej reprymendy dodaje: – Ale dzisiaj musisz się umyć, James. Zgoda?
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: